Location via proxy:   [ UP ]  
[Report a bug]   [Manage cookies]                
Rewolucja kulturalna – tak, ale jaka? O możliwych kierunkach polskiej polityki kulturalnej1 Jan Sowa Jan Sowa studiował ilologię polską, psychologię i ilozoię na Uniwersytecie Jagiellońskim i Uniwersytecie Paris VIII w Saint-Denis. Doktor socjologii. Teoretyk i praktyk kultury – jest współtwórcą Fundacji Korporacja Ha!art oraz Spółdzielni Goldex Poldex. Pracownik naukowy w Katedrze Kultury Współczesnej UJ. Autor książek Sezon w teatrze lalek (2004) oraz Ciesz się, późny wnuku. Kolonializm, globalizacja i demokracja radykalna” (2008). Opublikował kilkadziesiąt artykułów w kraju i za granicą m.in. w „Kulturze Współczesnej”, „Ha!arcie”, „Krytyce Politycznej”, „Problemach polityki społecznej”, „Praesens”, „Philosophie Magazine”, „Obiegu” i „Przeglądzie anarchistycznym”. Zarżnąć kulturę N a wiosnę zeszłego roku, 20 lat po rozpoczęciu neoliberalnej transformacji społecznogospodarczej, polska opinia publiczna została skonfrontowana z próbą poddania ekonomicznej racjonalizacji jednej z ostatnich dziedzin, która nie została jeszcze sformatowana zgodnie z wolno rynkową logiką późnego kapitalizmu: kultury. Tzw. raport Hausnera (a potem jego plan) [zob. Pawłowski, 2002] ogłoszony jako swoisty prequel do Kongresu Kultury Polskiej zawierał sformułowaną przez grupę urzędników i naukowców (głównie ekonomistów)2 diagnozę obecnej sytuacji w kulturze i rekomendacje dotyczące jej poprawy. Ten liczący ponad 100 stron dokument [http://www. kongreskultury.pl/] w swoim ogólnym zarysie nie wnosi do rozumienia rzeczywistości społeczno-gospodarczej nic, czego nie słyszelibyśmy już wcześniej w odniesieniu do innych jej dziedzin. Jako propozycja reformy kultury stanowi jednak projekt radykalnej rewolucji, ponieważ podchodzi do produkcji kulturalnej jak do rodzaju przemysłu – typu aktywności i gałęzi gospodarki, które można oceniać i racjonalizować przy pomocy tych samych narzędzi i w tym samym celu, co np. uprawę ziemniaków lub produkcję sprzętu AGD. Projekt ten polega na aplikacji w dziedzinie kultury podstawowych zaleceń tzw. konsensusu waszyngtońskiego (zwanego również porozumieniem waszyngtońskim), czyli zasad reformy społeczno-gospodarczej sformułowanych przez ekonomistów amerykańskich w latach 80-tych XX wieku [Bresser Pereira, Maravall, Przeworski, 1993; Stiglitz, 2004; Sowa, 2008]. Jego trzy podstawowe postulaty – tworzące Świętą Trójcę neoliberalizmu – to prywatyzacja, liberalizacja oraz cięcie wydatków publicznych. Takie też zasady autorzy raportu proponują wprowadzić w dziedzinie kultury i zgodnie z nimi zreformować sposób funkcjonowania jej instytucji. Reforma taka miałaby polegać między innymi na zwiększeniu konkurencyjności w kulturze poprzez równoprawną aktywność podmiotów prywatnych, publicznych i trzeciosektorowych na wolnym rynku dotacji, zmniejszenie liczby instytucji publicznych poprzez ich prywatyzację podobną do prywatyzacji proponowanej w Polsce w odniesieniu do szpitali (przekształcanie ich w spółki), ograniczenie aktywności związków zawodowych, które utrudniają pracę menedżerom kultury i „artykułują oczekiwania wynikające z roszczeniowej i krótkookresowej postawy, typowej dla części pracowników tych instytucji, zwłaszcza starszych” [Buczek i in., s. 1 Czuję się zobowiązany już na samym początku tego tekstu zdeiniować punkt widzenia, z jakiego jest on pisany. Chciałbym wystąpić tu nie tyle jako akademik – czyli ktoś, kto stara się neutralnie przedstawić pewne spektrum problemów i punktów widzenia – co raczej jako intelektualista. Ten ostatni to ktoś, kto – jak ujęła to kiedyś Julia Kristeva, komentując życie i twórczość Hanny Arendt – stara się zająć określoną pozycję w świecie, posługując się myśleniem jako jedynym narzędziem. 2 Jest znamienne, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie zaprosiło do zespołu przygotowującego diagnozę ani jednego przedstawiciela środowisk twórczych. Świadczy to o protekcjonalnym podejściu do kultury, której twórców i animatorów nie traktuje się podmiotowo jako partnerów w dialogu, ale przedmiotowo jak obiekt badań i manipulacji. 288 Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3) 29], oraz lepsze wykorzystanie kultury jako gałęzi gospodarki przynoszącej wymierne materialne zyski. Jak piszą autorzy raportu: „w kulturze nie dostrzega się potencjału rozwojowego, który może zostać zaktywizowany i stanowić jeden z mechanizmów ożywiania gospodarki i wychodzenia z kryzysu. Przy czym niekoniecznie idzie tylko o turystykę. Ważniejsze wydaje się kreowanie nowych potrzeb inwestycyjnych i konsumpcyjnych, a więc stymulowanie dodatkowego popytu wewnętrznego (podkreślenie moje – JS)” [tamże, s. 27]. Ten krótki cytat pokazuje optykę przyjętą przez twórców raportu. Kultura traktowana jest w niej instrumentalnie, jako coś, co może zostać „zaktywizowane”, czyli bierny przedmiot manipulacji dokonywanych przez ekonomistów w celu „kreowania potrzeb inwestycyjnych i konsumpcyjnych”. Nie może więc dziwić, że raport i plan Hausnera spotkały się z miażdżącą krytyką środowisk twórczych. Jej kwintesencją jest tytuł artykułu Macieja Nowaka, dyrektora Instytutu Teatralnego w Warszawie, jednego z najważniejszych polskich krytyków teatralnych: Hausner chce zarżnąć kulturę [Nowak, 2009]3. Dekonstruując Hausnera Z a reformami postulowanymi przez Hausnera – a podobne propozycje przedstawił ostatnio w sejmie minister Zdrojewski – kryje się szereg założeń, które stanowią kombinację idei konsensusu waszyngtońskiego oraz naszej polskiej, domorosłej releksji na temat transformacji lat 90-tych i doświadczenia okresu PRL. Warto wyartykułować je expressis verbis. Przekonanie o bezwzględnej wyższości własności prywatnej nad państwową S tanowi ono kamień węgielny doktryny neoliberalnej i jest przytaczane jako uzasadnienie szeroko zakrojonej prywatyzacji wszystkich dziedzin życia społecznego. Dość łatwo jest znaleźć poparcie dla tego punktu widzenia w kraju takim jak Polska, gdzie spora część