CZARNO-ŻÓŁTY SZTANDAR
Biuletyn forum www.austro-wegry.eu
Ukazuje się nieregularnie – nr 1/2021 (4) wydanie I
Bezpłatne czasopismo elektroniczne. Redakcja Sławomir Kułacz, korekta Jan Wiśniewski
Kopiowanie i przedruk artykułów wyłącznie za zgodą autorów (posiadaczy praw autorskich). Wszelkie prawa zastrzeżone.
Tomasz Woźny
Bianca e rossa la nostra bandiera
Jednostki z austriackiego Pobrzeża (Küstenlandu) w Beskidzie Niskim
1914–1915
Przed 1914 r. prowadzenie działań wojennych
w terenie górskim stanowiło rzadkość. Armia
austro-węgierska liczyła się co prawda z taką
możliwością i w latach poprzedzających konflikt światowy przeprowadzała manewry
w Karpatach. Jednak ćwiczenia mogły dać tylko
pewne wyobrażenie o prowadzeniu wojny
górskiej jedynie ich uczestnikom. Dla większości żołnierzy austro-węgierskich, rzuconych do
walki na froncie karpackim w jesiennych i zimowych warunkach, wojenna rzeczywistość
musiała stanowić szok. Zapewne jednymi z
najmocniej odczuwających to zaskoczenie byli
zmobilizowani do armii habsburskiej mieszkańcy wybrzeża Adriatyku – krainy oliwek i
winogron, gdzie opady śniegu nawet w zimie
stanowią rzadkość. Niniejszy tekst stanowi
zarys wojennych dziejów jednostek składających się z takich właśnie żołnierzy – dwóch
pułków piechoty i batalionu strzelców z austriackiego Pobrzeża (Küstenland) – Wolnego
Cesarskiego Miasta Triest, Gorycji i Gradiski
oraz Istrii.
97. Pułk Piechoty (Infanterieregiment
Nr. 97) „Georg Freiherr von Waldstätten”
Pułk powstał w 1883 r., a jego okręg uzupełnień obejmował całość Pobrzeża oraz dwa powiaty
polityczne
Krainy
(Logatec
i Postojna), samo miasto Triest oraz 11 powiatów, z tym że część z nich należała również do
okręgu uzupełnień marynarki wojennej. Niemal połowa żołnierzy pułku była Słoweńcami;
jedna czwarta z nich mówiła po chorwacku,
zaś włoski był codziennym językiem dla co
piątego żołnierza jednostki. Mimo to można
zaryzykować tezę, że to właśnie küstenlandzcy
Włosi – mieszkańcy Triestu – w stopniu przekraczającym ich odsetek w szeregach – nadawali specyficzny charakter pułkowi Waldstätten. Pobrzmiewało to w licznych granych
przez pułkową orkiestrę marszach, wyróżniających się lekkością nawet na tle wolnej od
sztywności austriackiej muzyki wojskowej. W
kompozycjach tych można odnaleźć melodie
lokalnego folkloru (Viva Trieste-Marsch Josefa
Wodražki) czy nawet motywy neapolitańskie
(La Bora-Marsch Franza Zitty). Tytułowy
marsz – Bianca e rossa la nostra bandiera autorstwa Francesco Sinico – nawiązywał do
barw miasta Triest; identyczne kolory widniały na fladze hrabstwa Gorycji i Gradiski. Inhaberem pułku był syn weterana spod Lipska,
Georg Freiherr von Waldstätten, pod koniec
XIX wieku komendant krakowskiej twierdzy.
Jego brat Johann był honorowym właścicielem
igławskiego 81. PP – był to jedyny w 1914 r.
przypadek, gdy dwa pułki piechoty nosiły to
samo nazwisko Inhabera. Triesteński pułk wyróżniały różowe (Rosenrot) wyłogi munduru i
guziki koloru srebrnego. U progu wojny sztab
pułku oraz I i II batalion stacjonowały w chorwackim Bjelovarze, IV batalion – w Karlovacu
(Karlstadt), zaś w Trieście jedynie III baon.
Spory garnizon Triestu tworzyły wówczas
głównie „obce” jednostki, jako chociażby
32. PP z Budapesztu i 4. BośniackoHercegowiński PP.
Wszystkie cztery bataliony polowe pułku wyruszyły na wojnę w składzie 28. DP (styryjski
III Korpus). Dowódcą jednostki był wówczas
2
płk Karl Knopp von Kirchwald. Chrzest bojowy
triesteńskich piechurów miał miejsce 26
sierpnia w bitwie nad Złotą Lipą i nawet na tle
porażki pozostałych oddziałów korpusu wypadł fatalnie. Już dojście na pole walki odbywało się pod silnym ogniem artylerii. Natarcie
otwartym terenem na północny wschód od
stacji kolejowej w miejscowości Krasne przyniosło pułkowi straty przekraczające półtora
tysiąca ludzi, a wieczorem jego chory dowódca
opuścił pierwszą linię. Oficerom udało się zebrać koło Krasnego jedynie nieliczną część
żołnierzy; większość niedobitków pułku zatrzymała się dopiero we Lwowie. Po przegranej dla Austriaków bitwie pułk wycofywał się
na zachód od galicyjskiej stolicy, a następnie
brał udział w bitwie pod Gródkiem (8–9 września). Odwrót wrześniowy zaprowadził pułk
Waldstätten aż do podgorlickiej Bielanki –
w ten sposób jednostka po raz pierwszy dotarła w Beskid Niski. W październiku pułk – dowodzony przez płk. Ägydiusa Adamovicia –
walczył w bitwie pod Chyrowem, w rejonie
Wołczy Dolnej, a kolejny odwrót w początku
listopada zaprowadził go na południową stronę karpackiej granicy, w rejon Svidníka.
Boje pierwszych tygodni wojny obfitowały
w straty i nie były dla 97. PP szczęśliwe. Od
popularnej wśród triesteńskich żołnierzy piosenki jednostka zyskała miano „Démoghela”.
Słowo to w lokalnym dialekcie oznaczało tyle
co „w nogi”, „wiejemy”. Trudno powiedzieć, na
ile opinia ta była zasłużona, podobnie jak
anegdotka,
wedle
której
jeden
z żołnierzy miał na pytanie niemówiącego po
włosku oficera oświadczyć, że „démoghela”
jest bojowym zawołaniem pułku. Chociaż niewątpliwie ciężkie ubytki w szeregach – także w
postaci licznych jeńców – były na początku
wojny udziałem większości oddziałów austrowęgierskich, to zapewne pułk Waldstätten nie
dorównywał wartością bojową innym oddziałom 28. DP, chociażby styryjskim 27. i 47. PP.
Kopia odznaki czapkowej 97. PP ze zbiorów
Muzeum Spraw Wojskowych (Kraków)
Wojska habsburskie końcem listopada próbowały zapobiec przedarciu się sił rosyjskich na
południową stronę gór. Były zbyt szczupłe, aby
stworzyć ciągły front, zatem ich dowódcy poszukiwali możliwości zwrotu zaczepnego,
chcąc zaatakować z flanki carskie korpusy, posuwające się ku karpackim przełęczom. Również 28. DP ruszyła przez przełęcze do Galicji.
97. PP wraz z 20. Batalionem Strzelców (BS)
maszerowały górami w kierunku Czystohorbu.
Po południu 20 listopada patrole pułku, wysłane na Kiczerę (wzgórze 705), zameldowały
o silnych rosyjskich kolumnach – szacowanych
na przynajmniej cztery bataliony piechoty –
maszerujących drogą z Czystohorbu do Wisłoka Wielkiego. Na Kiczerę wysłano karabiny
maszynowe; zanim jednak otwarły ogień do
łatwego celu, jakim mogły być zwarte masy
niespodziewającego się ataku przeciwnika,
śnieżyca i zapadające ciemności udaremniły
jakąkolwiek akcję. Pułk rozlokował się w Czystohorbie, rosyjskie bataliony nie niepokojone
doszły do Wisłoka Wielkiego. Tymczasowy
dowódca jednostki, mjr Peter Giraldi, posta-
3
nowił zaskoczyć carskich żołnierzy, którzy
dość beztrosko rozłożyli się na kwaterach w tej
ostatniej wsi. O godzinie 1 w nocy 21 listopada
do wypadu na Wisłok Wielki ruszył III batalion
pułku Waldstätten. Jego kompanie były złożone w większości z nieostrzelanych rekrutów
i przeciwnik – chociaż zaskoczony – nie dał się
rozbić. Triesteńczycy wzięli do niewoli 300
rosyjskich żołnierzy, jednak sami ponieśli dotkliwe straty i musieli się cofnąć, naciskani
przez nieprzyjaciela. 97. PP i 20. BS obsadziły
linie obronne na Kiczerze. Carskie oddziały
rankiem 21 listopada same przeszły do ataku,
a wobec wielkiej przewagi rosyjskiej dowodzący pod Czystohorbem gen. mjr Alfred Hinke
rozkazał odwrót na grzbiet graniczny. Osłaniany przez żołnierzy 20. BS pułk Waldstätten
odszedł bez dalszych znaczących strat ku południowi.
