Rewolucja kulturalna –
tak, ale jaka? O możliwych
kierunkach polskiej
polityki kulturalnej1
Jan Sowa
Jan Sowa
studiował ilologię
polską, psychologię
i ilozoię na Uniwersytecie Jagiellońskim
i Uniwersytecie Paris VIII
w Saint-Denis. Doktor
socjologii. Teoretyk
i praktyk kultury – jest
współtwórcą Fundacji
Korporacja Ha!art oraz
Spółdzielni Goldex Poldex. Pracownik naukowy w Katedrze Kultury
Współczesnej UJ. Autor
książek Sezon w teatrze
lalek (2004) oraz Ciesz
się, późny wnuku.
Kolonializm, globalizacja
i demokracja radykalna”
(2008). Opublikował
kilkadziesiąt artykułów
w kraju i za granicą
m.in. w „Kulturze Współczesnej”, „Ha!arcie”,
„Krytyce Politycznej”,
„Problemach polityki
społecznej”, „Praesens”,
„Philosophie Magazine”,
„Obiegu” i „Przeglądzie
anarchistycznym”.
Zarżnąć kulturę
N
a wiosnę zeszłego roku, 20 lat po rozpoczęciu neoliberalnej transformacji społecznogospodarczej, polska opinia publiczna została
skonfrontowana z próbą poddania ekonomicznej
racjonalizacji jednej z ostatnich dziedzin, która nie
została jeszcze sformatowana zgodnie z wolno
rynkową logiką późnego kapitalizmu: kultury. Tzw.
raport Hausnera (a potem jego plan) [zob. Pawłowski, 2002] ogłoszony jako swoisty prequel do
Kongresu Kultury Polskiej zawierał sformułowaną
przez grupę urzędników i naukowców (głównie
ekonomistów)2 diagnozę obecnej sytuacji w kulturze i rekomendacje dotyczące jej poprawy. Ten
liczący ponad 100 stron dokument [http://www.
kongreskultury.pl/] w swoim ogólnym zarysie
nie wnosi do rozumienia rzeczywistości społeczno-gospodarczej nic, czego nie słyszelibyśmy już
wcześniej w odniesieniu do innych jej dziedzin.
Jako propozycja reformy kultury stanowi jednak
projekt radykalnej rewolucji, ponieważ podchodzi
do produkcji kulturalnej jak do rodzaju przemysłu – typu aktywności i gałęzi gospodarki, które
można oceniać i racjonalizować przy pomocy
tych samych narzędzi i w tym samym celu, co
np. uprawę ziemniaków lub produkcję sprzętu
AGD. Projekt ten polega na aplikacji w dziedzinie
kultury podstawowych zaleceń tzw. konsensusu
waszyngtońskiego (zwanego również porozumieniem waszyngtońskim), czyli zasad reformy
społeczno-gospodarczej sformułowanych przez
ekonomistów amerykańskich w latach 80-tych
XX wieku [Bresser Pereira, Maravall, Przeworski,
1993; Stiglitz, 2004; Sowa, 2008]. Jego trzy podstawowe postulaty – tworzące Świętą Trójcę neoliberalizmu – to prywatyzacja, liberalizacja oraz
cięcie wydatków publicznych. Takie też zasady
autorzy raportu proponują wprowadzić w dziedzinie kultury i zgodnie z nimi zreformować sposób
funkcjonowania jej instytucji. Reforma taka miałaby polegać między innymi na zwiększeniu konkurencyjności w kulturze poprzez równoprawną
aktywność podmiotów prywatnych, publicznych
i trzeciosektorowych na wolnym rynku dotacji,
zmniejszenie liczby instytucji publicznych poprzez
ich prywatyzację podobną do prywatyzacji proponowanej w Polsce w odniesieniu do szpitali (przekształcanie ich w spółki), ograniczenie aktywności
związków zawodowych, które utrudniają pracę
menedżerom kultury i „artykułują oczekiwania
wynikające z roszczeniowej i krótkookresowej
postawy, typowej dla części pracowników tych
instytucji, zwłaszcza starszych” [Buczek i in., s.
1 Czuję się zobowiązany już na samym początku tego tekstu zdeiniować punkt widzenia, z jakiego jest on pisany. Chciałbym
wystąpić tu nie tyle jako akademik – czyli ktoś, kto stara się neutralnie przedstawić pewne spektrum problemów i punktów
widzenia – co raczej jako intelektualista. Ten ostatni to ktoś, kto – jak ujęła to kiedyś Julia Kristeva, komentując życie i twórczość
Hanny Arendt – stara się zająć określoną pozycję w świecie, posługując się myśleniem jako jedynym narzędziem.
2 Jest znamienne, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie zaprosiło do zespołu przygotowującego diagnozę ani
jednego przedstawiciela środowisk twórczych. Świadczy to o protekcjonalnym podejściu do kultury, której twórców i animatorów
nie traktuje się podmiotowo jako partnerów w dialogu, ale przedmiotowo jak obiekt badań i manipulacji.
288
Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3)
29], oraz lepsze wykorzystanie kultury jako gałęzi
gospodarki przynoszącej wymierne materialne
zyski. Jak piszą autorzy raportu: „w kulturze nie
dostrzega się potencjału rozwojowego, który może
zostać zaktywizowany i stanowić jeden z mechanizmów ożywiania gospodarki i wychodzenia
z kryzysu. Przy czym niekoniecznie idzie tylko
o turystykę. Ważniejsze wydaje się kreowanie
nowych potrzeb inwestycyjnych i konsumpcyjnych, a więc stymulowanie dodatkowego
popytu wewnętrznego (podkreślenie moje – JS)”
[tamże, s. 27]. Ten krótki cytat pokazuje optykę
przyjętą przez twórców raportu. Kultura traktowana jest w niej instrumentalnie, jako coś, co może
zostać „zaktywizowane”, czyli bierny przedmiot
manipulacji dokonywanych przez ekonomistów
w celu „kreowania potrzeb inwestycyjnych i konsumpcyjnych”. Nie może więc dziwić, że raport
i plan Hausnera spotkały się z miażdżącą krytyką
środowisk twórczych. Jej kwintesencją jest tytuł
artykułu Macieja Nowaka, dyrektora Instytutu
Teatralnego w Warszawie, jednego z najważniejszych polskich krytyków teatralnych: Hausner chce
zarżnąć kulturę [Nowak, 2009]3.
Dekonstruując Hausnera
Z
a reformami postulowanymi przez Hausnera
– a podobne propozycje przedstawił ostatnio
w sejmie minister Zdrojewski – kryje się szereg
założeń, które stanowią kombinację idei konsensusu waszyngtońskiego oraz naszej polskiej,
domorosłej releksji na temat transformacji lat
90-tych i doświadczenia okresu PRL. Warto wyartykułować je expressis verbis.
