Location via proxy:   [ UP ]  
[Report a bug]   [Manage cookies]                
CZARNO-ŻÓŁTY SZTANDAR Biuletyn forum www.austro-wegry.eu Ukazuje się nieregularnie – nr 1/2021 (4) wydanie I Bezpłatne czasopismo elektroniczne. Redakcja Sławomir Kułacz, korekta Jan Wiśniewski Kopiowanie i przedruk artykułów wyłącznie za zgodą autorów (posiadaczy praw autorskich). Wszelkie prawa zastrzeżone. Tomasz Woźny Bianca e rossa la nostra bandiera Jednostki z austriackiego Pobrzeża (Küstenlandu) w Beskidzie Niskim 1914–1915 Przed 1914 r. prowadzenie działań wojennych w terenie górskim stanowiło rzadkość. Armia austro-węgierska liczyła się co prawda z taką możliwością i w latach poprzedzających konflikt światowy przeprowadzała manewry w Karpatach. Jednak ćwiczenia mogły dać tylko pewne wyobrażenie o prowadzeniu wojny górskiej jedynie ich uczestnikom. Dla większości żołnierzy austro-węgierskich, rzuconych do walki na froncie karpackim w jesiennych i zimowych warunkach, wojenna rzeczywistość musiała stanowić szok. Zapewne jednymi z najmocniej odczuwających to zaskoczenie byli zmobilizowani do armii habsburskiej mieszkańcy wybrzeża Adriatyku – krainy oliwek i winogron, gdzie opady śniegu nawet w zimie stanowią rzadkość. Niniejszy tekst stanowi zarys wojennych dziejów jednostek składających się z takich właśnie żołnierzy – dwóch pułków piechoty i batalionu strzelców z austriackiego Pobrzeża (Küstenland) – Wolnego Cesarskiego Miasta Triest, Gorycji i Gradiski oraz Istrii. 97. Pułk Piechoty (Infanterieregiment Nr. 97) „Georg Freiherr von Waldstätten” Pułk powstał w 1883 r., a jego okręg uzupełnień obejmował całość Pobrzeża oraz dwa powiaty polityczne Krainy (Logatec i Postojna), samo miasto Triest oraz 11 powiatów, z tym że część z nich należała również do okręgu uzupełnień marynarki wojennej. Niemal połowa żołnierzy pułku była Słoweńcami; jedna czwarta z nich mówiła po chorwacku, zaś włoski był codziennym językiem dla co piątego żołnierza jednostki. Mimo to można zaryzykować tezę, że to właśnie küstenlandzcy Włosi – mieszkańcy Triestu – w stopniu przekraczającym ich odsetek w szeregach – nadawali specyficzny charakter pułkowi Waldstätten. Pobrzmiewało to w licznych granych przez pułkową orkiestrę marszach, wyróżniających się lekkością nawet na tle wolnej od sztywności austriackiej muzyki wojskowej. W kompozycjach tych można odnaleźć melodie lokalnego folkloru (Viva Trieste-Marsch Josefa Wodražki) czy nawet motywy neapolitańskie (La Bora-Marsch Franza Zitty). Tytułowy marsz – Bianca e rossa la nostra bandiera autorstwa Francesco Sinico – nawiązywał do barw miasta Triest; identyczne kolory widniały na fladze hrabstwa Gorycji i Gradiski. Inhaberem pułku był syn weterana spod Lipska, Georg Freiherr von Waldstätten, pod koniec XIX wieku komendant krakowskiej twierdzy. Jego brat Johann był honorowym właścicielem igławskiego 81. PP – był to jedyny w 1914 r. przypadek, gdy dwa pułki piechoty nosiły to samo nazwisko Inhabera. Triesteński pułk wyróżniały różowe (Rosenrot) wyłogi munduru i guziki koloru srebrnego. U progu wojny sztab pułku oraz I i II batalion stacjonowały w chorwackim Bjelovarze, IV batalion – w Karlovacu (Karlstadt), zaś w Trieście jedynie III baon. Spory garnizon Triestu tworzyły wówczas głównie „obce” jednostki, jako chociażby 32. PP z Budapesztu i 4. BośniackoHercegowiński PP. Wszystkie cztery bataliony polowe pułku wyruszyły na wojnę w składzie 28. DP (styryjski III Korpus). Dowódcą jednostki był wówczas 2 płk Karl Knopp von Kirchwald. Chrzest bojowy triesteńskich piechurów miał miejsce 26 sierpnia w bitwie nad Złotą Lipą i nawet na tle porażki pozostałych oddziałów korpusu wypadł fatalnie. Już dojście na pole walki odbywało się pod silnym ogniem artylerii. Natarcie otwartym terenem na północny wschód od stacji kolejowej w miejscowości Krasne przyniosło pułkowi straty przekraczające półtora tysiąca ludzi, a wieczorem jego chory dowódca opuścił pierwszą linię. Oficerom udało się zebrać koło Krasnego jedynie nieliczną część żołnierzy; większość niedobitków pułku zatrzymała się dopiero we Lwowie. Po przegranej dla Austriaków bitwie pułk wycofywał się na zachód od galicyjskiej stolicy, a następnie brał udział w bitwie pod Gródkiem (8–9 września). Odwrót wrześniowy zaprowadził pułk Waldstätten aż do podgorlickiej Bielanki – w ten sposób jednostka po raz pierwszy dotarła w Beskid Niski. W październiku pułk – dowodzony przez płk. Ägydiusa Adamovicia – walczył w bitwie pod Chyrowem, w rejonie Wołczy Dolnej, a kolejny odwrót w początku listopada zaprowadził go na południową stronę karpackiej granicy, w rejon Svidníka. Boje pierwszych tygodni wojny obfitowały w straty i nie były dla 97. PP szczęśliwe. Od popularnej wśród triesteńskich żołnierzy piosenki jednostka zyskała miano „Démoghela”. Słowo to w lokalnym dialekcie oznaczało tyle co „w nogi”, „wiejemy”. Trudno powiedzieć, na ile opinia ta była zasłużona, podobnie jak anegdotka, wedle której jeden z żołnierzy miał na pytanie niemówiącego po włosku oficera oświadczyć, że „démoghela” jest bojowym zawołaniem pułku. Chociaż niewątpliwie ciężkie ubytki w szeregach – także w postaci licznych jeńców – były na początku wojny udziałem większości oddziałów austrowęgierskich, to zapewne pułk Waldstätten nie dorównywał wartością bojową innym oddziałom 28. DP, chociażby styryjskim 27. i 47. PP. Kopia odznaki czapkowej 97. PP ze zbiorów Muzeum Spraw Wojskowych (Kraków) Wojska habsburskie końcem listopada próbowały zapobiec przedarciu się sił rosyjskich na południową stronę gór. Były zbyt szczupłe, aby stworzyć ciągły front, zatem ich dowódcy poszukiwali możliwości zwrotu zaczepnego, chcąc zaatakować z flanki carskie korpusy, posuwające się ku karpackim przełęczom. Również 28. DP ruszyła przez przełęcze do Galicji. 97. PP wraz z 20. Batalionem Strzelców (BS) maszerowały górami w kierunku Czystohorbu. Po południu 20 listopada patrole pułku, wysłane na Kiczerę (wzgórze 705), zameldowały o silnych rosyjskich kolumnach – szacowanych na przynajmniej cztery bataliony piechoty – maszerujących drogą z Czystohorbu do Wisłoka Wielkiego. Na Kiczerę wysłano karabiny maszynowe; zanim jednak otwarły ogień do łatwego celu, jakim mogły być zwarte masy niespodziewającego się ataku przeciwnika, śnieżyca i zapadające ciemności udaremniły jakąkolwiek akcję. Pułk rozlokował się w Czystohorbie, rosyjskie bataliony nie niepokojone doszły do Wisłoka Wielkiego. Tymczasowy dowódca jednostki, mjr Peter Giraldi, posta- 3 nowił zaskoczyć carskich żołnierzy, którzy dość beztrosko rozłożyli się na kwaterach w tej ostatniej wsi. O godzinie 1 w nocy 21 listopada do wypadu na Wisłok Wielki ruszył III batalion pułku Waldstätten. Jego kompanie były złożone w większości z nieostrzelanych rekrutów i przeciwnik – chociaż zaskoczony – nie dał się rozbić. Triesteńczycy wzięli do niewoli 300 rosyjskich żołnierzy, jednak sami ponieśli dotkliwe straty i musieli się cofnąć, naciskani przez nieprzyjaciela. 97. PP i 20. BS obsadziły linie obronne na Kiczerze. Carskie oddziały rankiem 21 listopada same przeszły do ataku, a wobec wielkiej przewagi rosyjskiej dowodzący pod Czystohorbem gen. mjr Alfred Hinke rozkazał odwrót na grzbiet graniczny. Osłaniany przez żołnierzy 20. BS pułk Waldstätten odszedł bez dalszych znaczących strat ku południowi. Niedługo później odwrót całego III Korpusu zaprowadził 97. PP na południe, aż od Stropkova. Rosyjski napór w Karpatach nieco zelżał, wobec czego wspomniany korpus – podobnie jak inne związki operacyjne austro-węgierskiej 3. Armii – kolejny raz ruszył 10 grudnia na północ. Rozpoczęła się rozpaczliwa ofensywa, prowadzona przez niezwykle słabe siły habsburskie, które z trudem przełamywały opór tylnych straży odchodzących ku północy wojsk carskich. Armia rosyjska nie uciekała, a jedynie cofała się w celu przegrupowania. Gdy tylko je zakończyła, ruszyła do kontruderzenia, rozbijając wycieńczoną 3. Armię. W grudniowej ofensywie w kierunku Jasła 97. PP, dowodzony przez płk. Philipa Gheriego, walczył ze zmiennym szczęściem, ale na ogół bez sukcesów. 