Location via proxy:   [ UP ]  
[Report a bug]   [Manage cookies]                

Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Angst with happy ending
Angst with happy ending
Angst with happy ending
Ebook315 pages5 hours

Angst with happy ending

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Życie siedemnastoletniego Aleksandra nie jest usłane różami. W domu wciąż brakuje pieniędzy, mama zaharowuje się w kolejnych pracach, a przy jego boku nie ma nawet przyjaciół, którzy mogliby pomóc w odczarowaniu szarej rzeczywistości. Dlatego jest bardzo podekscytowany internetową znajomością z Yuki – czuje, że nareszcie poznał bratnią duszę. Tym większe jest jego rozczarowanie, gdy w realu przyjaciółka okazuje się... niskim chłopcem o nastroszonych ciemnych włosach i wielkich, pełnych lęku brązowych oczach. Jak mógł dać się tak oszukać?!

Anita musi się opiekować czworgiem rodzeństwa i znosić krzyki pijanego ojca. Zawsze może liczyć na sąsiedzką pomoc Aleksa, jednak gdy jest już u kresu sił, nawet jego wsparcie to za mało. Chłopak mimo własnych problemów, które wywołują w nim napady agresji, nie zamierza odpuścić i chce odmienić jej los.

LanguageJęzyk polski
Release dateAug 26, 2021
ISBN9788366890602
Angst with happy ending

Related to Angst with happy ending

Related ebooks

Reviews for Angst with happy ending

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Angst with happy ending - Weronika Łodyga

    ROZDZIAŁ 2

    Aleks głęboko wierzył, że jeśli świat coś mu daje, robi to wyłącznie w ramach jakiegoś podstępu i dobrze zamaskowanego planu uprzykrzenia mu życia. Gdyby był bohaterem gry, przekładałoby się to na ciągłe przyznawanie mu rangi bossa: niby fajnie, niby zaszczyt, ale w praktyce oznacza tyle, że co chwila ktoś przyłazi i próbuje cię zabić. W prawdziwym, mniej metaforycznym życiu zabijania niestety nie było, schemat pozostawał jednak niezmienny. Gdy tylko Aleks uświadomił sobie, że ma cokolwiek do zaoferowania, natychmiast pojawiał się tabun chętnych, by mu to odebrać. Albo wykorzystać. Albo dołożyć mu z tego tytułu dodatkową robotę.

    Kiedy w podstawówce stało się jasne, że matematyka przychodzi mu dużo łatwiej niż innym uczniom, natychmiast nałożono na niego obowiązek pomocy słabszym kolegom. A nie chciał być przecież niekoleżeński, prawda? Tylko że właśnie chciał, mógł i nawet kilka razy był, bo miał milion ciekawszych rzeczy do roboty niż tłumaczenie, dlaczego dzielenie w słupku wygląda tak, a nie inaczej.

    W gimnazjum kilka dziewczyn obraziło się na niego śmiertelnie, gdy próbował wyjaśnić, że jego mama owszem, zajmuje się przeróbkami krawieckimi, ale z pewnością nie za darmo ani nawet w ramach „bo mijam się z pani synem codziennie na korytarzu". Choć podejrzewał, że gdyby przekazał jej te prośby, faktycznie by się zgodziła. Jak ją znał, byłaby jeszcze zadowolona, że może mu pomóc w integracji społecznej. Niekiedy miał wtedy ochotę trzepnąć ją i dosłownie wybić jej z głowy tę cholerną naiwność. Ale w tamtym czasie praktycznie wszystko odbierał jako zaproszenie do bitki. To były złe, złe czasy, o których się nie rozmawiało.