Przekonanie o bezwzględnej wyższości
własności prywatnej nad państwową
S
tanowi ono kamień węgielny doktryny neoliberalnej i jest przytaczane jako uzasadnienie
szeroko zakrojonej prywatyzacji wszystkich dziedzin życia społecznego. Dość łatwo jest znaleźć
poparcie dla tego punktu widzenia w kraju takim
jak Polska, gdzie spora część populacji zna z własnego doświadczenia koszmarne funkcjonowanie
państwowych instytucji w epoce PRL-u. Jednak nie
wszędzie było i jest tak samo. W wielu krajach
świata przedsiębiorstwa państwowe działają
na najwyższym poziomie zarówno jeśli chodzi
o jakość świadczonych usług, jak i ekonomiczną
wydajność. Wystarczy podać przykład francuskiego SCNCF (odpowiednika polskiego PKP), które
obsługuje najnowocześniejszą i najsprawniejszą
sieć kolejową na świecie. Prywatyzacja kolei
w Wielkiej Brytanii dokonana na fali tacheryzmu
w żaden sposób nie zbliżyła brytyjskich kolei do
standardów francuskich, a pod wieloma względami jakość świadczonych usług uległa obniżeniu.
Najlepszym przykładem wysokiej wydajności państwowej własności jest Singapur, stawiany często
przez neoliberałów jako wzór dynamicznie rozwijającej się gospodarki i bogatego społeczeństwa4.
Nie wspominają oni jednak, że 70% gospodarki
Singapuru jest w rękach państwowych. Przedsiębiorstwa sektora państwowego wyznaczające
światowe standardy jakości w swoich dziedzinach
to np. Singapore Airlines czy The Maritime and Port
Authority of Singapore, obsługujący największy na
świecie port kontenerowy.
Również w literaturze przedmiotu podkreśla
się znaczenie zaangażowania państwa w różne
dziedziny życia społecznego, w tym szczególnie
tam, gdzie perspektywa czasowa realizowanych
projektów jest szczególnie długa. (Do tej dziedziny
bez wątpienia zalicza się kultura, której najciekawsze przejawy bywają efektem doświadczeń
i pracy trwającej przez dziesięciolecia, a na efekty
inwestycji czekać trzeba często nawet kilka pokoleń.) Jak pokazuje Lester C. Thurow, amerykański
ekonomista i politolog, długoletni dyrektor MIT
Sloan School of Management, horyzont czasowy,
w którym operują irmy prywatne, wynosi około
pięciu lat, przez co realizacja projektów bardziej
długoterminowych wymaga z konieczności
zaangażowania podmiotów z sektora państwowego [zob. Thurow, 1999, s. 380]. Redukując go,
skazujemy się na chaotyczną grę rynkowych sił
maksymalizujących wyłącznie swoje krótkoterminowe zyski.
Antagonizm państwa i gospodarki
N
eoliberałowie chętnie i często posługują się
schematem rozumowania opartym na przeciwstawieniu doskonale wydajnego wolnego rynku i sił państwowych, których interwencja może
3 Zob. również inne głosy w tej sprawie, m.in. Joanny Warszy Kulturalna doktryna szoku oraz Jacka Żakowskiego By balon nie
stał się ciałem. Wszystkie artykuły na ten temat zgromadzone są na portalu „Gazety Wyborczej” pod adresem: http://wyborcza.
pl/8,76842,6737667.html.
4 Jednym z najgłośniejszych apologetów Singapuru jest Fareed Zakaria [zob. Zakaria, 2004; tenże, 1994].
Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3)
289
tylko ten cudowny mechanizm zepsuć. Mówi się
tu często o „niewidzialnej ręce rynku” (metafora
wprowadzona przez Adama Smitha w książce
Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów), która w najlepszy z możliwych sposobów
rozwiązuje każdy problem związany z podziałem
gospodarczych zasobów. Historia dyskusji nad
tym zagadnieniem w dwudziestowiecznej teorii
ekonomicznej jest dość paradoksalna. Wręczono
bowiem dwie Nagrody Nobla z ekonomii: jedną
za udowodnienie, że niewidzialna ręka Smitha
rzeczywiście działa – a mówiąc bardziej precyzyjnie, że „alokacja zasobów w stanie równowagi
konkurencyjnej jest optymalna w sensie Pareto
(żadna redystrybucja dóbr i zasobów produkcyjnych nie polepszyłaby czyjejkolwiek sytuacji bez
pogarszania sytuacji przynajmniej jednej innej
osoby) oraz przeciwnie – że każda Pareto-optymalna alokacja zasobów może być zrealizowana
w stanie równowagi konkurencyjnej” [Arrow,
Debreu, 1954, s. 265] – oraz drugą za udowodnienie, że prawo to ma zastosowanie wyłącznie
w odniesieniu do świata idealnego, w którym, jak
mówi Douglas C. North, gospodarka pozbawiona
jest tarć (ang. frictionless economy) [North, b.r.],
natomiast w świecie rzeczywistym nie działa
nigdy ze względu na niespełnienie zasad doskonałej konkurencji. Dobrze komentuje to Joseph
Stiglitz, zdobywca drugiej spośród wspomnianych
powyżej Nagród Nobla: „Najnowsze osiągnięcia
teorii ekonomicznej – paradoksalnie dokonane
w okresie najbardziej nieustępliwej pogoni za
realizacją polityki wynikającej z porozumienia
waszyngtońskiego – wykazały, że ilekroć informacja jest niedoskonała i rynek niekompletny, [...]
tylekroć działanie niewidzialnej ręki jest w najwyższym stopniu niedoskonałe. […] Pożądane
są pewne interwencje rządu, które co do zasady
mogą poprawić efektywność rynku. Te ograniczenia nałożone na warunki efektywności rynku są
ważne – wiele kluczowych działań państwa można
zrozumieć jako odpowiedź na zawodność rynku”
[Stiglitz, 2004, ss. 78-79].
Również historycy kapitalizmu udowadniają
ponad wszelką wątpliwość, że gospodarka kapitalistyczna rozwinęła się i działa, dzięki zaangażowaniu państwa w procesy gospodarcze
[Arrighi, 1994; Braudel, 1979; Wallerstein, 1974].
Widzieliśmy zresztą bezpośrednio, jak ważne dla
kapitalizmu jest państwo: w czasie kryzysu inansowego 2008/2009 stabilność gospodarki została
utrzymana tylko i wyłącznie dzięki interwencjom
państwa. Oczywiście, rację mają fundamentaliści
rynkowi, którzy twierdzą, że w dłuższej perspektywie rynek wyregulowałby się również sam,
chociaż społeczne koszty takiej samoregulacji
byłyby gigantyczne. Doskonały komentarz do
290
takiego podejścia wygłosił dawno temu John
Maynard Keynes, wielki zwolennik interwencji
państwa w gospodarkę: w dłuższej perspektywie
będziemy wszyscy martwi.
PRL jako egzempliikacja zła
pod każdą postacią
R
amę dla prezentacji swojego raportu Hausner
ustanowił poprzez negatywną kontrę wobec
realiów PRL-u. Z wywiadu, jakiego udzielił Romanowi Pawłowskiemu w czerwcu 2009 jeszcze przed
upublicznieniem raportu, dowiedzieć się możemy,
że „kultura to ostatnia dziedzina życia publicznego,
która nie została w pełni zreformowana po 1989 r.”