11 grudnia polecono mu obejść rosyjską pozycję opóźniającą pod Krempną, jednak zanim triesteńczycy przebrnęli przez śniegi, przeciwnik opuścił okopy. Dwa dni później podobny oskrzydlający manewr pułk przeprowadził w rejonie Osieka, nie napotykając na poważ- niejszy opór nieprzyjaciela. 15 grudnia podkomendni Gheriego przekroczyli Jasiołkę, walcząc w rejonie podjasielskich Ulaszowic. Wraz z całą 28. DP pułk dotarł następnie na wzgórza na południe od Brzostku. Gdy 21 grudnia ruszyło rosyjskie kontruderzenie, którego 28. DP nie była w stanie odeprzeć i musiała się wycofać. Chociaż 97. PP znajdował się wówczas w odwodzie dywizji, poniósł w czasie odwrotu straty i po wycofaniu się na linię Jasiołki, dysponował zaledwie 600 bagnetami. Dalszy odwrót prowadził do Nowego Żmigrodu, na południe od którego jednostka miała się przegrupować. W wigilijny wieczór obrona innych oddziałów 28. DP na północ od tego miasta została przerwana, a 97. PP miał kontratakować. Jednak wskutek chaosu i paniki, jaką wywołało niespodziewane rosyjskie natarcie, jedynie niewielka część pułku wzięła udział w boju. Po tym niepowodzeniu komendę jednostki objął mjr Johann Micoli (płk Gheri tymczasowo został dowódcą brygady). 28 grudnia pułk bronił pozycji między Krempną a Polanami, przy czym śmiały atak rosyjski, skierowany na lukę pomiędzy jego prawym skrzydłem a sąsiednimi oddziałami innej dywizji zmusił triesteńczyków do odwrotu. Razem z całym III Korpusem resztki pułku wycofały się po raz kolejny na południową stronę granicy galicyjsko-węgierskiej. Do końca 1914 r. straty pułku wyniosły blisko 6500 ludzi spośród 7200, którzy znaleźli się w jego szeregach (stan wyjściowy oraz uzupełnienia w postaci batalionów marszowych). Na straty składało się 450 poległych, 1890 rannych, 2400 chorych (razem z tzw. stratami marszowymi), 1650 jeńców i zaginionych. Początkiem 1915 r. pułk stacjonował w rejonie Zdyni i Lipnej – na lewym skrzydle 28. DP, przez kilka pierwszych tygodni nie tocząc znaczących walk i ograniczając się do służby patrolowej. Płk Gheri powrócił na stanowisko 4 dowódcy jednostki, która dzięki uzupełnieniom ponownie została rozbudowana do trzech batalionów. W ramach przygotowań do planowanej na koniec stycznia ofensywy na pierwszej linii znalazł się jedynie II batalion mjr. Karla Dworzaka – pozostałe stały w Zdyni jako odwód. 26 stycznia zajął on pozycje od brzegu Wisłoki ku zachodowi, na wzgórzach między Czarnem a Lipną. Ten dzień upłynął bez znaczących walk, ale przeciwnik spodziewał się ataku i sam szykował się do uderzenia. Wkrótce miało się okazać, że oddziały 28. DP są na tyle słabe, że nawet utrzymanie zajętych pozycji było problematyczne. Ciągłej linii obrony nie dało się utworzyć, zatem przerwy pomiędzy oddziałami miały być bronione jedynie ogniem karabinowym. Następnego dnia – 27 stycznia – nie doszło jeszcze do poważniejszych walk, ale pozycje batalionu znalazły się pod silnym ostrzałem rosyjskiej artylerii. Jeden z granatów rozerwał się tuż obok stanowiska dowodzenia oddziału, zabijając adiutanta batalionu, ppor. Friedricha Luschützky’ego. Była to jedyna strata śmiertelna pułku w tym dniu. Nieszczęście nadeszło nazajutrz. 28 stycznia oddziały rosyjskiej 48. DP w porannej mgle zaatakowały na styku II batalionu pułku z sąsiednim 87. PP. Triesteńczycy zaczęli się chwiać, zamarznięte zamki karabinów utrudniały walkę. Chaos pogłębił rozkaz, który dowódca baonu wydał 8. kompanii. Miała ona powoli przerwać ogień i odejść nieco do tyłu, formując drugą linię obronną. Niestety źle zrozumiany rozkaz spowodował pospieszny odwrót całego baonu, który poszedł w rozsypkę. W dzienniku dywizji odnotowano wręcz, że triesteńczycy bez walki opuścili dobrze przygotowane pozycje obronne. Kryzys zażegnał kontratak odwodów, do których przyłączyła się część rozbitego II batalionu 97. PP, prowadzona przez ppor. Gustava Kanza i Viktora Brunellego. W boju ucierpiały bardzo mocno obie strony, rosyjska dywizja w walkach nad górną Wisłoką w samych jeńcach utraciła niemal półtora tysiąca ludzi, a dwa jej pułki zostały rozbite. Niemniej batalion Dworzaka utracił połowę swojego stanu osobowego – 260 żołnierzy, z czego poległo 41, a większość z pozostałej liczby to zaginieni i jeńcy. Walki nad górną Wisłoką zostały przerwane wobec wydarzeń, które rozegrały się na prawym skrzydle III Korpusu, gdzie nie udało się obronić Filipowskiego Wierchu. Wymusiło to również opuszczenie pozycji pod Lipną. 28. DP wycofała się na nową linię obrony od Niżnej Polianki przez Konieczną po Rotundę. W lutym triesteński pułk – nadal na lewym skrzydle swojej dywizji – obsadzał pozycje na stoku tej góry. Ciężar walk III Korpusu przeniósł się jednak na jego prawe skrzydło i wkrótce I baon pułku Waldstätten został przerzucony dla jego wsparcia. Początkowo podporządkowano go 22. DP Landwehry. 1. i 2. kompania od 5 do 9 lutego odpierały rosyjskie ataki w rejonie Makovicy (wzgórze 660) nad Kurimką, wspierając walczący tu 5. Pułk Piechoty Landwehry (PPL). Próbując zlikwidować włamanie przeciwnika w pozycje obronne, żołnierze pułku kilkakrotnie szli do kontrataku w kopnym, metrowym śniegu. Ostatecznie utracone okopy odzyskano, ale poniesione w ogniu obrony straty były dotkliwe, poległ m.in. por. Egon Gabrijelčić. 4. kompania por. Aloisa Radeglii utraciła w samych tylko poległych 35 ludzi, a zdolnych do walki pozostało jedynie 16 żołnierzy. W rejonie Makovicy wzięto jednak około 300 jeńców, w znacznej mierze była to zasługa pułku Waldstätten. 5 już w Beskid Niski, aczkolwiek niemal do końca wojny pozostał na froncie rosyjskim. 20. Batalion Strzelców (Feldjägerbataillon Nr. 20) Cmentarz nr 45 w Lipnej, grób ppor. Luschützky’ego (fot. KG) Po umiarkowanie spokojnej służbie pozycyjnej na Rotundzie, w drugiej połowie marca również pozostałe bataliony 97. PP, dowodzonego znów przez mjr. Micoliego, znalazły się na prawym skrzydle III Korpusu. Ze zmiennym szczęściem toczyły tu walki, m.in. przez pewien czas skutecznie broniąc pozycji na Krasnej Horze i bez powodzenia nacierając na Spaleny Vrch. W końcu wszystkie pozycje obronne 22. DP Landwehry zostały utracone, a pododdziały 97. PP wycofały się na wzgórza na południowy wschód od Kurimki. W kwietniu pułk, na którego czele znów stanął płk Gheri, powrócił do macierzystej 28. DP. W pierwszych dniach ofensywy gorlickiej dywizja nie prowadziła działań zaczepnych, zaś wkrótce po przełamaniu przez wojska niemiecko-austriackie frontu pod Gorlicami, III Korpus został przerzucony do wschodniej Galicji. Pułk Waldstätten opuścił zachodnie Beskidy i znalazł się pod Delatynem. Nie wrócił Drugą triesteńską jednostką armii wspólnej był pobrzeżno-kraiński 20. Batalion Strzelców, powstały w 1849 r. Jeśli wierzyć statystykom, Włochów było w nim jeszcze więcej, niż w pułku Waldstätten – stanowili niemal jedną trzecią żołnierzy jednostki. Połowa żołnierzy batalionu była natomiast Słoweńcami. Batalion do 1911 r. stacjonował w Trieście, po czym został przeniesiony do Cormòns koło