    W liceum był już zahartowany, zwarty i gotowy, więc nie zaskoczyło go, że gdy tylko rozeszła się informacja, jak dobrze sobie radzi z komputerami, natychmiast pojawili się chętni, by ogrzać się w blasku wirtualnej chwały. Mówiąc konkretniej, znosili mu swój szmelc, by „rzucił na niego okiem". Aleks nie był głupi, jego oko bardzo ceniło sobie każdą sekundę, a swój cennik mógłby wyrecytować z pamięci obudzony o trzeciej w nocy przez wybuch armaty. Liczył mniej niż jakikolwiek salon w okolicy, zawsze oddawał kasę, jeśli czegoś nie dało się jednak zrobić, i nigdy nie oceniał moralności klientów. Zwłaszcza to ostatnie sprawiało, że źródełko dochodów miało się dobrze i jeszcze nie wyschło. Chociaż obiecał sobie, że nigdy więcej nie będzie już pomagał w hakowaniu fejsa czyjejś byłej. Miał odrobinę godności. Co prawda za pierwszym razem godność ugięła się pod ofertą trzykrotnie wyższej stawki, a sumienie dało się stłumić uroczystą przysięgą, że jeśli delikwent komukolwiek wypaple o jego udziale w całym tym bagnie, skończy na OIOM-ie, ale drugi raz ta sztuczka raczej by nie przeszła. Ponownie: Aleks nie był głupi. Po prostu bywało, że o tym zapominał.

    Zastanawiał się nieraz, czemu nie zachowywał się tak już w gimnazjum. Nie z elektroniką, na której nie znał się wtedy aż tak dobrze. Szyć umiał jednak całkiem, całkiem, bo odkąd pamiętał, podpatrywał mamę przy pracy, a z czasem sam zaczął zajmować się obrabianiem własnych ubrań. Spokojnie mógłby wziąć na warsztat jedną czy dwie sukienki i mieć te histeryczne pannice z głowy. Odpowiedź była oczywista: po prostu się wstydził. Gdyby ktokolwiek się dowiedział, że zajmuje się czymś tak babskim jak szycie, Aleks zabiłby jego, wszystkich wokół, a na końcu siebie. Na samą myśl, że mógłby zostać przyłapany, choćby pośrednio, na tak prostackim zajęciu, dostawał dreszczy, mdłości i kilku innych objawów jakiejś egzotycznej choroby. Oczywiście wcale nie uważał, że jego mama jest prostaczką. Mama była… mamą. Ale Aleks był Aleksem i musiał dbać o swój honor.

    Trzy lata później honor kosztował piątaka za bluzkę i dychę od kiecki, ale cóż, ludzie się zmieniają. Jeszcze nie zdecydował, czy była to zmiana na lepsze, lecz z pewnością na bogatsze. Kiedy twoja rodzina z trudem ciągnie od pierwszego do pierwszego, bogatsze zawsze oznacza lepsze. Jeśli miał być bossem, będzie jednym z tych, których samo imię zniechęca do dalszej gry.

    Przytrzymał śrubokręt w zębach i wolną ręką przysunął lampkę nieco bliżej, kierując światło na rozbebeszonego na biurku laptopa. Nie miał pojęcia, jakim cudem Krzyśkowi udało się do tego stopnia sponiewierać całkiem młodą maszynę, i szczerze mówiąc, chyba wolał nigdy się nie dowiedzieć. Coś mu podpowiadało, że to jedna z tych tajemnic, których ceną jest wieczna bezsenność.

    Pogładził obudowę, jakby sprzęt był rannym, wymagającym uspokojenia zwierzątkiem, i już miał się zabierać do dalszej pracy, kiedy pełną skupienia ciszę przerwała melodyjka gdzieś z okolic łóżka. Zaskoczony chłopak podskoczył na krześle, zahaczył śrubokrętem o palec, a kilka starannie ułożonych na kupkę śrubek poturlało się po blacie, gdy szturchnął nogę biurka. Pospiesznie zgarnął je na miejsce, klnąc pod nosem, po czym mocno odepchnął się nogami od ściany, ślizgiem pokonał na krześle obrotowym dzielącą go od łóżka oszałamiającą odległość niespełna metra i wychylając się mocno w tył na złamanym oparciu, sięgnął pod poduszkę, by uciszyć budzik. Nie miał pojęcia, gdzie i kiedy zniknęła mu cała noc, ale nie był tym szczególnie zaskoczony. Gdy tylko próbował się położyć, wszystkie jego myśli automatycznie biegły w stronę Yuki i sam już nie wiedział, czy to przejaw skłonności autodestrukcyjnych czy zwykłego masochizmu. Niezależnie od powodu – bolało. Bardzo.

