ZARZĄDZANIE KULTURĄ ORGANIZACYJNĄ W POLSKIEJ FIRMIE
Łukasz Srokowski
1
WSTĘP
W sali gaśnie światło. Po chwili na ścianie pojawia się obraz z rzutnika: zdjęcie pomieszczenia. Jedna
ściana jest czerwona, druga całkowicie przezroczysta. Zielona podłoga, stylizowana na trawnik,
kontrastuje ze stołem konferencyjnym wokół którego stoją krzesła. Po lewej stronie, przez szkło,
widać panoramę wysokich biurowców. Po prawej, pod barierką, kilka metrów od stołu, stoi niebieski
rower. Całe pomieszczenie jest przestrzenne, z wysokim sufitem i bardzo jasne.
‐ Jak sądzicie, jakiej firmy może to być biuro? – pytam grupę siedzącą przed ekranem.
‐ Google? – pada niepewna odpowiedź z pierwszego rzędu.
‐ Doskonale. A na jakiej podstawie można dojść do takiego wniosku?
Teraz wszyscy w grupie chcą mówić naraz. Jedna osoba dowodzi, że nigdzie indziej nie ma takiej
atmosfery swobody. Ktoś zna kogoś pracującego w Google i na tej podstawie mówi, że po
korytarzach firmowych można jeździć rowerami lub na rolkach. Ktoś inny słyszał, że w przerwie
między spotkaniami biznesowymi można w sąsiedniej sali powspinać się na sztuczną ściankę. Krąży
plotka, że w trakcie zebrań pracownicy na przemian poważnie dyskutują i wygłupiają się, odgrywając
zwierzęta. Wszyscy zgadzają się co do tego, że w pomieszczeniach takich jak to na zdjęciu, mogą
przychodzić do głowy bardziej twórcze pomysły. Konkluzja ta prowadzi do logicznego wniosku, że dla
innowacyjności pracowników nie jest obojętne, w jakich pracują warunkach.
Następne kilka godzin spędzamy omawiając wpływ architektury na zachowania pracowników oraz
przypominając sobie prawdziwe opowieści i półprawdziwe legendy na temat Google i podobnych
firm. W końcu grupa dochodzi do wniosku, że w rzeczywistości jest jeszcze sporo innych
przedsiębiorstw, które poprzez wystrój wnętrz wpływają na skuteczność pracy swoich ludzi.
Zaintrygowani tą myślą, moi studenci z chęcią angażują się w otrzymane zadanie: skonstruowanie
wizji idealnego biura dla firmy zajmującej się tworzeniem innowacyjnych rozwiązań logistycznych.
Jest jesień roku 2009, prowadzę zajęcia poświęcone kulturze organizacyjnej na studiach
podyplomowych z zarządzania, na jednej z wrocławskich uczelni. Pod koniec zajęć, gdy wszystkie
projekty są już omówione i ocenione, a uczestnicy trzymają w rękach komplety materiałów,
podchodzi do mnie jeden z nich, dobrze ubrany czterdziestolatek. Chce porozmawiać o tym, w jaki
sposób może zmienić kulturę organizacyjną swojej firmy – niewielkiego zakładu, produkującego
opakowania. Kilku innych ustawia się obok, chcąc przysłuchać się rozmowie. Choć godzina jest już
późna, ku zniecierpliwieniu pani w szatni, jeszcze przez blisko dwadzieścia minut stoimy, ubrani w
płaszcze, na korytarzu, rozmawiając o tym, dlaczego w Polsce temat kultury organizacji jest tak mało
znany i doceniany, zwłaszcza przez praktyków.
Rozmowa ta była jedną z wielu podobnych, które odbyłem w ciągu ostatnich kilku lat. W ich trakcie
zawsze powtarzał się jeden motyw: pytanie o to, dlaczego nie uczy się w Polsce o kulturze
organizacyjnej i o tym, jak ogromny ma ona wpływ na funkcjonowanie firm. W rzeczywistości nie jest
tak źle, temat ten jest bowiem wykładany na co najmniej kilkunastu uczelniach. Faktem jest jednak,
że są to najczęściej wykłady adresowane do studentów i innych osób związanych ściśle z uczelniami, a
prowadzą je wykładowcy, nie posiadający rzeczywistego doświadczenia w tym temacie. Jest też kilka
dobrych książek, napisanych przez polskich naukowców – ale adresowanych głównie do innych
2
naukowców. Praktycy: menedżerowie, konsultanci, właściciele firm, poza nielicznymi wyjątkami,
praktyczną wiedzę o kulturze organizacyjnej mogą czerpać co najwyżej z zachodnich podręczników.
Podręczników często nawet ciekawych, ale przedstawiających kulturę organizacji z perspektywy
amerykańskiej, nie do końca adekwatnej do rzeczywistości kraju takiego jak Polska. Są wreszcie
bardzo dobrze napisane książki, poświęcone temu, czym różnią się kultury organizacyjne w różnych
krajach – autorów takich jak Hofstede, Hampden‐Turner i Trompenaars czy Gesteland –
zdecydowanie warte przeczytania, ale dające niewiele wskazówek dla praktyków, chcących
wykorzystać wiedzę naukową w swojej codziennej pracy.
Jednocześnie również studenci coraz częściej buntują się przeciwko wiedzy wykładanej wyłącznie w
formie suchej teorii. Z nielicznymi wyjątkami w postaci tych, którzy później zrobią doktorat i pójdą
ścieżką kariery naukowej, większość studentów potrzebuje wiedzy możliwej do odniesienia w ich
późniejszej pracy. Niestety, w kwestii kultury organizacyjnej, zbyt często nikt im jej nie daje.
Tymczasem w Polsce wiedza o kulturze organizacyjnej może być bardzo przydatna. Minęły już w
naszym kraju czasy, gdy zwykła przedsiębiorczość i zdolność nawiązania kilku dobrych kontaktów
handlowych wystarczyły do zrobienia biznesu. Odchodzą w przeszłość błyskawiczne kariery firm
rozpoczynanych od sprzedawania importowanych dżinsów na stadionach, osiągnięte dzięki brakowi
konkurencji i ogromnemu popytowi na zachodnie produkty. W niemal każdej branży rośnie
współzawodnictwo. Polacy jako klienci są coraz bardziej świadomi i wymagający. Coraz ważniejsze
staje się więc sprawne, spójne działanie całej organizacji, wszystkich jej elementów i części. To zaś
może zapewnić jedynie przemyślana, adekwatna do strategii firmy, kultura organizacyjna.
Książkę tę pisałem z perspektywy naukowca, pracującego jednocześnie od lat w biznesie. Jako trener
kadry menedżerskiej i konsultant, miałem do czynienia z dziesiątkami lepiej i gorzej zarządzanych
firm. Widziałem jak bezwzględnie na ich wynikach odbijała się panująca w nich kultura. Swój doktorat
napisałem na temat tego, w jaki sposób kultury organizacyjne w różnych firmach ulegały
przekształceniom w ciągu pierwszych dwudziestu lat rozwoju kapitalizmu w Polsce. Zawsze starałem
się łączyć wiedzę naukową z praktyką biznesu, uznając, że jest to kombinacja wartościowa dla
obydwu stron.
Dlatego książka ta bazuje na trzech elementach. Pierwszym jest wiedza naukowa. Wiedza
wypracowana i opublikowana przez innych naukowców, polskich i zagranicznych. Refleksje z licznych
dyskusji prowadzonych na konferencjach, seminariach czy debatach. A przede wszystkim wnioski
wynikające z badań, które sam przeprowadziłem i za które mogę najbardziej ręczyć. Drugim źródłem
są moje osobiste doświadczenia jako trenera i doradcy, wdrażającego przekształcenia w różnych
firmach. Na polu tym odnosiłem różne sukcesy i porażki, ucząc się i weryfikując zdobytą wiedzę
teoretyczną w praktyce. Chcę się podzielić tym, czego się nauczyłem. Trzecim źródłem jest
doświadczenie menedżerów, pracujących w firmach ze wszystkich branż, o najróżniejszej wielkości i
różnych właścicielach, z którymi miałem do czynienia jako konsultant. Pracowałem ze wszystkimi
poziomami zarządzania, od kierowników liniowych po zarządy firm zatrudniających tysiące ludzi.
Wszystkie przykłady, które opisuję na stronach tej książki są prawdziwe, choć ze względu na
poszanowanie prywatności i bezpieczeństwo pracy moich rozmówców nie podaję nigdzie nazw firm
ani ich danych osobowych
3
Mam nadzieję, że jako czytelnik tej książki, uzyskasz po jej przeczytaniu przynajmniej jedną z trzech
poniższych korzyści.
Po pierwsze, starałem się sprawić, aby była to książka zawierająca wiedzę. Wiedzę naukową, nie
wynikającą z pojedynczych obserwacji: wyniki badań, koncepcje i modele stworzone przez
naukowców z całego świata. Jest ich tutaj dużo, ponieważ wierzę, że jest sens – także w codziennej
biznesowej działalności – odwoływać się do wiedzy. Wiedzy uzyskanej przez innych, często bardzo
dużym nakładem sił i środków. Skoro ktoś poświęcił lata na stworzenie teorii, testowanie jej
skuteczności, analizowanie wyników badań i publikowanie najważniejszych odkryć, warto tę wiedzę
użytkować. Nie jest to jednak klasyczny podręcznik akademicki. Może być – i chciałbym, żeby był –
używany na zajęciach przez studentów, starałem się jednak odejść od tradycyjnego, abstrakcyjnego
stylu publikacji naukowych. Wiemy już dzisiaj, że najlepiej uczymy się doświadczając, operując
przykładami i wkładając aktywny wysiłek w naukę. Dlatego też do każdej teorii naukowej starałem się
podać czytelne przykłady i opisy, unikając w miarę możliwości abstrakcyjnych, suchych twierdzeń. W
treści książki nie znajdziesz także klasycznych naukowych odwołań i cytowań, jednak w miarę
możliwości starałem się podawać informacje, jakich autorów warto przeczytać, aby rozszerzyć wiedzę
z danego tematu. Pod koniec książki znajdziesz także pełną bibliografię, zawierającą większość
ważnych prac, którymi się inspirowałem i z których zdobywałem wiedzę.
Po drugie, chciałbym aby była to książka ułatwiająca zrozumienie świata organizacji. Jeżeli pracujesz
w firmie, działasz w stowarzyszeniu, albo nawet załatwiasz cokolwiek w urzędzie, masz kontakt z
organizacjami. Dlatego mam nadzieję, że po przeczytaniu wszystkich rozdziałów, Twoje zrozumienie
tego, dlaczego funkcjonują one w taki, a nie inny sposób, było lepsze, pełniejsze i dające Ci większe
możliwości skutecznego działania. Temu celowi służą też pytania, umieszczone pod koniec
rozdziałów. Zachęcam Cię do zastanawiania się nad nimi – lub też powrotu do nich, w wolnych
chwilach, już po zakończeniu lektury.
Po trzecie wreszcie, mam nadzieję, że książkę tę będzie Ci się dobrze czytać i że w trakcie lektury
uśmiechniesz się raz czy dwa – z zadumą lub może z rozbawieniem. Jeżeli tak się zdarzy, to również
będzie sukces – Twój i mój.
Miłej lektury.
Łukasz
A oto zdjęcie, które pokazałem moim studentom. Czy takie pomieszczenie nie inspiruje do twórczego
myślenia? Co z niego wziąłbyś do swojego biura?
4
Źródło: www.officedesigngallery.com
5
CZĘŚĆ 1
Rozdział 1: Czym jest kultura organizacyjna
Początki
Ta książka to opowieść. Opowieść o zjawisku, które dotyczy każdego pracownika, każdej firmy na
świecie. Zjawisku, które wpływa na zwycięstwa i porażki rynkowe, na awanse i zwolnienia, stwarza
szanse innowacjom albo powoduje wieloletnie zastoje. To opowieść o kulturze organizacyjnej:
czynniku, od którego w dłuższej perspektywie zależy sukces każdej firmy.
I jak każda opowieść, musi mieć swoich bohaterów.
Wyobraź sobie grupę przyjaciół, którzy wspólnie, pod koniec studiów założyli firmę. Była ich trójka –
dwóch chłopaków i jedna dziewczyna. Marcin, Andrzej i Beata. Byli wówczas studentami trzeciego
roku, znającymi się ze wspólnych wakacji. Któregoś dnia, postanowili razem zająć się naprawianiem
zepsutych komputerów, drukarek, faksów i innych urządzeń elektronicznych, nie objętych już
gwarancją. Firmę nazwali „NaprawiX”, chcąc połączyć polskie słowo z zagranicznym brzmieniem.
Okazało się to dobrym wyborem, nazwa trafiała do klientów w każdym wieku. Pierwszych napraw
dokonywali w małym pokoiku, wynajętym w starym budynku, rozkładając urządzenia, narzędzia i
części zamienne na dwunastu metrach kwadratowych. Kran w korytarzowej łazience dawał tylko
zimną wodę, okna były nieszczelne, a pod bramą pili tanie wina menele. Ale trójce początkujących
przedsiębiorców to nie przeszkadzało. Popołudniami chłopcy siedzieli na podłodze, naprawiając
sprzęt, a Beata jeździła po mieście, odwiedzając klientów, którzy zadzwonili do nich i poprosili o
naprawę. Taki podział pracy szybko się utrwalił i nawet gdy uzyskane pieniądze pozwoliły im na
większy lokal, w którym wydzielili pokój przyjęć klientów i pokój napraw, Beata rzadko samodzielnie
zajmowała się pracą techniczną. Przejęła za to wszystkie tematy związane z fakturami, rozliczeniami i
obsługą klienta.
Już po pół roku ilość klientów wzrosła do tego stopnia, że z działalności dorywczej cała trójka
przerzuciła się na regularną, codzienną pracę. Przez pierwsze kilka miesięcy zdarzało im się spędzać w
biurze dziesięć, dwanaście a nawet i więcej godzin – tak bardzo zależało im na zrealizowaniu
wszystkich zamówień. Na szczęście całą trójką kończyli już studia i na uczelni musieli się pojawiać
sporadycznie. Znajomi także zaakceptowali fakt, że próby wyciągnięcia ich na imprezę są z góry
skazane na porażkę i przez początkowy okres wszyscy akceptowali taki stan rzeczy. Kiedy jednak
Andrzej któregoś tygodnia przespał w biurze trzecią noc pod rząd, poprosił wspólników o wyjście
razem na piwo i poważną rozmowę. W jej trakcie doszli do wniosku, że żadne z nich nie jest gotowe
na porzucenie życia prywatnego za cenę sukcesu i że wolą zarabiać nieco mniej, ale pracować po
osiem godzin dziennie. I chociaż w praktyce nadal rzadko udawało im się wyjść z pracy punktualnie,
skończyły się długie nocne naprawy, a dziewczyny chłopaków i narzeczony Beaty odzyskali wiarę w
swoje związki. W pewnym momencie wspólnicy unormowali sobie w końcu godziny pracy, siedząc w
6
firmie od dziewiątej do dziewiętnastej – pracując intensywnie przez dziewięć godzin, a w połowie dnia
wychodząc razem do pobliskiej pizzerii, gdzie przez godzinkę pozwalali sobie na względny relaks.
Wyobraź ich sobie, siedzących przy pizzy, żartujących i cieszących się poczuciem sukcesu. Otacza ich
atmosfera wzajemnego zaufania, objawiającego się droczeniem się, docinkami, ale też i poczuciem
zrozumienia bez słów. Mają wspólnych znajomych, wspólne nawyki, wspólny język. Po prawie roku
pracy razem, bardzo często zdarza im się myśleć i mówić o tym samym. W ten sam sposób podchodzą
problemów, tymi samymi rzeczami się martwią i z tych samych cieszą. Tworzą zgrany zespół.
Socjolog powie, że każda mała grupa społeczna – a nasza trójką taką grupą niewątpliwie jest – ma
swoje cele, normy i wartości. Jest to prawdą także w odniesieniu do Andrzeja, Marcina i Beaty.
Wspólnicy są nastawieni na osiągnięcie sukcesu i temu podporządkowują swoje działania.
Postanowili, siedząc w pizzerii, że za dziesięć lat będą mieli wiele oddziałów, w których zatrudnieni
przez nich ludzie będą naprawiali każdy sprzęt elektroniczny, z jakim przyjdą klienci. I w dodatku, są
przekonani, że ich pracownicy będą robili to tak dobrze i tak rzetelnie, jak oni sami robią to teraz.
Dlatego, gdy uda im się zarobić pierwsze kilka tysięcy złotych, nie wypłacą ich sobie i nie pójdą w
miasto na imprezę, ale odłożą, bo wiedzą, że będą potrzebować tej gotówki, aby móc zatrudnić
swojego pierwszego pracownika. Ich celem jest sieć punktów napraw. Ich wartościami jakość i
rzetelność pracy oraz inwestowanie w przyszłość. Normami, do których szybko przywykli jest praca
przez cały czas i szczerość wobec klientów, bez naciągania ich na niepotrzebne wydatki.
Normy, wartości i cele nazywam tak oczywiście z perspektywy socjologa. Dla naszej trójki młodych
przedsiębiorców to po prostu sposób ich funkcjonowania. Sposób w jaki działa ich mała firma.
Oczywisty i jasny, tak naturalny, że trudny do zauważenia jako coś charakterystycznego tylko dla nich.
Oni wiedzą, jak działają, nie zastanawiają się nad tym, bo nie mają takiej potrzeby. Co nie zmienia
faktu, że stanowią modelowy przykład małej, zgranej grupy społecznej.
I tak właśnie zaczyna się tworzenie kultury organizacji. Od osób, które rozpoczynając działalność
firmy kreują własny sposób myślenia i działania. Zasady, które pomogą im iść w tym samym kierunku,
wskażą drogę w momencie trudnego wyboru i zmotywują w chwili zwątpienia. W dalszej części tego
rozdziału wprowadzę bardziej szczegółowe definicje kultury organizacyjnej. Na ten moment jednak
przyjmijmy, że będziemy przez nią rozumieć sposób, w jaki myślą i działają pracownicy danej
organizacji, odróżniający ich od pracowników innych organizacji. Organizacją tą może być firma,
stowarzyszenie, fundacja, ale też i urząd albo nawet nielegalna struktura, taka jak mafia.
Niezależnie od tego, czy ludzie, wchodzący w skład organizacji różnią się od siebie, czy też myślą w
podobny sposób, pracując razem szybko stworzą reguły i zasady działania, które będą jasne i
oczywiste dla każdego z nich. Co jednak się stanie, w momencie, w którym do założycieli firmy
dojdzie ktoś nowy? Jak zmieni się funkcjonowanie zgranej trójki wspólników, kiedy w Naprawiksie
pojawią się pierwsi, zatrudnieni przez nich pracownicy?
Podaj dalej, czyli jak zaczyna się kultura organizacji
Gdybyśmy mieli wskazać, kiedy rodzi się kultura organizacji, możemy powiedzieć o wielu momentach.
W Naprawiksie ważne będą na przykład chwile, gdy trójka partnerów ustala zasady wspólnej pracy.
Istotne będzie też, gdy któreś z nich podejmie pierwszy raz decyzję sprzeczną z własnymi poglądami,
ale zgodną z oczekiwaniami wspólników. Ale najważniejszy moment to ten, w którym założyciele
7
firmy postanawiają przekazać wypracowane dotychczas zasady dalej, zatrudnionym przez siebie
ludziom.
Jeżeli kiedykolwiek zdarzyło Ci się zarządzać ludźmi, wiesz jak trudno jest sprawić, żeby pracownicy
zaczęli myśleć w sposób taki, jak Ty od nich oczekujesz, mieli w pracy priorytety podobne do Twoich i
reagowali na szanse i zagrożenia tak jak Ty. Jest to jedno z najtrudniejszych zadań menedżera. Gdy
pierwszy raz znalazłem się w sytuacji, w której częścią mojej pracy stało się kierowanie innymi,
zdałem sobie sprawę, że zupełnie czym innym jest sprawienie, aby podwładny wykonał moje
polecenie, a czym innym, aby zrozumiał dlaczego polecenie to brzmiało tak, a nie inaczej. Zmusić
ludzi do działania jest łatwo. Sprawić, aby zrozumieli jego sens, bardzo trudno. Szczególnie trudne
jest to przy świeżo zatrudnionych pracownikach, którzy mają nawyki z poprzedniej pracy lub okresu
szkoły czy studiów i muszą od podstaw uczyć się wszystkich zasad funkcjonowania w firmie.
W wielkich korporacjach proces wdrażania nowych pracowników jest zwykle bardzo uporządkowany.
Istnieją sformalizowane systemy, w ramach których nowi poznają najważniejsze wartości, zasady,
kodeksy etyczne, historię i tradycję firmy. Często po ukończeniu takiego szkolenia przechodzą mini
egzamin, sprawdzający ich wiedzę. W innych wypadkach muszą podpisać oświadczenie, że zapoznali
się dokumentami na temat kultury firmy. Znam firmę, w której istnieje nawet specjalna infolinia,
dająca pracownikom możliwość zgłaszania zachowań niezgodnych z kulturą organizacyjną. To
rozwiązanie akurat w Polsce sprawdza się słabo, ze względu na odbiór społeczny takiego zgłoszenia
jako „donoszenia”. Pokazuje jednak, jak ważne dla niektórych firm jest kształtowanie postaw swoich
pracowników. Ale nawet wszystkie te skomplikowane i kosztowne systemy nie gwarantują, że
przekaz idący do nowych będzie jasny i klarowny. Wystarczy bowiem, że bezpośredni szef nie
poświęci dość czasu na uczenie pracownika i cały schemat wdrażania będzie poważnie osłabiony.
Popsuć go mogą też koledzy nowo zatrudnionego, którzy nie przeszli takiego procesu, albo ukończyli
go bardzo dawno i teraz szybko przekonają „świeżaka”, że nie ma co słuchać przełożonych, bo nie
wiedzą o czym mówią.
W niewielkich firmach jest to jeszcze trudniejsze. Wprawdzie ilość nowych pracowników jest na tyle
mała, że szef firmy ma możliwość bezpośredniej pracy z każdym z nich, ale… zwykle w pogoni za
rozwiązywaniem codziennych problemów nie ma czasu, żeby przełożyć swój system wartości na język
zrozumiały dla podwładnych. Czasami jest mu głupio, uważa, że nie ma sensu rozmawiać o takich
rzeczach, bo to strata czasu, albo zakłada z góry że jego ludzie i tak nie zrozumieją. Jeden z moich
przyjaciół, prowadzący niewielką firmę, skarżył mi się wielokrotnie na to, że jego pracownicy traktują
swoją pracę jak przykry obowiązek i wychodzą równo o szesnastej, niezależnie od tego, czy jest
jeszcze coś do zrobienia, czy też nie. A on sam siedzi, aż wszystko skończy i jest tylko coraz bardziej na
nich zdenerwowany. Mimo naszych rozmów, w trakcie których zachęcałem go do zorganizowania z
nimi spokojnej pogawędki na ten temat, nie zdobył się nigdy na to, twierdząc, że albo ktoś jest
pracowity, albo nie i żadna rozmowa tego nie zmieni. Prowadzi swoją firmę już wiele lat i jest jedyną
osobą, która pracuje po godzinach. Sytuacja ta do tego stopnia stała się już normą, że nowi
pracownicy, wchodzący do firmy szybko uczą się traktować to jako oczywiste i tak samo, jak i bardziej
doświadczeni koledzy, punktualnie o szesnastej wychodzą do domów. W efekcie częścią kultury tej
firmy stała się zasada, że szef zawsze pracuje dłużej niż pracownicy. Gdy więc nawet któryś pracownik
zechciałby zostać dłużej, aby zakończyć swoje zadania, pozostali odwiodą go od tego, tłumacząc, że w
tej firmie tak się nie robi.
8
Jest pewna anegdota, często przytaczana podczas rozmów o kulturze organizacji. Wyobraź sobie
pokój, w którym siedzi pięć małp. Z sufitu wisi banan, a bezpośrednio pod nim umieszczona jest
drabina, która pozwala bez problemu go zerwać. Jednakże, gdy tylko którakolwiek z małp spróbuje
wejść na drabinę, natychmiast z prysznica zamocowanego pod sufitem spada lodowata woda i
oblewa wszystkie małpy. Ponieważ jest to uczucie wyjątkowo nieprzyjemne, bardzo szybko małpy
uczą się nie sięgać po banana – a jeżeli którakolwiek z nich będzie jednak próbować, pozostałe w
obawie przed wodą ściągną ją na ziemię. Teraz wyobraź sobie, że jedną z małp zabierzemy z pokoju, a
na jej miejsce wprowadzimy nową. Nowa widząc banana zacznie wchodzić na drabinę. Pozostałe
jednak szybko jej to uniemożliwią, a jeżeli nie będzie chciała od razu się podporządkować, zostanie
zmuszona do tego siłą lub nawet pobita. Szybko więc nauczy się, że na drabinę nie wolno wchodzić,
jakkolwiek nie będzie widziała dlaczego. Po pewnym czasie kolejna małpa zostaje zastąpiona nową.
Jej zmienniczka tak samo, jak poprzednia zostanie nauczona przestrzegania zakazu przez „bardziej
doświadczonych”. Możemy nawet sobie wyobrazić, że najmocniej, z zaangażowaniem neofity, będzie
biła ją ta, która dołączyła ostatnia. Teraz pomyśl, co się stanie jeżeli sukcesywnie wymienimy
wszystkie małpy. Nawet jeżeli wyłączymy prysznic, to i tak żadna nie będzie wchodziła na drabinę –
wszystkie będą posłuszne niepisanej regule, zabraniającej sięgania po banana, choć żadna nie będzie
rozumiała dlaczego.
Historia ta często opowiadana jest jako szyderstwo z życia korporacyjnego. Ma ona jednak też głębszy
sens – mówiący o tym, jak łatwo jest nauczyć kogoś przestrzegania zasad, bez rozumienia ich sensu –
oraz jak bardzo jest to nieefektywne, gdy zmieniają się warunki działania. A przede wszystkim,
anegdota ta sprawia, że zawsze gdy ją słyszę lub opowiadam, sam zastanawiam się nad sensem
otaczających mnie zasad i procedur. Do czego i Ciebie zachęcam. Być może odkryjesz, że wiele z nich
dawno już przestało mieć sens, tylko nikt nigdy nie zadbał o ich zniesienie.
Wróćmy teraz do naszej trójki wspólników i ich firmy. Któregoś dnia, gdy biznes rozkręcił się na tyle,
że nie mieli już możliwości sami realizować wszystkich zamówień, podjęli odważną decyzję o
zatrudnieniu na etat dwóch pracowników. Nigdy żadne z nich nie zajmowało się rekrutacją, więc byli
przekonani, że wystarczy kilkanaście dni wdrożenia technicznego, aby nowi stali się realnym
odciążeniem. Po serii rozmów spośród wielu chętnych wybrali Tomka i Marka, obydwu w wieku około
dwudziestu pięciu lat. Początki były obiecujące, nowi pracownicy z zaangażowaniem zabrali się do
pracy – i chociaż wielu rzeczy jeszcze nie potrafili, byli gotowi uczyć się i zdobywać umiejętności. Po
kilku pierwszych dniach wokół Tomka zaczęły jednak narastać problemy. Od samego początku
zwracał się on do swoich szefów bardzo formalnie, stosując wyrażenia takie jak „proszę pana” albo
„panie dyrektorze”. Najpierw budziło to tylko rozbawienie wspólników. Marcin, gdy został tak
zatytułowany po raz pierwszy, wybuchnął śmiechem, po czym spróbował wytłumaczyć Tomkowi, że
ich firma ma bardzo przyjacielski klimat i nikt nie oczekuje podobnej czołobitności. Jednakże Tomek,
poprzednio zatrudniony w państwowej firmie, o bardzo sformalizowanej atmosferze, nie potrafił się
przestawić i największym ustępstwem na jakie był w stanie pójść, było „Panie Marcinie”. Ten drobny
problem okazał się zapowiedzią kolejnych starć. Następną trudnością stał się samochód – Tomek był
wprawdzie gotów przejechać się do klienta własnym autem, oczekiwał jednak wystawienia formalnej
delegacji i podpisania porozumienia o korzystaniu z prywatnego samochodu. Drugi z nowo przyjętych
pracowników, Marek, patrzył na to ze zdziwieniem – sam szybko zaakceptował rodzinną atmosferę
małego warsztatu i doskonale dogadywał się z chłopakami, wdrażającymi go w sprawy techniczne.
Beata, która odpowiadała za wszystkie sprawy rozliczeniowe, początkowo podeszła do oczekiwań
9
Tomka pobłażliwie i delegację dwa razy wystawiła. Gdy zaczął jednak wspominać o kolejnych
problemach, tym razem pytając, dlaczego przestrzeń, jaką ma do dyspozycji na stanowisku pracy, nie
spełnia wymogów BHP, zdenerwowała się. W mocnych słowach wyjaśniła mu, że ich firma nie jest
„państwową ciepłą posadką, gdzie się nic nie robi i tylko chrzani o procedurach i papierach, a
miejscem, gdzie trzeba zakasać rękawy i nie narzekać”. Tomek przyjął reprymendę z bladą twarzą i po
godzinie pracy poprosił o resztę dnia wolnego. Następnego dnia nie wspominał już nic o przestrzeni
ani innych wymogach formalnych, widać było jednak, że czuje się przytłoczony i pracuje mało
efektywnie. Gdy przez kilka kolejnych dni atmosfera w niewielkim warsztacie robiła się coraz cięższa,
trójka wspólników spotkała się na naradzie po pracy i postanowiła, że dalej tak być może. Tomek
dostał od nich formalne wypowiedzenie i po przepracowaniu niepełnych dwóch miesięcy, przed
końcem okresu próbnego, przestał przychodzić do pracy.
Kultura organizacji to często zasady nieformalne – ale nie zawsze. Niektóre firmy tworzą
sformalizowane, spisane dokumenty definiujące jaka jest ich kultura organizacji, dając w ten sposób
pracownikom swoiste „ściągi”. Mogą to być na przykład misje i wizje, kodeksy wartości czy zasady
działania nazywane po angielsku code of conduct. Te oficjalne reguły czasami pokrywają się z
zasadami obowiązującymi nieformalnie – dotyczy to najczęściej dużych międzynarodowych
korporacji, w których nacisk na uspójnianie kultury nieformalnej i formalnej jest największy. W
większości znanych mi firm istnieje jednak duży rozdźwięk między tym, co jest deklarowane w
oficjalnych kodeksach działania a codzienną praktyką. Największa siła oddziaływania kulturowego
znajduje się bowiem po stronie zasad nieformalnych, istniejących tylko na poziomie niepisanych, ale
znanych wszystkim reguł. Jeżeli zachodzi sprzeczność między zasadami formalnymi a nieformalnymi,
na działania ludzi w organizacji wpływają znacznie bardziej reguły niepisane. W firmach, w których
dominują zasady nieformalne, nowi pracownicy potrzebują dłuższego czasu, aby się zaadoptować do
kultury firmowej – mogą się jej bowiem uczyć tylko poprzez obserwacje i działanie metodą prób i
błędów. Nie istnieje i nie może istnieć żaden oficjalny system, który uczyłby pracownika, jak ma się
zachowywać, aby być zgodnym z kulturą nieformalną. Jedyna możliwość nauki to działanie i
obserwowanie rezultatów. Za każdym razem, gdy nowy pracownik postąpi zgodnie z niepisanymi
regułami będzie otrzymywał nieformalne nagrody: uznanie, uśmiechy, klepnięcie po ramieniu. Będzie
dopuszczany do większej ilości informacji. W zależności od szybkości dostosowywania się, będzie
bardziej lub mniej chętnie zapraszany do udziału w nieformalnych sytuacjach – takich jak wspólne
wyjście na papierosa w przerwie czy na piwo po pracy. Jeżeli będzie postępował w sposób niezgodny
z nieformalnymi regułami, będzie karany przez swoje otoczenie: złośliwe komentarze, żarty na temat
niedouczonych nowych, a w razie częstych błędów powolna izolacja. Aby tego uniknąć nowi
pracownicy będą się dostosowywali, często całkowicie nieświadomie akceptując i przyswajając
zasady kultury swojej nowej organizacji.
Być może wydaje Ci się to dziwne. Przecież praca to praca, gdzie tu jest miejsce na jakieś nieformalne
reguły? Przełożony stawia pracownikom zadania, oni mają obowiązek je wykonać. I tyle. Jak spiszą się
dobrze, mogą dostać pochwałę lub premię. Jeżeli wykonają swoją pracę kiepsko lub nie na czas,
dostaną naganę. Gdzie tu miejsce na jakieś inne nagrody i kary? Tylko że, jak pokazuje rzeczywistość,
nie jest to takie proste. Niemal każdą pracę można wykonać na wiele sposobów. Można przykładać
się do jej szybkości, doskonałości wykonania albo zgodności z procedurami. Można w trakcie pracy
rozmawiać, żartować, a można wykonywać ją w ciszy i spokoju. I chociaż wynik samej pracy będzie
taki sam, sposób jej wykonywania w różnych kulturach organizacyjnych może być zupełnie inny. A
10
mówimy tu na razie tylko o czysto fizycznej, powtarzalnej pracy. Pomyśl teraz o pracy umysłowej,
zwłaszcza wymagającej twórczego, innowacyjnego podejścia. Ile tutaj jest różnych możliwych stylów
działania! A co z pracą zespołową, prowadzeniem spotkań, wspólnym tworzeniem pomysłów? Każde
z tych działań można wykonać w dziesiątki różnych sposobów.
Najważniejsze jest zaś to, że styl pracy w firmie staje się z czasem wspólny dla większości lub nawet
wszystkich pracowników. Z bogactwa możliwych sposobów działania, z czasem wyłania się jeden,
stanowiący charakterystyczną cechę danej organizacji. Na przykład, jeżeli w pewnej firmie przełożony
zawsze naciska na zgodność z procedurami, jest pewne, że prędzej czy później wszyscy jego
pracownicy nauczą się, że przede wszystkim powinni pracować zgodnie z procedurami – niezależnie
od tego, czy można byłoby osiągnąć pewne efekty szybciej i sprawniej, łamiąc reguły. Będą wiedzieli,
że pracując w ten sposób zostaną nagrodzeni, pochwałą, premią lub awansem. A nawet jeżeli nie
będzie to wynikało z ich celowej, świadomej kalkulacji, będą tak działać, bo przecież tak robią wszyscy
ludzie dookoła. A teraz pomyśl o innej firmie, której dyrektor uważa, że najważniejsze jest osiągnięcie
efektów, niezależnie od tego, czy prowadzą do nich działania zgodne czy niezgodne z wewnętrznym
regulaminem firmy. Jego pracownicy nauczą się więc traktować regulamin jako coś zbytecznego a
procedury jako niepotrzebną komplikację i będą zawsze szukali najprostszego skutecznego
rozwiązania. Co ciekawe, obie te firmy mogą osiągać podobne wyniki finansowe, być w równym
stopniu skuteczne w dostarczaniu klientom produktów, ale dochodzić do tej skuteczności zupełnie
różnymi drogami.
Dodatkowo, przecież nie każdą chwilę spędzamy pracując. Ludzie znajdują czas, aby w miejscu pracy
odpocząć, zjeść lunch, odebrać prywatny telefon czy zająć się innymi, własnymi sprawami. A przede
wszystkim zawsze znajdą czas, aby rozmawiać i plotkować. I to na tematy często nie powiązane z
pracą. Jakież bogactwo nieformalnych reguł może tutaj występować! Zasad dotyczących tego, kto z
kim rozmawia, co trzeba zrobić, żeby zostać dopuszczonym do wewnętrznego kręgu plotek, jakie
informacje można przekazywać przełożonym, a jakie nie… oraz wiele, wiele innych. Zasady te wydają
się być niezwiązane z pracą, ale głęboko na nią oddziałują. Wpływają na to, ile czasu pracownicy
naprawdę pracują, kształtują przepływ informacji przez firmę i sprawiają, że czasami osoby mające
relatywnie niewielką władzę formalną są faktycznymi liderami opinii. A wszystkie te zasady są częścią
kultury organizacyjnej i jako takie, są też przekazywane nowo zatrudnionym.
Nowy pracownik uczy się tych reguł przez naśladownictwo. Obserwuje swoich kolegów, patrzy co i w
jaki sposób robią, po czym aby zostać zaakceptowanym, zaczyna zachowywać się podobnie.
Ponieważ potrzeba przynależności do grupy jest jedną z najbardziej podstawowych ludzkich potrzeb,
bardzo niewiele osób wybierze strategię nonkonformisty i będzie próbowało się wyróżnić poprzez
bycie innym. Zdecydowana większość wejdzie gładko w kulturę organizacji i szybko nauczy się
zachowywać tak jak bardziej doświadczeni koledzy. I dokładnie tak, jak w opisanej wcześniej historii z
małpami, większość będzie przestrzegać różnych zasad, niekoniecznie mając świadomość, skąd się
wzięły i czemu służą.
Każda firma ma kulturę – nie każda o tym wie
Gdy prowadziłem badania do doktoratu, rozmawiałem z przedstawicielami licznych firm. Gdy
opowiadałem o interesującym mnie temacie – ich kulturze organizacyjnej – bardzo często
spotykałem się z reakcją brzmiącą mniej więcej: „A, faktycznie, bardzo ciekawy temat… ale widzi pan,
11
nasza firma nie ma żadnej kultury organizacyjnej”. Podobne wypowiedzi słyszałem też na
prowadzonych przeze mnie szkoleniach dla menedżerów. Zwłaszcza w mniejszych firmach, gdy
rozmowa schodziła na kulturę firmy, często ktoś z sali stwierdzał „No tak, ale kulturę organizacji to
mają tylko bardzo duże korporacje, nie takie średniaki jak my”.
Oczywiście, wypowiedzi takie były całkowicie błędne. Każda organizacja – a więc i każda firma – ma
swoją kulturę. Tak, jak opisywałem wcześniej, nie ma możliwości, aby wspólnie pracujący ludzie nie
zaczęli tworzyć wspólnych reguł działania. A jeżeli firma istnieje wiele lat, przeszła mnóstwo różnych
doświadczeń, musiały pojawić się podzielane przez wielu pracowników ich interpretacje i opinie,
które dzisiaj nadal współtworzą kulturę organizacji.
Pytanie więc, czy ci wszyscy ludzie, mówiący mi, że w ich firmach nie ma kultury, kłamali? Oczywiście,
nie. Byli szczerze przekonani, że mówią prawdę. Dopiero po długiej rozmowie byli w stanie
zrozumieć, że ich firma jednak ma kulturę. Często właśnie bardziej wyrazistą niż przeciętna.
Powodem było zjawisko, które nazywam „przezroczystością kultury”. Polega ono na błędzie
percepcyjnym, sprawiającym, że nie dostrzegam tego, co jest dla mnie oczywiste. Gdy podstawowe
przekonania podzielane w organizacji są całkowicie zgodne z moim własnym systemem zasad i
wartości (lub na odwrót – to mój system wartości jest zgodny z organizacyjnym), nie zauważam ich
nawet, ponieważ wszyscy dookoła mnie zachowują się „normalnie” – tak jak mogę się spodziewać, że
będą się zachowywali. W związku z tym nie jestem w stanie łatwo dostrzec i wymienić zasad, którymi
wszyscy się kierujemy. Są dla mnie tak naturalne, że nawet się nad nimi nie zastanawiam. Aby ktoś
mógł je zauważyć, musi przyjść z zewnątrz – w tej roli może wystąpić na przykład konsultant albo
właśnie nowy pracownik.
Zdarzyło mi się kiedyś, gdy byłem jeszcze początkującym trenerem, prowadzić szkolenie dla dużej
korporacji. Wieczorem, po szkoleniu, przy ognisku usiadł koło mnie jeden z młodszych menedżerów
obecnych na sali – po chwili rozmowy okazało się, że to jego czwarty dzień w pracy i dopiero oswaja
się z sytuacją. Spytałem go o pierwsze wrażania z nowej firmy. Powiedział, że jest super, ale nie może
zrozumieć, jak wszystko może być tak poukładane, tak poustawiane w zasady, sztywne procedury i
terminy. W ciągu tych początkowych kilkudziesięciu godzin kontaktu z nowymi kolegami najbardziej
uderzyło go to, że pierwszą reakcją w odpowiedzi na pojawienie się każdego problemu było
sprawdzenie, czy istnieje procedura, która ma służyć jego rozwiązaniu.
Dwa lata później prowadziłem szkolenie dla tej samej firmy, z innego tematu. Na sali również znalazł
się ten menedżer. W międzyczasie został awansowany i chodził teraz opromieniony atmosferą
pierwszego znaczącego sukcesu. Po jednym z ćwiczeń, gdy uczestnicy wyciągali wnioski na temat
przebiegu zadania, w odpowiedzi na pytanie, co jego grupie pomogło osiągnąć sukces, odpowiedział
„To, co zawsze, zrobiliśmy dobrą robotę”. Gdy go poprosiłem o uszczegółowienie, spojrzał na mnie
zdziwiony i stwierdził „No, normalnie, zaplanowaliśmy, ustaliliśmy zasady, no i wystarczyło iść
zgodnie z naszą procedurą”. Jego koledzy pokiwali głowami, też zdziwieni, że coś takiego trzeba w
ogóle wyjaśniać. A ja przypominając sobie rozmowę przy naszym pierwszym spotkaniu, zdałem sobie
sprawę, że jest to właśnie przykład całkowitego przesiąknięcia pracownika kulturą organizacji. Te
same zasady działania, które dwa lata wcześniej budziły jego zdziwienie, stały się przez ten czas tak
oczywiste, tak „normalne”, że zastanawianie się nad nimi wydawało mu się równo niepotrzebne jak
głęboka refleksja nad faktem, że oddycha.
12
Dokładnie na tej samej zasadzie, nasza trójka wspólników z Naprawiksa nie zdaje sobie sprawy, że ich
nieformalne zasady i reguły są tak naprawdę podstawą przyszłej kultury organizacyjnej ich firmy.
Możemy też się domyślać, że ta nieświadomość sprawi, iż w przyszłości trudno będzie im zrozumieć,
dlaczego inni pracownicy nie zawsze myślą tak jak oni. Przykład Tomka, którego musieli zwolnić łatwo
będzie im bowiem zignorować, jako jednorazowe wydarzenie, wynikające z pecha w doborze
pracownika. Na początku, niewielkie firmy mogą sobie pozwolić na chwilowy brak refleksji w tym
temacie – przy niewielkiej liczbie osób, łatwo jest kontrolować kulturę poprzez swoje zachowania i
nie wymaga to dodatkowych działań. Jednak w chwili, w której firma zaczyna się rozrastać, rola
kultury radykalnie wzrasta.
Czym właściwie jest kultura organizacji?
Nadszedł moment, aby nieco precyzyjniej odpowiedzieć sobie na pytanie, czym właściwie jest kultura
organizacji – z perspektywy naukowej. W ciągu ostatnich trzydziestu lat przeprowadzono na świecie
wiele badań, dających na ten temat sporo rzetelnej i bardzo przydatnej wiedzy. Dotychczas
mówiliśmy w pewnym uproszczeniu o normach, wartościach, celach, ale też i zasadach czy typowych
zachowaniach. Wszystkie te elementy są częścią kultury organizacyjnej, ale kultura jako zjawisko jest
znacznie bardziej skomplikowana.
Geert Hofstede, holenderski badacz i jeden z najwybitniejszych na świecie ekspertów od różnic
międzykulturowych (wrócimy jeszcze do niego w rozdziale czwartym) stwierdził, że kultura
organizacji to „kolektywne zaprogramowanie umysłu, odróżniające członków jednej organizacji od
drugiej”. W rewelacyjnej książce „Kultury i organizacje” opisuje on, w jaki sposób kultury tworzone
są poprzez reakcje na zachodzące dookoła nas wydarzenia. Jego koncepcja znalazła także
potwierdzenie w moich własnych badaniach, stąd też właśnie na niej chciałbym oprzeć opis tego,
czym jest kultura organizacji i w jaki sposób jest ona wytwarzana.
Kultura organizacji to zestaw wszelkiego rodzaju przekonań i poglądów na temat tego co jest
właściwe, a co nie, podzielanych przez pracowników danej organizacji. Mogą one dotyczyć spraw
bardzo głębokich i skomplikowanych, takich jak poczucie sprawiedliwości w traktowaniu
pracowników albo bardzo banalnych, takich jak zasada witania się poprzez podanie ręki. Kulturą
organizacji jest także sposób postrzegania świata, czyli to, jak pracownicy interpretują różne
zdarzenia lub symbole. Jej częścią jest więc to, jakie znaczenie pracownicy przypisują na przykład
zaproszeniu do gabinetu prezesa na rozmowę albo jaką wartość ma dla nich zadowolenie klienta.
Częścią kultury organizacji są wspomnienia ważne dla wszystkich pracowników, ale też i slang
firmowy, używany tylko przez nich. Różnorodność elementów, składających się na kulturę jest
ogromna. Ich wspólnym mianownikiem jest jednak to, że pracownicy firmy są w stanie o nich
powiedzieć: „to nasze, u nas tak się robi, u nas tak to działa”. Kultura jest tym, co wyróżnia sposób
działania ludzi należących do jednej organizacji od sposobu działania ludzi należących do innej.
Aby zrozumieć w pełni, czym jest kultura organizacji, musimy zastanowić się także nad tym, czym są
inne rodzaje kultur, a zwłaszcza kultura kraju1 i kultura zawodu. Słowo kultura w codziennej
1
Trzy określenia: kraj, naród i społeczeństwo nie są absolutnie synonimami. W wielu krajach żyją
przedstawiciele różnych narodów tworząc jedno lub więcej społeczeństw i społeczności. Z punktu widzenia
socjologa jest to rozróżnienie bardzo ważne. Jednak z punktu widzenia zarządzania kulturą organizacyjną,
któremu poświęcona jest ta książka, ma ono dużo mniejsze znaczenie, będę więc w dalszej jej części stosował
13
rozmowie budzi najczęściej skojarzenie z zachowaniem grzecznym, obyczajnym, odpowiednim do
sytuacji ‐ po prostu kulturalnym. Mimo, że jest to skojarzenie potoczne, ma ono swoje źródło w
dokładnie tej samej logice, z której wywodzi się pojęcie kultury organizacyjnej. Nie będę tu wchodził
w szczegółowe definicje i debaty na temat kultury ogólnej, ponieważ nie to jest tematem książki.
Ujmę ją analogicznie do definicji kultury organizacji i też za Geertem Hofstede określę kulturę w
ogóle jako kolektywne zaprogramowanie umysłu, odróżniające członków jednej grupy lub kategorii
ludzi od drugiej. Oznacza to, że aby mówić o kulturze, musimy mieć do czynienia z jakimś procesem
programowania, jak to nazywa Hofstede. Tym programowaniem jest świadome lub nieświadome
przyjmowanie wzorców płynących z naszego otoczenia. Żyjąc w społeczeństwie jesteśmy
wychowywani, aby zaadaptować się do tego, czego oczekują otaczający nas ludzie. Od rodziców
uczymy się, jakie jest właściwe zachowanie wobec innych, na co możemy sobie pozwolić wobec dzieci
a na co wobec dorosłych, co wolno a czego nie. W szkole wpajane są nam kolejne zasady, tak samo
na studiach. Niektóre z tych reguł, będą określały, co należy robić w pracy, na jakie wartości i zasady
się orientować, gdy znajdujemy się w roli pracownika. Możemy w kulturze każdego kraju wyodrębnić
tę jej część, która będzie regulowała funkcjonowanie ludzi w organizacjach – zwłaszcza organizacjach
profesjonalnych, takich jak firmy. W dalszej części książki będę używał zamiennie zwrotów takich jak
narodowa kultura organizacyjna lub kultura pracy – oznaczają one te właśnie elementy kultur
narodowych, które regulują zachowania ludzi w organizacjach, ze szczególnym uwzględnieniem
przedsiębiorstw i innych podmiotów dających prace.
Analogicznie do nauki zachowań w ramach kultury danego kraju, uczymy się funkcjonowania w
grupach profesjonalnych. Rozpoczynając rozwój w jakimś konkretnym zawodzie (np. inżyniera
budowlanego, nauczyciela, psychologa, informatyka, marketingowca) jesteśmy „wychowywani” przez
bardziej doświadczonych w jego wykonywaniu – nauczycieli, starszych kolegów, przełożonych.
Uczymy się pewnych charakterystycznych zwrotów, przyjmujemy sposób myślenia, akceptujemy
zasady awansu wewnątrz tej kategorii ludzi. Nie znaczy to, że każdy inżynier budowlany myśli w ten
sam sposób. Jednakże większość z nich łączą wspólne przekonania, choćby na temat tego, co znaczy
dobrze wykonana praca, jak definiować sukces i porażkę czy też jakie są zasady awansu w swoim
zawodzie.
Każdy z nas należy do różnych kultur. Będąc Polakiem, socjologiem i trenerem biznesowym,
pracującym jednocześnie na uczelni jestem zanurzony w co najmniej czterech kulturach, które
częściowo są ze sobą spójne, a częściowo sprzeczne. Powoduje to, że w sytuacjach, w których różne
wzorce kulturowe dyktują mi różne działania, muszę podjąć wybór, która z kultur jest dla mnie
najważniejsza. A to sprowadza nas z powrotem do kultury organizacji. Każda firma zatrudnia ludzi
należących do różnych kultur zawodowych, a dodatkowo jest pod ogromnym wpływem kultury
społeczeństwa, z którego pochodzi większość pracowników. Bardziej szczegółowo wątek ten
omawiać będę w rozdziale czwartym, ale już teraz zapamiętaj, że żadna organizacja nie istnieje w
próżni, a jej kultura jest kształtowana także przez otaczające ją normy społeczne danego kraju,
regionu, czy nawet miejscowości a także poprzez przekonania charakterystyczne dla kultury profesji.
zamiennie określenia kultura narodowa i kultura kraju, wychodząc z założenia, że w większości przypadków z
praktycznego punktu widzenia różnice są niewielkie. Zaznaczam jednak, że w miarę wgłębiania się w temat
różnic kulturowych zachodzących między różnymi społecznościami, rozróżnienie tych trzech pojęć staje się
absolutnie konieczne i uczulam na to czytelników, zainteresowanych dalszą analizą tego tematu.
14
Trzy poziomy kultury
Dotąd mówiliśmy o kulturze organizacji, tak jakby składała się z wielu podobnych do siebie
elementów. Ale w rzeczywistości, jest to zjawisko dużo bardziej skomplikowane – elementy, które
wchodzą w skład kultury organizacji mogą być bardzo różnorodne i robić wrażenie zjawisk należących
do kompletnie innych kategorii. Ciekawego rozróżnienia dokonał Edgar Schein, wybitny badacz
organizacji z Massachusetts Institute of Technology, który podzielił kulturę na trzy poziomy. Na jego
modelu – stworzonym zwłaszcza na potrzeby diagnozy kultury przez konsultantów – będziemy się
opierać w tej książce.
Pierwszy poziom kultury jest najbardziej widoczny. Są to tak zwane artefakty. Artefakty oznaczają
wszelkiego rodzaju przedmioty, zjawiska i zachowania, które można zaobserwować gołym okiem, a
których znaczenie jest rozumiane tak samo przez wszystkie osoby będące częścią danej kultury.
Przykładem artefaktu może być elegancki fotel prezesa, bardzo wygodny i kupiony za duże pieniądze.
Oprócz tego, że pełni on funkcję użytkową, jest symbolem tego, jak kluczową postacią w firmie jest
prezes. Tak samo może oddziaływać luksusowy samochód, albo wydzielone miejsce parkingowe dla
szefa. Z drugiej strony, jeżeli prezes chce pokazać, że mimo większej władzy nie uważa się za kogoś
lepszego od swoich podwładnych, może to zademonstrować jadąc z nimi wspólnie na szkolenie
autobusem albo przechodząc z nimi na mówienie sobie po imieniu.
Artefakty mogą być też bezpośrednio związane z wizerunkiem firmy. Na przykład logo,
charakterystyczne kolory albo nawet układ wnętrz budynku mogą wyrażać określone przesłanie,
mówiące jaka firma chce być, dla kogo tworzy swoje produkty i w jaki sposób pracuje.
Charakterystyczny strój firmowy, wyróżniający pracowników ma zawsze przypominać im, o tym, kim
są. Skróty, slang firmowy, tajemnicze kody i żarty zrozumiałe tylko dla nich dają im z kolei poczucie
bycia członkami wewnętrznego kręgu, niedostępnego dla osób z poza organizacji.
Artefakty są poziomem kultury bardzo łatwym do zaobserwowania – wystarczy rozejrzeć się dookoła.
Łatwo jest je również zmieniać – logo można przeprojektować, samochód sprzedać, krój i kolorystykę
strojów przerobić na zupełnie nową wersję. Nawet wystrój pomieszczeń można zmienić, poświęcając
na to pieniądze. Ale wszystkie takie zmiany, choć będą miały pewien wpływ na kulturę nie robią
wrażenia zmieniających myślenie, prawda? A wynika to z tego, że kultura organizacji ma jeszcze dwa,
znacznie głębsze poziomy funkcjonowania.
Drugi poziom to normy i wartości, obowiązujące w danej organizacji. Normy czyli inaczej zasady
określają co należy, a czego nie należy robić. Wartości natomiast stanowią kryteria, którymi należy się
kierować w działaniu. Przykładem normy może być zasada wysyłania raportów przełożonemu w
każdy poniedziałek rano, albo reguła mówiąca, że pierwszy na zebraniu zawsze odzywa się najstarszy
stopniem. Przykładem wartości natomiast może być szacunek dla hierarchii władzy i traktowanie
wszystkich osób na wyższych stanowiskach z większym respektem niż podwładnych, albo regularny
przepływ informacji, traktowany jako źródło sukcesu firmy. Norm i wartości w większości sytuacji nie
można zaobserwować bezpośrednio. Można natomiast domyślić się, jakie one są, patrząc na
zachowania (a więc artefakty) realizowane przez pracowników, działających zgodnie z nimi.
