Location via proxy:   [ UP ]  
[Report a bug]   [Manage cookies]                
Przejdź do zawartości

Swietozar

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Julian Tuwim
Tytuł Swietozar
Pochodzenie Czyhanie na Boga
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tomik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

SWIETOZAR



Jeśli morze przypomni — to je każę smagać,
Tłuc, batożyć za karę stalowymi pręty!
Zbałwani się, zawyje, by litość ubłagać,
Zatopi mi, pomstując, ładowne okręty.

Jeśli słońce przypomni — wydrę sobie ślepia,
Olsnę, włodarz szalony, na jasność promieni!
Niech się w ślepocie czarnej tęsknica rozstepia,
Dzika, jak melancholja słowiańskiej jesieni!

A jeśli noc przypomni, noc omdlewająca,
Ciepła i jaśminowa, miłością opiła,
Gdy mnie słodko w ciemności, drżąca i gorąca,
Cielistym ud i ramion uściskiem więziła, —

— Rozżagwię noc pożarem, włoście swe zapalę!
Pójdę z słońcem w zawody! Dzień urządzę złoty!!
I w trzaskawicy ognia zasyczy wspaniale
Dumna stolica moja, Złotogród Stuwroty!

I na zgliszczach ostanę, oczu tępe szkliwo
Utkwiwszy w ziemię macierz... A niewiada poco!...
Na sercu mi markotno, w oczach migotliwo
Od łez... I tak dzień za dniem... i tak noc za nocą...


..Idą skwarnymi piachy garbiaste wielbłądy,
Idą bezcenne, białe elefanty sjamskie,
Pstre łupy i daniny niosą mi przez lądy,
Tkaniny i wonności i skarby sezamskie.

Ciągną z nałożnicami karawany żmudne,
Tysiąc dziewek nubijskich śle nigrycki książę,
Sromne to a chutliwe, dzikie to a cudne,
Snadź wie ów czarnogęby, że za dziewką tążę!

A za niemi bez końca tabuny, obozy,
Tuczne stada, pojmańce chańskie i sułtańskie,
A rżą krewkie rumaki, skrzypią ciężkie wozy,
Idą z za siódmych granic w me ziemie słowiańskie...

Dźwigają miechy z winem, kryształowe słoje,
Kadzidła i balsamy, myrrhy, aloesy,
Skrzynie usieręg, pióra puszyste i zbroje,
Ciężkie misy ze złota i pękate kiesy.

Dźwigają klejnotami nasadzone szaty,
Kropiaste skóry, szuby, uprzęże, sajdaki,
Korale purpurowe, niewidziane kwiaty
I skrzeczące zamorskie dziwolągi-ptaki...

Ślą mi pokłony korne wszyscy językowie,
Nie waży się wróg żaden dojść pod grodu szańce,
Odkąd na miazgę stłukłem skośnookie mrowie
I w krwi się ukąpali Połowce-pohańce!


Hań, pomnę, jakom ścisnął bachmata kolany,
Jak mnie porwał, jak pomknął, ostrogami spięty!
A za mną świst, hukanie, furkot chorągwiany
I kopyt stutysięcznej konnicy tętenty!

I gnali my jak wichry, choć zmydlonym koniom
Krew się ciurkiem sączyła z pod ostróg na trawy,
A gdzie skoczę — podkowy zwycięstwo mi dzwonią,
I dudni step szeroki od wodzowej sławy!

Gnali my basurmanów, rumak za rumakiem,
Świtem nas Don oglądał, a w przedwieczerz Wołga,
Bieżał Konczak, wilk szary, a Gzak za Konczakiem,
I już chan połowiecki u stóp mi się czołga!

A kiedyśwa wracali przez skrwawione pole,
I wraże łby na dzidach zatknięte sterczały,
Krzyczała mi drużyna, junaki sokole:
„Żywie Buj-tur Swietozar, wojewoda wdały!”

Obłowiłem się wtedy nie gorszą zdobyczą,
Niż rodzic mój, gdy zgromił nad Bałtem wikingi
Po dziś-dzień liczą ciury (liczą, nie przeliczą!)
Chańskie łuki, kolczugi i klejnotne klingi.

Skarby moje niezmierne! Błyszczące kamienie!
Szmaragdy, chryzolity, jaspisy, djamenty!
Perły, gdzie drzemią tajne błękitne płomienie,
Muszle, gdzie szumią jeszcze sinych fal lamenty!


Jakże-m ja was ślicznemi nazywał słowami,
Gdyście ogniami lśniły, świetliki czerwcowe!
Jakże-m ja was miłował! Jakże-m igrał wami,
Rzucając szczodre garście w wody księżycowe!

I zdało mi się wtedy, że się na dnie kłębi
Przegibna błyskotliwość złotołuskich wężyc,
Że z głębi wodnej w niebo, z nieba do wód głębi
Tka siatkę pająk nocy: szaławiła-księżyc!...