[Pawłowski, 2009]. Oczywiście, takie postawienie
sprawy ma wielką wartość retoryczną. Nostalgia za
PRL-em jest uczuciem wciąż obecnym w Polskim
społeczeństwie, jednak mało kto szukałby w tzw.
minionym okresie wzorów dla instytucjonalnej organizacji jakiejkolwiek dziedziny życia. PRL kojarzy
się z marazmem, złą jakością, małą wydajnością,
biurokratyzacją itd. Jednak w kontekście kultury,
w jakim się pojawia, demonizowanie PRL-u jest
przynajmniej niefortunne. Moją intencją ani tutaj
ani nigdzie indziej nie jest i nigdy nie było chwalenie PRL-u czy stawianie go za wzór w jakiejkolwiek
dziedzinie, jest jednak niezaprzeczalnym faktem,
że kultura była dziedziną, która w zniewolonym
PRL-u miała się nieco lepiej niż w wolnej III RP. Po
1989 roku powstało w polskiej kulturze niewiele
rzeczy, które mogłyby równać się na przykład
z osiągnięciami polskiego kina czy teatru lat 60tych i 70-tych (a kino bez wątpienia przeżyło wtedy
swój złoty okres). Dziki wolny rynek najwyraźniej
nie służy produkcji kulturalnej i moim zdaniem
zaryzykować można tezę, że istnieje negatywna
korelacja między stopniem urynkowienia danej
dziedziny twórczości artystycznej w III RP, a jej
jakością. Polskie sztuki wizualne, najmniej uzależnione od rynku (w sensie rynku odbiorców, którzy
„głosują” swoimi pieniędzmi, jak mówią czasem
zwolennicy paradoksalnego tworu zwanego „demokracją rynkową”), mają się dość dobrze, czego
dowodem jest uznanie, z jakim za granicą spotykają się prace takich artystów jak Mirosław Bałka,
Zbigniew Libera, Krzysztof Wodiczko czy Zoia Kulik.
Równie cenieni są polscy kuratorzy. Wystarczy
wspomnieć o Anecie Szyłak, Joannie Mytkowskiej
czy Adamie Szymczyku. Gorzej ma się polski teatr,
chociaż również jego międzynarodowa ocena nie
jest najgorsza (na pewno jednak nie tak dobra jak
w czasach Grotowskiego lub Kantora). Najgorzej
wypadają dziedziny, w których rynek, biznes
i sektor prywatny mają duże znaczenie: literatura
(pomijając kilku młodych pisarzy), a szczególnie
Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3)
kino, które ostatnio zaczęło nieco odbijać się od
dna dzięki młodym reżyserom takim jak Wojciech
Smarzowski czy Ksewery Żuławski, jednak w latach
dziewięćdziesiątych XX wieku przeżyło najgorszy
okres w swoim istnieniu, kiedy to w kółko Pazura
gonił Lindę lub na odwrót.
Mówienie o tym, że kultura to ostatnia dziedzina, która nie została zreformowana po 1989
roku jest też o tyle absurdalne, że, jak zauważył
Jarosław Suchan, dyrektor Muzeum Sztuki w Łodzi,
w czasie jednej z dyskusji wokół raportu Hausnera,
trudno byłoby wskazać osiągnięcie polskiego przemysłu – zreformowanego bezwzględnie i w pierwszym rzędzie na samym początku transformacji,
które miałyby w świecie tak dobrą renomę, jak
aktualna sztuka polska.
Menedżeryzm
R
ecepta na uzdrowienie polskich instytucji
kultury opiera się w opinii zespołu Hausnera
w dużej mierze na wprowadzeniu zasad profesjonalnego zarządzania. Widzimy tu przykład tryumfu
racjonalizacji i rozumu instrumentalnego, którego
obawiali się teoretycy nowoczesności od Webera
po Habermasa.
Wiara w menedżeryzm jest współcześnie mentalnym reliktem, pozostałością po rynkowobiznesowym entuzjazmie lat 90-tych, kiedy to
domniemany przez Fukuyamę „koniec historii”
i tryumf liberalnego kapitalizmu nad wszelkimi
innymi formami organizacji życia społeczno-gospodarczego pchnął świat w objęcia menedżerów:
specjalistów od zapewniania wydajności w każdej
dziedzinie życia. Dzisiaj wiara ta wydaje się naiwna, bo też Hausner przedstawia swoje propozycje
neoliberalnej reformy polskiej kultury w momencie, gdy neoliberalizm odniósł spektakularne
iasko w swojej macierzystej dziedzinie, gdzie
menedżerowie powinni wykazać się największymi osiągnięciami: w świecie wysokich inansów.
Zamiast sukcesu widzieliśmy, jak wpisana w kult
zarządzania obsesja nieustannego podnoszenia
wszelkich liczbowych wskaźników (wydajności,
wielkości obrotów, woluminu produkcji, liczby
sprzedanych produktów, zysku itp.) doprowadziła
liberalny kapitalizm do strukturalnego tąpnięcia,
przed którego tragicznymi konsekwencjami ura-
towały nas tylko interwencje rządów.
Neoliberalna wiara w menedżeryzm ma również inną słabość, która dramatycznie manifestuje
się, gdy mówimy o kulturze: podejście na zasadzie
one-size-its-all, zgodnie z którym z jednej dziedziny do drugiej przenosi się te same metody,
narzędzia i recepty. Przypomina to zachowanie
urzędników Międzynarodowego Funduszu Walutowego, którzy wożą w swoich laptopach z kraju
do kraju gotowe szablony gospodarczych reform,
wklejając potem tylko w odpowiednie miejsca
nazwę kraju, w którym właśnie przebywają 5.
Tymczasem specyfika kultury jako dziedziny
aktywności ludzkiej sprawia, że zastosowanie
w niej technik, metod i kryteriów opracowanych
w kontekście zarządzania w biznesie – czego
sztandarowym przykładem jest analiza SWOT,
wszechobecna wśród diagnoz sporządzanych
przez specjalistów od zarządzania w kulturze, również tych przedstawionych w raporcie Hausnera
[zob. Kultura w kryzysie..., s. 86-111]6 – ma małe
szanse doprowadzić do wartościowych rezultatów.
Przede wszystkim dlatego, że produkcję kulturalną
trudno jest w ogóle opisać w kategoriach precyzyjnie zdeiniowanych kroków, które prowadzą
do zaplanowanych z góry celów i rezultatów.
Kultura nie działa zgodnie z zasadami inwestycji
i zysków. O wiele lepiej tłumaczą ją kategorie
zaczerpnięte z ekonomii daru czy procesów wymiany symbolicznej [zob. Mauss, 2001, s. 165-310].
Homo economicus, który stanowi antropologiczne
zaplecze menedżeryzmu, ma raczej małe szanse
stworzyć zaskakującą i żywą kulturę. Jej działanie
trafniej opisują pojęcia takie jak potlacz, karnawał,
eksces, spotkanie, transgresja czy proces, których
ekonomiści nie znają i nie rozumieją.