Niedługo później odwrót całego III Korpusu
zaprowadził 97. PP na południe, aż od Stropkova. Rosyjski napór w Karpatach nieco zelżał,
wobec czego wspomniany korpus – podobnie
jak inne związki operacyjne austro-węgierskiej
3. Armii – kolejny raz ruszył 10 grudnia na
północ. Rozpoczęła się rozpaczliwa ofensywa,
prowadzona przez niezwykle słabe siły habsburskie, które z trudem przełamywały opór
tylnych straży odchodzących ku północy wojsk
carskich. Armia rosyjska nie uciekała, a jedynie
cofała się w celu przegrupowania. Gdy tylko je
zakończyła, ruszyła do kontruderzenia, rozbijając wycieńczoną 3. Armię. W grudniowej
ofensywie w kierunku Jasła 97. PP, dowodzony
przez płk. Philipa Gheriego, walczył ze zmiennym szczęściem, ale na ogół bez sukcesów.
11 grudnia polecono mu obejść rosyjską pozycję opóźniającą pod Krempną, jednak zanim
triesteńczycy przebrnęli przez śniegi, przeciwnik opuścił okopy. Dwa dni później podobny
oskrzydlający manewr pułk przeprowadził
w rejonie Osieka, nie napotykając na poważ-
niejszy opór nieprzyjaciela. 15 grudnia podkomendni Gheriego przekroczyli Jasiołkę, walcząc w rejonie podjasielskich Ulaszowic. Wraz
z całą 28. DP pułk dotarł następnie na wzgórza
na południe od Brzostku. Gdy 21 grudnia ruszyło rosyjskie kontruderzenie, którego 28. DP
nie była w stanie odeprzeć i musiała się wycofać. Chociaż 97. PP znajdował się wówczas
w odwodzie dywizji, poniósł w czasie odwrotu
straty i po wycofaniu się na linię Jasiołki, dysponował zaledwie 600 bagnetami. Dalszy odwrót prowadził do Nowego Żmigrodu, na południe od którego jednostka miała się przegrupować. W wigilijny wieczór obrona innych
oddziałów 28. DP na północ od tego miasta
została przerwana, a 97. PP miał kontratakować. Jednak wskutek chaosu i paniki, jaką wywołało niespodziewane rosyjskie natarcie, jedynie niewielka część pułku wzięła udział w
boju. Po tym niepowodzeniu komendę jednostki objął mjr Johann Micoli (płk Gheri tymczasowo został dowódcą brygady). 28 grudnia
pułk bronił pozycji między Krempną a Polanami, przy czym śmiały atak rosyjski, skierowany na lukę pomiędzy jego prawym skrzydłem a sąsiednimi oddziałami innej dywizji
zmusił triesteńczyków do odwrotu. Razem
z całym III Korpusem resztki pułku wycofały
się po raz kolejny na południową stronę granicy galicyjsko-węgierskiej. Do końca 1914 r.
straty pułku wyniosły blisko 6500 ludzi spośród 7200, którzy znaleźli się w jego szeregach
(stan wyjściowy oraz uzupełnienia w postaci
batalionów marszowych). Na straty składało
się 450 poległych, 1890 rannych, 2400 chorych
(razem z tzw. stratami marszowymi), 1650
jeńców i zaginionych.
Początkiem 1915 r. pułk stacjonował w rejonie
Zdyni i Lipnej – na lewym skrzydle 28. DP,
przez kilka pierwszych tygodni nie tocząc znaczących walk i ograniczając się do służby patrolowej. Płk Gheri powrócił na stanowisko
4
dowódcy jednostki, która dzięki uzupełnieniom ponownie została rozbudowana do
trzech batalionów. W ramach przygotowań do
planowanej na koniec stycznia ofensywy na
pierwszej linii znalazł się jedynie II batalion
mjr. Karla Dworzaka – pozostałe stały w Zdyni
jako odwód. 26 stycznia zajął on pozycje od
brzegu Wisłoki ku zachodowi, na wzgórzach
między Czarnem a Lipną. Ten dzień upłynął
bez znaczących walk, ale przeciwnik spodziewał się ataku i sam szykował się do uderzenia.
Wkrótce miało się okazać, że oddziały 28. DP
są na tyle słabe, że nawet utrzymanie zajętych
pozycji było problematyczne. Ciągłej linii
obrony nie dało się utworzyć, zatem przerwy
pomiędzy oddziałami miały być bronione jedynie ogniem karabinowym. Następnego dnia
– 27 stycznia – nie doszło jeszcze do poważniejszych walk, ale pozycje batalionu znalazły
się pod silnym ostrzałem rosyjskiej artylerii.
Jeden z granatów rozerwał się tuż obok stanowiska dowodzenia oddziału, zabijając adiutanta batalionu, ppor. Friedricha Luschützky’ego. Była to jedyna strata śmiertelna pułku
w tym dniu. Nieszczęście nadeszło nazajutrz.
28 stycznia oddziały rosyjskiej 48. DP
w porannej mgle zaatakowały na styku II batalionu pułku z sąsiednim 87. PP. Triesteńczycy
zaczęli się chwiać, zamarznięte zamki karabinów utrudniały walkę. Chaos pogłębił rozkaz,
który dowódca baonu wydał 8. kompanii. Miała ona powoli przerwać ogień i odejść nieco do
tyłu, formując drugą linię obronną. Niestety źle
zrozumiany rozkaz spowodował pospieszny
odwrót całego baonu, który poszedł w rozsypkę. W dzienniku dywizji odnotowano wręcz, że
triesteńczycy bez walki opuścili dobrze przygotowane pozycje obronne. Kryzys zażegnał
kontratak odwodów, do których przyłączyła
się część rozbitego II batalionu 97. PP, prowadzona przez ppor. Gustava Kanza i Viktora
Brunellego. W boju ucierpiały bardzo mocno
obie strony, rosyjska dywizja w walkach nad
górną Wisłoką w samych jeńcach utraciła niemal półtora tysiąca ludzi, a dwa jej pułki zostały rozbite. Niemniej batalion Dworzaka utracił
połowę swojego stanu osobowego – 260 żołnierzy, z czego poległo 41, a większość
z pozostałej liczby to zaginieni i jeńcy.
Walki nad górną Wisłoką zostały przerwane
wobec wydarzeń, które rozegrały się na prawym skrzydle III Korpusu, gdzie nie udało się
obronić Filipowskiego Wierchu. Wymusiło to
również opuszczenie pozycji pod Lipną. 28. DP
wycofała się na nową linię obrony od Niżnej
Polianki przez Konieczną po Rotundę. W lutym
triesteński pułk – nadal na lewym skrzydle
swojej dywizji – obsadzał pozycje na stoku tej
góry. Ciężar walk III Korpusu przeniósł się
jednak na jego prawe skrzydło i wkrótce I baon pułku Waldstätten został przerzucony dla
jego wsparcia. Początkowo podporządkowano
go 22. DP Landwehry. 1. i 2. kompania od 5 do
9 lutego odpierały rosyjskie ataki w rejonie
Makovicy (wzgórze 660) nad Kurimką, wspierając walczący tu 5. Pułk Piechoty Landwehry
(PPL). Próbując zlikwidować włamanie przeciwnika w pozycje obronne, żołnierze pułku
kilkakrotnie szli do kontrataku w kopnym, metrowym śniegu. Ostatecznie utracone okopy
odzyskano, ale poniesione w ogniu obrony
straty były dotkliwe, poległ m.in. por. Egon
Gabrijelčić. 4. kompania por. Aloisa Radeglii
utraciła w samych tylko poległych 35 ludzi, a
zdolnych do walki pozostało jedynie 16 żołnierzy. W rejonie Makovicy wzięto jednak około
300 jeńców, w znacznej mierze była to zasługa
pułku Waldstätten.
5
już w Beskid Niski, aczkolwiek niemal do końca wojny pozostał na froncie rosyjskim.
20. Batalion Strzelców
(Feldjägerbataillon Nr. 20)
Cmentarz nr 45 w Lipnej, grób ppor. Luschützky’ego
(fot. KG)
Po umiarkowanie spokojnej służbie pozycyjnej
na Rotundzie, w drugiej połowie marca również pozostałe bataliony 97. PP, dowodzonego
znów przez mjr. Micoliego, znalazły się na
prawym
skrzydle
III
Korpusu.
Ze zmiennym szczęściem toczyły tu walki,
m.in. przez pewien czas skutecznie broniąc
pozycji na Krasnej Horze i bez powodzenia
nacierając na Spaleny Vrch. W końcu wszystkie
pozycje obronne 22. DP Landwehry zostały
utracone, a pododdziały 97. PP wycofały się na
wzgórza na południowy wschód od Kurimki.
W kwietniu pułk, na którego czele znów stanął
płk Gheri, powrócił do macierzystej 28. DP.
W pierwszych dniach ofensywy gorlickiej dywizja nie prowadziła działań zaczepnych, zaś
wkrótce po przełamaniu przez wojska niemiecko-austriackie frontu pod Gorlicami,
III Korpus został przerzucony do wschodniej
Galicji. Pułk Waldstätten opuścił zachodnie
Beskidy i znalazł się pod Delatynem. Nie wrócił
Drugą triesteńską jednostką armii wspólnej
był pobrzeżno-kraiński 20. Batalion Strzelców,
powstały w 1849 r. Jeśli wierzyć statystykom,
Włochów było w nim jeszcze więcej, niż
w pułku Waldstätten – stanowili niemal jedną
trzecią żołnierzy jednostki. Połowa żołnierzy
batalionu była natomiast Słoweńcami. Batalion
do 1911 r. stacjonował w Trieście, po czym
został przeniesiony do Cormòns koło Gorycji.
Jak we wszystkich jednostkach strzeleckich
armii habsburskiej, żołnierze baonu nosili trawiastozielone
wyłogi
i
złote
guziki.