15
Objawy drugiego poziomu kultury wiele osób myli z cechami indywidualnego charakteru. Na przykład
w japońskich firmach podwładni zgadzają się z przełożonym, niezależnie od tego czy ma on rację, czy
też nie. Postronni obserwatorzy mogą uznać, że świadczy to o słabości charakteru podwładnych.
Tymczasem jest to typowy przykład wpływu kultury na zachowania. W Japonii zachowanie zgodne z
hierarchią władzy jest wyższą wartością niż udowodnienie swojej racji. Ci sami pracownicy mogą być
w stanie odważnie i merytorycznie dyskutować z przedstawicielami innych przedsiębiorstw, te relacje
są bowiem regulowane zupełnie innymi normami. Jednak patrząc na pojedynczy obrazek,
przedstawiający pracownika korzącego się przed przełożonym bardzo łatwo jest uznać za przyczynę
jego zachowania cechy osobowości, a nie cechy kultury, w której funkcjonuje. Jest to zjawisko
opisane i nazwane przez psychologów błędem atrybucji. Odnosi się ono do wszelkich sytuacji, w
których przypisujemy indywidualnym cechom człowieka jego zachowania, wynikające z zewnętrznych
przyczyn. Błąd atrybucji jest również powodem dla którego trudno jest zauważyć i zrozumieć zjawisko
takie, jak kultura organizacji – ponieważ jej objawy wygodniej i prościej można sobie tłumaczyć
cechami czyjegoś charakteru. Jest to jednak ogromne i zwykle błędne uproszczenie. Kultura
organizacji jako koncepcja znacznie lepiej tłumaczy zachowania organizacyjne niż przypisywanie
wszystkich zachowań wewnętrznym uwarunkowaniom pojedynczego człowieka.
Pamiętajmy, że nasze normy i wartości w równym stopniu co od wychowania i genów, zależą od
środowiska, w którym zostajemy wychowani. Socjologowie nazywają to socjalizacją, mechanizmem
polegającym między innymi na uczeniu się zachowywania w sposób właściwy, tak jak rozumie to
nasze otoczenie. Świadomość istnienia tego zjawiska pozwala ustrzec się błędu atrybucji.
Stwierdzenia takie jak „w firmie X pracują tchórze, nigdy się nie kłócą”, albo „dział księgowości to
straszni sztywniacy, pewnie nawet na piwo nie chodzą bez budżetu”, to właśnie taki błąd w ocenie.
Te same osoby po przejściu do innej firmy, pod wpływem nowej kultury, mogą znacząco zmienić swój
styl pracy. Ludzie nie są wprawdzie doskonale plastyczni, więc indywidualne cechy charakteru zawsze
będą choć trochę widoczne spod warstwy przyjętej kultury. Ale zmiana zachowania człowieka
przenoszącego się z firmy do firmy może być naprawdę zaskakująca dla zewnętrznych obserwatorów.
Pewnym wyjątkiem od reguły dostosowywania się jest pierwsza poważna praca zawodowa w życiu.
Wniosek ten wyciągnąłem z moich badań na potrzeby doktoratu. Pierwsza praca kształtuje prywatny
system wartości pracownika mocniej niż jakakolwiek inna, odciskając swój ślad na całe życie. Im
dłużej pracownik pozostaje w pierwszej pracy, tym wpływ ten będzie silniejszy i tym trudniej
pracownikowi będzie się potem zmienić. Wpływ kolejnych stanowisk w i innych firmach będzie coraz
mniejszy. Dostrzegając na własnym doświadczeniu zróżnicowanie między firmami, nabieramy
dystansu do „jedynych właściwych” sposobów postępowania i z większym sceptycyzmem
przyjmujemy obserwowane wzory jako własne. W pierwszej pracy nie mając jednak tego
doświadczenia, pracownicy bardzo mocno internalizują obserwowane wzory. To właśnie, między
innymi powoduje, że dzisiejsi pięćdziesięciolatkowie, ukształtowani w okresie PRL mają większe
problemy w dostosowaniu się do warunków kapitalizmu niż ich młodsi koledzy. Temat ten
szczegółowo opisuję zresztą w rozdziale trzecim, poświęconym przekształceniom kultury
organizacyjnej w Polsce po roku 1989.
Trzeci poziom kultury jest najgłębszy, ma największą moc oddziaływania, ale jednocześnie jest też
najtrudniejszy do zaobserwowania. Są to tak zwane podstawowe założenia – najgłębsze
przekonania, dotyczące zasad rządzących światem. Przykładem podstawowego założenia może być
uznanie, że ludzie są z definicji nierówni i nie można do wszystkich przykładać tej samej miary, albo
16
wiara w to, że zwycięstwo w biznesie wymaga czasami działania poza granicami etyki. Takie głęboko
ukryte założenia determinują nasze zachowania, w sposób, którego często sobie nie uzmysławiamy.
Przykładowo, menedżer, który ma w sobie głębokie przekonanie, że tylko niektórzy, najwybitniejsi
pracownicy mają potencjał do sukcesu, będzie działał w zupełnie inny sposób niż taki, który wyjdzie z
założenia, że każdy pracownik może osiągnąć sukces dzięki odpowiedniemu wysiłkowi i wsparciu.
Każdy z nich, realizując w praktyce swoje podstawowe założenia ukształtuje wśród swoich ludzi
zupełnie inne zasady działania i stworzy inną kulturę podlegającemu mu obszaru.
Co ważne, tak samo jak normy oraz wartości, podstawowe założenia u osób pracujących w jednej
organizacji dość szybko zaczynają się do siebie upodabniać. Jeżeli nowy pracownik wchodzi do
istniejącej firmy, przesiąka podstawowymi założeniami już w niej obecnymi i wkrótce sam zaczyna
działać zgodnie z nimi. Tak właśnie działa kultura organizacyjna – sprawia, że pracownicy zatrudnieni
w jednej firmie zaczynają myśleć w podobny sposób. Między ludźmi pracującymi razem od lat
występują oczywiście nadal pewne różnice – ale gdy porównamy ich do osób z innego
przedsiębiorstwa, dostrzeżemy jak bardzo wspólna praca ujednolica myślenie.
Trzy poziomy kultury są zwykle ze sobą mocno powiązane. Wyobraź sobie firmę, w której
powszechnie podzielanym, głębokim założeniem będzie przekonanie, że ludzie nie mogą sobie ufać,
bo „człowiek człowiekowi wilkiem”, a inni pracownicy tylko czekają aż się potkniesz, żeby wbić Ci nóż
w plecy (znam niestety takie firmy). Wartością w tej firmie będzie dążenie do zabezpieczania swoich
pleców, a regularnie występującą normą może być na przykład zasada nie występowania ze zbytnią
inicjatywą. Artefaktami będzie tam osobiste podpisywanie się pracowników na każdej stronie
korespondencji krążącej po firmie, martwa cisza na zebraniach czy ucinanie rozmów, gdy tylko w
okolicy pojawi się ktoś nie należący do bezpośredniego kręgu zaufania. A teraz dla kontrastu wyobraź
sobie firmę, w której fundamentalnym przekonaniem będzie stwierdzenie „podstawą sukcesu w
biznesie jest innowacyjność”. Tam normą może się stać zasada prowadzenia burz mózgów za każdym
razem, gdy do rozwiązania jest jakiś nowy problem, a towarzyszącymi temu artefaktami będą tablice
pełne pomysłów i okrągły stół, przy którym spotykają się pracownicy na twórcze narady. Te dwa
przykłady pokazują, że poziomy kultury są ze sobą powiązane i wpływają na siebie. Podstawowe
przekonania kształtują wartości i normy, a one z kolei generują obserwowalne artefakty. Mechanizm
ten nie jest oczywiście aż tak prosty – jego uszczegóławianiem zajmiemy się w kolejnych rozdziałach ‐
ale na ten moment tak właśnie wyobraźmy sobie relacje między poziomami kultury.
Gdy któryś z trzech poziomów staje się niespójny z pozostałymi, w kulturze dochodzi do dysonansu –
uczucia przykrego dla wszystkich, którzy go dostrzegają. Aby zlikwidować ten stan napięcia, szybko
następuje dostosowanie się tego z poziomów, który najłatwiej da się zmienić. Daje to olbrzymie
możliwości kształtowania kultury – i temu między innymi poświęcone będą rozdziały piąty, szósty,
siódmy i ósmy.
(Dys)funkcjonalność kultury
Przykład organizacji, w której nikt nikomu nie ufa demonstruje kolejny ważny aspekt kultury
organizacyjnej – jej ciemną stronę. Kultura organizacji może bowiem wspierać cele biznesowe firmy,
ale może też działać na nie destrukcyjnie. Ciężko sobie wyobrazić jakąkolwiek organizację – może
poza agencją kontrwywiadu – w której całkowity brak zaufania do współpracowników mógłby
przekładać się na pozytywne efekty. A tymczasem jest to zatrważająco częste zjawisko. Istnieje wiele
17
innych podstawowych założeń kulturowych, które także mogą działać negatywnie na organizacje i
powodować szkody. Dobrym przykładem jest ukryte założenie bardzo wielu, zwłaszcza
postkomunistycznych, przedsiębiorstw w Polsce, mówiące, że nie pracownik jest dla dobra klienta,
tylko klient (petent) dla dobra pracownika. Podejście to powoduje, że firmy te tracą klientów na rzecz
konkurencji, która potrafiła zbudować w swojej kulturze bardziej pozytywne nastawienie do osób
kupujących ich usługi lub produkty.
Jednocześnie, nie każda kultura – nawet przepełniona wartościami uznawanymi społecznie za
pozytywne ‐ sprawdzi się w każdej organizacji. Gdy pracowałem jako konsultant dla pewnej firmy
produkcyjnej, która chciała zmienić swoją kulturę organizacji, usłyszałem od szefa działu HR
następujące stwierdzenie „Bo my chcemy mieć kulturę radosnej, miłej pracy”. Spytałem wtedy „No
dobrze, ale jak to się ma do charakteru Waszego biznesu? Skoro większość waszych pracowników
wykonuje ciężką pracę fizyczną, to czy oznacza to, że chcecie zmienić charakter ich pracy? W innym
wypadku będziecie mieli znaczącą niespójność i ta kultura zamiast wzmocnić, będzie osłabiała waszą
skuteczność”. Człowiek ten zafrasował się wówczas i dopiero wtedy zaczął zastanawiać nad tym, jaka
kultura będzie najbardziej adekwatna dla jego firmy. Po wielu godzinach pracy, ustaliliśmy
ostatecznie, że najwartościowszą treścią, jaka może być wpisana w kulturę tej firmy będzie
przekonanie o pozytywnej wartości dobrze, szczegółowo wykonanej, nawet ciężkiej pracy i fachowa
duma z jej robienia. Sprawi ona, że pracownikom będzie się pracowało lepiej, z poczuciem sensu tego
co robią, a to z kolei spowoduje ich większą wydajność. Zastanawiając się nad kształtowaniem kultury
organizacji, należy więc zawsze myśleć o tym, jak jej treści mają się do tego, co jest jej zadaniem. Nie
każde pozytywne przekonanie będzie pasowało do każdej organizacji. Szczegółowo tę i inne pułapki
kształtowania kultury opisuję w drugiej części książki.
Jak powstaje kultura organizacyjna
Kultura organizacji powstaje ze zderzenia bardzo wielu czynników. Podzieliłem je na cztery różne
kategorie: (1) tworzenie się kultury w oparciu o doświadczenia organizacji (2) wnoszenie treści
kultury przez pracowników, (3) wpływ otoczenia biznesowego i lokalnego środowiska, (4) rola
struktury organizacyjnej i uwarunkowań technologicznych.
Pierwszą kategorią jest uwspólnianie i uogólnianie doświadczeń, jakie są udziałem pracowników
organizacji. Przekonania, składające się na kulturę, powstają wskutek uwspólniania poglądów wielu
osób i wypracowywania czegoś, co socjolog nazwie wspólną definicją sytuacji. Jeżeli to samo
doświadczenie stanie się udziałem różnych ludzi, poprzez wnioskowanie indukcyjne mogą oni uznać,
że doświadczenie to było przykładem szerszej reguły, dotyczącej tego jakie jest właściwe
postępowanie w ich firmie.
Dla przykładu wyobraź sobie następującą sytuację: trzech pracowników w jednym tygodniu próbuje
wejść do gabinetu przełożonego. Wszyscy mają sprawy, które uważają za ważne. Żadnemu się jednak
to nie udaje, ponieważ sekretarka ostro ich upomina, mówiąc, że dyrektorowi nie należy
przeszkadzać. Dodatkowo stwierdza jeszcze, że jeżeli dyrektor będzie chciał z nimi rozmawiać, sam
ich zaprosi. Ci trzej pracownicy, gdy porozmawiają o tym co ich spotkało, stworzą wspólną definicję
sytuacji. Będzie ona zapewne zawierała negatywne wartościowanie dyrektora jak też i sekretarki.
Wnioski z tej definicji zniechęcą ich do podejmowania podobnych prób w przyszłości. A jeżeli
dodatkowo spotkają kolegę‐plotkarza i opowiedzą mu o tym wydarzeniu, ich świeżo utworzone
18
przekonanie może zostać przekazane dalej i powielone w całej organizacji. Jeżeli takie wydarzenia
będą miały miejsce odpowiednio często, poczucie niedostępności kierownictwa i przekonanie o
opryskliwości sekretarek staną się powszechnie podzielaną treścią kulturową tej firmy.
Sprawa wejścia do dyrektora jest przypadkiem dość banalnym. Ten sam mechanizm zadziała jednak
również w każdej innej, także dużo poważniejszej sytuacji. Jeżeli na przykład podczas obrad
kierownictwa pierwszy do głosu będzie zawsze dopuszczany dyrektor finansowy, kwestie budżetowe
będą zawsze ostatecznym kryterium rozstrzygania sporów, a jedynym sposobem na awans będzie
uzyskanie oszczędności lub zwiększenie przychodów, po pewnym czasie w firmie zapanuje
przekonanie, że najważniejsze są pieniądze i we wszystkich wydarzeniach, mających miejsce,
pracownicy będą szukali przyczyn powiązanych z finansami. Co ważne, będą tak interpretowali
wydarzenia nawet nie mające podtekstu pieniężnego. Ludzie będą wytwarzać sobie zbiorowe
przeświadczenia, poprzez łączenie ze sobą podobnych wydarzeń i na ich podstawie wnioskowanie o
tym, jak funkcjonuje otaczający ich świat. Jest to najprostszy ze sposobów, w jaki tworzona jest
kultura organizacji.
Innym sposobem tworzenia kultury jest wnioskowanie z sukcesów i wybieranie tych sposobów
zachowywania się, które w przeszłości wydawały się dawać dobre wyniki. Przykładowo, jeżeli szef
marketingu bez przerwy powtarza swoim podwładnym, że najbardziej twórcze pomysły będą
pojawiały się w nieformalnej atmosferze i jednocześnie doprowadzi swój zespół do sukcesów, z
czasem pracownicy tego działu skojarzą nieformalną atmosferę ze skutecznością i nigdy nie będą
zachowywać się w sposób tak zdyscyplinowany jak pracownicy działu księgowego. Elementem
kultury działu marketingu stanie się nieformalny sposób bycia, przejawiający się mówieniem sobie
zawsze po imieniu, mniejszą dyscypliną w zakresie godzin pracy, większą elastycznością spotkań czy
akceptacją dla bardziej swobodnych strojów. Co najciekawsze, wszystkie te zjawiska będą miały
miejsce, nawet jeżeli realną przyczyną sukcesów działu wcale nie była nieformalna atmosfera, a
bardzo trafny dobór narzędzi marketingowych przez szefa. Pracownicy nie będą bowiem analizować
złożoności zachodzących zjawisk – będą patrzeć jedynie na to, co wydaje się być skutkiem i przyczyną
i to właśnie przyjmą za prawidłowość. Być może nieformalna atmosfera naprawdę ma pozytywny
wpływ na pracę działu – ale być może nie. To jest jednak nie będzie powstrzymywało pracowników
od wychwalania jej zalet i mówienia osób z działu księgowego per „sztywniacy”. Kultura odpowiednio
zakorzeniona, staje się bowiem niekwestionowalna i, tak jak wcześniej opisywałem, całkowicie
przezroczysta.
Nie zawsze kultura organizacji wymaga wielokrotnego powtarzania się zdarzeń. Niektóre zjawiska
mają taką siłę oddziaływania, że ich jednorazowe wystąpienie wystarczy, aby pozostawić w
organizacji na długie lata przekonania kształtujące zachowania pracowników. Doskonałym
przykładem są klęski żywiołowe – takie jak na przykład powódź. W pewnej wrocławskiej firmie, której
siedziba została zagrożona podtopieniem w roku 1997, powódź spowodowała zasadniczą zmianę
stosunku do dostawców. W chwili zagrożenia fabryki, dostawcy przerwali bowiem własną pracę i
przyjechali ze swoimi załogami, aby ratować budynek przed zalaniem. Mieli w tym swój oczywisty
interes ‐ upadek firmy spowodowałby zachwianie egzystencji ich własnych przedsiębiorstw. Ale i tak
pracownicy ratowanej fabryki zapamiętali przede wszystkim wspólne doświadczenie walki ramię w
ramię przeciwko żywiołowi. Od tego czasu, mimo że minęła już ponad dekada, dostawcy firmy są do
dziś traktowani bardziej jak przyjaciele niż jak kontrahenci biznesowi, a jedną z pierwszych rzeczy, o
19
jakich dowiadują się nowi pracownicy jest legenda wspólnej walki z powodzią i będącego jej skutkiem
braterstwa między firmami.
Innym przykładem mocnego, jednorazowego wydarzenia, kształtującego kulturę firm jest kryzys
gospodarczy. Spowodowane nim cięcia kosztów, często oznaczające także masowe zwolnienia
zaburzyły atmosferę zaufania i spowodowały, że w wielu firmach zagościła niepewność i przekonanie
o tym, że pracodawca będzie bronił pracowników tylko gdy jemu się to opłaci. Przekonania takie
mogą utrzymywać się przez wiele lat, nawet gdy kryzys się skończy a jego skutki gospodarcze już
dawno przestaną być odczuwalne. W kulturze firm, które najbardziej w jego trakcie ucierpiały,
pozostaną bowiem elementy utrudniające pracę, takie, jak brak zaufania i niechęć do właścicieli.
Drugą kategorią źródeł kultury organizacyjnej są cele, wartości i normy osób, które pracują w danej
organizacji. Złożoność kształtowania się kultury sprawia, że nie ma jednej prostej odpowiedzi na
pytanie, kto konkretnie odpowiada za jej kształt. Oczywiście, na poziomie zarządczym można
stwierdzić (i często się tak robi), że odpowiedzialnym za kulturę firmy powinien być przede wszystkim
jej CEO – naczelny prezes, dyrektor lub jakkolwiek inaczej zostanie on nazwany. Jego
odpowiedzialność jest dwutorowa. Z jednej strony, dzięki swojej pozycji ma największą w organizacji
możliwość modelowania przekonań i idących z nimi w parze działań. Przykładowo, jeżeli prezes jest
przekonany o wadze głosu każdego pracownika i będzie chętnie rozmawiał nawet z szeregowymi
robotnikami, prawdopodobnie jego podwładni menedżerowie zaczną postępować podobnie2.
Niemniej, jego obszar oddziaływania ma swoje ograniczenia. Nawet świecący najlepszym przykładem
CEO nie jest w stanie wpłynąć na postępowanie każdego pracownika. A kulturę organizacyjną tworzą
wszyscy ludzie funkcjonujący w ramach firmy – każdy z nich swoimi zachowaniami, poglądami
wyrażanymi wprost albo poprzez działanie wpływa na opinie innych. Siła oddziaływania różni się w
zależności od szacunku jakim dana osoba cieszy się w organizacji i wpływu jaki ma na innych. Duży
wpływ na kulturę organizacyjną mają zawsze nieformalni liderzy opinii: mogący nie mieć żadnej
władzy organizacyjnej szeregowi pracownicy, którzy mimo to cieszą się znaczącym uznaniem
kolegów. W trakcie moich badań rozmawiałem m.in. z dyrektorem produkcji dużej firmy z branży
AGD. Opowiadał mi on o tym, w jaki sposób wprowadzał innowacyjny system zarządzania jakością.
Jak stwierdził, konieczne było uzyskanie akceptacji pracowników liniowych, ponieważ brak ich
przekonania do nowego systemu uczyniłby innowację bezskuteczną. Wsparcie to on i jego zastępcy
uzyskali, identyfikując liderów opinii i rozmawiając o nowym systemie właśnie z nimi. Gdy spytałem
skąd wiedzieli, kto jest takim liderem, wyjaśnił mi, że zidentyfikowanie tych osób było bardzo łatwe –
wystarczyło popatrzeć kto do kogo dosiadał się w stołówce zakładowej, lub kto był w centrum uwagi
podczas przerwy na papierosa. Ta celna identyfikacja pomogła bardzo szybko wprowadzić
usprawnienie, ponieważ przekonani do niego liderzy opinii pozytywnie wpłynęli na swoich kolegów,
zmniejszając ryzyko oporu i działań sabotujących.
2
Tu jednakże zwykle dochodzi do zgrzytów i niespójności. Kierownictwo często bowiem wygłasza różne stwierdzenia
mające w zamyśle podkreślać wagę ludzi dla firmy, ale gdy przychodzi do działań, swoim zachowaniem nadaje komunikat
zupełnie przeciwny, lekceważąc i ignorując jakiekolwiek głosy dochodzące z bardziej odległych szczebli hierarchii. Powoduje,
że realnie przekazywanym wzorcem nie staje się troska o ludzi, a niespójność i poczucie, że można i należy składać fałszywe
deklaracje.
20
Tak więc od wnętrza, kulturę organizacji tworzą wszyscy jej pracownicy – oddziałując z różną siłą, ale
zawsze mając pewien wpływ. Jak pokazuje jednak powyższa historia, kierownictwo może kształtować
kulturę nie tylko poprzez indywidualny przykład. Ma do dyspozycji bowiem duże spektrum narzędzi
wpływających na poglądy pracowników. Często narzędzia te mogą mieć charakter bardzo twardy i
mierzalny – bardziej szczegółowo opiszę to w rozdziale szóstym.
Trzecim rodzajem źródeł kultury jest otoczenie organizacji – na dobre i na złe. Jeżeli ważny
kontrahent zerwie w niespodziewany sposób umowę, może to wpłynąć na kulturę firmy, zasiewając
w niej nieufność do współpracujących przedsiębiorstw. Stanie się tak jednak tylko, jeżeli osoby, które
miały do czynienia z tym konkretnym kontrahentem odbiorą tę sytuację jako dowód jego złych
intencji i tak przedstawią to swoim kolegom i koleżankom. Wówczas opowieść o złym kontrahencie,
który bez powodu zerwał kontrakt i naraził firmę na straty zacznie krążyć w organizacji, powodując
nieufność do wszelkich zewnętrznych partnerów.
Z drugiej strony, słyszałem także historie o tym, jak poddostawcy wielkich korporacji przejmowali od
nich nie tylko logo i kolory firmowe, ale także sposób bycia i zasady działania. Doskonałym
przykładem jest historia pewnego departamentu sprzedażowego międzynarodowej korporacji. Jego
pracownicy opowiedzieli mi, jak ich dealerzy, stanowiący ogniwo pośrednie pomiędzy nimi i ich
docelowymi klientami adaptowali się do współpracy. Początkowo oklejali oni samochody w taki sam
sposób jak handlowcy korporacji, później zaczęli nosić podobne garnitury, aż wreszcie zaczęli
stosować te same techniki sprzedażowe, używać tych samych skrótów i definiować sukces i porażkę
w ten sam sposób co dostarczająca im towar korporacja. Historia ta jest wprawdzie dość wyjątkowa,
jak na polskie warunki – większość dystrybutorów nie jest tak chętna do przejmowania kultury
producentów. Miała ona jednak naprawdę miejsce, a wynikła z odpowiedniej strategii dyrektora,
który potrafił nawiązać tak dobre relacje z dealerami, że czuli się niemal jak część firmy, od której
kupowali towary. Jest to dla mnie niezwykle celny przykład tego, że jedna firma może naprawdę
kształtować kulturę organizacyjną innej.
Czwartym i ostatnim rodzajem źródeł, kształtującym kulturę jest całe zaplecze organizacyjno‐
technologiczne firmy. Jest to czynnik o ogromnym znaczeniu. Stojąc w kolejce do okienka PKP na
dworcu słyszę często utyskiwania ludzi na opieszałość kasjerek, ich brak zaangażowania i niechęć do
klientów. Rzadko przyłączam się do takich dyskusji, mam bowiem świadomość, że indywidualnie,
panie siedzące za szybkami mogą być bardzo miłymi osobami. Ich zachowanie w pracy nie wynika
bowiem z ich cech charakteru, ale z otoczenia organizacyjnego, w jakim funkcjonują. Brak jest im
jakiekolwiek systemu motywacyjnego (finansowego lub innego), który mógłby skłaniać je do włożenia
wysiłku w uczynienie transakcji szybszej lub milszej dla klienta. W bizantyjski sposób rozbudowane
regulacje wewnętrzne nie pozwalają im załatwić większości spraw, takich jak na przykład zwrot
biletu, w prosty sposób i wymagają licznych podpisów oraz pieczątek. Brak sprawnego systemu
komunikacji pomiędzy pociągami, punktami informacji a kasami sprawia, że uzyskanie informacji o
realnym opóźnieniu pociągu graniczy z cudem. Wszystko to są elementy strukturalno‐technologiczne
firmy. Rzeczy, na które panie kasjerki nie mają znaczącego wpływu. Wszystkie te elementy powodują
natomiast wykształcanie u pań z kas przekonań typu „nie warto się starać, bo nikt mnie za to nie
pochwali”, „klienci, którzy przychodzą ze skomplikowanymi sprawami robią mi bardzo duży kłopot,
więc trzeba ich unikać” i wielu podobnych. Przekonania te z kolei pociągają za sobą dokładnie te
zachowania, które sprawiają, że kolejka podróżnych denerwuje się i wymienia między sobą złośliwe
uwagi na temat „tych głupich bab”. Jest to zresztą kolejny przykład, wspomnianego wcześniej błędu
21
atrybucji, a więc traktowania zachowań ludzi jako wynikających z ich cech charakteru, a nie z
kształtującej ich kultury organizacji.
Podsumowanie
Kultura organizacyjna jest zjawiskiem mającym ogromny wpływ na codzienne funkcjonowanie każdej
firmy. Tworzona jest, często w sposób nieświadomy, poprzez ludzi pracujących w firmach, wypływa z
oddziaływań otoczenia, kształtowana jest przez strukturę firmy i dostępną w niej technologię. I
mimo, że każda firma ma kulturę, nie każda o tym wie – i nie każda potrafi ten fakt wykorzystać. W
następnych rozdziałach opowiem o tym, dlaczego jednak warto się tym zainteresować i jakie mogą
być konsekwencje pozostawiania kultury organizacyjnej samej sobie. Pokażę też na podstawie
przeprowadzonych przeze mnie badań, jak zmieniła się kultura organizacji we współczesnej Polsce i
jakie są tego konsekwencje dla każdego z nas oraz w jaki sposób świadomie możemy kształtować
kulturę przedsiębiorstwa, w którym pracujemy.
Wrócimy też nie raz do naszej trójki młodych wspólników i ich firmy – Naprawiksa. Po pierwszym
sukcesie, w miarę rozwoju, zaczną się bowiem trudności, wynikające właśnie z niezrozumienia i
ignorowania wagi kultury organizacyjnej. Narastające różnice wartości pomiędzy właścicielami a
podwładnymi mogą doprowadzić ostatecznie do poważnego kryzysu, a nawet do upadku całej firmy.
Czy uda się im przed tym uchronić? Zapraszam do rozdziału drugiego.
Do przemyślenia:
1. Normy, wartości i cele organizacyjne dotyczą zwykle wielu aspektów – nie tylko biznesowego.
Zastanów się teraz chwilę i pomyśl, jakie elementy kultury firmy Naprawix udało Ci się
zaobserwować. Być może zechcesz przeczytać fragment opisujący młodą firmę jeszcze raz.
Wypisz wszystkie treści kultury, jakie zauważysz – jeżeli chcesz, możesz spróbować podzielić
je też na trzy poziomy: artefakty, normy i wartości oraz podstawowe założenia.
2. Zastanów się nad tym, ile refleksji poświęcałeś dotychczas kulturze organizacyjnej firmy, w
której pracujesz. Czy po przeczytaniu tego rozdziału pojawiły Ci się jakieś nowe przemyślenia?
Do czego może być Ci przydatna ta wiedza?
3. Zastanów się, jakie podstawowe przekonania, wartości i zasady oraz powiązane z nimi
artefakty (rzeczy, zachowania, symbole) najbardziej podobają Ci się w firmie, w której
pracujesz. A które są najbardziej niezgodne z Twoimi osobistymi przekonaniami? Poświęć
kilka minut na zastanowienie się.
22
ROZDZIAŁ 2: Dlaczego warto zainteresować się kulturą organizacji?
‐ Mamy problem – powiedział Andrzej, spoglądając znad segregatora – od trzech dni przeglądam
dokumenty oddziału w Opolu i uważam, że mamy tam poważny problem.
Jego wspólnicy spojrzeli na niego zaniepokojeni.
‐ Dobre wyniki się skończyły? – spytał Marcin.
‐ Poleciały o połowę. Ale nie to jest najgorsze.
‐ A co?
‐ Chyba wreszcie zrozumiałem, dlaczego w ogóle kiedykolwiek były dobre. Mam tu wszystko w
dokumentach. Kurde, mieliśmy to tutaj cały czas!
‐ Co masz na myśli?
‐ Mamy poważny problem – powtórzył Andrzej – nie wiem, czy nie będziemy musieli zamknąć tego
oddziału.
***
A wszystko wyglądało tak dobrze. Firma funkcjonowała na rynku już prawie cztery lata, w
międzyczasie zdobywając pozycję, budując sobie dobrą markę, ale też i zaplecze techniczne.
Wspólnicy dawno już wyprowadzili się ze starego budynku, w którym zaczynali swoją działalność,
naprawiając sprzęty na podłodze. Również drugie biuro, które wynajęli po promocyjnej cenie od
upadającej państwowej firmy okazało się dla nich za małe. W tej chwili główną siedzibą Naprawiksa
był nowoczesny biurowiec, przy jednej z głównych arterii Wrocławia. Zajmowali cztery pokoje, dwa
poświęcone naprawom, jeden biurowy i jeden, w którym przyjmowali klientów. Dawno też skończyli
już z jeżdżeniem po domach – teraz taka usługa kosztowała dodatkowo znaczne pieniądze i
wykonywali ją tylko dla stałych klientów. Zatrudniali też znacznie więcej osób – w samym Wrocławiu
mieli już ośmiu pracowników.
No i były też oddziały.
Pierwszy oddział powstał przez przypadek. Mieli ustabilizowaną sytuację, zarobki znacznie
przekroczyły potrzeby życiowe wspólników i coraz więcej pieniędzy z miesięcznych dochodów mogli
zostawiać na koncie firmy, przeznaczając je na inwestowanie w dodatkowe sprzęty, szkolenia dla
swoich pracowników, czy też zatrudnianie dodatkowych osób. W efekcie, już po dwóch latach od
założenia, Naprawix stał się firmą stabilną, zarabiającą na siebie i rokującą na przyszłość. Wspólnicy
nie planowali wprawdzie jeszcze rozszerzania działalności poza swoje rodzinne miasto, uznając, że
muszą jeszcze trochę wzmocnić podstawy finansowe swojej firmy. Gdy jednak nadarzyła się okazja,
wykorzystali ją.
Okazją tą był Adam – jeden z ich najlepszych pracowników. Zatrudnili go na samym początku
działania firmy, w miejsce zwolnionego po miesiącu Tomka. Adam, wcześniej pracujący jako
dźwiękowiec na koncertach, miał doskonały zmysł techniczny, z którym w parze szło opanowanie,
pozwalające zachować spokój w najbardziej nerwowych momentach. Szybko stał się ważną częścią
firmy, dzięki wiecznemu uśmiechowi i jednoczesnej solidności w pracy zdobywając uznanie i sympatię
nawet nieufnego Marcina. Wyglądało na to, że Adam zostanie z firmą na długie lata, gdy nagle na
23
drodze stanęło jego życie osobiste – połączenie choroby matki i zdobycie narzeczonej z rodzinnej
miejscowości, Trzebnicy sprawiło, że postanowił opuścić Wrocław. Postawił sprawę bardzo uczciwie,
przyszedł do Andrzeja i spytał, ile czasu powinien zostać, żeby być w stanie przekazać swoje obowiązki
komuś innemu. Andrzej, po upewnieniu się, że decyzja jego pracownika jest ostateczna, nie
odpowiedział mu od razu, prosząc o kilka godzin na naradzenie się ze wspólnikami.
Adam nie był świadkiem tej narady, stąd jego zaskoczenie, gdy cała trójka właścicieli wyszła z niej
razem i z serdecznymi uśmiechami poprosiła go na oficjalną rozmowę. W jej trakcie Andrzej po kilku
słowach uprzejmości, zaproponował mu otwarcie w Trzebnicy zamiejscowego oddziału firmy.
‐ Wiesz Adam – powiedział, uśmiechając się – od dawna myśleliśmy, żeby coś takiego zrobić – nie
mieliśmy tylko pomysłu na dobrego człowieka, któremu moglibyśmy powierzyć kierowanie interesem.
No, ale skoro Ty i tak musisz wyjechać, to zamiast Cię stracić, przekujmy problem w szansę – załóż
oddział i kieruj nim. Będziemy Ci wypłacać dotychczasową pensję plus premię w postaci dziesięciu
procent tego, co zarobisz. Możesz zatrudniać ludzi, wynajmować pomieszczenia, dawać ogłoszenia,
cokolwiek, żeby biznes się kręcił. Przygotujemy pewną kwotę na rozruch i damy Ci trzy miesiące czasu,
w którym nie musisz przynosić zysków. Co Ty na to?
Adam zgodził się na propozycję. Wyjechał z Wrocławia dwa miesiące później, po wielu godzinach
rozmów ze wspólnikami, ustalaniu strategii, planowaniu i kilkunastu wycieczkach do odległej o
trzydzieści kilometrów Trzebnicy. W ich wyniku nie tylko przygotował biuro, ale nawet zatrudnił
pierwszego pracownika. Nowy oddział, dzięki zaangażowaniu swojego kierownika przyniósł pierwsze
zyski już po dwóch miesiącach. Okazał się w dodatku jedyną taką firmą w piętnastotysięcznej
Trzebnicy i do czasu, kiedy po roku pojawiła się pierwsza konkurencja zdążył nabrać już takiej renomy,
że jego pozycja była niezagrożona. Adam prowadził działalność w dokładnie taki sam sposób, jak
właściciele firmy we Wrocławiu. Naprawy były dokonywane w sposób solidny i z pełną informacją dla
klienta. Ich koszt nie był wprawdzie niski, a robocizna wyceniana znacznie wyżej niż u konkurencji, ale
mimo to klientów nie brakowało.
Wszystko to sprawiło, że wspólnicy zaczęli na poważnie rozmawiać o otwarciu kolejnego oddziału.
Zwłaszcza od momentu, gdy zyski z działalności Trzebnicy sprawiły, że miesięczne dochody firmy
wzrosły o ponad połowę. Tutaj jednak sprawy zaczęły się komplikować – żaden z pozostałych
pracowników nie przejawiał ochoty do wyjazdu na odległą placówkę, żaden z nich nie robił na
wspólnikach też wrażenia osoby, która by się nadawała do samodzielnego prowadzenia biznesu.
Spotykali się co tydzień, na poniedziałkowych, porannych zebraniach – które stały się już rytuałem
przez lata – i z coraz większym poczuciem presji szukali sposobu na dalszy rozwój.
‐ Musimy kogoś znaleźć – mówiła zwykle Beata – czas ucieka, za chwilę w każdym mieście powstaną
takie punkty jak nasz. Jeżeli natychmiast nie zaczniemy się rozrastać, stracimy kluczową szansę.
Chłopaki, myślmy, skąd wziąć ludzi do nowych oddziałów!
Myśleli więc. Wzmocnieni sukcesem oddziału trzebnickiego, który z tygodnia na tydzień radził sobie
coraz lepiej, coraz bardziej obniżali swoje oczekiwania wobec potencjalnego przyszłego szefa
oddziału. Sami siebie przekonywali, że nie musi być aż tak wybitny – rynek jest tak dobry, że każdemu
w miarę zorganizowanemu człowiekowi uda się rozkręcić szybko biznes.
24
***
Kultura organizacyjna to sposób w jak działa organizacja. To codzienne zachowania pracowników,
rytuały, wartości, zasady – ale przede wszystkim ukryte, kluczowe założenia. Edgar Schein,
wspomniany w poprzednim rozdziale jeden z najwybitniejszych na świecie ekspertów w temacie
kultury organizacyjnej w swojej książce „Organizational culture and Leadership” opisuje w jaki sposób
sukcesy w rozwiązywaniu problemów stają się podstawą ukrytych założeń, mówiących o tym, jak
działa świat. W pierwszym rozdziale pokazywałem, w jaki sposób ukryte założenia wpływają na naszą
pracę. Tutaj na przykładzie naszej trójki wspólników widzimy, w jaki sposób ich doświadczenie –
sukces oddziału trzebnickiego – sprawia, że odrzucają dotychczasowe założenia, mówiące o tym, że
należy ostrożnie dobierać ludzi, na rzecz coraz większego ryzyka. Działanie naszej trójki napędza też
inny mechanizm, niezwykle niebezpieczny dla grup podejmujących decyzję: tzw. syndrom myślenia
grupowego.
Syndrom myślenia grupowego polega na wzajemnym wzmacnianiu przez grupę przekonań,
wyrażanych przez jednego z jej członków, nawet gdy jest to opinia mocno nierealistyczna. Jeżeli w
grupie nie ma nikogo, kto byłby w stanie podjąć rzeczową krytykę, nie bojąc się presji wywieranej
przez resztę, członkowie grupy będą mieli poczucie, że ich opinie są logiczne i wyważone. Działa tu
prosty konformizm, udowodniony w niezliczonych eksperymentach psychologów. Opinia grupy
potrafi sprawić, że odrzucamy zdrowy rozsądek i poddajemy się dyktatowi opinii grupowej. Jest to
szczególnie prawdopodobne w grupie, która się zna, lubi i spędza ze sobą tak dużo czasu, że zaufanie
do opinii pozostałych osób jest wyjątkowo mocne. Ukryte przekonania, wzmacniane przez myślenie
grupowe prowadzą Naprawix w niebezpieczną stronę. A ponieważ opinia wspólników jest cały czas
potwierdzana przez pojedynczy, ale bardzo wyraźny sukces oddziału w Trzebnicy, nic nie jest w stanie
ich zawrócić w obranej drogi.
***
Ten poniedziałek zaczął się tak jak większość spotkań w ostatnich dwóch miesiącach. Po krótkim
podsumowaniu bieżących problemów, Beata spojrzała na wspólników i spytała:
‐ To co, wałkujemy znowu temat kolejnego oddziału?
Marcin jęknął i schował twarz w dłoniach
‐ Nie, błagam… mam już dość gadania o tym, co byśmy mogli, tylko nie wiemy jak.
‐ A ja wiem jak – głos Andrzeja sprawił, że jego wspólnik odjął ręce od twarzy i spojrzał zaskoczony –
mam nie tylko pomysł. Mam nawet konkretnego człowieka.
‐ Kogo?
‐ Nie wiem, czy go znacie. To mój stary kolega, poznałem go jeszcze przed studiami. Razem kręciliśmy
drobne biznesy, zanim założyłem z Wami firmę. Fajny, obrotny, no i mogę mu zaufać. Czyli my
możemy – poprawił się szybko – zarobił parę groszy na sprzedawaniu komórek i teraz szuka czegoś
bardziej perspektywicznego, bo ten rynek nie rokuje, duże firmy przejmują handel telefonami i drobni
detaliści nie mają czego szukać
‐ A jesteś pewien, że nie schrzani nam biznesu? Myśleliśmy przecież o wzięciu kogoś od nas
‐ Pewien to jestem tylko śmierci i podatków – wyszczerzył zęby Andrzej i przejechał dłonią po
nażelowanych włosach – ale przecież możemy spróbować. Co mamy do stracenia? Poza tym, Beata,
25
sama ciągle mówisz o tym, że rynek nam ucieka, że pojawia się konkurencja… jak nie spróbujemy to
się nie uda!
‐ No dobra – Marcin podniósł się z krzesła i przeciągnął – czy ten Twój kolega może się z nami
spotkać?
‐ No pewnie.
Spotkanie zostało zaaranżowane już następnego dnia. Bartosz zrobił na wspólnikach wrażenie dobre.
Miał doświadczenie w prowadzeniu swojego biznesu, był wygadany i umiał nakręcać do
podejmowania ryzyka. Był też – co najważniejsze – przyjacielem Andrzeja. Formalności załatwiono w
ciągu kilku dni i już pod koniec miesiąca nowy oddział, w Opolu był gotów do pracy. W tym samym
czasie wspólnikom udało się podpisać kolejną umowę na naprawę i konserwację urządzeń w dużej
firmie, w centrum Wrocławia – szczegóły związane z tym tematem zajęły ich przez kolejne kilka
tygodni. Gdy w końcu udało im się wygrzebać spod tony papierów, postanowili sprawdzić, jak sobie
radzi ich nowy opolski przedstawiciel. Ku swojemu zaskoczeniu i zadowoleniu, okazało się, że już w
pierwszym miesiącu oddział przyniósł kilka tysięcy złotych zysku. Kolejne spływające faktury,
wystawiane klientom, utwierdzały ich tylko w przekonaniu, że podjęli dobrą decyzję. Beatę wprawdzie
zaniepokoiło początkowo, że ceny oferowane przez ich opolski oddział są znacząco niższe niż we
Wrocławiu – ale Bartosz w rozmowie telefonicznej wyjaśnił Beacie, że to jego celowa strategia, żeby
ściągnąć do siebie klientów, niezbędna na rozruch. Argumentacja ta wydawała się sensowna i spójna,
co więcej nawet mimo niskich cen, firma i tak przynosiła dobry zysk. Beata nie podzieliła się więc
swoimi wątpliwościami nawet z partnerami.
Minęło pięć miesięcy. W tym czasie firma rozwijała się dalej. Do wysłużonego już firmowego Citroena
został dokupiony nowy, znacznie lepszy samochód. Właściciele zainwestowali też w służbowe
telefony, aby być w ciągłym kontakcie ze swoimi pracownikami, oddelegowanymi do obsługi rosnącej
liczby klientów firmowych. Z Trzebnicy i Opola spływały co miesiąc pieniądze. Pierwszy oddział nadal
się rozwijał, choć tempo już spadło. Adam sprowadzony do Wrocławia na naradę wyjaśnił, że jego
zdaniem wyczerpali już możliwości rozwoju w Trzebnicy, obsługując niemal wszystkich, którzy mogli
chcieć coś u nich naprawić. Sytuacja ta utwierdziła wspólników w przekonaniu, że dalszy rozwój firmy
może odbywać się wyłącznie drogą otwierania kolejnych oddziałów, w innych miastach. Zanim jednak
zdążyli podjąć jakiekolwiek działania, któregoś dnia, Beata i Marcin zostali przez Andrzeja poproszeni
o pilne spotkanie, w sprawie oddziału w Opolu.
***
‐ Mamy poważny problem – powtórzył Andrzej – nie wiem, czy nie będziemy musieli zamknąć tego
oddziału
‐ Ale dlaczego – Marcin spojrzał na niego zszokowany – przecież przynosi pieniądze?
Andrzej przez długą chwilę patrzył na wspólników, po czym opowiedział im wszystko.
Zaczęło się tydzień wcześniej. Andrzej, którego numer telefonu funkcjonował na stronie internetowej,
jako główny kontakt do centrali firmy, podniósł pewnego dnia słuchawkę, aby usłyszeć rozgniewany
kobiecy głos, oskarżający jego osobiście i całą firmę o ogólną niekompetencję, złodziejstwo i
arogancję. Gdy udało mu się wreszcie uspokoić rozmówczynię na tyle, żeby dowiedzieć się o co chodzi
usłyszał długą historię o tym, jak to oddała ona swój komputer do naprawy w opolskim oddziale,
26
zapłaciła pieniądze, po czym otrzymała sprzęt, który nie tylko zepsuł się ponownie po dwóch dniach,
ale w dodatku spowodował utratę ważnych dla niej danych. A osoba, do której zgłosiła się w Opolu z
reklamacją, nie tylko nie zgodziła się dokonać kolejnych napraw za darmo, ale była nieuprzejma i
opryskliwa. Klientka była szczególnie oburzona, ponieważ strona internetowa firmy pełna była
deklaracji o tym, że najważniejsza jest jakość pracy i dbałość o klientów. Andrzej wysłuchał tego
wszystkiego, wtrącając pytania, po czym obiecał klientce, że zajmie się sprawą i zadzwonił
natychmiast do Bartosza. Ten o niczym nie wiedział, ale obiecał sprawdzić o co chodzi. Na tym
kontakt się skończył i pewnie wszystko dalej byłoby spokojnie, gdyby Andrzej, zaniepokojony sytuacją
nie postanowił sprawdzić, co o jego firmie sądzą inni klienci z Opola. Po zalogowaniu się na popularne
forum dyskusyjne zdębiał – w kilku wypowiedziach, w których pojawiła się nazwa jego firmy były
same negatywne komentarze. Oskarżano Naprawix o niedbałość, ignorowanie klientów i ogólnie
odradzano korzystania z ich usług. W pierwszym odruchu Andrzej chciał natychmiast zrobić awanturę
swojemu szefowi oddziału, ale przemyślał temat i postanowił najpierw wyrobić sobie własną opinię.
Nic nie mówiąc wspólnikom, po południu tego samego dnia ubrał się, spakował i pojechał do Opola.
Odwiedził biuro oddziału następnego dnia rano. Wszedł do środka, niczym zwyczajny klient. Był tam
już kilka razy wcześniej, na początkowych etapach uruchamiania oddziału, ale zauważył, że od jego
ostatniej wizyty zaszło kilka zmian. Przede wszystkim nie rozpoznawał nikogo z pracowników, których
przedstawił mu Bartosz za pierwszym razem. Gdy rzucił okiem do sali napraw, zobaczył tam bałagan,
wynikający z ogromnej ilości sprzętów czekających na zajęcie się nimi. Pracownik, który go powitał nie
znał go i nie wiedział z kim ma do czynienia – Andrzej więc, udając zwykłego klienta, zaczął
rozmawiać, podpytując o różne rzeczy. W trakcie konwersacji uderzyła go niekompetencja
pracownika. Wyglądający na trzydzieści kilka lat, blondyn z przylizanymi włosami, nie był w stanie
nawet odróżnić drukarki od urządzenia wielofunkcyjnego. Uderzyło go, że przez cały czas rozmowy był
jedyną osobą, która weszła do punktu. Zszokowały go również podane przez pracownika ceny – tak
niskie, że niemal nierealne. Po kwadransie rozmowy spytał o szefa, a dowiedziawszy się, że ten zjawi
się dopiero około dwunastej, postanowił na niego poczekać. Telefon od wspólników, potrzebujących
go pilnie w biurze sprawił jednak, że porzucił swoje plany i wsiadłszy w samochód, był półtorej
godziny później we Wrocławiu. W drodze po głowie krążyły mu tysiące myśli, z czego najważniejszą
było, czy już informować wspólników o tym, co odkrył. Czuł jednak wstyd i zakłopotanie – w końcu
sam rekomendował im Bartosza. Postanowił więc, że nic nie zrobi, zanim nie sprawdzi jeszcze
dokumentów wysyłanych z Opola.
Usiadł do tego zadania tego samego dnia. Zadzwonił też do Bartosza, zadając mu kilka pytań, ale nie
zdradzając powodu swojego zainteresowania. W końcu w jego głowie ukształtował się realny obraz
sytuacji. W Opolu ceny mogły być tak niskie, ponieważ koszty były na równie małym poziomie.
Bartosz zatrudniał ludzi z bardzo niskimi kwalifikacjami, płacąc im niewiele, ale też nie oczekując
najwyraźniej świetnych wyników. Co więcej, ponieważ przy niskich cenach, narzut nie mógł być zbyt
duży, rekompensował to przyjmując ogromną ilość zleceń. Efektem była bardzo niska jakość napraw,
wynikająca z małej ilości i niekompetencji pracowników. Początkowym rezultatem tej strategii były
bardzo wysokie zyski już niemal na początku funkcjonowania oddziału, wzrastające dodatkowo przez
pierwszych kilka miesięcy. Załamanie przyszło mniej więcej w połowie okresu działania placówki –
ilość zamówień zaczęła spadać, najpierw powoli, a w ostatnich tygodniach dramatycznie. Klienci
zniechęceni fatalnymi efektami dokonywanych napraw, niemiłą obsługą przez przepracowanych i
nisko opłacanych pracowników, zmieniających się zdecydowanie zbyt często, zaczęli rezygnować z
27
usług firmy Naprawix. W momencie, gdy Andrzej sprawdzał dokumenty, oddział jeszcze utrzymywał
się ponad kosztami, ale już bardzo nieznacznie – do tego stopnia, że widać było konieczność
dokonania zwolnień w najbliższym czasie.
Gdy skończył mówić, zapadła cisza. Beata i Marcin patrzyli na niego – jedno ze smutkiem, drugie z
oburzeniem.
‐ Nie wiem tylko – powiedział Andrzej w końcu – jak to teraz rozwiązać.
***
Kultura organizacji przenosi się poprzez kontakty międzyludzkie. Mogą być one zapośredniczone –
poprzez pocztę, tradycyjną i mailową, formalne dokumenty a nawet przez odpowiednie
kształtowanie warunków i zasad pracy. Zawsze jednak inicjatorem – jak i odbiorcą ‐ tych działań jest
człowiek. Kultura organizacyjna, a więc wszystko co określa nasz sposób pracy w danej organizacji,
nie przenosi się sama, przez powietrze, w magiczny sposób docierając do innych członków organizacji
i zmieniając ich sposób funkcjonowania. Jeżeli ktoś nie kształtuje kultury swojej firmy, nie może
oczekiwać, że będzie ona taka, jakby chciał.
Źródłem sukcesu firmy Naprawix w pierwszych latach było to samo, czego brak doprowadził do
porażki jej opolskiego oddziału: kultura pracy zorientowana na wykonywanie usług o bardzo wysokiej
jakości. Wszystkie działania firmy i jej wizerunek były spójne z tą kulturą, co z kolei powodowało, że
działania pracowników i oczekiwania klientów szły w tę samą stronę. Pierwszy otwarty oddział, w
Trzebnicy, prowadzony był przez pracownika firmy, który przez lata zdążył przesiąknąć tym stylem
myślenia i gdy zaczął samodzielnie nadzorować część firmy, robił to w sposób zgodny z tym, jak
postępowali jego szefowie.
Niestety, w kwestii oddziału w Opolu, wspólnicy popełnili błąd, charakterystyczny dla bardzo wielu
menedżerów. Założyli milcząco, że każdy, kto będzie funkcjonował pod szyldem ich firmy zacznie
zachowywać się w ten sam sposób jak oni. Ponieważ nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z
wprowadzaniem pracowników od razu na tak wysoki poziom awansu, nie wiedzieli czego mogą się
spodziewać. Temu też pewnie należy przypisać tak luźne podejście do kontroli i skupienie się jedynie
na twardych – finansowych – efektach działalności nowego oddziału.
Najsilniejszym źródłem kultury organizacyjnej najczęściej jest osoba sprawująca najwyższą władzę w
firmie. Jej zachowania, procedury uznawane przez nią za ważne, realizowane strategie i
podejmowane decyzje – wszystko to obserwowane jest przez podwładnych, którzy patrząc na
przykłady działań dedukują z nich, co jest ważne dla szefa, jaki styl myślenia jest właściwy, a jaki nie.
W efekcie, chociaż przełożony może ani razu przez lata nie użyć określenia „kultura organizacyjna”, to
ją właśnie będzie tworzył, poprzez swoje działanie.
Co się jednak dzieje, kiedy pracownicy nie mają bezpośredniego kontaktu z najwyższym
przełożonym? Uczą się od ludzi, którzy ich otaczają – najczęściej od swoich bezpośrednich szefów, ale
czasami też od innych osób, które są dla nich znaczące: najstarszych pracowników, bardziej
doświadczonych, czy po prostu bardziej przekonujących kolegów. W teorii zarządzania jest to dość
proste – dyrektor generalny rozprzestrzenia swoim zachowaniem pewną kulturę organizacyjną, a
28
jego podwładni tę kulturę przyswajają, a następnie przekazują w dół do kolejnego szczebla – i tak aż
do szeregowego pracownika. Praktyka bywa jednak bardziej skomplikowana, choćby dlatego, że nie
każdy menedżer ma tyle kontaktu ze swoimi podwładnymi, aby być dla nich źródłem wiedzy o
wartościach firmy. Tak właśnie było ze wspólnikami z Naprawiksa, którzy zostawili opolski oddział
samemu sobie. Często też menedżer nie ma dość autorytetu wśród podwładnych, aby rzeczywiście
zaczęli oni akceptować przekazywane przez niego wartości. W efekcie w organizacji zaczyna się
rozdźwięk.
Gdy prowadzę zajęcia ze studentami na temat kultury organizacyjnej, niemal zawsze słyszę pytanie „a
czy w organizacji może być więcej niż jedna kultura”? Odpowiedź, jakiej zwykle udzielam brzmi
„niestety tak”. Niestety, ponieważ nadmierne zróżnicowanie kulturowe wewnątrz organizacji zwykle
obniża jej spójność działania, odbijając się negatywnie nie tylko na efektach jej pracy (a więc
dochodzie generowanym dla właściciela), ale także na satysfakcji pracowników, którzy w niespójnej
kulturze nie wiedzą jak się zachowywać.