populacji zna z własnego doświadczenia koszmarne funkcjonowanie państwowych instytucji w epoce PRL-u. Jednak nie wszędzie było i jest tak samo. W wielu krajach świata przedsiębiorstwa państwowe działają na najwyższym poziomie zarówno jeśli chodzi o jakość świadczonych usług, jak i ekonomiczną wydajność. Wystarczy podać przykład francuskiego SCNCF (odpowiednika polskiego PKP), które obsługuje najnowocześniejszą i najsprawniejszą sieć kolejową na świecie. Prywatyzacja kolei w Wielkiej Brytanii dokonana na fali tacheryzmu w żaden sposób nie zbliżyła brytyjskich kolei do standardów francuskich, a pod wieloma względami jakość świadczonych usług uległa obniżeniu. Najlepszym przykładem wysokiej wydajności państwowej własności jest Singapur, stawiany często przez neoliberałów jako wzór dynamicznie rozwijającej się gospodarki i bogatego społeczeństwa4. Nie wspominają oni jednak, że 70% gospodarki Singapuru jest w rękach państwowych. Przedsiębiorstwa sektora państwowego wyznaczające światowe standardy jakości w swoich dziedzinach to np. Singapore Airlines czy The Maritime and Port Authority of Singapore, obsługujący największy na świecie port kontenerowy. Również w literaturze przedmiotu podkreśla się znaczenie zaangażowania państwa w różne dziedziny życia społecznego, w tym szczególnie tam, gdzie perspektywa czasowa realizowanych projektów jest szczególnie długa. (Do tej dziedziny bez wątpienia zalicza się kultura, której najciekawsze przejawy bywają efektem doświadczeń i pracy trwającej przez dziesięciolecia, a na efekty inwestycji czekać trzeba często nawet kilka pokoleń.) Jak pokazuje Lester C. Thurow, amerykański ekonomista i politolog, długoletni dyrektor MIT Sloan School of Management, horyzont czasowy, w którym operują irmy prywatne, wynosi około pięciu lat, przez co realizacja projektów bardziej długoterminowych wymaga z konieczności zaangażowania podmiotów z sektora państwowego [zob. Thurow, 1999, s. 380]. Redukując go, skazujemy się na chaotyczną grę rynkowych sił maksymalizujących wyłącznie swoje krótkoterminowe zyski. Antagonizm państwa i gospodarki N eoliberałowie chętnie i często posługują się schematem rozumowania opartym na przeciwstawieniu doskonale wydajnego wolnego rynku i sił państwowych, których interwencja może 3 Zob. również inne głosy w tej sprawie, m.in. Joanny Warszy Kulturalna doktryna szoku oraz Jacka Żakowskiego By balon nie stał się ciałem. Wszystkie artykuły na ten temat zgromadzone są na portalu „Gazety Wyborczej” pod adresem: http://wyborcza. pl/8,76842,6737667.html. 4 Jednym z najgłośniejszych apologetów Singapuru jest Fareed Zakaria [zob. Zakaria, 2004; tenże, 1994]. Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3) 289 tylko ten cudowny mechanizm zepsuć. Mówi się tu często o „niewidzialnej ręce rynku” (metafora wprowadzona przez Adama Smitha w książce Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów), która w najlepszy z możliwych sposobów rozwiązuje każdy problem związany z podziałem gospodarczych zasobów. Historia dyskusji nad tym zagadnieniem w dwudziestowiecznej teorii ekonomicznej jest dość paradoksalna. Wręczono bowiem dwie Nagrody Nobla z ekonomii: jedną za udowodnienie, że niewidzialna ręka Smitha rzeczywiście działa – a mówiąc bardziej precyzyjnie, że „alokacja zasobów w stanie równowagi konkurencyjnej jest optymalna w sensie Pareto (żadna redystrybucja dóbr i zasobów produkcyjnych nie polepszyłaby czyjejkolwiek sytuacji bez pogarszania sytuacji przynajmniej jednej innej osoby) oraz przeciwnie – że każda Pareto-optymalna alokacja zasobów może być zrealizowana w stanie równowagi konkurencyjnej” [Arrow, Debreu, 1954, s. 265] – oraz drugą za udowodnienie, że prawo to ma zastosowanie wyłącznie w odniesieniu do świata idealnego, w którym, jak mówi Douglas C. North, gospodarka pozbawiona jest tarć (ang. frictionless economy) [North, b.r.], natomiast w świecie rzeczywistym nie działa nigdy ze względu na niespełnienie zasad doskonałej konkurencji. Dobrze komentuje to Joseph Stiglitz, zdobywca drugiej spośród wspomnianych powyżej Nagród Nobla: „Najnowsze osiągnięcia teorii ekonomicznej – paradoksalnie dokonane w okresie najbardziej nieustępliwej pogoni za realizacją polityki wynikającej z porozumienia waszyngtońskiego – wykazały, że ilekroć informacja jest niedoskonała i rynek niekompletny, [...] tylekroć działanie niewidzialnej ręki jest w najwyższym stopniu niedoskonałe. […] Pożądane są pewne interwencje rządu, które co do zasady mogą poprawić efektywność rynku. Te ograniczenia nałożone na warunki efektywności rynku są ważne – wiele kluczowych działań państwa można zrozumieć jako odpowiedź na zawodność rynku” [Stiglitz, 2004, ss. 78-79]. Również historycy kapitalizmu udowadniają ponad wszelką wątpliwość, że gospodarka kapitalistyczna rozwinęła się i działa, dzięki zaangażowaniu państwa w procesy gospodarcze [Arrighi, 1994; Braudel, 1979; Wallerstein, 1974]. Widzieliśmy zresztą bezpośrednio, jak ważne dla kapitalizmu jest państwo: w czasie kryzysu inansowego 2008/2009 stabilność gospodarki została utrzymana tylko i wyłącznie dzięki interwencjom państwa. Oczywiście, rację mają fundamentaliści rynkowi, którzy twierdzą, że w dłuższej perspektywie rynek wyregulowałby się również sam, chociaż społeczne koszty takiej samoregulacji byłyby gigantyczne. Doskonały komentarz do 290 takiego podejścia wygłosił dawno temu John Maynard Keynes, wielki zwolennik interwencji państwa w gospodarkę: w dłuższej perspektywie będziemy wszyscy martwi. PRL jako egzempliikacja zła pod każdą postacią R amę dla prezentacji swojego raportu Hausner ustanowił poprzez negatywną kontrę wobec realiów PRL-u. Z wywiadu, jakiego udzielił Romanowi Pawłowskiemu w czerwcu 2009 jeszcze przed upublicznieniem raportu, dowiedzieć się możemy, że „kultura to ostatnia dziedzina życia publicznego, która nie została w pełni zreformowana po 1989 r.” [Pawłowski, 2009]. Oczywiście, takie postawienie sprawy ma wielką wartość retoryczną. Nostalgia za PRL-em jest uczuciem wciąż obecnym w Polskim