W odróżnieniu od pozostałych formacji rekrutowanych na terenie Pobrzeża batalion obchodził – jako jednostka o najdłuższych tradycjach
– swoje święto, chociaż w tym przypadku należałoby właściwie mówić o dniu pamięci; obchodzono go bowiem 3 lipca, w rocznicę bitwy
pod Sadową.
Batalion wyruszył na wojnę pod komendą
ppłk. Franza Schöbingera, w składzie wspomnianej już 28. DP. Chrzest bojowy przeszedł
na prawym skrzydle dywizji pod Bortkowem,
gdzie ciężkie rany odniósł dowódca baonu.
Na stanowisku zastąpił go kpt. Friedrich Langer. Batalion w początkach września walczył
pod Gródkiem, wyróżniając się w szturmie na
Powiteński Las, a w październiku w bitwie pod
Chyrowem, gdzie w ataku na Błozew Górną
wziął licznych jeńców.
Walki w Beskidzie Niskim batalion rozpoczął
jesienią 1914 r. pod Czystohorbem i Wisłokiem
Wielkim. Gdy 21 listopada 97. PP wycofywał
się wobec ataku przeważających sił nieprzyjaciela, 20. BS otrzymał rozkaz obrony okopów
na Kiczerze i osłony tego odwrotu. Siły nacie-
6
rających szacowano na trzy do cztetrech batalionów. Triesteńscy strzelcy bronili się zaciekle
mimo przewagi przeciwnika, dochodziło do
walki wręcz. W końcu jednak przeciwnik obszedł linie obronne na lewej flance, docierając
do batalionowego punktu opatrunkowego
i grożąc podkomendnym Langera całkowitym
odcięciem drogi odwrotu. Dopiero wówczas
resztki baonu wycofały się w góry. Rozkaz
osłony siostrzanego pułku został wypełniony,
ale za cenę przerażających strat. W szeregach
batalionu, który zaledwie trzy dni wcześniej
otrzymał uzupełnienia (IV kompania marszowa) po kilkugodzinnym boju pozostało zaledwie 100 oficerów i żołnierzy; 550 pozostało
w okopach – zginęli bądź ranni dostali się do
rosyjskiej niewoli. Poległ ppor. Joseph Brabenec, ranny ppor. Drahomir Müller wpadł w
ręce przeciwnika, rany odnieśli także kpt.
Aleksander Żelawski-Jelita, ppor. Oskar Hartlieb i ppor. Klemens Monsig.
Triesteński batalion wziął następnie udział
w grudniowej ofensywie, jednak przez dłuższy
czas stanowił odwód – najpierw w 28. DP,
a następnie w 22. DP Landwehry, której został
podporządkowany. Dokładnie w miesiąc po
tragicznym boju na Kiczerze strzelcy z Triestu
znaleźli się na pierwszej linii obrony 43. BP
Landwehry koło Skurowej. Całodzienny bój,
a następnie kilkudniowe walki odwrotowe
kosztowały batalion 233 żołnierzy. Batalion
wycofał się później wraz ze wspomnianą brygadą pod Gorlice – III Korpus w toku grudniowych bojów został przepołowiony, a jego zachodnie skrzydło czasowo podporządkowano
dowództwu IX Korpusu. 20. BS przez pierwszą
dekadę stycznia obsadzał front w paśmie Magury Małastowskiej, a w połowie miesiąca został przeniesiony z powrotem do III Korpusu.
Batalionowi przypadło zadanie obrony Filipowskiego Wierchu na prawym skrzydle tego
korpusu. Tymczasowe dowództwo jednostki
objął kpt. Kamillo Haas.
Pozycja powierzona batalionowi była wyjątkowo trudna do obrony. Na wschód od niego
znajdowały się jednostki VII Korpusu, który
nie posiadał sił dla zapewnienia ciągłości frontu. Sąsiednie oddziały III Korpusu – główne
siły 44. BP Landwehry, której baon podlegał –
znajdowały się na tyle daleko na zachód, że
patrole łącznikowe nie były w stanie w ciągu
jednego dnia pokonać drogi w obie strony pomiędzy ich pozycjami a Filipowskim Wierchem. Batalion trzymał zatem pozycje osamotniony, a rosyjski atak – prowadzony przez niezbyt liczne siły – okazał się w zasadzie nie do
odparcia, ponieważ strzelcy syberyjscy po prostu zaczęli obchodzić Filipowski Wierch. 44. BP
usiłowała podesłać posiłki, te jednak musiały
maszerować okrężną drogą i nadeszły zbyt
późno. 26 stycznia batalion został wyparty z
Filipowskiego Wierchu, utrzymał się w jego
pobliżu, ale po bezskutecznych próbach odzyskania utraconej pozycji 28 stycznia wycofał
się w dolinę. Straty przekroczyły 270 strzelców, od ran zmarli m. in. kpt. Artur Persa
i por. Ferdinand Krpić. Przez kolejne dwa dni
batalion wraz ze spieszonymi oddziałami 4. DK
bronił jeszcze opóźniającej pozycji na górze
Bszanec (wzgórze 560) na północ od Wyżnego
Orlika.
W lutym 20. BS – ponownie pod dowództwem
kpt. Langera – walczył na Spalonym Vrchu,
podporządkowany 45. DP Landwehry. Następnie powrócił do 28. DP i znalazł się na pozycjach w rejonie Dzielca ponad Zdynią. Gdy 25
marca rosyjskiej 49. DP udało się przełamać
pozycje III Korpusu w rejonie Koniecznej,
20. BS zmuszony był opuścić zajmowane pozycje. Osłaniając odwrót lewego skrzydła własnej
dywizji w krótkim boju, stoczonym pomiędzy
7
Obiczem a Jaworzynką powstrzymał najbardziej wysunięte do przodu oddziały carskie.
Następnego dnia komendę baonu po chorym
kpt. Langerze przejął kpt. Friedrich Hartlieb,
a batalion pod naporem przeciwnika, zagrożony okrążeniem wycofał się na górę Jawor ponad Wysową, ponosząc w trakcie odwrotu
przez głęboki śnieg znaczne straty (blisko półtorej setki ludzi). 3 kwietnia triesteńscy strzelcy stoczyli zwycięski bój obronny pod Blechnarką. Batalion zajmował odcinek od południowych stoków Wysoty po stoki Trzech
Kopców, zatem jego stanowiska przegradzały
dolinkę Ropy. Rosyjskie natarcie na oba skrzydła strzelców Hartlieba rozpoczęło się przed
świtem. Mimo powtarzających się ataków oraz
niepewnej sytuacji na odcinkach sąsiednich
pułków, triesteńczycy utrzymali pozycje. Jedynie na prawym skrzydle musieli nieco zagiąć je
do tyłu wobec opuszczenia przez pododdziały
28. PP i kawalerii Honwedu okopów na Trzech
Kopcach. Baon utracił 53 ludzi, biorąc do niewoli 150 żołnierzy przeciwnika, a rosyjskie
straty szacowano na 350–400 poległych
i rannych. Ten sukces był w zasadzie ostatnią
większą akcją bojową 20. BS w Beskidzie Niskim. Jeszcze w późnych godzinach nocnych 5
kwietnia batalion – dowodzony teraz przez
mjr. Franza Richtera – odparł słaby rosyjski
atak. Przez kolejny miesiąc w dzienniku jednostki poważniejszych starć już nie odnotowano. Podobnie jak 97. PP, 20. BS został w maju
przeniesiony do wschodniej Galicji.
5. Pułk Piechoty Landwehry
(5. Landwehrinfanterieregiment) „Pola”
5. PP Landwehry powstał w 1889 r., uzupełniany był na obszarze Pobrzeża i przez szesnaście lat nosił nazwę „Triest”. Dopiero
w 1905 r. pułk został przeniesiony i od nowej
siedziby komendy uzupełnień otrzymał nazwę
„Pola”. Ponieważ jego obszar uzupełnień był
zbliżony do obszaru 97. PP, ale nie obejmował
powiatów kraińskich należy przypuszczać, że
odsetek Włochów i Chorwatów był wyższy niż
w pułku Waldstätten.
Wszystkie trzy bataliony 5. PPL aż do grudnia
1914 r. stacjonowały w Poli. W chwili wybuchu
wojny komendantem był płk Richard Keki,
jednak rychło został on skierowany na front
serbski. Tam też trafił II batalion pułku. Dopiero 22 grudnia główne siły jednostki – sztab
wraz z nowym dowódcą, płk. Eugenem Vučiniciem oraz bataliony I i III – zostały zawagonowane i ruszyły w stronę Karpat. W Wigilię pułk
dotarł do Budapesztu, a we wczesnych godzinach drugiego dnia Bożego Narodzenia czołowe eszelony przybyły do stacji kolejowej
w Bardejowie.
Sytuacja wojsk austro-węgierskich w Beskidzie
Niskim była wówczas wielce niepewna. Odwrót 3. i 4. Armii prowadził do powstania sporej luki pomiędzy ich wewnętrznymi skrzydłami – obszar pomiędzy pasmem Magury Małastowskiej a Niżną Polianką był osłaniany jedynie przez dywizje kawalerii. Dwa baony
5. PPL były jedynymi oddziałami piechoty, które mogły zostać skierowane w ten rejon. Początek udziału w karpackiej kampanii był dla
pułku mało szczęśliwy, choć bezkrwawy – wobec dynamicznie zmieniającej się sytuacji dozorował przełęcze w grzbiecie granicznym i
wykonał kilka forsownych marszów, rzucany
rozkazami III Korpusu ku frontowi i po pewnym czasie zawracany z drogi. Ostatecznie
jednak pułk, wzmocniony baterią dział polowych, został skierowany przez Konieczną ku
Przełęczy Małastowskiej, na lewe skrzydło III
Korpusu.