Podobnym problemem jest, jeżeli pojawia się różnica pomiędzy obrazem organizacji widzianym od
środka i z zewnątrz. Jeżeli kultura firmy nakierowana jest na wartości inne niż deklaruje to poprzez
swój zewnętrzny wizerunek, konsekwencje mogą być dramatyczne. Kultura organizacyjna powinna
bowiem być spójna z wizerunkiem (i nie tylko – ale o tym później). Jeżeli nie jest, powoduje to
dysonans i niezrozumienie wśród pracowników i klientów. Jakiś czas temu Polską wstrząsnęły
doniesienia o wyzysku pracowników w sklepach Biedronki. Wielu oburzonych klientów na pewien
(choć niezbyt długi czas) postanowiło zbojkotować sieć portugalskich właścicieli. Oskarżenia stawiane
przez pracowników same w sobie musiały stanowić cios dla firmy. Ale było to tym boleśniejsze, że w
tym samym okresie firma próbowała tworzyć wizerunek dobrego pracodawcy i firmy odpowiedzialnej
społecznie. W efekcie poziom niespójności okazał się na tyle duży, że pozostawił wieloletnią rysę na
wizerunku firmy.
Dbałość o kulturę organizacyjną nie jest rzeczą prostą. Wynika to z faktu, że większość menedżerów,
którzy kiedykolwiek słyszeli o niej, postrzega ją wyłącznie na poziomie prostych artefaktów – haseł,
czapeczek, długopisów, ewentualnie misji, wizji czy formalnie deklarowanych wartości. Jednakże
prawdziwa dbałość o kulturę organizacji oznacza dbałość o styl myślenia, głęboko ukryte przekonania
i wartości pracowników, determinujące ich zachowania. Tego nie da się kształtować za pomocą
gadżetów promocyjnych. Kształtowanie kultury organizacyjnej wymaga przede wszystkim doskonałej
komunikacji pomiędzy tymi, którzy chcą daną kulturę promować i zmieniać a tymi, których zmiana ta
ma dotyczyć.
Jeżeli nikt w firmie nie dba o kulturę organizacyjną, będzie ona rozwijać się całkowicie samodzielnie,
spontanicznie i w przypadkowych kierunkach. Niekiedy będą to kierunki korzystne, nawet
awangardowe w stosunku do reszty firmy. Najczęściej jednak będą tylko niespójne z zamierzeniami
właścicieli. W efekcie będzie to prowadziło do chaosu i kryzysów, takich jak Naprawix doświadczył w
Opolu. Zatrudnianie na stanowisko kierownicze (a więc krzewiące kulturę) kogoś, kto nigdy nie
pracował w danej firmie, musi doprowadzić do powstania różnic kulturowych. Tak, jak napisałem, nie
zawsze muszą być one niekorzystne. Ale najczęściej będą. Dlatego też wielu dużych korporacjach,
nowi menedżerowie dobierani są pod kątem zgodności z kulturą dominującą w firmie – a potem, gdy
29
już zostaną zatrudnieni, przechodzą przez okres dostosowawczy, w ramach którego uczą się firmy,
zanim realnie podejmą swoje obowiązki.
***
Andrzej, Marcin i Bartosz siedzieli w gabinecie, rozmawiając już od pół godziny. Atmosfera była
napięta, choć jak dotąd wszyscy starali się kontrolować. Przez pierwsze kilkanaście minut właściciele
Naprawiksa wypytywali Bartosza o wyniki finansowe, stosowane przez niego metody wyboru
pracowników a także procedury obsługi klienta. Bartosz odpowiadał w sposób składny i
uporządkowany, co tylko pogłębiało dezorientację jego szefów – spodziewali się oni zaprzeczeń,
kłamstw i motania. Tymczasem Bartosz wprost przyznał, że postawił na strategię najmniejszych
kosztów, chcąc w ten sposób maksymalizować ogólny zysk.
‐ Ok. – Andrzej przerwał w końcu indagowanie – wszystko rozumiem, tylko powiedz mi jedno.
Dlaczego, do jasnej cholery, uznałeś, że najlepszym wyjściem będzie postawić na sprzedawanie
ludziom badziewia. Przecież wiadomo, że w pewnym momencie się zorientują i przestaną przychodzić.
‐ Nieprawda – Bartosz skrzyżował ręce na piersi – zobacz na Biedronkę. Wszyscy wiedzą, że to co tam
się sprzedaje jest kiepskiej jakości, a jakoś na brak klientów nie narzekają. Pamiętaj, że ludzi biednych
jest więcej niż bogatych, więc zawsze będzie dużo takich, którzy przyjdą do mnie z prośbą o tanią
naprawdę
‐ Zawsze? – Andrzeja bardziej chyba ubodło określenie „do mnie” niż reszta argumentacji, postanowił
się do tego na razie nie przyznawać – a pomyślałeś, że komputery to nie tanie wędliny? Że tutaj jak
coś spieprzysz, to ludzie tracą dane? Nie spodziewałem się, że aż tak możesz zdradzić moje zaufanie!
‐ Tanimi wędlinami też można się zatruć.
Andrzej pokręcił głową z niedowierzaniem i spojrzał na swojego wspólnika. Marcin przyglądający się
tej wymianie zdań z pozornym znudzeniem również spojrzał z niechęcią na Bartosza.
‐ Ale my – powiedział powoli – nie sprzedajemy tutaj tanich wędlin, tylko dobrą kiełbasę bez wody,
kumasz?
‐ To wy tu sprzedajcie – Bartosz uśmiechnął się szyderczo – ja przyjąłem inną strategię i nie
narzekaliście, kiedy spływała kasa z naszych napraw.
‐ Bo nie wiedzieliśmy, co ty tam wyprawiasz – Andrzej podniósł nieco głos – zaufałem ci stary, a ty
zacząłeś nam pieprzyć reputację.
‐ A co cię obchodzi twoja reputacja – Bartosz nie wyglądał na przestraszonego – przecież na koniec
liczy się tylko i wyłącznie wynik finansowy. Jeżeli możesz go zdobyć, mając kiepską reputację, co to
zmienia?
‐ To, że my postawiliśmy na coś innego. Nasza firma zrobiła się znana we Wrocławiu z jakości napraw.
A Ty to schrzaniłeś na lata.
‐ No to postawmy na dwie różne strategie. We Wrocławiu wy stawiajcie na jakość, a w Opolu ja
postawię na niską cenę. Gdzie problem?
‐ Tu, że w Opolu już na nic nie postawisz, bo rezygnujemy ze współpracy z Tobą.
‐ No co Ty! Stary, bez przesady – Bartosz wyglądał, jakby dopiero zorientował się, że jego dawny
przyjaciel wcale nie żartuje – przecież jakoś się dogadamy. Wiesz, mogę zatrudnić lepszych ludzi…
Obaj wspólnicy pokiwali przecząco głowami.
‐ Nie. Skoro tego nie zrobiłeś przez pół roku, nie wierzę, żebyś był w stanie zmienić się teraz. – Andrzej
mówił teraz spokojnym, ale chłodnym głosem ‐ Sorry, koniec współpracy. Przekaż nam do końca
30
tygodnia wszystkie dokumenty, jakie masz i rozlicz się z kasy za ten miesiąc. Nie kłóćmy się, nie róbmy
scen, ale po prostu ta współpraca właśnie się kończy.
Bartosz siedział oniemiały na fotelu i wodził przez chwilę wzrokiem od jednego do drugiego wspólnika
‐ A co chcecie zrobić z oddziałem?
‐ Jeszcze nie wiemy. Prawdopodobnie zamkniemy go na jakiś czas, żeby ludzie zapomnieli, jakiej
kaszany narobiłeś – może kiedyś otworzymy go z powrotem.
‐ Słuchajcie, przemyślcie to może jeszcze raz.. skoro tak wam zależy na jakości, to ja mogę przecież
jeszcze…
‐ Nie – przerwał mu Andrzej – podjęliśmy już decyzję. Masz po prostu kompletnie inne podejście niż
my. Nie da się tak zrobić żadnego biznesu. Sorry. Koniec tematu. Odprowadzę cię do wyjścia.
***
Jak sądzisz, kto ma rację? Czy Andrzej i Marcin, nastawiając się na wysokie koszty i wysoką jakość,
liczący dzięki temu na wierność klientów, czy też Bartosz uznający, że najlepsze zarobki będą
osiągane dzięki niskim cenom i rzeszom mało wymagających klientów?
Odpowiedź na to pytanie, nie jest niestety prosta. Z jednej strony można przecież założyć, że klienci
zawsze będą szli do tych firm, które najbardziej gwarantują dobrą jakość. Z drugiej, nie sposób
zaprzeczyć sukcesowi tych przedsiębiorstw, które nastawiły się na masowego klienta, tworząc
produkty marnej jakości, ale stawiając na niską cenę i duży przerób. Pytanie: ilość czy jakość, jest
jednym z podstawowych pytań, na które powinien sobie odpowiedzieć każdy przedsiębiorca. Więcej
niż powinien. Każdy przedsiębiorca musi sobie odpowiedzieć na to pytanie, aby wiedzieć w którą
stronę chce prowadzić swój biznes. Nie jest to jednak jedyny dylemat do rozstrzygnięcia. Właściciela,
którego biznes się rozrasta, czeka odpowiedź na kilka innych pytań, pozwalających mu określić, jaka
właściwie będzie jego firma. Pytań takich jak np.: czy nastawiamy się na procedury, czy na działania
twórcze i nieszablonowe? Czy ważniejsi są dla nas ludzie i ich satysfakcja z pracy, czy wykonywanie
zadań nawet za cenę wypalania ludzi? Czy chcemy promować odpowiedzialność indywidualną czy
sukces zespołowy? Odpowiedź na każde z nich niesie za sobą konsekwencje w postaci zupełnie
innych decyzji menadżerskich, kierujących firmę i jej kulturę w jedną lub drugą stronę.
Właściciele Naprawiksa nigdy nie odpowiedzieli sobie na te pytania na głos. Być może nawet
świadomie sobie ich nie zadawali. Pamiętasz zapewne z pierwszego rozdziału, że kultura
organizacyjna firm, w których pracujemy przez długi czas, jest dla większości z nas przeźroczysta. To
znaczy, że nie jesteśmy w stanie jej zaobserwować i ocenić, ponieważ przyzwyczailiśmy się do niej
tak, jak ryby przyzwyczajają się do wody. Przez to nie widzimy, że to co dla nas jest oczywiste, wcale
nie musi być oczywiste dla innych. Ten błąd popełnili właśnie Andrzej, Marcin i Beata. Gdy otwierali
nowy oddział firmy, założyli niejako automatycznie, że będzie on działał według takich samych zasad,
jak działają oni sami.
Gdy patrzymy na osoby z innej kultury, często wydają nam się dziwne. Europejczyk nie znający
japońskich zwyczajów nie będzie rozumiał bardzo wielu rzeczy, które może zobaczyć w Tokio. Włoch
nie odnajdzie się łatwo w Niemczech, a Niemiec we Włoszech. Niektóre kultury są do siebie bardziej
podobne, niektóre mniej, ale zawsze różnice te powodują zakłopotanie, śmiech lub inne reakcje
obronne. Łatwo nam jednak zaakceptować różnice między nami a mieszkańcami innego kontynentu,
31
bo jesteśmy na nie gotowi. Co innego, gdy różnice kulturowe pojawiają się między nami a osobami z
innej firmy, osadzonej w naszej kulturze. Nie spodziewamy się ich, bo mówimy przecież o innych
Polakach. Słyszałem kiedyś kłótnię między właścicielem parkingu a kierowcą na temat tego, jakie
miejsce może zająć jego autobus. Kierowca chciał stanąć bliżej wyjazdu, aby nie ryzykować
uszkodzenia innych aut przy manewrowaniu, szef parkingu chciał go postawić jak najdalej, aby nie
zasłaniał wolnych miejsc. Zwieńczeniem kłótni był moment, w którym właściciel parkingu krzyknął do
kierowcy: „Czy ty chłopie nie rozumiesz, jak się do ciebie PO POLSKU mówi? Autobusy tutaj tak nie
parkują!” . Owo podkreślenie języka narodowego można spokojnie interpretować jako dowód na
ukryte założenie mówiącego, że osoba pochodząca z tej samej kultury narodowej powinna myśleć
przecież w identyczny sposób. Ten sam mechanizm sprawia, że równie niespodziewane są różnice
wewnątrz jednej firmy. Mając poczucie, że osoby z naszego bezpośredniego otoczenia powinny
podzielać nasze ukryte założenia, na poczucie odmienności reagujemy często niepokojem, frustracją
a nawet agresją, wynikającą z zaskoczenia i niezrozumienia.
Tak właśnie początkowo zareagował Andrzej. Oceniając swojego pracownika uznał, że ten zdradził
jego zaufanie, zachowując się w sposób inni niż oczekiwany. Tymczasem Bartosz ze swojego punktu
widzenia także nie był w stanie zrozumieć zachowania szefa; przecież według swoich kryteriów
postępował racjonalnie. Podstawowe, ukryte założenia, które przyjął sprawiały, że dla niego strategia
zatrudniania najlepszych ludzi i płacenia im wysokich stawek była kompletnie bezsensowna. W
trakcie kłótni ostatecznie do Andrzeja i Marcina dotarło, że ich pracownik nie wykazał się może i złą
wolą – ale z pewnością nie pasuje do ich firmy. Gdyby tego odkrycia dokonali pół roku wcześniej, cała
sytuacja nie miałaby miejsca. Mogliby bowiem zatrudnić kogoś innego, a gdyby jednak zdecydowali
się na Bartosza, mogli wyraźnie zakomunikować mu swoją strategię i wyjaśnić, jakie są ich
oczekiwania odnośnie oddziału w Opolu.
Czy istnieją dobre i złe kultury organizacyjne?
Kiedyś, po prezentacji którą prowadziłem dla grupy menedżerów z pewnej polskiej firmy, jeden z
dyrektorów podniósł rękę i powiedział: „Przekonał mnie pan, że dbanie o kulturę organizacyjną ma
sens. Widzę też, że mogę trochę poprawić w tym obszarze. Ale potrzebuję od pana więcej
szczegółów. Niech nam pan powie, które kultury organizacyjne są dobre, a które złe, żebyśmy mogli
sprawdzić, czego brakuje naszej”. Gdy zadał to pytanie, rozejrzałem się po jego kolegach i
koleżankach. Większość z nich kiwała głowami, popierając prośbę. Zrozumiałem wtedy, że mówiąc o
kulturze organizacyjnej nie można pominąć jednego, bardzo istotnego stwierdzenia. Jest ono tak
ważne, że specjalnie wyróżnię je w tekście, abyś mógł je lepiej zapamiętać:
Nie ma czegoś takiego jak dobra czy zła kultura organizacyjna. Są natomiast kultury organizacyjne
dopasowane lub niedopasowane do strategii firmy.
Istnienie zjawiska takiego jak „dobra kultura” oznaczałaby, że jest jakiś jeden modelowy wzór kultury,
który po wprowadzeniu zapewni sukces każdej firmie. To jest jednak niemożliwe. Każda firma jest
inna i każda potrzebuje czego innego. Ta sama kultura może się doskonale sprawdzać w jednym
przedsiębiorstwie, a w drugim prowadzić do koszmarnych problemów.
32
Jaka więc powinna być kultura organizacji? Przede wszystkim, musi być dopasowana do strategii
firmy. Jeżeli przedsiębiorstwo stawia na jakość, wszyscy pracownicy muszą rozumieć i akceptować
fakt, że jakość pracy jest najważniejszym kryterium podejmowania decyzji. Jeżeli najistotniejszą
przewagę konkurencyjną ma budować na standaryzacji i szybkości obsługi – tak jak np. McDonalds –
kultura musi być przesiąknięta potrzebą podejmowania szybkich, sprawnych działań i akceptacją dla
tworzenia procedur porządkujących codzienną pracę.
Oznacza to też, że nie ma czegoś takiego jak zła kultura organizacji. Niemal każda kultura może się
sprawdzać w jakichś okolicznościach i przy pewnych założeniach. Kiedyś, stwierdzenie to
spowodowało żywą dyskusję między moimi studentami, gdy prowadziłem wykład na studiach z
zarządzania. Zwłaszcza jeden ze słuchaczy szczególnie mocno się ze mną nie zgadzał i przekonywał
mnie, że przecież organizacja musi być budowana na pozytywnych wartościach.
‐ Jak to Pan sobie wyobraża – argumentował – jakby w jakiejś firmie standardem był na przykład
całkowity brak zaufania do ludzi. Przecież na poprzednich zajęciach przekonywał nas Pan, że warto
prowadzić zawsze do budowania zaufania. To niech Pan mi teraz powie, jak można mieć dobre
wyniki, kiedy ludzie sobie nie ufają!
‐ Ok. – zwróciłem się wtedy do reszty studentów – czy potraficie podać Waszemu koledze jakiś
przykład organizacji zbudowanej na nieufności?
‐ Tak – odpowiedział mi jeden z nich, chcący już wcześniej włączyć się do dyskusji
‐ No ciekawe ‐ odparł pierwszy – jaka to niby organizacja?
‐ Agencja kontrwywiadu. Jej zadaniem jest właśnie kontrolować i nie ufać nikomu, nawet ludziom we
własnych szeregach, bo musi wyłapywać tych agentów, którzy przyszli na stronę wroga. Tam nie
zadziała kultura pozytywnego myślenia i zaufania.
Student ten miał rację. Przykładów organizacji zbudowanych na wartościach niepopularnych w
społeczeństwie jest więcej. Mało kto powie, że bezwzględne podążanie za poleceniami przełożonych
jest dobrym podejściem. Ale spróbuj dowodzić oddziałem żołnierzy podczas wojny, stosując w
zarządzaniu styl demokratyczny. Na tej samej zasadzie współuczestnictwo podwładnych w
decydowaniu jest jednocześnie doskonałą metodą zwiększania kreatywności w firmie marketingowej
i gwarancją katastrofy na łodzi żaglowej w trakcie sztormu. Każda firma ma kulturę odpowiednią dla
siebie i całe spektrum kultur, które okażą się dla niej nieadekwatne.
W jaki sposób jednak określić, jakiej kultury organizacyjnej potrzebuje dana firma? Czy zależy to od
jej wielkości, liderów, rynku na którym operuje? Odpowiedź na każde z tych pytań brzmi: w pewnym
stopniu. Przede wszystkim jednak kultura organizacji musi być spójna z jej stategią.
Kultura jak żywioł
Z punktu widzenia menedżera, kultura organizacyjna może być najpotężniejszym narzędziem, jakim
dysponuje on, aby realizować swoją strategię. Jest to jednak narzędzie trudne w obsłudze i
wymagające połączenia bardzo wysokich kompetencji z pokorą, niezbędną do zrozumienia jego
niuansów. Pod wieloma względami kultura organizacji jest jak żywioł. Można ją do pewnego stopnia
kontrolować, kształtować i wykorzystywać do swoich celów. Ale błędne przekonanie, że ktoś jest w
stanie w pełni opanować wszystkie jej przejawy, prowadzi w prostej linii do porażki. Nikt nie jest w
może w całkowicie kontrolować wszystkich aspektów kultury organizacyjnej, tak jak nikt nie jest w
33
stanie zapanować w pełni nad płynącą wodą. Można jednak poprzez odpowiednie sterowanie
sprawić, aby napędzała ona turbiny, generując prąd czy nawadniała pola, zwiększając plony.
Metafora ta jest trafna pod wieloma względami. Tak samo, jak wykorzystywanie żywiołu wymaga
tworzenia specjalnych struktur, budowli, inwestycji, tak też i kształtowanie kultury jest możliwe
poprzez wprowadzanie odpowiednich procedur, tworzenie spisanych i przestrzeganych standardów
działań, wprowadzanie na terenie organizacji fizycznych zmian w otoczeniu, czy nawet odpowiednie
konstruowanie budynków.
Tak samo też, jak wielka rzeka, tworzona przez setki małych strumieni, kultura organizacyjna
powstaje z zachowań i przekonań setek ludzi tworzących przedsiębiorstwo. Każdy z nich ma swój
wkład, lekko modyfikujący kształt całości. Dlatego też nawet najlepszy menedżer nie jest w stanie – i
nie powinien nawet próbować – kontrolować całości kultury organizacji, ponieważ wymagałoby to
kontroli nad zachowaniami i przekonaniami każdego z pracowników. Coś takiego musiałoby się
skończyć katastrofą.
Są jednak sposoby na mniej inwazyjne panowanie nad tym żywiołem. Najbardziej skuteczne z nich
omawiam w rozdziałach szóstym i siódmym.
Kultura a strategia
Firma Naprawix na etapie opisanym w tym rozdziale nie miała jasno zarysowanej strategii
biznesowej. Owszem, jej właściciele mieli mniej więcej wyczucie tego, w jakim kierunku chcą dążyć i
świadomość tego, że sukces firmy będzie wynikał z otwierania kolejnych oddziałów. Nigdy jednak nie
formalizowali tego w sposób, który można byłoby przekazać pracownikom. Sami między sobą mówili
„wiemy co robimy, myślimy w tym samym kierunku”. Jednak w chwili, gdy firma zaczęła się rozrastać,
zagwarantowanie że inni pracownicy będą także szli w tę samą stronę zaczęło wymagać bardziej
sprecyzowanej strategii.
Nie będę tu zajmował się szczegółowo tym, czym jest strategia biznesowa. Są na ten temat setki
książek, poradników i kursów. Można planować strategie pod kątem pożądanej pozycji na rynku,
dochodów, liczby klientów, liczby produktów i wielu innych czynników. Warto jednak zawsze mieć
świadomość tego, że nawet najlepiej przygotowana od strony liczbowej strategia finansowa nie
będzie działała bez ludzi, chcących iść w stronę, w którą planuje prowadzić firmę zarząd. Przykładów
na to nie trzeba szukać daleko – wiele spośród największych upadków w historii brało się właśnie z tej
niespójności.
W roku 2002 giełdami na całym świcie wstrząsnął skandal Enronu – wielkiej firmy energetycznej,
oskarżonej o fałszowanie danych finansowych. Razem z Enronem pod pręgierz opinii publicznej
poszła także jedna z pięciu największych firm audytorskich: Arthur Andersen. Andersen, gigantyczna
korporacja, założona na początku dwudziestego wieku, przez kilkadziesiąt lat działalności dorobiła się
etykiety najbardziej uczciwej, porządnej i praworządnej firmy w branży. Audytorzy Andersena,
sprawdzając księgi innych firm byli często bardziej skrupulatni i wymagający niż przepisy rządowe,
narzucając rygorystyczne standardy całej branży. Wiadomo było, że moment, w którym pracownik
Andersena przybił pieczątkę, zatwierdzając sprawozdanie finansowe, oznaczał, że firma jest czysta i
34
bezpieczna dla inwestorów. Tym większym szokiem był fakt, że audytorzy Andersena nie tylko nie
wychwycili fałszerstw Enronu, ale aktywnie uczestniczyli w zacieraniu śladów przestępstwa, niszcząc
tony dokumentów, tuż przed rozpoczęciem rządowego śledztwa. Z czasem okazało się, że Andersen
pozujący początkowo na ofiarę, brał aktywny współudział w jednym z najpoważniejszych przestępstw
gospodarczych początku dwudziestego pierwszego wieku. Firma, której założyciel kierował się
mottem „myśl prawdę, mów prawdę” upadła jako symbol nierzetelności i kreatywnej księgowości.
Przez ostatnie lata sprawa obrosła wieloma mitami, nie ulega jednak wątpliwości, że z firmą Arthur
Andersen musiało się stać coś, co sprawiło, że dawni stróżowie porządku stali się przestępcami. Do
kryzysu tego doprowadził bowiem nie jeden, czy dwóch skorumpowanych pracowników, ale setki
wspólnie działających osób, w skład których wchodzili przedstawiciele najwyższego kierownictwa
firmy. Tym, co realnie zawiodło w Andersenie stała się niezwykle szeroka rozbieżność między kulturą
organizacyjną, a strategią firmy.
Przez lata Andersen był firmą, której najważniejszą gałęzią było prowadzenie audytów i ocena
sprawozdań finansowych innych firm. Rekomendacja Andersena była gwarancją rzetelności. Z czasem
jednak, z wzrostem roli systemów informatycznych w księgowości, pracownicy firmy coraz częściej
oprócz zadań audytorskich zajmowali się także doradztwem i pomocą we wdrażaniu nowych
systemów. Konsulting stał się dla firmy na tyle dochodową branżą, że zaczął odgrywać przeważającą
rolę w kształtowaniu jej kultury organizacyjnej. Starszych, poważnych, stonowanych w swoich
opiniach księgowych zaczęli wypierać młodzi, wygadani, radykalni konsultanci. Kultura Andersena
zaczęła modyfikować swoje wartości. Ostrożność zastąpiono ryzykiem a obiektywizm i rzetelność
dostosowywaniem się do opinii klienta. Jednocześnie strategia firmy przez cały czas opierała się na
dawnych zasadach – założeniu, że klienci powinni być pozyskiwani poprzez nieposzlakowaną opinię
firmy uczciwej, dającą gwarancję, że wszystkie oferowane usługi będą zawsze wysokiej jakości.
Za fasadą deklaracji, wewnątrz firmy następowała jednak erozja dawnych wartości i zastępowanie ich
nowymi. Aby sprzedawać jak najwięcej usług konsultingowych, audytorzy coraz częściej przymykali
oko na błędy, a czasami wręcz jawne fałszerstwa kontrolowanych firm. Założyciel firmy potrafił w
swoich czasach postawić się każdemu klientowi, próbującemu wymusić pozytywną opinię na temat
wadliwie prowadzonych rachunków. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych tylko nieliczni audytorzy
podtrzymywali tę tradycję i raportowali nadużycia w kontrolowanych firmach. W efekcie, gdy po
upadku Enronu zaczęto sprawdzać pozostałe firmy, kontrolowane przez Andersena, okazało się, że
podobne „błędy audytorskie” popełniane były również w licznych innych przedsiębiorstwach.
A wszystko to było winą niedostosowania strategii do kultury. Dawna strategia współgrała z dawną
kulturą. Gdy jednak kultura zaczęła się zmieniać, nikt nie pomyślał aby tę zmianę powstrzymać – albo
też zmienić strategię na bardziej dostosowaną. Na zewnątrz komunikowano raz za razem, że firma
nadal się nie zmienia i pozostaje wierna swoim zasadom, mimo że pojedyncze kryzysy zaufania
zaczęły się pojawiać już pod koniec lat osiemdziesiątych. Strategią Arthura Andersena pozostawało
zdobywanie kolejnych klientów poprzez reputację firmy uczciwej i obiektywnej w raportowaniu
nieścisłości księgowych. Jednocześnie zaś wewnętrzne zasady firmy w coraz większym stopniu
zmuszały pracowników do działań całkowicie przeciwnych. W efekcie wielka firma niemal upadła i do
dzisiaj funkcjonuje już tylko jako cień dawnej potęgi.
35
Być może zadajesz sobie pytanie, co właściwie szefowie Andersena powinni byli zrobić. Czy
dostosowywać kulturę do strategii, czy też strategię do kultury? Niestety, na to pytanie nie ma dobrej
odpowiedzi – kultura i strategia powinny bowiem być nieustannie dostosowywane do siebie
nawzajem. Danie prymatu któremukolwiek z tych czynników jest możliwe tylko na krótką skalę.
Wyobraź sobie firmę, która jest znana ze swojej solidności i niezawodności produktów. Nie jest może
najbardziej innowacyjnym przedsiębiorstwem w swojej branży, ale dzięki jakości sprzedawanych
towarów przez lata utrzymuje się jako numer jeden w większości rankingów. Niestety, rynek na
którym działa jest rynkiem wymagającym ciągłych innowacji. Inżynierowie w firmie nie są w stanie
gonić konkurencji, ponieważ przywykli do projektowania opartego na solidności i przewidywalności.
Ogromną zaletą marki jest podobieństwo każdej nowej generacji produktów do poprzednich, dzięki
czemu klienci po zmianie nie muszą uczyć się wszystkiego od nowa. Ta mocna strona, która przez lata
budowała pozycję firmy, teraz staje się jej wadą. W świecie wymuszającym ciągłe dostosowywanie
się do sytuacji, nagle konieczna jest większa innowacyjność. Ale lata działania według starych zasad
sprawiają, że całą firmę przepełnia poczucie, że kluczem do sukcesu jest spokojne kontynuowanie
dotychczasowego kierunku. Zbudowana na solidności i przewidywalności kultura organizacyjna staje
się problemem, w momencie, w którym konieczna jest zmiana strategii.
Zastanawiasz się, o jakiej firmie mowa? To Nokia, skandynawski gigant produkujący od lat
niezawodne telefony komórkowe. Jednak gwiazda Nokii, świecąca jasno przez końcówkę lat
dziewięćdziesiątych i większość pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku nagle, w okolicach
roku 2008 zaczęła przygasać. Konkurencja, dotychczas goniąca ich osiągnięcia, nagle dzięki produkcji
nowej generacji smartphonów dotykowych zaczęła wyprzedzać lidera. Najdotkliwszy cios zadała
słynąca z innowacyjności firma Apple, wprowadzając w roku 2007 słynnego iPhona. Nokia wprawdzie
nadal ma dużą część udziałów w rynku, jednak jej pozycja ciągle spada. Najlepszym dowodem
kryzysu, w jakim znalazła się ta firma jest list Stephana Elopa, nowego prezesa Nokii, mający
zmobilizować pracowników do zmiany, na początku roku 2011. W liście tym, porównał on stan firmy
do płonącej platformy wiertniczej, a działania pracowników do gaszenia pożaru benzyną,
„Preferencja konsumentów w odniesieniu Nokii spadła na całym świecie. W Wielkiej Brytanii, nasz
wskaźnik preferencji marki spadł do 20 procent, czyli jest o 8 procent niższy niż przed rokiem. Oznacza
to, że tylko co piąty konsument w Wielkiej Brytanii preferuje Nokię w porównaniu do innych
marek. Wskaźnik preferencji naszej marki spada także na innych rynkach, na których tradycyjnie
dominowaliśmy. Dotyczy to Rosji, Niemiec, Indonezji, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, itd. itp.
Jak doszliśmy do tego miejsca? Dlaczego pozostaliśmy w tyle, gdy świat wokół nas ewoluował?
To właśnie staram się zrozumieć. Wierzę, że przynajmniej częściowo wynika to z naszej wewnętrznej
postawy. Sami dolaliśmy benzyny do płonącej platformy. Uważam, że brakowało nam
odpowiedzialności i przywództwa w celu dostosowania firmy do turbulentnych czasów. Mieliśmy serię
porażek. Nie byliśmy wystarczająco szybcy w dostarczaniu innowacyjnych produktów na rynek
szybki. Nie potrafimy ze sobą współpracować wewnątrz firmy.
Nokia, nasza platforma płonie.”
36
Aby zmienić sytuację Nokii, Elop postanowił stworzyć nową strategię firmy, nastawioną na
współpracę z Microsoftem. Jednocześnie wyraźnie zakomunikował, że zmiana strategii nie będzie
jedyną zmianą. Równie ważne jest przekształcenie kultury organizacyjnej, aby innowacyjność
zapowiadana w strategii miała oparcie w postawach i zachowaniach ludzi. Łatwo bowiem
zadeklarować, że firma od teraz będzie nastawiona w większym stopniu na kreatywność. Nie jest to
jednak coś, co można wymusić dekretem. Przed nowym prezesem Nokii stoi zadanie zbudowania
kultury organizacyjnej, która wesprze stworzoną przez niego strategię. Musi on pokazać swoim
podwładnym nowy sposób myślenia, który rozprzestrzeni się po całej firmie, kształtując postawy
sprzyjające innowacyjności. Nie jest to łatwe zadanie, zwłaszcza że mówimy o firmie mającej ponad
sto pięćdziesiąt lat.
Rys. 2 Udział w globalnym rynku poszczególnych producentów telefonów w okresie IV.2007XII.2010, źródło: www.asymco.com
W momencie oddawania tej książki do druku, nie wiadomo jeszcze, jakie będą efekty działań nowego
prezesa – gdy czytasz te słowa trochę już się pewnie wyjaśniło. Jeżeli ciekawi Cię dalszy ciąg tej
historii, poszukaj bieżących informacji o sytuacji rynkowej Nokii i przeanalizuj wypowiedzi jej prezesa
– wyciągnij wnioski na temat tego, na co postawił i czy były to słuszne decyzje.
Podsumowując, każda kultura organizacji może być dobra lub zła – w zależności od tego, czy jest
spójna ze strategią. Jeżeli nie jest spójna, będzie dysfunkcjonalna. Gdy prowadzi pracowników w tym
samym kierunku, co strategia, będzie dla firmy korzystna.
Kształtowanie kultury pod strategię, czy strategii pod kulturę?
Jak już wcześniej wspomniałem, kluczowym elementem dla zrozumienia relacji kultury i strategii
firmy jest określenie, co może wpływać na co. Nie jest bowiem tak, że to kulturę należy zawsze
kształtować pod strategię. Jednocześnie jednak nie można tworzyć tylko takich strategii, które będą
37
mogły być realizowane w danej kulturze. Pierwsze rozwiązanie jest nierealne, drugie nieopłacalne.
Najlepsze wyjście, jak to zwykle bywa, leży pośrodku.
Kulturę organizacyjną można zmieniać. Jednakże zmiany te wymagają czasu i wysiłku – tym więcej
czasu, środków i pracy im bardziej nowa kultura ma różnić się od starej. Dlatego też tworząc nową
strategię, niedopasowaną do dotychczasowej kultury menedżer musi zadać sobie pytanie, jakie będą
koszty zmiany nastawienia firmy. Dotyczy to nawet niewielkich firm, w których zatrudnionych jest
kilkunastu pracowników – ale staje się naprawdę wielkim problemem w gigantycznych korporacjach.
Wyobraź sobie, że chcesz zmienić nastawienie do pracy jednego człowieka, tak aby przestał uznawać
za najważniejsze trzymanie się procedur, a zaczął myśleć w kategoriach szukania nowych szans i
ciągłego ulepszania swojego środowiska pracy. Ile może Ci to zająć? Jeżeli w ogóle uznasz, że jest to
możliwe i będziesz mieć do tego narzędzia, minimum to kilka tygodni. Może kilka miesięcy. Może
nawet więcej. Teraz wyobraź sobie, że masz do czynienia nie z jednym człowiekiem, ale z
dziesięcioma – i za każdym razem, kiedy robisz coś zmieniającego nastawienie jednego z nich,
pozostali komentują to w nieprzychylny sposób i próbują utrzymać jego dawny styl myślenia. Musisz
więc pracować ze wszystkimi jednocześnie. Nie jest łatwo, prawda? A teraz pomnóż to jeszcze raz
przez dziesięć i jeszcze raz i jeszcze raz. Patrzysz na firmę liczącą dziesięć tysięcy pracowników – żeby
zapewnić sukces nowej strategii musisz zmienić nastawienie większości z nich. Nie będzie to proste.
Dlatego też, kształtując strategię firmy musisz w pewnym stopniu oglądać się na panującą w niej
kulturę. Pamiętaj, że możesz ją zmienić w pewnym stopniu; ale nie jesteś w stanie odwrócić jej o sto
osiemdziesiąt stopni. Stąd też kultura zawsze w pewnym stopniu warunkuje strategię.
Jednocześnie nie można też wybierać tylko takich strategii, które będą spójne z dotychczasową
kulturą organizacji. Spowoduje to bowiem tylko wzmacnianie kultury i już zupełnie uniemożliwi firmie
rozwój. Jest to o tyle trudne, że kultura organizacji wpływa na wszystkie podejmowane przez nas
decyzje. Dlatego właśnie w sytuacjach gdy stają się konieczne radykalne zmiany, firmy zatrudniają
pracowników z zewnątrz. Ponieważ nie są oni częścią dotychczasowej kultury, są w stanie tworzyć
strategie, które będą z nią niezgodne. Właśnie dlatego Nokia zatrudniła jako swojego nowego
prezesa Stephana Elopa – pierwszego nie‐Fina w stu pięćdziesięcioletniej historii firmy! Jak bardzo
musiało tam być potrzebne nowe spojrzenie, aby zmusić radę nadzorczą Nokii do takiego ruchu! Tak
więc, gdy Elop ogłosił nową strategię firmy, oczywiste się stało, że będzie ona wymagała zmiany
kultury. I zmiana ta będzie prowadzona, tak jak jest prowadzona w każdej firmie, w której
dotychczasowa kultura okazuje się niespójna z nową strategią.
***
Andrzej, Marcin i Beata zrezygnowali ze współpracy z Bartoszem. Było to dla nich wszystkich trudne
doświadczenie, szczególną traumą odbiło się jednak na Andrzeju. Zdał sobie sprawę z tego, że fakt
sympatii i wielu lat znajomości z kimś nie oznacza, że człowiek taki będzie myślał tak samo i prowadził
firmę w tę samą stronę co właściciele. Cała trójka zrozumiała także, że otwieranie nowego oddziału i
wprowadzanie do firmy nowych ludzi to nie tylko spełnienie papierowych formalności i sprawdzanie
raportów, dostarczanych mailem. Od teraz na wiele kolejnych lat, stało się zasadą, że nigdy już nowy
oddział nie mógł być prowadzony przez kogoś, kto nie przepracował w centrali firmy przynajmniej
roku czasu.
38
W efekcie, nowi właściciele stracili kilka ciekawych szans na rozszerzanie swojej sieci. W niektórych
wypadkach zdawali sobie z tego sprawę – wówczas dyskusje między nimi były wyjątkowo burzliwe.
Zawsze jednak któreś z nich przypominało historię oddziału opolskiego i perspektywa otwarcia nowej
filii przez kogoś, kto nie doświadczył specyficznego klimatu pracy w centrali Naprawiksa stawała się
nie do zaakceptowania. Nie było to jedyne wyjście, jakie mogli zastosować, aby ujednolicać pracę
swojej firmy – było jednakże jedynym, na które wpadli i było skuteczne. Nie szukali więc niczego
innego. Skutkiem był nieco wolniejszy od możliwego rozwój firmy, ale korzyścią, z której byli dumni
pozostała niespotykana jednolitość poszczególnych oddziałów firmy, prowadzonych w różnych
miastach. W efekcie klienci, przekazujący znajomym z innych miast informacje o firmie Naprawix
wiedzieli, że polecając jej usługi, polecają coś, co sami dobrze znają.
Oczywiście, na tym historia Andrzeja, Marcina i Beaty się nie kończy. Zanim udało im się stworzyć
wielką, ogólnopolską sieć salonów napraw czekało ich jeszcze sporo problemów i pułapek. O tym
jednak przeczytasz w czwartym i kolejnych rozdziałach. Na razie natomiast chciałbym się zatrzymać
na chwilę na tym, jak wygląda kształtowanie kultur organizacyjnych we współczesnej Polsce – kraju,
który dopiero dwadzieścia lat temu zaczął przygodę z wolnym rynkiem.
Do przemyślenia:
1. Pomyśl o firmie produkującej samoloty. Jest to biznes szczególny, ponieważ od wykonywanej
pracy zależy nie tylko zadowolenie klientów, ale także ich fizyczne bezpieczeństwo a nawet
życie. Strategią firmy jest stawianie przede wszystkim na jakość produktów i budowanie
samolotów, które będą przede wszystkim niezawodne, a dopiero potem wygodne i wizualnie
piękne (jakkolwiek te czynniki też mają znaczenie). Na co powinna być nastawiona kultura
organizacyjna tej firmy, aby współgrać z jej strategią? Spróbuj wymyślić kilka podstawowych
założeń, norm funkcjonowania a nawet artefaktów, które powinny być częścią jej kultury.
2. Przypomnij sobie, kiedy ostatni raz byłeś niezadowolony z usług jakiegoś przedsiębiorstwa.
Zastanów się, na ile błędy, które popełniono wobec Ciebie jako klienta wynikły z
indywidualnych cech pracownika, a na ile były funkcją kultury organizacyjnej tej firmy.
Gdybyś był doradcą, zatrudnionym przez jej kierownictwo, na co zwróciłbyś uwagę w tym
kontekście?
39
ROZDZIAŁ 3: Kultura organizacji w Polsce
OD SOCJALIZMU DO DZIŚ
Wiemy już, że różne firmy mają różną kulturę – zależną od ich historii, branży czy strategii. Jest
jednak jeszcze jedna ważna zasada. Firmy pochodzące z jednego kraju często współdzielą kilka
podstawowych przekonań, łączących wszystkich pracowników, niezależnie od innych czynników
wpływających na kulturę firmy. W tym i następnym rozdziale skupimy się na tym, czym różnią się
firmy polskie od zagranicznych, a także jakie różnice pojawiają się między korporacjami
amerykańskimi, niemieckimi czy japońskimi.
Gdy prowadziłem badania do doktoratu, każdego z moich rozmówców pytałem o to, co według niego
jest charakterystyczną cechą łączącą polskie firmy. Większość z nich udzielała mi odpowiedzi
wymijających, twierdząc, że Polska jest krajem pomieszanych wartości i nie ma specyficznej kultury,
w sensie takim jak mają ją Niemcy, Szwedzi czy Koreańczycy – a jeżeli coś łączy polskie firmy, to
właśnie ten brak charakterystycznej kultury. Nie zgadzam się z tym. Pamiętasz zapewne, jak w
pierwszym rozdziale pisałem o tym, że każda firma ma swoją kulturę. Otóż to samo dotyczy różnych
krajów – co oznacza, że stwierdzenia moich rozmówców na temat braku polskiej kultury pracy były
równie nieprawdziwe, jak ich zapewnienia, że ich firmy nie mają swoich systemów wartości. Źródłem
pomyłki jest to samo zjawisko – zanurzeni we własnej kulturze nie widzimy jej wyraźnie, tak jak ryby
nie byłyby w stanie określić koloru wody, w której pływają. Wydaje nam się tak normalna i oczywista,
że całkowicie przezroczysta. A jednak wiedza o tym, jaka jest polska kultura jest dla nas bardzo
ważna i bardzo nam potrzebna. Pozwala bowiem bardziej świadomie podejmować decyzje, o tym
które elementy kultur pochodzących z firm zagranicznych można wprowadzić bez obaw do polskich
przedsiębiorstw, a co może powodować konflikty.
Moi rozmówcy mieli jednak częściowo rację, mówiąc, że polska kultura jest dzisiaj mieszaniną
różnych systemów wartości i przekonań. Faktycznie, historia rozwoju wolnego rynku w Polsce
sprawiła, że wiele różnych elementów zostało sprowadzonych do naszego kraju z zewnątrz. Nie
dotyczy to jednak tylko nas – w mniejszym lub większym stopniu globalizacja wymieszała kultury w
większości państw na świecie. U nas miało to miejsce nawet w większym stopniu, ze względu na
naszą historię. Ale i tak ‐ dokładnie tak samo jak gdzie indziej, w Polsce zostały pewne elementy,
które są najtrwalszym sednem polskiej kultury organizacji i które nadal łatwo zaobserwować. Aby je
precyzyjnie nazwać, musimy najpierw jednak przypomnieć sobie, co właściwie działo się w
organizacjach, działających w naszym kraju w ostatnich kilkudziesięciu latach.
Przed 1989
W 1989 roku, gdy rozpoczynały się demokratyczne przemiany, Polacy wierzyli, że wystarczy kilka lat
aby dogonić zachód. Nie mając odpowiedniej wiedzy i zrozumienia procesów, przez które musiał
przejść nasz kraj, ludzie uznawali, że najważniejsze będzie otwarcie rynku i wprowadzenie
kapitalizmu – a reszta zrobi się sama.
Dzisiaj, ponad dwadzieścia lat później, wiemy, że nie była to do końca prawda. Owszem, każdego
dnia, jadąc nowymi autostradami, wybierając spośród tysięcy produktów w supermarkecie, włączając
któryś z licznych dostępnych kanałów telewizyjnych widzimy świat zupełnie inny niż ten sprzed
40
dwóch dekad. Ale wystarczy pójść na pocztę, wsiąść do pociągu albo pojechać do jakiegoś mniejszego
miasteczka i stanąć twarzą w twarz z panią sklepową w gie‐esie, aby natychmiast westchnąć i
pomyśleć, że jednocześnie wcale tak wiele się nie zmieniło.
Zmiany prawne, polityczne i ekonomiczne były tą łatwiejszą – choć wcale nie prostą – częścią
przekształceń. Ta trudniejsza część to zmiana mentalności, sposobu myślenia i reagowania ludzi – w
tym też tysięcy pracowników, zatrudnionych w polskich firmach. Gdy w latach dziewięćdziesiątych do
pewnej dolnośląskiej fabryki, produkującej drobne artykuły medyczne przyjechali Amerykanie,
zainteresowani jej kupnem, część pracowników – zwłaszcza młodszych – czuła się bardzo
zakłopotana. Po trochu zakłopotanie to wynikało z bariery językowej. Mało który z nich znał język
angielski na poziomie komunikatywnym. Po trochu z niepewności, co czeka firmę po przejęciu przez
nowego właściciela. Ale najbardziej z powodu tego, że kiedy obcokrajowcy pytali ich o sposób, w jaki
pracują, Polacy często nie wiedzieli jak odpowiedzieć, bo nie zdawali sobie sprawy, że ich pracę
można zorganizować w inny sposób niż obecny. Gdy rozmawiałem z nimi dziesięć lat później,
najbardziej pamiętali sytuację, w której jeden z wizytujących spytał ich o systemy zarządzania i
planowania produkcji. W odpowiedzi byli w stanie tylko stwierdzić, że kierownik rano przychodził na
halę i mówił „dzisiaj robimy tysiąc jednostek”.
Obecnie zakład ten jest jedną z najbardziej dynamicznie działających fabryk w województwie.
Zmieniło się w niej niemal wszystko – od ubrań roboczych po skomplikowane systemy zarządzania
produkcją. Zaczęto dbać o jakość, przestało być obojętne zaangażowanie i motywacja pracowników.
Kadra zarządzająca przeszła ogromną liczbę szkoleń, które całkowicie zmieniły dominujący styl
kierowania.
Większość pracowników jest zachwycona tymi przemianami. Część, zatrudniona w ostatnich latach,
nie wyobraża sobie, że kiedyś mogło być inaczej. Pewna garstka najstarszych uznaje, że wprawdzie
dzisiaj jest dobrze, ale kiedyś też nie było źle. Wszyscy zgadzają się jednak co do tego, że nastąpiła
ogromna zmiana. Zmiana, która z szerszej perspektywy nie tylko sprawiła, że fabryka działa lepiej –
bo działa – ale także pozwoliła jej po prostu przetrwać na rynku, podczas gdy brak zmian
najprawdopodobniej doprowadziłby do upadłości.
Spędziłem wiele godzin, rozmawiając z pracownikami tej firmy, próbując zrozumieć, jak dokonywały
się te przekształcenia. Rozmawiałem także z innymi przedsiębiorstwami, które z mniejszym lub
większym sukcesem przeszły podobny proces. Byłem w firmach budowlanych, w zakładach
produkcyjnych, a nawet w bankach. Wszędzie napotykałem na niesamowite historie, czasami
radosne, czasami dramatyczne. Wnioski z nich opisałem szczegółowo w swojej pracy doktorskiej,
obronionej na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Tutaj opiszę tylko
najważniejsze rzeczy, mające największy wpływ na to, jak zmieniała się w Polsce kultura organizacji. I
jak – oraz dlaczego – w niektórych miejscach nie zmieniła się aż do dziś.
Kultura pracy wyniesiona z PRL – samotni, twardzi fachowcy
Aby dobrze zrozumieć wszystkie przekształcenia kultury organizacyjnej, które miały miejsce po
upadku gospodarki centralnie planowanej, musimy wrócić na chwilę do tamtych czasów.
Przypomnijmy sobie, w jaki sposób wyglądała praca w przedsiębiorstwach socjalistycznych na
poziomie szeregowego pracownika i na poziomie kierownika lub dyrektora (słowo menedżer, choć
41
dzisiaj odmieniane przez wszystkie przypadki wtedy przecież było całkowicie obce). Nie jest to
trudne. Do dziś pozostały w naszej społecznej pamięci powiedzonka z tamtych czasów czy też sceny z
filmów Barei. Słynne „czy się stoi czy się leży, dwa tysiące się należy”, „oni udają, że płacą, my
udajemy, że pracujemy” albo plakaty „A co Ty zrobiłeś dla realizacji planu?” są rozpoznawane i trafnie
odczytywane również przez to pokolenie, które PRL zna tylko z opowieści.
Z punktu widzenia naukowca, podstawową cechą, odróżniającą kulturę pracy w warunkach
kapitalizmu od tej, która panowała w realnym socjalizmie była obecność jednej z dwóch
racjonalności: politycznej lub ekonomicznej. Racjonalność możemy tutaj rozumieć jako sposób
myślenia, to jak podejmujemy decyzje. Racjonalność ekonomiczna znana większości dzisiejszych
pracowników oznacza działania w sposób mający przynieść jak największą korzyść ekonomiczną dla
przedsiębiorstwa. Są bardzo różne miary tej korzyści – od osiąganego zysku przez procentowy zwrot
zainwestowanego kapitału, wzrost wartości przedsiębiorstwa na rynku, wzrost względny w
porównaniu do całości rynku i tak dalej. Wszystkie te formy łączone są jednym elementem –
oceniamy działania podejmowane przez pracowników naszej firmy przez pryzmat tego, czy przyniosą
one finansową korzyść czy stratę. Nie zawsze jest to decyzja łatwa i klarowna. Często szybki zysk
może oznaczać długoterminową stratę, albo też odwrotnie. Przedsiębiorca musi też szacować ryzyko,
a to sprawia, że nie jest w stanie od razu określić, jakie będą skutki podejmowanych działań. Ale już
przy zamknięciu bilansu może bez problemu ocenić czy odniósł korzyśc, czy też nie – w aspekcie
czysto finansowym rzecz jasna. Jest to racjonalność stosowana w warunkach kapitalizmu.
Racjonalność polityczna jest zupełnie innym rodzajem myślenia. Gdy przyjmiemy ją, uznajemy, że
kryterium oceny wszystkich naszych działań jest to, jak wpływają one na nasze relacje z ważnymi
osobami i instytucjami, z którymi chcemy pozostawać w przyjaźni. W czasach socjalizmu była to
dominująca forma racjonalności. Każdy dyrektor zakładu chciał pozostawać w dobrych układach z
całą wierchuszką Partii Komunistycznej, a w szczególności być w łaskach najważniejszych dygnitarzy,
takich jak pierwszy sekretarz. Dlatego też działania przedsiębiorstw były podejmowane nie po to, aby
przynieść im zysk i nie dlatego, aby dostarczyć towar klientom – tylko po to, by zadowolić
odpowiednie osoby w strukturach partyjnych. Gdy więc minister powiedział, że fabryka ma
wyprodukować dziesięć tysięcy odkurzaczy, produkowała je. Niezależnie od tego, czy było to
ekonomicznie opłacalne, czy klienci naprawę ich potrzebowali i czy dany model był najlepszym, jaki
można było zrobić.
Wyobraź sobie dzisiaj, że firma, którą kierujesz podlega całkowicie państwu, ze wszystkimi jego
politycznymi intrygami, zawiłościami relacji i sojuszami władzy. I że nikomu do końca nie zależy na
Twojej skuteczności, ale każdy próbuje ugrać dla siebie jakąś korzyść wynikającą z owoców Twojej
pracy. Dołóż do tego brak mediów, które mogłyby informować o nadużyciach i realne fizyczne
zagrożenie ze strony służb państwowych (milicji, SB, itd.) w przypadku nieposłuszeństwa. Zastanów
się, w jaki sposób podejmujesz decyzje. I jakiego typu myślenie upowszechnia się w wyniku tego
wśród Twoich podwładnych. Tak właśnie wyglądał nacisk, tworzący kulturę organizacyjną czasów
PRL. Wyobraź sobie jak czują i zachowują się ci z Twoich pracowników, którym się naprawdę chce,
którzy mają poczucie fachowości i zaangażowania. I którzy nie są w stanie mimo tego awansować,
jeżeli nie zapiszą się do Partii. Na koniec dodaj wszechobecną propagandę socjalistyczną, która
uparcie tłucze wszystkim Twoim pracownikom do głowy, że budują wspaniałość komunizmu i że ich
socjalistyczny byt jest najlepszym, co być może. A jednocześnie miej świadomość, że większość ludzi
widzi jawny fałsz tych haseł.
42
Obraz ten nie wyglądał tak samo przez cały realny socjalizm. Można spokojnie przyjąć, że na
początku, w PRL było wielu pracowników i dyrektorów realnie zaangażowanych w budowę
socjalizmu. Ale z kolejnymi, mijającymi latami, coraz większa ich liczba zauważała ewidentne
kłamstwo systemu i rósł ich cynizm. Jak twierdzi, na podstawie swoich badań, profesor Kostera, w
latach osiemdziesiątych deklarowanie zaangażowania w budowę socjalizmu i autentycznego zapału
rewolucyjnego wśród notabli wyższych szczebli budziło jedynie uśmiechy politowania.
Dlaczego o tym teraz piszę? Bo dokładnie ta atmosfera spowodowała powstanie kultury
organizacyjnej, która w 1989 roku zderzyła się z wolnym rynkiem i gospodarką kapitalistyczną. I nadal
się zderza. A wiedza o tym pozwala lepiej zrozumieć i lepiej wyjaśnić wiele problemów występujących
w polskich firmach w dniu dzisiejszym. W trakcie istnienia PRL powstała kultura, którą nazwałem
„kulturą samotnych, twardych fachowców”. Była ona wynikiem przystosowania się pracowników do
warunków, w których nie mogli wierzyć propagandzie władzy, a potrzebowali zestawu wartości,
wokół którego można było budować swoją tożsamość i poczucie sukcesu.
W PRL nachalna propaganda, zderzona była z prawdziwym obrazem rzeczywistości, wyglądającej
zupełnie inaczej niż obrazki produkowane na potrzeby mediów, defilad czy demonstracji poparcia.