społeczeństwie, jednak mało kto szukałby w tzw. minionym okresie wzorów dla instytucjonalnej organizacji jakiejkolwiek dziedziny życia. PRL kojarzy się z marazmem, złą jakością, małą wydajnością, biurokratyzacją itd. Jednak w kontekście kultury, w jakim się pojawia, demonizowanie PRL-u jest przynajmniej niefortunne. Moją intencją ani tutaj ani nigdzie indziej nie jest i nigdy nie było chwalenie PRL-u czy stawianie go za wzór w jakiejkolwiek dziedzinie, jest jednak niezaprzeczalnym faktem, że kultura była dziedziną, która w zniewolonym PRL-u miała się nieco lepiej niż w wolnej III RP. Po 1989 roku powstało w polskiej kulturze niewiele rzeczy, które mogłyby równać się na przykład z osiągnięciami polskiego kina czy teatru lat 60tych i 70-tych (a kino bez wątpienia przeżyło wtedy swój złoty okres). Dziki wolny rynek najwyraźniej nie służy produkcji kulturalnej i moim zdaniem zaryzykować można tezę, że istnieje negatywna korelacja między stopniem urynkowienia danej dziedziny twórczości artystycznej w III RP, a jej jakością. Polskie sztuki wizualne, najmniej uzależnione od rynku (w sensie rynku odbiorców, którzy „głosują” swoimi pieniędzmi, jak mówią czasem zwolennicy paradoksalnego tworu zwanego „demokracją rynkową”), mają się dość dobrze, czego dowodem jest uznanie, z jakim za granicą spotykają się prace takich artystów jak Mirosław Bałka, Zbigniew Libera, Krzysztof Wodiczko czy Zoia Kulik. Równie cenieni są polscy kuratorzy. Wystarczy wspomnieć o Anecie Szyłak, Joannie Mytkowskiej czy Adamie Szymczyku. Gorzej ma się polski teatr, chociaż również jego międzynarodowa ocena nie jest najgorsza (na pewno jednak nie tak dobra jak w czasach Grotowskiego lub Kantora). Najgorzej wypadają dziedziny, w których rynek, biznes i sektor prywatny mają duże znaczenie: literatura (pomijając kilku młodych pisarzy), a szczególnie Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3) kino, które ostatnio zaczęło nieco odbijać się od dna dzięki młodym reżyserom takim jak Wojciech Smarzowski czy Ksewery Żuławski, jednak w latach dziewięćdziesiątych XX wieku przeżyło najgorszy okres w swoim istnieniu, kiedy to w kółko Pazura gonił Lindę lub na odwrót. Mówienie o tym, że kultura to ostatnia dziedzina, która nie została zreformowana po 1989 roku jest też o tyle absurdalne, że, jak zauważył Jarosław Suchan, dyrektor Muzeum Sztuki w Łodzi, w czasie jednej z dyskusji wokół raportu Hausnera, trudno byłoby wskazać osiągnięcie polskiego przemysłu – zreformowanego bezwzględnie i w pierwszym rzędzie na samym początku transformacji, które miałyby w świecie tak dobrą renomę, jak aktualna sztuka polska. Menedżeryzm R ecepta na uzdrowienie polskich instytucji kultury opiera się w opinii zespołu Hausnera w dużej mierze na wprowadzeniu zasad profesjonalnego zarządzania. Widzimy tu przykład tryumfu racjonalizacji i rozumu instrumentalnego, którego obawiali się teoretycy nowoczesności od Webera po Habermasa. Wiara w menedżeryzm jest współcześnie mentalnym reliktem, pozostałością po rynkowobiznesowym entuzjazmie lat 90-tych, kiedy to domniemany przez Fukuyamę „koniec historii” i tryumf liberalnego kapitalizmu nad wszelkimi innymi formami organizacji życia społeczno-gospodarczego pchnął świat w objęcia menedżerów: specjalistów od zapewniania wydajności w każdej dziedzinie życia. Dzisiaj wiara ta wydaje się naiwna, bo też Hausner przedstawia swoje propozycje neoliberalnej reformy polskiej kultury w momencie, gdy neoliberalizm odniósł spektakularne iasko w swojej macierzystej dziedzinie, gdzie menedżerowie powinni wykazać się największymi osiągnięciami: w świecie wysokich inansów. Zamiast sukcesu widzieliśmy, jak wpisana w kult zarządzania obsesja nieustannego podnoszenia wszelkich liczbowych wskaźników (wydajności, wielkości obrotów, woluminu produkcji, liczby sprzedanych produktów, zysku itp.) doprowadziła liberalny kapitalizm do strukturalnego tąpnięcia, przed którego tragicznymi konsekwencjami ura- towały nas tylko interwencje rządów. Neoliberalna wiara w menedżeryzm ma również inną słabość, która dramatycznie manifestuje się, gdy mówimy o kulturze: podejście na zasadzie one-size-its-all, zgodnie z którym z jednej dziedziny do drugiej przenosi się te same metody, narzędzia i recepty. Przypomina to zachowanie urzędników Międzynarodowego Funduszu Walutowego, którzy wożą w swoich laptopach z kraju do kraju gotowe szablony gospodarczych reform, wklejając potem tylko w odpowiednie miejsca nazwę kraju, w którym właśnie przebywają 5. Tymczasem specyfika kultury jako dziedziny aktywności ludzkiej sprawia, że zastosowanie w niej technik, metod i kryteriów opracowanych w kontekście zarządzania w biznesie – czego sztandarowym przykładem jest analiza SWOT, wszechobecna wśród diagnoz sporządzanych przez specjalistów od zarządzania w kulturze, również tych przedstawionych w raporcie Hausnera [zob. Kultura w kryzysie..., s. 86-111]6 – ma małe szanse doprowadzić do wartościowych rezultatów. Przede wszystkim dlatego, że produkcję kulturalną trudno jest w ogóle opisać w kategoriach precyzyjnie zdeiniowanych kroków, które prowadzą do zaplanowanych z góry celów i rezultatów. Kultura nie działa zgodnie z zasadami inwestycji i zysków. O wiele lepiej tłumaczą ją kategorie zaczerpnięte z ekonomii daru czy procesów wymiany symbolicznej [zob. Mauss, 2001, s. 165-310]. Homo economicus, który stanowi antropologiczne zaplecze menedżeryzmu, ma raczej małe szanse stworzyć zaskakującą i żywą kulturę. Jej działanie trafniej opisują pojęcia takie jak potlacz, karnawał, eksces, spotkanie, transgresja czy proces, których ekonomiści nie znają i nie rozumieją. Inna istotna sprawa to zasadnicza słabość metodologii, która ma legitymizować próby mierzenia tego, co dzieje się w kulturze. Jest to kwestia zasadnicza, bo po to, aby czymś dobrze zarządzać, trzeba posiadać przede wszystkim narzędzia pomiarowe pozwalające stwierdzić, jakie efekty wywołuje określone oddziaływanie. Kultura jest pod tym względem wyjątkowo niewdzięcznym przedmiotem badań, ponieważ wartość jej wytworów konstytuuje się w dużej mierze na podstawie historycznego wpływu, jaki wywierają i dlatego tworzy się retrospektywnie, ex post. Historia sztuki pokazuje, że wybitne dzieła 5 Anegdota głosi, że jeden z urzędników zapomniał kiedyś zmienić nazwę kraju ze swojej poprzedniej podróży i przedstawił rządowi państwa, do którego przyjechał jako konsultant, dokument, mówiący o reformach w zupełnie innej części świata. W ostatecznej wersji poza usunięciem tej pomyłki nie zmienił właściwie niczego. 