Jako pierwsza do Galicji weszła
1 stycznia 1915 r. nad ranem 3. kompania puł-
8
ku kpt. Friedricha Mayera, która pierwotnie
miała prowadzić rozpoznanie w kierunku północnym, zaś następnie otrzymała polecenie
wykonania akcji dywersyjnej na skrzydle rosyjskich oddziałów, posuwających się wzdłuż
Magury Małastowskiej. Kompania, zająwszy
pozycje pomiędzy Ługiem a Gładyszowem
ściągnęła na siebie atak znacznych sił rosyjskich. Liczebność atakujących oceniano na
cztery baony piechoty, ale kompania miała
pełny stan liczebny i przez pewien czas broniła
się skutecznie. Nie bez znaczenia zapewne było
też i to, że byli to żołnierze niewyczerpani jeszcze wojną, prowadzeni przez zawodowych
oficerów i podoficerów – pod tym względem
podkomendni Mayera musieli się wyróżniać
zarówno na tle towarzyszy broni, jak i przeciwników. Kompania odparła kilka ataków,
w czasie których dochodziło do walki na najbliższą odległość. Niestety, wobec konieczności
odwrotu pozostawiła kilku ciężko rannych, nie
była też w stanie zabrać ze sobą jeńców. Łączne straty sięgnęły 80 żołnierzy; przeciwnik nie
podjął pościgu.
Kolejne starcie stoczyła również pojedyncza
kompania (1.), która w nocy z 1 na 2 stycznia
przez Jasionkę usiłowała dotrzeć do Krzywej
i w niepomyślnym starciu utraciła ponad połowę stanu osobowego. Te dwa epizody okazały się być najkrwawszymi dla pułku w pierwszych tygodniach jego karpackich bojów.
2 stycznia grupa Vučinicia, w skład której
oprócz obu baonów 5. PPL wchodziły pododdziały różnych formacji, należących do III Korpusu, osiągnęła skrzyżowanie w Gładyszowie,
a od Smerekowca jej oddziały zbliżyły się do
Przełęczy Małastowskiej. Niezbyt mocny opór
rosyjski przełamano bez większych strat. Kolejne dni przyniosły bezowocne próby
przedarcia się ku Krzywej i Banicy z kierunku
zachodniego. Nie poniesiono znacznych strat,
większe szkody niż ogień przeciwnika zaczynał
przynosić mróz. Pułk, podporządkowany teraz
28. DP, obsadził i zaczął umacniać Popowe
Wierchy, prowadząc rozpoznanie ku północy
i wschodowi.
Reszta stycznia minęła na działalności patroli.
Rozpoznanie rejonu Krzywej mocno utrudniało to, że przeciwnik co jakiś czas umieszczał
karabiny maszynowe na wieży cerkiewnej
w tej wsi. Miejscowość nie była jednak na stałe
obsadzona przez rosyjskie oddziały. Po kilku
nieudanych próbach, w nocy z 14 na 15 stycznia udało się zneutralizować to zagrożenie
pułkowym pionierom, osłanianemu przez pluton 5. PPL oraz zwiadowców z 97. PP. Przedsięwzięciem dowodził por. Joseph Cinibulk.
Jego podwładni obsadzili Krzywą, przepędzając słabą placówkę rosyjską, po czym podpalili
wieżę cerkwi. Cała świątynia spłonęła, ale –
jeśli wierzyć austriackim archiwaliom – wyposażenie cerkiewne i obrazy zostały wcześniej z
niej wyniesione.
28 stycznia pułk opuścił pierwszą linię, ale
niemal natychmiast został przeniesiony na
prawe skrzydło III Korpusu. Znowu znalazł się
w rejonie, gdzie groziło przeniknięcie rosyjskich wojsk przez przerwany front – tym razem, po utracie Filipowskiego Wierchu, takie
niebezpieczeństwo pojawiło się na styku III
i VII Korpusu. Półbatalion (11. i 12. kompania)
mjr. Johanna Dragičevicia, podporządkowany
4. DK, przez kilka dni utrzymywał pozycje pod
Jurkovą Vol’ą, by 3 lutego, po poniesieniu bardzo ciężkich strat, wycofać się do Cerniny. Lepiej radził sobie półbatalion kpt. Franza Globočnika (9. i 10. kompania), który w ramach
22. DP Landwehry bronił doliny pomiędzy
Dubovą a Nižnym Mirošovem. Główne siły
pułku (I batalion) również podporządkowano
4. DK i skierowano na Čierną Horę (wzgórze
670) i pasmo wzniesień okalających Rovne.
W dniach 4–5 lutego I batalion stoczył tam
9
ciężkie boje obronne, by bezpośrednio po nich
zostać przerzuconym na wzgórza ponad Kurimką. Vučinić znowu objął dowodzenie grupą,
w skład której wchodziły m.in. 20. BS oraz batalion 97. PP oraz półtora batalionu jego własnego pułku (I baon i półbatalion Dragičevicia). Filarami pozycji były Makovica (wzgórze
660) nad Kurimką oraz Spaleny Vrch. Grupa
została podporządkowana 45. DPL, nadchodzącej właśnie na ten odcinek frontu. Już 6 lutego przeciwnik próbował przełamać austrowęgierską obronę przez przełęcz 510 pomiędzy Makovicą a Spalenym Vrchem. Atak odparto, ale oddziały carskie podchodziły coraz bliżej pozycji obronnych na szczycie Makovicy,
posuwając się grzbietem od wschodniego, niższego wierzchołka tej góry (wzgórza 622).
Szturm w pierwszych godzinach 9 lutego spowodował utratę części pozycji, ale podkomendni Vučinicia w nocnej walce wręcz odzyskali utracone pozycje. Niedługo później kolejne włamanie przeciwnika również zostało zlikwidowane
kontratakiem
pododdziałów
5. PPL i 97. PP. Ponieważ rosyjscy żołnierze nie
dawali za wygraną i próbowali okopać się
w bezpośredniej bliskości rowów strzeleckich
obrońców, wyczerpani landwerzyści z Poli nad
ranem ruszyli jeszcze raz do boju na bagnety,
przepędzając ostatecznie przeciwnika spod
szczytu Makovicy i zdobywając dwa karabiny
maszynowe.
W ciągu dnia pułk został zluzowany i zszedł do
Kurimki. Świeżo skierowane w ten rejon galicyjskie 11. DP i 45. DPL rozpoczęły natarcie ku
północy z zamiarem osiągnięcia doliny Ondavy. Jednak rozpoczęta 11 lutego akcja spotkała się z błyskawicznym i silnym kontruderzeniem rosyjskim. Obie dywizje rozpoczęły
pospieszny odwrót, a 5. PPL musiał przerwać
odpoczynek i ponownie obsadzić Makovicę,
aby ten ważny punkt nie wpadł w ręce przeciwnika. Szczęście i tym razem nie opuściło
jeszcze żołnierzy Vučinicia: główny szczyt góry
obsadzono na czas i obroniono, a dodatkowo
12 lutego pułk po krótkiej walce wyrzucił rosyjskich żołnierzy ze wzgórza 622.
Makovica – wzgórza 660 i 622,
widok od zachodu (fot. TW)
Walki koło Kurimki przyniosły pułkowi sławę,
a jego dowódcy tytuł szlachecki „von Makovicza” (zgodnie z węgierską pisownią). Dalsze
karpackie losy nie były jednak tak pomyślne.
Większość pułku znalazła się na odcinku 22.
DPL, obsadzając słynny Kaštielik, aczkolwiek
miało to miejsce już po pierwszym rosyjskim
szturmie na tę górę. Zanim doszło do kolejnego, poszczególne kompanie 5. PPL były przerzucane na zagrożone odcinki frontu III Korpusu. W sumie cały III batalion wziął udział
w bojach koło Dubovej, zasilony dodatkowo
kompanią marszową pułku. Jednak w ostatniej
dekadzie marca linie obronne III Korpusu pękały w wielu miejscach, a naporu wojsk rosyjskich nie udawało się powstrzymać. Przeciwnik przebił się przez przesmyk pod Dubovą,
a 9. kompania 5. PPL została rozbita i w większości wzięta do niewoli. Reszta batalionu,
mimo wsparcia innych oddziałów korpusu, nie
była też w stanie obronić wzgórza Kýčera
(502, pomiędzy Dubovą a Ciglą). Upadek tego
punktu przypieczętował rosyjski sukces na
tym odcinku, m. in. niemożliwe okazało się
utrzymanie Kaštielika, też już częściowo zaję-
10
tego przez carską 48. DP. Mniej poturbowany
został I batalion pułku, znowu walczący koło
Kurimki, gdzie ostatecznie Makovica – broniona teraz przez inne jednostki – wpadła także
w ręce rosyjskie. 5. PPL w ciągu zaledwie dziesięciu dni – między 19 a 29 marca – utracił 60
% z blisko 2000 żołnierzy i wszystkie posiadane karabiny maszynowe.
Końcem miesiąca pułk znalazł się w centrum
pozycji 22. DPL na wzniesieniach na południe
od miejscowości Šarišské Čierne. Podobnie jak
pozostałe jednostki z Pobrzeża nie toczył już
w kwietniu większych walk. Jego dowództwo
objął tymczasowo mjr Peter Franičević – wcześniej komendant I batalionu, a płk Vučinić został dowódcą 43. BPL. W maju pułk wraz
z III Korpusem opuścił teren Beskidu Niskiego.