Zwłaszcza pod koniec komunizmu każdy, kto był w stanie trzeźwo spojrzeć na rzeczywistość –
niezależnie od deklarowanego poparcia lub sprzeciwu wobec systemu ‐ musiał jasno stwierdzić, że
hasła rozmijają się z rezultatami. Ponieważ jednak oficjalnie nie wolno było tego mówić w żadnej
sytuacji, z czasem wśród Polaków zaczęło pojawiać się zjawisko określane przez socjologów jako
rozdwojenie roli, na publiczną i prywatną. Oznaczało ono w praktyce deklarowanie w sytuacjach
oficjalnych zupełnie czego innego niż to, co myślało się i mówiło w kręgu zaufanych osób.
Spowodowało to z kolei rosnącą niechęć do jakichkolwiek haseł brzmiących „ideologicznie”,
wychwalających wartość pracy jako działania prowadzącego do lepszej przyszłości i kojarzących się w
jakikolwiek sposób z propagandą socjalizmu. Dodatkowo, ponieważ propaganda ta miała bardzo
różne odcienie i pojawiała się w różnej formie, jako społeczeństwo nauczyliśmy się czujności i
podejrzliwości wobec czegokolwiek, co brzmi jak ideologiczne uzasadnianie pracy. Widać to
zwłaszcza w porównaniu Polaków do mieszkańców krajów o dłuższej historii kapitalizmu.
Jak jednak powiedziałem, każdy człowiek ma potrzebę systemu odniesienia, w oparciu o który może
budować swoją samoocenę. Na początku PRL rolę tę mogła pełnić oficjalna ideologia i wartości, które
ze sobą niosła. Wielu przodowników pracy realnie wierzyło w to, co wyznawali publicznie, naprawdę
zależało im na budowie ustroju socjalistycznego i mogli być oni nawet punktem odniesienia dla części
swoich kolegów. Z czasem jednak ich zaangażowanie zanikało, choćby w sposób doskonale pokazany
przez Wajdę w „Człowieku z marmuru”. Publiczne wyznawanie socjalizmu zaczęło ustępować
nowemu systemowi wartości zawodowych, obecnemu zawsze w pewnej formie, a teraz
wychodzącemu całkowicie i stuprocentowo na pierwszy plan. Wartością tą była fachowość –
kompetencja merytoryczna w pełnieniu swojej pracy, realizowaniu wymagań swojego stanowiska.
Czy to murarz, czy księgowy, czy inżynier, każdy fachowiec mógł koncentrować się na swojej pracy
bezgranicznie, bo w przeciwieństwie do propagandy była ona prawdziwa, namacalna, tworzyła
rzeczywistość możliwą do zweryfikowania zmysłami. Spowodowało to tworzenie kultu „prawdziwej
pracy”, przeciwstawianej „pracy udawanej”. Prawdziwą pracą była praca dająca sprawdzalne wyniki,
najlepiej fizyczna, w ostateczności urzędnicza, ale możliwa do zweryfikowania i zerojedynkowego
określenia jakości, na zasadzie dobra‐niedobra. Nieprawdziwą pracą stało się zaś wszystko to, co
niemierzalne: praca koncepcyjna, twórcza, narady, spotkania a szczególnie zarządzanie ludźmi.
43
Rola dyrektora w czasach PRL była jednocześnie bardzo prosta i bardzo skomplikowana. Jej prostota
polegała na tym, że w porównaniu do dzisiaj dyrektor musiał martwić się o niewiele rzeczy
związanych z podległą mu organizacją. Niemal w ogóle nie interesował go rynek zbytu wytwarzanych
produktów, nie musiał też specjalnie przejmować się kondycją finansową przedsiębiorstwa. Strumień
pieniędzy idący z budżetu państwa w niewielkim stopniu zależał od jakości pracy wewnątrz
organizacji. Poza niektórymi branżami i widowiskowymi projektami realizowanymi „na pokaz”
również szybkość i jakość pracy nie miała znaczenia. Podstawową rolą dyrektora wewnątrz
organizacji było utrzymywanie jako takiej dyscypliny pracy, administrowanie i wzmacnianie
socjalistycznego morale załogi poprzez organizację wyjazdów wakacyjnych, festynów czy
dostarczanie różnych trudnodostępnych dóbr. Wydawałoby się to dość proste – ale jednocześnie
jednak każdy dyrektor musiał odnajdywać się w skomplikowanym gąszczu układów i interesów poza
swoją organizacją, w relacjach z rządzącą Partią. Musiał być zdolny odpowiednio nawigować
pomiędzy rafami ideologicznej lojalności a indywidualnymi interesami decydentów partyjnych. Od
jego biegłości w tej grze zależał strumień dostaw do przedsiębiorstwa – zarówno dostaw
finansowych, jak też i surowców i półproduktów niezbędnych do działania zakładu. Musiał wiedzieć
do którego wiceministra udać się z pół litra wódki, do którego z komplementami i ideologicznymi
frazesami, a do którego z cyniczną propozycją, dającą wzajemną korzyść obydwu stronom.
Tej drugiej części jego pracy, większość pracowników była mgliście świadoma – interpretowała ją
jednak zupełnie inaczej niż sami dyrektorzy. Wszystkie te spotkania z wódką, otaczający dostojników
(zwłaszcza w latach 70tych i 80tych) zbytek, przechodzący nieraz w luksus, powodowały poczucie
rozdźwięku na nas ‐ prawdziwych pracowników wykonujących prawdziwą fizyczną pracę i ich –
fałszywych pracowników, dyrektorów zbijających ogromne pieniądze na nic nie robieniu i
towarzyskich spotkaniach. Przy nałożeniu się na ogólny podział my – naród, oni – uzurpatorska
władza z nadania Moskwy, podział ten spowodował powstanie niespotykanego na tę skalę obrazu
przełożonego jako wrednego lenia, czerpiącego korzyści z ciężkiej pracy podwładnych. Kogoś komu
nie można ufać, nie należy wspierać jeżeli tego nie wymusi i kogo okłamywanie jest rzeczą moralnie
właściwą.
Oprócz negatywnego postrzegania przełożonych taki obrót rzeczy spowodował, że na poziomie
stereotypu, rola kierownika w polskich firmach została sprowadzona do egzekwowania od ludzi
pracy. Ograniczyło to zadania menedżerskie wyłącznie do kontroli i elementów planowania, z
pominięciem innych aspektów zarządzania, takich jak motywowanie i organizowanie. Samo w sobie
nie byłoby to złe, stereotypy w końcu otaczają bardzo wiele dziedzin pracy i nie zawsze muszą mieć
wiele wspólnego z rzeczywistością. Jednak poprzez fakt, że wybór na stanowiska kierownicze był
częściej powiązany z przynależnością do partii a rzadziej z realnymi kompetencjami, stereotyp zaczął
się sam potwierdzać. Tym bardziej, że wobec braku systemu kształcenia kadry kierowniczej,
obecnego w kapitalizmie, nowo awansowani często sugerowali się tym stereotypem i na jego
podstawie budowali swoje działania. Ale nie możemy się im do końca dziwić – w końcu skąd mogli
wiedzieć, że ich rola może być o wiele bogatsza?
W ten sposób kultura pracy w Polsce stawała się kulturą fachowości. Ceniono wyłącznie tych, którzy
potrafili rzetelnie wykonywać pracę, której efekty były widoczne gołym okiem i w przeciwieństwie do
ideologicznych haseł nie dawały się fałszować za pomocą słów. Kultura pracy w socjalizmie coraz
bardziej oddalała się od kultury pracy w kapitalizmie, w tym samym czasie coraz bardziej
przechylającej się w stronę pracy umysłowej i koncepcyjnej. Dodatkowo kapitalistyczna kultura pracy
44
coraz mocniej uznawała rolę uzasadniania pracy poprzez odwoływanie się do wartości („robimy nasz
produkt dla klientów”, „pracujemy tak ciężko bo nasza firma jest dla nas ważna ”, „pracujemy
ponieważ naszą wartością jest solidność” itd.). Im większy robił się ten rozdźwięk między systemami,
tym silniejsze musiało być zderzenie po roku 1989. Zwłaszcza, że nieufność wobec czegokolwiek
brzmiącego jak ideologia pracy nie była jedyną różnicą narastającą między polską a kapitalistyczną
kulturą pracy.
Od lat trzydziestych dwudziestego wieku w naukach o zarządzaniu zaczęto doceniać rolę relacji
międzyludzkich. Tzw. „szkoła human relations” wskazywała na to, jak ogromny wpływ na wynik pracy
mają nie tylko umiejętności techniczne, ale także otoczenie i relacje ze współpracownikami. W
wyniku serii bardzo ciekawych eksperymentów przeprowadzonych w zakładach pracy w miejscowości
Hawthorne w latach 1927‐1932 odkryto, że wydajność pracowników wzrastała, jeżeli mieli poczucie,
że ktoś się nimi interesuje. W kolejnych dekadach ten kierunek myślenia miał swoje wzloty i upadki,
niemniej dzięki pracom takich autorytetów jak Abraham Maslow (znany najbardziej z piramidy
potrzeb) czy Douglas McGregor (twórca koncepcji paradygmatu X i Y) na trwałe w wiedzy o
zarządzaniu zagościła zasada mówiąca, że na wynik pracy wpływ mają nie tylko umiejętności
techniczne, ale także umiejętności interpersonalne pracowników.
Tymczasem socjalistyczna nauka o kierowaniu i organizowaniu pracy uwzględniała bardziej rolę
struktury i systemu pracy – w ten sposób mogła bowiem zachować zgodność z myślą marksistowską.
Oznaczało to w praktyce szczegółowe podziały zakresów obowiązków, ogromne ilości procedur i
przepisów a także narastającą biurokrację. Odkrycia zachodnich naukowców odrzucano jako mało
interesujące, ponieważ dotyczyły one pracy w ustroju kapitalistycznym – z założenia gorszym od
komunizmu. W efekcie umiejętności interpersonalne, takie jak zdolność skutecznej komunikacji,
rozwiązywania konfliktów, współdziałania w grupie i inne, podobne były całkowicie nieobecne
zarówno na poziomie przygotowania do pracy, jak i jej późniejszego wykonywania. Na zachodzie (a
później, wraz z wzrostem wagi Japonii także na wschodzie) coraz bardziej doceniano umiejętności
ułatwiające pracę z innymi ludźmi i wkładano realny czas i wysiłek aby na różnych szkoleniach
pracownicy mogli się ich nauczyć. W Polsce skupiano się wyłącznie na kompetencjach
merytorycznych, takich jak wiedza techniczna, czy fachowość w wykorzystywaniu narzędzi.
Współcześnie jedną z najważniejszych umiejętności dla pracowników jest zdolność pracy w
zespołach. Czasy samotnych rzemieślników powoli się kończą. Chociaż jest jeszcze sporo stanowisk,
na których są oni ważni, złożoność współczesnego biznesu powoduje, że do realizacji celów
pojedynczego pracownika niezbędna jest jego współpraca z innymi osobami. Tymczasem w PRL
niechęć do ideologii bardzo zgrabnie powiązała się brakiem nastawienia na umiejętności
interpersonalne – powodując jeszcze większe wzmocnienie fachowości, tym razem w wersji
„potrzeby konkretu”. Słowo „konkret”, „konkretny” jest jednym z najbardziej pozytywnie kojarzących
się słów w polskim biznesie. Ktoś, kto jest konkretny, jest dobrym pracownikiem, bo nie marnuje
czasu na zastanawianie się nad tematami, które nie mają wpływu na bieżącą pracę. Ktoś, kto chce
rozmawiać o relacjach, dbać o dobre samopoczucie robi wrażenie „rozmemłanego” i
„niekonkretnego”, plus dodatkowo marnuje czas, w którym można byłoby „pracować”. Po roku 1989
spotkanie zespołowe kojarzyło się najbardziej z zebraniem komitetu, w trakcie którego nie mówiono
o niczym „konkretnym”, a więc związanym z „prawdziwą pracą”. W efekcie Polacy mają znacznie
większą niechęć do pracy zespołowej niż większość społeczeństw i jeżeli mogą, pracują samodzielnie.
45
Muszę tu oczywiście dodać, zwłaszcza dla tych, którzy nie pamiętają czasów sprzed 1989 z
perspektywy pracowników, że wszystko co opisałem, nie powodowało bynajmniej, że w pracy nie
można było utrzymywać dobrych relacji. Wręcz przeciwnie – ilość czasu, który można było poświęcić
na podtrzymywanie relacji, wspólnie picie kawy, dyskutowanie o niezwiązanych z pracą rzeczach,
była znacznie większa niż dzisiaj. Różnica polegała jednak na tym, że utrzymywanie dobrych relacji
było postrzegane jako nie mające kluczowego wpływu na wynik pracy. Mogło pomóc, raczej nie
przeszkadzało, ale dobrym pracownikiem był ten kto był dobrym fachowcem, nie zaś ten, kto miał
wysoki poziom umiejętności interpersonalnych. Doskonałego przykładu takiego podejścia dostarczył
mi swego czasu pewien kierownik budowy, pracujący obecnie w polskim oddziale zagranicznej firmy.
Opowiadał mi on o swoich kontaktach z menedżerami pochodzącymi ze Szwecji – kraju, w którym
relacje są szczególnie ważne dla podtrzymywania wysokiej jakości pracy. Jego opowieść była barwna,
ale doskonale pokazująca różnice kulturowe między Polską a krajami z długą tradycją kapitalizmu.
Oto jej fragment: „Ja przychodzę do pana i mówię: kolego masz do zrobienia to, to i to. Tyle pieniędzy,
tyle czasu, przyjdę za trzy dni, proszę mi zdać raport. A Szwed przychodzi, zlecając panu to samo i
panu mówi, jak by było dobrze, gdyby pan się zastanowił i spróbował przyjąć, że tamto należałoby
wykonać. Rozumie pan? Mnie to może zająć dwadzieścia sekund i my się bardzo dobrze rozumiemy,
jest jasny przekaz informacji. A tam jest oczekiwanie, że pan to zrozumie, pójdzie i zrealizuje. […] I
sądzę, że u nich się to sprawdza, co najciekawsze. Do mnie to nie przemawia, bo jestem troszeczkę
inaczej wychowany. […] [Szwed] powie… powinien się pan poprawić, a ja powiem, panie, jak się nie
poprawisz, to pana wypierdolę… za przeproszeniem. […] u nich, ktoś kto otrzyma właśnie takie no
fajne powiedzenie, należałoby, wie pan, spróbować, to już się zaczyna bać. A u nas jak pan da to
podwykonawcy, to on powie: no, co on tu pierdoli, no nie wiem o co mu chodzi. Nie zrozumie.”.
W efekcie powstała w Polsce do 1989 roku kultura, którą nazwałem kulturą „samotnych, twardych
fachowców” – kulturą w której, gdy mowa o pracy, pozytywnie oceniane było samodzielne, rzetelne
wykonywanie „ciężkiej roboty” o widocznych efektach, a negatywnie postrzegane były wszystkie
działania związane z zarządzaniem, umiejętnościami interpersonalnymi czy dbaniem o miłe relacje.
I z tą dominującą w Polsce kulturą zostaliśmy wrzuceni w kapitalizm.
Zmiana kultury – od 1989 do dziś
Podstawową zmianą, jaka miała miejsce po upadku komunizmu było wprowadzenie do polskiego
życia gospodarczego nowej możliwości. Nagle na masową skalę właścicielami przedsiębiorstw mogli
być także prywatni ludzie – nie tylko państwo. Wcześniej było to możliwe tylko w bardzo
ograniczonym zakresie i sprowadzało się najczęściej do małych, rzemieślniczych warsztatów, których
na szczęście nigdy nie udało się w pełni znacjonalizować. W momencie przełomu prywaciarz kojarzył
się nadal z czymś podejrzanym, nieledwo spekulantem, od którego do przestępcy był już tylko krok.
Być może to, na równi z realnymi przestępstwami gospodarczymi i aferami lat dziewięćdziesiątych
sprawiło, że do dzisiaj na biznesmenów, mających własne firmy, duże grupy ludzi patrzą z niechęcią.
Mimo tego negatywnego odium, wielu bardziej operatywnych obywateli teraz już wolnego kraju
postanowiło zaryzykować i otworzyło własne firmy. Dominowały one w sektorze prywatnym przez
zdecydowaną większość lat dziewięćdziesiątych, aż do momentu, gdy na naszym rynku zaczęli
masowo pojawiać się zagraniczni inwestorzy.
46
Prywatne firmy, początkowo małe, potem coraz większe, pod wieloma względami przypominały
Naprawix, opisany w pierwszych dwóch rozdziałach. Zakładane były przez ludzi odważnych, gotowych
ciężko pracować na swój sukces, ale nie mających żadnych kompetencji niezbędnych do zarządzania
większym przedsiębiorstwem. Dzięki ogromnemu popytowi na wszystko, co było dostępne,
właściciele stanowisk bazarowych, na których sprzedawali sprowadzone z Niemiec dżinsy nagle
stawali się właścicielami biznesów, obracających milionami złotych (a przed denominacją nawet
miliardami). Z konieczności musieli zatrudniać innych, aby dać sobie radę z rosnącym popytem na ich
towary. I tutaj zaczynały się problemy.
Pracownicy, przyzwyczajeni do pracy w kulturze organizacyjnej, charakterystycznej dla PRL,
absolutnie nie pasowali do oczekiwań ich pracodawców – którzy spodziewali się ciężkiego wysiłku za
małe pieniądze. Większość właścicieli firm brakło wyszkolenia zarządczego, stąd też nie mieli pojęcia,
że ludzie traktowani w ten sposób i motywowani tylko strachem przed utratą pracy szybko będą
tracili pozytywne zaangażowanie i pracowali coraz mniej wydajnie. W związku z brakami w
ustawodawstwie i niewydolnym państwem możliwe było bezpardonowe łamanie prawa pracy i
zwalnianie pracowników bez odpraw, wstrzymywanie pensji i inne formy wykorzystywania
zatrudnionych. Ówcześni właściciele firm myśleli często o pracownikach jako o jeszcze jednym
zasobie, równie wymienialnym co sprzęty – a czasami nawet jako o obciążeniu, z którym trzeba sobie
radzić, ale którego lubić nie ma sensu. To wszystko zderzało się w doświadczeniu pracowników z
wygodnymi czasami, w których w państwowych firmach płacono wprawdzie kiepsko, ale też
pracować trzeba było mniej, a zwolnienia były zjawiskiem niespotykanym. W efekcie powstał w
polskiej kulturze pracy wizerunek dzikiego kapitalizmu, w którym zachowania etyczne są rzadkością, o
wszystkim decyduje pieniądz, a jedyną wartością, jakiej przestrzegają przedsiębiorcy jest rządza
zysku.
Obraz ten nie był zbyt optymistyczny. Ale polską kulturę kształtowało na szczęście także inne
zjawisko. Jeden z menedżerów, z którymi rozmawiałem w trakcie badań, spytany, co według niego
jest główną cechą polskiego charakteru pracy, odpowiedział że ambicja. Zaintrygowany poprosiłem o
wyjaśnienie, co ma na myśli. Stwierdził, że w trakcie różnych podróży i związanych z nimi kontaktów
międzynarodowych zorientował się, że Polacy w porównaniu do mieszkańców krajów zachodu
pracują bardziej intensywnie, łapczywiej chwytając każdą chwilę. Gdy wspólnie zastanawialiśmy się
nad możliwą przyczyną takiego zjawiska, stwierdził „syci nie zdobywają zamków”. Postanowiłem
pójść tym tropem i w dalszym ciągu badań wielokrotnie napotkałem na różne dowody, wskazujące,
że źródłem ambicji i łapczywości na sukcesy u wielu Polaków było poczucie bycia w tyle za zachodnią
częścią Europy.
Ostatnią, bardzo wyrazistą cechą polskiej kultury organizacji wyniesioną z przeszłości jest
kreatywność oraz zdolność do improwizowania. Doświadczenia ponad stu lat pod okupacją sprawiły,
że w społeczeństwie polskim rozwinęła się niezwykła zdolność do naginania, omijania przepisów
prawa i takiego interpretowania reguł, które nie łamało ich litery, ale było całkowicie sprzeczne z
duchem. W okresie PRL charakterystyka ta została jeszcze bardziej wzmocniona. System
komunistyczny z jego deficytami, ciągłymi problemami w zaopatrzeniu i gąszczem nieformalnych
powiązań nauczył Polaków zdolności, którą z dumą określamy jako „kombinowanie”. Co więcej,
posiadanie tej cechy było przez lata wyznacznikiem zaradności i zdolności przetrwania. Okres
wczesnego kapitalizmu, w którym reguły dopiero się tworzyły, także nie sprzyjał uczeniu
respektowania zasad. Sprawia to, że Polacy są postrzegani przez obcokrajowców jako wyjątkowo
47
kreatywny naród. Jeden z expatów, z którymi rozmawiałem, opowiadał mi zachwycony jak polski
inżynier w ciągu kwadransa przy użyciu dwóch pojemników, kleju i piły tarczowej rozwiązał problem
technologiczny z którym niemiecka centrala firmy głowiła się przez miesiąc. Inny stwierdził, że jego
pobyt w Polsce nauczył go improwizacji i wyszukiwania nieschematycznych rozwiązań. Gdy
poprosiłem go o rozwinięcie myśli, powiedział z rozbawieniem, że gdyby w Stanach poprosił kogoś o
dokończenie zdania „reguły są po to, aby…” usłyszałby odpowiedź „… aby ich przestrzegać”.
Tymczasem, jeżeli funkcjonujesz w tym samym kontekście kulturowym, co większość Polaków,
zapewne dokończyłeś już w myślach to zdanie „…aby je łamać”
Ambicja, łapczywość, ciągła twórcza improwizacja ale i bezwzględność w wykorzystywaniu
pracowników – tak w świadomości społecznej zapisywał się początek kapitalizmu w Polsce.
Wizerunek ten, wzmocniony przez lata do dziś jest obecny w myśleniu wielu Polaków, choć firmy
naprawdę w taki sposób podchodzące do pracowników stają się zjawiskiem coraz rzadszym. Trochę
dlatego, że poziom świadomości menedżerskiej ciągle rośnie, wolno, ale nieprzerwanie. Trochę,
ponieważ młodzi pracownicy, wchodzący na rynek pracy nie pamiętają już czasów PRL i nie mają tak
roszczeniowych postaw, jak ich rodzice. Ale najbardziej, ponieważ od mniej więcej dekady w Polsce
pojawili się zupełnie nowi gracze na rynku: wielkie, międzynarodowe korporacje.
Koncerny, mające swoje oddziały w wielu różnych krajach patrzyły początkowo na Polskę z dość dużą
nieufnością. Nie wszystkie wprawdzie – Ikea stworzyła u nas swój pierwszy oddział, w Poznaniu, już w
1991, w tym samym roku wszedł do Polski koncern Procter & Gamble. Większość międzynarodowych
firm czekała jednak na moment, w którym uwolnione od sowieckich wpływów, młode gospodarki
rynkowe udowodnią, że są stabilnym gruntem do inwestycji. Takim momentem było wejście Polski
do NATO i rozpoczęcie negocjacji z Unią Europejską. Od około roku 1999 tempo inwestycji wielkich
korporacji w Polsce zaczęło rosnąć coraz szybciej.
Wielkie firmy wniosły do naszego funkcjonowania zupełnie nową kulturę organizacyjną. Mając
dziesięciolecia doświadczenia w kapitalizmie potrafiły uniknąć bardzo wielu błędów, które popełniali
polscy (ale też i czescy, węgierscy i inni postkomunistyczni) przedsiębiorcy. Zdawały sobie sprawę z
tego, że ogromny wpływ na ich skuteczność – i zyski ‐ ma sposób w jaki pracownicy będą podchodzili
do pracy. Po przejęciu starych, postpeerelowskich zakładów, pracowników masowo zaczęto wysyłać
na szkolenia. Najpierw przechodzili je dyrektorzy i kierownicy, a potem także i pracownicy operacyjni.
Celem szkoleń było wprowadzenie nowej kultury, bardziej spójnej z gospodarką rynkową.
Nie zawsze dawało to dobre efekty. Polacy, po wielu latach indoktrynacji propagandą PRL, szkolenia
w trakcie których opowiadano im o wartościach firmy i zaangażowaniu każdego pracownika, łatwo
klasyfikowali jako kolejny przykład niepotrzebnej ideologii. Ponieważ szkolenia były obowiązkowe,
przechodzili je oczywiście i głośno nie narzekali na to, co im przekazywano. W prywatnym gronie
często jednak komentowali negatywnie to, czego ich uczono, jak również tych, którzy tego uczyli.
Dokładnie w taki sam sposób, jak kiedyś w domach omawiali w gronie najbardziej zaufanych
przemówienia komunistycznych dygnitarzy.
Jak więc widzisz, zaszło ponownie to samo zjawisko, które opisywałem kilka stron wcześniej ‐
„rozdwojenie roli”, polegające na tym, że pracownicy nieprzekonani do nowej kultury firmy
deklarowali oficjalnie, że w pełni się z nią identyfikują, po czym prywatnie odreagowywali swoje
kłamstwo, wyśmiewając ją w rozmowach z zaufanymi osobami. Taka forma biernego oporu do dzisiaj
48
jest stosowana przez część pracowników, ale ma to miejsce coraz rzadziej. Firmy bowiem dość dobrze
zdawały sobie z tego sprawę i za pomocą najróżniejszych metod kształtowały kulturę swoich nowych,
polskich oddziałów.
Jak zmieniano kulturę
Inwestorzy, tworzący w Polsce oddziały swoich koncernów mieli możliwość wyboru jednej z dwóch
głównych strategii działania: stworzenia od podstaw zupełnie nowego zakładu pracy, albo kupienia
firmy już istniejącej i jej przekształcania. Wariant pierwszy oznaczał wyższe koszty początkowe, ale
wymagał mniej pracy w kształtowaniu kultury. Wariant drugi był łatwiejszy do przeprowadzenia –
polskie firmy na poziomie technologicznym były zwykle w stanie przejąć rolę oddziału korporacji po
kilku miesiącach dostosowywania. Ale oznaczał też, że inwestorzy musieli naprawdę się postarać, aby
przekonać do siebie swoich nowych pracowników.
W wariancie przejęcia, korporacje miały różne metody wpływania na kulturę. Najmądrzejsi
inwestorzy zdawali sobie sprawę z obaw pracowników i pozwalali najpierw zaaklimatyzować się i
przyzwyczaić do nowej sytuacji. Tak właśnie zrobili, opisani kilka stron wcześniej, Amerykanie. Przez
niemal dwa lata nie dokonywali żadnych radykalnych zmian w kupionej firmie. Jedyną zasadniczą
różnicą było wprowadzenie do niej expatów, a więc menedżerów pochodzących z zagranicy. Expaci
przez dwa lata obserwowali, uczyli się firmy, próbowali zrozumieć mentalność swoich podwładnych,
ich oczekiwania i motywacje. Dopiero po tym czasie zaczęli wprowadzać zmiany.
Jedną z najbardziej dotkliwych zmian były masowe zwolnienia. Znane niemal w każdej
prywatyzowanej firmie były największym postrachem polskich załóg. Najczęściej też powodowały
opór przed prywatyzacją. Były jednak niezbędne dla ekonomicznej racjonalności działania. W okresie
PRL zatrudnienie często kilkukrotnie przekraczało potrzeby. Pracownicy nie mieli motywacji do pracy,
unikali wysiłku, koniecznych więc było więcej osób, żeby wykonać tę samą ilość zadań – a ponieważ
nikt nie dbał o koszty, taki stan rzeczy był tolerowany. Gdy jednak zagraniczne firmy zaczęły robić
rachunek ekonomiczny, okazało się, że nie da się utrzymać jednocześnie opłacalności działania i
dotychczasowego zatrudnienia. Pracowników zaczęto zwalniać. W niektórych firmach czekano przez
kilka lat – i zwalniano przede wszystkim tych, którzy nie byli w stanie przystosować się do nowych
porządków. Były też takie, w których decyzja o zlikwidowaniu miejsc pracy dla dwóch trzecich załogi
była jedną z pierwszych, podpisanych przez nowych właścicieli. Ta druga strategia pozwalała szybciej
obniżyć koszty, ale długofalowo powodowała ich ponowny wzrost, połączony ze spadkiem
zaangażowania. Pracownicy zestresowani tak radykalnym początkiem, niekiedy cierpiący na tak
zwany syndrom poczucia winy ocaleńców,3 mieli niską motywację do pracy i byli negatywnie
nastawieni do swoich nowych przełożonych. Efekty masowych zwolnień dostrzegalne były jeszcze
przez lata. W niektórych z badanych przeze mnie firm, pracownicy opowiadając o redukcjach z lat
dziewięćdziesiątych instynktownie ściszali głos i garbili się, w ewidentny sposób czując się zagrożeni.
Najlepiej zapamiętałem sytuację, w której starszy menedżer, mający według opowieści jego kolegów
naprawdę pewną pozycję w swojej firmie, gdy opowiadał o wydarzeniach sprzed ponad dziesięciu lat,
poprosił mnie o wyłączenie dyktafonu i domknięcie drzwi. Wyobraź sobie, jak mocne musiało być to
dla niego doświadczenie, skoro nadal napawa go obawą samo mówienie o tamtych czasach.
3
Niezwykle ciekawe zjawisko – sprawiające, że wbrew intuicji, osoby które uniknęły zwolnienia zamiast cieszyć
się, doznają znacznego pogorszenia samopoczucia, łącznie z fizycznymi objawami, takimi jak bóle głowy, utrata
wagi i gorączka. Powoduje to oczywiście także obniżenie wydajności w pracy.
49
Najskuteczniejszym środkiem służącym do zmiany kultury nie było jednak ani zwalnianie
nieodpowiednich ani zatrudnianie pracowników z odpowiednim nastawieniem do pracy. Najlepszą
metodą na przeobrażenie kultury okazała się zmiana zasad organizacji pracy. Oznaczała ona
najróżniejsze przekształcenia – od spłaszczenia struktury, likwidacji niepotrzebnych szczebli nadzoru,
zmianę zakresów odpowiedzialności aż po systemy płacowe i wprowadzenie ocen okresowych.
Struktura stanowisk bardzo mocno kształtuje kulturę firmy. Bizantyjskie, niepotrzebnie rozdęte wokół
najwyższych dowódców struktury wysyłają pracownikom jasny sygnał: ważne jest tworzenie wokół
siebie wizerunku kogoś ważnego, a nie to co robisz naprawdę. Jeżeli dyrektor ma trzy sekretarki, ale
zadań dla nich jest na tyle niedużo, że wystarczyłaby jedna, pracownicy patrzący na to, wyciągają
wnioski, że w tej firmie należy budować swoją ważność poprzez ilość osób, która cię słucha, a nie
poprzez wyniki, które osiągasz. I działają adekwatnie do tego. Dlatego też w wielu prywatyzowanych
polskich firmach likwidowano osobiste sekretariaty kierowników czy dyrektorów niższego szczebla,
zastępując je sekretariatami ogólnymi i przyznając asystentów i asystentki tylko tym, którzy ich
naprawdę potrzebowali. Przekaz był wyraźny – oszczędności i opieranie struktury na realnych
potrzebach. W tym duchu robiono także wiele innych zmian. Łączono pokrywające się działy,
tworzono nowe, ważne dla firm kapitalistycznych: takie jak marketing czy sprzedaż. Zwiększano
odpowiedzialność osób na stanowiskach kierowniczych, dając im w ramach zakresu obowiązków
znacznie większą decyzyjność. Zmieniało się obciążenie osób na najwyższych stanowiskach, które
nagle przestały ponosić odpowiedzialność za układy polityczne, ale zaczęły być rozliczane za wyniki
rynkowe przedsiębiorstwa.
Innym, mocnym środkiem, służącym do zmieniania kultury były systemy ocen okresowych i
powiązane z nimi premie. Okazały się one najskuteczniejszą metodą wymuszania zachowań
pożądanych przez nowe przedsiębiorstwo. Dawały możliwość wpływania bezpośrednio na każdego
pracownika – łącząc jego osobisty interes ekonomiczny z zachowaniami zgodnymi z nową kulturą.
Oceny okresowe oznaczały rozmowy z przełożonymi, przeprowadzane co roku albo co sześć miesięcy,
w trakcie których przełożony dawał pracownikowi informację zwrotną – na temat tego, co robił przez
ten czas dobrze i na temat zachowań, które powinien zmienić. W momencie, gdy pracownik wiedział
dokładnie, czego od niego oczekuje przełożony, łatwo było mu dostosować się, zachowując się w
sposób zgodny z założeniami systemu ocen. A system ten tworzony był albo bezpośrednio przez
korporację, albo pod jej ścisłym nadzorem przez polskie kierownictwo. I powodował, że
kształtowanie postaw takich jak oczekiwali nowi właściciele było bardzo ułatwione.
Dla wielu pracowników dało to pozytywne efekty. Systemy ocen okresowych wprowadziły element
przewidywalności, dały ludziom poczucie, że wiedzą dokładnie czego od nich oczekują przełożeni i
stworzyły możliwość kontroli swoich szans na awans czy podwyżkę. W przeciwieństwie do okresu
PRL, gdy oceny pracowników rzadko bywały merytoryczne i najczęściej sprowadzały się do osobistej
sympatii, albo lojalności wobec systemu komunistycznego, oceny okresowe wprowadzane przez
korporacje dawały możliwość oceniania pracownika za realne zasługi.
Oceny okresowe miały jednak też ciemną stronę. Tak, jak każdy sposób kształtowania kultury
organizacji stanowiły metodę manipulacji i umożliwiały bardzo łatwe kształtowanie wartości i
zachowań pracowników. O ile często było to korzystne dla samych pracowników, niekiedy potrafiło
do absurdu doprowadzić lojalność i zaangażowanie wobec firmy. W efekcie dochodziło do
całkowitego stopienia osobistego systemu wartości z wartościami narzucanymi przez organizację.
50
Zdarzyło mi się rozmawiać z menedżerami, którzy do tego stopnia zaakceptowali kulturę swojej firmy
i propagowany przez nią sposób bycia, że zaczęli nawet w życiu codziennym zachowywać się w ten
sam sposób, co w pracy. Przykładem tego była menedżerka, która z dumą oznajmiła mi, że udało jej
się zmniejszyć ilość niepotrzebnej komunikacji z własnym mężem, ponieważ synchronizują swoje
kalendarze przez internet i dokładnie wiedzą, kiedy któreś z nich ma odebrać dziecko z przedszkola,
albo pójść po zakupy. Być może taka metoda faktycznie jest skuteczna – jeżeli naszym celem jest
przyspieszenie działania. Możemy kwestionować jej zalety dla budowania relacji w życiu prywatnym.
Trudno się jednak dziwić ludziom, którzy „tresowani” do działania w określony sposób systemem kar i
nagród, przyjmowali nowe wartości jako właściwe i odpowiednie dla wszystkich sfer życia. Chcąc
przebudować systemy wartości swoich pracowników, korporacje czasami przesadzały bowiem i
osiągały takie właśnie nadspodziewane efekty.
Metod kształtowania kultury było znacznie więcej – wrócimy do nich jeszcze w drugiej części ksiązki,
poświęconej temu, w jaki sposób należy zmieniać kulturę organizacji. Nie wszystkie były tak
skuteczne, jak te opisane powyżej. W niektórych korporacjach brakowało mądrych menedżerów,
którzy wiedzieliby jak przeprowadzić proces zmian. Czasami zderzenia różnych temperamentów i
różnych kultur narodowych prowadziły do konfliktów tak poważnych, że zdolnych na miesiące
zdezorganizować życie firmy. W pewnym przedsiębiorstwie produkującym sprzęty domowego
użytku, sposób zachowania się inwestorów z Hiszpanii doprowadził w opinii pracowników do takiej
atmosfery, w której pracownicy znienawidzili zagraniczne kierownictwo. Nienawiść ta wynikała z
odbioru Hiszpanów jako pogardzających Polakami, tających informacje dla własnej korzyści,
traktujących ludzi niesprawiedliwie i ogólnie wrogo nastawionych wobec swoich podwładnych.
Trudno było mi uwierzyć, że jacykolwiek expaci mogą być na starcie aż tak wrogo nastawieni wobec
swoich podwładnych, postanowiłem więc zbadać tę historię bardziej szczegółowo. Tak, jak się
spodziewałem, problem wynikł ze zbyt szybkiego tempa przekształceń, nacisku na mocne zmiany
organizacji pracy, bez towarzyszących im informacji na temat celu i sensu przeobrażeń. Wszystko to
spowodowało stres i niechęć Polaków, którzy po kilku miesiącach jakiekolwiek, nawet najbardziej
pozytywne gesty Hiszpanów, odbierali jako potencjalnie wrogie i niebezpieczne.
Mimo takich sytuacji, zdecydowana większość firm przejmowanych i tworzonych od podstaw przez
zagranicznych inwestorów przechodziła zmiany zgodnie z założeniami właścicieli. W przypadku
kupowania polskich firm często trwało to dłużej, w przypadku tworzenia zakładów pracy od podstaw
krócej. Powszechna obecność inwestorów z zagranicy doprowadziła do sytuacji, w której dzisiejsza
polska kultura organizacji już tylko częściowo przypomina tę z czasów PRL.
Krajobraz dnia dzisiejszego
Dzisiejsza polska kultura organizacji jest bardzo specyficzna. Łączą się w niej co najmniej trzy
zasadnicze wpływy – z jednej strony, mamy nadal bardzo wiele pozostałości z epoki PRL. Szczególnie
mocne są one w firmach państwowych, w których nie pojawili się właściciele, chcący dokonać
zasadniczych zmian. Kolosalne struktury, takie jak Poczta Polska, stocznie, urzędy, na poziomie
kultury organizacji nadal tkwią w minionej epoce. Dotyczy to zarówno zarządzających jak i
zarządzanych. Ponieważ jednak świat od roku 1989 zmienił się znacząco, w ich kulturach pojawiły się
także elementy zaczerpnięte z nowych realiów. Jednym z takich elementów jest mit prywaciarza,
obecny w niemal wszystkich państwowych firmach. Opowiada on o tym, jak bardzo ciężko jest u
prywatnego przedsiębiorcy, jak zupełnie nie ma ochrony dla pracowników, z których wyciskane są
51
ostatnie poty, aby tylko wredny kapitalista mógł napchać sobie kieszenie pieniędzmi. A kapitalista ten
oprócz tego, że jest obmierzły, bo wyzyskuje ludzi, jest też podejrzany, bo nie wiadomo skąd wziął
pieniądze na własny biznes. Mit ten powstrzymuje pracowników firm państwowych od
przechodzenia do przedsiębiorstw prywatnych. Pomaga także bronić się przed jakimikolwiek
innowacjami, mającymi na celu zmianę kultury organizacji – jako charakteryzującymi właśnie firmy
prywatne, a więc złe.
Częściowo wizja ta potwierdzana jest przez rzeczywistość małych i średnich polskich przedsiębiorstw,
w których nadal bardzo wyraźne są pozostałości okresu „dzikiego kapitalizmu” lat
dziewięćdziesiątych. I jakkolwiek mit o nielegalnych źródłach pieniędzy właścicieli coraz rzadziej ma
jakieś realne podstawy, to w zakresie traktowania pracowników nie zawsze jest odległy od prawdy.
Sytuację tę zmieniają nieco środki unijne, wpompowane w szkolenia dla przedsiębiorców. Jakość
tych szkoleń często daje wiele do życzenia, ale i tak zostawiają one w głowach ich uczestników
przemyślenia i wnioski, które prowadzą do ulepszania metod zarządczych i innego traktowania
podwładnych. Jednakże jest to z pewnością sektor, w którym kultura organizacji znacząco ogranicza
możliwości rozwoju firm. A ponieważ małe i średnie przedsiębiorstwa stanowią zdecydowaną
większość polskiego rynku pracy, jeżeli liczymy ilość stanowisk, owa kultura jest z perspektywy
pracowników najczęściej spotykanym sposobem myślenia.
Jednocześnie dużą część polskiego rynku kształtuje wpływ korporacji, które regularnie otwierają
nowe oddziały, a nawet innowacyjne centra na terenie Polski i poprzez swoje wpływy kształtują już
drugie pokolenie Polaków. Pracownicy korporacji, tak samo jak ci, którzy pracują w prywatnych
firmach często zmieniają miejsca pracy – a idąc do kolejnej firmy przynoszą z niej wartości i
podstawowe założenia, zdobyte w poprzednim zakładzie. Tylko w firmach państwowych rotacja jest
niewielka i dodatkowo brak niemal całkowicie migracji pomiędzy nimi a korporacjami. Tak samo
zresztą jest w drugą stronę. Jeżeli do tego dołączymy wpływy wywierane przez firmy szkoleniowe i
doradcze, a także uczelnie dostarczające wiedzę w ramach studiów podyplomowych, mamy kolejne
silne źródło zmiany. Uwzględnijmy teraz fakt, że korporacje inwestujące w Polsce pochodzą z różnych
krajów. Inaczej zachowują się Niemcy, inaczej Amerykanie a inaczej Japończycy. Wszystko to daje
obraz barwnej, momentami dość chaotycznej mieszaniny, w której niczym w tyglu łączą się
najróżniejsze, konkurujące ze sobą wpływy kulturowe. Taka właśnie jest dzisiejsza polska kultura
organizacji.
Technologia i jej wpływ
Wszystko to dzieje się w globalizującym się świecie, w którym biznes jest coraz bardziej kształtowany
przez radykalny postęp technologiczny. Od zawsze historia przedsiębiorczości była powiązana z
rewolucyjnymi wynalazkami – od Gutenberga i druku, który odmienił całkowicie oblicze Europy, przez
wprowadzenie elektryczności aż po silnik spalinowy. Każdy z tych nowych wynalazków tworzył nowe
branże i nowe szanse biznesowe, które najbardziej operatywni przedsiębiorcy potrafili natychmiast
wykorzystać. Nigdy jednak tempo przyrostu innowacji i technologii nie było tak ogromne jak dzisiaj.
Byłby to temat na odrębną książkę i nie poruszałbym go tutaj, gdyby nie fakt, że największy
dotychczas rozwój technologiczny przypadł na okres transformacji w Polsce.
Dzisiejszy świat jest niezwykle złożony. Do tego stopnia, że zdecydowana większość ludzi nie jest w
stanie ogarnąć w pełni nawet ogólnych trendów, które go kształtują. W trakcie moich badań, oprócz
52
rozmów z menedżerami, którzy byli moją podstawową grupą badawczą starałem się wykorzystać
każdą okazję do zdobycia nowych informacji. Jedną z nich okazało się ponad godzinne oczekiwanie na
dyrektora w jednej z państwowych firm. Siedziałem w sekretariacie i patrzyłem na to, jak
zorganizowana jest jego praca. Trzy uwijające się panie nosiły tam i z powrotem różne papiery,
odbierały telefony i wypełniały przestrzeń tym rozgardiaszem, który charakteryzuje każde żywe biuro.
W pewnym momencie natłok zadań nieco osłabł i sekretarki, nie zwracając uwagi na mnie,
siedzącego nieco z boku, wdały się w dyskusję na temat najnowszych zmian zaordynowanych przez
kierownictwo. Podstawowym obiektem narzekań okazało się stosowanie komputera – a dokładniej
odbieranie poczty elektronicznej. Maile, które w większości firm są już od lat chlebem codziennym, w
tym zakładzie nadal traktowane były z dość dużą niechęcią. Tylko jedna z pań sekretarek potrafiła w
miarę sprawnie obsługiwać maila, pozostałe dwie starały się trzymać od tego tematu z daleka. I
właśnie, gdy rozmowa zeszła na komputery zaczęło się narzekanie, które sprawiło, że natychmiast
zacząłem się przysłuchiwać. Panie bowiem stwierdziły jasno i wyraźnie, że wprowadzenie
regularnego stosowania maili w komunikacji wewnętrznej jest całkowicie niepotrzebnym ekscesem i
przecież zawsze było dobrze, kiedy można było po prostu przyjść i coś powiedzieć. Szczególnie zaś
zderzały wymóg stosowania maili – i nowe kierownictwo – z czasami sprzed roku 1989, kiedy w ogóle
było spokojniej, bardziej „po ludzku” i przyjemniej można było pracować. Z trwającej blisko pół
godziny rozmowy zrozumiałem, że z punktu widzenia sekretarek – wszystkich trzech około
pięćdziesiątki – wprowadzenie komputerów jest prostą konsekwencją wprowadzenia kapitalizmu. A
ponieważ komputery nie były przez nie lubiane, tak samo nielubiany stawał się kapitalizm, który
wymagał od nich większej pracy.
Sytuacja ta dała mi na tyle do myślenia, że w wywiadach z moimi rozmówcami zacząłem częściej
poruszać wątek zmian technologicznych. Jak się okazało, w bardzo wielu firmach postrzegano jako
realne, powiązanie pomiędzy wprowadzeniem kapitalizmu i rozwojem technologicznym. Co jednak
ważniejsze, jednoczesne pojawienie się systemu wolnorynkowego i nowych technologii było do tego
stopnia przytłaczające, że wielu pracowników nie potrafiło sobie poradzić z obydwoma tymi
zjawiskami na raz. Z jednej strony musieli się nauczyć nowego myślenia, bardziej prorynkowego,
wymagającego bardziej pracy twórczej i koncepcyjnej a mniej fizycznej. Z drugiej musieli opanować
całkowicie nowe narzędzia, jakimi były dla nich komputery. Ci, którzy nie byli w stanie sobie poradzić
z choćby jedną z tych trudności, mieli znacząco utrudnioną sytuację na rynku pracy. Sprawiło to też,
że różnice międzypokoleniowe, zawsze obecne w każdym społeczeństwie, u nas nabrały wcześniej
nie spotykanych kształtów.
Trzy pokolenia
Gdy rozpoczynałem moje badania, zakładałem, że będzie istnieć różnica w podchodzeniu do zmian
kulturowych pomiędzy pokoleniem starszych, a młodszych pracowników. Nie wyobrażałem sobie, że
będzie to jedno z najważniejszych zjawisk, kształtujące krajobraz dzisiejszych polskich firm.
Jak okazało się w trakcie badań, w przedsiębiorstwach funkcjonują nie dwie, ale trzy grupy wiekowe,
różniące się podejściem do pracy. Źródłem różnic było to, w jakich okolicznościach pracownicy uczyli
się w szkole i w jakich zdobywali pierwsze doświadczenia zawodowe. Wynika to ze zjawiska,
nazywanego przez socjologów „wtórną socjalizacją”. Socjalizacja oznacza proces uczenia się
zachowań, norm i wartości „właściwych” dla nas jako dla członków danej grupy. Pierwszą socjalizację
przechodzimy w rodzinie, słuchając i obserwując rodziców, a także dalszych członków rodziny.
53
Socjalizacja ta jest bardzo mocna i zwykle kształtuje nas na resztę życia – ale wbrew powszechnej
opinii, nie jest jedyna. Młodzi ludzie przechodzą socjalizację wtórną w szkole, wyrabiając sobie
własne opinie, ucząc się funkcjonowania w świecie, a potem po raz kolejny w pierwszym miejscu, w
którym wykonują pracę. Od tego, jakie doświadczenia wyniesiemy z pełnienia pierwszego poważnego
stanowiska, zależy bardzo mocno nasz przyszły stosunek do pracy.
Pierwszą grupą, którą zidentyfikowałem w trakcie moich badań byli pracownicy najstarsi – którzy i
kończyli szkoły i zaczynali pracę w okresie PRL. Całe ich dzieciństwo i młodość upływały w socjalizmie
i byli wówczas przygotowywani mentalnie na to, że tak również będzie wyglądało ich dorosłe życie.
Kiedy zaczynali pracę, przekonanie to sprawdzało się – sprawiając, że bardzo szybko akceptowali
zasady funkcjonowania w pracy, charakterystyczne dla tamtych czasów. Gdy zmienił się system,
najstarsi z nich mieli około trzydziestu pięciu lat, a więc pracowali już od ponad dekady. Przez ten
czas na trwałe zdążyli zakodować sobie podstawowe założenia pracy w socjalizmie: fachowość,
nieufność wobec wszystkiego co nie jest widzialne i mierzalne gołym okiem, nieufność wobec haseł
ideologicznych, wysoki poziom bierności i roszczeniowości. Bardzo nieliczni z nich potrafili przestawić
się, gdy zmienił się system – zdecydowana większość pozostała przy tych założeniach do dzisiaj. Jest
to grupa, której z racji wieku jest też najtrudniej dostosować się do najnowszych technologii,
korzystać sprawnie z komputerów czy pełnego bogactwa możliwości oferowanych przez telefony
komórkowe.
Zupełnym ich przeciwieństwem jest najmłodsza grupa, funkcjonująca na rynku pracy od niedawna. W
jej skład wchodzą ci, którzy zarówno pierwsze doświadczenia zawodowe jak i większość edukacji
szkolnej przechodzili w trzeciej Rzeczpospolitej. Najmłodsi z nich właśnie rozpoczynają pracę,
najstarsi mają obecnie około trzydziestu pięciu lat. Wyrastali w warunkach gospodarki rynkowej,
uczyli się w szkołach, jednocześnie obserwując dookoła siebie barwną rzeczywistość kapitalizmu, w
której powstawały i upadały pierwsze firmy. Od początku wszyscy mówili im, że najważniejsza jest
zaradność i przedsiębiorczość a nauka w szkole była tylko drobną częścią ich przygotowania do życia.
Jeżeli pochodzili z większych miast, kończyli studia, zdobywali doświadczenie w różnego rodzaju
organizacjach studenckich i wolontariackich, aktywnie od najmłodszych lat uczestnicząc w
rzeczywistości dookoła nich. Dzięki łatwym wyjazdom międzynarodowym i dostępności edukacji
językowej, mówią w różnych językach, z angielskim na czele. Mają mniej kompleksów wobec
zachodu, często łączą ich przyjaźnie z rówieśnikami z innych krajów. Współczesne technologie
komunikacyjne nie mają dla nich większych tajemnic – bez problemu korzystają z Internetu, komórek,
programów komputerowych. Są nastawieni do świata dużo bardziej proaktywnie niż najstarsza
grupa, działają szybciej, mają mniej obaw. A ich doświadczenie pokazuje im, że niewiele jest rzeczy
niemożliwych, więc wchodzą do firm często z przekonaniem, że za chwilę obejmą fotel prezesa.
Rzeczywistość wprawdzie weryfikuje ich oczekiwania, ale dzięki swojej przebojowości są w stanie
często osiągnąć znacznie więcej niż ich starsi koledzy. Między nimi a najstarszą grupą cały czas tli się
nie do końca jawny konflikt wartości – nie prowadzący do otwartych wojen, ale z pewnością
odbijający się na wielu relacjach.
Najciekawszą grupą z punktu widzenia socjologa jest natomiast grupa średnia – pokolenie, które
uczyło się jeszcze w PRL, ale pierwsze doświadczenia zawodowe zdobywało w wolnej Polsce. Grupa
ta była przygotowywana do życia takiego jak ich poprzednicy: niespiesznego, nie wymagającego
zbytniej aktywności funkcjonowania w socjalistycznych zakładach pracy. Po czym, w momencie, w
którym albo już wchodzili na rynek pracy, albo mieli na niego za chwilę wejść, system się zmienił. I
54
wszystko do czego byli przygotowywani zniknęło, zastąpione całkowicie nową rzeczywistością.
Rozmawiałem z wieloma menedżerami, zajmującymi dziś stanowiska na wysokich szczeblach, którzy
określają siebie jako osoby epoki zmiany – cała wiedza jaką dysponowali, pochodziła najczęściej z
własnych doświadczeń. Kiedy zaczynali pracę, nie było nikogo, kto mógłby ich nauczyć działać
skutecznie w tych nowych warunkach. Uczyli się więc metodą prób i błędów. Skuteczną, ale bolesną.
Jest to pokolenie obecnych czterdziestolatków, rozumiejących zarówno swoich starszych kolegów, z
którymi rozpoczynali pracę, jak i młodszych pracowników, wchodzących już całkowicie bez bagażu
doświadczeń wyniesionych z PRL. Dzięki uczeniu się na doświadczeniach i trudnemu wdrażaniu wielu
zmian, rozumieją oni mechanizmy organizacji dużo lepiej niż młodsi koledzy, którzy przyszli na
gotowe i nie musieli poddawać skomplikowanej refleksji każdego szczegółu firmowej rzeczywistości.
Grupa ta jest najbardziej refleksyjna, ma dużo więcej pokory niż młodsze pokolenie, ale jest bardziej
dynamiczna niż pokolenie starsze.
Co z tego wynika w praktyce
Wszystkie te zjawiska kształtują dzisiejszy obraz polskiego biznesu – i będą go kształtować jeszcze
przez najbliższych kilkanaście lat, aż do momentu, kiedy na emerytury zacznie odchodzić pokolenie
średnie. W tym czasie, z opisanych wyżej zjawisk wypływać będzie kilka ważnych wniosków.
Ważnych dla osób zarządzających w polskich firmach – ale też i dla pracowników operacyjnych,
chcących lepiej rozumieć otaczającą ich rzeczywistość.
Po pierwsze i najważniejsze, warto zdawać sobie sprawę z tego, że podejście na zasadzie „rozmów
tylko o konkrecie, bez dbania o relacje” nie jest jedynym możliwym i co więcej, nie zawsze jest
najskuteczniejsze. Owszem, sprawdza się w warunkach polskich – w sytuacji, gdy wszyscy pracownicy
firmy realizują elementy tej samej kultury. Niesie jednak pewne istotne ograniczenia, choćby dla
motywacji. Pamiętaj więc, że nie jest to sposób działania „oczywisty i naturalny”, lecz, że wynika on z
naszego społecznego doświadczenia. I musimy pamiętać, że w kontakcie z przedstawicielami innych
krajów ten styl może budzić zdziwienie a nawet niechęć. Co więcej, wraz ze zmienianiem się oblicza
biznesu, styl ten jest skuteczny w coraz mniejszym stopniu – także w Polsce. Zdolność pracy
zespołowej, umiejętności interpersonalne mają coraz większe znaczenie, zwłaszcza jeżeli nasze
wyniki zależą od jakości współpracy. Stąd też dla skuteczności nie zawsze najlepsze jest sprowadzanie
pracy wyłączenie do twardych wyników. Ważne staje się też uwzględnianie umiejętności
niemierzalnych – bo na dłuższą metę znacząco poprawiają one rezultaty każdej firmy.