    Wstał, przeciągnął się, czując, jak każdy mięsień z osobna i wszystkie razem błagają o litość, i zmierzył się krytycznym wzrokiem. Po całonocnym garbieniu się nad biurkiem wczorajsze ciuchy sprawiały wrażenie, jakby wygrzebał je z samego dna kosza na śmieci. Obwąchał skraj bluzy. Koszem też śmierdziały. Niedbale przygładził materiał na piersiach. Trudno. W szkole i tak jest zimno, mróz zabija wszelkie zapachy. Sprawdził, czy w plecaku ma wszystko, co potrzebne (czyli dwa podręczniki i trzy zeszyty do cholera wie czego, a najpewniej do wszystkiego naraz), poświęcił kilka płynnie przechodzących w minuty sekund na sprawdzenie Facebooka, aż w końcu, nie bardzo mając inne wyjście, powlókł się niemrawo do drzwi.

    Mama spała w drugim i ostatnim pokoju, z prawie w całości zagraconym stołem, z kanapą, wepchniętą w kąt maszyną do szycia, manekinem krawieckim i regałem uginającym się pod ciężarem ubrań i szpargałów. Kiedy Aleks był mały, gnieździli się tu we dwójkę, a mniejszy pokój odgrywał rolę pracowni. Nie było to może szczególnie wygodne, a bałagan wcale nie był mniejszy, ale przynajmniej znaczną jego część dało się ukryć za zamkniętymi drzwiami. Potem, gdy chłopak podrósł, mama próbowała dać mu więcej przestrzeni i prywatności, co w praktyce oznaczało przerobienie salonu na graciarnię. Nie żeby Aleks narzekał. Przestrzenią może by swojego lokum nie nazwał, ale prywatność bardzo sobie cenił i był za nią szczerze wdzięczy. Chociaż chyba nigdy nie przyznał tego na głos.

    Mama musiała być naprawdę wykończona po nocnej zmianie, bo nie rozłożyła nawet kanapy, po prostu skuliła się na niej pod kołdrą i nie zbudził jej nawet łoskot, gdy Aleks niechcący zahaczył plecakiem o krzesło. Nadal miała jednak dość sił, a raczej samozaparcia i troski, by przygotować mu śniadanie. To było miłe. Niepotrzebne, ale miłe. Wsunął owinięte w papier kanapki do bocznej przegródki plecaka, dla pewności obejrzał się, czy nie ma żadnych świadków, po czym najciszej jak umiał uchylił szafkę pod oknem (tylko do połowy, żeby nie zaskrzypiała), sięgnął ręką głęboko i wymacał słoik z pieniędzmi na bieżące wydatki. Nieszczególnie dużo w nim zostało, ale był koniec miesiąca i nie spodziewał się niczego innego. Wyciągnął z tylnej kieszeni pięćdziesiąt złotych w możliwie najdrobniejszych nominałach, z jakimi akurat była w stanie się rozstać ekspedientka w sklepie za rogiem, i pilnując, by żadna moneta nie zabębniła o szkło, wsypał całość do słoika.

    Mama, jak przystało na osobę dorosłą i odpowiedzialną, upierała się, że utrzymanie domu jest jej obowiązkiem i syn nie powinien dokładać się do rachunków. Zwłaszcza taki nieletni. Aleks jako ten, kto faktycznie owe rachunki podliczał i prowadził domowy budżet, uważał, że nie tylko powinien, ale wręcz musi, o ile nie chcą pod koniec miesiąca jeść tynku ze ścian i zagryzać grzybem z łazienki. Wbrew pozorom te dwa stanowiska dawało się bardzo łatwo pogodzić. Wystarczyło po prostu nic nie mówić, zawsze dorzucać drobniaki, bo nikt nigdy nie pamięta, ile dokładnie ich było, od czasu do czasu zrobić zakupy, a potem z pełnym przekonaniem twierdzić, że cukier przecież nigdy się nie skończył… Jednym słowem: kłamać. A to akurat Aleksowi zawsze wychodziło świetnie.