Inna istotna sprawa to zasadnicza słabość
metodologii, która ma legitymizować próby
mierzenia tego, co dzieje się w kulturze. Jest to
kwestia zasadnicza, bo po to, aby czymś dobrze
zarządzać, trzeba posiadać przede wszystkim
narzędzia pomiarowe pozwalające stwierdzić,
jakie efekty wywołuje określone oddziaływanie. Kultura jest pod tym względem wyjątkowo
niewdzięcznym przedmiotem badań, ponieważ
wartość jej wytworów konstytuuje się w dużej
mierze na podstawie historycznego wpływu, jaki
wywierają i dlatego tworzy się retrospektywnie,
ex post. Historia sztuki pokazuje, że wybitne dzieła
5 Anegdota głosi, że jeden z urzędników zapomniał kiedyś zmienić nazwę kraju ze swojej poprzedniej podróży i przedstawił rządowi
państwa, do którego przyjechał jako konsultant, dokument, mówiący o reformach w zupełnie innej części świata. W ostatecznej
wersji poza usunięciem tej pomyłki nie zmienił właściwie niczego.
6 Na marginesie warto dodać, że analiza SWOT jest współcześnie kwestionowana nawet na gruncie samego zarządzania biznesowego [zob. http://manyworlds.com/exploreco.aspx?coid=CO85041445304].
Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3)
291
sztuki to przede wszystkim te, które przełamały
konwencje, otwierając nowe perspektywy eksplorowane później przez kolejne pokolenia artystów.
Tego rodzaju wybitne osiągnięcia bywają często
nierozpoznane w momencie swojego pojawienia
się. Zasługują pod każdym względem na nazwę
niezwykle rzadkich zdarzeń w takim sensie jak
termin ten rozumie na przykład Nicholas Taleb:
po pierwsze leżą poza zakresem zwykłego prawdopodobieństwa, co znaczy, że nikt wcześniej nie
może z rozsądną pewnością powiedzieć, że się
wydarzą, po drugie wywołują ogromne skutki,
po trzecie zostają post factum otoczone całą masą
teorii mających uczynić je zrozumiałymi i przewidywalnymi [Taleb, 2007, ss. XVI-XVII].
Specjaliści od zarządzania w kulturze posługują
się kategoriami rozmijającymi się z istotą kultury
jako dziedziny tworzenia wartości. Odwołują się
najczęściej do kryteriów, które o kulturze mówią
niewiele: średnim koszcie utrzymania jednego
metra kwadratowego powierzchni galeryjnej lub
muzealnej, liczbie odwiedzających przypadającej
na jednego pracownika, średnim koszcie obsłużenia odwiedzającego, ilości wypożyczeń książki
z biblioteki w danej jednostce czasu, liczbie osób
odwiedzających daną instytucję w danej jednostce
czasu, liczbie wypożyczeń pomiędzy muzeami,
udziale wynagrodzeń pracowniczych w kosztach
stałych, udziale w środkach pozyskanych samodzielnie w całkowitych przychodach danej instytucji, liczbie imprez zorganizowanych przez daną
instytucję w danej jednostce czasu, satysfakcji
odwiedzających z oferty instytucji, ocenie jakości
obsługi, dogodności dojazdu czy godzin otwarcia
itp.7. Kryteria te mają pewną wartość, ale nadają się
dobrze do oceny tylko dwóch rodzajów aktywności
mieszczących się w szeroko rozumianej kulturze, są
jednak jej stosunkowo mało ważnymi elementami:
prezentacją dziedzictwa narodowego oraz rozrywką. Nic nam one nie powiedzą, gdy będziemy
badać najbardziej aktualne formy produkcji kulturalnej, na przykład eksperymentalne poszukiwania
na polu sztuk wizualnych lub performatywnych. Są
zbyt płynne i innowacyjne, aby dały się z powodzeniem analizować od strony formalnej przy pomocy
wystandaryzowanych metod ekonomii, socjologii
czy psychologii (bo tym posługuje się zarządzanie
niebędące samoistną i samodzielną dyscypliną
naukową, a tylko zbiorem technik zaczerpniętych
z kilku nauk społecznych).
Drugie ważne ograniczenie menedżeryzmu
pojawia się na przeciwnym końcu produkcji
kulturalnej, a mianowicie po stronie odbioru.
Kwestia uczestnictwa w kulturze jest jednym
z podstawowych problemów, które powinien
rozwiązać każdy, kto za cel stawia sobie poprawę
sposobu jej funkcjonowania8. Oczywiście, problem ten jest obecny w rozważaniach z zakresu
zarządzania w kulturze, podejmuje się go jednak
w sposób analogiczny do sposobu traktowania
go przez działy PR i marketingu irm komercyjnych, czyli akcentując konieczność polepszenia
wizerunku instytucji kultury oraz atrakcyjności
i dostępności ich oferty. Bez wątpienia, można
coś pod tym względem poprawić, są to jednak
działania kosmetyczne. Zasadniczy problem
uczestnictwa w kulturze jest problemem dystrybucji kapitału symbolicznego w społeczeństwie. Kapitałem tym jest przede wszystkim
wykształcenie umożliwiające odbiór kultury,
a w przypadku najbardziej wyrainowanych form
kultury wysokiej, jak na przykład sztuki konceptualnej, niezbędne do samego rozpoznania
sztuki jako takiej. W rzeczywistości społecznej,
w której żyjemy, kapitał symboliczny, tak jak
wszystkie inne rodzaje kapitału, jest rozłożony
w sposób nierówny. Zmiana tego stanu rzeczy
to podstawowy warunek skutecznej reformy
społecznego funkcjonowania kultury. Zmiana
ta leży jednak całkowicie poza zasięgiem
wpływu instytucji kultury, dlatego zarządzanie w kulturze pozostaje tu całkowicie bezsilne.
Bardziej egalitarna redystrybucja kapitału symbolicznego wymaga głębokich zmian w sposobie
funkcjonowania społeczeństwa: w organizacji
produkcji i pracy, która zorientowana jest na
maksymalne wykorzystanie mocy produkcyjnych jednostek kosztem ich rozwoju w sferach
innych niż materialna, w działaniu mediów nastawionych na dostarczanie taniej, ogłupiającej
rozrywki, w procesie edukacji, który przebiega
coraz bardziej pod dyktat rynku pracy i stawia
sobie za cel wykształcenie nie tyle świadomych
obywateli, co bezmyślnych konsumentów i biernych, posłusznych pracowników. Innymi słowy:
nie będzie lepszej partycypacji w kulturze bez
gruntownej reorganizacji całokształtu stosunków
społecznych. To leży jednak poza zasięgiem
jakichkolwiek specjalistów od zarządzania
w kulturze.
7 Zob. dowolne opracowanie dotyczące podstawowych problemów zarządzania w kulturze, np. G. Prawelska-Skrzypek, Polityka
kulturalna polskich samorządów: wybrane zagadnienia, Kraków 2003.
8 Dane dotyczące uczestnictwa Polaków w rożnych dziedzinach kultury i ciekawa dyskusja na ten temat zob. B. Fatyga, Pozainstytucjonalne i nieformalne uczestnictwo w kulturze, „Trzeci Sektor”, nr 12/2009.
292
Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3)
Reasumując: menedżeryzm jest ślepą uliczką
w podejściu do kultury, ponieważ po pierwsze nie
dysponuje adekwatnym aparatem pomiarowym
pozwalającym w trafny sposób opisać i zmierzyć
to, czym chciałby zarządzać, po drugie zaś narzędzia i metody konieczne do przeprowadzenia
zmian większych niż tylko kosmetyczne leżą całkowicie poza zasięgiem menedżerów kultury.