6 Na marginesie warto dodać, że analiza SWOT jest współcześnie kwestionowana nawet na gruncie samego zarządzania biznesowego [zob. http://manyworlds.com/exploreco.aspx?coid=CO85041445304]. Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3) 291 sztuki to przede wszystkim te, które przełamały konwencje, otwierając nowe perspektywy eksplorowane później przez kolejne pokolenia artystów. Tego rodzaju wybitne osiągnięcia bywają często nierozpoznane w momencie swojego pojawienia się. Zasługują pod każdym względem na nazwę niezwykle rzadkich zdarzeń w takim sensie jak termin ten rozumie na przykład Nicholas Taleb: po pierwsze leżą poza zakresem zwykłego prawdopodobieństwa, co znaczy, że nikt wcześniej nie może z rozsądną pewnością powiedzieć, że się wydarzą, po drugie wywołują ogromne skutki, po trzecie zostają post factum otoczone całą masą teorii mających uczynić je zrozumiałymi i przewidywalnymi [Taleb, 2007, ss. XVI-XVII]. Specjaliści od zarządzania w kulturze posługują się kategoriami rozmijającymi się z istotą kultury jako dziedziny tworzenia wartości. Odwołują się najczęściej do kryteriów, które o kulturze mówią niewiele: średnim koszcie utrzymania jednego metra kwadratowego powierzchni galeryjnej lub muzealnej, liczbie odwiedzających przypadającej na jednego pracownika, średnim koszcie obsłużenia odwiedzającego, ilości wypożyczeń książki z biblioteki w danej jednostce czasu, liczbie osób odwiedzających daną instytucję w danej jednostce czasu, liczbie wypożyczeń pomiędzy muzeami, udziale wynagrodzeń pracowniczych w kosztach stałych, udziale w środkach pozyskanych samodzielnie w całkowitych przychodach danej instytucji, liczbie imprez zorganizowanych przez daną instytucję w danej jednostce czasu, satysfakcji odwiedzających z oferty instytucji, ocenie jakości obsługi, dogodności dojazdu czy godzin otwarcia itp.7. Kryteria te mają pewną wartość, ale nadają się dobrze do oceny tylko dwóch rodzajów aktywności mieszczących się w szeroko rozumianej kulturze, są jednak jej stosunkowo mało ważnymi elementami: prezentacją dziedzictwa narodowego oraz rozrywką. Nic nam one nie powiedzą, gdy będziemy badać najbardziej aktualne formy produkcji kulturalnej, na przykład eksperymentalne poszukiwania na polu sztuk wizualnych lub performatywnych. Są zbyt płynne i innowacyjne, aby dały się z powodzeniem analizować od strony formalnej przy pomocy wystandaryzowanych metod ekonomii, socjologii czy psychologii (bo tym posługuje się zarządzanie niebędące samoistną i samodzielną dyscypliną naukową, a tylko zbiorem technik zaczerpniętych z kilku nauk społecznych). Drugie ważne ograniczenie menedżeryzmu pojawia się na przeciwnym końcu produkcji kulturalnej, a mianowicie po stronie odbioru. Kwestia uczestnictwa w kulturze jest jednym z podstawowych problemów, które powinien rozwiązać każdy, kto za cel stawia sobie poprawę sposobu jej funkcjonowania8. Oczywiście, problem ten jest obecny w rozważaniach z zakresu zarządzania w kulturze, podejmuje się go jednak w sposób analogiczny do sposobu traktowania go przez działy PR i marketingu irm komercyjnych, czyli akcentując konieczność polepszenia wizerunku instytucji kultury oraz atrakcyjności i dostępności ich oferty. Bez wątpienia, można coś pod tym względem poprawić, są to jednak działania kosmetyczne. Zasadniczy problem uczestnictwa w kulturze jest problemem dystrybucji kapitału symbolicznego w społeczeństwie. Kapitałem tym jest przede wszystkim wykształcenie umożliwiające odbiór kultury, a w przypadku najbardziej wyrainowanych form kultury wysokiej, jak na przykład sztuki konceptualnej, niezbędne do samego rozpoznania sztuki jako takiej. W rzeczywistości społecznej, w której żyjemy, kapitał symboliczny, tak jak wszystkie inne rodzaje kapitału, jest rozłożony w sposób nierówny. Zmiana tego stanu rzeczy to podstawowy warunek skutecznej reformy społecznego funkcjonowania kultury. Zmiana ta leży jednak całkowicie poza zasięgiem wpływu instytucji kultury, dlatego zarządzanie w kulturze pozostaje tu całkowicie bezsilne. Bardziej egalitarna redystrybucja kapitału symbolicznego wymaga głębokich zmian w sposobie funkcjonowania społeczeństwa: w organizacji produkcji i pracy, która zorientowana jest na maksymalne wykorzystanie mocy produkcyjnych jednostek kosztem ich rozwoju w sferach innych niż materialna, w działaniu mediów nastawionych na dostarczanie taniej, ogłupiającej rozrywki, w procesie edukacji, który przebiega coraz bardziej pod dyktat rynku pracy i stawia sobie za cel wykształcenie nie tyle świadomych obywateli, co bezmyślnych konsumentów i biernych, posłusznych pracowników. Innymi słowy: nie będzie lepszej partycypacji w kulturze bez gruntownej reorganizacji całokształtu stosunków społecznych. To leży jednak poza zasięgiem jakichkolwiek specjalistów od zarządzania w kulturze. 7 Zob. dowolne opracowanie dotyczące podstawowych problemów zarządzania w kulturze, np. G. Prawelska-Skrzypek, Polityka kulturalna polskich samorządów: wybrane zagadnienia, Kraków 2003. 8 Dane dotyczące uczestnictwa Polaków w rożnych dziedzinach kultury i ciekawa dyskusja na ten temat zob. B. Fatyga, Pozainstytucjonalne i nieformalne uczestnictwo w kulturze, „Trzeci Sektor”, nr 12/2009. 