***
Wystawione w okręgu Pola oddziały Landsturmu nigdy nie znalazły się w Karpatach.
Wspomnieć natomiast należy, że żołnierze
z Pobrzeża trafiali do innych niż macierzyste
oddziałów, aczkolwiek z reguły były to również jednostki należące do III Korpusu. Wymienić należy chociażby mariborski 47. PP
albo lublański 27. PPL.
Trudno jednoznacznie ocenić, jak na tle całej
habsburskiej armii przedstawiała się wartość
bojowa przedstawionych w niniejszym szkicu
oddziałów. 97. PP był najprawdopodobniej
uważany za jednostkę niezbyt pewną, o czym
świadczy dosyć częste pozostawianie go
w odwodzie dywizji. Postawę jego żołnierzy
bardzo krytykował np. mjr Dworzak (którego
macierzystą jednostką był karlowacki 96. PP),
co wywołało zresztą po latach ostrą polemikę
pomiędzy nim a jego podwładnym spod Lipnej,
kpt. Radeglią. Na szczęście dla zainteresowanych tematem ślady owych sporów zachowały
się w wiedeńskim Kriegsarchiv. Z drugiej zaś
strony pododdziały pułku Waldstätten w czasie lutowych czy marcowych bojów spisywały
się raczej dobrze. Zapewne mniej zastrzeżeń
budziła przydatność 20. BS, któremu jednak
najczęściej wojenne szczęście po prostu nie
dopisywało. 5. PPL pokazał się na początku
działań w Karpatach od jak najlepszej strony,
a niepowodzenia i ogromne straty w ostatniej
dekadzie marca były na tle jednostek
III Korpusu raczej typowe.
Nie tylko losy triesteńczyków, walczących pod
habsburskim sztandarem są mało znane, ale
i niewiele śladów przypomina obecnie o ich
obecności w Beskidzie Niskim. Poległych
z 97. PP znajdziemy na kilku cmentarzach wojennych, przede wszystkim w Krempnej (nr 6),
ale także np. w Januszkowicach, Koniecznej.
Aż trzech pochowano na niezachowanej wojennej kwaterze jasielskiego cmentarza żydowskiego. Polegli pod Lipną żołnierze 97. PP,
w liczbie przynajmniej czterdziestu, spoczywają na cmentarzu nr 45, zlokalizowanym w pobliżu miejsca tego boju bezimiennie. Jednym
z dwóch znanych z nazwiska pochowanym
z pułku Waldstätten jest ppor. Luschützky,
którego przynależność do triesteńskiej jednostki ustalono i utrwalono na krzyżu nagrobnym całkiem niedawno. Drugi – Anton Perenič,
pochodzący spod Postojnej – pochowany został na cmentarzu nr 44 w Długiem. Ze strzelców 20. BS niewielu da się odnaleźć na galicyjskich cmentarzach wojennych – najwięcej
(dziewięciu) na cmentarzu nr 57 w Uściu Gorlickim, sześciu – na cmentarzu nr 50 na Wysocie. Jedyny pochowany w pobliżu pól bitewnych żołnierz 5. PPL – Giovanni Delamarna
z Parenzo (dzisiaj Poreč w Chorwacji) – spoczywa na cmentarzu nr 4 w Grabiu, z tym że
w jego przypadku wątpliwości budzi data
śmierci. Data podana na krzyżu nagrobnym
(18 grudnia 1914 r.) jest ewidentnie błędna,
ponieważ pułku z Poli nie było jeszcze wów-
11
czas w Karpatach. Na listach strat można odnaleźć prawdopodobnie właściwą datę śmierci –
1 stycznia 1915 r. Jednak wskazany tamże
przydział do 3. kompanii pułku zastanawia –
ten pododdział walczył w tym dniu koło Ługu
i Gładyszowa, a przeniesienie poległego do
Grabiu było wówczas mało prawdopodobne ze
względu na przebieg frontu. Pozostali polegli
z 5. PPL spoczywają prawdopodobnie na okolicznych cmentarzach, żaden z nich nie jest
jednak zidentyfikowany. Poza zachodnią częścią Galicji polegli żołnierze trzech opisanych
tu jednostek spoczywają bezimiennie – można
jedynie przypuszczać, że znajdują się m.in.
wśród pochowanych w Wisłoku Wielkim, Rovnem czy Cerninie.
Bibliografia (wybór)
Österreichisches Staatsarchiv
• KA, AdTk, Kt. 688, 97. IR
• KA, AdTk, Kt. 756, 20. FJB
• KA, AdTk, Kt. 1673, 5. LIR
• KA, NFA, 3. Korps, Kt. 265, Tagebücher
• KA, Gefechtsberichte: 28. ITD, 43. LIBrig,
IR. 87, IR. 97, FJB. 20
Todero R., Dalla Galizia all'Isonzo, storia e storie dei soldati triestini nella Grande Guerra, italiani sloveni e croati del k.u.k. I.R. Freiherr von
Waldstätten Nr. 97, Udine 2006.
Todero R., I Fanti del Litorale Adriatico al Fronte Orientale. 1914–1918, Udine 2014.
Grób Giovanniego Delamarny
– cmentarz nr 4 w Grabiu (fot. TW)
12
Sławomir Kułacz
Żołnierskie reakcje na zaćmienie Słońca 21 VIII 1914
Zaćmienie Słońca z 21 sierpnia 1914 roku
wpisało się w pamięć o pierwszych dniach
Wielkiej Wojny. Prości Huculi w „Soli ziemi”
Józefa Wittlina upatrywali w nim kary boskiej,
a zaćmienie robiło na nich wrażenie tym głębsze, że w tym samym czasie dotarła do nich
wiadomość o śmierci papieża Piusa X.
Czytając uważnie dziesiątki wspomnień
i dzienników polskich żołnierzy c.k. armii,
w których szukałem wojskowych germanizmów, zwróciłem uwagę na relacje z dnia zaćmienia. Wynotowałem z nich kilka fragmentów, które cytuję poniżej.
dzianu1, gdzie staliśmy załogą przez tydzień.
Po wtóre dlatego[,] że wczora pierwszy raz
w życiu widziałem gwiazdę wśród dnia świecącą przy zaćmieniu Słońca. Dziś stoimy
w Sieniawie.
Józef Motyka (90. PP, 2. DP) wskazuje, że zaćmienie Słońca odebrane zostało przez żołnierzy, zupełnie jak w dawnych wiekach, jako
zły omen, a może nawet zapowiedź końca
świata:
Przybywszy do Przeworska, mieliśmy przy
folwarku, naprzeciw parku angielskiego,
dwie godziny spoczynku, zjedliśmy menaż2
a następnie odmarsz przez dwór do wsi Gorliczyna, następnie skręciliśmy na szosę sieniawską i maszerowaliśmy do Sieniawy.
Przy drodze do wsi Jagiełła, rastując3 w lesie,
obserwowaliśmy zaćmienie słońca i stąd wysnuwaliśmy różne kombinacje i wróżyliśmy
nieszczęścia.
Byli tacy, jak Zdzisław Krudzielski, którzy po
prostu, dość beznamiętnie, odnotowali wystąpienie tego zjawiska astronomicznego:
W Sieniawie podczas popołudniowego spoczynku oglądaliśmy pełne zaćmienie słońca.
Piechota na przodzie przeszła już granicę rosyjską.
O podobnym wrażeniu wspomina Stanisław
Kawczak (13. PP, 5. DP):
Któregoś dnia nastąpiło zaćmienie słońca.
Trwało ono z pół godziny, ochłodziło się przy
tym tak znacznie, że mimo pory południowej
drżeliśmy z zimna. Pamiętam, leżałem wtedy
w lasku sosnowym i szeroką dyskusję toczyłem na temat wojny z kolegą Bobakiem [...]
Skończył się zaćmienie słońca. Ruszyliśmy
dalej, dziwnie speszeni, pełni złych przeczuć.
Nie pomogły śpiewy, ani wykrzykiwanie
starszyzny: głowy do góry! itp.
Ledwie wspomniał o nim Kazimierz Filar (29. PAP, 2. DP):
Z Tarnogrodu do wsi Ruda Solska – zaćmienie słońca – na jutro zapowiedziana pierwsza
potyczka, żadnej wiadomości ze świata.
Zdrowie i pogoda dopisują, droga od granicy
ciągle piaszczysta.
Franciszek Stachnik (40. PP, 2. DP) w notce
z 22 sierpnia pisze o wrażeniu, jakie zrobiło
na nim zaćmienie w połączeniu ze świadomością udziału w historycznym wydarzeniu:
Wczorańszy [sic!] dzień zostanie mi
w pamięci do końca życia, choćbym długo
żył. Po pierwsze dlatego, że od wczoraj, jak
się zdaje, zaczyna się stały nasz pochód na
Rosję, wczoraj bowiem wyruszyliśmy ze Stu-
Władysław Łoś (1. PAP, 12. DP) pisze również
swoich o nieracjonalnych myślach:
Nagle słońce zaczęło gasnąć, wszystko tonęło jakby w cieniu. Nie mogliśmy się przez
Studzian – wieś leżąca 2 km na południowy zachód od
Przeworska.