Problem jest tu nawet głębszy. Menedżeryzm
nie tylko rozmija się z istotą wyzwań, przed jakimi
stoi zasadnicza reforma kultury, ale wywiera zły
wpływ na kierunek ewolucji sporej części instytucji, w tym zwłaszcza instytucji trzeciego sektora.
Stanowią one ważną część każdego demokratycznego społeczeństwa, a badania przeprowadzone
przez Roberta Putnama we Włoszech pokazują,
że wszelkiego rodzaju stowarzyszenia są inkubatorem kapitału społecznego niezbędnego dla
sprawnego funkcjonowania demokratycznej władzy [zob. Putnam, 1995]. Dzieje się tak, ponieważ
organizacje obywatelskie 3-ego sektora działają
w oparciu o entuzjazm, zaangażowanie i zaufanie.
W ostatnich kilku dekadach obserwować można
jednak proces erozji tych form obywatelskiej aktywności. Erozja ta idzie w parze z profesjonalizacją, komercjalizacją i urządowieniem 3-ego sektora [zob. Rymsza, 2005]. Instytucje 3-ego sektora,
zarządzane coraz częściej przy pomocy metod
przeniesionych wprost z biznesu, przestają być
strukturami społeczeństwa obywatelskiego i organizacjami pozarządowymi, stają się natomiast
para-firmami realizującymi typowe działania
komercyjne lub organizacjami para-rządowymi,
którymi władza zarządza, manipulując systemem
rozdzielania grantów (ustalanie priorytetów grantowych, wskazywanie tematów faworyzowanych,
moderowanie tematyki sezonów kulturalnych,
deiniowanie problemów społecznych, na których
rozwiązywanie przekazywane są pieniądze 3-emu
sektorowi, jak np. uzależnienie od nikotyny czy
alkoholu itp.)9. Pożytek, jaki szerokiemu społeczeństwu przynosiły zawsze organizacje 3-ego
sektora, nie brał się z profesjonalizmu zarządzających nimi kadr ani ze skrupulatnej analizy
efektywności w realizowaniu zadań, ale z tego,
że były one sposobem instytucjonalizacji entuzjazmu oraz zaufania, co skutecznie zachęcało
jednostki do większego zaangażowania w życie
społeczne. Menedżeryzm ze swoją maszynerią
biurokratycznej racjonalizacji i obsesją monitorowania wskaźników niewiele jest w stanie w tym
pomóc, wiele natomiast może zepsuć.
Element ludzki
R
aport Hausnera, chociaż idący moim zdaniem
w zdecydowanie błędnym kierunku, zawiera
jednak pewien istotny i słuszny punkt: propozycję zmian w sposobie wyłaniania i organizacji
pracy dyrektorów instytucji kultury. Ten element
ludzki jest zdecydowanie ważniejszy niż kwestie
efektywności, pozyskiwania własnych środków,
PR-owego liftingu instytucji itd. Empiryczna analiza pokazuje bowiem, że instytucje, które są na
kulturowej mapie Polski (i nie tylko) ważnymi
punktami, są tymi placówkami, którymi kierują
nie tyle sprawni menedżerowie, co merytoryczni
fachowcy na najwyższym poziomie. Jako przykład
proponuję przyjrzeć się jednej dziedzinie współczesnej kultury: sztukom wizualnym (zwanym
też czasem „plastycznymi”, chociaż „plastyka” to
raczej nazwa przedmiotu w szkole podstawowej
niż dyscypliny artystycznej). Ze wszystkich dziedzin polskiej twórczości zyskują one największe
uznanie za granicą. Są też dziedziną, którą znam
najlepiej ze względu na moje związki z krakowskim Bunkrem Sztuki oraz współpracę z innymi
instytucjami sztuki współczesnej w Polsce i za
granicą. Dlatego właśnie wybieram je jako przykład do krótkiej analizy, chociaż myślę, że wnioski
można by uogólnić na inne dziedziny kultury.
W Polsce po reformie samorządowej w 1999
roku kilkadziesiąt instytucji zajmujących się sztuką
współczesną zostało przekazanych samorządom.
Wcześniej były one w znakomitej większości
skupione w ogólnopolskim Biurze Wystaw Artystycznych lub w inny sposób podległe władzy centralnej. Żadne z nich nie było wybitnym i liczącym
się w skali międzynarodowej ośrodkiem sztuki
współczesnej, bo w latach 90-tych na nazwę tą
zasługiwało tylko warszawskie CSW Zamek Ujazdowski. W czasie dekady, jaka upłynęła od przekazania tych kilkudziesięciu placówek samorządom,
niektóre spośród nich przekształciły się w niewiele
znaczące, prowincjonalne galerie pokazujące
malarstwo materii i skóroplastykę produkowaną
przez lokalnych przedstawicieli Związku Polskich
Artystów Plastyków, inne natomiast stały się wysokiej klasy instytucjami rozpoznawalnymi w Polsce i za granicą. Co ciekawe, ich ranga nie jest
wcale w 100% skorelowana z rozmiarami ośrodka
miejskiego, w którym działają. Ważne i jakościowo
dobre galerie działają na przykład w Białymstoku,
Bytomiu czy Zielonej Górze. Jeśli przyglądniemy
się tym dobrym przykładom, okaże się, że to, co
9 Ciekawa dyskusja na ten temat odbyła się ostatnio na łamach „Gazety Wyborczej” [zob. Graff, 2010; Nowicka, 2010; Bodnar,
Kucharczyk, 2010; Sadura, 2010].
Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3)
293
mają ze sobą wspólnego, to nie stosowanie określonych technik zarządzania czy szczególna aktywność własna w pozyskiwaniu środków, ale osoba
charyzmatycznego i kompetentnego dyrektora
lub dyrektorki, która przede wszystkim rozumiała
sztukę współczesną, była w tej dziedzinie wybitnym specjalistą lub specjalistką, posiadała wizję
rozwoju instytucji i kształtowała jej program nie
tyle dostosowując się do gustów i oczekiwań publiczności zdiagnozowanych na podstawie badań
kwestionariuszowych, ale stawiając na działalność
odważną i eksperymentalną. Myślę tu o takich
ludziach jak Monika Szewczyk w Białymstoku,
Sebastian Cichocki w Bytomiu, Jarosław Suchan
w Krakowie, Wojciech Kozłowski w Zielonej Górze
czy Aneta Szyłak w Gdańsku. Ten element ludzki
jest podstawowy w każdej dziedzinie produkcji
kulturalnej. Za liczącymi się instytucjami sztuki
współczesnej w sektorach innych niż publiczny też
stoi nie wybitny menedżer czy sprytny fundraiser,
ale fachowiec od sztuki: Łukasz Gorczyca i Michał
Kaczyński z Rastra, Andrzej Przywara, Joanna Mytkowska i Adam Szymczyk z Fundacji Galerii Foksal
czy Piotr Krajewski z WRO Center, aby podać tylko
niektóre przykłady.