Po drugie, pamiętaj o tym, że różnice stylów pracy różnych pokoleń nie wynikają jedynie z różnic w
wieku i naturalnych, biologicznych procesów starzenia. Ich źródłem jest to, że byliśmy kształtowani
w różnych warunkach. Aby to zmienić nie wystarczy rozmowa indywidualna z pracownikiem.
Niezbędne jest stworzenie w firmie takiej kultury organizacyjnej, która sprawi, że pracownicy, których
wartości chcemy zmienić będą ze wszystkich stron otrzymywali jednolity i spójny przekaz. Co więcej,
aby uniknąć utworzenia się subkultury negatywnie nastawionej do zmian, konieczne jest mieszanie
pokoleń w ramach np. zespołów roboczych. Pozwoli to ludziom o różnych wartościach poznawać się
lepiej i unikać niepotrzebnych starć i spięć.
55
W Polsce, właśnie ze względu na różnice międzypokoleniowe i różnorodność kultur organizacyjnych
mieszających się na naszym rynku pracy, dbanie o kulturę organizacji jest szczególnie ważne. W wielu
krajach mających długie doświadczenie kapitalizmu, takich jak kraje skandynawskie czy Stany
Zjednoczone wiele wartości jest takich samych w różnych branżach i wśród różnych pokoleń. W
Polsce, z powodu wszystkich opisanych wcześniej przemian w jednej firmie mogą pracować ludzie o
bardzo różnych doświadczeniach i wartościach nabytych podczas socjalizacji w różnych kulturach. Tak
jak w historii Naprawiksa, osoby w niemal tym samym wieku mogą różnic się bardzo z powodu
doświadczeń wyniesionych w pierwszej pracy. W tym tyglu różnorodności spójność i efektywność
działania wszystkich pracowników może być zagwarantowana tylko wyjątkowo dużą dbałością o
kulturę organizacji. Tylko ona może bowiem połączyć to, co jest podzielone przez różne
doświadczenia.
Po trzecie wreszcie, współpracując z różnymi firmami, musisz patrzeć na ich historię, aby
zrozumieć, czego możesz od nich oczekiwać. Wiedza o tym, czy Twój kontrahent jest firmą prywatną,
założoną w latach dziewięćdziesiątych, państwowym postsocjalistycznym przedsiębiorstwem, czy
zbudowanym od podstaw oddziałem międzynarodowej korporacji znacząco poprawia Twoje szanse
na trafne określenie, czego możesz się spodziewać w kontaktach z nim. A jeżeli sam pracujesz w
którymkolwiek z tych typów firm, ta wiedza może pomóc Ci zrozumieć, dlaczego firma działa tak jak
działa – i być może także co można zrobić, aby ją ulepszyć.
Pamiętaj wreszcie o tym, że kultura organizacyjna w Polsce nadal się zmienia i zmieniać się będzie,
równocześnie z rozwojem technologii, wpływami koncernów z innych krajów i zmianami w polskiej
gospodarce. Warto śledzić ten rozwój, refleksyjnie – i nie tylko jako widz, ale także jako osoba go
kształtująca.
DO PRZEMYŚLENIA:
1. Pomyśl o firmie, w której pracujesz. Jakie elementy polskiej kultury, opisane w tym
rozdziale jesteś w stanie w niej wyróżnić? Z którego okresu kształtowania się polskiej
kultury pochodzą – wczesnego, dzikiego kapitalizmu lat 90tych czy jeszcze z okresu
PRL i wcześniejszego?
2. Które elementy polskiej kultury pracy w dzisiejszym globalizującym się świecie mogą
być najbardziej wartościowe? O które najbardziej warto dbać i je wzmacniać?
3. Spróbuj w swoim otoczeniu zawodowym rozpoznać przedstawicieli trzech opisanych
w tym rozdziale pokoleń. Na ile Twoje obserwacje zgadzają się z moimi?
56
ROZDZIAŁ 4: KULTURA ORGANIZACJI W GLOBALIZUJĄCYM SIĘ ŚWIECIE
Andrzej i Beata niespokojnie lustrowali wzrokiem salę. Na wygodnych, choć nie luksusowych krzesłach
siedziała grupa szesnastu osób. W większości mężczyzn, ale pomiędzy nimi dało się zauważyć także
pięć kobiet. Wszyscy byli w wieku od dwudziestu kilku do niemal pięćdziesięciu lat. Zgromadzeni
spoglądali po sobie niespokojnie, wymieniając co jakiś czas szeptem uwagi. Szkolenie miało zacząć się
za dziesięć minut, ale wszyscy byli już obecni. Andrzej i Beata byli spięci i zaniepokojeni – choć to
przecież nie oni mieli je prowadzić. Zgromadzeni na sali ludzie stanowili mniej więcej jedną czwartą
wszystkich pracowników firmy Naprawix i reprezentowali wszystkie osiem lokalizacji, w których firma
miała swoje oddziały. Byli dobrze opłacani i zadowoleni ze swojej pracy, a teraz dodatkowo ich
pracodawcy postanowili zafundować im dwudniowy kurs, połączony z wieczorną integracją.
Niepokój właścicieli nie brał się jednak z faktu, że wieczór zapowiadał się dość intensywnie. Dwóch
przedstawicieli z Poznania przyjechało z niemal pełną skrzynką wódki, a pozostałe regiony także już
po przywitaniach komentowały jakimi dokładnie metodami zamierzają się integrować. Wprawdzie
Beata miała pewne wątpliwości, czy powinni na to pozwalać, ale Andrzej tak długo przekonywał ją, że
w polskiej firmie alkohol jako metoda integracyjna działa świetnie, że w końcu przestała dyskutować.
Swoich wątpliwości do końca się wprawdzie nie pozbyła, ale nie był to z pewnością temat który
najmocniej ich niepokoił. Oboje byli bowiem zestresowani tym, jak pracownicy zareagują na szkolenie
i prowadzącego.
Pierwszy raz o pomyśle szkolenia zaczęli rozmawiać blisko sześć miesięcy wcześniej, w drugiej połowie
2005 roku. Firma rozrastała się i nieuniknione zaczęło stawać się to, czego obawiali się od dawna –
pracownicy w coraz mniejszym stopniu czuli się częścią jednej wielkiej całości. Mimo stosowania
różnych metod zapobiegania i kontroli, nadzór nad firmą wymagał od trójki właścicieli coraz więcej
wysiłku. Andrzej podróżował niemal co tydzień, objeżdżając oddziały, rozmawiając z ludźmi i
rozwiązując na miejscu problemy. Cała trójka regularnie, raz na kwartał spotykała się z kierownikami
oddziałów, na całodniowym warsztacie, w trakcie którego analizowali bieżącą sytuację i ustalali
plany. Beata, która w tym czasie zdążyła ukończyć studia
podyplomowe z zarządzania
przedsiębiorstwem, nakłoniła chłopaków do wprowadzenia celów kwartalnych, półrocznych i
rocznych. Określały one dla każdego z oddziałów oczekiwania, jakie kierownictwo miało w stosunku
do ich wydajności. Pomogło także uporządkować funkcjonowanie firmy, a co ważniejsze, dało trójce
właścicieli bardzo jasne kryteria oceny swoich ludzi.
Po porażce oddziału opolskiego Andrzej wyciągnął wnioski i postanowił już nigdy nie dopuścić do
sytuacji, w której jego pracownicy będą myśleli w inny sposób niż on sam i pozostała dwójka
założycieli. Od początku był najbardziej dynamicznym z całej trójki, a w ciągu mijającego okresu,
dzięki nieustannym kontaktom z pracownikami stał się niekwestionowanym liderem firmy. Spędzał w
trasie dziesiątki godzin, przesiadywał całymi dniami w magazynach, warsztatach i przy pracownikach
rozmawiających z klientami. Poprawiał, wskazywał ulepszenia, pytał o pomysły. Gdy widział
spektakularne błędy pozwalał sobie na zrobienie ostrej awantury, a dwukrotnie zażądał od
kierowników oddziałów zwolnienia wyjątkowo niekompetentnych pracowników. Sprawiało to, że był
znany wśród wszystkich pracowników firmy i wszyscy mieli poczucie, że to jego nadzór jest źródłem
sukcesu. Przypłacił to rozwodem, po trzech nieudanych latach małżeństwa, ale nie narzekał specjalnie
57
z tego powodu. Beata i Marcin czasami komentowali w rozmowach między sobą, że praca stanowiła
dla niego tylko wymówkę do wyjścia z nietrafionego związku. Oni sami, choć nie pełnili tak
wyrazistych ról, także znaleźli swoje nisze. Beata nadzorowała wszystkie finanse firmy, a także starała
się panować nad kadrami i marketingiem, podczas gdy Marcin kontrolował magazyny i także
regularnie objeżdżał oddziały, prowadząc wewnętrzne szkolenia techniczne.
Wszystko szło w dobrą stronę, jednak rozrost firmy coraz bardziej utrudniał panowanie nad jej
codziennymi poczynaniami. Któregoś dnia Andrzej zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie fizycznie
przemieszczać się na tyle szybko, żeby co tydzień objechać wszystkie oddziały i porozmawiać z każdym
pracownikiem. Miał też niekiedy poczucie, że przesadza i że jego obecność może utrudniać rozwój
kierowników. Do tego stopnia jednak bał się powtórzenia scenariusza opolskiego, że przekonywał
sam siebie iż lepiej mieć pracowników lekko zestresowanych obecnością szefa niż nie rozumiejących,
co powinni robić. Teraz jednak powoli docierało do niego, że kończą się czasy jego wszechobecności i
musi znaleźć nowy sposób na kontrolowanie całości firmy.
Sposobem tym miały okazać się szkolenia. Pomysł rzuciła Beata, w trakcie kolejnej wielogodzinnej
dyskusji, prowadzonej w ich ulubionej pizzerii. Po udziale w interaktywnym warsztacie, prowadzonym
przez bardzo kompetentnego trenera, stwierdziła że może być to idealny sposób na ujednolicanie
zasad funkcjonowania całej firmy. Wspólnie policzyli koszty i stwierdzili, że stać ich na to. Postanowili
zacząć od szkolenia z obsługi klienta, dla wszystkich pracowników, którzy przyjmowali do naprawy
zepsute sprzęty i rozmawiali z przynoszącymi je ludźmi. Na podstawie tego pierwszego szkolenia i
jego efektów mieli zdecydować, czy takie działania przynoszą sens i czy będą je kontynuować.
Pozostała kwestia wyboru firmy szkoleniowej. Po przeanalizowaniu kilkunastu ofert, Beata wybrała w
końcu jedną i zaprosiła trenera na rozmowę z całą trójką właścicieli. Spotkanie było krótkie i bardzo
sympatyczne. Po jego zakończeniu Andrzej i Beata byli zdecydowanie zadowoleni z wyboru, a
niepewny był tylko Marcin, któremu nie do końca podobał się jak to określił „zbyt amerykański styl”.
Faktycznie, trener o imieniu Krzysztof, spędził w USA kilka lat i jak z dumą mówił „wiele się tam
nauczył, zwłaszcza na temat obsługi klienta”. Beata jednak z uporem twierdziła, że ów amerykański
styl jest jedyną drogą w kapitalizmie i jeżeli chcą aspirować do stania się kiedyś wielką firmą, muszą
zacząć przyjmować nowinki z zachodu. Marcin wymruczał kilka komentarzy, w końcu jednak pokiwał
głową na znak zgody i poszedł do warsztatu, testować najnowszy procesor..
Wówczas, w trakcie rozmowy Andrzej i Beata byli stuprocentowo przekonani, że dokonali dobrego
wyboru. Teraz jednak, stojąc przed salą pełną pracowników, spoglądając na nich i słuchając
prowadzonych szeptem rozmów, zastanawiali się, jak zostanie przyjęty ten wybór. Na korzyść
poczytywali sobie fakt, że zdecydowana większość ich podwładnych była w ich wieku lub nawet
młodsza – nie dobiegająca trzydziestki. Z drugiej jednak strony, dla wielu była to pierwsza lub druga
poważna praca i mało który z nich brał wcześniej udział w takich warsztatach. Stąd też w momencie,
gdy trener wchodził do sali, właściciele Naprawiksa wstrzymali lekko oddech.
‐ Dzień dobry państwu – powiedział Krzysztof – uśmiechając się szeroko do zgromadzonych ludzi.
Sala odpowiedziała niezbornym pomrukiem, w którym dało się wyróżnić donośne głosy kilku
odważniejszych. Krzysztof nie przestając się uśmiechać, podszedł do stojaka z dużym arkuszem
papieru i zaczął mówić.
58
‐ Witam Was na szkoleniu z obsługi klienta – wymawiając te słowa, jednocześnie napisał na papierze
wielkimi literami słowo „KLIENT”. Przez najbliższe dwa dni zajmiemy się tym, w jaki sposób sprawić,
aby Wasi klienci byli po wyjściu z Waszych salonów najbardziej zadowolonymi ludźmi na świecie.
‐ To proste – parsknął śmiechem jeden z pracowników – zrobić im za darmo.
Kilka osób słysząc to, również się roześmiało, większość patrzyła jednak z wyczekiwaniem na trenera.
Andrzej zagryzł wargi i spojrzał z niepokojem na Beatę.
‐ Być może – błysnął uśmiechem Krzysztof – ale może znajdziemy też lepsze sposoby. A kluczem do
naszego wspólnego sukcesu będzie odpowiednie pozytywne nastawienie…
***
‐ I co? – Andrzej popatrzył na Beatę, trzymając w ręku kufel piwa – nie było tak strasznie, prawda?
‐ Żartujesz? – Beata miała ponury głos – było tragicznie. Słyszałeś co mówią ludzie? Śmiali się ze
wszystkiego co ten facet powiedział, a przed chwilą przechodziłam koło grupy z Trzebnicy i słyszałam
jak mówili, że są szkoleni z hipnotyzowania klientów
Andrzej strzelił palcami, nerwowym gestem przesuwając piwo na bok.
‐ Dobra – powiedział – nie złapali jego klimatu. Masz rację. Ale czy uważasz, że to co mówił nie miało
sensu?
‐ Trochę miało. Ale wiesz.. to wszystko było takie… amerykańskie. W ogóle do nas nie pasowało. Cały
czas mówił tylko o pozytywnym myśleniu, o tym, żeby używać tych no… kotwic myślowych. Ok.,
sensowne było to o podziale na różne rodzaje klientów. Tego też nie wiedziałam. Ale poza tym… nie
dziwię się ludziom. I sama chyba nawet nie chciałabym, żeby stosowali niektóre z tych rzeczy, o
których on mówił. To takie… fałszywe manipulacje.
Andrzej milczał.
***
Każde społeczeństwo ma swoją kulturę. Częścią tej szerokiej kultury jest kultura organizacyjna,
określająca w jaki sposób podchodzimy do codziennej aktywności zawodowej. W poprzednim
rozdziale, na podstawie moich badań, opisywałem jak wygląda ta kultura w Polsce. Jak pamiętasz,
stanowi ona połączenie różnych elementów, kształtujących rzeczywistość naszego kraju przez
ostatnie kilkadziesiąt lat. To, jak dzisiaj funkcjonujemy w organizacjach, stanowi efekt połączenia
dawnych wzorów historycznych, wzmacnianych i osłabianych przez różne koleje losu, z wzorcami
zaczerpniętymi z zagranicy oraz własnymi, wypracowanymi w miarę rozwoju kapitalizmu w Polsce.
Jest to połączenie unikalne dla nas, choć w sąsiednich krajach – zwłaszcza tych bardziej na wschodzie
‐ znajdziemy wiele elementów podobnych.
Kultura żadnego społeczeństwa nie jest stała. Zmienia się ciągle, pod wpływem najróżniejszych
czynników. Zawsze się tak działo, ale obecnie zmiany te stały się wyjątkowo intensywne. Za sprawą
globalizacji, wzorce zachowań pokonują ogromne odległości w ułamkach sekund, niesione impulsami
przesyłanymi przez Internet i globalną sieć komunikacyjną. Krajobraz kulturowy, w którym żyjemy,
kształtowany jest przez potężne siły, o skali międzynarodowej. A najważniejszą cechą tych procesów
jest bardzo szerokie spektrum zaangażowanych czynników. Wpływ na to, jak wygląda kultura
przedsiębiorstw w Polsce ma zarówno to, co dzieje się na rynkach w Stanach Zjednoczonych jak i
59
metody udoskonalania jakości stosowane w Japonii czy rozwój centrów usługowych w Indiach. Aby
lepiej zrozumieć te procesy, chciałbym zabrać Cię na wycieczkę po najróżniejszych elementach,
wpływających na kulturę firm w Polsce. Pozwoli nam ona odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego
właściciele Naprawiksa zatrudnili zamerykanizowanego trenera i co sprawiło, że ich pracownicy
potraktowali przekazywane treści z taką niechęcią.
Świat biznesu jest dzisiaj wielkim tyglem, w którym mieszają się i łączą najróżniejsze wpływy.
Złożoność tych procesów jest tak wielka, że mało który specjalista jest w stanie zrozumieć je
wszystkie i określić, jak na siebie oddziałują ekonomia z technologią, migracje z przekształceniami
finansowymi, politycznymi i społecznymi. Również tutaj zajmiemy się tylko jednym wycinkiem tej
globalnej układanki – ale będzie to wycinek najważniejszy z punktu widzenia kształtowania się
współczesnych kultur organizacji. A jeżeli interesuje Cię całościowe spojrzenie na tematykę
globalizacji, zachęcam Cię do przeczytania książki Zygmunta Baumana, pod tytułem „Globalizacja”
właśnie. Pozwoli Ci ona dostrzec szerszą perspektywę zjawisk, które poniżej opisuję.
Globalna mieszanka
Mapę wpływów zaczniemy rysować od najgrubszych konturów. A będą nimi wzajemne oddziaływania
różnych kultur z całego świata. Gospodarka zawsze była bardziej wyzwolona od wpływów granic
państwowych niż polityka. Już w starożytności, a potem w średniowieczu kupcy, handlarze i
przedsiębiorcy przekraczali ustanowione oficjalnie granice między państwami, dostarczając,
sprzedając i zdobywając towary i technologie. Czasami robili to w sposób zgodny z prawem, czasami
łamali je i wchodzili w rolę przemytników lub szpiegów. Nowy sposób barwienia tkanin, albo
innowacyjna metoda obróbki metalu była podchwytywana przez czujnych obserwatorów i
przekazywana setki kilometrów dalej, umożliwiając jej wykorzystanie w innych krajach a nawet
kontynentach. Przewożono głównie materiały lub pomysły – rzadziej specjalistów. Oczywiście,
zdarzało się, że jeden czy drugi genialny wynalazca zmieniał kraj zamieszkania, ale były to wypadki
raczej rzadsze niż częstsze. Druga połowa dwudziestego wieku zaczęła zmieniać ten obraz. Powstanie
globalnych przedsiębiorstw, najpierw pojedynczych a potem rozkwitających we wszystkich branżach
zmieniło zupełnie sposób transferu technologii, pomysłów i sposobów organizowania pracy.
Dzisiaj każda korporacja ma setki, jeżeli nie tysiące pracowników zwanych expatami – kontraktowych
menedżerów, wyjeżdżających z rodzimego kraju na kilka lat do obcej ziemi, aby tam, w lokalnym
oddziale krzewić sposoby myślenia i działania właściwe dla ojczystego kraju swojej korporacji. A
ponieważ globalne firmy z samej swojej definicji są obecne w większości państw na świecie, ich
expaci również jeżdżą wszędzie. W ten sposób w każdym kraju znajdują się przedstawiciele innych
kultur, mający dość władzy, gwarantowanej im przez ich organizacje, aby tę kulturę skutecznie
przekazywać i wpajać swoim podwładnym.
Czynnik władzy ma tu kluczowe znaczenie. Imigranci byli i istnieli zawsze – przemieszczając się z kraju
do kraju, chroniąc się przez zawieruchami politycznymi, wojnami, uciskiem czy prześladowaniami
religijnymi. Przybywając do swoich nowych ojczyzn uzyskiwali tam najniższy możliwy status i o
wszystko musieli walczyć sami, powoli wydrapując sobie przestrzeń do życia i tworząc szanse na
sukces. Nowy gatunek imigrantów jest w zupełnie innej sytuacji. Expatom dostarcza się wszystkiego
czego potrzebują do codziennego życia – firmy organizują im mieszkania, ubezpieczenia, zapewniają
szkoły dla dzieci i dają pracę na wysokim stanowisku. Co ciekawe, w porównaniu do tubylców
60
pracujących na tych samych stanowiskach, expaci, jako przedstawiciele centrali firmy mają zwykle
zdecydowanie wyższą pozycję symboliczną, co przekłada się na ich większą władzę.
Expaci kształtują swoimi działaniami kulturę oddziału firmy, do którego zostali przysłani, ponieważ
jest to ich najważniejszym zadaniem. Korporacje inwestują ogromne pieniądze w ich pensje, dojazd i
wszelkie wygody na miejscu, ale w zamian oczekują ciągłego nadzoru nad spójnością kultury
organizacyjnej w całym koncernie. Gdy rozmawiałem z pracownikami najróżniejszych firm na Dolnym
Śląsku, expaci zawsze traktowani byli jako najważniejszy kanał transmisji kultury firmy. Co ciekawe,
często kształtowanie sposobu myślenia i krzewienie kultury nie jest przez expatów postrzegane jako
cel świadomy i intencjonalny. W opiniach konsultantów pracujących z expatami, często jawią się oni
jako osoby, które przede wszystkim w krótkim okresie swojego pobytu w obcym kraju chcą
wygenerować maksymalne wyniki. Będąc tu zaledwie kilka lat – zwykle dwa do czterech – nie widzą
swojego interesu w głębokich restrukturyzacjach mentalności, które doprowadzą do wyników po
upływie ich kadencji zarządczej. Dążą więc za wszelką cenę do wyników, ale właśnie paradoksalnie
przez to, pokazują swoimi działaniami najbardziej, jakie są podstawowe założenia ich kultur i co dla
nich oznacza działanie właściwe. W ten sposób wypełniają swoją rolę jako kanałów przekazu innych
kultur do Polski.
Dodatkowo, korporacje mają mnóstwo innych narzędzi, za pomocą których mogą transmitować
swoją kulturę. Najważniejszym z nich jest Internet, który umożliwia tworzenie jednolitego
oprogramowania dla oddziałów na całym świecie czy wspólnych sieci wewnętrznych (intranetu).
Umożliwia to korzystanie z tych samych rozwiązań na różnych kontynentach i bezpośrednie kontakty
z pracownikami z innych krajów poprzez środki takie jak e‐maile, telekonferencje i wideokonferencje.
Wszystko to sprawia, że w środku kraju takiego jak Polska nagle pojawiają się wyspy kulturowe, na
których żyją ludzie realizujący normy i wartości kompletnie innego społeczeństwa.
Sytuacja byłaby względnie prosta do analizy, gdyby – tak jak w dziewiętnastym wieku – było kilka
krajów kolonizujących i cała reszta kolonizowanych. Jednakże w odróżnieniu od tego, co działo się
wówczas, we współczesnym biznesie kolonizatorami i kolonizowanymi są jednocześnie te same kraje.
Amerykańskie firmy mają oddziały w Japonii, a japońskie w Stanach. A do tego dochodzą Niemcy,
Francuzi, Hiszpanie, Brytyjczycy, Koreańczycy i kilkanaście innych krajów mających mocne pozycje
gospodarcze. Co więcej, kraje takie jak Polska – a więc cały dawny blok wschodni, także zaczynają
rosnąć w siłę. Zelmer, Asseco, Getin, Barlinek, LPP, Work Service, Comarch to tylko kilka przykładów
polskich firm, które z sukcesem ruszyły na podbój rynków międzynarodowych. Poprzez nie
rozpoczyna się eksport także naszej rodzimej kultury organizacyjnej do innych krajów. Nie można też
zapomnieć o innych krajach wschodzących. Popularny od kilku lat wśród inwestorów BRIC, a więc
Brazylia, Rosja, Indie i Chiny są coraz bardziej widoczne w gospodarce światowej. Daleko nie szukając,
chińskie konsorcjum pomagało – ze zmiennym powodzeniem wprawdzie, ale jednak ‐ budować
fragment polskiej autostrady A2.
W efekcie na świecie powstaje skomplikowana mieszanka najróżniejszych wzajemnie sprzecznych
wpływów. W każdym kraju istnieją setki wysp, których mieszkańcy funkcjonują według trochę innych
zasad. Skupmy się teraz na jednej takiej wyspie – dowolnej wielkiej firmie, powstałej w Polsce na
potrzeby międzynarodowej korporacji. Dla przykładu, amerykańskiej. W firmie takiej będą expaci –
którzy w oczywisty sposób mają mocno wpojoną kulturę kraju macierzystego. Są także
menedżerowie wyższych szczebli, którzy na tyle często mają kontakt z expatami, zostali gruntownie
61
przeszkoleni i jeżdżą regularnie do kraju macierzystego firmy, że także w znaczącym stopniu zostali
przesiąknięci kulturą tego kraju. Im niżej w dół, bliżej pracowników liniowych, tym wpływy te będą
mniejsze – ale zawsze jakieś da się zaobserwować. Wyspa nie będzie więc kulturowo jednorodna, ale
wszyscy jej mieszkańcy w pewnym stopniu będą uznawali wartości z kraju macierzystego koncernu.
Każdy z owych mieszkańców – pracowników ‐ ma rodzinę, kolegów, znajomych z innych firm. Kultura
firmy i wartości, które są dla niego ważne, będą mu towarzyszyły nie tylko w życiu zawodowym, ale
także w prywatnym. W rozmowach o pracy, organizując imprezę, czy podejmując jakiekolwiek inne
działania będzie w pewnym stopniu rozprzestrzeniał kulturę swojej firmy, nasączając nią okolicę, w
której mieszka. Dodajmy teraz do tego wpływ firmy na jej podwykonawców, rekrutujących się
najczęściej z bezpośredniej okolicy zakładu pracy. Dodajmy też wszystkie inne osoby z którymi mają
styk pracownicy, a zobaczysz, jak wielki wpływ kulturowy ma powstanie oddziału zagranicznej firmy
na lokalną społeczność.
Teraz spójrz z szerszej perspektywy i wyobraź sobie, że w każdym trochę bardziej rozwiniętym kraju
na świecie dzieje się to samo. Setki firm, z różnym pochodzeniem kulturowym przeszczepiają na
nowy grunt swoje wartości. W momencie, gdy jest to proces wielostronny możemy powiedzieć, że
wszyscy zmieniają wszystkich. Powstaje ogromny tygiel, w którym kultury mieszają się ze sobą.
I upodabniają do siebie. Bo każda zmiana dokonana w danym kraju, po pewnym czasie stapia się z
jego kulturą. A ponieważ każdy zmienia każdego, następuje powolny proces integracji kulturowej.
Jest to jednak zjawisko za słabe, aby ujednolicić kulturę całego świata w jedną spójną całość we
wszystkich jej aspektach. Zwłaszcza, że w wielu krajach istnieją mechanizmy blokujące taką integrację
na poziomie całych społeczeństw. Ale w biznesie możemy obserwować tą globalizację kultur w coraz
większym natężeniu. Jakkolwiek wyraźne byłyby różnice między poszczególnymi krajami, bledną one
wobec rosnącej liczby podobieństw, tworzących się w wyniku procesu ciągłego przeobrażania
każdego kraju przez każdy inny.
Temat różnic międzykulturowych jest bardzo dobrze opisany w literaturze naukowej. Część z tych
książek z przyjemnością polecam także praktykom. Szczególnie wartościowe, moim zdaniem, są
„Kultury i organizacje” Geerta Hofstede. Dobrym jej uzupełnieniem jest „Siedem kultur kapitalizmu”
Hampdena‐Turnera i Trompenaarsa. Obydwie książki, choć pokazują różne perspektywy na
zróżnicowanie międzykulturowe, są oparte na rzetelnych badaniach empirycznych i ich autorzy
prezentują wnioski, którym ja osobiście dość mocno ufam.
Transfery międzyfirmowe
Mamy już zarysowaną skalę globalną. Spróbujmy teraz nieco zawęzić perspektywę i spojrzeć na jeden
kraj. Będzie to pewne uproszczenie, ale pozwoli nam zrozumieć kolejny ważny element układanki,
którą tworzą miksujące się w dzisiejszym świecie kultury. W kraju wielkości Polski funkcjonuje kilka
tysięcy oddziałów różnych międzynarodowych korporacji. W każdej z nich pracują menedżerowie na
różnych szczeblach. Menedżerowie ci odpowiadają za funkcjonowanie swoich organizacji. Oznacza
to, że muszą głęboko rozumieć i wdrażać kulturę firmy, w której są zatrudnieni – rozprzestrzeniając ją
wśród podległych sobie pracowników. Jednocześnie menedżerowie są ludźmi i jako ludzie wchłaniają
kulturę organizacji, w których pracowali wcześniej. I nie są w stanie uciec przed propagowaniem w
62
firmach, do których dołączają, tych elementów kultury, które zaakceptowali jako właściwe w
poprzedniej pracy.
W efekcie każdy menedżer zmieniający pracę, zmienia jednocześnie także w pewnym stopniu firmę,
do której dołącza. Zanim wdroży się w sposób myślenia i system wartości nowego przedsiębiorstwa,
będzie je przekształcał, tak aby odpowiadało jego własnym przekonaniom, wypracowanym w trakcie
dotychczasowej ścieżki zawodowej. Wyobraź sobie teraz każdą z firm – określonych przeze mnie
wcześniej jako wyspy – wypełnionych ludźmi, którzy przypłynęli wcześniej z innych wysypek, gdzie
panowały inne zasady. Jaki to może mieć wpływ na funkcjonowanie całości organizacji?
Oczywiście, firmy starają się przeciwdziałać negatywnym skutkom wprowadzania osób z innych
kultur. Najczęściej stosowaną praktyką jest dobieranie takich menedżerów, którzy odnajdą się w
swojej nowej pracy, ponieważ pochodzą ze środowiska uznającego podobne wartości. Nie ma jednak
dwóch takich samych firm, stąd transfer menedżerski powoduje zmianę w firmie której dotyczy.
Czasami zmiana ta jest wręcz pożądana – zdarzają się firmy, które celowo w pewnym momencie
szukają nowego prezesa z zupełnie innej branży, albo innej kultury. Tak właśnie zrobiła opisana w
drugim rozdziale Nokia – zatrudniając pierwszego od stu pięćdziesięciu lat prezesa pochodzącego z
poza Finlandii, aby ratować szybko tracącą udziały rynkowe firmę.
Naturalnie, możesz zastanawiać się, jak duża jest skala tych zmian. Czy faktycznie menedżerowie tak
często przechodzą z firmy do firmy? Odpowiedź brzmi: raczej tak. Nie zdecydowanie tak, bo są
przedsiębiorstwa i ludzie, trzymający się razem przez dziesięciolecia. W Polsce jednak coraz szybciej
dochodzi do sytuacji, w której młodzi, dynamiczni dyrektorzy czy prezesi sami aktywnie poszukują
możliwości zmiany pracy na wyższe stanowisko. Łatwo to wytłumaczyć – w momencie, gdy firma ma
pewną pozycję rynkową, nic nie wskazuje na jej błyskawiczny rozwój, oczekiwanie aż osoba
piastująca wyższe stanowisko z niego odejdzie może trwać bardzo długo. Znacznie bezpieczniej jest
zatem poszukać oferty lepszej pracy w innej firmie.
Rynek transferowy wzmacniany jest przez firmy headhunterskie. Popularnie nazywani „łowcy głów”
to świetnie poinformowani specjaliści, znający setki menedżerów z różnych branż i proponujący im
regularnie przechodzenie z jednej firmy do drugiej. Ich obecność sprawia, że nawet gdy któryś
menedżer nie wie o tym, że na rynku pojawiają się możliwości, którymi mógłby być zainteresowany,
szybko zostanie o tym powiadomiony. W tym sensie agencje i firmy headhunterskie są doskonałym
smarem na tryby integracji kulturowej.
Spójrz więc teraz na naszą mapę. Na największym poziomie mamy wzajemnie przekształcające się
kultury narodowe, transmitowane przez wielkie korporacje. Gdy przybliżamy obraz widzimy, że w
ramach danego kraju także występuje wzajemne przenikanie się i kształtowanie kultur, zmieniające
nasz tygiel w jeszcze bardziej kolorowe i wielobarwne miejsce. A to nadal nie koniec. Są jeszcze inne
czynniki, kształtujące obraz wielu polskich firm.
Doradcy, trenerzy, coachowie, audytorzy
Wśród wielu różnych branż, moim zdaniem największą rolę w przekształcaniu kultur organizacyjnych
odgrywają firmy pełniące usługi doradcze, audytorskie i szkoleniowe. Sednem ich działalności jest
zmienianie lub ocena funkcjonowania firm, dla których świadczą usługi. Każdy z opisanych typów
63
usług oddziałuje w innym obszarze, mają jednak wspólny element: sprawiają, że firmy, z którymi
współpracują zmieniają swoją zasady działania lub strukturę, a co za tym idzie także kulturę.
Konsultanci są najbardziej zróżnicowaną z tych grup. Firmy konsultingowe najczęściej mają za cel
proponowanie modyfikacji działania firmy. Spektrum ich usług sięga tak odległych od siebie obszarów
jak systemy informatyczne, metody zapewniania jakości na produkcji, systemy księgowania czy nawet
tworzenie zasad ocen okresowych. Konsultanci świadczący te usługi najczęściej przyjeżdżają na
pewien okres czasu, proponują, projektują a potem pomagają wdrożyć nowe rozwiązania oraz
ewentualnie świadczą usługi serwisowe przez kilka kolejnych miesięcy lub nawet lat.
Przykładem działania konsultantów może być wprowadzanie filozofii kaizen, opierającej się na
eliminowaniu marnotrawstwa w codziennym działaniu. Kaizen jest procesem ciągłego doskonalenia,
polegającym między innymi na zmienianiu fizycznego otoczenia pracy, tak aby łatwo można było
określić, co znajduje się w jakim miejscu, kto odpowiada za stan danego obszaru i jakie elementy są w
nim niepotrzebne4. Wprowadzanie tego w jakiejś firmie wymaga nie tylko przekazania ogólnej
koncepcji, czy przeczytania o tym w podręczniku, ale trwającej przez pewien czas zorganizowanej
akcji, prowadzonej przez konsultantów, pomagających przekształcać wszystkie dostępne przestrzenie
w firmie. Wymaga to także zmiany sposobu myślenia – a więc operując naszym językiem, kultury
organizacyjnej. Innym przykładem może być wprowadzanie systemów komputerowych,
zarządzających księgowością w firmie. Tak samo, jak Kaizen, systemy typu SAP są powszechne w
różnych branżach i krajach. Ich wprowadzanie wymaga miesięcy pracy doradców, analizujących
szczegółowo funkcjonowanie przedsiębiorstwa, a następnie dopasowujących rozwiązania do jego
potrzeb. W trakcie setek godzin współpracy następuje miękki transfer wartości kulturowych od
konsultantów do pracowników. Miękki, a więc nie wymuszający, opierający się na rozmowach,
przekazywaniu doświadczeń i sprawdzonych wzorców. Jednocześnie zaś wprowadzane są twarde
rozwiązania, takie jak nowe procedury, zmieniane struktury organizacyjnej, instalowanie nowych
programów komputerowych itd. Wszystko to także zmienia myślenie osób, pracujących w danym
środowisku. Marks mówił, że byt określa świadomość. Nie miał racji w wielu innych kwestiach i tę
również analizował zbyt ogólnie, celnie jednak zdiagnozował fakt, że warunki w których pracujemy,
kształtują nasz sposób myślenia, normy, wartości a nawet podstawowe założenia na temat tego, jak
powinien wyglądać biznes5
Konsultanci wprowadzają promowane przez siebie rozwiązania na całym świecie. Jeżeli miałeś do
czynienia z jakąkolwiek firmą doradczą, wiesz zapewne, że bardzo często odwołują się one do faktu,
że ich propozycje „sprawdziły się już gdzieś indziej”. Jest to prawda. Wiele z tak wdrażanych
pomysłów ma długą historię stosowania w najróżniejszych krajach. Najciekawsze jest jednak ich
pochodzenie. Można w największym skrócie podzielić je na dwie kategorie – rozwiązania stworzone
w jednej firmie i rozpropagowane później, albo stworzone od podstaw na potrzeby oferowania usług
doradczych. W tym drugim wypadku sprawa jest prosta: ktoś miał dobry pomysł na biznes,
polegający na oferowaniu innym profesjonalnych usług w jakimś zakresie. Ciekawszy jednak jest
4
To oczywiście tylko drobny wycinek bardzo bogatego spektrum działań, które mogą być podejmowane w
ramach kaizen.
5
Mam świadomość, że cytowanie Marksa na potrzeby analizy współczesnego biznesu jest w najlepszym
wypadku ironiczne i że sam patron komunizmu czułby się tym mocno oburzony. Uważam to za dość
rozweselające.
64
pierwszy przypadek: stosowanie na całym świecie rozwiązania, które sprawdziło się w jednej
konkretnej firmie i dało tak fenomenalne rezultaty, że wszyscy chcą je kopiować.
Doskonałym tego przykładem są podobne do wcześniej wspomnianej filozofii kaizen, metodologia Six
Sigma czy Lean Manufacturing6. Obydwie w ostatnich dwóch dziesięcioleciach podbijały świat,
rewolucjonizując systemy produkcyjne oraz wszelkiego rodzaju działalność masową. Dotyczyło to nie
tylko produkcji, systemy te wdrażane są również w zakresie świadczenia masowych usług przez banki,
czy firmy logistyczne. Obydwa opierają się na maksymalizowaniu jakości poprzez ograniczanie
marnotrawstwa, niepotrzebnych procedur i błędów jakościowych. Sama nazwa Six Sigma pochodzi
od symbolu σ (sigma), oznaczającego odchylenie standardowe na rozkładzie normalnym. Programy
Six Sigma mają na celu doprowadzenie do sytuacji, w której odchylenie standardowe od jakości
produkcji wynosi 6σ, a więc ok. 2‐3 błędy na miliard wykonanych produktów. Ten porywający
wyobraźnię cel i widoczne gołym okiem doskonałe efekty programów jakościowych sprawiły, że w od
końcówki lat osiemdziesiątych setki przedsiębiorstw na całym świecie zaadoptowało sposoby
funkcjonowania stworzone w Motoroli (Six Sigma) i w Toyocie (Lean).
Rozwiązania te powstały w konkretnych firmach, w konkretnym kontekście kulturowym. Ich
podstawowe założenia były pierwotnie mocno osadzone, odpowiednio w amerykańskiej lub
japońskiej kulturze organizacyjnej. Six Sigma jest bardzo spójne z amerykańskim uniwersalizmem i
analitycznością – przekonaniem, że kluczem do sukcesu jest bardzo dokładne (najlepiej statystyczne)
zmierzenie problemu i zaproponowanie adekwatnych rozwiązań. Lean w porównaniu do tego jest –
tak jak i kultura japońska – bardziej holistyczny, skoncentrowany na procesie, zrozumieniu i
kontemplacji sedna każdego przedsiębiorstwa, jakim jest tworzenie wartości dla klienta. Każdy z tych
systemów może sprawdzić się w innych firmach, gdy jednak zostaje do nich wprowadzony, oprócz
czysto technicznych rozwiązań wnosi także element obcej kultury organizacyjnej.
Najciekawszym aspektem rozprzestrzeniania się takich systemów jest fakt, że ich kluczowymi
promotorami są firmy doradcze, które wysyłają swoich konsultantów do przedsiębiorstw
zainteresowanych wdrożeniem metodologii. Konsultanci owi często nie muszą w żaden sposób być
związani z oryginalną kulturą, w której została stworzona dana metoda, ale świadomie lub nie są
transmiterami kultury organizacyjnej i wprowadzają do organizacji, którym doradzają, zupełnie nowe
treści. Jest to obraz bardzo spójny z ideą memów, stworzoną przez brytyjskiego uczonego, Richarda
Dawkinsa. Dawkins, profesor biologii ewolucyjnej, zaproponował teorię zmian kulturowych, w której
najważniejszą rolę odgrywają memy: najmniejsze jednostki kulturowe, takie jak przekonanie, wartość
lub nawet pojedynczy artefakt. Wg Dawkinsa memy lepiej przystosowane do warunków kulturowych
wypierają memy gorzej przystosowane, tworząc z ewolucji kultur naturalne przedłużenie ewolucji
biologicznej. Ciągnąc nieco dalej tę koncepcję można stwierdzić, że konsultanci są de facto
„nosicielami” wirusa jakim jest inna kultura. Oczywiście wirus ten nie musi być wrogi, niemniej jeżeli
okaże się silny, może rozmnożyć się w danej organizacji i doprowadzić do jej trwałego
przekształcenia. Koncepcja Dawkinsa ma wprawdzie nieco słabości, dlatego też nie będziemy jej
stosować do analiz kultur organizacyjnych, jeżeli jednak zainteresował Cię temat ewolucji kultury,
6
Lean jest nie tylko podobny do kaizen, ale także powiązany z nią mocno źródłami – obydwa systemy stanowiły
kluczowe elementy Toyota Production System i wywodzą się właśnie od tego japońskiego producenta
samochodów.
65
zachęcam Cię do przeczytania książki Dawkinsa pt. „Samolubny gen”, w której pierwszy raz opisał ten
mechanizm.
Konsultanci nie są jedyną grupą, która dokonuje takich transmisji kulturowych. Równie istotną i
wpływową kastą są trenerzy i szkoleniowcy, prowadzący warsztaty, szkolenia, programy rozwojowe
czy treningi ‐ branża ta bogata jest w nazewnictwo. Jakkolwiek nazwiemy taką aktywność i jak
określimy ludzi ją wykonujących, sprowadza się do zmieniania ludzkich zachowań metodą pracy
grupowej, a czasami też indywidualnej (w przypadku coachów). Trenerzy – trzymajmy się tego
określenia – prowadzą szkolenia z najróżniejszych tematów. Większość z nich jest mocno związana z
umiejętnościami lub wiedzą ściśle techniczną. Te szkolenia mają pewien wpływ na kulturę
organizacyjną, porównywalny niekiedy do wpływu konsultantów. Jednak najmocniej kultury
organizacyjne swoim działaniem kształtują tzw. trenerzy umiejętności interpersonalnych, czy
miękkich. Umiejętności interpersonalne oznaczają wszelkie kompetencje, takie jak komunikacja,
asertywność, zarządzanie, motywowanie itd. Szkolenia grupowe, prowadzone metodami aktywnymi
swoich źródeł mogą szukać jeszcze w pierwszej połowie dwudziestego wieku, w tzw. grupach T,
tworzonych przez Kurta Lewina na Massachusetts Institute of Technologie. Dopiero jednak w latach
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych szkolenia grupowe stały się naprawdę popularne i od tego
czasu ich rozkwit trwa nieprzerwanie. W Polsce i innych świeżo przyjętych krajach Unii Europejskiej
rozwój branży szkoleniowej został bardzo wzmocniony poprzez ogromne środki unijne, przeznaczone
właśnie na szkolenia pracowników.
Trenerzy prowadząc szkolenia uczą umiejętności, przekazują wiedzę, ale przede wszystkim zmieniają
postawy ludzkie. Tym właśnie różnią się od wykładowców, których zadaniem jest jedynie przekazać
wiedzę, najlepiej w formie prezentacyjnej. Szkolenia z kompetencji interpersonalnych zwykle
wymagają wysokiego poziomu zaangażowania i są mocno emocjonujące, co z kolei powoduje, że
omawiane treści są przez uczestników zapamiętywane na całe lata. Samo w sobie nie wydaje się to
bezpośrednio powiązane z kształtowaniem kultury. Zastanówmy się jednak, skąd trenerzy czerpią
wiedzę i własne umiejętności niezbędne do prowadzenia szkoleń oraz według jakich kryteriów
wybierają te postawy, które chcą zmieniać. Nie wymyślają ich bowiem sami, ani nie wyprowadzają z
badań naukowych, realizowanych w Polsce. Najczęściej źródłem tematyki szkoleń są inne szkolenia,
prowadzone za granicami naszego kraju. Ich oficjalnym celem jest przekazywanie umiejętności i
kształtowanie odpowiednich postaw, ale już kryteria odpowiedniości mają najczęściej źródło w innej
kulturze. Szczególnie mocno ze wszystkich krajów kapitalistycznych odciska się tutaj kultura
amerykańska, ze swoim indywidualizmem, nastawieniem na pozytywne myślenie i rozkładaniem
wszystkiego – nawet ludzkiej osobowości na elementy pierwsze.
Większość szkoleń z kompetencji interpersonalnych prowadzonych w Polsce ma swoje źródło w
kulturze amerykańskiej. Doskonałym tego przykładem jest asertywność – umiejętność, która ma sens
tylko i wyłącznie w kontekście kulturowym o wysokim poziomie indywidualizmu. Bycie asertywnym
oznacza zdolność do takiego reagowania na działania innych, aby z jednej strony nie przejawiać
agresji, a z drugiej aby nie pozwalać innym narzucić nam swojej woli. Są kultury w których
asertywność ma bardzo dużą wartość – to wszystkie te, w których jednostka, jej prawa i
zobowiązania są znacznie ważniejsze niż prawa, zobowiązania i relacje grupowe. Oznacza to
większość krajów tzw. kultury zachodniej ‐ euroatlantyckiej. Jednakże próba bycia asertywnym w
krajach, w których najważniejsza jest wspólnota mijałaby się całkowicie z celem. Dotyczyłoby to
większości krajów Dalekiego Wschodu, jak też i sporej części krajów afrykańskich. W Polsce
66
asertywność i wszelkie inne spopularyzowane lub wręcz stworzone w USA kompetencje są bardzo
modne od roku 1989. Częściowo wynika to zapewne z polskiego zapatrzenia się na Stany
Zjednoczone jako źródło wszelkiej wiedzy a kapitalizmie, a częściowo ze samowzmacniania się
wprowadzanej w Polsce kultury. W im większym stopniu polskie firmy były bowiem bombardowane
treściami kulturowymi, charakterystycznymi dla kultur zachodnich (a zwłaszcza amerykańskiej) tym
bardziej rosło zapotrzebowanie na więcej takich szkoleń. Wynikało to zwłaszcza z faktu, że jako
pierwsi szkoleni byli zazwyczaj ci, którzy znajdowali się na najwyższych stanowiskach w dopiero co
tworzonych polskich oddziałach międzynarodowych korporacji. Gdy otrzymywali oni prawo
decydowania o dalszym rozwoju swoich firm, w naturalny sposób chcieli przeszkolić także swoich
podwładnych, aby rozmawiać z nimi tym samym językiem. Nakręcało to koniunkturę na szkolenia,
rozwijając mocno rynek usług trenerskich.
Polska pod względem kulturowym, według wspomnianych w pierwszym rozdziale badań Geerta
Hofstede, jest bardziej podobna do USA niż na przykład do Japonii. Nie jest jednak taka sama. I to
właśnie sprawiło, że w firmie Naprawix miała miejsce sytuacja opisana na początku rozdziału.
Pracownicy zaproszeni na szkolenie z relacji z klientem dostali zapewne rzetelną wiedzę i
kompetencje – ale stworzone w innym kontekście kulturowym, na tyle odrębnym od polskiego, że
wywołało to u nich konsternację i niechęć. Trener zaś, przygotowany do swojego zawodu i
wyszkolony w USA, całą swoją postawą przekazywał treści po prostu obce dla uczestników zajęć.
Łatwo sobie wyobrazić, jakie skutki mogło przynieść tak niedobrane szkolenie. Co mogli pomyśleć
pracownicy i właściciele Naprawiksa. I nawet jeżeli niektóre przekazane elementy wiedzy udało się
zastosować w firmie, ów „zbyt amerykański” styl bycia trenera mocno zniechęcił grupę. Jak więc
widać, wiedza przekazywana przez konsultantów czy trenerów nie jest neutralna kulturowo. Każda
umiejętność traktowana jako „właściwa” czy pożądana w biznesie, w rzeczywistości wnosi oprócz
technicznej kompetencji także głębszy, ukryty przekaz. W ten sposób można, przekazując know‐how
jednocześnie przekazywać wartości i podstawowe założenia.
Rozwój technologiczny
Szczególnym elementem kształtującym naszą mapę kulturową, rysowaną w tym rozdziale jest rozwój
technologiczny. Wprowadzenie komputerów nie zmieniło samo w sobie aż tak wiele. Ale już Internet
i telefony komórkowe w ogromnym stopniu przekształciły sposób komunikowania się ludzi,
budowania relacji i współpracy. Nagle możliwe jest równie szybkie kontaktowanie się z kolegą z
Finlandii jak i ze współpracownikiem zza biurka. Rozszerzyło to zakres wolności, zmieniając zupełnie
postrzeganie współpracy. Rozpoczynając moje badania, byłem pewien, że technologia zmieni
znacząco wiele kultur, otwierając je i uwspólniając myślenie ludzi na całym świecie. Dane, które
zebrałem zaprzeczyły jednak temu przekonaniu.
Okazuje się, że rozwój technologii nie zmienia w zasadniczy sposób wartości i podstawowych założeń
uznawanych w organizacjach. Ma na nie wpływ – ale inny od tego, którego się spodziewałem. Otóż
pojawianie się najnowszych rozwiązań technicznych konserwuje najczęściej i wzmacnia te wartości
kulturowe, które są w danej firmie dominujące.
Świetnym przykładem tej sytuacji była jedna z badanych przeze mnie firm – gigantyczne
przedsiębiorstwo państwowe, własność polskiego skarbu państwa. Jest to firma, w której od lat
67
panował klimat braku zaufania. Dominowało nastawienie na zabezpieczanie własnej pozycji poprzez
uzyskiwanie najróżniejszych podkładek, świadczących o wypełnieniu swoich obowiązków. W firmie
tej najczęstszym działaniem ogromnej rzeszy pracowników było krążenie po korytarzach z tysiącami
dokumentów, w celu zebrania podpisów wszystkich możliwych osób, rozpraszając w ten sposób
odpowiedzialność za potencjalne problemy.
W połowie lat dziewięćdziesiątych w firmie tej wprowadzono komputery i pocztę elektroniczną.
Kierownictwo uznało, że doskonale pozwoli to obniżyć koszty czasowe pracy – teraz wszystko będzie
można załatwić elektronicznie. Byłem w firmie tej w roku 2010, blisko piętnaście lat po rozpoczęciu
rewolucji technologicznej i widziałem na własne oczy, jak wygląda efekt zmiany. Otóż, ilość pracy i
poziom zaangażowania czasowego pracowników zamiast zmaleć, wzrósł. Elektroniczny system
obiegu dokumentów działa i jest stosowany. Jednak z powodu obaw przed prawnymi reperkusjami
nieprawidłowych decyzji większość dokumentów równolegle krąży też w wersji papierowej. Daje to
pracownikom w sytuacjach spornych szansę aby móc je pokazać i udowodnić, poprzez listę podpisów,
że miało się upoważnienia wszelkiej maści decydentów. E‐mail jest kolejną formą komunikacji, która
choć jest wykorzystywana w tej firmie do korespondencji służbowej, to zamiast ją ułatwić, często ją
utrudnia. Przyczyną jest możliwość wysyłania maili „do wiadomości” – funkcja ta w programach
pocztowych oznaczona jest najczęściej „DW” lub „CC”. Z możliwości tej skwapliwie korzystają wszyscy
pracownicy, każdego maila wysyłając nie tylko do adresata, ale także do kilku lub nawet
kilkudziesięciu innych osób, aby w razie jakichkolwiek pretensji móc stwierdzić: „przecież on o tym
wiedział”. Niekiedy zachowanie takie wynika z asekuracyjności pracownika, niekiedy jest postawą
oczekiwaną lub wprost wymaganą przez przełożonego. W efekcie każda wyżej postawiona osoba w
tej organizacji codziennie otrzymuje setki wiadomości, w zdecydowanej większości wcale jej nie
dotyczące. Jak łatwo się domyślić, dzięki temu poziom wzajemnej nieufności pracowników
bynajmniej nie spadł.
Tak więc, samo stosowanie technologii rzadko zmienia kulturę jako taką. Częściej utrwala
dotychczasowe podstawowe założenia i wartości, zastępując stosowane dotąd artefakty nowymi,
bardziej dostosowanymi do czasów. W efekcie funkcja DW zastępuje pieczątki, ale założenie
pozostaje to samo – zapewnić sobie bezpieczeństwo w wypadku jakiegokolwiek konfliktu lub
problemu. Są jednak przypadki, w których wprowadzanie nowej technologii może powodować
zmiany kulturowe. Dzieje się tak najczęściej nie ze względu na samą technologię, ale z powodu
przebudowywania przez nią organizacji pracy. Dotyczy to obszarów takich jak komputeryzacja coraz
większej ilości dziedzin życia, połączona z automatyzacją produkcji, transportu i pojawianie się coraz
inteligentniejszych robotów, zdolnych wykonywać już nie tylko najprostsze czynności. Wszystko to
powoduje możliwość przesuwania zasobów ludzkich z podstawowej pracy manualnej do pracy
administracyjnej, biurowej ale też i twórczej. W momencie, gdy technologia pozwala zastępować
człowieka maszynami w najbardziej rutynowych czynnościach, ludzie odnajdują swoje miejsce w
obszarach takich jak rozwiązywanie złożonych problemów, tworzenie pomysłów i innych dziedzinach,
których osiągnięcie dla systemów automatycznych jest jeszcze pieśnią dalekiej przyszłości. Powoduje
to zmianę wymagań w stosunku do ludzi, na skalę światową. Im bardziej praca ludzka jest pracą
umysłową, wymagającą kreatywności i otwartości, tym łatwiej do przodu wysforowują się
organizacje, które potrafią stworzyć kultury, zapewniające rozwój tych cech. Powoduje to
przesunięcie, na skalę globalną, kultury pracy w stronę coraz większej otwartości. Oczywiście, nadal
pozostają na świecie firmy, które można nazywać bez zbytniej przesady „obozami pracy”. Są to
68
najczęściej ulokowane w krajach trzeciego świata fabryki, zatrudniające lokalną ludność w
najgorszych możliwych warunkach. Jednakże mimo obecności pewnego procenta takich
przedsiębiorstw, rozwój technologii powoli wypiera kulturę pracy fizycznej na rzecz kultury pracy
intelektualnej. Jest to oczywiście proces bardzo powolny i ciężki do dostrzeżenia z perspektywy
pojedynczego pracownika, czy nawet jednej firmy. Na skalę globalną jest on jednak widoczny i w
dłuższej perspektywie będzie transformował kultury organizacyjne większości firm, funkcjonujących
na naszej planecie, niezależnie od tego czy będzie to miało miejsce na zachodzie, wchodzie, północy
czy południu.