292 Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3) Reasumując: menedżeryzm jest ślepą uliczką w podejściu do kultury, ponieważ po pierwsze nie dysponuje adekwatnym aparatem pomiarowym pozwalającym w trafny sposób opisać i zmierzyć to, czym chciałby zarządzać, po drugie zaś narzędzia i metody konieczne do przeprowadzenia zmian większych niż tylko kosmetyczne leżą całkowicie poza zasięgiem menedżerów kultury. Problem jest tu nawet głębszy. Menedżeryzm nie tylko rozmija się z istotą wyzwań, przed jakimi stoi zasadnicza reforma kultury, ale wywiera zły wpływ na kierunek ewolucji sporej części instytucji, w tym zwłaszcza instytucji trzeciego sektora. Stanowią one ważną część każdego demokratycznego społeczeństwa, a badania przeprowadzone przez Roberta Putnama we Włoszech pokazują, że wszelkiego rodzaju stowarzyszenia są inkubatorem kapitału społecznego niezbędnego dla sprawnego funkcjonowania demokratycznej władzy [zob. Putnam, 1995]. Dzieje się tak, ponieważ organizacje obywatelskie 3-ego sektora działają w oparciu o entuzjazm, zaangażowanie i zaufanie. W ostatnich kilku dekadach obserwować można jednak proces erozji tych form obywatelskiej aktywności. Erozja ta idzie w parze z profesjonalizacją, komercjalizacją i urządowieniem 3-ego sektora [zob. Rymsza, 2005]. Instytucje 3-ego sektora, zarządzane coraz częściej przy pomocy metod przeniesionych wprost z biznesu, przestają być strukturami społeczeństwa obywatelskiego i organizacjami pozarządowymi, stają się natomiast para-firmami realizującymi typowe działania komercyjne lub organizacjami para-rządowymi, którymi władza zarządza, manipulując systemem rozdzielania grantów (ustalanie priorytetów grantowych, wskazywanie tematów faworyzowanych, moderowanie tematyki sezonów kulturalnych, deiniowanie problemów społecznych, na których rozwiązywanie przekazywane są pieniądze 3-emu sektorowi, jak np. uzależnienie od nikotyny czy alkoholu itp.)9. Pożytek, jaki szerokiemu społeczeństwu przynosiły zawsze organizacje 3-ego sektora, nie brał się z profesjonalizmu zarządzających nimi kadr ani ze skrupulatnej analizy efektywności w realizowaniu zadań, ale z tego, że były one sposobem instytucjonalizacji entuzjazmu oraz zaufania, co skutecznie zachęcało jednostki do większego zaangażowania w życie społeczne. Menedżeryzm ze swoją maszynerią biurokratycznej racjonalizacji i obsesją monitorowania wskaźników niewiele jest w stanie w tym pomóc, wiele natomiast może zepsuć. Element ludzki R aport Hausnera, chociaż idący moim zdaniem w zdecydowanie błędnym kierunku, zawiera jednak pewien istotny i słuszny punkt: propozycję zmian w sposobie wyłaniania i organizacji pracy dyrektorów instytucji kultury. Ten element ludzki jest zdecydowanie ważniejszy niż kwestie efektywności, pozyskiwania własnych środków, PR-owego liftingu instytucji itd. Empiryczna analiza pokazuje bowiem, że instytucje, które są na kulturowej mapie Polski (i nie tylko) ważnymi punktami, są tymi placówkami, którymi kierują nie tyle sprawni menedżerowie, co merytoryczni fachowcy na najwyższym poziomie. Jako przykład proponuję przyjrzeć się jednej dziedzinie współczesnej kultury: sztukom wizualnym (zwanym też czasem „plastycznymi”, chociaż „plastyka” to raczej nazwa przedmiotu w szkole podstawowej niż dyscypliny artystycznej). Ze wszystkich dziedzin polskiej twórczości zyskują one największe uznanie za granicą. Są też dziedziną, którą znam najlepiej ze względu na moje związki z krakowskim Bunkrem Sztuki oraz współpracę z innymi instytucjami sztuki współczesnej w Polsce i za granicą. Dlatego właśnie wybieram je jako przykład do krótkiej analizy, chociaż myślę, że wnioski można by uogólnić na inne dziedziny kultury. W Polsce po reformie samorządowej w 1999 roku kilkadziesiąt instytucji zajmujących się sztuką współczesną zostało przekazanych samorządom. Wcześniej były one w znakomitej większości skupione w ogólnopolskim Biurze Wystaw Artystycznych lub w inny sposób podległe władzy centralnej. Żadne z nich nie było wybitnym i liczącym się w skali międzynarodowej ośrodkiem sztuki współczesnej, bo w latach 90-tych na nazwę tą zasługiwało tylko warszawskie CSW Zamek Ujazdowski. W czasie dekady, jaka upłynęła od przekazania tych kilkudziesięciu placówek samorządom, niektóre spośród nich przekształciły się w niewiele znaczące, prowincjonalne galerie pokazujące malarstwo materii i skóroplastykę produkowaną przez lokalnych przedstawicieli Związku Polskich Artystów Plastyków, inne natomiast stały się wysokiej klasy instytucjami rozpoznawalnymi w Polsce i za granicą. Co ciekawe, ich ranga nie jest wcale w 100% skorelowana z rozmiarami ośrodka miejskiego, w którym działają. Ważne i jakościowo dobre galerie działają na przykład w Białymstoku, Bytomiu czy Zielonej Górze. Jeśli przyglądniemy się tym dobrym przykładom, okaże się, że to, co 9 Ciekawa dyskusja na ten temat odbyła się ostatnio na łamach „Gazety Wyborczej” [zob. Graff, 2010; Nowicka, 2010; Bodnar, Kucharczyk, 2010; Sadura, 2010]. Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3) 293 mają ze sobą wspólnego, to nie stosowanie określonych technik zarządzania czy szczególna aktywność własna w pozyskiwaniu środków, ale osoba charyzmatycznego i kompetentnego dyrektora lub dyrektorki, która przede wszystkim rozumiała sztukę współczesną, była w tej dziedzinie wybitnym specjalistą lub specjalistką, posiadała wizję rozwoju instytucji i kształtowała jej program nie tyle dostosowując się do gustów i oczekiwań publiczności zdiagnozowanych na podstawie badań kwestionariuszowych, ale stawiając na działalność odważną i eksperymentalną. Myślę tu o takich ludziach jak Monika Szewczyk w Białymstoku, Sebastian Cichocki w Bytomiu, Jarosław Suchan w Krakowie, Wojciech Kozłowski w Zielonej Górze czy Aneta Szyłak w Gdańsku. Ten element ludzki jest podstawowy w każdej dziedzinie produkcji kulturalnej. Za liczącymi się instytucjami sztuki współczesnej w sektorach innych niż publiczny też stoi nie wybitny menedżer czy sprytny fundraiser, ale fachowiec od sztuki: Łukasz Gorczyca i Michał Kaczyński z Rastra, Andrzej Przywara, Joanna Mytkowska i Adam Szymczyk z Fundacji Galerii Foksal czy Piotr Krajewski z WRO Center, aby podać tylko niektóre przykłady. Nie jest więc trudno stwierdzić, na czym powinna polegać podstawowa pozytywna zmiana w instytucjonalnym