2 Obiad (od niem. <fr.> Menage ‘obiad’, ‘kantyna’)
3 Odpoczywając (od niem. rasten ‘odpoczywać’).
1
13
jakiś czas zorientować, co to może być. Na
wieczorny zmrok jeszcze stanowczo za
wcześnie, zresztą oświetlenie było tak nienaturalne. Dopiero po jakimś czasie doktor
objaśnił nas, że to akurat dzisiaj jest zaćmienie słońca. Ciekawi byliśmy, jakie to
wrażenie zrobi na pospolitakach, ale ci byli
już objaśnieni przez swoich przełożonych,
a zresztą byli tak pomęczeni, że nic ich już
nie interesowało. Niektórzy tylko uzbrojeni
w zadymione szkiełka przystawali i spoglądali w słońce. Jeden z podoficerów w mojej
baterii miał ze sobą ciemne okulary, które
teraz wędrowały od jednego do drugiego.
Każdy przecież musiał spojrzeć na to ciekawe zjawisko. Było to co prawda coś tak
naturalnego, że mimo woli cisnęły się rozmaite zabobonne myśli. Tyle razy czytało
się o tym, że kiedy Hannibal walił na Rzym,
żołnierze jego wyrzucili tyle lanc, że aż
słońce zaćmili!
August Krasicki, wówczas oficer ordynansowy w 18. Pułku Piechoty Landszturmu
w Twierdzy Przemyśl, zanotował w swoim
dzienniku kilka szczegółów, nie pisząc jasno
o swoich wrażeniach. Był jednak świadom,
jak zaćmienie mogli odebrać inni:
Obserwowaliśmy dziś zaćmienie słońca, około południa tarcza słoneczna była zakryta –
0,9 tarczy słońca. Niebo było jasne, więc dobrze można było obserwować. Podczas maksimum zapanował mrok zupełnie oryginalny.
Wystawiam sobie, jak dla wielu to zjawisko
musiało być niemiłym omenem wojennym.
Karol Omyła (56. PP, 12. DP) do opisania zjawiska, którego był świadkiem, użył sprzecznych określeń. Wspominał też, że to oficer
wyjaśnił żołnierzom to dziwne zjawisko i wyjaśnieniu temu towarzyszyła gotowa interpretacja:
Kiedy my już byli okopani, zdziwiło nas, bo
jasno było, słońce świeciło, a światła żadnego nie było. Ba, się na polu zećmiło! Dopiero
kapitan mówi, że jest zaćmienie i że to źle
wróży, bo to bardzo smutne było.
Stanisław Kwaśniewski (20. PP, 12. DP) personifikuje Słońce i wiąże jego stan z toczoną
na Lubelszczyźnie bratobójczą walką:
Dzień 21 sierpnia 1914 roku, pod Annopolem i Księżomieszem4, był dla 12 dywizji austrjackiej dniem pierwszej bitwy, dla mnie
tem więcej pamiętnym, że w bitwie tej spotkali się górale wadowiccy i nowosądeccy
z częstochowską brygadą strzelców, złożoną
prawie wyłącznie z Polaków. A więc była to
bitwa Polaków z Polakami i dlatego symboliczna,
że pierwsza
w
tej
wojnie
o niepodległość polską i dlatego jeszcze, że
stoczoną została po niebywałem zaćmieniu
słońca, które nastąpiło bezpośrednio po
pierwszych strzałach armatnich, wymienionych przez straże przednie. Jakgdyby zasmuciło się niebo i słońce zasłoniło się żałobną,
czarną chmurą, by nie patrzeć na ten bój bratobójczy, toczony z brawurą, godną najzaciętszych wrogów. Chyba nigdy tak krwawo,
jak po tej bitwie, nie zaszło słońce za polskiemi strzechami Rachowa, nazwanego na
mapach po rosyjsku Annopolem.
Przytoczony tu fragment jest zresztą dobrą
próbką tonu charakteryzującego jego wspomnienia…
Podsumujmy: w przytoczonych relacjach odnajdujemy cały wachlarz reakcji: od niemalże
obojętności przez zdziwienie po strach.
I trudno się dziwić – wszyscy żołnierze musieli mieć wówczas świadomość, że stoją
u progu doniosłego wydarzenia i że ich życie
może wkrótce się skończyć.
4
Właśc. Księżomierzem.
14
Bibliografia
Filar K., Śmieszne to życie! Ale go żal… Dzienniki Kazimierza Filara, oprac. P. Szlanta, Warszawa 2018.
Kawczak S., Milknące echa. Wspomnienia
z wojny 1914–1920, Warszawa 1991.
Kopaliński W., Słownik symboli, Warszawa
1990.
Krasicki A., Dziennik z kampanii rosyjskiej
1914–1916, Warszawa 1988.
Krudzielski Z., Wspomnienia, Warszawa 1996.
Kwaśniewski S., Wspomnienia legjonowe byłego oficera austriackiego, Warszawa [1926].
Łoś W., Polskie serce w austriackim mundurze.
Pamiętniki z okresu I wojny światowej, tom I,
Łódź 2014
Motyka J., Pamiętnik z wojny 1914 r., [w:]
J. Lizak, Pruchnickie okruchy, Rzeszów–
Pruchnik 2002.
Omyła K., Krótki życiorys pewnego żołnierza
z wojny europejskiej, Kraków 2019.
Stachnik W. (oprac.), U progu Wielkiej Wojny.
Dziennik Franciszka Stachnika z początku I
wojny światowej, Kraków 2007.
Wittlin J., Sól ziemi, oprac. E. Wiegandt, Wrocław 1991.
15
Leszek Jankiewicz
Samotna żołnierska mogiła
Pierwsza wojna światowa nie oszczędziła
również okolic Horyńca. W wyniku zdecydowanej ofensywy państw centralnych, zapoczątkowanej przełamaniem rosyjskiej linii
obrony pod Gorlicami w maju 1915 roku, arena walk Frontu Wschodniego przesuwała się
w kierunku wschodnim i północnym. Gdy po
miesięcznej przerwie wznowiono ofensywę
znad Sanu, Rosjanie rozpoczęli odwrót w celu
obrony Lwowa, który ostatecznie został zdobyty 22 czerwca 1915 roku, natomiast na
trudnych topograficznie terenach Roztocza
działania wojenne trwały nadal.
Walki w tym okresie przyniosły ogromne
straty w biorących w nich udział oddziałach,
sięgające po obu stronach tysięcy zabitych,
rannych i wziętych do niewoli. Rozmach
przeprowadzanych działań wojennych, przypadających na ciepłe miesiące roku zmuszał
służby sanitarno-kwatermistrzowskie do pośpiesznego grzebania poległych. Nie bez znaczenia dla tych czynności była ciągle zmieniająca się sytuacja na poszczególnych odcinkach
frontu. Poległych grzebano w umundurowaniu, bez trumien, w dość płytkich pojedynczych grobach bądź w głębokich zbiorowych
mogiłach, z zachowaniem odrębności armijnej. Po przejściu frontu podjęto porządkowanie terenu. Jedną z ważniejszych kwestii było
zapewnienie opieki nad licznymi i rozrzuconymi po całym terenie grobami wojennymi.
Władze walczących krajów zdawały sobie
sprawę z etycznej i politycznej rangi zagadnienia. Prace związane z grzebaniem i upamiętnianiem poległych miało prowadzić państwo, dysponujące odpowiednimi możliwościami i środkami. Monarchie przejmowały
zatem tradycyjną rolę rodziny, przygotowując
grób dla poległego, i odwieczną funkcję spo-
łeczności lokalnej, budując cmentarze i zapewniając im wieczystą opiekę. Przyjęto też
założenia, iż wrogi żołnierz, który poległ w
walce, jest traktowany tak samo jak poległy
żołnierz własnej lub sojuszniczej armii. Jednemu i drugiemu należał się godny pochówek
i pamięć. Obejmująca obszar tzw. Galicji Środkowej Inspekcja Grobów Żołnierskich
w Przemyślu rozpoczęła działalność jesienią
1916 roku. Na większości cmentarzy w tym
rejonie głównym budulcem było drewno, sporadycznie stawiano centralne obeliski z tablicami inskrypcyjnymi. Prawo do posiadania
pojedynczego grobu zagwarantowane było
dla oficerów i żołnierzy, którzy wykazali się
największą odwagą i poświęceniem. Reszta
żołnierzy chowana była różnie – zidentyfikowanych starano się pochować w mogiłach
pojedynczych, w sytuacji, gdy ciała pozostawały nierozpoznane, grzebano je we wspólnej, masowej mogile, zawierającej czasem
nawet kilkaset zwłok. Stosownie do życzeń
niemieckiego Ministerstwa Wojny, żołnierzy
niemieckich chowano na oddzielnych cmentarzach, a co najmniej w kwaterach wydzielonych na cmentarzach wspólnych. Przepisy
przewidywały również możliwość uwzględnienia życzeń rodziny w ostatecznej formie
pochówku.
Większość poległych w okolicach Horyńca
żołnierzy pochowano ostatecznie na cmentarzach wojennych w Bruśnie Nowym, Nowinach Horynieckich, Werchracie oraz przy
klasztorze
na
wzgórzu
Monasterz.
Na pierwszym z wymienionych spoczywają
przede wszystkim polegli w dniach 18–19
czerwca 1915 roku, w czasie walk w dolinie
Brusienki: 202 żołnierzy niemieckich oraz
nieznana liczba żołnierzy rosyjskich.