Reakcje na inne kultury
Marcin i Beata siedzieli przy okrągłym stole. Między nimi zajmował miejsce niski, szczupły Szwed,
jasnowłosy i ciągle uśmiechnięty. Po obydwu stronach, pochyleni nad wykresami technicznymi
znajdowali się dwaj jego współpracownicy, przysłuchując się rozmowie i co jakiś czas robiąc notatki
na trzymanych przed sobą kartkach. Nagle otworzyły się drzwi i wpadł przez nie lekko zdyszany
Andrzej. Przywitał się z obecnymi mężczyznami uściskiem dłoni, Beacie skinął głową, po czym powiesił
kurtkę na stojącym obok wieszaku. Gdy usiadł, Szwed siedzący pomiędzy Beatą i Marcinem
uśmiechnął się do niego, po czym powiedział:
‐ Dobrze, że jesteś. Właśnie jesteśmy w trakcie omawiania tego, w jaki sposób będziemy wdrażać
system w poszczególnych oddziałach. Jak dotąd ustaliliśmy, że…
‐ Poczekaj – przerwała mu Beata – nie ma sensu wszystkiego powtarzać. Andrzej domyśli się przecież
z dalszej rozmowy. Idźmy dalej.
Sven uniósł brwi
‐ Jesteś pewna? – zapytał – wiem, że Andrzej jest bystry, poznałem go już, ale przecież chcemy, żeby
mógł w równym stopniu brać udział w dyskusji, prawda? Po co ma tracić czas na zgadywanie, kiedy
mogę mu to powiedzieć.
‐ Beata ma rację – Andrzej, wyprostował się. Oddychał już normalnie – szkoda tracić czasu. Streść mi
może tylko najważniejsze punkty, co? I jeźdźmy dalej.
‐ Dobrze – Sven wziął do ręki ołówek – Beata, Marcin, poprawcie mnie proszę, gdybym coś powiedział
źle…
***
‐ Ależ oni mają gadane – Marcin przeciągnął się na krześle, patrząc na drzwi, które właśnie zamknęły
się za ostatnim Szwedem – tylko by ustalali, spotykali się, ustalali, powtarzali i upewniali się, że
wszyscy rozumieją.
‐ Sorry za to spóźnienie – Andrzej pokiwał głową ze zrozumieniem – powinienem był przewidzieć, że
wykorzystają to jako okazję, żeby jeszcze raz powtórzyć jaki to ten ich system jest genialny
‐ Spoko – Marcin uśmiechnął się – to co proponują naprawdę jest świetne. Jeżeli uda nam się to
wszystko zainstalować i wdrożyć tak jak oni mówią, to zmniejszy nam koszty transportu i magazynu
prawie dwa razy. Opłaci się już po trzech miesiącach.
‐ Pewnie i tak…
‐ Na pewno. Sprawdziłem to kilka razy. Nawet gdyby się mylili w swoich założeniach i naginali
rzeczywistość, to i tak spokojnie wyjdziemy na swoje.
‐ Tylko czy muszą być przy tym tak upierdliwi, z tym ciągłym upewnianiem się, że wszyscy dokładnie
zrozumieli? Przecież nie jesteśmy idiotami.
69
‐ Wiesz co? – Beata włączyła się w końcu do rozmowy – Może i nie jesteśmy idiotami, ale gdyby on ci
nie wytłumaczył, jaka będzie kolejność testowania i podłączania oddziałów, sam byś się nie domyślił.
Głowę dam. Tak sobie w ogóle myślę – zawiesiła na chwilę głos – że może i to jest upierdliwe, ale na
dłuższą metę zobaczcie: ani razu nie mieliśmy z nimi starcia, ani razu nie było sytuacji, w której ktoś
czegoś by nie wiedział. Ok., ustalenie czegokolwiek z nimi zajmuje dwa razy więcej czasu niż
gdybyśmy robili to sami…
‐ Trzy razy więcej – Andrzej nie zamierzał zrezygnować, choć przeczuwał już co chce powiedzieć
wspólniczka
‐ Niech będzie nawet cztery razy. Co to jest dwie godziny dyskusji wobec zaoszczędzenia czasu na
późniejszych poprawkach, niepotrzebnych błędach i ścieraniu się o to, kto zawinił, że czegoś nie
przewidzieliśmy. Wiecie jakby było, jakbyśmy to planowali z Polakami.
‐ No wiemy – Marcin pokiwał głową ze zniechęceniem – pamiętam tę firmę z Zabrza, która miała nam
wprowadzić oprogramowanie do księgowania – pamiętam, jak się wściekałaś, bo ciągle coś nie grało.
‐ No właśnie. Bo wiesz jak to było. Tutaj przyjechał jeden, coś tam poustalaliśmy, potem przyjechał
drugi, sporo się pozmieniało, wdrażał to jeszcze inny, ja też nie zawsze mogłam być, maile nie
dochodziły… no masakra. A teraz zobacz. Wymusili na nas, żebyśmy byli. Zwłaszcza na Andrzeju...
‐ Prawda, wymusili – Andrzej wyszczerzył zęby – ale rozumiem, co masz na myśli. To faktycznie jest
niegłupie podejście. Może warto, żebyśmy pomyśleli, czy w naszych spotkaniach z ludźmi też nie
zacząć iść w tę stronę.
Kilka kultur kapitalizmu
Wielu Polaków wracających ze Stanów Zjednoczonych wygłasza bardzo podobne do siebie
komentarze: kraj możliwości, wszystko takie wielkie, ale jednak ci Amerykanie są drażniący, swoimi
nieszczerymi uśmiechami i ciągłym mówieniem, że wszystko jest wspaniałe i pozytywne. Z drugiej
strony, Amerykanie odwiedzający kraje Europy centralnej i wschodniej są zaskoczeni tym, że ludzie
mówią nie tylko o pozytywnych stronach swojego życia, ale też narzekają, reagują żywiołową krytyką,
gdy coś im się nie podoba i nie zachowują delikatności w formułowaniu opinii, charakterystycznej dla
Amerykanów. Reakcje jednej i drugiej strony wynikają z różnic kulturowych. Oprócz wielu innych
cech, rzeczą, która bardzo różni USA od Polski jest sposób dawania informacji zwrotnej i zupełnie
inne przekonanie na temat tego, co buduje dobrą atmosferę. Jednym z fundamentów amerykańskiej
kultury jest pozytywne myślenie i przekonanie, że chcący może wszystko. Amerykanie operują
sprawnie zarówno pozytywną jak i negatywną informacją zwrotną – jednakże tą pierwszą
przedstawiają bardzo wyraziście, a tą drugą w sposób oględny i delikatny. Jest to niezbędne w
wielokulturowym społeczeństwie, ponieważ tylko w ten sposób można upewnić się, że nikt nie
zostanie nadmiernie urażony. Polska jako kraj społecznie dużo mniej zróżnicowany nie wymusza
takich zachowań. Polacy dużo chętniej przedstawiają bezpośrednią krytykę wprost – często nawet ją
przejaskrawiając. Pozytywna informacja zwrotna budzi w nas natomiast często zaskoczenie, z
powodów opisanych w poprzednim rozdziale. Sprawia to, że Amerykanie są przez wielu Polaków
odbierani jako nieszczerzy: uśmiechają się i mówią, że wszystko jest w porządku, nawet gdy nie jest.
Owo pozytywne myślenie i podchodzenie do krytyki nie jest najważniejszym aspektem kultury
narodowej ani w jednym ani w drugim kraju. Jednak w środowisku pracy urasta do rangi kluczowej
różnicy kulturowej, sprawiającej, że wiele amerykańskich narzędzi skutecznej komunikacji
interpersonalnej budzi zdziwienie, śmiech lub niechęć, gdy są przedstawiane w polskich firmach.
70
Gdy byłem jeszcze początkującym trenerem, często czułem się zdziwiony i nawet lekko urażony
faktem, że narzędzia komunikacyjne takie jak pochwała, kanapka krytyki7, „komunikat ja” i mówienie
o swoich emocjach wywoływało neutralne lub negatywne reakcje uczestników szkoleń. Z dzisiejszej
perspektywy rozumiem znacznie lepiej, co robiłem źle. W polskich firmach chciałem przekonywać
polskich pracowników do stosowania narzędzi wywodzących się z amerykańskiego kontekstu
kulturowego. Ponieważ kultura ich firm nie zachęcała do takich zachowań, wprowadzałem
zamieszanie kulturowe, na które naturalną reakcja była niechęć i wrogość. Dziś gdy prowadzę
szkolenia, zawsze staram się poznać najpierw kulturę firmy, w której będę pracował z ludźmi i
spośród różnych narzędzi i umiejętności, których mogę uczyć wybieram te, które są najbardziej
spójne z założeniami kulturowymi, podzielanymi przez pracowników.
Równie trudne bywają reakcje polskich pracowników na kultury dalekiego wschodu. Są one bowiem
bardzo nastawione na wartość grupy, rozumianej jako kolektyw wszystkich pracowników,
działających razem dla osiągnięcia wspólnego celu. Jakkolwiek jest to podejście bardzo efektywne i
na dłuższą metę prowadzi do sukcesów gospodarczych, we wszystkich krajach byłego bloku
wschodniego kojarzy się mocno z minionymi czasami i socjalistyczną propagandą, przekonującą
robotników, że są spójną silną załogą, walczącą ramię w ramię o komunizm.
W jednej ze wschodnich firm, mających swoją siedzibę na Dolnym Śląsku miała miejsce historia, którą
słyszałem w ciągu kilku lat z trzech różnych źródeł, a w trakcie badań także opowiedział mi ją także
jeden z respondentów. Otóż grupa pracowników tej firmy została wysłania do kraju macierzystego
koncernu na szkolenie motywacyjne, którego celem było zapoznanie się z kulturą firmy i lepsze
zrozumienie swojej roli, jako pracownika. W trakcie tego wyjazdu doszło jednak do kilku incydentów.
Pierwszy z nich opisał mi jeden z moich respondentów:
„Ten kolektywizm swój manifestują na przykład okrzykami, skandowaniem. […] my byliśmy drugą
grupą, która tam pojechała, ta pierwsza próbowała coś w tym stylu zrobić, a nas w pewnym
momencie zamknęli, zaprowadzili do pokoju z [pracownikami], którzy byli niejako wtłaczani w pewną
formę i kazali nam skandować. My raz spróbowaliśmy, a później wyszliśmy z tego pokoju. Potem, jak
jeden mąż wyszliśmy z tego pokoju. Oni przez dwa dni nie wiedzieli, co z nami zrobić. Przecież nie
można się przyznać szefowi, że człowiek sobie nie poradził z jakąś sytuacją… różnie było, straszyli nas,
że zadzwonią do prezesa w Polsce, że w ogóle, będzie przerąbane, ale w końcu jakoś to przełknęli. […]
oni chcieli zrobić to co w [ich kraju], że jak wchodzi pracownik, to jest wtłaczany do tego kolektywu”
Drugim incydentem była próba zmuszenia polskich menedżerów, aby z całym oddziałem, który
wizytowali, wyruszyli na poranny wielokilometrowy marsz motywacyjny. W efekcie Polacy zbuntowali
się do tego stopnia, że doszło do ostrego konfliktu między polskim oddziałem a centralą. Historia ta
stała się dość znana i przez lata krążyła po Dolnym Śląsku między przedsiębiorstwami, komentującymi
ów przebieg wydarzeń. Z czasem urosła do legendy, powtarzanej z dodatkowymi, wzbogacającymi ją
szczegółami . Jednym z nich był podobno analogiczny incydent, w którym udział wzięła grupa Rosjan,
również obecna w tym samym czasie (jakkolwiek mogą być to zwykłe plotki). Pracownicy owi, do
tego stopnia skonfliktowali się ze swoimi wschodnimi przełożonymi, że gdy także zostali obudzeni
7
Sposób łagodzenia negatywnej informacji zwrotnej poprzez połączenie jej z dwoma pozytywnymi
komentarzami: przed krytyką i po niej, tak jakbyśmy piekącą papryczkę trzymali w dwóch smacznych
bułeczkach.
71
rano i otrzymali rozkaz wymarszu, doszło do rękoczynów. Jakkolwiek brzmiało to dla mnie
początkowo niewiarygodnie, gdy usłyszałem informację o bójkach w polskich zakładach, zmieniłem
zdanie. Zdarzyło się bowiem co najmniej dwukrotnie8 we wschodnich firmach na terenie Dolnego
Śląska, że przyjeżdżający z kraju macierzystego menedżer potrafił uderzyć pracownika, gdy ten zaczął
się z nim spierać lub nie chciał wykonać polecenia.
Dużo łatwiej Polakom układa się relacje z przedsiębiorcami z krajów europejskich – zwłaszcza ze
Skandynawami. Wprawdzie są oni dla polskich pracowników nieco zbyt nastawieni na relacje, ale jest
to jedyna problematyczna różnica. Polakom często imponuje nastawienie Szwedów, Norwegów czy
Finów na rozwiązywanie problemów, spokój i opanowanie oraz bardzo mocno socjalne podejście do
pracowników. Również Niemcy robią pozytywne wrażenie swoim poziomem zorganizowania, choć z
badań, które prowadziłem wynika, że stereotyp niemieckiego porządku, nadmiernych procedur i
przepisów jest dla Polaków ciągle żywy. Gorzej natomiast układa się Polakom współpraca z
menadżerami z krajów basenu śródziemnomorskiego i okolic: Grekami, Włochami, Francuzami czy
Hiszpanami. Wszystkie te kraje mają wspólne cechy kulturowe, z których w polskim kontekście
najwyraźniejsza jest tzw. „kultura macho”, a więc budowanie dużego dystansu władzy między
przełożonym a podwładnym, autorytaryzm, połączony jednocześnie z wyrazistym demonstrowaniem
swojej narodowej wyższości i szowinistyczne żarty, często nieakceptowane przez Polaków (a
zwłaszcza Polki). Powoduje to, że w wielu firmach pochodzących z tych krajów są zauważalne
konflikty pomiędzy polską załogą a zagranicznymi menedżerami.
Żadna z wyżej opisanych kultur nie jest jednak w żaden sposób gorsza od polskiej. Żadna nie jest też
lepsza. Są po prostu inne. Ta inność budzi niekiedy fascynację, ale gdy próbujemy zapożyczać sposoby
działania, zaobserwowane w zagranicznych firmach, mogą pojawić się problemy. Niektóre
rozwiązania stosowane w USA, Japonii czy Szwecji doskonale się w Polsce sprawdzą. Są jednak też
takie, które muszą być wdrażane przez całe lata albo wymuszone siłowo, aby zaczęły działać.
Współczesna metodologia zarządzania projektami, mająca swoje źródła w kulturze amerykańskiej
została przyjęta i zakorzeniła się w bardzo wielu polskich firmach, ponieważ wiele jej podstawowych
założeń jest spójnych z podstawowymi przekonaniami polskiej kultury. Akcyjność, wyznaczanie
krótkoterminowych, wyraźnie widocznych celów czy konieczność twardych mierzalnych wskaźników,
dokumentujących postęp projektu nie budzi u nas oporu ani niechęci. Zwłaszcza zaś wielu
menedżerom podobają się narzędzia do zarządzania projektami, takie jak wykresy Gannta.
Rozmawiałem kiedyś z polskim dyrektorem, z firmy budowlanej, który stwierdził, że wszystkie te
zagraniczne pomysły są mu absolutnie niepotrzebne, bo on jest inżynierem od trzydziestu lat i wie jak
ma pracować. Gdy jednak spytałem go czy absolutnie nic mu nie odpowiada, wyciągnął spod stosu
papierów kilka arkuszy z rozrysowanymi wykresami Gannta i stwierdził, że jest to jedyna sensowna
rzecz, jaką kiedykolwiek, ktokolwiek przekazał mu na szkoleniu. Jednocześnie inne rozwiązania,
pochodzące z amerykańskiej kultury, takie jak wyżej opisane narzędzia komunikacyjne powodują
zdziwienie i negatywne reakcje. Piszę o tym dlatego, że większość polskich firm ma jakiś styk z
przejawami zagranicznych kultur. Niekiedy bardzo bezpośrednio – poprzez obecność menedżerów z
innych krajów. Niekiedy w bardziej zapośredniczonej formie, robiąc interesy z obcokrajowcami. Albo
też szkoląc swoich pracowników z rzeczy wypracowanych gdzieś indziej lub wdrażając zagraniczne
pomysły w swoich firmach.
8
Taką liczbę wydarzeń byłem w stanie udokumentować na podstawie wzajemnie potwierdzających się
informacji. Nie wykluczam natomiast, że zjawisko to mogło mieć znacznie szerszą skalę.
72
Bardzo często rzeczy te są robione dość bezmyślnie. Tak, jak i wszelkie inne rynki, również rynek
usług szkoleniowych i doradczych jest podatny na mody i trendy. Zdarza się więc, że w całych
gałęziach przemysłu są wdrażane te same rozwiązania. Menedżerowie w różnych firmach obserwują
się nawzajem i gdy zauważą, że inni zaczynają coś stosować, często dość bezmyślnie i bez głębszej
refleksji również zaczynają się tym interesować. Jest to oczywiście idealna sytuacja dla firm
doradczych i szkoleniowych – takie objawy zainteresowania natychmiast podchwytują i przekonują
potencjalnych klientów o niezwykłych wręcz walorach proponowanych rozwiązań. Co więcej,
sugerują, że będą to pomysły idealne dla firmy, której próbują to sprzedać. Najczęściej jednak w
procesie tym jakiekolwiek dostosowywanie się do charakterystyki czy potrzeb firmy ma miejsce tylko
na poziomie organizacyjno‐technicznym, z pominięciem dostosowywania się do wartości i przekonań
ważnych w danej organizacji. W efekcie do firm wprowadzane są rozwiązania nieadekwatne
kulturowo i powodujące bunt pracowników. Bunt, dodajmy jeszcze, niezrozumiały często zarówno
dla konsultantów, a nawet dla przełożonych, którzy analizując to zwalają winę na zaściankowość,
głupotę lub brak otwartości pracowników.
Tak więc, jeżeli chciałbyś wprowadzać do swojej firmy jakieś rozwiązania wypracowane przez innych,
upewnij się, że zastanowiłeś się nad tym, jakie wywoła to efekty. Nie chcę w ten sposób zniechęcać
Cię do czerpania z wiedzy i dorobku doradców, trenerów czy innych osób pomagających wdrożyć
rozwiązania stworzone w innych kulturach. Tym bardziej, że aby się rozwijać, każdy biznes musi
wchłaniać innowacje, często wypracowane przez innych. Miej jednak oczy otwarte i zastanawiaj się,
które rozwiązania będą najbardziej adekwatne do Twojej kultury organizacyjnej i do tego, w jaką
stronę chciałbyś aby się ona zmieniała.
Jest także drugi aspekt sytuacji, którego musisz mieć świadomość. I jest to najważniejsze przesłanie
tego rozdziału. Pamiętaj, że chociaż od menedżerów w firmie w znaczącym stopniu zależy to, jak
będą kształtować jej kulturę, żadna firma nie istnieje w próżni. Organizacje nie są samotnymi
wyspami. Każde przedsiębiorstwo, razem z pracownikami, menedżerami, technologią i
procedurami zanurzone jest w ciągle kształtującej się kulturze swojego regionu, kraju i planety.
Możemy chcieć prowadzić swoją firmę w określoną stronę i w pewnym stopniu mamy możliwość
decydować o tym, co się z nią dzieje. Nie jesteśmy jednak w stanie wyeliminować wszystkich
wpływów zmian na skalę globalną, kształtujących zarówno kulturę Polski jako kraju, jak też i kultur
branżowych i zawodowych.
DO PRZEMYŚLENIA
1. Zastanów się jakie zewnętrzne wpływy mogą kształtować kulturę firmy, w której pracujesz.
2. Jakimi kanałami docierają do wewnątrz Twojej firmy treści kulturowe, wytworzone poza nią.
Spróbuj wymienić trzy kanały, mające największą przepustowość.
3. Jeżeli studiujesz lub masz ukończone studia, zastanów się, czy wiedza, którą ci na nich
dostarczano, niesie ze sobą ukryte założenia, mające źródła w jakichś innych kontekstach
kulturowych?
73
CZĘŚĆ 2
ROZDZIAŁ 5: JAK ZABRAĆ SIĘ DO ZMIENIANIA KULTURY ORGANIZACJI.
Zaskoczenie
Gdybym miał jednym słowem opisać wyniki moich badań do doktoratu, stwierdziłbym: zaskakujące.
Gdy rozpoczynałem pracę badawczą, miałem sporo przewidywań na temat tego, w jaki sposób
zachodzi zmiana w organizacjach. zarówno na własnym doświadczeniu jak i na publikacjach innych
autorów. Na szczęście, stosowałem w trakcie badań tzw. metodologię teorii ugruntowanej. Jest to
specyficzny rodzaj podejścia badawczego, niejako systemowo umożliwiający kwestionowanie
własnych założeń. Daje to szanse na płynne dostosowywanie wniosków płynących ze zbieranego
materiału do rzeczywistości i odrzucanie teorii, które nie sprawdzają się w zderzeniu z danymi.
Dzięki temu podejściu odkryłem coś, co dla mnie osobiście było najważniejszym wnioskiem z moich
badań. Jako trener biznesowy przez lata brałem udział w kształtowaniu kultur organizacyjnych swoimi
działaniami. Obracając się w środowisku osób pracujących w podobny sposób doszedłem w miarę
czasu do wniosku, że najsilniejszym czynnikiem, zmieniającym kulturę, jest przekształcanie postaw,
najlepiej drogą miękkiej perswazji, uczenia i inspirowania. Jednakże wyniki, które uzyskałem zburzyły
ten obraz. Z danych jasno wynikało, że niemożliwe jest trwałe przekształcenie kultury, bez
wprowadzenia twardych zmian, takich jak choćby przebudowa struktury organizacyjnej.
Zainspirowany tym odkryciem, zawiesiłem wszystkie swoje poprzednie przekonania i zacząłem głębiej
szukać prawidłowości, pokazujących, jakie metody zmieniania kultury organizacyjnej są
najskuteczniejsze.
Kolejne cztery rozdziały – a więc cała druga część tej książki przedstawia wyniki moich poszukiwań.
Prezentuję w nich wnioski z przeprowadzonych przeze mnie badań, ale także reinterpretuje w świetle
tych odkryć moje wcześniejsze doświadczenia z prowadzenia szkoleń oraz doradzania firmom. Ta
część książki ma charakter bardziej instruktażowy – znajduje się tu wiele konkretnych metod i
sposobów działania, które można zastosować w praktyce. Przekształcanie kultury organizacyjnej nie
jest sztuką prostą a skuteczne przejście takiego procesu wymaga świadomości wielu niuansów.
Dlatego Kiedy będziesz zastanawiać się nad treścią tych rozdziałów, zachęcam Cię też do krytycznego
rozważenia, które z opisywanych przeze mnie działań mogłyby sprawdzić się w Twojej organizacji.
Zanim zaczniesz czytać dalej, chciałbym, żebyś zastanowił się przez chwilę nad poniższymi czterema
zdaniami:
1. Kulturę organizacyjną można zmieniać, w sposób świadomy i celowy.
2. Zmiana kultury organizacji jest możliwa wyłącznie, gdy zgadza się na nią osoba zarządzająca
zmienianą częścią organizacji.
3. Zmienianie kultury organizacji jest procesem, długim, trudnym i kosztownym, ale korzyści z
dobrze przeprowadzonej zmiany przekraczają zwykle koszty.
4. Najskuteczniejszą metodą zmieniania kultury organizacji jest działanie dwutorowe:
oddziałujące na miękką część firmy (przekonania i wartości pracowników) jak też i twardą
(procedury, strukturę, infrastrukturę a nawet architekturę)
74
Każdy z tych punktów omówimy szczegółowo w tym rozdziale. Zanim jednak do tego dojdziemy,
wróćmy na chwilę do naszej firmy, założonej przez trójkę młodych wspólników.
***
Naprawix się rozrastał. Dawno już minął punkt, w którym małej firmie groziło zamknięcie w
przypadku braku klientów w danym miesiącu. W roku 2008, dziesięć lat od otwarcia, firma miała
dwadzieścia oddziałów w całej południowo zachodniej Polsce i przymierzała się do otwarcia nowych,
na terenie województwa mazowieckiego, warmińsko‐mazurskiego i pomorskiego. Właściciele stawiali
sobie za cel obecność w każdym mieście powyżej pięćdziesięciu tysięcy ludzi w Polsce w ciągu pięciu
kolejnych lat. I wyglądało na to, że mają spore szanse na jego zrealizowanie. Ogromnym krokiem do
przodu było rozszerzenie specjalizacji z napraw sprzętu pojedynczych klientów na obsługę firm. Już w
2000 roku udało im się zawrzeć pierwszy kontrakt na konserwację i naprawę drukarek, komputerów i
faksów w polskim oddziale dużej międzynarodowej korporacji, umieszczonym pod Wrocławiem. W
ciągu kolejnych lat obszar klientów biznesowych okazał się gwarantem bardzo dużych, a w dodatku
stałych i przewidywalnych dochodów dla większości oddziałów. Ciągłe szkolenia i wspólne firmowe
standardy pozwoliły wypromować Naprawix jako bardzo rzetelną i wiarygodną firmę. Najważniejszą
zaletą dla klientów był zaś fakt, że w przypadku podpisania umowy serwisowej, czas od zgłoszenia
awarii do rozpoczęcia naprawy wynosił poniżej trzech godzin. W trudniejszych przypadkach sprzęty
zabierane były do serwisu i tam naprawiane – wówczas technicy Naprawiksa w ciągu kilku godzin
dostarczali sprzęt zastępczy. W prostszych sytuacjach naprawy dokonywane były szybko przez
uśmiechniętych, ale konkretnych i kompetentnych serwisantów. Osoby niespełniające wymogów
dotyczących obsługi klienta, albo niezdolne do szybkiego absorbowania nowej technicznej wiedzy
dostawały krótkie, miesięczne okresy na poprawienie się – jeżeli poprawa nie następowała, byli
zwalniani. Najlepsi byli zaś promowani, dostawali premie i nagrody. W efekcie jakość rosła a klientów
Naprawiksa przybywało.
Firma utrzymywała także naprawy bieżące dla indywidualnych klientów. Były one wprawdzie mniej
dochodową gałęzią biznesu, pozwalały jednak zająć czas serwisantów i techników, gdy akurat nie
było żadnych awarii w firmach, z którymi mieli umowy, ani nie prowadzili comiesięcznych przeglądów
konserwacyjnych. Właściciele nie rozwijali jednak tej gałęzi zbyt mocno, traktując ją wyłącznie jako
zabezpieczenie dochodu i element marketingowy – zadowoleni klienci indywidualni często bowiem
pomagali zdobyć zlecenia z zatrudniających ich firm.
Andrzej, Marcin i Beata dawno już przestali koncentrować się na pojedynczych naprawach, czy nawet
zarządzaniu którymkolwiek z oddziałów. Po otwarciu symbolicznego, dziesiątego oddziału,
przekształcili wrocławską część firmy w jeszcze jeden oddział, oddali jego zarządzanie jednemu z
najbardziej doświadczonych kierowników, a sami przenieśli się piętro wyżej, tworząc centralę z
prawdziwego zdarzenia.
Marcin przestał już jeździć bezpośrednio do wszystkich oddziałów i uczyć techników. Teraz zatrudniali
w tym celu trzy inne osoby, które raportowały bezpośrednio do niego. On sam siedział teraz głównie
w biurze, analizując dokumenty, sprawdzając które sektory usług przynoszą najwyższe dochody i
kierując ludzi na szkolenia zwiększające ich sprawność w danych obszarach. Dawno już nie naprawił
żadnego urządzenia i miał coraz większe poczucie, że wypada z obiegu. Aby nie zapomnieć, jak to
bywa, czasami schodził do warsztatu, piętro niżej, porozmawiać z pracownikami. Robił tak przez
75
niemal rok, aż w końcu ktoś z pracowników administracyjnych powiedział mu w sekrecie, że
pracownicy się go boją i jego obecność sprawia, że pracują znacznie wolniej i mniej wydajnie. Marcin,
gdy to usłyszał, zamknął się u siebie w gabinecie i przez dwa dni z niego nie wychodził. Gdy wreszcie
wrócił do normalnego funkcjonowania, wyglądało na to, że zdarzenie to nie zostawiło żadnych
poważniejszych śladów – ale do warsztatu nie wszedł już nigdy, jeżeli nie miał konkretnych spraw do
załatwienia. Andrzej i Beata podśmiewali się trochę z jego reakcji, ale także ją rozumieli.
Beata miała ogromną ilość pracy. Po urodzeniu drugiego dziecka zwolniła wprawdzie tempo i
znacznie więcej zadań oddawała swoim podwładnym, nadal jednak osobiście sprawdzała faktury,
robiła losowe kontrole w finansach oddziałów i dbała o to, żeby nigdy na nic nie brakło pieniędzy. To
ona wpadła na pomysł – do którego przekonała partnerów – aby kupić cały budynek, w której mieścił
się ich wrocławski oddział i centrala. Mimo ogromnego wydatku, opłaciło im się to. Dzięki obniżeniu
kosztów wynajmu, mogli nie bać się zwiększenia ilości zatrudnionych w centrali osób ani nowych
inwestycji sprzętowych. Oprócz tego, całej trójce dało to bardzo mocne poczucie stabilności i
bezpieczeństwa. W końcu, mieć własny, nawet niewielki budynek, to zupełnie co innego niż prowadzić
studencki warsztat w wynajmowanym pokoju. Beata przez wiele lat zajmowała się marketingiem,
prowadząc go intuicyjnie, ale całkiem skutecznie. Gdy jednak otworzyli centralę, zdecydowała się na
zatrudnienie profesjonalnego specjalisty do spraw marketingu – człowiek ten sprawdził się i choć
raportował formalnie do niej, w rzeczywistości miał wolną rękę w dobieraniu środków, aby
zrealizować cele, stawiane mu przez zarząd firmy. W większym stopniu niż z Beatą marketing musiał
zresztą współpracować z Andrzejem.
Bo to Andrzej pozostawał główną siłą sprawczą firmy. Przez lata nabrał ogłady biznesowej, bardzo
wiele się nauczył na temat zarządzania, ukończył MBA, zmienił swoje podejście do kierowania
biznesem i nie dało się ukryć, że choć Marcin i Beata byli kluczowymi osobami w firmie, to Andrzej był
tym, komu zawdzięczała ona swój ciągły, szybki wzrost. Jako prezes objeżdżał nadal oddziały –
rzadziej niż kiedyś, ale nadal regularnie. Spotykał się z ich kierownikami, decydował o otwieraniu
nowych filii w kolejnych miastach, przyznawał premie i był zdecydowanie twarzą firmy. Jeździł także
na spotkania z najważniejszymi klientami, spotykał się z lokalnymi politykami, chadzał na imprezy
charytatywne, krótko mówiąc, żył w stu procentach swoim biznesem. Po rozwodzie nie związał się z
nikim na stałe, choć dość często miewał przelotne romanse. Raz nawet wdał się w krótki związek z
jedną z asystentek zarządu, ale po ostrej awanturze, jaką zrobili mu wówczas wspólnicy, wycofał się z
niego bez większego problemu. Mimo braku stabilizacji w życiu prywatnym, robił wrażenie całkowicie
szczęśliwego – inwestował sporo na giełdzie, zarabiając dodatkowe pieniądze, kupił niewielki stok
narciarski w Tatrach, a także miał także udziały w kilku innych spółkach, zajmujących się
najróżniejszymi obszarami – od usług prawniczych aż po logistykę.
Trójka przyjaciół nie chodziła już razem na pizzę tak często jak kiedyś – w ciągu minionych kilku lat
udało im się to nie więcej niż pięć‐sześć razy. Ale nadal starali się znajdować czas, żeby spotykać się i
rozmawiać, zarówno o firmie, jak i na bardziej prywatne tematy. Raz do roku wyjeżdżali w góry na
cztery dni, z czasem zapraszając także coraz większe grono współpracowników. Z tych półformalnych
wyjazdów rodziły się często ciekawe pomysły, które po powrocie wszyscy w firmie wdrażali.
Tak właśnie zdarzyło się z systemem ewidencji magazynowania – jednym z najważniejszych kroków,
jakie Naprawix zrobił na drodze od małej garażowej firemki do przedsiębiorstwa na krajową skalę.
76
***
‐ Wiecie, ile nas kosztuje magazynowanie? – spytał Marcin, popijając piwo i zajadając się smażonym
serem. Cała trójka siedziała na drewnianych ławach, pod czeskim schroniskiem, patrząc na
rozciągające się przed nimi góry. Przez większość poranka wchodzili – nieco posapując – na szczyt,
aby teraz usiąść i przy tradycyjnym menu polskich turystów w Czechach prowadzić luźną rozmowę o
firmie.
‐ Pewnie powiesz, że za dużo – Andrzej uśmiechnął się znad kufla Zlatego Bazanta
‐ Mamy trochę ponad pięćset metrów kwadratowych magazynów w dziesięciu oddziałach – nie licząc
Wrocławia, bo to nasze. Średnio płacimy osiemdziesiąt złotych za metr miesięcznie. To daje niemal
pół miliona rocznie, za same magazyny. A jeszcze trzeba doliczyć koszty części, które musimy
wyrzucać, bo nie zostają zużyte tak długo, że już do niczego się nie nadają, albo urządzenia do których
były zupełnie wychodzą z użytku. Siedziałem nad tym ostatni tydzień i wychodzi mi na to, że
przetracamy na tym rocznie blisko milion.
‐ No dobra – Beata ożywiła się, jak zawsze, gdy chodziło o pieniądze – ale przecież gdzieś musimy to
wszystko trzymać. Wiem, że dajemy taką kasę, bo przeglądam faktury. Ale myślałam zawsze, że to po
prostu niezbędny wydatek.
‐ Bo jest niezbędny – Marcin zmarszczył brwi – na ten moment.
‐ Co masz na myśli?
‐ Każdy oddział musi mieć dość części, aby robić na czas wszystkie naprawy. Nie możemy odmówić
klientowi wykonania czegoś, bo nam brakuje części. To znaczy możemy i nawet czasami tak robimy –
ale to powinien być wyjątek, nie reguła. A że producentów i urządzeń jest ogromna ilość, to nawet
posługując się tanimi zamiennikami i trzymając tylko podstawowe komponenty, musimy mieć tego
całkiem spory zapas.
‐ A nie moglibyśmy dokupywać po prostu w miarę potrzeb? Przecież większość oddziałów ma
niedaleko duże miasta z hurtowniami, albo przedstawicielami producenta.
‐ Można, ale to kosztuje więcej na część. Jak bierzemy hurtowo, mamy świetne zniżki.
‐ Ok., to co, wracamy do koncepcji wspólnego magazynu?
– Chyba musimy… ‐ westchnął Marcin
Koncepcja wspólnego magazynu pojawiła się w ich rozmowach już po otwarciu trzeciego oddziału, w
2001 roku. Doszli jednak wówczas do wniosku, że koszty transportu części byłyby za duże. Poza tym
dla dwóch dodatkowych oddziałów, zatrudnianie co najmniej dwóch osób do magazynu – strażnika i
kierowcy ‐ byłoby za dużym kosztem. Potem wracali do pomysłu co najmniej kilka razy, zwykle po
otwarciu nowej lokalizacji. Marcin jednak ucinał takie dyskusje, wykazując listę wszystkich możliwych
problemów, związanych głównie z trudnościami w ewidencji i porządkowaniu zamówień na części. Jak
stwierdzał, wymagałoby to wykwalifikowanego pracownika, który cały swój czas musiałby siedzieć
przed komputerem i przyjmować zamówienia z innych oddziałów. Nie można było dać tam kogoś z
ulicy, musiał bowiem być w stanie odróżnić często bardzo do siebie podobne części. Konieczne byłoby
więc poświęcenie wysoko kompetentnego pracownika z pracy warsztatowej, na rzecz nudnej i
powtarzalnej roboty papierowej.
W tym kontekście, ponowne podjęcie tematu przez Marcina zdziwiło wspólników, którzy kilka lat
temu po kolejnym podejściu postanowili po prostu dać sprawie spokój i zapomnieć o pomyśle. Tym
bardziej zaczął ich dziwić upór, z którym Marcin przez następne pół godziny dowodził im, że magazyn
77
się opłaci. Aż do momentu, w którym szydło wyszło z worka, a Marcin wyjaśnił, że chodzi mu nie tylko
o jeden magazyn, ale o zakupienie informatycznego systemu ewidencji, który pozwoli na
zaprowadzenie porządku w tym chaosie.
‐ Widziałem coś takiego ostatnio, w tej firmie, w której byliśmy negocjować serwis drukarek – mówił z
przejęciem i wypiekami na twarzach. Jedno i drugie było ewidentnie efektem czeskiego piwa, ale też i
podniecenia tematem – mają tam taki poziom automatyzacji, że facet w magazynie dostaje po prostu
automatycznie wygenerowaną wiadomość, na której system wypisuje mu co i dokąd ma wysłać. Całe
jego zadanie, to spakować wszystko, dobrze zabezpieczyć i oddać kierowcy. W ten sposób jeden
człowiek wystarczy na duży magazyn. A u nas tych zamówień nie byłoby dużo i moglibyśmy dzięki
temu dać komuś pół etatu w magazynie – a pół w warsztacie, żeby się nie marnował i był na bieżąco z
techniką.
‐ A co z pomyłkami? Przecież system nie jest nieomylny. A człowiek też może źle zapakować jakąś
część i co?
‐ Pewnie będą – Marcin pokiwał głową w zgodzie – ale ich koszty na pewno nie przekroczą zysków.
Moglibyśmy zmniejszyć powierzchnie magazynowe, a przede wszystkim mieć ogromne oszczędności
na częściach.
‐ Przez hurtowe zakupy?
‐ Dokładnie. Kupując do centralnego magazynu mamy dużo lepszą pozycję negocjacyjną.
‐ Tylko widzisz – Andrzej wypił łyk ze swojego kufla – to nie jest tylko kwestia systemu
‐ A czego?
‐ Myślenia ludzi. Będziesz musiał przekonać wszystkich magazynierów, że to dla nich dobre, żeby się
nie buntowali, a dodatkowo nauczyć ich, że mają wysyłać zamówienia tylko na to, co naprawdę
potrzebne. Inaczej, każdy będzie się zabezpieczał i zamawiał więcej
‐ A dlaczego mieliby tak robić? Przecież firmie się opłaca płacić mniej.
‐ Ale pojedynczym oddziałom się opłaca mieć pełen warsztat. Pamiętaj, że nagradzamy ich za
szybkość napraw. Będą szukali sposobów, jak utrzymać dotychczasowe wskaźniki.
‐ Każemy im zamawiać mniej! To nasi pracownicy, mają słuchać.
‐ To nie działa w ten sposób – prezes Naprawiksa pokiwał w rozbawieniu głową – nakazem nie
zmusisz ludzi do myślenia. Ten pomysł jest dobry, chociaż pewnie będzie kosztował nas kupę kasy –
Beata skinęła na znak zgody – ale warto go wdrożyć. Ale tylko pod warunkiem, że wymyślimy, jak
zmienić myślenie ludzi. Inaczej, zamiast korzyści, będziemy mieli straty i chaos.
***
Niewiele firm decyduje się któregoś dnia: chcemy zmienić całą naszą kulturę. Owszem, zdarzają się
takie sytuacje, ale tylko wyjątkowo zdesperowani menedżerowie podchodzą do tego tematu aż tak
radykalnie i całościowo. Większość firm dokonuje zmian kultury regularnie, tyle że na mniejszą skalę.
Zmieniając strukturę, wprowadzając nowe rozwiązania organizacyjne, nowe procedury albo po
prostu zatrudniając nowego menedżera doprowadzają do zmiany kultury organizacji. Jednak robią to
najczęściej nie w pełni świadomie, bez przeanalizowania „ludzkiej” strony przedsięwzięcia,
związanych z nim przeszkód i trudności wynikających z oporu pracowników.
Dokładnie tak chciał do zmian podejść Marcin z Naprawiksa. Na szczęście – jego i firmy – Andrzej
lepiej rozumiał dynamikę takich zmian i potrafił powiązać fakt przeprowadzania zmiany
organizacyjnej z koniecznością zmiany sposobu myślenia ludzi. Część teoretyków zarządzania uważa,
78
że można patrzeć na firmę, jako na kulturę samą w sobie. Nie do końca się z tym zgadzam, bowiem
takie podejście upraszcza wieloaspektowość funkcjonowania organizacji i uniemożliwia szczegółową
analizę wszystkich czynników wpływających na działanie firm. Ci, którzy tak uważają, mają natomiast
rację w jednym: kultura jest powiązana z każdym elementem funkcjonowania organizacji. Zmieniając
cokolwiek w firmie, najczęściej doprowadzamy do zmiany jej kultury.
Aby odpowiedzieć sobie na pytanie, co konkretnie trzeba zrobić, aby celowo doprowadzić do zmiany
kultury organizacji, najpierw przeanalizujemy trzy ważne tematy. Po pierwsze zastanowimy się nad
faktem, jaka zmiana i w jakim stopniu jest w ogóle możliwa. Po drugie określimy, jak oceniać skalę
zmiany i dobierać adekwatne do niej środki. Po trzecie wreszcie zastanowimy się nad tym, jacy ludzie
są niezbędni aby móc tę zmianę przeprowadzić.
Kulturę organizacji można zmieniać
W teorii zarządzania i innych dziedzin zajmujących się z różnych perspektyw tematem kultury
organizacyjnej prowadzona jest dyskusja w kwestii tego, czy jest możliwe zmienianie kultury
organizacji. Obie strony wysuwają najróżniejsze argumenty – które na poziomie sformułowań brzmią
dobrze i mogą przekonywać niezorientowanych. Jednakże ci, którzy uważają, że kultura jest
zjawiskiem zbyt spontanicznym i nieuporządkowanym aby nad nim zapanować, wyrażają pogląd,
który podważany jest przez rzeczywistość empiryczną każdego dnia. Tysiące firm kształtuje swoją
kulturę organizacji w sposób celowy, racjonalny i przemyślany, zmieniając postawy pracowników, ich
wartości i podstawowe przekonania.
Co tak naprawdę oznacza intencjonalne zmienianie kultury? Na potrzeby niniejszych rozważań
możemy zdefiniować je tak: intencjonalną zmianą kultury jest sprawienie, aby postawy, wartości,
przekonania i zachowania pracowników należących do jakiejś części organizacji lub do jej całości
zmieniły się w sposób założony i określony na początku tego procesu.
Definicja ta ma dwie konsekwencje. Po pierwsze zmiana kultury może, ale nie musi dotyczyć całej
organizacji. Jest możliwe zmienianie tylko jakiejś jej części. Najprostszym przykładem może być chęć
przekształcenia kultury działu, który w wyraźny sposób jest niedopasowany do reszty organizacji.
Powodem może być osobowość menedżera, który nim zarządza, wadliwie zaprojektowana struktura
czy system zadań albo jakikolwiek inny czynnik, z pośród wielu kształtujących kulturę. W takiej
sytuacji nie ma sensu zmienianie kultury całej organizacji – wystarczy przekształcić kulturę jednego
konkretnego działu. Na tej samej zasadzie można zmieniać i kształtować kulturę większych i
mniejszych jednostek organizacyjnych – od pojedynczych zespołów, po całe sektory globalnych
korporacji. Można też wreszcie przekształcać całą organizację. Jest to proces jakościowo inny niż
zmienianie tylko jej części – ale tak samo możliwy i wykonalny.
Drugą konsekwencją definicji zmiany kultury jest to, że zmiana ta może zostać zaplanowana i
określona na początku. Nie będzie intencjonalną zmianą, jeżeli menedżer w organizacji zacznie
dokonywać różnego rodzaju przetasowań, przekształceń systemu zarządzania i później obserwując
efekty dojdzie do zaskakującego go wniosku, że zmienił także kulturę. Taka zmiana jest wprawdzie
najczęstszym rodzajem zmiany kulturowej, ale nie można o niej powiedzieć, że jest zmianą celową.
Na to określenie zasługuje wyłącznie takie przekształcenie, które na początku będzie miało określone
79
jasno pożądane efekty. Doradzałem kiedyś firmie, która chciała zwiększyć rolę swoich menedżerów
średniego szczebla – kierowników obszarów, mających pod sobie po kilkanaście do kilkudziesięciu
osób. Z racji wielkości firmy – dużej jak na polskie warunki, grono to było szerokie. Kierownicy owi
byli bardzo ważni z punktu widzenia interesów firmy – zarząd nie był bowiem w stanie bezpośrednio
kontrolować ich obszarów i musiał oddać im odpowiedzialność. Aby mogli ją oni przejąć, musieli
najpierw uświadomić sobie swoją rolę w organizacji. Co więcej, także inni pracownicy musieli zmienić
swój światopogląd i zaakceptować fakt, że kierownicy nie są tylko przekaźnikami informacji z zarządu,
ale świadomymi, odpowiedzialnymi za swój obszar managerami. Firma ta określiła swój cel już na
samym początku procesu pracy i każde kolejne działanie, analizowała przez pryzmat tego, czy będzie
ją zbliżało do upragnionego celu, czy też nie. W trakcie procesu stosowano także różne mierniki,
pozwalające stwierdzić, na ile cel ten jest już blisko i na ile prowadzone działania idą w dobrym
kierunku. Był to przykład zmiany wyraźnie intencjonalnej i celowej. Przy okazji, przykład ten pokazuje,
że zmiana kultury może dotyczyć czasami tylko jednego, wąskiego obszaru i bardzo konkretnego
elementu, który ma ulec zmianie. Tutaj przekonaniem startowym było „Kadra kierownicza średniego
szczebla jest mało ważna i nie ma wielkiego wpływu na działanie firmy, może się tylko dostosowywać
do działań i planów wyższych szczebli”. Przekonanie to zostało w efekcie przeprowadzonego procesu
zastąpione przekonaniem: „Kadra kierownicza średniego szczebla jest bardzo ważnym elementem
firmy. Kierownicy nie tylko wykonują swoje bezpośrednie obowiązki, ale mają też wpływ na
kształtowanie strategii i celów firmy”. W efekcie kierownicy faktycznie stali się skuteczniejszym i
ważniejszym elementem tej firmy, co w dalszej perspektywie przełożyło się na wzrost jej wydajności.
Czy warto i należy zmieniać kulturę organizacji?
W momencie, w którym wiemy już, że kulturę można zmieniać, pojawia się kolejne pytanie: czy
należy to robić? Czy korzyści wynikające z takiej zmiany faktycznie będą wystarczające, aby zadawać
sobie taki trud? I wreszcie, czy warto w ten temat angażować czas swój i innych
Kultura jest częścią organizacji, tak samo ważną jak jej zasoby materiałowe czy pozycja rynkowa. Nie
ma możliwości, aby na dłuższą metę firma dobrze prosperowała, nie dbając o swoje miejsce na rynku,
albo nie starając się pozyskiwać najnowszych technologii. Analogicznie, ignorowanie kultury
organizacji i brak dbałości o nią będzie prowadził do negatywnych efektów, takich jak opisane w
drugim rozdziale. Czy jednak dbanie musi oznaczać zmienianie?
Odpowiedź na to pytanie wymaga zrozumienia mechanizmu samodzielnego kształtowania się kultury
organizacji. Tak jak pisałem już wcześniej, fakt, że nie dbamy o kulturę naszej firmy, nie oznacza
wcale, że ona nie istnieje. Wręcz przeciwnie. Istnieje, ale przypomina raczej ogród zarośnięty
chwastami, nie zaś uporządkowane, logicznie i spójnie poukładane grządki. Jeżeli nie będziemy dbać
o kulturę naszej firmy, będzie ona samodzielnie rozwijała się w kierunkach, dyktowanych przez
losowe czynniki. Pojedyncze wydarzenia, wartości i przekonania wchodzących do firmy pracowników
czy też presja lokalnego środowiska ‐ kultura naszej firmy będzie wypadkową wszystkich tych sił. W
efekcie może się okazać całkowicie sprzeczna z zamierzeniami i przyjętymi celami biznesowymi.
Zmienianie kultury nie musi oznaczać od razu całościowego jej kształtowania. W tym sensie, jaki
chciałbym propagować tą książką, oznacza bardziej dokonywanie ciągłych drobnych korekt,
poprawek, mających na celu uspójnianie jej ze strategią biznesową firmy. Czasami, w przypadku
80
znaczących zmian na rynku lub radykalnej przebudowy strategii, konieczne są duże zmiany kultury.
Wówczas nie wystarczą drobne poprawki kursowe, niezbędne staje się sięgnięcie po cały arsenał
narzędzi, opisanych w kolejnych rozdziałach. Całościowa zmiana, mająca na celu przebudowanie
kultury organizacyjnej we wszystkich jej aspektach praktycznie się nie zdarza, zwłaszcza w wielkich
firmach. Jest to bowiem przedsięwzięcie tak ogromne i kosztowne, że porywać się na nie można tylko
w wyjątkowych okolicznościach. Przykładem takich okoliczności były prywatyzacje państwowych firm
i przejmowanie ich przez zagranicznych inwestorów – wówczas właśnie niezbędne stawały się
radykalne przebudowy. W innych przypadkach raczej nie zachęcam do takich działań.
Nie ma jednak możliwości, aby utrzymać na dłuższą metę sprawnie działające przedsiębiorstwo, bez
dbałości o jego kulturę i ciągłego, powolnego jej zmieniania.
Skala zmiany
Każda zmiana kultury ma swoją skalę. W przypadku organizacji możemy skalę określać na trzech
osiach: jak głęboka będzie zmiana, jak szeroka i jak wiele elementów będzie zmienianych. Głębokość
zmiany zależy od tego, czy chcemy zmienić jedynie zachowania i pewne zasady funkcjonowania w
firmie, bez zmieniania wartości i podstawowych przekonań, czy też sięgamy do samej głębi kultury i
zmieniamy fundamentalne przekonania. Zmiana podstawowych przekonań jest bardzo trudna i
wymaga niezwykle wiele wysiłku – tak jak opisywałem to w rozdziale pierwszym. Łatwo jest zmienić
czyjeś zachowanie, zwłaszcza na krótką metę. Wystarczą do tego standardowe nagrody i kary, lekka
perswazja, czy czasami nawet prośba. Do przekonania pracownika produkcyjnego, żeby dla własnego
bezpieczeństwa nie przechodził koło określonej maszyny, wystarczy kilka prostych bodźców i nadzór.
Jednakże spowodowanie aby uznał, że bezpieczeństwo jest ważne i sprawienie, żeby zrozumiał, że w
żadnej sytuacji nie należy łamać norm BHP ‐ niezależnie od tego, czy ktoś go kontroluje ‐ będzie
wymagało już znacznie mocniejszych środków. Tak samo, jak łatwo jest sprawić, aby kierowca zwolnił
na drodze poprzez postawienie radaru, ale trudno jest doprowadzić do tego, by uznał, że powinien
zawsze przestrzegać przepisów drogowych9.
Szerokość zmiany oznacza to, jak wiele osób ma być jej poddanych. Zmienienie kultury
czteroosobowego zespołu jest mało skomplikowane. Wystarczy kontrolować względnie niewielką
ilość czynników regulujących ich prace, takich jak: zasady pracy, warunki logistyczne, styl zarządzania
czy formę wynagradzania. Jest to możliwe do przygotowania i zaplanowania w kilka dni, po czym
sama zmiana może potrwać od kilku tygodni do kilku miesięcy w zależności od głębokości zmiany i
ilości zmienianych elementów. Wyobraź sobie, że właściciel niewielkiej firmy, postanawia zwiększyć
poziom współpracy między pięcioma pracownikami działu obsługi klienta. Aby to osiągnąć, po
pierwsze organizuje im szkolenie ze współpracy w zespole, po drugie wyjaśnia im cel zmiany, a po
trzecie zmienia system premiowy tak, aby sukces jednego z pracowników przekładał się w pewnym
stopniu na premie dla pozostałych. Umożliwia każdemu z pracowników podgląd wyników osiąganych
9
Przykład ten jest wyjątkowo adekwatny w polskich warunkach, w których przeważająca większość kierowców
całkowicie ignoruje niektóre punkty kodeksu drogowego, z ograniczeniem szybkości na czele. Tymczasem są
kraje (np. Dania, Szwecja), w której poziom zdyscyplinowania kierowców jest tak wysoki, że Polacy
przyjeżdżający do nich przeżywają autentyczny szok kulturowy, prowadząc samochód. Dowodzi to tylko, że
również ten – pozornie niezmienialny – aspekt kultury można zmienić, wymaga to jednak mądrych,
przemyślanych środków.