Gorycji. Jak we wszystkich jednostkach strzeleckich armii habsburskiej, żołnierze baonu nosili trawiastozielone wyłogi i złote guziki. W odróżnieniu od pozostałych formacji rekrutowanych na terenie Pobrzeża batalion obchodził – jako jednostka o najdłuższych tradycjach – swoje święto, chociaż w tym przypadku należałoby właściwie mówić o dniu pamięci; obchodzono go bowiem 3 lipca, w rocznicę bitwy pod Sadową. Batalion wyruszył na wojnę pod komendą ppłk. Franza Schöbingera, w składzie wspomnianej już 28. DP. Chrzest bojowy przeszedł na prawym skrzydle dywizji pod Bortkowem, gdzie ciężkie rany odniósł dowódca baonu. Na stanowisku zastąpił go kpt. Friedrich Langer. Batalion w początkach września walczył pod Gródkiem, wyróżniając się w szturmie na Powiteński Las, a w październiku w bitwie pod Chyrowem, gdzie w ataku na Błozew Górną wziął licznych jeńców. Walki w Beskidzie Niskim batalion rozpoczął jesienią 1914 r. pod Czystohorbem i Wisłokiem Wielkim. Gdy 21 listopada 97. PP wycofywał się wobec ataku przeważających sił nieprzyjaciela, 20. BS otrzymał rozkaz obrony okopów na Kiczerze i osłony tego odwrotu. Siły nacie- 6 rających szacowano na trzy do cztetrech batalionów. Triesteńscy strzelcy bronili się zaciekle mimo przewagi przeciwnika, dochodziło do walki wręcz. W końcu jednak przeciwnik obszedł linie obronne na lewej flance, docierając do batalionowego punktu opatrunkowego i grożąc podkomendnym Langera całkowitym odcięciem drogi odwrotu. Dopiero wówczas resztki baonu wycofały się w góry. Rozkaz osłony siostrzanego pułku został wypełniony, ale za cenę przerażających strat. W szeregach batalionu, który zaledwie trzy dni wcześniej otrzymał uzupełnienia (IV kompania marszowa) po kilkugodzinnym boju pozostało zaledwie 100 oficerów i żołnierzy; 550 pozostało w okopach – zginęli bądź ranni dostali się do rosyjskiej niewoli. Poległ ppor. Joseph Brabenec, ranny ppor. Drahomir Müller wpadł w ręce przeciwnika, rany odnieśli także kpt. Aleksander Żelawski-Jelita, ppor. Oskar Hartlieb i ppor. Klemens Monsig. Triesteński batalion wziął następnie udział w grudniowej ofensywie, jednak przez dłuższy czas stanowił odwód – najpierw w 28. DP, a następnie w 22. DP Landwehry, której został podporządkowany. Dokładnie w miesiąc po tragicznym boju na Kiczerze strzelcy z Triestu znaleźli się na pierwszej linii obrony 43. BP Landwehry koło Skurowej. Całodzienny bój, a następnie kilkudniowe walki odwrotowe kosztowały batalion 233 żołnierzy. Batalion wycofał się później wraz ze wspomnianą brygadą pod Gorlice – III Korpus w toku grudniowych bojów został przepołowiony, a jego zachodnie skrzydło czasowo podporządkowano dowództwu IX Korpusu. 20. BS przez pierwszą dekadę stycznia obsadzał front w paśmie Magury Małastowskiej, a w połowie miesiąca został przeniesiony z powrotem do III Korpusu. Batalionowi przypadło zadanie obrony Filipowskiego Wierchu na prawym skrzydle tego korpusu. Tymczasowe dowództwo jednostki objął kpt. Kamillo Haas. Pozycja powierzona batalionowi była wyjątkowo trudna do obrony. Na wschód od niego znajdowały się jednostki VII Korpusu, który nie posiadał sił dla zapewnienia ciągłości frontu. Sąsiednie oddziały III Korpusu – główne siły 44. BP Landwehry, której baon podlegał – znajdowały się na tyle daleko na zachód, że patrole łącznikowe nie były w stanie w ciągu jednego dnia pokonać drogi w obie strony pomiędzy ich pozycjami a Filipowskim Wierchem. Batalion trzymał zatem pozycje osamotniony, a rosyjski atak – prowadzony przez niezbyt liczne siły – okazał się w zasadzie nie do odparcia, ponieważ strzelcy syberyjscy po prostu zaczęli obchodzić Filipowski Wierch. 44. BP usiłowała podesłać posiłki, te jednak musiały maszerować okrężną drogą i nadeszły zbyt późno. 26 stycznia batalion został wyparty z Filipowskiego Wierchu, utrzymał się w jego pobliżu, ale po bezskutecznych próbach odzyskania utraconej pozycji 28 stycznia wycofał się w dolinę. Straty przekroczyły 270 strzelców, od ran zmarli m. in. kpt. Artur Persa i por. Ferdinand Krpić. Przez kolejne dwa dni batalion wraz ze spieszonymi oddziałami 4. DK bronił jeszcze opóźniającej pozycji na górze Bszanec (wzgórze 560) na północ od Wyżnego Orlika. W lutym 20. BS – ponownie pod dowództwem kpt. Langera – walczył na Spalonym Vrchu, podporządkowany 45. DP Landwehry. Następnie powrócił do 28. DP i znalazł się na pozycjach w rejonie Dzielca ponad Zdynią. Gdy 25 marca rosyjskiej 49. DP udało się przełamać pozycje III Korpusu w rejonie Koniecznej, 20. BS zmuszony był opuścić zajmowane pozycje. Osłaniając odwrót lewego skrzydła własnej dywizji w krótkim boju, stoczonym pomiędzy 7 Obiczem a Jaworzynką powstrzymał najbardziej wysunięte do przodu oddziały carskie. Następnego dnia komendę baonu po chorym kpt. Langerze przejął kpt. Friedrich Hartlieb, a batalion pod naporem przeciwnika, zagrożony okrążeniem wycofał się na górę Jawor ponad Wysową, ponosząc w trakcie odwrotu przez głęboki śnieg znaczne straty (blisko półtorej setki ludzi). 3 kwietnia triesteńscy strzelcy stoczyli zwycięski bój obronny pod Blechnarką. Batalion zajmował odcinek od południowych stoków Wysoty po stoki Trzech Kopców, zatem jego stanowiska przegradzały dolinkę Ropy. Rosyjskie natarcie na oba skrzydła strzelców Hartlieba rozpoczęło się przed świtem. Mimo powtarzających się ataków oraz niepewnej sytuacji na odcinkach sąsiednich pułków, triesteńczycy utrzymali pozycje. Jedynie na prawym skrzydle musieli nieco zagiąć je do tyłu wobec opuszczenia przez pododdziały 28. PP i kawalerii Honwedu okopów na Trzech Kopcach. Baon utracił 53 ludzi, biorąc do niewoli 150 żołnierzy przeciwnika, a rosyjskie straty szacowano na 350–400 poległych i rannych. Ten sukces był w zasadzie ostatnią większą akcją bojową 20. BS w Beskidzie Niskim. Jeszcze w późnych godzinach nocnych 5 kwietnia batalion – dowodzony teraz przez mjr. Franza Richtera – odparł słaby rosyjski atak. Przez kolejny miesiąc w dzienniku jednostki poważniejszych starć już nie odnotowano. Podobnie jak 97. PP, 20. BS został w maju przeniesiony do wschodniej Galicji. 5. Pułk Piechoty Landwehry (5. Landwehrinfanterieregiment) „Pola” 5. PP Landwehry powstał w 1889 r., uzupełniany był na obszarze Pobrzeża i przez szesnaście lat nosił nazwę „Triest”. Dopiero w 1905 r. pułk został przeniesiony i od nowej siedziby komendy uzupełnień otrzymał nazwę „Pola”. Ponieważ jego obszar uzupełnień był zbliżony do obszaru 97. PP, ale nie obejmował powiatów kraińskich należy przypuszczać, że odsetek Włochów i Chorwatów był wyższy niż w pułku Waldstätten. Wszystkie trzy bataliony 5. PPL aż do grudnia 1914 r. stacjonowały w Poli. W chwili wybuchu wojny komendantem był płk Richard Keki, jednak rychło został on skierowany na front serbski. Tam też trafił II batalion pułku. Dopiero 22 grudnia główne siły jednostki – sztab wraz z nowym dowódcą, płk. Eugenem Vučiniciem oraz bataliony I i III – zostały zawagonowane i ruszyły w stronę Karpat. W Wigilię pułk dotarł do Budapesztu, a we wczesnych godzinach drugiego dnia Bożego Narodzenia czołowe eszelony przybyły do stacji kolejowej w Bardejowie. Sytuacja wojsk austro-węgierskich w Beskidzie Niskim była wówczas wielce niepewna. Odwrót 3. i 4. Armii prowadził do powstania sporej luki pomiędzy ich wewnętrznymi skrzydłami – obszar pomiędzy pasmem Magury Małastowskiej a Niżną Polianką był osłaniany jedynie przez dywizje kawalerii. Dwa baony 5. PPL były jedynymi oddziałami piechoty, które mogły zostać skierowane w ten rejon. Początek udziału w karpackiej kampanii był dla pułku mało