funkcjonowaniu kultury: promowanie demokratycznego i przejrzystego mechanizmu powoływania dyrektorów instytucji kultury, co jest najlepszą i jedyną gwarancją, że na stanowiskach kierowniczych znajdą się kompetentne osoby. Mechanizmu tego nie trzeba nawet specjalnie tworzyć, ponieważ on już istnieje – jest nim otwarty konkurs rozstrzygany przez jury złożone z ekspertów. Należałoby go konsekwentnie i powszechnie zaaplikować w skali całego kraju i każdej instytucji kultury. Obowiązujące w tym momencie prawo daje jednak podmiotowi nadrzędnemu wobec instytucji możliwość ogłoszenia konkursu lub całkowicie uznaniowego mianowania dyrektora. (Wyjątkiem jest kilkadziesiąt instytucji objętych specjalnym rozporządzeniem Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego). Z tej drugiej możliwości skorzystał ostatnio prezydent Krakowa, mianując dyrektora nowopowstającego Muzeum Sztuki Współczesnej, pomimo prośby o rozpisanie konkursu na to stanowisko, pod którą podpisało się ponad 400 przedstawicieli polskiego świata sztuki10. Również minister Zdrojewski i lokalne organy władzy centralnej mające wpływ na statut nowopowstającego muzeum – a konkretnie wojewoda Stanisław Kracik, który odrzucił poprawki Rady Miasta wprowadzające obowiązek ogłoszenia w Muzeum konkursu – swoimi decyzjami opowiedzieli się raczej po stronie feudalnych procedur o charakterze inwestytury niż przejrzystych mechanizmów otwartego i demokratycznego państwa. Drugim ważnym elementem obok konkursów powinno być wprowadzenie kadencyjności na wszystkich stanowiskach kierowniczych (obecnie dyrektorzy muzeów powoływani są na czas nieokreślony, co w większości przypadków oznacza pełnienie tej funkcji dożywotnio). Takie dokładnie zalecenia pojawiają się w raporcie Hausnera [zob. Kultura w kryzysie, s. 37]. Niestety, nic nie wskazuje na to, aby minister Zdrojewski miał zamiar wprowadzić tę część Raportu w życie. W czasie sejmowego exposé w styczniu 2010 roku Zdrojewski skoncentrował się przede wszystkim na problemach inansowych i promocyjnych. Taki rozkład akcentów nie odzwierciedla istoty problemu. Rozmiar budżetu przeznaczonego na kulturę nie jest główną kwestią, którą należy reformować. Pieniędzy na nią wcale nie jest tak mało, są one jednak niewłaściwie dzielone11. Praktyka pokazuje też, że nawet za małe pieniądze można robić w kulturze wartościowe rzeczy, czego przykładem jest krakowska Spółdzielnia Goldex Poldex: z bardzo niewielkim budżetem utrzymywana przez czwórkę entuzjastów z ich prywatnych pieniędzy traiła w tym roku na listę 100 najważniejszych dla sztuki instytucji, wydarzeń i osób pisma „Obieg”, będącego najbardziej opiniotwórczym medium w środowisku polskiej sztuki współczesnej [zob. http://obieg.pl/wydarzenie/15954]. Nadmierna koncentracja na kwestiach inansowych i marketingowych jest swoistym epifenomenem menedżeryzmu i pokazuje, że percepcja rzeczywistości jest uzależniona od języka, którego używamy, aby o niej mówić. Każda technika manipulacji czymkolwiek – i pod tym względem zarządzanie w kulturze nie różni się niczym od lądowania na księżycu – kładzie główny nacisk na czynniki mierzalne, ponieważ tylko to pozwala po 10 Informacje na ten temat zob. blog Komitetu na rzecz Przejrzystości w Polityce Kulturalnej Krakowa [http://inicjatywa2009. blogspot.com/]. 11 Oto jeden przykład: Krakowskie Biuro Festiwalowe ma budżet wielkości kilkudziesięciu milionów złotych, chociaż jego działalność polega w dużej mierze na organizowaniu masowej rozrywki (np. WOW!night. Music Square Session, czyli Sylwester na krakowskim Rynku, w ramach którego zorganizowano m.in. „największe w Polsce confetti show wyprodukowane przy użyciu 80 kg confetti” [http://www.biurofestiwalowe.pl/], podczas gdy Bunkier Sztuki musi zwalniać pracowników i ograniczać swój program ze względu na za niski budżet. 294 Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3) pierwsze na zdeiniowanie sytuacji problemowej, z którą mamy do czynienia, a po drugie na ocenę skuteczności przeprowadzanych manipulacji. Dlatego kwestie sprawności inansowej instytucji, jej struktury organizacyjnej i działań promocyjnych zajmują prominentne miejsce w każdej technice zarządzania – zarówno w biznesie, jak i wszędzie indziej. Jakość estetyczna jest o wiele trudniejsza do uchwycenia w ten sposób i ociera się o granice tego, co można w ogóle zoperacjonalizować, a coś takiego, jak znaczenie danego przedsięwzięcia w ogólnym dyskursie produkcji artystycznej i jego ewentualnie przełomowy charakter, jest w ogóle poza wszelkim sensownym pomiarem (między innymi dlatego, że musi upłynąć trochę czasu zanim stanie się to jasne). Oczywiście, człowiek posiada możliwość odczuwania i odgadywania tego rodzaju kwestii, jednak dokonuje się to w dużej mierze w oparciu o intuicję, a nie przy użyciu wystandaryzowanych technik pomiarowych. Na tym być może polega właśnie przewaga wybitnych ekspertów w danych dziedzinach twórczości artystycznej – kuratorów, reżyserów, dyrektorów teatrów czy galerii sztuki, redaktorów itd. – że potraią intuicyjnie ocenić, jakie kierunki eksperymentalnych poszukiwań są obiecujące i jakie ich rezultaty zasługują na popularyzację. Jest wątpliwe, czy potraią to menedżerowie kultury, a na pewno na nic nie przydają się tu jakiekolwiek kryteria używane do pomiaru efektywności instytucji kultury. Oprócz obszernych rozważań dotyczących inansowania polskiej kultury oraz jej lepszej promocji za granicą, minister Zdrojewski w swoim sejmowym wystąpieniu wspomniał jeszcze o potrzebie rozwoju edukacji artystycznej. Jest to słuszny kierunek działania, bo edukacja stanowi jeden z głównych mechanizmów redystrybucji kapitału symbolicznego. Jednak remedium, jakie zaproponował Minister i osiągnięcia, którymi się chwalił, nie wydają się szczególnie adekwatne. Ponowne wprowadzenie do szkół plastyki i muzyki jest oczywiście słusznym posunięciem, ale to zdecydowanie za mało, aby uczynić współczesną kulturę bardziej przystępną przeciętnemu obywatelowi. Obecna twórczość artystyczna w każdej