81
przez jego kolegów a także świętuje z nimi przekraczanie kolejnych progów, oznaczających zdobycie
przez zespół większej premii. W efekcie pracownicy, mimo prawdopodobnych początkowych oporów
(zmiana niemal zawsze wywołuje opór i konsternację, nawet pożądana, ponieważ wymaga likwidacji
starych i wprowadzenia nowych nawyków), wkrótce się przestawią i zaczną się nawzajem wspierać.
Zupełnie inaczej wygląda sprawa, jeżeli chcemy dokonać nawet niewielkiej zmiany w skali całej dużej
organizacji – liczącej kilkuset lub kilka tysięcy osób. Powody są dwa:
Pierwszym jest konformizm – mechanizm społeczny sprawiający, że postępujemy i myślimy tak samo
jak dominująca w naszym otoczeniu grupa. Siła z jaką oddziałuje grupa jest różna, w zależności od
osobowości danego człowieka, ale zawsze jest w jakimś stopniu obecna. Gdy próbujemy dokonywać
zmiany w dużej organizacji, nie wszyscy jej członkowie zaczną ulegać zmianie w tym samym
momencie – zawsze będzie pewna grupa, która jeszcze zmiany nie zaakceptuje i będzie z nią walczyć
poprzez aktywny lub biernym opór. Osoby, które zaadoptują się do zmiany będą stale ulegały
wpływowi owych konserwatystów, chcących pozostawienia statusu quo. Z tego powodu w dużych
organizacjach bardzo trudno jest przejść przez pierwsze fazy zmiany – ale jednocześnie, w momencie,
gdy uda się przekonać do zmiany zdecydowaną większość pracowników, pozostali zaczną być
poddawani narastającej presji społecznej, wymuszającej na nich dostosowanie się. Mechanizmy
konformizmu doskonale opisuje psycholog Elliot Aronson, w swojej książce „Człowiek – istota
społeczna”. Jeżeli interesuje Cię zjawisko konformizmu lub chcesz dowiedzieć się więcej, zachęcam
Cię do sięgnięcia także do opisu wyników eksperymentu Solomona Ascha na temat konformizmu (są
w książce Aronsona, a w internecie znajdziesz bez problemu znacznie więcej szczegółowych
informacji na ten temat). Asch wykazał wyraźnie, że jeżeli w naszym otoczeniu zdecydowana
większość ludzi ma zdanie odmienne od naszego jesteśmy w stanie podporządkować się ich opinii do
tego stopnia, że zlekceważymy nawet świadectwo własnych zmysłów.
Drugim powodem, dla którego zmiany w dużych organizacjach są trudne, jest nieporównywalnie
większa ilość czynników, na które musimy uzyskać wpływ. W małym zespole wystarczyło kontrolować
kilka do kilkunastu zmiennych. W dużej organizacji są ich tysiące – z czego jednym z najważniejszych
są relacje z otoczeniem. Jeżeli chcemy dokonać zmiany w kierunku innym niż dominujący w
bezpośrednim otoczeniu organizacji, doprowadzi to do nieustannych tarć pomiędzy organizacją a jej
otoczeniem. Tarcia te będą objawiały się na wszystkich stykach pomiędzy wnętrzem a zewnętrzem
organizacji. Najlepszym tego przykładem jest zmienianie kultury organizacyjnej w prywatyzowanych
firmach, należących wcześniej do Skarbu Państwa. Zwykle jest w nich wymieniane całe górne
kierownictwo. Niżsi szczeblem kierownicy po pewnym czasie dostosowują się i absorbują nowe
wzorce. Ale pracownicy szeregowi nie tkwią aż tak głęboko w organizacji jak ich przełożeni, mają za
to bezpośredni kontakt z kulturą pracy regionu.
Na bardzo bezpośrednim przykładzie: kierownictwo firmy produkującej samochody próbuje
przekonać pracowników, że opłaca im się podnosić jakość produkcji przez większe zaangażowanie w
wymyślanie usprawnień. Wprowadza w tym celu różne systemy motywacyjne, rozmawia z
pracownikami i używa wielu innych narzędzi. Ale po powrocie z pracy, ich pracownicy spotykają się
na piwie z kolegami z innych zakładów, w których dominuje kultura nastawiona na bierność i brak
zaangażowania pracowników w jakość. I w ramach barowej dyskusji pracownicy ulegają
konformistycznej presji i dostosowują swoje przekonania do nastawienia kolegów. Po powrocie do
82
pracy szefowie znowu wywierają presję, a znajomi z poza zakładu znowu przekonują ich, że to nie ma
sensu. I nawet jeżeli ostatecznie zakład osiągnie sukces i zmieni nastawienie pracowników, będzie to
wymagało bardzo dużo pracy, ponieważ konieczne będzie ciągłe korygowanie wpływów środowiska.
Ostatnim elementem określającym, jak silna jest zmiana jest to, jak wielu obszarów kultury – a więc
jak wielu podstawowych założeń – ma ona dotyczyć. Czym innym jest przekonanie pracowników, że
powinni raportować przełożonemu o usterkach, dzięki czemu firma będzie oszczędzała na wadliwych
produktach, a czym innym zmienić bierną, niezaangażowaną w pracę załogę w proaktywny zespół.
Wybór jednego konkretnego elementu kultury umożliwia precyzyjne dobranie narzędzi, które
posłużą do jego zmiany. Próba zmiany na szeroką skalę wymaga zastosowania szeregu różnorodnych,
wzmacniających się wzajemnie metod.
Przekonywanie pracowników, aby raportowali o usterkach możemy osiągnąć kilkoma prostymi
metodami. Wystarczy wprowadzić wskaźniki jakościowe, wyznaczyć osoby odpowiadające za
kontrolę jakości i powiązać wynagrodzenia lub benefity pracownicze z osiąganiem konkretnych
sukcesów, mierzonych właśnie tymi wskaźnikami. Gdy jednak chcemy doprowadzić do szerokiej
zmiany, przekuwając bierność na proaktywność wymaga to od nas zredefiniowania wielu
podstawowych założeń. Pracownicy muszą zdefiniować sens biznesu w którym pracują, docenić
wagę pojedynczego człowieka w organizacji, odkryć istotną rolę komunikacji, poczucia sprawstwa itd.
Osoby przewodzące zmianie powinny zarówno zdiagnozować stan obecny, jak i określić stan
docelowy wszystkich zmienianych podstawowych założeń. Muszą dobrać także odpowiednie
narzędzia i określone zasoby, które będą poświęcone dla osiągnięcia zmiany. Pojawią się
nieuniknione problemy związane z budżetem przeznaczonym na dokonanie zmiany, błędy i
opóźnienia, a dodatkowo wystąpią dwa nieuniknione efekty: spontaniczne interakcje założeń i
zmęczenie zmianą.
Spontaniczne interakcje oznaczają, że zmienianie jednego czynnika będzie prowadziło do
nieprzewidzianych (i nieprzewidywalnych) zmian w innym. Przykładowo, elementem proaktywności
jest przekonanie o dużej wadze komunikacji, zarówno nadawanej jak i odbieranej przez pojedynczego
pracownika. Zwiększenie przekonania o wadze komunikacji spowoduje, że pracownicy zaczną
przekazywać znacznie więcej informacji niż dotychczas – do tego stopnia, że może to spowodować
zablokowanie kanałów komunikacyjnych i spowodować bunt tych osób, która będą musiały odbierać
setki maili i prowadzić dziesiątki rozmów dziennie. Co więcej, zwiększenie roli komunikacji spowoduje
skrócenie czasu bezpośredniej pracy, a co za tym idzie jej skuteczności. Będzie to zjawisko
krótkoterminowe, bo na dłuższą metę lepsza komunikacja doprowadzi do większej produktywności ‐
ale zbyt szybkie wprowadzenie dużej ilości komunikacji spowoduje nieprzewidziane komplikacje. W
efekcie pracownicy mogą przedefiniować spontanicznie własną rolę, wyznaczając jako jej sedno
komunikowanie się z innymi i lekceważąc przez to swoje faktycznie kluczowe obowiązki. Konieczne
jest więc równoległe właściwe zdefiniowanie roli pracownika, co z kolei może spowodować inne
nieprzewidziane reakcje. Jeżeli nastąpi ich za dużo, doprowadzi to do drugiego efektu: zmęczenia.
Gdy w organizacji przez długo okres czasu występuje wiele zmian, powoduje to poczucie
przemęczenia i frustracji. Pracownicy są zazwyczaj gotowi zaakceptować zmianę, nawet radykalną,
gdy sam proces jej przechodzenia trwa niezbyt długo. Wielokrotnie szkoliłem pracowników firm,
którzy śmiali się gorzko, że u nich jedyną stałą jest zmiana, uniemożliwiająca im pracę. Mówili że
83
ledwie zdążą się nauczyć nowego sposobu działania, a następuje reorganizacja, która sprawia, że
znowu nie wiedzą, w jaki sposób załatwiać rutynowe sprawy, ponieważ zostały przypisane nowej
komórce. Jedna, czy dwie takie zmiany, gdy są mądrze i głośno uzasadnione zostaną przyjęte ze
zrozumieniem – jednak zbyt duża ilość zmian spowoduje zmęczenie. A zmęczenie doprowadzi do
biernego oporu, przejawiającego się rosnącą obojętnością i niechęcią do firmy. Aby temu zapobiec
należy dokładnie określić harmonogram zmian, biorąc pod uwagę wiele nieprzewidzianych
komplikacji i na tej podstawie zaplanować jej przeprowadzanie.
Podsumowując: prostą zmianę jednego elementu kultury organizacyjnej w małym zespole można
przeprowadzić niewielkim kosztem w krótkim czasie, szybko uzyskując pozytywny wynik. Zmiany na
wielką skalę, dotyczące całych organizacji mogą jednak trwać całymi latami i prowadzić do
nieprzewidzianych komplikacji.
Promotorzy zmiany
Nie każdy może zmieniać kulturę organizacyjną. A dokładniej rzecz mówiąc nie każdy będzie w stanie
odnosić sukcesy w tym obszarze. I nie mam tutaj na myśli talentu, wiedzy czy umiejętności – choć te
wszystkie elementy są niewątpliwie ważne. Kluczową cechą określającą, czy ktoś jest w stanie być
realnym promotorem zmiany, jest jego miejsce w hierarchii organizacyjnej. Miejsce realne, nie
formalne, ponieważ do zmieniania kultury potrzebna jest prawdziwa władza.
Sama zmiana dokonywać się będzie poprzez działania wielu ludzi. Ale jest to możliwe jedynie, gdy
wyrazi na to zgodę i wesprze zmianę osoba stojąca na najwyższym stanowisku, nadzorująca wszystkie
osoby, które mają zostać poddane zmianie. Przykładowo, oznacza to, że zmianę kultury w małym
zespole musi wspierać i promować przełożony zespołu, a przekształcanie kultury w korporacji jej
prezes zarządu. Powody dla takiego stanu rzeczy są trzy.
Po pierwsze, przełożony jest najważniejszym twórcą kultury organizacji. Od tego, w jaki sposób szef
pracuje, odnosi się do swoich podwładnych i zachowuje w pracy, w dużym stopniu zależą
przekonania i wartości jego pracowników. Widać to zwłaszcza w dłuższej skali – im większa
niezmienność osób na stanowiskach kierowniczych, tym bardziej ich podwładni adoptują te same
zasady działania, w efekcie internalizując system wartości i założeń, z którego pochodzą zachowania
ich kierownika. Zostało to udowodnione w licznych badaniach naukowych, zwłaszcza prowadzonych
w ramach koncepcji tak zwanych „górnych echelonów”, szczegółowo opisanej w rozdziale ósmym.
Jeżeli więc przełożony nie będzie swoim zachowaniem wspierał zmiany, dając osobistym przykładem
wzór pożądanych zachowań, jakakolwiek zmiana będzie natychmiast zablokowana. Przykładowo,
pomyślmy o sytuacji w której dział firmy chce wprowadzić większy poziom oszczędności, ze względu
na kryzys ekonomiczny. Jeżeli przełożony tego działu nie pokaże, że on także rezygnuje z różnych
wydatków, nie ma co liczyć na to, że jego podwładni z własnej woli zaczną robić to samo.
Drugim powodem dla którego niezbędna jest zgoda szefa obszaru jest fakt, że zmienianie kultury
organizacyjnej oznacza nie tylko mówienie o zmianie, ale dokonywanie realnych przekształceń
sposobu i organizacji pracy. Konieczne jest dostosowywanie zakresów obowiązków, procedur czy
nawet wynagrodzeń. Wiąże się to z kosztami. To zaś z konieczności wymaga zgody osoby sprawującej
kontrolę nad danym obszarem. Nie można wprowadzić w dziale księgowym nowych norm,
84
regulujących metody sprawozdawczości ‐ mających wzmocnić uczciwość podwładnych – bez zgody
głównego księgowego. Nie można zainstalować na linii produkcyjnej nowej maszyny, wymagającej
szybszego tempa pracy, bez zgody kierownika linii lub wręcz dyrektora produkcji. Jeżeli zaś osoba
decyzyjna w danym obszarze nie będzie przekonana do zmiany, każdorazowe uzyskiwanie zgody na
nawet najdrobniejszą reorganizację będzie do tego stopnia hamowało zmianę, że proces ten wydłuży
się, rozmyje i nie odniesie założonego skutku.
Po trzecie wreszcie, zmienianie kultury organizacyjnej wymaga zgrania wielu aspektów – finansów,
struktury, procedur, organizacji pracy. Zwykle kompletną wiedzę na temat wszystkich tych obszarów
ma jedynie osoba nadzorująca cały dział, departament czy przedsiębiorstwo. Oczywiście nie musi ona
znać się na każdym detalu, ale jest w stanie spinać ze sobą elementy niezbędne do uzyskania efektu
synergii przy zmianie. Przykładowo, dyrektor produkcji w dużej firmie nie jest w stanie sam zwiększyć
innowacyjności pracowników bez wsparcia działu HR – mogącego dać szkolenia, działu finansowego –
umożliwiającego zmianę systemu premii, czy też innych działów, np. IT – tworzącego nowy system
zgłaszania usprawnień. Dyrektor produkcji nie będzie miał władzy wystarczającej do tego, aby
nakłonić swoich kolegów do takich działań. Będzie wymagał wsparcia i zaangażowania przełożonego
całego zespołu, a więc dyrektora generalnego.
***
‐ To z nas ludzie muszą brać przykład – Andrzej powtórzył po raz trzeci w ciągu ostatniej godziny.
Wspólnicy siedzieli wokół stołu, spoglądając na piętrzącą się stertę papierów. Na samym szczycie leżał
schemat przepływu części między magazynami, pokreślony czerwonym długopisem.
‐ Ale jak? – Marcin miał lekko znużony głos. Siedzieli nad planami zmian już od czterech godzin i w
całej trójce było widać narastające znużenie ‐ przecież nie będziemy osobiście chodzić do magazynu i
pokazywać im, że mają lepiej sortować części, żeby nie było bałaganu
‐ Nie, jasne, że nie. Nie o to mi chodzi. Ale musimy im pokazać, że my też wychodzimy poza krąg
naszego dotychczasowego działania. Chcemy, żeby zaczęli współpracować pomiędzy oddziałami, ale
nigdy dotąd tego nie robili. Musimy dać im jakiś dowód na to, że to ma sens.
‐ Najchętniej zrobiłabym tak, jak mówi Marcin – Beata siedziała, jak zwykle ostatnio, pomiędzy
dwoma wspólnikami, łagodząc ostrość dyskusji – ale obawiam się, że Andrzej ma rację. Ludzie, którzy
przez tyle lat działali w ramach swoich oddziałów, nie będą widzieli osobistej korzyści z tego, że
każemy im współpracować. Musimy ich jakoś przekonać. A że będą brali z nas przykład, to ich
przekonamy.
‐ A będą brali? – Marcin dalej spoglądał sceptycznie
‐ Oczywiście, że tak. Zauważyłeś jak ostatnio ubierają się serwisanci?
‐ Jak?
‐ Co drugi ma koszulę bez kołnierzyka
‐ Taką jak ja? – Marcin spojrzał ze zdziwieniem na własną koszulę
‐ Dokładnie – Andrzej roześmiał się radośnie – też to zauważyłem, kilka tygodni temu. Od kiedy
zacząłeś nosić takie koszule na spotkania z nimi, jak objeżdżam oddziały widzę coraz więcej osób,
które się tak ubierają. Chociaż generalnie tylko w serwisie.
‐ Tam mnie znają.
‐ Bo tam cię lubią i cenią. Bo masz fachową wiedzę.
Marcin uśmiechnął się mocno, rozsiadł wygodniej na fotelu.
‐ No dobra, więc dajmy na to, że biorą z nas przykład. I jak to wykorzystamy?
85
‐ Powinniśmy pokazać im, że my też współpracujemy z innymi. Chociaż przyznam Ci, że nasunąłeś mi
nowy pomysł Marcin.
‐ Jaki?
‐ Potrzebujemy nie tylko pokazać na sobie. Oni muszą zobaczyć swój interes we współpracy. A co,
gdyby wprowadzić dodatkowy element dla wskaźnika sukcesu oddziału?
‐ Mamy dwa wskaźniki. – zauważyła Beata
‐ Właśnie, czy one coś dają? Jak to dokładnie wygląda? –zainteresował się Marcin
‐ Tak. – Beata wyjęła kartkę i zaczęła pisać ‐ Mamy wskaźnik sprawności i wskaźnik zadowolenia
klientów. Sprawność liczymy dzieląc miesięczny dochód przez średni czas naprawy, ilość ludzi i ilość
napraw. Dzięki temu zależy im na tym, żeby robić szybko i duże zlecenia, niewielkimi siłami. A
wskaźnik jakości liczymy dzieląc ilość napraw przez ilość reklamacji.
‐ I co z tymi wskaźnikami?
‐ Dodajemy je do siebie i w zależności od wyniku wszyscy w oddziale dostają premię większą, średnią,
mniejszą albo żadną.
‐ No dobra, a co jeszcze chcielibyście wprowadzić?
‐ Do sprawności chciałbym dołożyć wskaźnik wartości magazynu. Zmienić formułę wyliczania tak, że
im mniej części zalega w magazynie, tym wyższy będą mieli wynik.
‐ To zrobią pusty magazyn i będą mieli dodatnią nieskończoność. – uśmiechnął się szyderczo Marcin
‐ Nie do końca. Dalej będziemy liczyć czas naprawy, będą musieli gdzieś między tymi dwoma
czynnikami balansować. Będzie im się opłacało mieć mniej w magazynie, ale nie na tyle mało, żeby
zaczęli tracić na czasie napraw.
‐ A nie możemy sami określić, ile powinni mieć w magazynach? – Beata spojrzała na napisaną
właśnie formułę
‐ Nie damy rady. Nikt z nas nie zna sytuacji poszczególnych lokalizacji tak dobrze, jak ich szefowie.
Niech oni zdecydują jak zrobić tak, żeby im się opłacało.
‐ Ok., ale ryzykujemy – Marcin i Beata najwyraźniej nie byli do końca przekonani ‐ że przekombinują i
będą mieli za mało części. Dostaną po tyłkach przy premiach, ale klienci wkurzą się szybciej.
‐ I tu dochodzimy do współpracy oddziałów. Muszą zacząć między sobą współpracować. My możemy
mieć centralny magazyn we Wrocławiu, ale zanim wszystko wszędzie dowieziemy, minie dużo czasu.
A tymczasem na przykład Gniezno może do Poznania zawieźć części w godzinkę.
‐ Do tego będzie potrzebny system komputerowy.
‐ Dlaczego?
‐ Bo w systemie będziemy prowadzili ewidencję, ile mamy części, ile się zużyło i za ile zabraknie.
Można będzie ustawić jakąś wielkość krytyczną, powyżej której system sam będzie monitował, że
trzeba uzupełnić stanu i sugerował, z jakiego regionu o to prosić.
‐ Ok., a co z dawaniem przykładu?
‐ Mam na to pewien pomysł – Andrzej uśmiechnął się szeroko.
***
Kilkakrotnie w ciągu ostatnich lat zdarzało mi się, że dzwonili do mnie przedstawiciele firm
szkoleniowych, proponując poprowadzenie szkolenia, mającego na celu zmienić kulturę
organizacyjną ich klientów. Każdorazowo odmawiałem, tłumacząc, że jest to zadanie niewykonalne.
Zwykle dziwili się, prosząc o tłumaczenie. Wyjaśniałem, że zmiana kultury organizacyjnej faktycznie
wymaga szkoleń i oddziaływania na miękki, interpersonalny aspekt organizacji – tu zwykle się cieszyli
86
i zgadzali ze mną – ale potrzebuje także niezbędnego drugiego elementu, którym jest przekształcanie
twardych, strukturalnych aspektów organizacji. Gdy pytali mnie o to, co dokładnie należałoby
zmienić, zaczynałem opowiadać. Zwykle po paru minutach, przerywali mi i stwierdzali, że taki zakres
działań nie leży do końca w kompetencjach ich firm.
Nic dziwnego. Zmiana kultury organizacyjnej jest zadaniem bardzo trudnym. Wymaga bowiem
połączenia dwóch elementów: postaw i przekonań ludzi oraz warunków kształtujących zasady i
ograniczenia ich funkcjonowania w pracy.
Zmiana kultury firmy = zmiana przekonań + zmiana warunków pracy
Zmiana postaw oznacza sprawienie, że ludzie zaczną myśleć inaczej niż dotąd, mieć inne wartości lub
inne podstawowe założenia. Przykładowo, po szkoleniu grupa menedżerów może uznać, że warto
dawać swoim podwładnym także pozytywną informację zwrotną, a nie wyłącznie krzyczeć na nich,
gdy zrobią coś źle. Zmiana taka może mieć formę wyłącznie zmiany na poziomie zasad – menedżer
będzie chwalił, bo powiedziano mu, że to właściwe, ale nie będzie do końca rozumiał dlaczego. Może
też być głębsza, wówczas pochwała będzie efektem głębokiego wewnętrznego przekonania, że
pracownik pochwalony za dobrą robotę zyska większą motywację i będzie się bardziej przykładał w
przyszłości.
Zmiana warunków pracy oznacza całe spektrum możliwych przekształceń. Szczegółowo opisuję je w
dalszej części rozdziału. Na ten moment uznajmy, że w warunki kształtujące zachowania
pracowników w pracy wchodzą zarówno formalne procedury, struktura firmy, wszelkiego rodzaju
materialne przedmioty, sprzęty, oprogramowanie komputerowe a nawet architektura budynku, w
którym pracują. Przykładem zmiany warunków pracy może być wprowadzenie w firmie rozmów
oceniających, w trakcie których zadaniem szefa jest przekazać pracownikowi informację zwrotną,
pozytywną i negatywną na temat wyników jego pracy w ostatnim okresie czasu. Może też taką
zmianą być fizyczne przeniesienie siedziby działu HR z osobnego budynku do centralnego punktu
fabryki, aby zwiększyć jego interakcję z pracownikami produkcyjnymi.
Zmienianie przekonań w oczywisty sposób zmienia kulturę organizacji – przekonania i wartości
pracowników stanowią sedno kultury, a więc ich zmiana jest de facto zmianą kultury. Jednakże jest to
zmiana krótkotrwała. Kilka lat temu zdarzyło mi się prowadzić szkolenie dla pracowników pewnej
dużej państwowej firmy. Celem szkolenia była integracja zespołu oraz wypracowanie nowych,
lepszych zachowań komunikacyjnych. Szkolenie trwało trzy dni i w jego trakcie okazało się, że
problemy komunikacyjne, zdiagnozowane przez zamawiającego szkolenie stanowią zaledwie
wierzchołek góry lodowej. Pracownicy tej firmy byli zdemotywowani, sfrustrowani, zmęczeni błędami
zarządczymi do tego stopnia, że negowali wszystko, łącznie z potrzebą wysłania ich na szkolenie. Po
krótkiej naradzie w gronie trenerskim postanowiliśmy podjąć wyzwanie i przez trzy dni pracowaliśmy
z grupą tak intensywnie, że wyjeżdżając uczestnicy w podsumowującej rundzie stwierdzili, że widzą
nową nadzieję, sens swojej pracy i wierzą w to, że to szkolenie będzie początkiem pozytywnych zmian
w ich firmie. Gdy wreszcie cała grupa zapakowała się do autokaru i odjechała, usiedliśmy w gronie
trenerskim i z dumą stwierdziliśmy „wykonaliśmy kawał dobrej, potrzebnej roboty”.
87
Minęły dwa lata. W tym czasie przez nasze ręce (pracowaliśmy często w tym samym składzie
trenerskim) przeszło wiele grup, przeprowadziliśmy wiele szkoleń. Ale zawsze wspominaliśmy tamten
wyjazd jako jedno z najtrudniejszych wyzwań, z którymi przyszło nam się zmierzyć. Aż tu któregoś
dnia otrzymaliśmy informacje od naszego szefa, że firma ta ponownie zamówiła szkolenie, na nieco
inny temat, i że niektórzy z uczestników tamtego spotkania także wezmą w nim udział. Nie ukrywam,
że byliśmy żywo zainteresowani tym, jakie efekty dała nasza ówczesna praca i pod koniec pierwszego
dnia szkolenia, przy kolacji zaczęliśmy indagować. Po przypomnieniu sobie tamtych wydarzeń, kilku
pracowników uczestniczących w tamtym szkoleniu przysiadło się do nas i zaczęło opowiadać. A w
miarę ich opowieści nasz entuzjazm malał, a uczestnicy z niemal sadystyczną radością tłumaczyli
nam, jak to się stało, że z energii, z którą opuszczali wyjazd nic nie zostało.
Okazało się, że gdy wrócili do swojej firmy, zaczęli z entuzjazmem, pełni dobrych chęci wdrażać to,
czego się nauczyli. Zaczęli stosować otwartą komunikację, parafrazować, gdy czegoś nie potrafili,
starali się rozdzielać fakty od swoich wyobrażeń i nie budować konfliktów na tym, że coś im się
wydawało. Umówili się na szkoleniu, że za każdym razem, gdy coś ustalają będą upewniać się na
koniec, że obie strony zrozumiały to samo. Napotkali na reakcje w najlepszym wypadku neutralne. Ich
koledzy, współpracownicy a nawet przełożeni podchodzili do nowych zachowań z niechęcią, traktując
je jako niepotrzebne udziwnianie dotychczas znanego przebiegu rzeczy. Co więcej, kilku uczestników
skrzyknęło się i napisało list otwarty do prezesa, w których wskazywali na różne problemy istniejące
w firmie i proponowali rozwiązania, które mogłyby poprawić sytuację. Gdy spytałem, co się stało w
wyniku tego działania, jeden z opowiadających spojrzał na mnie i powiedział: „widzisz tych ludzi
tutaj? No właśnie. I w firmie też już ich nie zobaczysz”
W efekcie uczestnicy szkolenia bardzo szybko postarali się zapomnieć wszystko, czego ich
nauczyliśmy i z niechęcią zaczęli podchodzić do kolejnych szkoleń. Do naszego drugiego, wspólnego
szkolenia podeszli do szkolenia ze sceptycyzmem. W dalszym ciągu kolacji, gdy ośmieliło ich pierwsze
czy drugie piwo, podeszli do nas, po czym powiedzieli: „Chłopaki, wy jesteście sensowni goście. I
wiemy, że chcecie dobrze. Ale u nas w firmie po prostu nie da się niczego zmienić. Trzeba by zrobić
gruntowną przebudowę. Bo to, że my wrócimy i będziemy chcieli coś zrobić, nie da żadnych efektów.
Wiecie, walniemy głową w mur. To po co się starać. Posiedźmy po prostu razem na tym szkoleniu,
zróbcie to co macie zrobić, ale nie liczcie, że to da jakiś długoterminowy efekt. Najwyżej sami dla
siebie coś z tego wyniesiemy. Ale dla firmy raczej nie.”
Nie był to jedyny raz, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że samo przekształcanie postaw i przekonań
nie wystarczy, ale utkwił mi w pamięci wyjątkowo mocno. Podobne rozmowy odbyłem później
kilkakrotnie, jako że często wracający klienci zwierzali mi się na temat tego, w jakim stopniu realnie
udało im się wdrożyć zaplanowane zmiany. Nie zrozum mnie źle. Uważam, że szkolenia są
potrzebnym i ważnym bodźcem rozwoju dla pracowników firm. Ale nie zawsze są wystarczające.
Jeżeli nie idą za nimi inne przekształcenia, wielu zaplanowanych efektów nie da się osiągnąć.
Dla kontrastu, opowiem Ci drugą historię. Zostałem kiedyś poproszony o przygotowanie programu
serii szkoleń, mającego wspomagać proces wdrażania ocen okresowych w pewnej firmie z branży IT.
Szkolenia te miały dotyczyć bardzo podstawowych kompetencji: tego, w jaki sposób udzielać
informacji zwrotnej, jak na nią reagować, jak sensownie oceniać zachowania pracowników,
prowadzić rozmowy korygujące i tym podobnych umiejętności. Pracownikom jednocześnie
88
zakomunikowano, że uczą się rzeczy, które będą im przydatne podczas rozmów okresowych,
wprowadzanych w przyszłym miesiącu. Zrobił to sam prezes, razem z dyrektorem działu HR. W
efekcie, gdy kilka miesięcy później zjawiłem się w firmie tej, aby porozmawiać o kolejnym zleceniu, w
trakcie rozmów z uczestnikami szkoleń zebrałem wiele pozytywnych komentarzy, opowiadających, w
jaki sposób szkolenie to pozwoliło pozytywnie zmienić ich relacje z kolegami, szefami i podwładnymi.
Zadałem sobie wtedy pytanie, czy to rzeczywiście szkolenie było czynnikiem zmiany. Doszedłem do
wniosku, że tak, ale drugim warunkiem niezbędnym było stworzenie w firmie nowego elementu
wkomponowanego na stałe: rozmów oceniających. Ponieważ rozmowy te były obowiązkowe i
musiały się odbywać raz na pół roku, uczestnicy szkoleń z konieczności byli zmuszeni do używania
kompetencji, które zdobyli w trakcie zajęć. Co więcej, w momencie, gdy firma stworzyła im do tego
możliwość, kompetencje te okazały się bardzo przydatne.
Jeżeli chcemy zmieniać kulturę, musimy doprowadzić zarówno do zmiany przekonań jak i do zmiany
struktury. Pominięcie któregokolwiek z tych dwóch elementów doprowadzi do tego, że albo zmiana
będzie krótkotrwała albo zostanie wymuszona, ale spowoduje frustrację i konflikty. Przykładem tej
drugiej sytuacji była jedna z firm, w której prowadziłem niegdyś badania naukowe. Firma ta
postanowiła wdrożyć nowe zasady utrzymywania porządku na linii produkcyjnej. Chciano w ten
sposób rozwiązać problem bałaganu, który otaczał wiele stanowisk pracy. Pracownicy bowiem, aby
nie chodzić co chwilę do magazynu trzymali przy swoich miejscach duże ilości materiałów,
niezbędnych ich im do pracy: narzędzi, nakrętek, śrub, części zapasowych. Ponieważ nie wszystkie się
zużywały wystarczająco szybko, często walały się po podłodze lub półkach, brudząc się smarem,
kurzem i powodując występowanie wad w składanym produkcie. Celem zmiany miała być
oszczędność zasobów i zwiększenie poziomu bezpieczeństwa. Obydwa te cele były racjonalne, dobrze
przemyślane i ważne z perspektywy strategii biznesowej firmy. Menedżer odpowiedzialny za to
zadanie postanowił wdrożyć zmianę szybko i intensywnie, bojąc się jej rozmycia. Zebrał więc
kierowników poszczególnych brygad na jednodniowy warsztat, w jego trakcie powiedział jak ma
wyglądać od teraz sytuacja, po czym przekazał każdemu plik dokumentów, opisujących nowe
procedury magazynowania materiałów przy stanowiskach, razem z informacją, że od przyszłego
tygodnia będzie kontrolował sytuację i za brak porządku będzie ciął premie. Kazał także wykleić
liniami na podłodze obszar, w którym nie ma prawa leżeć żaden przedmiot. Kierownicy wychodzili ze
spotkania z pochmurnymi minami i dużymi pokładami niewypowiedzianej złości. Jakkolwiek
wszystkie zmiany zaproponowane przez ich przełożonego były sensowne, wielu z nich odczuwało
frustrację, ponieważ nie rozumieli sensu i celu działania; traktowali je wyłącznie jako zachciankę
szefa. Swoją złość rozładowali też w rozmowach z podwładnymi. Szef jednak dotrzymał słowa, zaczął
chodzić po linii produkcyjnej sprawdzając porządek. W efekcie bezpośrednio przy linii zrobiło się
czyściej. A przynajmniej pozornie. Pracownicy przestrzegali bowiem reguł i w wyznaczonych ,
wyklejonych taśmą miejscach nie trzymali żadnych materiałów. Upychali je jednak po kątach, w
miejscach trudnych do zauważenia, a gdy przychodził przełożony na kontrolę, ostrzegali się
porozumiewawczymi gwizdnięciami, aby zabezpieczyć materiały. W efekcie mimo pozornego
porządku, ilość zasobów trzymanych na linii nie spadła, a czas pracy się wydłużył, ponieważ
pracownicy teraz chodzili dalej od swojego stanowiska, aby wziąć potrzebny im zestaw narzędzi czy
półproduktów.
Gdy prowadziłem w firmie tej badania, sprawa była już tylko anegdotą – historią opowiadaną sobie
przez kolejnych kierowników jako przykład typowego błędu menedżera. Ostatecznie zorientował on
89
się bowiem, co się dzieje i po pierwszych kilku dniach wściekłości poszedł po rozum do głowy,
zaprosił swoich kierowników na kolejne spotkania i wreszcie wytłumaczył czemu miały służyć nowe
zasady. Poprosił ich także, aby wytłumaczyli swoim ludziom, co jest celem zmiany i wspierali go w
procesie przekształceń. Sam także przyszedł do pracowników i wytłumaczył ideę zmiany. W krótkim
czasie pracownicy sami wyszli z propozycjami usprawnień, takich jak specjalne przezroczyste szafki, w
których trzymano części tuż przy linii, aby się nie brudziły, ustawione w miejscach, w których nie
zagracały przestrzeni ani nie utrudniały przechodzenia. W efekcie porządek wzrósł, ilość błędów
spadła, a zadowolenie pracowników znacznie się podniosło.
Podsumowując, pamiętaj więc o jednym: aby zmienić kulturę organizacyjną jest niezbędne
połączenie dwóch elementów: zmiany przekonań i zmiany strukturalnej. Dopiero wówczas
możliwa jest konstruktywna trwała zmiana.
Rozmrożenie, zmiana, zamrożenie
Słynny amerykańskich psycholog organizacji Kurt Lewin przedstawił jeden z najskuteczniejszych
znanych dzisiaj modeli zmian. Skuteczność tego modelu polega na połączeniu prostoty z utrafieniem
w sedno najważniejszego aspektu zmiany, jaką jest opór ludzi przed zmianą. Model ten znany jest w
Polsce pod nazwą RZZ, oznaczającą Rozmrożenie, Zmianę i Zamrożenie. Te trzy określenia odnoszą się
do trzech faz przeprowadzania organizacji przez zmianę, poprzez odpowiednie komunikowanie
bieżącej sytuacji.
Rozmrożenie oznacza doprowadzenie do sytuacji, w której wszystkie osoby dotknięte zmianą dojdą
do wniosku, że aktualna sytuacja nie jest właściwa i niezbędne jest podjęcie jakichś działań.
Sposobów na rozmrażanie jest wiele. Kierownictwo firmy może podjąć trud edukowania
pracowników, pokazując im od czego zależy sukces organizacji i porównując model z realną sytuacją
w firmie. Przykładowo, koncern zajmujący się produkcją samochodów może na spotkaniu
kierownictwa pokazać swoim menedżerom, jak rozwija się globalny rynek, jaki udział ma w nim
konkurencja, a jaki ich własna firma i poprzez to pokazać, że zaczynają przegrywać w globalnej
rywalizacji. Aby mieć pewność, że zrozumieją może w tym celu zaprosić specjalistę – na przykład
profesora ekonomii, który wyjaśni, jakie są prawdopodobne modelu rozwoju rynku. Szef niewielkiej
firmy może ujawnić swoim pracownikom wyniki finansowe z ostatnich miesięcy, pokazujące, że firma
ewidentnie zaczyna obniżać loty. Dyrektor departamentu w przedsiębiorstwie komunikacyjnym może
wskazać, że w ostatnich tygodniach napłynęło wyjątkowo wiele skarg od klientów na stan techniczny
autobusów i poprzez to wyjaśnić potrzebę zaciśnięcia pasa, aby firma mogła odłożyć pieniądze na
zakup nowych maszyn. Wszystkie te sytuacje łączy pokazanie ludziom, że to co sprawdzało się
dotychczas z jakiegoś powodu przestało funkcjonować. Im bardziej pełne i wiarygodne będą to
informacje, tym łatwiej pracownicy zaakceptują fakt konieczności zmiany. Następnie konieczne jest
wyjaśnienie pracownikom, co dokładnie trzeba zmienić i w jaki sposób doprowadzi to do naprawy
sytuacji. Jeżeli ludzie zaakceptują ten fakt, można zacząć przeprowadzanie zmiany.
Innym sposobem na rozmrożenie organizacji jest poddanie pracowników doświadczeniu, które
będzie dla nich wyraźnym dowodem na to, że coś ewidentnie nie działa. Doświadczenie takie może
powodować wyraźne emocje. Przykładowo, dyrektor fabryki produkującej pewien skomplikowany
rodzaj komponentów do ciężarówek wymusił kiedyś na projektantach wyjście ze swoich wygodnych
90
biur, przyjście do fabryki i osobiste zmontowanie kilkudziesięciu sztuk produktu, zaprojektowanego
przez nich w pracowniach. Projektanci, którzy podeszli do zadania w sposób początkowo
nonszalancki (ta historia naprawdę się zdarzyła!), po kilku godzinach narzekali na bóle mięśni,
stawów i po zakończeniu doświadczenia jednoznacznie stwierdzili, że muszą zmienić sposób
projektowania swoich urządzeń, tak aby uwzględniał on poziom komplikacji dla pracowników przy
montażu. Efektem tej jednodniowej wycieczki było to, że każdy nowy zaprojektowany model
testowany był do składania nie w sterylnych, idealnych warunkach laboratoryjnych, ale na hali
produkcyjnej, w warunkach braku czasu, przesuwającej się taśmy i dekoncentrującego hałasu. Od
tego czasu produkcja przyspieszyła prawie dwukrotnie, a projektanci przestali być najbardziej
znienawidzoną przez pracowników grupą.
Ten sposób na rozmrożenie jest trudniejszy do zastosowania niż wcześniej opisany, z pewnością
jednak pozostawi mocniejsze wrażenia. Z tego powodu bardzo wiele firm wymusza na swoich
menedżerach od czasu do czasu pracę na stanowiskach liniowych, aby mogli osobiście doświadczyć
tego, jak koncepcje wyglądające dobrze z perspektywy zarządu mają zastosowanie w praktyce.
Doskonałym przykładem jest dla mnie pewna sieć sklepów ze sprzętem elektronicznym, która zmusza
każdego menedżera, nawet zajmującego bardzo wysokie stanowisko, aby jeden dzień w roku
przepracował na stanowisku sprzedawcy lub wsparcia technicznego w sklepie, wdrażając w życie
swoje własne pomysły. Wielu menedżerów po jednym dniu, spędzonym w taki sposób, znacząco
modyfikuje swoje założenia zarządcze. Przykład ten ilustruje też dobrze, że działanie takie musi być
przemyślane i dobrze zakomunikowane. Początkowo bowiem managerowie postrzegali ów
obowiązkowy dzień jako niezrozumiałą karę, nie zaś szansę na zdobycie nowej perspektywy. Dopiero,
gdy na spotkaniu kadry kierowniczej prezes na przykładach wyjaśnił, jakie korzyści mogą z tego
odnieść, zaczęli się przekonywać do pomysłu.
Gdy dokonane zostanie już rozmrożenie, konieczne jest jasne i precyzyjne zakomunikowanie
pracownikom, na czym będzie polegała zmiana i do czego ona doprowadzi. Przykładowo, w pewnej
firmie, której doradzałem, w wyniku badania nastrojów pracowniczych okazało się, że pracownicy
narzekają na poziom komunikacji ze swoimi przełożonymi. Wyniki te przedstawiono kierownikom
liniowym, pytając o postrzegane przez nich przyczyny. Kierownicy wskazali szereg przyczyn, między
innymi mówiąc, że nie mają czasu a dodatkowo nikt nie wyposażył ich w kompetencje do dawania
swoim ludziom odpowiedniego feedbacku. W efekcie firma, po analizie sytuacji i uzyskaniu wsparcia
konsultingowego zaproponowała kierownikom proces zmian, na który składała się między innymi
seria szkoleń z komunikacji. Wprowadzono także zwyczaj podsumowań tygodnia, oznaczający, że w
każdy piątek rano przełożony poświęcał pół godziny na zebranie sukcesów i porażek z poprzednich
dni i przedstawienie planu działań na kolejny tydzień. Dodatkowo, w skutek naszej rady
wprowadzono owe zebrania do zakresu obowiązków kierowników i ustalono limit maksymalnie
dwóch odwołanych spotkań w kwartale. Pozwoliło to uniknąć rezygnowania ze spotkań pod pozorem
nawału pracy, co początkowo kierownicy zaczęli robić, aby uniknąć nowej, krępującej dla nich
sytuacji. Po kilku miesiącach zwyczaj piątkowych podsumowań tak się zakorzenił, że nikt z
kierowników nie pamiętał, że kiedyś mu się sprzeciwiał.
Przedstawienie planu zmiany jest bardzo ważne dla stworzenia odpowiedniej motywacji. Przełożony
jest w stanie wymusić na pracowniku bardzo wiele, stosując szantaż, groźby lub manipulacje. Nie jest
jednak w ten sposób zbudować zaangażowania do samodzielnego wyszukiwania ulepszeń. A
91
tymczasem w procesie zmiany jest to czynnik znacznie ważniejszy niż w codziennym funkcjonowaniu.
Nikt nie jest bowiem w stanie zaplanować zmiany dla departamentu lub nawet firmy w każdym
szczególe. Ostateczne rozwiązania na poziomie liniowym będą musieli wymyślać kierownicy liniowi i
samodzielni pracownicy. Od tego czy będą rozumieli sens zmiany i jej porządek zależy czy wymyślą
działania logiczne i spójne z celem zmiany, czy też zamiotą zmianę pod dywan, tak jak pracownicy
produkcyjni przesuwający śrubki w kąt, opisani kilka stron temu.
Ostatnim etapem zmiany jest zamrożenie. Ma ono charakter dużo bardziej rytualny niż poprzednie
dwa elementy. Zmiana jest procesem angażującym, powoduje dołożenie do normalnej, codziennej
aktywności dodatkowych czynników, związanych z pracą koncepcyjną i wdrożeniową. Większość
pracowników jest w stanie dać z siebie więcej przez pewien czas, zwłaszcza jeżeli proces rozmrożenia
został dokonany w odpowiedni sposób i wszyscy rozumieją dlaczego zmiana jest konieczna. Jednakże
z czasem, im dłużej trwa proces zmiany, tym bardziej zaangażowanie maleje a frustracja z powodu
dużej ilości obowiązków rośnie. Dlatego też konieczne jest rytualne oznajmienie końca zmiany,
sprawiające, że ludzie będą mieli poczucie sukcesu jak też i zamknięcia pewnego etapu. Może to
mieć charakter przemówienia najwyższego przełożonego, oficjalnego podsumowania procesu lub też
podziękowań, ale ważne jest, aby było wyraźnie wyróżniającym się elementem w porównaniu do
codziennego funkcjonowania firmy.
Proces RZZ jest najskuteczniejszy przy zmianach dużych lub wyjątkowo drażliwych. Przy mniejszych
nie zawsze jest konieczny, choć może być przydatny. Warto o nim pamiętać jako o dostępnym
narzędziu, pomaga on bowiem pracownikom poradzić sobie z nową sytuacją.
W wielu firmach, gdy rozmawiam o zmianie słyszę stwierdzenie (które dzisiaj spadło już do rangi
frazesu) „jedną stałą jest zmiana”. Odnosi się ono do dynamiki współczesnego biznesu, konieczności
ciągłego poprawiania wyników i nieustannego wyścigu konkurencji. To oczywiście prawda, faktycznie
rynek zmienia się ciągle. Jednak na tle powolnych, ewolucyjnych zmian da się wyróżnić zmianę
gwałtowną, wyraźną. I właśnie do takiej zmiany odnosi się model RZZ. A szczególnie do zmiany
kultury organizacyjnej, która dokonuje się – jak już pisałem wcześniej – w równym stopniu na
poziomie obiektywnych, twardych, mierzalnych przekształceń jak i w głowach osób, pracujących w
danej organizacji. Dlatego też, jeżeli chcesz zmienić kulturę w swojej firmie, warto abyś zastosował
model Rozmrożenia – Zmiany – Zamrożenia. Zwiększysz w ten sposób szanse na to, że pracownicy
realnie zaakceptują Twoje plany i wspomogą Cię w przekształceniach.
Rys.x Model RZZ
92
DO PRZEMYŚLENIA:
1. Spróbuj wymienić przykład sytuacji, zaobserwowanej przez Ciebie, w których próba
zmieniania kultury organizacyjnej wyłącznie twardymi, strukturalnymi metodami nie
powiodła się z powodu braku zmian miękkich, adresowanych do świadomości ludzi
2. Spróbuj wymienić przykłady sytuacji, zaobserwowanej przez Ciebie, w której próba
zmieniania kultury nie powiodła z odwrotnej przyczyny – zastosowania wyłącznie
zmiany postaw, bez zmiany warunków pracy.
3. Zaplanuj zmianę drobnego elementu kultury organizacyjnej (w Twojej firmie lub
dowolnej znanej Ci), w oparciu o model Rozmrożenia‐Zmiany‐Zamrożenia
93
ROZDZIAŁ 6 STRUKTURALNE ZMIENIANIE KULTURY
Kilkukrotnie wspominałem już o tym, że kluczowa dla przekształcania kultury jest zmiana o
charakterze twardym, obiektywnym10. Nazywałem ją także zmianą strukturalną i tę nazwę
będę stosował w dalszej części książki. Ale najpierw kilka słów wyjaśnienia, dlaczego właśnie
tak.
Każdy pracownik funkcjonuje w konkretnym kontekście organizacyjnym. Ma rzeczy, które
wolno mu robić, ma zadania, które musi wykonać, są też zachowania, na które nie może
sobie pozwalać. To, co mu wolno, co musi, a czego nie może wynika z różnych ograniczeń
narzucanych przez organizację. Ograniczeń, które strukturyzują jego sposób funkcjonowania.
Strukturyzowanie to oznacza, że nie ma dowolności w swoich zachowaniach, ponieważ jego wolność
jest zawężona do pewnych konkretnych obszarów, znajdujących się pomiędzy „nie wolno” a „trzeba”.
Ograniczenia te mogą mieć charakter procedur, którym musi się podporządkowywać, lub które musi
uwzględniać planując jakieś działania. Mogą mieć charakter fizycznych ograniczeń, takich jak
przestrzeń zakładu pracy, ilość powierzchni, określone trasy i korytarze, blokady dostępu (np.
zamknięte drzwi, windy, umożliwiające wjazd na określone piętro) czy niebezpieczeństwa związane z
zapuszczaniem się w niedozwolone miejsca. Ograniczenia te mogą także odnosić się do zakresu
obowiązków, listy zadań do wykonania lub też zasad podległości służbowej – wówczas możemy też
mówić o strukturze czy hierarchii w firmie. Mogą być efektem istnienia premii lub reguł
wynagradzania, promujących określone zachowania. Na tej samej zasadzie wpływają także na
wolność pracownika systemy ocen okresowych, jasno narzucające mu określone cele i sposób ich
wykonywania. I tak dalej. Moglibyśmy wymieniać inne ograniczenia przez długi czas, jednak ich
wspólną cechą jest jedno: są zewnętrzne wobec jakiegokolwiek pracownika. Architektura będzie
stała, niezależnie od tego, czy pracownicy znajdują się w firmie czy nie. Procedury będą obowiązywać
te same, nie uwzględniając faktu, że dane stanowisko zajmuje inny człowiek. Hierarchia firmy jest
niezależna od tego, co o niej myślą pojedynczy pracownicy. Zmiana któregokolwiek z tych elementów
jest możliwa bez woli i zaangażowania choćby w najmniejszym stopniu jakiegokolwiek pracownika.
Oczywiście, to że któryś z tych elementów zostanie zmieniony nie znaczy, że pracownicy będą się do
tego dostosowywali – do tego potrzebna jest druga część zmiany, a więc dotarcie do wnętrza ich
głów i sprawienie, aby zmianę zrozumieli i zaakceptowali. O tym jednak szczegółowo pisać będę w
kolejnym rozdziale.
Tak, więc mówiąc o zmianie strukturalnej, mam na myśli zmianę ograniczeń obiektywnych, których
przekształcenie nie wymaga ani woli ani zaangażowania pracowników, których zmiana ta ma
10
Słowa obiektywne używam tutaj z najwyższą niechęcią i ostrożnością. W dziedzinach takich jak socjologia czy
filozofia jest ono niezwykle podejrzane i budzi wiele zastrzeżeń. Biorąc jednak pod uwagę popularnonaukowy
charakter tej książki, postanowiłem zastosować się do zasad codziennego użytkowania języka polskiego, w
którym wg Słownika Języka Polskiego (PWN), obiektywny znaczy „odznaczający się obiektywizmem, wolny od
uprzedzeń; bezstronny, rzeczowy, przedmiotowy”. Określenia te spełniają więc kryteria, za pomocą których
wyróżniam zmianę o charakterze strukturalnym, traktując ją jako niezależną od konkretnych jednostek
(aktorów) pełniących role społeczne w organizacji. Pozwalam sobie więc na takie określenie, prosząc
jednocześnie socjologów i innych przedstawicieli nauk humanistycznych o pewną lingwistyczną tolerancję.
94
dotyczyć. Nie wymaga, ale jak najbardziej ową wolę i zaangażowanie dopuszcza – i im wyższy będzie
poziom zaangażowania i woli, tym lepiej będzie przeprowadzona zmiana i tym lepsze będą jej wyniki.
W dalszej części rozdziału opiszę kilka przykładowych obszarów, które mogą być objęte właśnie taką
zmianą strukturalną. Ich wybór pochodzi z moich własnych obserwacji w trakcie badań – są to
obszary, których przekształcanie miało największy wpływ na zmianę kultury organizacyjnej firmy.
Jednocześnie, wcale nie muszą być to jedyne możliwe elementy, które można zmieniać ani też
najbardziej dopasowane do Twojej firmy. Jeżeli zechcesz więc potraktować ten rozdział jako
instruktaż, miej świadomość, że konkretne rozwiązania musisz dopasować do swoich własnych
warunków.
Zmiany procedur
Każda firma, która rozrośnie się poza jednoosobową działalność gospodarczą zaczyna wypracowywać
procedury regulujące jej funkcjonowanie. Celem – i sensem powstawania – procedur jest wybieranie
najlepszych sposobów wykonywania jakiejś czynności i stwarzania na tej podstawie wzoru dla
wszystkich, którzy będą ją wykonywali w przyszłości. Cel ten jednak często wynaturza się i
doprowadza do powstawania procedur niepotrzebnych, bezsensownie utrudniających życie
pracownikom. Kto chce na własne oczy przekonać się, jak działa ten mechanizm może odwiedzić
dowolny urząd państwowy lub też którąś z bardziej zbiurokratyzowanych spółek skarbu państwa.
Procedury regulując zasady działania, wymuszają na ludziach konkretne zachowania. Pracownicy
dostosowują się do nich, chcąc lub nie chcąc. Owo dostosowanie działania ma jednak dalej idące
konsekwencje niż tylko wymuszenie określonej fizycznej aktywności. Zmiana działania zaczyna
bowiem powodować także zmianę myślenia. Wynika to z genialnego w swojej prostocie mechanizmu
psychologicznego, nazywanego „redukcją dysonansu poznawczego”. Mechanizm ten polega na
uspójnianiu naszych treści poznawczych – przekonań ‐ aby w naszych umysłach było jak najmniej
sprzeczności. W dużym uproszczeniu polega on na tym, że jeżeli mam w głowie dwa przekonania „A”
i „B”, które są ze sobą sprzeczne, to redukcja dysonansu spowoduje, że albo zmienię któreś z tych
przekonań, albo stworzę trzecie „C”, które będzie w jakiś sposób uzasadniało tę sprzeczność jako
normalną. Jest to ten sam mechanizm, który jest częściowo odpowiedzialny za negatywne
postrzeganie osób, których nie lubimy. Przykładowo, jeżeli jestem w stanie długotrwałej kłótni z kimś,
mogą pojawić się w mojej głowie trzy przekonania:
A. On i ja się nie zgadzamy ze sobą.
B. Ja mam rację (jakże często mamy to przekonanie całkiem niesłusznie!)
C. Sensowni/mądrzy/fajni ludzie zgadzają się z kimś, kto ma rację.
Aby uzasadnić fakt kłótni, potrzebuję czwartego przekonania, brzmiącego
D. On nie jest sensownym/mądrym/fajnym człowiekiem
Redukcja dysonansu działa tak samo w momencie, w którym w pracy zaczynam wykonywać działania
zgodne z jakąś procedurą. Ponieważ lubimy mieć poczucie sensu w tym co robimy, niejako
automatycznie zaczynamy myśleć, że procedura regulująca nasze działanie jest sensowna i właściwa.
95
W wyniku tego, redukując dysonans pomiędzy koniecznością działania zgodnie z procedurą i
niepewnością czy jest to działanie właściwe, wytwarzamy sobie w głowach przekonanie, że
postępujemy dobrze. Co więcej, staramy się je uzasadnić, interpretując procedurę i wyszukując
wartości i ukryte przekonania, którym ma ona służyć. Jeżeli zdarzy się sytuacja, w której musimy
komuś wytłumaczyć powód naszego działania, redukcja dysonansu jest jeszcze silniejsza – aby nie
wyjść na ludzi działających bez sensu, zaczynamy bardzo mocno wierzyć we wszystko, co dotychczas
wymyśliliśmy jako uzasadnienie naszej aktywności.