szczęśliwy, choć bezkrwawy – wobec dynamicznie zmieniającej się sytuacji dozorował przełęcze w grzbiecie granicznym i wykonał kilka forsownych marszów, rzucany rozkazami III Korpusu ku frontowi i po pewnym czasie zawracany z drogi. Ostatecznie jednak pułk, wzmocniony baterią dział polowych, został skierowany przez Konieczną ku Przełęczy Małastowskiej, na lewe skrzydło III Korpusu. Jako pierwsza do Galicji weszła 1 stycznia 1915 r. nad ranem 3. kompania puł- 8 ku kpt. Friedricha Mayera, która pierwotnie miała prowadzić rozpoznanie w kierunku północnym, zaś następnie otrzymała polecenie wykonania akcji dywersyjnej na skrzydle rosyjskich oddziałów, posuwających się wzdłuż Magury Małastowskiej. Kompania, zająwszy pozycje pomiędzy Ługiem a Gładyszowem ściągnęła na siebie atak znacznych sił rosyjskich. Liczebność atakujących oceniano na cztery baony piechoty, ale kompania miała pełny stan liczebny i przez pewien czas broniła się skutecznie. Nie bez znaczenia zapewne było też i to, że byli to żołnierze niewyczerpani jeszcze wojną, prowadzeni przez zawodowych oficerów i podoficerów – pod tym względem podkomendni Mayera musieli się wyróżniać zarówno na tle towarzyszy broni, jak i przeciwników. Kompania odparła kilka ataków, w czasie których dochodziło do walki na najbliższą odległość. Niestety, wobec konieczności odwrotu pozostawiła kilku ciężko rannych, nie była też w stanie zabrać ze sobą jeńców. Łączne straty sięgnęły 80 żołnierzy; przeciwnik nie podjął pościgu. Kolejne starcie stoczyła również pojedyncza kompania (1.), która w nocy z 1 na 2 stycznia przez Jasionkę usiłowała dotrzeć do Krzywej i w niepomyślnym starciu utraciła ponad połowę stanu osobowego. Te dwa epizody okazały się być najkrwawszymi dla pułku w pierwszych tygodniach jego karpackich bojów. 2 stycznia grupa Vučinicia, w skład której oprócz obu baonów 5. PPL wchodziły pododdziały różnych formacji, należących do III Korpusu, osiągnęła skrzyżowanie w Gładyszowie, a od Smerekowca jej oddziały zbliżyły się do Przełęczy Małastowskiej. Niezbyt mocny opór rosyjski przełamano bez większych strat. Kolejne dni przyniosły bezowocne próby przedarcia się ku Krzywej i Banicy z kierunku zachodniego. Nie poniesiono znacznych strat, większe szkody niż ogień przeciwnika zaczynał przynosić mróz. Pułk, podporządkowany teraz 28. DP, obsadził i zaczął umacniać Popowe Wierchy, prowadząc rozpoznanie ku północy i wschodowi. Reszta stycznia minęła na działalności patroli. Rozpoznanie rejonu Krzywej mocno utrudniało to, że przeciwnik co jakiś czas umieszczał karabiny maszynowe na wieży cerkiewnej w tej wsi. Miejscowość nie była jednak na stałe obsadzona przez rosyjskie oddziały. Po kilku nieudanych próbach, w nocy z 14 na 15 stycznia udało się zneutralizować to zagrożenie pułkowym pionierom, osłanianemu przez pluton 5. PPL oraz zwiadowców z 97. PP. Przedsięwzięciem dowodził por. Joseph Cinibulk. Jego podwładni obsadzili Krzywą, przepędzając słabą placówkę rosyjską, po czym podpalili wieżę cerkwi. Cała świątynia spłonęła, ale – jeśli wierzyć austriackim archiwaliom – wyposażenie cerkiewne i obrazy zostały wcześniej z niej wyniesione. 28 stycznia pułk opuścił pierwszą linię, ale niemal natychmiast został przeniesiony na prawe skrzydło III Korpusu. Znowu znalazł się w rejonie, gdzie groziło przeniknięcie rosyjskich wojsk przez przerwany front – tym razem, po utracie Filipowskiego Wierchu, takie niebezpieczeństwo pojawiło się na styku III i VII Korpusu. Półbatalion (11. i 12. kompania) mjr. Johanna Dragičevicia, podporządkowany 4. DK, przez kilka dni utrzymywał pozycje pod Jurkovą Vol’ą, by 3 lutego, po poniesieniu bardzo ciężkich strat, wycofać się do Cerniny. Lepiej radził sobie półbatalion kpt. Franza Globočnika (9. i 10. kompania), który w ramach 22. DP Landwehry bronił doliny pomiędzy Dubovą a Nižnym Mirošovem. Główne siły pułku (I batalion) również podporządkowano 4. DK i skierowano na Čierną Horę (wzgórze 670) i pasmo wzniesień okalających Rovne. W dniach 4–5 lutego I batalion stoczył tam 9 ciężkie boje obronne, by bezpośrednio po nich zostać przerzuconym na wzgórza ponad Kurimką. Vučinić znowu objął dowodzenie grupą, w skład której wchodziły m.in. 20. BS oraz batalion 97. PP oraz półtora batalionu jego własnego pułku (I baon i półbatalion Dragičevicia). Filarami pozycji były Makovica (wzgórze 660) nad Kurimką oraz Spaleny Vrch. Grupa została podporządkowana 45. DPL, nadchodzącej właśnie na ten odcinek frontu. Już 6 lutego przeciwnik próbował przełamać austrowęgierską obronę przez przełęcz 510 pomiędzy Makovicą a Spalenym Vrchem. Atak odparto, ale oddziały carskie podchodziły coraz bliżej pozycji obronnych na szczycie Makovicy, posuwając się grzbietem od wschodniego, niższego wierzchołka tej góry (wzgórza 622). Szturm w pierwszych godzinach 9 lutego spowodował utratę części pozycji, ale podkomendni Vučinicia w nocnej walce wręcz odzyskali utracone pozycje. Niedługo później kolejne włamanie przeciwnika również zostało zlikwidowane kontratakiem pododdziałów 5. PPL i 97. PP. Ponieważ rosyjscy żołnierze nie dawali za wygraną i próbowali okopać się w bezpośredniej bliskości rowów strzeleckich obrońców, wyczerpani landwerzyści z Poli nad ranem ruszyli jeszcze raz do boju na bagnety, przepędzając ostatecznie przeciwnika spod szczytu Makovicy i zdobywając dwa karabiny maszynowe. W ciągu dnia pułk został zluzowany i zszedł do Kurimki. Świeżo skierowane w ten rejon galicyjskie 11. DP i 45. DPL rozpoczęły natarcie ku północy z zamiarem osiągnięcia doliny Ondavy. Jednak rozpoczęta 11 lutego akcja spotkała się z błyskawicznym i silnym kontruderzeniem rosyjskim. Obie dywizje rozpoczęły pospieszny odwrót, a 5. PPL musiał przerwać odpoczynek i ponownie obsadzić Makovicę, aby ten ważny punkt nie wpadł w ręce przeciwnika. Szczęście i tym razem nie opuściło jeszcze żołnierzy Vučinicia: główny szczyt góry obsadzono na czas i obroniono, a dodatkowo 12 lutego pułk po krótkiej walce wyrzucił rosyjskich żołnierzy ze wzgórza 622. Makovica – wzgórza 660 i 622, widok od zachodu (fot. TW) Walki koło Kurimki przyniosły pułkowi sławę, a jego dowódcy tytuł szlachecki „von Makovicza” (zgodnie z węgierską pisownią). Dalsze karpackie losy nie były jednak tak pomyślne. Większość pułku znalazła się na odcinku 22. DPL, obsadzając słynny Kaštielik, aczkolwiek miało to miejsce już po pierwszym rosyjskim szturmie na tę górę. Zanim doszło do kolejnego, poszczególne kompanie 5. PPL były przerzucane na zagrożone odcinki frontu III Korpusu. W sumie cały III batalion wziął udział w bojach koło Dubovej, zasilony dodatkowo kompanią marszową pułku. Jednak w ostatniej dekadzie marca linie obronne III Korpusu pękały w wielu miejscach, a naporu wojsk rosyjskich nie udawało się powstrzymać. Przeciwnik przebił się przez przesmyk pod Dubovą, a 9. kompania 5. PPL została rozbita i w większości wzięta do niewoli. Reszta batalionu, mimo wsparcia innych oddziałów korpusu, nie była też w stanie obronić wzgórza Kýčera (502, pomiędzy Dubovą a Ciglą). Upadek tego punktu przypieczętował rosyjski sukces na tym odcinku, m. in. niemożliwe okazało się utrzymanie Kaštielika, też już częściowo zaję- 10 tego przez carską 48. DP. Mniej poturbowany został I batalion pułku, znowu walczący koło Kurimki, gdzie ostatecznie Makovica – broniona teraz przez inne jednostki – wpadła także w ręce rosyjskie. 