    Jak na końcówkę stycznia pogoda wyjątkowo rozpieszczała: skończyła się największa fala mrozów, resztki śniegu stopniały, powietrze było rześkie i istniała nawet nadzieja, że gdy słońce w końcu łaskawie wzejdzie, będzie się dało je zobaczyć między jedną chmurą a drugą. Aleks z pewnością doceniłby niewątpliwy urok zimy, gdyby akurat nie był skrajnie zmęczony, obolały i nie miał przed sobą kilku męczących godzin przymusowych tortur. I gdyby jego serce niespełna dwa dni temu nie zostało brutalnie złamane, skopane i oplute na dokładkę.

    Jeśli zaś o rzeczach łamiących serce mowa, wrażliwsi mogliby za takową uznać widok Anity czekającej na niego pod wejściem do klatki schodowej. Przykucnęła w kącie, wsparta plecami o ścianę, z głową ukrytą w obejmujących kolana ramionach. Faktycznie musiała przysnąć, bo kiedy trącił ją butem w stopę, poderwała się, wyprostowała jak struna i rozejrzała nieprzytomnym przerażonym wzrokiem.

    – Nie strasz – ofuknęła go, gdy w końcu zdołała ustalić, co się właściwie dzieje. Z wyraźnym bólem podniosła z chodnika plecak i ziewając i trąc oczy, ruszyła chodnikiem wzdłuż bloku.

    Chcąc nie chcąc, Aleks poszedł za nią.

    Zasadniczo nie było im po drodze, chodzili do różnych szkół w różnych częściach miasta, ale przystanek autobusowy był jeden, a głupio mijać się bez słowa z kimś, od kogo dzielą cię raptem dwa bloki. To znaczy na początku tak właśnie robili i było im z tym całkiem dobrze. Dopiero potem się zdarzyło, że drepcząc obok siebie chodnikiem, wymienili coś więcej niż mało przychylne spojrzenia. Zdarzyło się raz, potem drugi i zanim Aleks zdążył się zorientować, weszło im to w nawyk. Nie nazwałby jej przyjaciółką. Nawet nie koleżanką. Była raczej dodatkiem do swojego hałaśliwego rodzeństwa i przykrym obowiązkiem, za który czuł się odpowiedzialny, chociaż wcale nie powinien.

    – Kiepska noc? – zagadał, kiedy ziewnęła po raz trzeci z rzędu.

    W odpowiedzi zerknęła na niego spode łba, przez co mało nie potknęła się o wystającą płytę.

    – Mały cały czas ryczy – mruknęła, nie ryzykując już oderwania wzroku od własnych stóp. – Nie mogłam go uspokoić.

    – Może zgłodniał? – podsunął Aleks, chętny, by zrobić tego dnia choć jeden dobry uczynek.

    Nie było mu to jednak dane, bo spojrzenie, jakie mu posłała, jasno komunikowało, że może sobie wsadzić takie rady dokładnie w to miejsce, z którego powyrywa mu nogi, jeśli się natychmiast nie zamknie. Więc się zamknął. Doświadczenie mówiło mu, że z kobietami lepiej się nie kłócić.

    Nie dało się ukryć, że Anita nieszczególnie się cieszy z kolejnego brata. Prawdopodobnie wcale nie dlatego, że chciałaby siostrę. Aleks podejrzewał, że wolałaby, gdyby nowe dziecko po prostu nie istniało. Podejrzenie opierało się głównie na tym, że gdy jej matka ogłosiła światu radosną nowinę, dziewczyna zabrała już w pełni rozwinięte i żywe młodsze rodzeństwo na plac zabaw, sama wcisnęła się do małego domku przy piaskownicy i przepłakała w nim dobrą godzinę, zanim wzięła się w garść na tyle, by włączyć się w budowanie zamku. Ale wiadomo, pewności nie miał.