Nie jest więc trudno stwierdzić, na czym powinna polegać podstawowa pozytywna zmiana
w instytucjonalnym funkcjonowaniu kultury:
promowanie demokratycznego i przejrzystego
mechanizmu powoływania dyrektorów instytucji
kultury, co jest najlepszą i jedyną gwarancją, że
na stanowiskach kierowniczych znajdą się kompetentne osoby. Mechanizmu tego nie trzeba nawet
specjalnie tworzyć, ponieważ on już istnieje – jest
nim otwarty konkurs rozstrzygany przez jury złożone z ekspertów. Należałoby go konsekwentnie
i powszechnie zaaplikować w skali całego kraju
i każdej instytucji kultury. Obowiązujące w tym
momencie prawo daje jednak podmiotowi nadrzędnemu wobec instytucji możliwość ogłoszenia
konkursu lub całkowicie uznaniowego mianowania dyrektora. (Wyjątkiem jest kilkadziesiąt
instytucji objętych specjalnym rozporządzeniem
Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego). Z tej
drugiej możliwości skorzystał ostatnio prezydent
Krakowa, mianując dyrektora nowopowstającego
Muzeum Sztuki Współczesnej, pomimo prośby
o rozpisanie konkursu na to stanowisko, pod
którą podpisało się ponad 400 przedstawicieli
polskiego świata sztuki10. Również minister Zdrojewski i lokalne organy władzy centralnej mające
wpływ na statut nowopowstającego muzeum
– a konkretnie wojewoda Stanisław Kracik, który
odrzucił poprawki Rady Miasta wprowadzające
obowiązek ogłoszenia w Muzeum konkursu – swoimi decyzjami opowiedzieli się raczej po stronie
feudalnych procedur o charakterze inwestytury
niż przejrzystych mechanizmów otwartego i demokratycznego państwa.
Drugim ważnym elementem obok konkursów
powinno być wprowadzenie kadencyjności na
wszystkich stanowiskach kierowniczych (obecnie
dyrektorzy muzeów powoływani są na czas nieokreślony, co w większości przypadków oznacza
pełnienie tej funkcji dożywotnio). Takie dokładnie
zalecenia pojawiają się w raporcie Hausnera [zob.
Kultura w kryzysie, s. 37]. Niestety, nic nie wskazuje na to, aby minister Zdrojewski miał zamiar
wprowadzić tę część Raportu w życie. W czasie
sejmowego exposé w styczniu 2010 roku Zdrojewski skoncentrował się przede wszystkim na
problemach inansowych i promocyjnych. Taki
rozkład akcentów nie odzwierciedla istoty problemu. Rozmiar budżetu przeznaczonego na kulturę
nie jest główną kwestią, którą należy reformować.
Pieniędzy na nią wcale nie jest tak mało, są one
jednak niewłaściwie dzielone11. Praktyka pokazuje
też, że nawet za małe pieniądze można robić
w kulturze wartościowe rzeczy, czego przykładem
jest krakowska Spółdzielnia Goldex Poldex: z bardzo niewielkim budżetem utrzymywana przez
czwórkę entuzjastów z ich prywatnych pieniędzy
traiła w tym roku na listę 100 najważniejszych dla
sztuki instytucji, wydarzeń i osób pisma „Obieg”,
będącego najbardziej opiniotwórczym medium
w środowisku polskiej sztuki współczesnej [zob.
http://obieg.pl/wydarzenie/15954].
Nadmierna koncentracja na kwestiach inansowych i marketingowych jest swoistym epifenomenem menedżeryzmu i pokazuje, że percepcja
rzeczywistości jest uzależniona od języka, którego
używamy, aby o niej mówić. Każda technika
manipulacji czymkolwiek – i pod tym względem
zarządzanie w kulturze nie różni się niczym od
lądowania na księżycu – kładzie główny nacisk na
czynniki mierzalne, ponieważ tylko to pozwala po
10 Informacje na ten temat zob. blog Komitetu na rzecz Przejrzystości w Polityce Kulturalnej Krakowa [http://inicjatywa2009.
blogspot.com/].
11 Oto jeden przykład: Krakowskie Biuro Festiwalowe ma budżet wielkości kilkudziesięciu milionów złotych, chociaż jego działalność polega w dużej mierze na organizowaniu masowej rozrywki (np. WOW!night. Music Square Session, czyli Sylwester na
krakowskim Rynku, w ramach którego zorganizowano m.in. „największe w Polsce confetti show wyprodukowane przy użyciu
80 kg confetti” [http://www.biurofestiwalowe.pl/], podczas gdy Bunkier Sztuki musi zwalniać pracowników i ograniczać swój
program ze względu na za niski budżet.
294
Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3)
pierwsze na zdeiniowanie sytuacji problemowej,
z którą mamy do czynienia, a po drugie na ocenę
skuteczności przeprowadzanych manipulacji. Dlatego kwestie sprawności inansowej instytucji, jej
struktury organizacyjnej i działań promocyjnych
zajmują prominentne miejsce w każdej technice
zarządzania – zarówno w biznesie, jak i wszędzie
indziej. Jakość estetyczna jest o wiele trudniejsza
do uchwycenia w ten sposób i ociera się o granice
tego, co można w ogóle zoperacjonalizować, a coś
takiego, jak znaczenie danego przedsięwzięcia
w ogólnym dyskursie produkcji artystycznej i jego
ewentualnie przełomowy charakter, jest w ogóle
poza wszelkim sensownym pomiarem (między innymi dlatego, że musi upłynąć trochę czasu zanim
stanie się to jasne). Oczywiście, człowiek posiada
możliwość odczuwania i odgadywania tego rodzaju kwestii, jednak dokonuje się to w dużej mierze
w oparciu o intuicję, a nie przy użyciu wystandaryzowanych technik pomiarowych. Na tym być może
polega właśnie przewaga wybitnych ekspertów
w danych dziedzinach twórczości artystycznej – kuratorów, reżyserów, dyrektorów teatrów czy galerii
sztuki, redaktorów itd. – że potraią intuicyjnie
ocenić, jakie kierunki eksperymentalnych poszukiwań są obiecujące i jakie ich rezultaty zasługują
na popularyzację. Jest wątpliwe, czy potraią to
menedżerowie kultury, a na pewno na nic nie
przydają się tu jakiekolwiek kryteria używane do
pomiaru efektywności instytucji kultury.
Oprócz obszernych rozważań dotyczących inansowania polskiej kultury oraz jej lepszej promocji za
granicą, minister Zdrojewski w swoim sejmowym
wystąpieniu wspomniał jeszcze o potrzebie rozwoju edukacji artystycznej. Jest to słuszny kierunek
działania, bo edukacja stanowi jeden z głównych
mechanizmów redystrybucji kapitału symbolicznego. Jednak remedium, jakie zaproponował Minister
i osiągnięcia, którymi się chwalił, nie wydają się
szczególnie adekwatne. Ponowne wprowadzenie
do szkół plastyki i muzyki jest oczywiście słusznym
posunięciem, ale to zdecydowanie za mało, aby
uczynić współczesną kulturę bardziej przystępną
przeciętnemu obywatelowi. Obecna twórczość
artystyczna w każdej właściwie dziedzinie ma
charakter przede wszystkim konceptualny, co jest
efektem przełomu awangardowego, jaki dokonał
się w XX wieku w sztuce. Oczywiście, kategorie
estetyczne wciąż się liczą, jednak dzieło sztuki
pozbawione ładunku konceptualnego jest dziś
raczej tylko designem, rozrywką lub dekoracją.