5. PPL w ciągu zaledwie dziesięciu dni – między 19 a 29 marca – utracił 60 % z blisko 2000 żołnierzy i wszystkie posiadane karabiny maszynowe. Końcem miesiąca pułk znalazł się w centrum pozycji 22. DPL na wzniesieniach na południe od miejscowości Šarišské Čierne. Podobnie jak pozostałe jednostki z Pobrzeża nie toczył już w kwietniu większych walk. Jego dowództwo objął tymczasowo mjr Peter Franičević – wcześniej komendant I batalionu, a płk Vučinić został dowódcą 43. BPL. W maju pułk wraz z III Korpusem opuścił teren Beskidu Niskiego. *** Wystawione w okręgu Pola oddziały Landsturmu nigdy nie znalazły się w Karpatach. Wspomnieć natomiast należy, że żołnierze z Pobrzeża trafiali do innych niż macierzyste oddziałów, aczkolwiek z reguły były to również jednostki należące do III Korpusu. Wymienić należy chociażby mariborski 47. PP albo lublański 27. PPL. Trudno jednoznacznie ocenić, jak na tle całej habsburskiej armii przedstawiała się wartość bojowa przedstawionych w niniejszym szkicu oddziałów. 97. PP był najprawdopodobniej uważany za jednostkę niezbyt pewną, o czym świadczy dosyć częste pozostawianie go w odwodzie dywizji. Postawę jego żołnierzy bardzo krytykował np. mjr Dworzak (którego macierzystą jednostką był karlowacki 96. PP), co wywołało zresztą po latach ostrą polemikę pomiędzy nim a jego podwładnym spod Lipnej, kpt. Radeglią. Na szczęście dla zainteresowanych tematem ślady owych sporów zachowały się w wiedeńskim Kriegsarchiv. Z drugiej zaś strony pododdziały pułku Waldstätten w czasie lutowych czy marcowych bojów spisywały się raczej dobrze. Zapewne mniej zastrzeżeń budziła przydatność 20. BS, któremu jednak najczęściej wojenne szczęście po prostu nie dopisywało. 5. PPL pokazał się na początku działań w Karpatach od jak najlepszej strony, a niepowodzenia i ogromne straty w ostatniej dekadzie marca były na tle jednostek III Korpusu raczej typowe. Nie tylko losy triesteńczyków, walczących pod habsburskim sztandarem są mało znane, ale i niewiele śladów przypomina obecnie o ich obecności w Beskidzie Niskim. Poległych z 97. PP znajdziemy na kilku cmentarzach wojennych, przede wszystkim w Krempnej (nr 6), ale także np. w Januszkowicach, Koniecznej. Aż trzech pochowano na niezachowanej wojennej kwaterze jasielskiego cmentarza żydowskiego. Polegli pod Lipną żołnierze 97. PP, w liczbie przynajmniej czterdziestu, spoczywają na cmentarzu nr 45, zlokalizowanym w pobliżu miejsca tego boju bezimiennie. Jednym z dwóch znanych z nazwiska pochowanym z pułku Waldstätten jest ppor. Luschützky, którego przynależność do triesteńskiej jednostki ustalono i utrwalono na krzyżu nagrobnym całkiem niedawno. Drugi – Anton Perenič, pochodzący spod Postojnej – pochowany został na cmentarzu nr 44 w Długiem. Ze strzelców 20. BS niewielu da się odnaleźć na galicyjskich cmentarzach wojennych – najwięcej (dziewięciu) na cmentarzu nr 57 w Uściu Gorlickim, sześciu – na cmentarzu nr 50 na Wysocie. Jedyny pochowany w pobliżu pól bitewnych żołnierz 5. PPL – Giovanni Delamarna z Parenzo (dzisiaj Poreč w Chorwacji) – spoczywa na cmentarzu nr 4 w Grabiu, z tym że w jego przypadku wątpliwości budzi data śmierci. Data podana na krzyżu nagrobnym (18 grudnia 1914 r.) jest ewidentnie błędna, ponieważ pułku z Poli nie było jeszcze wów- 11 czas w Karpatach. Na listach strat można odnaleźć prawdopodobnie właściwą datę śmierci – 1 stycznia 1915 r. Jednak wskazany tamże przydział do 3. kompanii pułku zastanawia – ten pododdział walczył w tym dniu koło Ługu i Gładyszowa, a przeniesienie poległego do Grabiu było wówczas mało prawdopodobne ze względu na przebieg frontu. Pozostali polegli z 5. PPL spoczywają prawdopodobnie na okolicznych cmentarzach, żaden z nich nie jest jednak zidentyfikowany. Poza zachodnią częścią Galicji polegli żołnierze trzech opisanych tu jednostek spoczywają bezimiennie – można jedynie przypuszczać, że znajdują się m.in. wśród pochowanych w Wisłoku Wielkim, Rovnem czy Cerninie. Bibliografia (wybór) Österreichisches Staatsarchiv • KA, AdTk, Kt. 688, 97. IR • KA, AdTk, Kt. 756, 20. FJB • KA, AdTk, Kt. 1673, 5. LIR • KA, NFA, 3. Korps, Kt. 265, Tagebücher • KA, Gefechtsberichte: 28. ITD, 43. LIBrig, IR. 87, IR. 97, FJB. 20 Todero R., Dalla Galizia all'Isonzo, storia e storie dei soldati triestini nella Grande Guerra, italiani sloveni e croati del k.u.k. I.R. Freiherr von Waldstätten Nr. 97, Udine 2006. Todero R., I Fanti del Litorale Adriatico al Fronte Orientale. 1914–1918, Udine 2014. Grób Giovanniego Delamarny – cmentarz nr 4 w Grabiu (fot. TW) 12 Sławomir Kułacz Żołnierskie reakcje na zaćmienie Słońca 21 VIII 1914 Zaćmienie Słońca z 21 sierpnia 1914 roku wpisało się w pamięć o pierwszych dniach Wielkiej Wojny. Prości Huculi w „Soli ziemi” Józefa Wittlina upatrywali w nim kary boskiej, a zaćmienie robiło na nich wrażenie tym głębsze, że w tym samym czasie dotarła do nich wiadomość o śmierci papieża Piusa X. Czytając uważnie dziesiątki wspomnień i dzienników polskich żołnierzy c.k. armii, w których szukałem wojskowych germanizmów, zwróciłem uwagę na relacje z dnia zaćmienia. Wynotowałem z nich kilka fragmentów, które cytuję poniżej. dzianu1, gdzie staliśmy załogą przez tydzień. Po wtóre dlatego[,] że wczora pierwszy raz w życiu widziałem gwiazdę wśród dnia świecącą przy zaćmieniu Słońca. Dziś stoimy w Sieniawie. Józef Motyka (90. PP, 2. DP) wskazuje, że zaćmienie Słońca odebrane zostało przez żołnierzy, zupełnie jak w dawnych wiekach, jako zły omen, a może nawet zapowiedź końca świata: Przybywszy do Przeworska, mieliśmy przy folwarku, naprzeciw parku angielskiego, dwie godziny spoczynku, zjedliśmy menaż2 a następnie odmarsz przez dwór do wsi Gorliczyna, następnie skręciliśmy na szosę sieniawską i maszerowaliśmy do Sieniawy. Przy drodze do wsi Jagiełła, rastując3 w lesie, obserwowaliśmy zaćmienie słońca i stąd wysnuwaliśmy różne kombinacje i wróżyliśmy nieszczęścia. Byli tacy, jak Zdzisław Krudzielski, którzy po prostu, dość beznamiętnie, odnotowali wystąpienie tego zjawiska astronomicznego: W Sieniawie podczas popołudniowego spoczynku oglądaliśmy pełne zaćmienie słońca. Piechota na przodzie przeszła już granicę rosyjską. O podobnym wrażeniu wspomina Stanisław Kawczak (13. PP, 5. DP): Któregoś dnia nastąpiło zaćmienie słońca. Trwało ono z pół godziny, ochłodziło się przy tym tak znacznie, że mimo pory południowej drżeliśmy z zimna. Pamiętam, leżałem wtedy w lasku sosnowym i szeroką dyskusję toczyłem na temat wojny z kolegą Bobakiem [...] Skończył się zaćmienie słońca. Ruszyliśmy dalej, dziwnie speszeni, pełni złych przeczuć. Nie pomogły śpiewy, ani wykrzykiwanie starszyzny: głowy do góry! itp. Ledwie wspomniał o nim Kazimierz Filar (29. PAP, 2. DP): Z Tarnogrodu do wsi Ruda Solska – zaćmienie słońca – na jutro zapowiedziana pierwsza potyczka, żadnej wiadomości ze świata. Zdrowie i pogoda dopisują, droga od granicy ciągle piaszczysta. Franciszek Stachnik (40. PP, 2. DP) w notce z 22 sierpnia pisze o wrażeniu, jakie zrobiło na nim zaćmienie w połączeniu ze świadomością udziału w historycznym wydarzeniu: Wczorańszy [sic!] dzień zostanie mi w pamięci do końca życia, choćbym długo żył. Po pierwsze dlatego, że od wczoraj, jak się zdaje, zaczyna się stały nasz pochód na Rosję, wczoraj bowiem wyruszyliśmy ze Stu- Władysław Łoś (1. PAP, 12. DP) pisze również swoich o nieracjonalnych myślach: Nagle słońce zaczęło gasnąć, wszystko tonęło jakby w cieniu. Nie mogliśmy się przez Studzian – wieś leżąca 2 km na południowy zachód od Przeworska. 2 Obiad (od niem. <fr.> Menage ‘obiad’, ‘kantyna’) 3 Odpoczywając (od niem. rasten ‘odpoczywać’). 