właściwie dziedzinie ma charakter przede wszystkim konceptualny, co jest efektem przełomu awangardowego, jaki dokonał się w XX wieku w sztuce. Oczywiście, kategorie estetyczne wciąż się liczą, jednak dzieło sztuki pozbawione ładunku konceptualnego jest dziś raczej tylko designem, rozrywką lub dekoracją. Dlatego do odbioru współczesnej kultury kształcenie w dziedzinie pojęć i teorii jest nawet ważniejsza niż tradycyjnie pojęta edukacja artystyczna. Nauka plastyki i muzyki na niewiele się przyda, jeśli chodzi o zrozumienie współczesnej sztuki. O wiele lepszym pomysłem byłoby na przykład Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3) wprowadzenie do liceów, wzorem Francji, ilozoii jako przedmiotu obowiązkowego na maturze. Nic nie wskazuje jednak na to, aby obecne władze rozważały tego rodzaju zmiany w edukacji. Ich wprowadzenie w małym stopniu zależy też od Ministerstwa Kultury, co pokazuje, jak biurokratyczne podziały uniemożliwiają przeprowadzenie reform innych niż tylko kosmetyczne. W poszukiwaniu alternatywy P onieważ zgadzam się z opinią, iż krytyka konstruktywna, czyli wskazująca alternatywę dla krytykowanych rozwiązań ma większą wartość niż krytyka czysto negatywna, objawiająca tylko i wyłącznie patologiczny charakter status quo, chciałbym na koniec przedstawić jeden z projektów, który traktować można jako alternatywę wobec strategii reformy kultury zaproponowanej przez raport Hausnera, Kongres Kultury Polskiej oraz sejmowe wystąpienie ministra Zdrojewskiego. Ma on charakter oddolnej inicjatywy obywatelskiej. Opracowała ją grupa ludzi związana w różny sposób z kulturą, w której skład oprócz mnie wchodzili: Roman Dziadkiewicz (artysta, prezes Fundacja 36,6), Grzegorz Jankowicz (ilolog, redaktor wydawnictwa „Ha!art” oraz szef działu kultury w „Tygodniku Powszechnym”), Zbigniew Libera (artysta, jeden z najwybitniejszych polskich twórców współczesnych), Ewa Majewska (ilozofka i feministka), Lidia Makowska (aktywistka, jedna z prowadzących portal Indeks73), Natalia Romik (politolożka i kuratorka), Janek Simon (artysta, współzałożyciel Spółdzielni Goldex Poldex), Kuba Szreder (socjolog i kurator), Bogna Świątkowska (kuratorka, prezeska Fundacji Nowej Kultury Bęc Zmiana) oraz Joanna Warsza (kuratorka, prowadzi Fundację Laury Palmer). Manifest z programem reformy ogłoszony w listopadzie 2009 roku na stronie Komitetu na rzecz Radykalnych Zmian w Kulturze poparło do tej pory swoimi podpisami kilkaset osób [http://www.rewolucjakulturalna. pl/]. Ponieważ pełny tekst Manifestu dostępny jest w Internecie wraz z obszernym komentarzem [tamże], pragnę tutaj bardzo krótko przedstawić tylko jego podstawowe tezy i postulaty. Punktem wyjścia dla proponowanych zmian jest krytyczna diagnoza obecnej sytuacji i zaproponowanych reform. Manifest opowiada się przeciwko czterem negatywnym zjawiskom we współczesnej kulturze: przeciw rządom biurokratów i ekonomistów, przeciw komercjalizacji, przeciw jej instrumentalizacji oraz przeciw likwidacji bądź osłabianiu sektora publicznego. Jako remedium proponuje natomiast pięć radykalnych zmian: 295 1. Likwidacja centralnego, biurokratycznego modelu zarządzania kulturą i utworzenie społecznych rad do spraw kultury i sztuki 2. Równouprawnienie pod względem prawnym różnych form własności intelektualnej 3. Zwiększenie finansowania ze środków publicznych działalności o charakterze eksperymentalnym 4. Rozwiązanie problemu bezpieczeństwa socjalnego (nie tylko) twórców kultury 5. Elementarną edukację w dziedzinie kultury aktualnej. Chciałbym bardzo krótko skomentować powyższe tezy. Ad. 1. Przy okazji Kongresu Kultury Polskiej w 2009 roku Leszek Balcerowicz krytykował tych, którym nie podobał się pomysł prywatyzacji kultury, mówiąc, że boją się oni ludzi, a ufają państwu. Propozycje Manifestu nie idą jednak w kierunku upaństwowienia kultury, ale jej uspołecznienia, czyli oddania kontroli nad nią samemu społeczeństwu, a nie elicie wybranych przedstawicieli. Przypominają więc postulaty sformułowane odnośnie sytuacji w mediach przez Obywatelski Komitet Mediów Publicznych. Jak miałoby to wyglądać? Otóż zalążki takiego systemu funkcjonują już w praktyce. Niestety nie w Polsce, ale w Wiedniu, gdzie od 2004 toku działa społeczna platforma o nazwie NetzNetz. Służy ona do dystrybucji środków przeznaczonych przez miasto Wiedeń na jeden tylko wąski wycinek produkcji artystycznej, a mianowicie na kulturę cyfrową (sztuka Internetu, sztuka wideo i inne formy wykorzystania nowych mediów w kulturze). Podział środków odbywa się w demokratyczny i inkluzywny sposób. Decyzje o tym, na co mają być wydane pieniądze, podejmują nie urzędnicy w magistracie, ale kolektywnie sami zainteresowani, głosując i przydzielając projektom prezentowanym wcześniej na internetowym forum odpowiednią liczbę punktów. Zarządzają w ten sposób budżetem wielkości ok. 500 tys. euro (ok. 2 miliony złotych). Ten sposób organizacji potraktować można jako wzór funkcjonowania społecznych rad d/s kultury i sztuki, których kompetencje powinny być jednak zdeiniowane o wiele szerzej i obejmować również nadzór nad szkołami artystycznymi [http://en.wikipedia.org/ wiki/Netznetz]. Ad. 2. Kwestia własności intelektualnej jest tematem na osobny artykuł. Obecnie obowiązujące regulacje nie radzą sobie z praktyką twórczą, przez co wiele przejawów twórczości artystycznej (jak np. found footage czy mashup) jest z deinicji nielegalna. Manifest domaga się równouprawnienia pod względem prawnym rozwiązań, które pozwolą na zmianę tej sytuacji, 296 np. licencji otwartych typu Creative Commons [http://creativecommons.pl/]. Ad. 3. Tematem ważniejszym od zwiększenia finansowania kultury – np. do 1% PKB – jest zmiana sposobu podziału przeznaczanych na nią środków. Kołem zamachowym rozwoju kulturalnego są przedsięwzięcia eksperymentalne, które pozostają jednak niedoinansowane w porównaniu z tym, jak wiele pieniędzy przeznacza się na konserwację i promocję dziedzictwa narodowego (np. rok Chopinowski), spektakularne festiwale z udziałem