16
jenne. Najbardziej znanym tego przykładem
jest grób Alfreda Wittmanna z Kempten, podporucznika 19. Bawarskiego Rezerwowego
Pułku Piechoty, który zginął w pobliżu Nowin
Horynieckich. Materiał, z którego wykonano
krzyż nagrobny oraz wypukłe liternictwo
znacznie odbiegają od wyglądu setek krzyży
spotykanych w okolicy. Nie jest to jednak jedyny indywidualny grób niemieckiego żołnierza na tym terenie. Wąwozy pomiędzy dawnymi przysiółkami Chmiele i Lasowa kryją
inny krzyż. W przeciwieństwie do poprzedniego, ten z pewnością pochodzi z warsztatów
bruśnieńskich. Napis na nim wskazuje, że został tu pochowany kapral (niem. Unteroffizier)
Heinrich Bolte z Oldenburga, który zginął dnia
25 czerwca 1915 roku.
Heinrich Bolte w stroju cywilnym
Na drugim, zlokalizowanym na stokach Pańskiej Góry, utworzonym w 1923 roku poprzez
komasację mogił położonych w najbliższej
okolicy, pochowano około tysiąca żołnierzy
o nieznanej przynależności do jednostek czy
armii. Na cmentarzu w Werchracie pochowano nieznaną liczbę żołnierzy armii austrowęgierskiej, a przy monasterskim klasztorze
16 żołnierzy niemieckich i rosyjskich, poległych w walce o wzgórze w czerwcu 1915
roku. Jednak nie wszystkich poległych ekshumowano i przenoszono na cmentarze wo-
Heinrich Bolte urodził się 2 marca 1886 roku
w Löningen. Po maturze wstąpił do 91. Pułku
Piechoty w Oldenburgu a 20 października
1914 roku wyruszył na front, najpierw do
Francji, a później do Galicji. Na tyłach frontu
dokształcał się w szkółce podoficerskiej.
W końcu maja 1915 roku w Galicji został włączony do działań frontowych jako kapral w 5.
kompanii. W dniu 23 czerwca 1915 roku jego
jednostka otrzymała rozkaz przegrupowania
i wyruszyła w kierunku Dziewięcierza, gdzie
wieczorem zajęła wyznaczone pozycje. Tego
dnia Bolte napisał list do rodziców:
Kochani rodzice! Od wczoraj mamy spokój.
Dotychczas gnaliśmy w pościgu w pierwszej linii na Rawę Ruską (teraz już jest
w naszych rękach). Rosjanie nie wdawali
się w większe walki, tylko mniejsze oddziały próbowały nam przeszkadzać w marszu.
Wszystkie rosyjskie, znakomicie urządzone
stanowiska zostały opuszczone. W ostatnich dniach nie ponieśliśmy prawie żadnych strat. Tysiąckrotne serdeczne pozdrowienia. Wasz Heini.
Następnego dnia przyszedł rozkaz do przygotowania ataku. Rosjanie silnie obsadzili Wer17
chratę, natomiast okolice wsi Lasowa były
słabo bronione, a sama wieś była wolna od
wojsk rosyjskich. Rankiem 25 czerwca, pod
osłoną porannej mgły kompanie II i III batalionu 91. Oldenburskiego Pułku Piechoty
przeszły pod Werchratę i Niedźwiedzie. Batalion III napotkał silne przeciwuderzenie Rosjan na przedpolach Werchraty. Batalion II
zdobywał korzystniejszy do walki teren.
Wzgórze 341 zostało zdobyte już o godzinie
6 rano. 7. kompania zdobyła północnozachodni skraj lasu, na południe od kamieniołomu, a 8. kompania podeszła nawet na odległość 150 m pod silnie obsadzone pozycje
rosyjskie w kamieniołomie. 5. kompania posuwała się ruchem wężowym w dolinie, mimo
że raził ją silny ogień flankowy. Heinrich Bolte
został postrzelony w pierś i zginął na miejscu.
Dowódca 5. kompanii podporucznik rezerwy
Paul Backhaus, którego Bolte był ordynansem,
wkrótce potem nagle zasłabł i zmarł na zawał
serca. Pod wieczór nadciągnęła burza, głębsze
doliny zamieniły się w rwące potoki, rosyjskie
okopy wypełniły się wodą tak, że ich obrońcy
w strachu przed utonięciem wybrali niemiecką niewolę.
Kapral Heinrich Bolte został pochowany
w miejscu, w którym poległ. Nie wiemy kto
pokrył grób betonową płytą i wystawił w tym
miejscu krzyż z bruśnieńskiego kamienia.
Obecnie stoi uszkodzony i zapomniany na
skraju roztoczańskiego lasu i tylko leśne ptaki
czasami przysiadają na jego ramionach.
Nagrobek Heinricha Boltego
Bibliografia
Bańbor J., Bitwa o Lubaczów w 1915 r., „Rocznik Lubaczowski” 1997, t. VII, 95–107.
Harms, H., Die Geschichte des Oldenburgischen
Infanterie-Regiments Nr. 91, Oldenburg i.O.–
Berlin 1930.
Oldenburger Jahrbuch für Altertumskunde und
Landesgeschichte, Kunst und Kunstgewerbe, Jg.
24 1916/17.
Uliasz B., Cmentarze, kwatery i mogiły wojenne
na podkarpaciu, Rzeszów 2006.
Pierwotna wersja artykułu ukazała się w „Gazecie Horynieckiej” nr
37 listopad–grudzień 2014 s. 10–11. Tłumaczenia z jez. niemieckiego
– Stanisław Baran
18
KG
O galicyjskich cmentarzach wojennych inaczej
Gdy po zwycięskiej ofensywie wojsk centralnych w r. 1915 południową część Polski zagarnęła Austrja w obręb swego panowania,
a przysądziła sobie niepodzielnie przynajmniej Galicję, rozpoczęły wojskowe władze austrjackie, jakby we własnej ziemi się rządząc,
wznosić monumenty wojny, pozornie wielkiej
i zwycięskiej. […] Wyszedł więc rozkaz, że mają powstać monumentalne i artystyczne cmentarze wojskowe, mają być wykonane jak najrychlej. Odkomenderowano tylu i tylu, niezdolnych do służby na froncie, malarzy, architektów, rzeźbiarzy, rysowników, geometrów, bez
względu na to, czy który o zadaniach i sprawach sztuki monumentalnej miał jakieś pojęcie i zlecono im pracę twórczą! Na tej drodze
mogła powstać tylko wojenna namiastka »Ersatz« sztuki.
Do zakładania cmentarzysk wojskowych
w Galicji wzięli się ludzie najróżnorodniejszych narodowości, Niemcy, Czesi, Węgrzy,
Chorwaci, a najmniej mieli do powiedzenia artyści polscy, na których ziemi ojczystej wzrastały te mogiły. Nasze uczucia, nasze dążenia
nie były w ogóle brane w rachubę. Zrodzić się
więc musiały przedewszystkiem dzieła obce,
z naszą polską sztuką, z naszym rodzimym
krajobrazem nie mające nic wspólnego, kształty, do których nigdy oko nasze i nasze serce
nie może przywyknąć. Nadto w warunkach, o
jakich wyżej mowa, trudno, by w ogóle wykwitło coś pięknego, a choćby łudzącego jakimś
lepszym pozorem piękna. To też olbrzymia
większość wojskowych cmentarzy, jakie w latach 1917–1918 wybudowano w Galicji, nietylko że jest nam zasadniczo duchowo obca,
lecz zarazem szpeci nasz kraj banalnością i
brzydotą. Prawie co milę spotyka się, szczególnie na Podkarpaciu, naraz jakieś dziwaczne
ogrodzenie, w niem najróżnorodniejsze pomysły pseudomonumentalne, jakieś obeliski,
mauzolea, budowle najdziwniejszych kształtów, a potem szeregi brzydkich krzyżów, tablic, biegnących pod rząd, jednostajnie. Napisy
w języku niemieckim mówią o chwalebnej
śmierci za Kaisera i Vaterland, to o Bundestreue z Niemcami. Wyrzeźbione są nie-
mieckie hełmy, austriackie czapki, różne emblematy wojenne, herby monarchji i t. p.,
w sposób nie mający najczęściej nic wspólnego
ze sztuką. Banalność motywów, nieumiejętność ich ujęcia dochodzi czasem do granic
ostatecznych. Kapliczka cmentarna nie wiele
się różni wyglądem od jakiejś budki na wodę
sodową, kiosku na dzienniki lub przystanku
tramwajowego. Ogrodzenie, wykonane w kamieniu, dowodzi zupełnego braku zrozumienia tego materjału, jak i rodzaju zadania architektonicznego. W tablicach i krzyżach dostrzega się najbardziej tępe kompilacje przeróżnych wzorów.
Cmentarz wojenny nr 11 w Woli Cieklińskiej
Jednego z najgorszych przykładów dostarcza
cmentarz w Woli Cieklińskiej koło Gorlic, gdzie
jakiś łuk bez sensu imituje bramę cmentarną,
z poza niej wyłaniają się dwie śmieszne wieżyczki-minarety, a w środku coś niby ołtarz
całopalny.
Cmentarz wojenny nr 6 w Krempnej
19
Niemniej zły jest np. cmentarz w Krempnie koło Jasła, gdzie na kilku kamiennych szkarpach
umieścił projektodawca olbrzymi wieniec dębowych liści, tak że powstał rodzaj altanki,
którąby opleść winien winograd, że zaś tego
typu pomnik mało się tłumaczył, przeto musiał od frontu dodać jeszcze wielki krzyż kamienny […].