1 13 jakiś czas zorientować, co to może być. Na wieczorny zmrok jeszcze stanowczo za wcześnie, zresztą oświetlenie było tak nienaturalne. Dopiero po jakimś czasie doktor objaśnił nas, że to akurat dzisiaj jest zaćmienie słońca. Ciekawi byliśmy, jakie to wrażenie zrobi na pospolitakach, ale ci byli już objaśnieni przez swoich przełożonych, a zresztą byli tak pomęczeni, że nic ich już nie interesowało. Niektórzy tylko uzbrojeni w zadymione szkiełka przystawali i spoglądali w słońce. Jeden z podoficerów w mojej baterii miał ze sobą ciemne okulary, które teraz wędrowały od jednego do drugiego. Każdy przecież musiał spojrzeć na to ciekawe zjawisko. Było to co prawda coś tak naturalnego, że mimo woli cisnęły się rozmaite zabobonne myśli. Tyle razy czytało się o tym, że kiedy Hannibal walił na Rzym, żołnierze jego wyrzucili tyle lanc, że aż słońce zaćmili! August Krasicki, wówczas oficer ordynansowy w 18. Pułku Piechoty Landszturmu w Twierdzy Przemyśl, zanotował w swoim dzienniku kilka szczegółów, nie pisząc jasno o swoich wrażeniach. Był jednak świadom, jak zaćmienie mogli odebrać inni: Obserwowaliśmy dziś zaćmienie słońca, około południa tarcza słoneczna była zakryta – 0,9 tarczy słońca. Niebo było jasne, więc dobrze można było obserwować. Podczas maksimum zapanował mrok zupełnie oryginalny. Wystawiam sobie, jak dla wielu to zjawisko musiało być niemiłym omenem wojennym. Karol Omyła (56. PP, 12. DP) do opisania zjawiska, którego był świadkiem, użył sprzecznych określeń. Wspominał też, że to oficer wyjaśnił żołnierzom to dziwne zjawisko i wyjaśnieniu temu towarzyszyła gotowa interpretacja: Kiedy my już byli okopani, zdziwiło nas, bo jasno było, słońce świeciło, a światła żadnego nie było. Ba, się na polu zećmiło! Dopiero kapitan mówi, że jest zaćmienie i że to źle wróży, bo to bardzo smutne było. Stanisław Kwaśniewski (20. PP, 12. DP) personifikuje Słońce i wiąże jego stan z toczoną na Lubelszczyźnie bratobójczą walką: Dzień 21 sierpnia 1914 roku, pod Annopolem i Księżomieszem4, był dla 12 dywizji austrjackiej dniem pierwszej bitwy, dla mnie tem więcej pamiętnym, że w bitwie tej spotkali się górale wadowiccy i nowosądeccy z częstochowską brygadą strzelców, złożoną prawie wyłącznie z Polaków. A więc była to bitwa Polaków z Polakami i dlatego symboliczna, że pierwsza w tej wojnie o niepodległość polską i dlatego jeszcze, że stoczoną została po niebywałem zaćmieniu słońca, które nastąpiło bezpośrednio po pierwszych strzałach armatnich, wymienionych przez straże przednie. Jakgdyby zasmuciło się niebo i słońce zasłoniło się żałobną, czarną chmurą, by nie patrzeć na ten bój bratobójczy, toczony z brawurą, godną najzaciętszych wrogów. Chyba nigdy tak krwawo, jak po tej bitwie, nie zaszło słońce za polskiemi strzechami Rachowa, nazwanego na mapach po rosyjsku Annopolem. Przytoczony tu fragment jest zresztą dobrą próbką tonu charakteryzującego jego wspomnienia… Podsumujmy: w przytoczonych relacjach odnajdujemy cały wachlarz reakcji: od niemalże obojętności przez zdziwienie po strach. I trudno się dziwić – wszyscy żołnierze musieli mieć wówczas świadomość, że stoją u progu doniosłego wydarzenia i że ich życie może wkrótce się skończyć. 4 Właśc. Księżomierzem. 14 Bibliografia Filar K., Śmieszne to życie! Ale go żal… Dzienniki Kazimierza Filara, oprac. P. Szlanta, Warszawa 2018. Kawczak S., Milknące echa. Wspomnienia z wojny 1914–1920, Warszawa 1991. Kopaliński W., Słownik symboli, Warszawa 1990. Krasicki A., Dziennik z kampanii rosyjskiej 1914–1916, Warszawa 1988. Krudzielski Z., Wspomnienia, Warszawa 1996. Kwaśniewski S., Wspomnienia legjonowe byłego oficera austriackiego, Warszawa [1926]. Łoś W., Polskie serce w austriackim mundurze. Pamiętniki z okresu I wojny światowej, tom I, Łódź 2014 Motyka J., Pamiętnik z wojny 1914 r., [w:] J. Lizak, Pruchnickie okruchy, Rzeszów– Pruchnik 2002. Omyła K., Krótki życiorys pewnego żołnierza z wojny europejskiej, Kraków 2019. Stachnik W. (oprac.), U progu Wielkiej Wojny. Dziennik Franciszka Stachnika z początku I wojny światowej, Kraków 2007. Wittlin J., Sól ziemi, oprac. E. Wiegandt, Wrocław 1991. 15 Leszek Jankiewicz Samotna żołnierska mogiła Pierwsza wojna światowa nie oszczędziła również okolic Horyńca. W wyniku zdecydowanej ofensywy państw centralnych, zapoczątkowanej przełamaniem rosyjskiej linii obrony pod Gorlicami w maju 1915 roku, arena walk Frontu Wschodniego przesuwała się w kierunku wschodnim i północnym. Gdy po miesięcznej przerwie wznowiono ofensywę znad Sanu, Rosjanie rozpoczęli odwrót w celu obrony Lwowa, który ostatecznie został zdobyty 22 czerwca 1915 roku, natomiast na trudnych topograficznie terenach Roztocza działania wojenne trwały nadal. Walki w tym okresie przyniosły ogromne straty w biorących w nich udział oddziałach, sięgające po obu stronach tysięcy zabitych, rannych i wziętych do niewoli. Rozmach przeprowadzanych działań wojennych, przypadających na ciepłe miesiące roku zmuszał służby sanitarno-kwatermistrzowskie do pośpiesznego grzebania poległych. Nie bez znaczenia dla tych czynności była ciągle zmieniająca się sytuacja na poszczególnych odcinkach frontu. Poległych grzebano w umundurowaniu, bez trumien, w dość płytkich pojedynczych grobach bądź w głębokich zbiorowych mogiłach, z zachowaniem odrębności armijnej. Po przejściu frontu podjęto porządkowanie terenu. Jedną z ważniejszych kwestii było zapewnienie opieki nad licznymi i rozrzuconymi po całym terenie grobami wojennymi. Władze walczących krajów zdawały sobie sprawę z etycznej i politycznej rangi zagadnienia. Prace związane z grzebaniem i upamiętnianiem poległych miało prowadzić państwo, dysponujące odpowiednimi możliwościami i środkami. Monarchie przejmowały zatem tradycyjną rolę rodziny, przygotowując grób dla poległego, i odwieczną funkcję spo- łeczności lokalnej, budując cmentarze i zapewniając im wieczystą opiekę. Przyjęto też założenia, iż wrogi żołnierz, który poległ w walce, jest traktowany tak samo jak poległy żołnierz własnej lub sojuszniczej armii. Jednemu i drugiemu należał się godny pochówek i pamięć. Obejmująca obszar tzw. Galicji Środkowej Inspekcja Grobów Żołnierskich w Przemyślu rozpoczęła działalność jesienią 1916 roku. Na większości cmentarzy w tym rejonie głównym budulcem było drewno, sporadycznie stawiano centralne obeliski z tablicami inskrypcyjnymi. Prawo do posiadania pojedynczego grobu zagwarantowane było dla oficerów i żołnierzy, którzy wykazali się największą odwagą i poświęceniem. Reszta żołnierzy chowana była różnie – zidentyfikowanych starano się pochować w mogiłach pojedynczych, w sytuacji, gdy ciała pozostawały nierozpoznane, grzebano je we wspólnej, masowej mogile, zawierającej czasem nawet kilkaset zwłok. Stosownie do życzeń niemieckiego Ministerstwa Wojny, żołnierzy niemieckich chowano na oddzielnych cmentarzach, a co najmniej w kwaterach wydzielonych na cmentarzach wspólnych. Przepisy przewidywały również możliwość uwzględnienia życzeń rodziny w ostatecznej formie pochówku. Większość poległych w okolicach Horyńca żołnierzy pochowano ostatecznie na cmentarzach wojennych w Bruśnie Nowym, Nowinach Horynieckich, Werchracie oraz przy klasztorze na wzgórzu Monasterz. Na pierwszym z wymienionych spoczywają przede wszystkim polegli w dniach 18–19 czerwca 1915 roku, w czasie walk w dolinie Brusienki: 202 żołnierzy niemieckich oraz nieznana liczba żołnierzy rosyjskich. 