wielkoformatowych gwiazd (w tego rodzaju przedsięwzięciach specjalizuje się Krakowskie Biuro Festiwalowe) oraz imprezy o charakterze czysto rozrywkowym. W wielu wypadkach projekty eksperymentalne nie są wcale drogie. W praktyce zwiększenie ich inansowania mogłoby polegać na przykład na wprowadzeniu systemu mikrograntów (do kwoty 5 lub 10 tys. złotych) przydzielanych przy uproszczonych procedurach bezpośrednio twórcom i przeznaczonych na ryzykowne, ale też potencjalnie bardzo znaczące projekty. W ten sposób zamiast jednego festiwalu typu krakowski ArtBoom można by sinansować kilkaset projektów eksperymentalnych. Bez wątpienia dałoby to lepsze rezultaty, włączając w to aspekt, o który najbardziej chodzi władzom, czyli promocji wizerunku miasta jako ośrodka żywej i prężnie rozwijającej się kultury. Ad. 4. Propozycja rozwiązania problemu bezpieczeństwa socjalnego twórców kultury wywołała największe kontrowersje i dyskusje. Co ciekawe, rozwiązania wprowadzające rodzaj minimalnego dochodu gwarantowanego, działają w niektórych krajach z powodzeniem od bardzo dawna. Tak na przykład we Francji od 1936 roku (sic!) istnieje specjalna kategoria zawodowa Intermittent du spectacle, która obejmuje twórców kultury nie zatrudnionych na etat. Ich okresy aktywności zawodowej przeplatają się z okresami braku dochodów. Jeśli osoba taka jest w stanie udowodnić, że przepracowała w roku 507 godzin (ekwiwalent mniej więcej trzech miesięcy pracy na pełny etat), otrzymuje przez resztę czasu wynagrodzenie w wysokości 75% swoich miesięcznych dochodów, ale nie mniej niż 787 euro [http://www.nidinfo. com/html/intermittent_spectacle.html.].. Rozwiązanie to sprawdza się we Francji doskonale. Fakt, że podobne pomysły spotykają się w Polsce z oburzonymi komentarzami o postawie roszczeniowej jest tylko i wyłącznie dowodem naszej ograniczonej wyobraźni i prowincjonalności. Ad. 5. Propozycje dotyczące edukacji idą w stronę inną niż to, o czym mówił w Sejmie Bohdan Zdrojewski. Nie chodzi o edukację artystyczną, ale o edukację w zakresie kultury współczesnej, która pozwoliłaby wyrobić w odbiorcach kompe- Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3) tencje niezbędne do obcowania ze współczesną produkcją artystyczną. Zajęcia takie powinny obejmować cały okres edukacji od przedszkola do szkoły średniej. Ich wprowadzenie jest jak najbardziej możliwe z praktycznego punktu widzenia. Obecnie w programie np. szkoły podstawowej przewiduje się 4 godziny wychowania izycznego. Przeznaczenie jednej z nich na lekcje kultury współczesnej byłoby na pewno wyborem słusznym, ponieważ edukacja w zakresie kultury jest ważnym elementem kształcenia obywateli nowoczesnych, demokratycznych państw12. Nie powinno być również problemu ze znalezieniem nauczycieli tego przedmiotu. Kulturoznawstwo jest obecnie w Polsce jednym z najbardziej obleganych kierunków kształcenia na poziomie wyższym. Wprowadzenie edukacji kulturalnej do szkół dałoby absolwentom tego kierunku możliwość lepszej realizacji zawodowej niż kariera kelnera czy sprzątaczki w Irlandii. Literatura Mauss M., Szkic o darze. Forma i podstawa wymiany Armstrong J. S., Don’t do SWOT: A Note on Marketing Planning, ManyWordls.com, http://manyworlds. com/exploreco.aspx?coid=CO85041445304. Arrighi G., The Long Twentieth Century: Money, Power and the Origins of our Times, London 1994, F. Braudel, Civilisation Matérielle, Économie Et Capitalisme XVeXVIIIe Siècle, Paris 1979. Arrow K.J., Debreu G., Existence of an Equilibrium for a Competitive Economy, „Econometrica” July 1954, vol. 22, nr 3. Bresser Pereira L.C., Maravall J.M., Przeworski A., Economic Reforms in New Democracies: A SocialDemocratic Approach, Cambridge 1993. w społeczeństwach archaicznych, tłum. K. Pomian, [w:] tenże, Socjologia i antropologia, Warszawa 2001. North D.C., Undesrtanding Economic Change and Economic Growth, Warszawa [b.r.], s. 6 (Distinguish Lecures, no. 7). Pawłowski R., Plan Hausnera dla kultury, „Gazeta Wyborcza”, 8 maja 2009, wersja internetowa: http:// wyborcza.pl/1,75475,6582681,Plan_Hausnera_dla_ kultury.html Putnam R.D., Demokracja w działaniu. Tradycje obywatelskie we współczesnych Włoszech, tlum. J. Szacki, Kraków 1995. Rymsza A., Partnerzy służby publicznej? Wyzwania Buczek M. i in., Kultura w kryzysie czy kryzys w kultu- współpracy sektora poza-rządowego z administracją rze. Raport przygotowany na zlecenie Ministerstwa publiczną w świetle doświadczeń amerykańskich, Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Fatyga B., Pozainstytucjonalne i nieformalne uczestnictwo w kulturze, „Trzeci Sektor”, nr 12/2009. Hausner J., Raport o inansowaniu i zarządzaniu instytucjami kultury, http://www.kongreskultury.pl/library/File/Hausner/ Kultura%20w%20kryzysie%20czy%20kryzys%20 w%20kulturze_wpelna.pdf. http://www.kongreskultury.pl/library/File/Hausner/ Kultura%20w%20kryzysie%20czy%20kryzys%20 w%20kulturze_wpelna.pdf. Les intermittents du spectacle: Une spéciicité française à l’heure de l’europe!, http://www.nidinfo.com/ html/intermittent_spectacle.html. Manifest komitetu na rzecz radykalnych zmian w kulturze, http://www.rewolucjakulturalna.pl/. „Trzeci Sektor”, nr 3/2005. Setka „Obiegu”, http://obieg.pl/wydarzenie/15954. Stiglitz J.E., Globalizacja, tłum. H. Simbierowicz, Warszawa 2004. Taleb N. N., The Black Swan. The Impact of the Highly Impropabel, New york 2007. Thurow L.C., Przyszłość kapitalizmu. Jak dzisiejsze siły ekonomiczne kształtują świat jutra, tłum. L. Czyżewski, Wrocław 1999. Wallerstein I., The Modern World-System, vol. I: Capitalist Agriculture and the Origins of the European WorldEconomy in the Sixteenth Century, New york 1974. Zakaria F., A Conversation with Lee Kuan Yew, Foreign Affairs, March/April 1994. Zakaria F., The Future of Freedom: Illiberal Democracy at Home and Abroad, New york 2004. 12 Nota bene, obsesyjne ćwiczenie sprawności izycznej przywodzi na myśl totalitarne reżimy hitlerowskich Niemiec czy maoistowskich Chin. Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3) 297