...Jasna, słodka i ciepła, jak majowe rano,
Szła do mnie w takie noce na kwietne pościele.
Szeptała, tuląc z lękiem główkę ukochaną:
„Włodzicze najmilejszy, mój Lele-Halele!”

A potem, nagle... z śmiechem, wwijała się we mnie,
I jak fala o brzegi biła w moje ciało,
Włosy jej bursztynowe pachniały tajemnie,
I od onej wonności serce łomotało!

I od onej wonności mgławiły się oczy,
Wargi wilgotne ssały słodycz nienasytnie,
Od jędrnych mlecznych piersi rozsądek się mroczy,
A w biodrach, jak jabłonka, z dnia na dzień mi kwitnie!

I wiłem się w jej splotach, jako w sieci ryby,
Niecierpliwy w gorączce, ramionami skuty!
A one łaskotania! o one wygiby!
A one tajne chwyty, skręty i podrzuty!


...A potem, dysząc ciężko, najsłodziej znużony,
Leżałem, patrząc w gwiazdy, w srebrnice-mruganki;
Zawodziły w jeziorach tęskne Dziwożony,
A w borach — Panny Leśne, nocne miłowanki.

I roiłem najszczęśniej, że mi moja łada
W płodnem łonie już dźwiga godnego dziedzica;
Że pójdzie w syna cnota bitewna i włada,
Jako i we mnie poszła z wielkiego rodzica!

Byłbyś ty, Swietozarzyc, włodarz nad włodarze!
Wojewoda piorunów! kneź na Złotogrodzie!
Wicher Huraganowicz! Witeź w krasnej tjarze!
Hospodyn purpurowy na słonecznym wschodzie!

Ale cię skradła macierz i w łonie uniosła,
Synu, synu, spodziewo i dumo ojcowa!
Wydadzą ciebie na świat pokalane trzosła,
Cudzołożna cię, synu mój święty, wychowa!

Albo i rzuci ciebie, jak pomiot sobaczy,
I będziesz rósł bezsławnie, najjaśniejsze czędo!
I przeklniesz nieznanego rodzica w rozpaczy,
Gdy cię za srom matczyny lżyć ze śmiechem będą!

...Pomnę, gdym niestrzyżonym jeszcze był chłopięciem,
Przynieśli wieść tajemną wysłańce od Chazar,
Że ze wschodu na pokłon przed jakiemś dziecięciem
Szli trzej włastowie: Melchjor, Kacper i Baltazar.


Rodzic zasię, częstując chmielnem piwem gości,
Śmiał się, czkawiąc i trzęsąc kudłami rudemi;
„Wierę, szydził pijany, nastały cudności:
Wżdy z bydłem w chlewie leży kneź z żydowskiej ziemi!“

Tybyś legł, Swietozarzyc, w łabędziej kolebie,
A ssałbyś, synu chrobry, piersi gołębiane!
Wytulił ci je ojciec! wcałował w nie — siebie!
Wyhołubił, wypieścił, dzieciątko kochane!

Jak bije serce ziemi, sokiem napęczniałe,
Tak od całunków moich jara krew w niej biła,
A we mnie moc szumiała, jak zboże dostałe,
Moc święta miłowania, moc dziewięciosiła!

Dymem żertw błękitniały leśne uroczyszcza,
Brzmiały śpiewem dziękczynnym poświęcone gaje,
I sprzyjały mej sławie surowe bożyszcza
Za miody, za tłustości, pszenne korowaje!

Dziś gniewne bogi w dęby miotają pioruny,
Dziś Lęk w sitowiu zżókłem zaczaił się skrycie...
Próżno leki raicie mi, starce-widuny!
Próżno wy, baby, zioła tajne mi warzycie!

Wy mi wróćcie te oczy, smętnym stepem tchnące,
Głos gędziebny mi wróćcie i różane dłonie!
Słyszcie: sławę wam oddam i skarbów tysiące
I głowę uwieńczoną, jako rab, przekłonię!


O, nie zdzierżę ja bez niej ciebie, hardy mieczu,
I na dziadowe włoście puszczę hordy wraże!
Łup, Chazarze, Złotogród! Siądź, Pieczyngu, w Gieczu,
A ty, psie połowiecki, w starym Krasnojarze!

Hej, rumaka dosiędę, grzywy się uczepię
I naoślep, naoklep stepowi pojadę!!
Niechaj mnie wichry-czarty poniosą po stepie,
Niechaj huczą, niech wyją na kneziową biadę!

A ty, drużyno wierna, gdy mnie znajdziesz w polu,
Powracając, jak ongi, z zwycięskiej wyprawy,
Stypę spraw, miody pijąc a płacząc mnie w bolu,
I na pękniętem sercu usyp kurhan sławy!...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Julian Tuwim.