16 jenne. Najbardziej znanym tego przykładem jest grób Alfreda Wittmanna z Kempten, podporucznika 19. Bawarskiego Rezerwowego Pułku Piechoty, który zginął w pobliżu Nowin Horynieckich. Materiał, z którego wykonano krzyż nagrobny oraz wypukłe liternictwo znacznie odbiegają od wyglądu setek krzyży spotykanych w okolicy. Nie jest to jednak jedyny indywidualny grób niemieckiego żołnierza na tym terenie. Wąwozy pomiędzy dawnymi przysiółkami Chmiele i Lasowa kryją inny krzyż. W przeciwieństwie do poprzedniego, ten z pewnością pochodzi z warsztatów bruśnieńskich. Napis na nim wskazuje, że został tu pochowany kapral (niem. Unteroffizier) Heinrich Bolte z Oldenburga, który zginął dnia 25 czerwca 1915 roku. Heinrich Bolte w stroju cywilnym Na drugim, zlokalizowanym na stokach Pańskiej Góry, utworzonym w 1923 roku poprzez komasację mogił położonych w najbliższej okolicy, pochowano około tysiąca żołnierzy o nieznanej przynależności do jednostek czy armii. Na cmentarzu w Werchracie pochowano nieznaną liczbę żołnierzy armii austrowęgierskiej, a przy monasterskim klasztorze 16 żołnierzy niemieckich i rosyjskich, poległych w walce o wzgórze w czerwcu 1915 roku. Jednak nie wszystkich poległych ekshumowano i przenoszono na cmentarze wo- Heinrich Bolte urodził się 2 marca 1886 roku w Löningen. Po maturze wstąpił do 91. Pułku Piechoty w Oldenburgu a 20 października 1914 roku wyruszył na front, najpierw do Francji, a później do Galicji. Na tyłach frontu dokształcał się w szkółce podoficerskiej. W końcu maja 1915 roku w Galicji został włączony do działań frontowych jako kapral w 5. kompanii. W dniu 23 czerwca 1915 roku jego jednostka otrzymała rozkaz przegrupowania i wyruszyła w kierunku Dziewięcierza, gdzie wieczorem zajęła wyznaczone pozycje. Tego dnia Bolte napisał list do rodziców: Kochani rodzice! Od wczoraj mamy spokój. Dotychczas gnaliśmy w pościgu w pierwszej linii na Rawę Ruską (teraz już jest w naszych rękach). Rosjanie nie wdawali się w większe walki, tylko mniejsze oddziały próbowały nam przeszkadzać w marszu. Wszystkie rosyjskie, znakomicie urządzone stanowiska zostały opuszczone. W ostatnich dniach nie ponieśliśmy prawie żadnych strat. Tysiąckrotne serdeczne pozdrowienia. Wasz Heini. Następnego dnia przyszedł rozkaz do przygotowania ataku. Rosjanie silnie obsadzili Wer17 chratę, natomiast okolice wsi Lasowa były słabo bronione, a sama wieś była wolna od wojsk rosyjskich. Rankiem 25 czerwca, pod osłoną porannej mgły kompanie II i III batalionu 91. Oldenburskiego Pułku Piechoty przeszły pod Werchratę i Niedźwiedzie. Batalion III napotkał silne przeciwuderzenie Rosjan na przedpolach Werchraty. Batalion II zdobywał korzystniejszy do walki teren. Wzgórze 341 zostało zdobyte już o godzinie 6 rano. 7. kompania zdobyła północnozachodni skraj lasu, na południe od kamieniołomu, a 8. kompania podeszła nawet na odległość 150 m pod silnie obsadzone pozycje rosyjskie w kamieniołomie. 5. kompania posuwała się ruchem wężowym w dolinie, mimo że raził ją silny ogień flankowy. Heinrich Bolte został postrzelony w pierś i zginął na miejscu. Dowódca 5. kompanii podporucznik rezerwy Paul Backhaus, którego Bolte był ordynansem, wkrótce potem nagle zasłabł i zmarł na zawał serca. Pod wieczór nadciągnęła burza, głębsze doliny zamieniły się w rwące potoki, rosyjskie okopy wypełniły się wodą tak, że ich obrońcy w strachu przed utonięciem wybrali niemiecką niewolę. Kapral Heinrich Bolte został pochowany w miejscu, w którym poległ. Nie wiemy kto pokrył grób betonową płytą i wystawił w tym miejscu krzyż z bruśnieńskiego kamienia. Obecnie stoi uszkodzony i zapomniany na skraju roztoczańskiego lasu i tylko leśne ptaki czasami przysiadają na jego ramionach. Nagrobek Heinricha Boltego Bibliografia Bańbor J., Bitwa o Lubaczów w 1915 r., „Rocznik Lubaczowski” 1997, t. VII, 95–107. Harms, H., Die Geschichte des Oldenburgischen Infanterie-Regiments Nr. 91, Oldenburg i.O.– Berlin 1930. Oldenburger Jahrbuch für Altertumskunde und Landesgeschichte, Kunst und Kunstgewerbe, Jg. 24 1916/17. Uliasz B., Cmentarze, kwatery i mogiły wojenne na podkarpaciu, Rzeszów 2006. Pierwotna wersja artykułu ukazała się w „Gazecie Horynieckiej” nr 37 listopad–grudzień 2014 s. 10–11. Tłumaczenia z jez. niemieckiego – Stanisław Baran 18 KG O galicyjskich cmentarzach wojennych inaczej Gdy po zwycięskiej ofensywie wojsk centralnych w r. 1915 południową część Polski zagarnęła Austrja w obręb swego panowania, a przysądziła sobie niepodzielnie przynajmniej Galicję, rozpoczęły wojskowe władze austrjackie, jakby we własnej ziemi się rządząc, wznosić monumenty wojny, pozornie wielkiej i zwycięskiej. […] Wyszedł więc rozkaz, że mają powstać monumentalne i artystyczne cmentarze wojskowe, mają być wykonane jak najrychlej. Odkomenderowano tylu i tylu, niezdolnych do służby na froncie, malarzy, architektów, rzeźbiarzy, rysowników, geometrów, bez względu na to, czy który o zadaniach i sprawach sztuki monumentalnej miał jakieś pojęcie i zlecono im pracę twórczą! Na tej drodze mogła powstać tylko wojenna namiastka »Ersatz« sztuki. Do zakładania cmentarzysk wojskowych w Galicji wzięli się ludzie najróżnorodniejszych narodowości, Niemcy, Czesi, Węgrzy, Chorwaci, a najmniej mieli do powiedzenia artyści polscy, na których ziemi ojczystej wzrastały te mogiły. Nasze uczucia, nasze dążenia nie były w ogóle brane w rachubę. Zrodzić się więc musiały przedewszystkiem dzieła obce, z naszą polską sztuką, z naszym rodzimym krajobrazem nie mające nic wspólnego, kształty, do których nigdy oko nasze i nasze serce nie może przywyknąć. Nadto w warunkach, o jakich wyżej mowa, trudno, by w ogóle wykwitło coś pięknego, a choćby łudzącego jakimś lepszym pozorem piękna. To też olbrzymia większość wojskowych cmentarzy, jakie w latach 1917–1918 wybudowano w Galicji, nietylko że jest nam zasadniczo duchowo obca, lecz zarazem szpeci nasz kraj banalnością i brzydotą. Prawie co milę spotyka się, szczególnie na Podkarpaciu, naraz jakieś dziwaczne ogrodzenie, w niem najróżnorodniejsze pomysły pseudomonumentalne, jakieś obeliski, mauzolea, budowle najdziwniejszych kształtów, a potem szeregi brzydkich krzyżów, tablic, biegnących pod rząd, jednostajnie. Napisy w języku niemieckim mówią o chwalebnej śmierci za Kaisera i Vaterland, to o Bundestreue z Niemcami. Wyrzeźbione są nie- mieckie hełmy, austriackie czapki, różne emblematy wojenne, herby monarchji i t. p., w sposób nie mający najczęściej nic wspólnego ze sztuką. Banalność motywów, nieumiejętność ich ujęcia dochodzi czasem do granic ostatecznych. Kapliczka cmentarna nie wiele się różni wyglądem od jakiejś budki na wodę sodową, kiosku na dzienniki lub przystanku tramwajowego. Ogrodzenie, wykonane w kamieniu, dowodzi zupełnego braku zrozumienia tego materjału, jak i rodzaju zadania architektonicznego. W tablicach i krzyżach dostrzega się najbardziej tępe kompilacje przeróżnych wzorów. Cmentarz wojenny nr 11 w Woli Cieklińskiej Jednego z najgorszych przykładów dostarcza cmentarz w Woli Cieklińskiej koło Gorlic, gdzie jakiś łuk bez sensu imituje bramę cmentarną, z poza niej wyłaniają się dwie śmieszne wieżyczki-minarety, a w środku coś niby ołtarz całopalny. Cmentarz wojenny nr 6 w Krempnej 19 Niemniej zły jest np. cmentarz w Krempnie koło Jasła, gdzie na kilku kamiennych szkarpach umieścił projektodawca olbrzymi wieniec dębowych liści, tak że powstał rodzaj altanki, którąby opleść winien winograd, że zaś tego typu pomnik mało się tłumaczył, przeto musiał od frontu dodać jeszcze wielki krzyż kamienny […]. Częściej wybierano właśnie najpiękniejsze położenie, by je zepsuć i oszpecić wdzięk krajobrazowy wzgórza, dominującego nad okolicą i rzucającego się w oczy. Tak poczyniono np. pod Bieczem, gdzie cmentarz wojskowy szpeci przepiękną panoramę miasteczka, widoczną