    Miewał za to szeroko (bardzo szeroko) pojęte ludzkie odruchy, więc po kilku sekundach ciszy zaburzanej tylko szuraniem butów sięgnął do bocznej kieszeni i podsunął dziewczynie pod nos jedną z kanapek. Pomachał nią zachęcająco, bo nadal nie miał pewności, czy może się już bezpiecznie odezwać.

    Łypnęła na niego podejrzliwie, ale burczenie w brzuchu bardzo szybko spacyfikowało dumę i wszelkie opory, więc ostatecznie prezent nie tylko przyjęła, ale też natychmiast pochłonęła prawie połowę.

    – Czasami mam ochotę cię zabić – wymamrotała między jednym kęsem a drugim.

    Aleks wbił spojrzenie w ziemię, lecz jego wzrok natychmiast, niemal odruchowo, powędrował ku stopom dziewczyny. Wystające ze znoszonych botków skarpetki miały odcień mocno już zszarzałej bieli i nie wyróżniały się niczym ani ładnym, ani zabawnym. Poczuł dziwny skurcz w sercu, a zaraz potem w żołądku. Nagle zechciał oddać jej też drugą kanapkę.

    – Czasami chcę, żebyś to zrobiła.

    Uniosła brwi, przyglądając mu się nieco uważniej.

    – Co jest?

    – Nic.

    Wzruszyła ramionami i zużyła resztki energii na jednoczesne żucie i chodzenie. Aleks szczerze doceniał, że nigdy nie próbowała drążyć i zamęczać go pytaniami. Miało to zapewne więcej wspólnego z obojętnością i zwykłym znudzeniem cudzymi problemami niż faktycznym poszanowaniem jego uczuć oraz strefy komfortu, ale grunt, że oboje wychodzili na plus.

    Nim doszli na przystanek, skończyła kanapkę i bez wahania przyjęła drugą, podczas gdy Aleks godził się z wizją kilkugodzinnej głodówki. Mógłby co prawda wstąpić po drodze do piekarni po drożdżówkę, ale było coś wyjątkowo uspokajającego w umartwianiu się. Gdyby akurat miał pod ręką beczkę, poważnie rozważyłby zamieszkanie w niej. Co jakiś czas wychylałby tylko głowę i wykrzykiwał nieskładne bzdury, póki ktoś nie wezwałby psychiatry albo nie ogłosił go świętym. Co w jego opinii na jedno wychodziło. Niestety akurat żadną beczką nie dysponował, ograniczył się więc do stania w autobusie pomimo wolnych miejsc siedzących, a w drodze z przystanku pilnował, by starannie wdepnąć w każdą kałużę i dać się ochlapać wszystkim przejeżdżającym autom. Uważał też, że należy mu się specjalna nagroda za nierzucenie się pod jedno z nich.

    Tego ostatniego aktu samozaparcia bardzo szybko pożałował, gdy tylko przekroczył próg suchej, zaskakująco ciepłej dziś szkoły i skądś z lewej doleciał go znajomy śmiech. Przez sekundę miał jeszcze nadzieję, że zdoła przemknąć niezauważony, ale potem padło jego imię i nie miał innego wyjścia, jak tylko odwrócić się i powłócząc nogami, ruszyć w stronę dwóch okupujących parapet chłopaków. I pomyśleć, że mógł być teraz zdrapywany z asfaltu…

    Kuba, jak przystało na typ lidera, zajmował najwięcej miejsca rozwalony niczym król na tronie, z papierosem w dłoni wydmuchując dym za uchylone okno. Aleks nie miał pojęcia, dlaczego nie wyjdzie po prostu na zewnątrz, ale nigdy nie próbował podważać sensu pokazów władzy i siły. Skinął tylko głową i wcisnął ręce w kieszenie kurtki. Może jeśli skupi się wystarczająco mocno, zdoła wmówić sobie, że tak naprawdę śpi smacznie w łóżku i nic z tego się nie dzieje. Kto wie, czy nie jest w jakiejś śpiączce i wydarzenia ostatnich dni nie są tylko chorym wymysłem jego mózgu? Nie miałby nic przeciwko, poważnie.