Dlatego do odbioru współczesnej kultury kształcenie w dziedzinie pojęć i teorii jest nawet ważniejsza niż tradycyjnie pojęta edukacja artystyczna.
Nauka plastyki i muzyki na niewiele się przyda,
jeśli chodzi o zrozumienie współczesnej sztuki.
O wiele lepszym pomysłem byłoby na przykład
Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3)
wprowadzenie do liceów, wzorem Francji, ilozoii
jako przedmiotu obowiązkowego na maturze. Nic
nie wskazuje jednak na to, aby obecne władze
rozważały tego rodzaju zmiany w edukacji. Ich
wprowadzenie w małym stopniu zależy też od Ministerstwa Kultury, co pokazuje, jak biurokratyczne
podziały uniemożliwiają przeprowadzenie reform
innych niż tylko kosmetyczne.
W poszukiwaniu alternatywy
P
onieważ zgadzam się z opinią, iż krytyka konstruktywna, czyli wskazująca alternatywę dla
krytykowanych rozwiązań ma większą wartość niż
krytyka czysto negatywna, objawiająca tylko i wyłącznie patologiczny charakter status quo, chciałbym na koniec przedstawić jeden z projektów,
który traktować można jako alternatywę wobec
strategii reformy kultury zaproponowanej przez
raport Hausnera, Kongres Kultury Polskiej oraz
sejmowe wystąpienie ministra Zdrojewskiego. Ma
on charakter oddolnej inicjatywy obywatelskiej.
Opracowała ją grupa ludzi związana w różny
sposób z kulturą, w której skład oprócz mnie
wchodzili: Roman Dziadkiewicz (artysta, prezes
Fundacja 36,6), Grzegorz Jankowicz (ilolog, redaktor wydawnictwa „Ha!art” oraz szef działu kultury
w „Tygodniku Powszechnym”), Zbigniew Libera
(artysta, jeden z najwybitniejszych polskich twórców współczesnych), Ewa Majewska (ilozofka
i feministka), Lidia Makowska (aktywistka, jedna
z prowadzących portal Indeks73), Natalia Romik
(politolożka i kuratorka), Janek Simon (artysta,
współzałożyciel Spółdzielni Goldex Poldex), Kuba
Szreder (socjolog i kurator), Bogna Świątkowska
(kuratorka, prezeska Fundacji Nowej Kultury Bęc
Zmiana) oraz Joanna Warsza (kuratorka, prowadzi
Fundację Laury Palmer). Manifest z programem
reformy ogłoszony w listopadzie 2009 roku na
stronie Komitetu na rzecz Radykalnych Zmian
w Kulturze poparło do tej pory swoimi podpisami
kilkaset osób [http://www.rewolucjakulturalna.
pl/]. Ponieważ pełny tekst Manifestu dostępny
jest w Internecie wraz z obszernym komentarzem
[tamże], pragnę tutaj bardzo krótko przedstawić
tylko jego podstawowe tezy i postulaty.
Punktem wyjścia dla proponowanych zmian
jest krytyczna diagnoza obecnej sytuacji i zaproponowanych reform. Manifest opowiada się
przeciwko czterem negatywnym zjawiskom we
współczesnej kulturze: przeciw rządom biurokratów i ekonomistów, przeciw komercjalizacji,
przeciw jej instrumentalizacji oraz przeciw likwidacji bądź osłabianiu sektora publicznego. Jako
remedium proponuje natomiast pięć radykalnych
zmian:
295
1. Likwidacja centralnego, biurokratycznego
modelu zarządzania kulturą i utworzenie społecznych rad do spraw kultury i sztuki
2. Równouprawnienie pod względem prawnym
różnych form własności intelektualnej
3. Zwiększenie finansowania ze środków publicznych działalności o charakterze eksperymentalnym
4. Rozwiązanie problemu bezpieczeństwa socjalnego (nie tylko) twórców kultury
5. Elementarną edukację w dziedzinie kultury
aktualnej.
Chciałbym bardzo krótko skomentować powyższe tezy.
Ad. 1. Przy okazji Kongresu Kultury Polskiej
w 2009 roku Leszek Balcerowicz krytykował
tych, którym nie podobał się pomysł prywatyzacji kultury, mówiąc, że boją się oni ludzi,
a ufają państwu. Propozycje Manifestu nie idą
jednak w kierunku upaństwowienia kultury, ale
jej uspołecznienia, czyli oddania kontroli nad nią
samemu społeczeństwu, a nie elicie wybranych
przedstawicieli. Przypominają więc postulaty
sformułowane odnośnie sytuacji w mediach
przez Obywatelski Komitet Mediów Publicznych.
Jak miałoby to wyglądać? Otóż zalążki takiego
systemu funkcjonują już w praktyce. Niestety
nie w Polsce, ale w Wiedniu, gdzie od 2004 toku
działa społeczna platforma o nazwie NetzNetz.
Służy ona do dystrybucji środków przeznaczonych
przez miasto Wiedeń na jeden tylko wąski wycinek
produkcji artystycznej, a mianowicie na kulturę
cyfrową (sztuka Internetu, sztuka wideo i inne
formy wykorzystania nowych mediów w kulturze).
Podział środków odbywa się w demokratyczny
i inkluzywny sposób. Decyzje o tym, na co mają
być wydane pieniądze, podejmują nie urzędnicy
w magistracie, ale kolektywnie sami zainteresowani, głosując i przydzielając projektom prezentowanym wcześniej na internetowym forum
odpowiednią liczbę punktów. Zarządzają w ten
sposób budżetem wielkości ok. 500 tys. euro
(ok. 2 miliony złotych). Ten sposób organizacji
potraktować można jako wzór funkcjonowania
społecznych rad d/s kultury i sztuki, których
kompetencje powinny być jednak zdeiniowane
o wiele szerzej i obejmować również nadzór nad
szkołami artystycznymi [http://en.wikipedia.org/
wiki/Netznetz].
Ad. 2. Kwestia własności intelektualnej jest
tematem na osobny artykuł. Obecnie obowiązujące regulacje nie radzą sobie z praktyką
twórczą, przez co wiele przejawów twórczości
artystycznej (jak np. found footage czy mashup) jest z deinicji nielegalna. Manifest domaga
się równouprawnienia pod względem prawnym
rozwiązań, które pozwolą na zmianę tej sytuacji,
296
np. licencji otwartych typu Creative Commons
[http://creativecommons.pl/].
Ad. 3. Tematem ważniejszym od zwiększenia
finansowania kultury – np. do 1% PKB – jest
zmiana sposobu podziału przeznaczanych na
nią środków. Kołem zamachowym rozwoju kulturalnego są przedsięwzięcia eksperymentalne,
które pozostają jednak niedoinansowane w porównaniu z tym, jak wiele pieniędzy przeznacza
się na konserwację i promocję dziedzictwa narodowego (np. rok Chopinowski), spektakularne
festiwale z udziałem wielkoformatowych gwiazd
(w tego rodzaju przedsięwzięciach specjalizuje
się Krakowskie Biuro Festiwalowe) oraz imprezy
o charakterze czysto rozrywkowym. W wielu wypadkach projekty eksperymentalne nie są wcale
drogie. W praktyce zwiększenie ich inansowania
mogłoby polegać na przykład na wprowadzeniu
systemu mikrograntów (do kwoty 5 lub 10 tys.
złotych) przydzielanych przy uproszczonych procedurach bezpośrednio twórcom i przeznaczonych na
ryzykowne, ale też potencjalnie bardzo znaczące
projekty. W ten sposób zamiast jednego festiwalu
typu krakowski ArtBoom można by sinansować
kilkaset projektów eksperymentalnych. Bez wątpienia dałoby to lepsze rezultaty, włączając w to
aspekt, o który najbardziej chodzi władzom, czyli
promocji wizerunku miasta jako ośrodka żywej
i prężnie rozwijającej się kultury.