od strony Libuszy, albo w Gorlicach, gdzie rozpościera się swą fałszywą monumentalnością nad miasteczkiem. W okolicy Krosna rozmieszczono najzwyklejsze, darnią obłożone i otoczone płotkiem mogiłki wśród imponujących ruin zamku Odrzykońskiego. Wojskowy architekt uważał, że w ten sposób podniesie nastrój ruiny! Również niewłaściwe acz z innego punktu widzenia, było założenie cmentarza np. w Niwce pod Radłowem, tuż przy wiejskim budynku szkolnym, gdzieby raczej ogród dla zabaw dziatwy być powinien, więc chyba w celu owego »pobudzenia dorastającej generacji do bohaterskiej wierności dla Cesarza i Państwa«! Najobficiej cmentarzami obdarzona została okolica Przemyśla, o los którego walcząc, padło tyle tysięcy ofiar. Na przedmieściu Lipowicy wyrasta kolosalny czarny krzyż żelazny (28 m. wysoki), u stóp którego ustawiono rosyjskie armaty, a w okół wmurowano strzelnicze osłony karabinów maszynowych. Na prawym brzegu Sanu, przy drodze do Dobromila, napotykamy cmentarz Bawarczyków z napisem na pseudoromańskiej bramie: »Deutschlands Heldensöhne« w literach gotyckich. W głębi widnieje na tle niszy niemiecki »krzyż żelazny«. Nasuwa się pytanie co począć z temi tworami wojennemi, tak obcemi naszym uczuciom, a szpecącymi tak bardzo nasz krajobraz. Przewidzieć można, że ludność miejscowa nie będzie otaczała ich opieką, skoro o własne cmentarze nie dba do tego stopnia, że zarastają krzewami i zielskiem, rozpadają się i giną. Istotne konserwowanie licho budowanych pomników kamiennych owych mauzoleów i kaplic musiałoby pochłaniać znaczne wydatki. Więc przejść nad tą kwestią do porządku dziennego, aż ją rozwiąże czas-niszczyciel? Lecz leżą tam także kości naprawdę naszych, polskich bohaterów, a wogóle pamięć tych, co w tych olbrzymich światowych zapasach polegli, kładąc się bezwiednie jako mierzwa dla nowego porządku rzeczy, uczcić należy! Cmentarz wojenny na przemyskim Zasaniu Tak dr Tadeusz Szydłowski opisywał w opatrzonym znamiennym tytułem „Oszpecenie krajobrazu” rozdziale książki Ruiny Polski, wydanej w 1919 roku. Był wybitnym historykiem sztuki, konserwatorem zabytków w Galicji Zachodniej, który materiały na temat zniszczeń zbierał i publikował w trakcie wojny, np. w „Mitteilungen der k.k. ZentralKommission für Denkmalpflege”. Krytyczne uwagi o planowanych i budowanych cmentarzach pojawiały się także za czasów Monarchii. W 1916 roku nakładem Wydawnictwa Muzeum Techniczno- 20 Przemysłowego w Krakowie ukazało się wydawnictwo zatytułowane Nagrobki. Było ono pokłosiem konkursu ogłoszonego przez Towarzystwo Polska Sztuka Stosowana przy wsparciu Muzeum, a później także Związku Towarzystw Ochrony Piękności Kraju. Sam konkurs był odpowiedzią na publikację w 1915 roku swego rodzaju wzornika (Soldatengräber und Kriegsdenkmale) opracowanego w szkole artystycznej przy Austriackim Muzeum Sztuki i Przemysłu w Wiedniu (k. k. Österreichisches Museum für Kunst und Industrie, obecny MAK – Museum für angewandte Kunst). Ręce artystów tej ziemi nie tylko krwią nasiąkłej ale i pięknej i odwiecznie odrębnej, cofnęły się przed wznoszeniem na niej kształtów drażniących krótkotrwałą nowością, odrzuciły całą składnicę krzykliwych dowodów hołdu poległym. […] Nie dały kramu nagrobków bądź jakich, byle uparcie nowych. W chwili tworzenia wytyczną ich autorów była nie taniość i podanie niskiej ceny u dołu projektu, ale ofiara i najlepszy wysiłek talentu i uczucia […] Jest to początek pracy, nie wzór na oślep zalecany, ale wskazówka, po jakiej należy iść drodze. Od zrozumienia jej przez ogół społeczeństwa zamawiający nagrobki dla poległych ojców, synów i braci zależy dobry skutek zapoczątkowanej obrony przed stawianiem pomników kształtem i duchem obcych. Gdyż jak już wspomniano strachy kamienne, dziwaki z betonu i łamańce z żelaza stawiane na prędce, nieprawda ażeby tanie, wyrastają zbyt liczną gromadą na naszych cmentarzyskach. Podobne poglądy wyrażał też w recenzji wystawy „cmentarniczej” zorganizowanej w 1916 roku krakowskim Pałacu Sztuki malarz i grafik Ludwik Misky. Wychodząc w swoich rozważaniach od kondycji współczesnej mu sztuki sepulkralnej pisał w „Głosie Narodu”: …produkcyi tandety kamieniarskiej, urągającej nieraz najskromniejszym wymaganiom i poczuciu piękna, przeciwdziałać, to zadanie zawsze żywotne dla nas bez względu na to, czy to są czasy wojenne czy pokojowe. Obecnie wojna wydobyła tę sprawę na porządek dzienny i z pośpiechem wprowadza się w czyn projekty artystów i techników służących obecnie wojskowo w »Oddziale grobów wojennych« przy c. i k. komendzie w Krakowie, którego zadaniem na razie jest rychłe urządzenie odpowiednich cmentarzy dla poległych a po wojnie ich konserwacya. A sprawę tę traktuje się z pośpiechem jako rzecz naglącą [ - - - - - tu interwencja cenzury] […] Po tym niezawodnie suchym obiektywnym opisie [projektów kilku twórców] niech będzie nam wolno wypowiedzieć nasze subjektywne zdanie nietylko z tytułu naszych estetycznych upodobań, bo te mogą być również kwestyą sporną, ale z tytułu naszego obywatelstwa jako gospodarzom tej ziemi, na której owe cmentarze powstają. W architekturze wartość budowli – zwłaszcza monumentalnej – nie może być braną ogólnie. Musi się przyjąć dwie wartości: bezwzględną tj. dzieła samego w sobie i względną tj. stosunek jego do otoczenia. Niedość zaprojektować rzecz oryginalną w pomyśle a nawet piękną – a takich tu niewiele – ale musi się wziąć pod uwagę, czy ona odpowiada swemu celowi i przeznaczeniu oraz czy zgadza się z otoczeniem, dla którego ma być wystawioną. Gdybyśmy w otoczeniu budowli wielkomiejskich – powiedzmy w Berlinie – wystawili chatę polską pod strzechą, popełnilibyśmy w sam raz tensam nonsens, co architekt projektujący olbrzymią budowlę secesyjną o wysokich wązkich polach prostokątnych z oknami pokratowanemi i złoconą kopułą – wśród polskich strzech mchem porosłych. Czy może być coś więcej rażącego, coś coby więcej sprzeciwiało się charakterowi wsi naszej? To wyhodowany egzotyczny storczyk u kożucha chłopskiego. Daleki jestem od lekceważenia jakiegokolwiek kierunku w sztuce. […] Wielbimy pomysły architektoniczne Wagnera czy któregokolwiek innego twórcy w architekturze, poczęte z dużem wzruszeniem twórczem pomyślane oryginalnie ale zarazem obliczone na działanie wśród znanych warunków. I te wystawione tu projekty – choć nie wszystkie – mogą być dobre; ale nie możemy zgodzić się na to, by z pominięciem charakteru wsi polskiej i niezależnie od niej stawiano w niej budowle – wszystko jedno klasyczne czy sece- 21 syjne czy nijakie – rażąco sprzeczne z jej wyglądem. Dziś, gdy w kwestyi odbudowy wsi polskiej ujęto sprawę utrzymania jej rodzimego charakteru w opiekuńcze ręce i którym przy aprobacie naszych usiłowań przez władze będziemy zawdzięczali zachowanie rodzimego pierwiastka – powstaje nowe niebezpieczeństwo, któremu trudno jednak przeciwdziałać, nietylko dlatego, że może być rzecz przeprowadzona bez naszego współdziałania i bez liczenia się z naszemi zapatrywaniami, ale także, ponieważ przy najlepszych chęciach autorów projektów trudno od nich jako ludzi obcych wymagać wniknięcia w charakter swojski tak głęboko i trafnie jak to jest możliwem dla naszych artystów, którzy wzrośli na tej ziemi. Tak samo dziwnem byłoby żądać od naszych twórców, aby wniknęli głęboko w ducha niemieckiego: nigdy go i tak nie zrozumią jak rodowity Niemiec. To trudno i darmo. […] Ze względu na żywotność sprawy powinna obecna wystawa wywołać dyskusyę, która oby miała jakiś pozytywny skutek. (Zachowałem oryginalną pisownię.) 22