    Wiktor, niestety bardzo realny, podsunął mu pod nos paczkę fajek. Stał oparty plecami o ścianę i ewidentnie robił za czujkę, przy czym był w tym tak ostentacyjny, jakby w rzeczywistości grał na dwa fronty i celowo próbował ich wsypać. Co, rzecz jasna, nie wchodziło w grę, bo Wiktor nigdy, przenigdy nie zrobiłby niczego, co nie podoba się Kubie. Gdyby dostał polecenie skoku z mostu, cofnąłby się tylko po to, by wziąć większy rozbieg. Ewentualnie zapytałby, czy nie przywiązać sobie kamienia do szyi.

    – Chcesz? – Zamachał zachęcająco pudełkiem.

    Aleks nie odpowiedział, pokręcił tylko głową. Zasadniczo w ogóle rzadko się odzywał. Nie był nawet niemym potakiwaczem. Po prostu stał obok i zastanawiał się, na cholerę ci dwaj tak bardzo uparli się go prześladować. Choć nie miał pewności, czy oni sami nazwaliby to w ten sposób. Z jakiegoś powodu uważali go za kumpla i chyba wychodzili z założenia, że powinien być im wdzięczny za możliwość grzania się w blasku ich wspaniałości. Aleks odbierał to raczej jako zamknięcie w nagrzanym piekarniku, ale nie protestował. Protestowanie wymagałoby wysiłku. Poza tym nie byli aż tak tragiczni. Głupi i głośni, ale dało się wytrzymać.

    Dokładnie w chwili, gdy próbował przekonać o tym samego siebie, minęło ich absolutne tego zaprzeczenie. Zaprzeczenie było pstrokate, długowłose i wyraźnie próbowało jednocześnie nie rzucać się w oczy i udawać, że jest ponad to. No i miało na imię Janek – jakby już w chwili przedstawiania prosiło się o kłopoty.

    Aleks westchnął w duchu tak ciężko, aż się zgarbił. Zasadniczo nie wiedział, czego się spodziewać. Święty spokój nigdy nie był mu przecież dany. Odsunął się nieco, by przynajmniej w ten sposób odciąć się od nieuniknionego, podczas gdy Kuba trącił Wiktora łokciem i ruchem głowy wskazał nowy cel. Jego spojrzenie mówiło „patrz teraz, to będzie dobre równie intensywnie, jak oczy Aleksa wyły „chcę przestać istnieć!.

    – Ej, pedziu! – krzyknął Kuba, rzucając długopisem przez całą długość korytarza. Nie trafił, ale był na tyle blisko, by stało się oczywiste, do kogo mówi.

    Parę osób spojrzało w ich stronę; kilka z rozbawieniem, kilka z pogardą, zdecydowana większość z zażenowaniem. Sam wywołany obrał chyba strategię wyparcia, bo tylko przyspieszył kroku.

    – A dupa cię nie boli?

    Janek na sekundę zgubił rytm, wyraźnie się zawahał, ostatecznie jednak ani się nie obejrzał, ani nie odpowiedział. Kiedy skręcał za róg, twarz miał czerwoną, usta zaciśnięte, a dłonie zgniatały ramiączka plecaka tak mocno, jakby chciał je urwać, ale spojrzenie miał twarde i zacięte. Najpewniej na własną zgubę. Im dłużej się opierasz, tym bardziej boli, gdy w końcu cię złamią.

    W myśl tej prostej zasady i niewypowiedzianej obietnicy Kuba odprowadził go wzrokiem, nadal uśmiechając się z wyższością. Wiktor zarechotał głośno, ubawiony wybitnością żartu. Gdyby Aleks od dłuższego czasu nie był już wewnętrznie martwy, właśnie zapragnąłby umrzeć.