Ad. 4. Propozycja rozwiązania problemu bezpieczeństwa socjalnego twórców kultury wywołała
największe kontrowersje i dyskusje. Co ciekawe,
rozwiązania wprowadzające rodzaj minimalnego
dochodu gwarantowanego, działają w niektórych
krajach z powodzeniem od bardzo dawna. Tak na
przykład we Francji od 1936 roku (sic!) istnieje
specjalna kategoria zawodowa Intermittent du
spectacle, która obejmuje twórców kultury nie
zatrudnionych na etat. Ich okresy aktywności
zawodowej przeplatają się z okresami braku dochodów. Jeśli osoba taka jest w stanie udowodnić,
że przepracowała w roku 507 godzin (ekwiwalent
mniej więcej trzech miesięcy pracy na pełny etat),
otrzymuje przez resztę czasu wynagrodzenie
w wysokości 75% swoich miesięcznych dochodów,
ale nie mniej niż 787 euro [http://www.nidinfo.
com/html/intermittent_spectacle.html.].. Rozwiązanie to sprawdza się we Francji doskonale.
Fakt, że podobne pomysły spotykają się w Polsce
z oburzonymi komentarzami o postawie roszczeniowej jest tylko i wyłącznie dowodem naszej
ograniczonej wyobraźni i prowincjonalności.
Ad. 5. Propozycje dotyczące edukacji idą w stronę inną niż to, o czym mówił w Sejmie Bohdan
Zdrojewski. Nie chodzi o edukację artystyczną,
ale o edukację w zakresie kultury współczesnej,
która pozwoliłaby wyrobić w odbiorcach kompe-
Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3)
tencje niezbędne do obcowania ze współczesną
produkcją artystyczną. Zajęcia takie powinny
obejmować cały okres edukacji od przedszkola
do szkoły średniej. Ich wprowadzenie jest jak
najbardziej możliwe z praktycznego punktu
widzenia. Obecnie w programie np. szkoły podstawowej przewiduje się 4 godziny wychowania
izycznego. Przeznaczenie jednej z nich na lekcje
kultury współczesnej byłoby na pewno wyborem
słusznym, ponieważ edukacja w zakresie kultury
jest ważnym elementem kształcenia obywateli
nowoczesnych, demokratycznych państw12. Nie
powinno być również problemu ze znalezieniem
nauczycieli tego przedmiotu. Kulturoznawstwo
jest obecnie w Polsce jednym z najbardziej obleganych kierunków kształcenia na poziomie wyższym. Wprowadzenie edukacji kulturalnej do szkół
dałoby absolwentom tego kierunku możliwość
lepszej realizacji zawodowej niż kariera kelnera
czy sprzątaczki w Irlandii.
Literatura
Mauss M., Szkic o darze. Forma i podstawa wymiany
Armstrong J. S., Don’t do SWOT: A Note on Marketing
Planning, ManyWordls.com, http://manyworlds.
com/exploreco.aspx?coid=CO85041445304.
Arrighi G., The Long Twentieth Century: Money, Power
and the Origins of our Times, London 1994, F. Braudel,
Civilisation Matérielle, Économie Et Capitalisme XVeXVIIIe Siècle, Paris 1979.
Arrow K.J., Debreu G., Existence of an Equilibrium for
a Competitive Economy, „Econometrica” July 1954,
vol. 22, nr 3.
Bresser Pereira L.C., Maravall J.M., Przeworski A.,
Economic Reforms in New Democracies: A SocialDemocratic Approach, Cambridge 1993.
w społeczeństwach archaicznych, tłum. K. Pomian, [w:]
tenże, Socjologia i antropologia, Warszawa 2001.
North D.C., Undesrtanding Economic Change and Economic Growth, Warszawa [b.r.], s. 6 (Distinguish
Lecures, no. 7).
Pawłowski R., Plan Hausnera dla kultury, „Gazeta Wyborcza”, 8 maja 2009, wersja internetowa: http://
wyborcza.pl/1,75475,6582681,Plan_Hausnera_dla_
kultury.html
Putnam R.D., Demokracja w działaniu. Tradycje obywatelskie we współczesnych Włoszech, tlum. J. Szacki,
Kraków 1995.
Rymsza A., Partnerzy służby publicznej? Wyzwania
Buczek M. i in., Kultura w kryzysie czy kryzys w kultu-
współpracy sektora poza-rządowego z administracją
rze. Raport przygotowany na zlecenie Ministerstwa
publiczną w świetle doświadczeń amerykańskich,
Kultury i Dziedzictwa Narodowego,
Fatyga B., Pozainstytucjonalne i nieformalne uczestnictwo w kulturze, „Trzeci Sektor”, nr 12/2009.
Hausner J., Raport o inansowaniu i zarządzaniu instytucjami kultury,
http://www.kongreskultury.pl/library/File/Hausner/
Kultura%20w%20kryzysie%20czy%20kryzys%20
w%20kulturze_wpelna.pdf.
http://www.kongreskultury.pl/library/File/Hausner/
Kultura%20w%20kryzysie%20czy%20kryzys%20
w%20kulturze_wpelna.pdf.
Les intermittents du spectacle: Une spéciicité française
à l’heure de l’europe!, http://www.nidinfo.com/
html/intermittent_spectacle.html.
Manifest komitetu na rzecz radykalnych zmian w kulturze, http://www.rewolucjakulturalna.pl/.
„Trzeci Sektor”, nr 3/2005.
Setka „Obiegu”, http://obieg.pl/wydarzenie/15954.
Stiglitz J.E., Globalizacja, tłum. H. Simbierowicz, Warszawa 2004.
Taleb N. N., The Black Swan. The Impact of the Highly
Impropabel, New york 2007.
Thurow L.C., Przyszłość kapitalizmu. Jak dzisiejsze siły
ekonomiczne kształtują świat jutra, tłum. L. Czyżewski, Wrocław 1999.
Wallerstein I., The Modern World-System, vol. I: Capitalist
Agriculture and the Origins of the European WorldEconomy in the Sixteenth Century, New york 1974.
Zakaria F., A Conversation with Lee Kuan Yew, Foreign
Affairs, March/April 1994.
Zakaria F., The Future of Freedom: Illiberal Democracy
at Home and Abroad, New york 2004.
12 Nota bene, obsesyjne ćwiczenie sprawności izycznej przywodzi na myśl totalitarne reżimy hitlerowskich Niemiec czy maoistowskich Chin.
Zarządzanie Kulturą 2010, nr 3 (3)
297