Częściej wybierano właśnie najpiękniejsze położenie, by je zepsuć i oszpecić wdzięk krajobrazowy wzgórza, dominującego nad okolicą
i rzucającego się w oczy. Tak poczyniono np.
pod Bieczem, gdzie cmentarz wojskowy szpeci
przepiękną panoramę miasteczka, widoczną
od strony Libuszy, albo w Gorlicach, gdzie
rozpościera się swą fałszywą monumentalnością nad miasteczkiem. W okolicy Krosna rozmieszczono najzwyklejsze, darnią obłożone
i otoczone płotkiem mogiłki wśród imponujących ruin zamku Odrzykońskiego. Wojskowy
architekt uważał, że w ten sposób podniesie
nastrój ruiny! Również niewłaściwe acz z innego punktu widzenia, było założenie cmentarza np. w Niwce pod Radłowem, tuż przy wiejskim budynku szkolnym, gdzieby raczej ogród
dla zabaw dziatwy być powinien, więc chyba
w celu owego »pobudzenia dorastającej generacji do bohaterskiej wierności dla Cesarza
i Państwa«!
Najobficiej cmentarzami obdarzona została
okolica Przemyśla, o los którego walcząc, padło tyle tysięcy ofiar. Na przedmieściu Lipowicy wyrasta kolosalny czarny krzyż żelazny (28
m. wysoki), u stóp którego ustawiono rosyjskie armaty, a w okół wmurowano strzelnicze
osłony karabinów maszynowych. Na prawym
brzegu Sanu, przy drodze do Dobromila, napotykamy cmentarz Bawarczyków z napisem na
pseudoromańskiej bramie: »Deutschlands
Heldensöhne« w literach gotyckich. W głębi
widnieje na tle niszy niemiecki »krzyż żelazny«.
Nasuwa się pytanie co począć z temi tworami
wojennemi, tak obcemi naszym uczuciom,
a szpecącymi tak bardzo nasz krajobraz.
Przewidzieć można, że ludność miejscowa nie
będzie otaczała ich opieką, skoro o własne
cmentarze nie dba do tego stopnia, że zarastają krzewami i zielskiem, rozpadają się i giną.
Istotne konserwowanie licho budowanych
pomników kamiennych owych mauzoleów
i kaplic musiałoby pochłaniać znaczne wydatki. Więc przejść nad tą kwestią do porządku
dziennego, aż ją rozwiąże czas-niszczyciel?
Lecz leżą tam także kości naprawdę naszych,
polskich bohaterów, a wogóle pamięć tych, co
w tych olbrzymich światowych zapasach polegli, kładąc się bezwiednie jako mierzwa dla
nowego porządku rzeczy, uczcić należy!
Cmentarz wojenny na przemyskim Zasaniu
Tak dr Tadeusz Szydłowski opisywał w opatrzonym znamiennym tytułem „Oszpecenie
krajobrazu” rozdziale książki Ruiny Polski,
wydanej w 1919 roku. Był wybitnym historykiem sztuki, konserwatorem zabytków w Galicji Zachodniej, który materiały na temat
zniszczeń zbierał i publikował w trakcie wojny, np. w „Mitteilungen der k.k. ZentralKommission für Denkmalpflege”.
Krytyczne uwagi o planowanych i budowanych cmentarzach pojawiały się także za czasów Monarchii. W 1916 roku nakładem Wydawnictwa
Muzeum
Techniczno-
20
Przemysłowego w Krakowie ukazało się wydawnictwo zatytułowane Nagrobki. Było ono
pokłosiem konkursu ogłoszonego przez Towarzystwo Polska Sztuka Stosowana przy
wsparciu Muzeum, a później także Związku
Towarzystw Ochrony Piękności Kraju. Sam
konkurs był odpowiedzią na publikację
w 1915 roku swego rodzaju wzornika (Soldatengräber und Kriegsdenkmale) opracowanego w szkole artystycznej przy Austriackim
Muzeum Sztuki i Przemysłu w Wiedniu (k. k.
Österreichisches Museum für Kunst und Industrie, obecny MAK – Museum für angewandte
Kunst).
Ręce artystów tej ziemi nie tylko krwią nasiąkłej ale i pięknej i odwiecznie odrębnej, cofnęły się przed wznoszeniem na niej kształtów
drażniących krótkotrwałą nowością, odrzuciły
całą składnicę krzykliwych dowodów hołdu
poległym. […] Nie dały kramu nagrobków
bądź jakich, byle uparcie nowych. W chwili
tworzenia wytyczną ich autorów była nie taniość i podanie niskiej ceny u dołu projektu,
ale ofiara i najlepszy wysiłek talentu i uczucia
[…] Jest to początek pracy, nie wzór na oślep
zalecany, ale wskazówka, po jakiej należy iść
drodze. Od zrozumienia jej przez ogół społeczeństwa zamawiający nagrobki dla poległych
ojców, synów i braci zależy dobry skutek zapoczątkowanej obrony przed stawianiem pomników kształtem i duchem obcych. Gdyż jak
już wspomniano strachy kamienne, dziwaki
z betonu i łamańce z żelaza stawiane na prędce, nieprawda ażeby tanie, wyrastają zbyt liczną gromadą na naszych cmentarzyskach.
Podobne poglądy wyrażał też w recenzji wystawy
„cmentarniczej”
zorganizowanej
w 1916 roku krakowskim Pałacu Sztuki malarz i grafik Ludwik Misky. Wychodząc
w swoich rozważaniach od kondycji współczesnej mu sztuki sepulkralnej pisał w „Głosie
Narodu”:
…produkcyi tandety kamieniarskiej, urągającej
nieraz
najskromniejszym
wymaganiom
i poczuciu piękna, przeciwdziałać, to zadanie
zawsze żywotne dla nas bez względu na to, czy
to są czasy wojenne czy pokojowe. Obecnie
wojna wydobyła tę sprawę na porządek
dzienny i z pośpiechem wprowadza się w czyn
projekty artystów i techników służących
obecnie wojskowo w »Oddziale grobów wojennych« przy c. i k. komendzie w Krakowie,
którego zadaniem na razie jest rychłe urządzenie odpowiednich cmentarzy dla poległych
a po wojnie ich konserwacya. A sprawę tę
traktuje się z pośpiechem jako rzecz naglącą [ - - - - - tu interwencja cenzury] […] Po tym niezawodnie suchym obiektywnym opisie [projektów kilku twórców] niech będzie nam wolno wypowiedzieć nasze subjektywne zdanie
nietylko z tytułu naszych estetycznych upodobań, bo te mogą być również kwestyą sporną,
ale z tytułu naszego obywatelstwa jako gospodarzom tej ziemi, na której owe cmentarze
powstają.
W architekturze wartość budowli – zwłaszcza
monumentalnej – nie może być braną ogólnie.
Musi się przyjąć dwie wartości: bezwzględną
tj. dzieła samego w sobie i względną tj. stosunek jego do otoczenia. Niedość zaprojektować
rzecz oryginalną w pomyśle a nawet piękną –
a takich tu niewiele – ale musi się wziąć pod
uwagę, czy ona odpowiada swemu celowi
i przeznaczeniu oraz czy zgadza się
z otoczeniem, dla którego ma być wystawioną.
Gdybyśmy w otoczeniu budowli wielkomiejskich – powiedzmy w Berlinie – wystawili chatę polską pod strzechą, popełnilibyśmy w sam
raz tensam nonsens, co architekt projektujący
olbrzymią budowlę secesyjną o wysokich
wązkich polach prostokątnych z oknami pokratowanemi i złoconą kopułą – wśród polskich strzech mchem porosłych. Czy może być
coś więcej rażącego, coś coby więcej sprzeciwiało się charakterowi wsi naszej? To wyhodowany egzotyczny storczyk u kożucha chłopskiego. Daleki jestem od lekceważenia jakiegokolwiek kierunku w sztuce. […] Wielbimy
pomysły architektoniczne Wagnera czy któregokolwiek innego twórcy w architekturze, poczęte z dużem wzruszeniem twórczem pomyślane oryginalnie ale zarazem obliczone na
działanie wśród znanych warunków. I te wystawione tu projekty – choć nie wszystkie –
mogą być dobre; ale nie możemy zgodzić się
na to, by z pominięciem charakteru wsi polskiej i niezależnie od niej stawiano w niej budowle – wszystko jedno klasyczne czy sece-
21
syjne czy nijakie – rażąco sprzeczne z jej wyglądem. Dziś, gdy w kwestyi odbudowy wsi
polskiej ujęto sprawę utrzymania jej rodzimego charakteru w opiekuńcze ręce i którym
przy aprobacie naszych usiłowań przez władze będziemy zawdzięczali zachowanie rodzimego pierwiastka – powstaje nowe niebezpieczeństwo, któremu trudno jednak przeciwdziałać, nietylko dlatego, że może być rzecz
przeprowadzona bez naszego współdziałania
i bez liczenia się z naszemi zapatrywaniami,
ale także, ponieważ przy najlepszych chęciach
autorów projektów trudno od nich jako ludzi
obcych wymagać wniknięcia w charakter
swojski tak głęboko i trafnie jak to jest możliwem dla naszych artystów, którzy wzrośli na
tej ziemi. Tak samo dziwnem byłoby żądać od
naszych twórców, aby wniknęli głęboko w ducha niemieckiego: nigdy go i tak nie zrozumią
jak rodowity Niemiec. To trudno i darmo. […]
Ze względu na żywotność sprawy powinna
obecna wystawa wywołać dyskusyę, która oby
miała jakiś pozytywny skutek.
(Zachowałem oryginalną pisownię.)
22