    Bardzo się starał trzymać od tej afery z daleka. Jego zainteresowanie całym dramatem, tak jednostki, jak i szkolnego półświatka jako takiego, było jednak równe szansom, że nie zostanie w to wplątany – wielkiemu okrągłemu zeru. Jego znajomi zwietrzyli nową ofiarę i za szybko nie dadzą jej spokoju, choćby błagała o litość. Aleks już dawno przestał interweniować. W zasadzie nie robił tego nigdy, ale lubił sobie wmawiać, że tych kilka razy, kiedy wymownie przewracał oczami albo krzywił się na jakiś nowy „genialny" pomysł, liczy się jako aktywne dobijanie się do resztek sumienia i moralności.

    Teraz też nic nie powiedział, chociaż w głębi serca, głęboko, głęboko, w otchłani, której istnienia nikt chyba nie podejrzewał, szczerze chłopakowi współczuł. Z drugiej strony uważał, że jeśli ktoś przychodzi do szkoły w puchatym różowym swetrze, równie dobrze może od razu namalować sobie na czole tarczę strzelniczą. Nie żeby Aleks popierał obwinianie ofiary. Wychodził po prostu z założenia, że jeśli wrzucisz królika do klatki z głodnym wilkiem, efekt może być tylko jeden. I ani królik, ani wilk nie będą temu winne. Ot, natura bywa okrutna. Zwłaszcza w szkolnym ekosystemie.

    Wszystko zaczęło się od Gośki. A konkretniej od tego, że postanowiła zrobić show ze swojej wielkiej miłości i obwieścić ją całemu światu z obiektem westchnień na czele. Aleksowi trafiło się iście vipowskie miejsce: ze szczytu schodów miał doskonały widok na pełne piękno tragedii – od momentu, gdy dziewczyna podeszła do wybranka swego serca i bardzo głośno zapytała, czy nie ma ochoty pójść z nią do kina, do tego, jak nie czekając na odpowiedź, zaczęła wyrzucać z siebie długi monolog ku chwale własnego zauroczenia. Jej koleżanki, zbite w ciasną grupkę, śledziły akcję niczym najnowszy odcinek ulubionego serialu, kilka przypadkowych osób przystanęło, by posłuchać, a sam Janek, po trzeciej próbie przerwania jej i dojścia do głosu, po prostu wziął ją pod ramię i delikatnie, acz stanowczo pociągnął w stronę szatni.

    Kilka godzin później każdy zainteresowany (a także ci mający to kompletnie w nosie) wiedział już, że wcale nie był to romantyczny wstęp do cudownej randki, lecz próba zaoszczędzenia dziewczynie wstydu w postaci publicznego spławienia. Próba wyjątkowo niedoceniona, bo Gośka tak czy inaczej poczuła się bardzo upokorzona, czego dowód dała tego samego wieczoru, publikując na Facebooku rzewny post na temat podłości samców. Zakończyła go stwierdzeniem, że w sumie ma to gdzieś, jej wszystko jedno, a ten konkretny egzemplarz musi być gejem, skoro miał czelność jej odmówić.

    Aleks zobaczył post parę minut po tym, jak wrzuciła go na tablicę, i tylko wywrócił oczami. Kilkanaście minut później zobaczył go po raz drugi w formie screena na szkolnym fanpage’u i tym razem prawie udławił się płatkami, bo między wylewem wsparcia od koleżanek znalazł się też jeden niepasujący komentarz.

    „Nawet gdybym nie był, nadal – nie".

    Zaskakujące, że jedno wrzucone do internetu zdanie wystarczyło. Plotka się narodziła i nie minął tydzień, a wiedzieli wszyscy, najpewniej z nauczycielami włącznie. I może nie byłoby tak źle, może ludzie mieliby to gdzieś, gdyby chodziło o kogokolwiek innego. O kogoś, kto potulnie schowałby głowę w piasek, unikał tematu, a najlepiej wyparł się wszystkiego bajeczką o zhakowaniu konta. Albo przynajmniej zachowywał

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1