Przykładowo, wyobraź sobie pracownika w banku, któremu procedura nakazuje dwukrotnie
przeliczyć otrzymane od klienta banknoty. Będzie on wykonywał tę czynność nawet w momencie, gdy
są to dwie pięćdziesięciozłotówki, co jest oczywiste na pierwszy rzut oka. Gdyby ktoś go spytał,
dlaczego tak robi, prawdopodobnie odpowiedziałby: „każdy człowiek jest omylny, z pieniędzmi trzeba
ostrożnie”. Jak widzisz, pracownikowi temu przekazano – lub sam sobie stworzył – uzasadnienie dla
swojej działalności. Uzasadnienie to może być sensowne i faktycznie być jak najbardziej prawdziwe –
może jednak być tak, że będzie ono obiektywnie całkowicie bezsensowne. Ludzie jednak przywiązują
się do takich uzasadnień i z czasem zaczynają kojarzyć procedurę z wartością, którą do niej
przypisano. Gdyby nowy dyrektor banku powiedział kasjerom, że wystarczy iż raz przeliczą
banknotów, uznaliby zapewne, że ma zbyt duże zaufanie do ludzi i nie potrafi docenić wagi
pieniędzy. Na temat redukcji dysonansu możesz znaleźć wiele informacji zarówno w Internecie jak i
większości podstawowych podręczników z zakresu psychologii społecznej. Dobrymi autorami są tutaj
wspomniany już wcześniej Elliot Aronson z książką „Człowiek – istota społeczna” lub nasz rodzimy
Bogdan Wojciszke, autor podręcznika „Człowiek wśród ludzi”. Mechanizm dysonansu jest tym
ciekawszy, że stanowił podstawę bardzo wielu różnorodnych eksperymentów w psychologii. Pozwala
on wyjaśnić niespodziewane i antyintuicyjne zachowania ludzi.
Dla lepszego zilustrowania tego, jak redukcja dysonansu poznawczego wiąże się z kształtowaniem
kultury organizacyjnej, wyobraź sobie następującą historię. W pewnym starym zakładzie brygadzista
zawsze nakazywał swoim pracownikom w drodze z zakładowej szatni do miejsc pracy, przechodzenie
koło przeszklonego boksu dyrektora. Wymagało to wprawdzie niemal dwukrotnego nadłożenia drogi,
ale każdy pracownik, który próbował iść na skróty dostawał krótką, żołnierską reprymendę. Gdy
brygadzistę pytano dlaczego tak musi być, stwierdzał, że jest to dowód szacunku wobec przełożonego
i demonstracja, że na początku zmiany wszyscy są gotowi. Dyrektor wiedział o tym, jednak sam
odbierał całą sytuację zupełnie odwrotnie – drażniło go wręcz`, że na początku każdej zmiany grupa
pracowników, głośno żartując i rozmawiając dekoncentruje go, często w trakcie rozmów
telefonicznych lub spotkań z klientami. Uważał też, że jest to niepotrzebna czołobitność, która psuje
jego starania o tworzenie wizerunku szefa bliskiego ludziom. Któregoś dnia postanowił dowiedzieć
się, skąd wziął się ten zwyczaj i odkrył, że kilkanaście lat wcześniej, jeszcze za czasów PRL, fabryka
miała nieco inny układ i przejście koło jego gabinetu było jedyną bezpieczną drogą. Pójście na skróty
oznaczało konieczność prześlizgiwania się pomiędzy pracującymi maszynami, co mogło skończyć się –
i kilkakrotnie kończyło – groźnymi wypadkami. W połowie lat dziewięćdziesiątych wymieniono jednak
kilkanaście maszyn, tworząc jednocześnie wygodną ścieżkę od wejścia do centralnego punktu zbiórki.
Mimo to brygadzista dalej prowadził swoich ludzi tą samą trasą. Być może nikt mu nie uświadomił, że
nowa trasa jest bezpieczna, a być może już wcześniej stworzył sobie uzasadnienie w postaci
okazywania szacunku szefowi. Tak czy inaczej, przez dobrych kilkanaście lat ta niepotrzebna
procedura działania, sprawiała, że robotnicy uznawali, że przechodzenie koło gabinetu szefa jest
96
dowodem szacunku wobec niego. Co więcej, nawet gdy brygadzisty nie było, szli tą samą drogą, a
niekiedy także przystawali i kłaniali mu się. Dyrektor lekko zakłopotany, nie chcąc budować dystansu
między sobą a ludźmi, przerywał wtedy zwykle pracę i przez kilkanaście minut, na początku każdej
zmiany witał się z pracownikami. Ostatecznie, po zrozumieniu źródeł całej sytuacji porozmawiał z
brygadzistą i powiedział mu, że od teraz zmienia zasady i wyznacza ścieżkę przez środek hali, krótszą
drogą. Co więcej, aby mieć pewność, że ludzie będą nią chodzić, kazał namalować na podłodze żółte
linie, wyznaczające ścieżkę poruszania się – i wydał zarządzenie, mówiące o tym, że po hali należy
poruszać się tylko wyznaczonymi trasami.
W efekcie pracownicy faktycznie zaczęli poruszać się tylko między żółtymi liniami. Jednak po kilku
tygodniach brygadzista przyszedł do niego, z zakłopotaniem tłumacząc, że pracownicy ostatnio
negatywnie komentują szefa i uznają, że postanowił się od nich odciąć. Zmiana procedury, której
uzasadnieniem było budowanie relacji szacunku, stała się dla pracowników dowodem na zmianę
wartości, którymi kierował się dyrektor. Uznali, że najwyraźniej nie chce mieć już z nimi do czynienia.
Dotychczas serdeczny klimat zaczął się psuć. Sam dyrektor zauważył, że mniej osób mówi mu dzień
dobry na parkingu, złapał też kątem oka sytuację, gdy ktoś splunął na jego widok. Był tym tak
zszokowany, że nie wiedział jak zareagować. Dopiero po kilku dniach myślenia dotarło do niego, że
brygadzista ma rację i że jego działanie, motywowane dobrymi intencjami, doprowadziło do efektu
przeciwnego niż zamierzony.
Postanowił naprawić sytuację. Gdy następnego ranka pracownicy przyszli na zmianę, poszedł do
punktu zbiórki, przywitał się z każdym, podając im rękę, po czym w krótkich słowach wyjaśnił
dlaczego nastąpiła zmiana trasy. Szczególny nacisk położył na efektywność i wyjaśnił, że w firmie
wszyscy muszą dbać o to, żeby pracować najefektywniej. Stwierdził jednak, że jemu również brakuje
tej okazji do spotykania się, więc chociaż pewnie nie zawsze będzie w stanie, postara się przychodzić i
przywitać choć raz w tygodniu na każdej zmianie. Gdy kończył mówić i zbierał się do wyjścia, żegnały
go szczere uśmiechy – a brygadzista wyglądał na autentycznie wzruszonego. W efekcie, w kolejnych
tygodniach zadowolenie pracowników wzrosło, a nowa trasa została w pełni zaakceptowana. Co
więcej, pracownicy znaleźli nowe uzasadnienie – efektywność pracy – i w kolejnych tygodniach
brygadzista usłyszał o trzech skutecznych pomysłach racjonalizatorskich, które ułatwiły i przyspieszyły
produkcję.
Z historii tej płyną dwa bardzo ważne wnioski. Na temat siły uzasadnień oraz tego jak ostrożnym
należy być zmieniając procedury.
Siła uzasadnień jest tym, co sprawia, że nowe procedury mają głębszy efekt niż tylko określenie
technicznego sposobu funkcjonowania pracowników. To, czy ktoś będzie szedł jedną czy drugą
ścieżką wydaje się nie mieć żadnego istotnego znaczenia dla motywacji. A jednak, jak widać,
stworzone ‐ zupełnie bezpodstawnie – uzasadnienia są w stanie sprawić, że ludzie potraktują zmianę
trasy chodzenia jako dowód złych intencji kierownictwa. Być może w tej chwili zastanawiasz się nad
procedurami w swojej firmie. Pomyśl, jak wielkie znaczenie symboliczne ma wiele z nich, jak wieloma
uzasadnieniami obrosły. Uzasadnieniami, stanowiącymi dla pracowników wyznacznik w kwestii
wartości, którymi należy się kierować w pracy. Oczywiście w organizacjach mogą być też procedury
nieznaczące, a więc bez przypisania głębokich uzasadnień. Najczęściej są to takie, które istnieją od
niedawna i sens ich wprowadzenia był dla wszystkich oczywisty. Gdy jednak któraś z nich zagości w
97
firmie na dłużej, na całe miesiące lub lata, z czasem pojawią się nowi pracownicy, próbujący się
dowiedzieć, dlaczego jakąś czynność należy wykonywać w określony sposób. Z mylnych lub całkiem
nieprawdziwych interpretacji wykluje się legenda, która przebuduje sens procedury tak, aby był
spójny z aktualną kulturą organizacyjną firmy.
Drugi wniosek z historii brygadzisty dotyczy zmieniania procedur. Jak widać, nawet prosta zmiana
może nieść za sobą daleko idące konsekwencje. Jedynym sposobem, aby zabezpieczyć się przed
niepożądanymi problemami, jest zadbanie aby zmianie strukturalnej towarzyszyło jednoczesne
wyjaśnienie jej sensu i wartości, które pozwoli ona realizować. Oznacza to, że działanie, które podjął
dyrektor, przychodząc do swoich ludzi było słuszne – ale zdecydowanie zbyt późne. Powinien był to
zrobić na samym początku. Umożliwiłoby to wszystkim zrozumienie sensu i idei nowej trasy.
Oczywiście, jeżeli zabraknie odgórnego komentarza, pracownicy w takich sytuacjach często sami
stworzą wyjaśnienia, które będą słuszne. Niekiedy jednak wyciągną wnioski całkowicie sprzeczne z
zamierzeniem i w efekcie nastąpi zmiana kultury, ale w kierunku zupełnie nieprzewidzianym i
nieplanowanym.
Zmiana procedur nakierowanych na efektywność jest dobrym przykładem przekształcania kultury
organizacyjnej. Dobrym, bo charakterystycznym dla bardzo wielu firm produkcyjnych. W trakcie
badań do doktoratu rozmawiałem z dyrektorem produkcji, który opowiadał mi, w jaki sposób udało
mu się doprowadzić do tego, że jego fabryka niemal potroiła produkcję, nie zwiększając w ogóle
zatrudnienia i wydając na to bardzo niewielkie kwoty. Kluczem było wprowadzenie różnego rodzaju
procedur, mających na celu zwiększenie ergonomii i skuteczności pracy. Oznaczało to między innymi
wyznaczenie najkrótszych tras przechodzenia między stanowiskami, obniżanie lub podwyższanie
poszczególnych elementów taśmy, aby zlikwidować konieczność pochylania się i stawania na palcach,
czy wreszcie zracjonalizowanie systemu dostarczania komponentów. Prawdziwą różnicę robił jednak
nie fakt wprowadzenia procedur, ale to, że po pewnym czasie pracownicy zaczęli sami przychodzić do
swoich kierowników zmiany z kolejnym pomysłami. Jak stwierdził ów dyrektor, po dwóch latach, trzy
na każde pięć zmian racjonalizatorskich, wdrożonych na linii, zostało zaproponowanych przez
szeregowych pracowników. Wynikało to z faktu, że pracownicy, gdy zrozumieli sens i cel
dokonywanych przemian, po pewnym czasie zinternalizowali wartości, które im towarzyszyły:
efektywność, ergonomię, szybkość. I zaczęli szukać własnych sposobów na ich realizację.
Nie wydarzyło się to jednak samo z siebie. Dyrektor ów i jego kierownicy uparcie przez wiele
miesięcy, przy każdej możliwej okazji wskazywali, w jaki sposób poszczególne zmiany są ważne i z
realizacji jakich wartości wynikają. Rzecz jasna, musieli dostosować język do potrzeb i możliwości
swoich odbiorców – słowa „wartości” nie używali niemal w ogóle. Odwoływali się jednak do
fachowości, spostrzegawczości, szybkości, z jednej strony łechtając ambicję swoich podwładnych, a z
drugiej nagradzając ich. Wszyscy pracownicy dostali premię, gdy w rok po rozpoczęciu zmian, udało
się zwiększyć szybkość produkcji niemal dwukrotnie, jednocześnie zmniejszając poziom wysiłku
pracowników. W efekcie pracownicy przyjęli nowe fundamentalne założenie, brzmiące mniej więcej
„dobrze jest znajdować usprawnienia pracy, które zwiększają efektywność i komfort pracy”. I na jego
podstawie zaczęli działać.
Podsumowując: możliwe jest zmienianie wartości poprzez wprowadzanie nowych procedur lub
modyfikowanie istniejących. Wymaga to jednak świadomego komunikowania sensu zmian i
98
wskazywania, jakie wartości i podstawowe założenia dana procedura będzie spełniać. Jeżeli
zostanie to wykonane dobrze, dzięki mechanizmowi redukcji dysonansu poznawczego, pracownicy
będą w stanie zaakceptować nowe metody i wartości jako właściwe i sensowne, oraz samodzielnie
wdrażać je dalej.
Zmiany przestrzeni i fizycznego wyglądu
Pamiętasz jak we wstępie do tej książki opisywałem wystrój biur firmy Google? Są one
rozpoznawalne na całym świecie, ze względu na nastawienie internetowego giganta na tworzenie
przestrzeni przyjaznej i wspierającej kreatywność. Kwestia tego, czy odpowiedni wystrój może
zwiększać kreatywność jest sprawą, której dowodzić chyba nie trzeba – są miejsca, w których
każdemu z nas pracuje się lepiej, są też takie, w których przychodzą do głowy wyłącznie myśli ponure
i odtwórcze. Kolory, wysokość pomieszczeń, wielkość okien czy rodzaj krzeseł i stołów: to wszystko
może w jakiś sposób wpływać na nasz nastrój. Ale przestrzeń i sposób jej zorganizowania kształtuje
kulturę organizacji sposób o wiele bardziej skomplikowany niż tylko poprawianie lub pogarszanie
nam humoru w pracy.
Gdy zacząłem pracę na stanowisku prodziekana do spraw studenckich, jedną z pierwszych zasad jakie
wdrożyłem w życie było otwarcie moich drzwi na oścież, do tego stopnia, że mój gabinet – położony
w bocznym korytarzu uczelni – stał się nagle częścią ogólnej przestrzeni. Początkowo zachowanie to
spowodowało zdziwienie wielu osób. Jeden z pracowników przychodzących do mnie dał wyraz
swojemu zdziwieniu, stwierdzając „ale przecież teraz studenci będą do pana mogli wejść, kiedy tylko
zechcą”. Odpowiedziałem „dokładnie o to mi chodzi”.
Otwarte drzwi mają wartość podwójną: funkcjonalną i symboliczną. Na poziomie funkcjonalnym
sprawiają, że student, który chce do mnie przyjść nie musi zgadywać, czy jestem dostępny, nie musi
iść do dziekanatu czy też pytać kogoś innego. Wystarczy, że spojrzy w kierunku mojego gabinetu. Na
poziomie symbolicznym, ma to równie istotne znaczenie. Likwidowanie bariery, jaką są drzwi daje
jasny komunikat: jestem tu dla Was. I właśnie ta warstwa symboliczna wywoływała najwięcej
zdziwienia. Polski – i nie tylko zresztą – świat akademicki bardzo powoli przestawia się na
zrozumienie, że to wykładowcy są dla studentów, nie zaś odwrotnie. Gdy minęło jednak pół roku,
wszyscy przywykli do sytuacji, a co więcej, zaobserwowałem, że niektóre inne drzwi do gabinetów
także zaczęły być częściej otwarte.
Mój pomysł nie był jednak ani wybitnie oryginalny – metodę tę stosuje bardzo wielu menedżerów –
ani też szczególnie radykalny. Kilka lat temu doradzałem pewnej firmie informatycznej, w której
średnia wieku wynosiła nieco ponad dwadzieścia lat. Ze względu na charakter i klimat oczywiste było,
że dystans pomiędzy przełożonymi i podwładnymi daleki był od sztywno‐oficjalnego charakteru wielu
polskich firm. Nie zdziwiło mnie więc, gdy zobaczyłem, że wszystkie gabinety dyrektorów są
wprawdzie osobnymi pokojami, ale o ścianach zrobionych ze szkła. Sprawiało to, że byli w stanie się
odseparować od hałasu panującego wszędzie dookoła, a jednocześnie byli przez cały doskonale
widoczni dla wszystkich pracowników. Zarówno na poziomie symbolicznym jak i realnym miało to
wiele konsekwencji. Realnie dawało dyrektorom możliwość patrzenia na to, co się dzieje dookoła, bez
przerywania pracy. Jednocześnie pracownicy widzieli doskonale, jak ciężko pracują ich szefowie i
99
mimo, że mogli wejść do nich w każdej chwili, robili to tylko, gdy mieli naprawdę ważne sprawy. Na
poziomie symbolicznym, układ taki wzmacniał poczucie przejrzystości firmy i wskazywał, że mimo
różnic w statusie władzy, kierownictwo stara się utrzymywać minimalny możliwy dystans do
pracowników.
Rozwiązań architektonicznych, mających celowo kształtować kulturę jest bardzo wiele. Jeszcze więcej
jest takich, które kształtują ją bez świadomości projektantów. Umieszczając blisko siebie dwa działy
(na przykład na jednym piętrze) zwiększymy szanse na to, że ich pracownicy będą się lepiej znali i
częściej ze sobą współpracowali. Sprawiając, że droga do jakiegoś miejsca czy gabinetu będzie trudna
możemy stworzyć efekt elitarności – temu służą w biurowcach windy, które bez podania kodu czy
przyłożenia karty wjeżdżają tylko na część pięter. A wjechanie na przykład na dwa najwyższe, na
których mieści się zarząd wymaga bycia w „kręgu uprzywilejowanych”, którzy mają prawo
przychodzić i bez zaproszenia spotykać się z prezesem. To konkretne rozwiązanie wzmacnia
kastowość kultury i sprawia, że pracownicy w owej firmie odczuwają automatycznie większy dystans
w relacjach ze ścisłym kierownictwem.
Każdy element kształtujący przestrzeń ma zarówno wymiar praktyczny jak i symboliczny. W
większości sytuacji tej symboliki nie dostrzegamy, jest bowiem spójna z aktualnym stanem kultury.
Gdy jednak dojdzie do jakiejś zmiany, spowoduje ona także przekształcenia kulturowe. W pewnej
firmie produkującej samochody, w samym środku wielkiej hali produkcyjnej widziałem przeszklony
cylinder, w którym znajdują się biura działu HR. Sprawia to, że pracownicy, którzy muszą cokolwiek
załatwić w tym dziale nie mają poczucia, że muszą wychodzić od siebie i pielgrzymować poza
budynek, ale mogą załatwiać sprawy mimochodem, na przykład w drodze do kantyny. Jest to
przykład bardzo mądrego rozwiązania, zwłaszcza, że zostało ono tak zaprojektowane bardzo celowo –
w pierwotnej wersji dział HR miał znajdować się podobno z boku fabryki, tak, że niezbędne było
wyjście z hali i przejście przez teren dookoła. Jednakże menedżer, który odpowiadał za projektowanie
przestrzeni odrzucił to rozwiązanie jako dysfunkcjonalne i wysyłające nieodpowiednie sygnały
pracownikom. I to zarówno tym zatrudnionym na produkcji, jak i tym, którzy pracowali w dziale
personalnym.
O tym, że manipulowanie pomieszczeniami i przestrzenią ma wymiar symboliczny wiedzieli już
starożytni, z egipskimi faraonami na czele. Budowa wielkich piramid była przecież całkowicie
nieuzasadniona praktycznie – miała jednak potężny wydźwięk na poziomie wartości. Poświęcenie
setek tysięcy roboczogodzin, wysiłku, potu a czasem też i krwi robotników miało jasno i wyraźnie
demonstrować, że faraonowi należy się boska część. Faraona osobiście nie był w stanie spotkać i
zobaczyć z bliska każdy Egipcjanin. Ale piramidę – stanowiącą wyraz jego boskości – już tak. Na tej
samej zasadzie milionerzy w dzisiejszych czasach budują sobie drapacze chmur, zajmując
apartamenty na najwyższym piętrze, dając jasny sygnał tego, że dominują nad otoczeniem.
Tak samo jednak, jak przy procedurach, przekształcanie przestrzeni może być odczytane zgodnie z
intencjami osoby przekształcającej, ale może też zostać odebrane w sposób całkowicie przeciwny. W
pewnej firmie zajmującej się usługami doradczymi, pojawił się młody, zaangażowany dyrektor. Jedną
z pierwszych jego decyzji było przeniesienie swojego gabinetu z wyższego piętra do swojego działu.
Uznał, że sprawi to, że będzie bliżej ludzi, tak jak opisywałem to na poprzednich przykładach. Nie miał
jednak świadomości, że przez pierwszych kilka miesięcy jego podwładni odczytali całą sytuację jako
100
zwiększenie kontroli i zbudowali mur podejrzliwości. Sytuacja została doprowadzona nawet do
momentu, w którym pracownicy rozmawiali wyłącznie przez komunikatory typu gadu‐gadu (niektórzy
w tym celu odwracali monitory, żeby szef nie widział), nawet w momencie, gdy rozmowy dotyczyły
oficjalnych spraw służbowych. Na szczęście tego konkretnego menedżera, po blisko pół roku, gdy
mimo obecności szefa na nikogo nie spadły żadne kary, nikomu nie obcięto premii, a nowy
przełożony okazał się sensownym, sympatycznym człowiekiem dystans zaczął maleć.
Nieporozumienia można było jednak uniknąć, gdyby przełożony oprócz przenosin biura, zadbał
również o jasne zakomunikowanie swojego celu, a także znalazł sposób, aby przekonać pracowników,
że wszyscy z tego powodu będą odnosić korzyści.
Tematem powiązanym z architekturą są wszelkiego rodzaju fizyczne objawy stanowisk lub władzy.
Jednolite umundurowanie bardzo wzmacnia poczucie jedności i siły. Stosowane jest to zarówno przez
wszelkie służby mundurowe, jak i przez wielkie korporacje, dbające o to, aby wszyscy pracownicy
nosili podobne ubrania robocze, lub firmowe gadżety. Elegancki ubiór kierownika ma świadczyć o
jego powadze. Jeżeli przełożony chce zmniejszyć dystans władzy może ubrać się bardziej na luzie –
spowoduje to, że ludzie poczują, że jest bliżej nich. Zniechęcam jednak do prostych manipulacji tymi
czynnikami. Szef, który ubierze się w dżinsy i podkoszulek, po czym będzie beształ swoich
pracowników za drobne błędy tak samo, jak kiedy był w garniturze spowoduje jeszcze większe
zamieszanie, ponieważ pracownicy będą odczytywali sprzeczne sygnały. W efekcie zniechęcą się do
niego i luźny strój – który miał zwiększyć poziom zaufania ‐ spowoduje zwiększenie dystansu i
nieufności. Celowa, intencjonalna zmiana kultury musi zaczynać się na poziomie świadomości
przełożonego, a dopiero potem może schodzić na poziom pracowników. Jeżeli przełożony będzie
próbował wdrożyć zmianę, w sens której sam nie będzie wierzył, ma bardzo małe szanse osiągnąć
pozytywne skutki.
Podsumowując: kształtując otoczenie fizyczne, architekturę, przestrzeń ale też i dobierając strój czy
dodatki kształtujemy postawy, wartości i podstawowe założenia. Oddziałując na artefaktualną (a
więc składającą się z artefaktów) część kultury, kształtujemy jednocześnie pozostałe poziomy.
Zadziała to jednak tylko w przypadku połączenia zmiany tych artefaktów z jasnym
komunikowaniem zmiany pozostałych, głębszych poziomów kultury.
101
Zmiany struktury zarządzania i zakresów odpowiedzialności
Magazynier w trzebnickim oddziale Naprawix był znany wszystkim pracownikom jako Pan Zenon.
Niemal nikt nie pamiętał jego nazwiska – poza szefem oddziału i zatrudnioną na ćwierć etatu
kadrową, która przychodziła średnio raz w tygodniu, aby zająć się wszystkimi sprawami papierowymi.
Przez osiem lat funkcjonowania oddziału trzebnickiego pan Zenon był najdłużej, obok kierownika
oddziału, zatrudnionym pracownikiem. Zatrudnieni wcześniej od niego odeszli w międzyczasie do
innych firm lub po prostu wyjechali z Trzebnicy. Pan Zenon jednak został. Miał sześćdziesiąt trzy lata i
wiadomo było jedynie, że jeszcze za czasów Gomułki ukończył technikum elektryczne, a następnie
pracując w różnych zakładach państwowych przez cały czas trudnił się naprawianiem na boku za
drobne stawki wszelkiego rodzaju urządzeń elektrycznych, a potem elektronicznych. Stare radia,
telewizory marki Rubin, czy aparaty fotograficzne Zenit nie miały przed nim tajemnic. Na początku lat
dziewięćdziesiątych próbował kontynuować działalność i naprawiał pierwsze komputery – jednak
postęp techniki zaczął robić się na tyle szybki, że nie był w stanie poradzić sobie z przyrostem
niezbędnej wiedzy. Gdy więc w Trzebnicy otworzył się oddział Naprawiksa, pan Zenon obserwował go
bardzo uważnie. Gdy po zdał sobie sprawę, że mały warsztat rozwinął się do skali zdolnej obsługiwać
całe miasto i kilka okolicznych miasteczek i wsi, przyszedł i zapytał czy znalazłaby się dla niego praca.
Początkowo pracował w warsztacie, z czasem jednak okazało się, że jego najcenniejszą kompetencją
dla firmy jest niesamowity porządek i skrupulatność, z którą dbał o stan magazynu z częściami. Po
kilku pierwszych miesiącach szef oddziału po konsultacji z wrocławską centralą postanowił stworzyć
specjalne stanowisko magazyniera, odpowiedzialnego za zakupy, ewidencjonowanie i dostarczanie
do warsztatu niezbędnych części. Pan Zenon został na nim zatrudniony na pół etatu, pozostałą
połowę przeznaczając na pomoc w tych naprawach, które był jeszcze w stanie wykonywać. Wszystkie
zakupy notował w małym zeszyciku, który zawsze miał przy sobie. Wkrótce okazało się też, że jest nie
tylko uporządkowany ale ma również świetny talent negocjacyjny, pozwalający mu targować od o
połowę od niego młodszych dostawców wyjątkowo korzystne dla firmy ceny.
Gdy Andrzej z Marcinem przyjechali na wizytę do Trzebnicy, pan Zenon jak zwykle siedział w
magazynie i robił w swoim zeszycie notatki na temat niezbędnych zakupów w nadchodzącym
tygodniu. Znał Marcina dość dobrze, ponieważ wiceprezes Naprawiksa był częstym gościem
wszystkich magazynów w Polsce. Z Andrzejem również rozmawiał kilka razy, nie był jednak do końca
do niego przekonany. Z punktu widzenia starszego pana młody szef firmy był zbyt hałaśliwy i mówił za
dużo, jak na tak porządny, techniczny biznes. Niemniej, gdy tylko zobaczył swoich przełożonych, zdjął
czapkę i ukłonił się. Obaj członkowie zarządu podeszli do niego, w towarzystwie Adama, szefa
trzebnickiego oddziału. Adam wyglądał na lekko zakłopotanego i to sprawiło, że pan Zenon również
się zatroskał.
‐ Właśnie z panem chcieliśmy porozmawiać – powiedział Andrzej, uśmiechając się szeroko i mocno
ściskając dłoń starszego magazyniera. Marcin również skinął mu głową, uścisnął dłoń, po czym cofnął
się jakieś pół kroku za Andrzeja.
‐ Bardzo mi miło – pan Zenon spojrzał spod kaszkietu na prezesa – w czym mogę panom pomóc?
‐ To będzie dłuższa rozmowa. Mamy dla pana kilka dobrych wiadomości.
Pan Zenon podrapał się po głowie, rozglądając się po swoim magazynie. W końcu wskazał na dwa
taborety
102
‐ Nie wiem, czy panom będzie wygodnie – powiedział – ale tylko tyle tu mamy
‐ Będzie, pewnie że będzie. Nie jesteśmy jacyś wygodnisie – Andrzej usiadł na taborecie. Miał na sobie
luźne dżinsy i rozpinany sweter, z wystającym spod spodu kołnierzykiem koszuli. Marcin spojrzał
pytająco na pana Zenona i drugi taboret.
‐ Ja mam miejsce tutaj – magazynier pokazał na stos skrzynek pod ścianą i usiadł na nich. – niech Pan
siada
Marcin również zajął miejsce, spojrzał na Andrzeja, a gdy ten kiwnął głową, zaczął mówić:
‐ Panie Zenonie, chcemy w firmie zrobić dość ważną zmianę i potrzebujemy pana pomocy.
Pan Zenon wyprostował się, spojrzał zdziwiony i zdjął kaszkiet.
‐ Mojej?
‐ Dokładnie – Marcin uśmiechnął się lekko – widzi pan, zamierzamy zmienić system funkcjonowania
wszystkich naszych magazynów. Powiem krótko: pan jest oszczędny i dobrze dba o swój magazyn,
rzadko macie tutaj zbędne części. Ale nie wszędzie mamy tak świetnych ludzi. I chcemy, żeby mogli
brać z pana bardziej przykład.
Zrobił chwilę przerwy i spojrzał na magazyniera. Pan Zenon wyglądał na spokojnego i słuchał z
delikatnym, zamyślonym uśmiechem ‐ ale w rękach miął i skręcał kaszkiet, wywracając go co chwilę
na drugą stronę.
‐ Chcemy zrobić jeden wspólny, główny magazyn firmy na całą Polskę. W większości magazynów jest
wiele nieużywanych części, trzymanych na wszelki wypadek, które mogłyby być używane w innych
oddziałach. Na przykład w Opolu mają mnóstwo tonerów do drukarek laserowych – kupili je kiedyś w
okazyjnej cenie, a w Poznaniu klienci się skarżą, że drukarki są naprawiane za wolno, bo chłopaki
muszą jeździć co chwilę do hurtowni po tonery. A nie kupią więcej, bo w Poznaniu jest za drogo. A
gdybyśmy zamiast tego mieli jeden centralny magazyn, można by zaoszczędzić ogromne pieniądze.
‐ Rozumiem – pan Zenon zmiął kaszkiet jeszcze bardziej – likwidujecie panowie wszystkie lokalne
magazyny. I przyjechaliście mnie zwolnić, prawda? Nie trzeba, wszystko rozumiem.
Andrzej i Marcin spojrzeli na siebie, a na ich twarzach rysowało się jakby rozbawienie.
‐ Skądże, panie Zenonie – tym razem odezwał się Andrzej – wręcz przeciwnie. Chcemy pana
awansować.
‐ Awansować?
‐ Tak. Bo ten centralny magazyn chcielibyśmy zrobić tutaj, w Trzebnicy.
‐ Nie rozumiem. Dlaczego tutaj, a nie we Wrocławiu? Albo w Łodzi? Tam będzie przecież bliżej do
reszty kraju.
‐ To prawda. Ale wybraliśmy Trzebnicę, bo tu jest najlepiej zarządzany magazyn w kraju.
Sprawdziliśmy wszystkie dokumenty i to co pan robi, to najlepsza robota. Więc postanowiliśmy na
pana postawić i zaproponować panu, żeby pokierował pan magazynem centralnym. Zmieni się
oczywiście pański zakres obowiązków, dostanie pan pomocnika, może nawet dwóch – no i rzecz jasna
podwyżkę. W pozostałych regionach będą też wyznaczone specjalne osoby do kontaktu z panem.
Zmieniłoby się także to, przez kim Pan by odpowiadał. Jeżeli zgodziłby się Pan na to, pańskim
przełożonym stałby się wiceprezes ds. technicznych – a więc Pan Marcin. Co pan na to?
‐ To dla mnie zaszczyt – opanowanie pana Zenona wreszcie zaczęło zanikać, a głos mu zadrżał – ale
co miałbym dokładnie robić?
‐ A to już temat na dłuższą i bardziej szczegółową rozmowę – Marcin wstał – jeżeli jest Pan
zainteresowany tematem, może wejdziemy do biura, napijemy się herbaty i porozmawiamy o
konkretach?
103
Wraz z rozrostem każdej firmy, niezbędne stają się restrukturyzacje. Naprawix, stając się coraz
większy bazował na układzie relacji i zadań, charakterystycznym dla małego przedsiębiorstwa. W
momencie, w którym stawał się coraz większy, niezbędna stała się konieczność centralizacji funkcji.
Dało to szansę na obniżenie kosztów i ujednolicenie zasad działania. Takie zmiany, jak opisana
powyżej są koniecznością z punktu widzenia organizacyjnego. Jednakże przekształcenie struktury, tak
samo jak wcześniej opisane metody działania, również zmienia kulturę organizacyjną. Ze zmianą
struktury w parze idą też zmiany zakresów obowiązków, sprawiając że pracownicy otrzymują nowe
zadania i nowe obszary odpowiedzialności.
Zmiana struktury organizacyjnej może oznaczać działania sięgające od likwidacji lub tworzenia
nowych stanowisk, przez łączenie działów, aż po totalną przebudowę całych wielkich jednostek
biznesowych. Każda taka restrukturyzacja jest przedsięwzięciem skomplikowanym i wymaga
poświęcenia czasu na jej rzetelne przemyślenie i ocenę konsekwencji. W efekcie przekształcane są
bowiem ścieżki raportowania i zaburzona zostaje dotychczasowa komunikacja. Pracownicy
potrzebują czasu by odnaleźć się w nowym układzie i zbudować skuteczne, produktywne relacje ze
współpracownikami. Wszystko to na pewien czas powoduje obniżenie efektywności firmy.
Zmiana zakresu obowiązków jest zmianą na mniejszą skalę, dotyczy bowiem pojedynczego
pracownika. Jest jednak ‐ z indywidualnego punktu widzenia ‐ często zmianą większą niż
restrukturyzacja, pozostawiająca pracownikom ten sam zakres obowiązków, a tworząc tylko nowe
ścieżki raportowania. Każdy z nas, znając swoją odpowiedzialność przywyka do niej i uczy się
najlepszych sposobów wykonywania swojej pracy. Gdy więc otrzymujemy nowe zadania, musimy nie
tylko je zaakceptować ale też i nauczyć się sprawnie je wykonywać. Będzie to oznaczało przez pewien
czas większą ilość błędów i pomyłek.
W Naprawiksie zarząd zdecydował się na przebudowanie segmentu struktury, łącząc to z
jednoczesnym zmienieniem zakresu obowiązków magazyniera w Trzebnicy. Działanie takie wynikło ze
świadomości, że zwykła rozmowa czy też nawet oficjalny e‐mail od szefa nie wystarczy aby na dłuższą
metę zmienić zachowanie pracownika. Nowa struktura stworzy nowe warunki funkcjonowania,
sprawi, że ludzie będą musieli na nowo zaadoptować się do okoliczności. Jest to bardzo dobry
moment do dokonania symbolicznego „rozmrożenia” i zakomunikowania zasad zmiany. Będzie to
klarowne dla pracowników, których to dotyczy, ale także pozwoli rozpropagować w całej organizacji
wyjaśnienie, usprawiedliwiające zmianę.
Gdy zmienisz strukturę, rozbijesz dotychczasowe ścieżki raportowania. Sprawisz, że ludzie będą
działać wolniej. To, co dotychczas robili odruchowo, teraz będzie wymagało refleksji – aż wszyscy
przywykną do nowej sytuacji. Pod tym względem zmiana struktury nie różni się od zmiany procedur. I
jedna i druga spowoduje konieczność przebudowania zachowań. Uzyskasz jednak inny efekt,
wyraźniejszy i ważniejszy niż przy nowych procedurach.
W organizacjach stanowisko i jego umiejscowienie w hierarchii organizacyjnej jest ważnym
elementem tego, jak bardzo szanowany i ceniony jest pracownik. Nie zawsze jest to wprawdzie
zależność bezpośrednia, poznałem kiedyś prezesa, którzy miał w zakładzie pracy szacunek mniejszy
niż doświadczony majster na produkcji. Jest to jednak sytuacja dość rzadka – a i rodzaj szacunku jest
nieco inny. Generalnie prestiż stanowiska jest powiązany z tym, jak daleko dane stanowisko znajduje
104
się od zarządu. Stąd też, w nomenklaturze firm rekrutacyjnych często pojawiają się takie określenia
jak „B minus 1”, „B minus 2” oznaczające odległość od zarządu (ang. board, stąd B). Często też
istotność stanowiska wynika z tego, jak bardzo jest związane z sednem biznesu firmy – stąd na
przykład dominująca rola dyrektora produkcji w fabryce albo dyrektora sprzedaży w koncernie
farmaceutycznym. Uwzględniając te dwa czynniki i manipulując poprzez nie „wartością” danego
stanowiska mamy możliwość zwiększania jego prestiżu. Będzie to miało dwie konsekwencje.
Pierwszym efektem podnoszenia danego stanowiska w hierarchii, będzie zwiększenie wpływu i wagi
osoby, która to stanowisko zajmuje. Człowiek taki uzyska większą możliwość oddziaływania na całość
firmy, w tym także na jej kulturę organizacyjną. Stąd też prostym narzędziem do wzmacniania
określonego modelu kultury organizacji jest zwiększanie wpływu na organizację tych osób, które się
w ten model wpisują najlepiej. Można to zrobić na dwa sposoby. Pierwszym jest awans ze stanowiska
na stanowisko, drugą zmiana struktury. Awans jest rozwiązaniem łatwiejszym, jednak nie wiąże się ze
zmianami strukturalnymi – dlatego wrócimy do tego wątku później. Drugim sposobem jest zmiana
wartości stanowiska i zmiana jego miejsca w hierarchii. Dokładnie to zrobili Marcin i Andrzej ze
swoim trzebnickim magazynierem – panem Zenonem. Ponieważ jego postawy i wynikające z nich
zachowania były spójne z pożądanymi przez nich elementami kultury organizacyjnej, postanowili je
wzmocnić w firmie, zwiększając wpływ jaki może wywierać pan Zenon. Osiągnęli w ten sposób
potrójną korzyść.
Po pierwsze, ułatwili człowiekowi, którego wpływ chcieli zwiększyć sprawne działanie. W momencie,
w którym będzie miał on w każdym regionie osobę przeznaczoną do raportowania do niego, jego
wpływ na wszystkie regiony będzie ułatwiony poprzez strukturę. Jeżeli chcemy, aby ktoś oddziaływał
na organizację, konieczne jest stworzenie do tego warunków strukturalnych. W przeciwnym razie,
nawet przy najlepszych chęciach naszego „agenta zmiany” będzie mógł on stosować jedynie
narzędzia interpersonalne, a więc zdolność przekonywania, nawiązywania relacji czy modelowania
zachowań poprzez swój przykład. To też sporo, ale nie wystarczająco, jeżeli chcemy wywołać
określoną zmianę. Danie narzędzia w postaci odpowiednio wyeksponowanego miejsca w strukturze i
powiązanych z tym uprawnień, znacząco ułatwi mu działanie.
Po drugie, poprzez awans konkretnego stanowiska, odpowiedzialnego za dany obszar
przedsiębiorstwa zarząd ma możliwość wyraźnie pokazać, które obszary są dla firmy najważniejsze.
W przypadku Naprawiksa stworzenie centralnego magazynu i stanowiska magazyniera, raportującego
bezpośrednio do jednego z członków zarządu wyraźnie pokazuje, jak duża jest waga tego obszaru
firmy. Pan Zenon dzięki temu będzie miał możliwość (a nawet konieczność) częstych kontaktów z
wiceprezesem ds. technicznych, przez co będzie lepiej poinformowany niż wiele innych osób w
organizacji. Da mu to większą władzę i większe możliwości wpływania na organizację i kształtowania
jej zgodnie z uznawanymi przez siebie wartościami. Pokazuje to jednocześnie jak ważne jest aby na
stanowiska bliskie ścisłemu kierownictwu wybierać osoby, realizujące w praktyce te wartości, które
są kluczowe dla kultury organizacyjnej. Jeżeli kierujesz firmą i awansujesz blisko siebie kogoś, kto
będzie chciał wprowadzać zupełnie inną kulturę pracy niż Ty, masz gwarancję konfliktu kulturowego.
Trzecim efektem osiągniętym przez szefów Naprawiksa był wzrost motywacji pracownika, którego
stanowisko uległo zmianie. Jest to efekt, który można uzyskać przy każdym awansie, ale jedynie pod
warunkiem tego, że zmianie zakresu obowiązków (lub zmianie struktury) towarzyszyć będzie bardzo
105
jasna i wyraźna komunikacja, wyjaśniająca dlaczego taka zmiana została dokonana i w jaki sposób
pomoże ona wzmocnić funkcjonowanie firmy. W tym wypadku, szefowie firmy położyli nacisk na
porządek i gospodarność pana Zenona, wyraźnie wskazując, że są to przyczyny, dla których zostaje
mu dana większa odpowiedzialność. W ten sposób gwarantują sobie, że awansowany pracownik,
chcąc wykazać się na nowym stanowisku, będzie realizował dokładnie te wartości, które przełożeni
widzą jako właściwe dla kultury swojej firmy.
Rozmawiałem kiedyś z młodym kierownikiem, który tłumaczył mi jak działają awanse w jego firmie,
na swoim własnym przykładzie. Jako pracownik, zatrudniony na produkcji był bardzo obrotny i
potrafił zawsze znaleźć odpowiednie narzędzia i części do pracy, nawet jeżeli nikt nie zadbał o to, aby
mu je dostarczyć. Pewnego dnia jego przełożony uznał, że szkoda, aby tacy ludzie się marnowali i
stworzył specjalne stanowisko kierownicze, na które go awansował. Świeżo upieczony kierownik,
uznał, że jego to efektem jego zdolności do „kombinowania” i jako przełożony tego samego próbował
uczyć swoich ludzi, sam też, dzięki swoim zdolnościom i wyższej pozycji pozwalał sobie na często
nieregulaminowe zabieranie materiałów z magazynu. Gdy rozmawiałem z jego przełożonym,
usłyszałem, że młody kierownik awansowany został dzięki swojej pracowitości i dbałości o szczegóły,
która sprawiała, że nigdy nie robił fuszerki. Po awansie jednak w opinii swojego szefa, zmienił się do
tego stopnia, że wszyscy zaczęli dochodzić do wniosku, że popełnili błąd, awansując go. Zaczął
wchodzić w konflikty z magazynem i kolegami z innych zmian, najczęściej o części i brak porządku,
jaki po sobie zostawiał. Postrzegał innych kierowników jako „niezaradne ciamajdy”, które nie potrafią
swoim ludziom zapewnić podstawowego wyposażenia, podczas gdy jego szef i koledzy coraz częściej
patrzyli na niego jak na agresywnego buntownika, który nie potrafi dostosować się do zasad
panujących w zakładzie. Było dla mnie fascynujące, jak ci ludzie, rozmawiający ze sobą wiele razy
dziennie, nigdy nie spróbowali się nawet porozumieć w tym tak ważnym temacie – opierając się
wyłącznie na domysłach na temat tego, co sądzi druga strona. W efekcie młody kierownik przez długi
czas był przekonany, że postępuje dobrze i nie rozumiał, dlaczego jego otoczenie coraz częściej ma do
niego pretensje. Potencjalne korzyści z awansu zostały całkowicie zmarnowane, a dobrze
zapowiadający się, sprawny pracownik został – po długim okresie frustracji ‐ w końcu zwolniony. Było
powodem pewnej frustracji też dla mnie, wywołanej tym, że nie potrafiłem wówczas przekonać jego
przełożonego do szczerej rozmowy z podwładnym na temat tego, dlaczego został awansowany i co
robi aktualnie źle. Niestety, dyrektor ów na moje początkowo delikatne, a potem wyraźne
komentarze odpowiadał niezmiennie: „Nie będę się z nim pieścił i gadał po próżnicy. Jak nie umie się
zachować to nikt go nie nauczy”. Cóż, jak widać, nie zawsze wszystko można zmienić.
Historia ta pokazuje, jak łatwo jest popełnić błąd niedoinformowania przy zmianach strukturalnych.
Każda zmiana strukturalna jest przez pracowników analizowana i interpretowana. To naturalna
ludzka reakcja na zmianę – pracownicy chcą rozumieć reguły rządzące organizacją w której pracują,
stąd też będą szukali uzasadnień, które pozwolą im określić, dlaczego właściwie zaszły dane
przekształcenia. Jeżeli nikt im owych uzasadnień w sposób wiarygodny nie przedstawi (najlepiej na
bazując na przykładach pożądanych zachowań), ludzie wybiorą taką interpretację, która będzie
najbardziej spójna z ich światopoglądem. Który to światopogląd wcale nie musi być spójny z
oczekiwaniami kierownictwa.
Podsumowując: zmieniając strukturę firmy lub zakres obowiązków osiągamy trzy ważne efekty: 1)
zmieniamy siłę wpływu poszczególnych osób na naszą organizację, 2) dajemy jasny komunikat,
106
jakie obszary i zachowania są dla nas ważne, 3) zwiększamy motywację pracowników, którzy dzięki
zmianom idą w górę. Pamiętaj jednak, że zmieniając strukturę niemal na pewno obniżysz przez
pewien czas wydajność. Miej też świadomość że zmiana ta musi zostać opatrzona odpowiednią
komunikacją, aby wywarła pożądany efekt.
107
ZMIENIANIE KULTURY PIENIĘDZMI: SYSTEMY PREMIOWE OPARTE NA WSKAŹNIKACH
Jednym z najbardziej popularnych mitów zarządczych jest przekonanie, że tylko pieniądze motywują
pracowników do pracy. Stwierdzenie to jest nieprawdziwe i fakt ten mądrym szefom znany jest od
wieków – a w nauce o zarządzaniu udowodniony został wielokrotnie poprzez badania empiryczne.
Najciekawsze badania w tym temacie przeprowadził Frederick Herzberg, w latach 50tych i 60tych
dwudziestego wieku. Wynika z nich jednoznacznie, że pieniądze mają wpływ na motywację, jest on
jednak znacznie mniejszy niż czynniki takie jak poziom zorganizowania pracy, ciekawość zadania,
uznanie i dobre relacje z przełożonymi i kolegami czy poczucie odpowiedzialności. Co więcej,
pieniądze miały wpływ, określony przez Herzberga jako higieniczny. Oznaczało to, że wynagrodzenie
nie pełniło funkcji pozytywnego motywatora, zwiększającego zaangażowanie, ale za to poczucie
wynagrodzenia nieadekwatnego do pracy poważnie demotywował pracowników. Badania Herzberga
zostały powtórzone w wielu krajach i mimo zaobserwowania pewnych różnic np. między USA a
Japonią, wynikających z tła kulturowego, ich trafność została potwierdzona w wymiarze
uniwersalnym.
Piszę o tym właśnie tutaj, aby wyjaśnić dwie rzeczy. Po pierwsze, dlaczego temat pieniędzy pojawia
się dopiero jako czwarty, po zmianach przestrzeni, procedur czy struktury. Po drugie, chcę upewnić
się, że po przeczytaniu tego rozdziału nie dojdziesz do wniosku, że zmiana kultury jest zjawiskiem
wymagającym wielkich pieniędzy na premie i bonusy. Owszem, przekształcanie kultury oznacza
koszty finansowe, są one jednak skierowane w inne obszary niż wynagrodzenia pracownicze. Wydatki
są bardziej związane z pokrywaniem strat wynikających z obniżenia jakości w okresie zmiany oraz
pokrycia kosztów wykonywania dodatkowych zadań związanych z przekształcaniem kultury.
Szczególnie dużo pracy mają przy tym działy HR, a także zewnętrzni konsultanci. Wynagrodzenia i
premie dla pracowników również mogą stać się częścią budżetu zmian, nie powinny jednak być w
nim kluczową pozycją.
Uczyniwszy te dwa zastrzeżenia, możemy już przejść do tego, w jaki sposób można używać pieniędzy
do zmiany kultury organizacji. Sposób jest dość banalny na poziomie pomysłu, co nie znaczy, że jest
on łatwy do wdrażania. Można go streścić w jednym zdaniu „wynagradzaj zachowania związane z
pożądaną przez ciebie kulturą, nie wynagradzaj (lub nawet karaj) za zachowania niezgodne z nią”.
Jak jednak przełożyć to na język operacyjnych konkretów, niezbędny we współczesnym biznesie?
Jeżeli chcemy nagradzać pracowników za pracę zgodną z nowymi wartościami, jak mamy to
zmierzyć? I czy to w ogóle da się zmierzyć?
Odpowiedź brzmi: tak, da się. Współczesny biznes wypracował setki, jeżeli nie tysiące wskaźników,
pozwalających dość precyzyjnie określić, na ile działania pracowników przynoszą pożądane efekty.
Wskaźniki te odnoszą się zarówno do skuteczności zarządzania pieniędzmi (i ich pomnażania), ale też
do ilości produkowanych towarów czy wykonywanych usług, a nawet do ich jakości.
Kilka lat temu, wracając wraz z paroma kolegami z którejś konferencji zatrzymałem się w
przydrożnym McDonaldzie na szybki posiłek w drodze. Tego dnia grała Wielka Orkiestra Świątecznej
108
Pomocy i niemal wszystkie stoliki były zajęte. Udało nam się znaleźć tylko jeden, wciśnięty pod ścianę
tak, że nikt nie chciał tam usiąść. Gdy zajęliśmy tam już miejsca, upychając na wąskiej przestrzeni
wszystkie frytki i burgery, odkryliśmy, że dzięki położeniu stolika mamy doskonały widok na wnętrze
kuchni, w tym także na białą tablicę, na której kierownik zmiany pisał komunikaty dla pracowników.
Na tablicy widniał wielki napis: „Dzisiaj jest WOŚP, więc będzie tłum, ale damy radę. Na dzisiaj
ambitny cel: średnie zamówienie w wysokości 21 zł. Wierzę w Was. ”. Napis ten był z pewnością
widoczny dla wszystkich pracowników, kręcących się po wewnętrznej stronie lady, ale z gości byliśmy
jedynymi, którzy mogli go zobaczyć. Zaintrygowani, zaczęliśmy przyglądać się obsługującym gości
kasjerom. I nagle mnóstwo ich wcześniejszych zachowań, uśmiechów, pozornie niewinnych pytań w
stylu „Może jednak powiększymy ten zestaw”, „A co pan powie jeszcze na dodatkową sałatkę? Dzisiaj
są świetne” złożyło się w jedną wyraźną całość. Funkcją kasjerów nie było wyłącznie nabijanie
rachunków i wymienianie produktów na pieniądze. Pełnili oni także rolę sprzedawców. Gdy to
zrozumieliśmy, zaczęliśmy z rosnącą fascynacją katalogować w rozmowie ich zachowania, szybko
identyfikując lepszych i słabszych. Patrzyliśmy także jak kierownik chodzący pomiędzy nimi, dbał o ich
motywację, chwaląc po wyjątkowo dużym zamówieniu, pomagając przekonać wspólnie klienta do
większego zakupu czy też klepiąc pocieszająco po ramieniu, gdy kilka kolejnych osób nie chciało
dodatkowych frytek. Biznes, nastawiony na sprzedaż działał wyjątkowo sprawnie, ponieważ widać
było, że sprzedawcy i kierownik dążą do tego samego. Gdy porównywaliśmy sobie ten obraz z
wieloma innymi barami szybkiej obsługi, w których w owym czasie zdarzyło nam się jadać, zdaliśmy
sobie sprawę, że mamy do czynienia z lokalem wyjątkowo dobrze zarządzanym – nigdzie indziej nie
widzieliśmy równie spójnego, celowego działania, nastawionego na osiągnięcie sukcesu w realizacji
tej jednej konkretnej wartości, jaką tutaj była ilość produktów sprzedawanych jednemu klientowi.
Kluczem do sukcesu wskaźnika jest określenie, czy będzie on realnie mierzył to co osoba mierząca
chce kontrolować. W przypadku McDonaldsa kierownikowi było bardzo łatwo określić mierzalną
wyraźną wartość. Była nim kwota wartości sprzedaży. Ale nawet tutaj kierownictwo miało do wyboru
sporo innych wskaźników. Mogli operować ilością sprzedanych produktów, procentem wyjątkowo
dużych zamówień czy po prostu samą ilością zamówień. Wskaźnik, który został wybrany wydawał się
nam jednak optymalny. Dyskutowaliśmy wtedy, czy zastosowanie ilości zamówień nie byłoby lepsze –
po chwili obserwacji kolejki doszliśmy do wniosku, że jednak nie. Żaden klient nie wychodził bowiem,
widząc kolejkę, co oznaczało, że każdy kto wszedł do baru wykonywał zakup i bez działań
marketingowych nie było możliwe zwiększenie ilości sprzedaży. Traktując więc ilość klientów jako
ograniczony zasób jedyną możliwością było zwiększanie wolumenu sprzedaży na każdego z nich.
Na początku poprzedniego rozdziału, opisałem jak w Naprawiksie zarząd wprowadził dwa wskaźniki:
sprawności i zadowolenia klientów. Opiszę wskaźnik sprawności jako przykład tego, jak pozornie
niemierzalne elementy funkcjonowania firmy można sprowadzić do funkcji matematycznej. Wskaźnik
sprawności liczony był poprzez podzielenie miesięcznego dochodu przez średni czas naprawy, ilość
ludzi w warsztacie i ilość napraw. Formuła wyliczania tego wskaźnika wygląda następująco:
Sprawność = Dochód miesięczny / (średni czas naprawy w dniach x ilość ludzi zatrudnionych w
warsztacie x 1/2 ilości napraw)
109
Pracownicy oddziału otrzymują premie, jeżeli wskaźnik SPR (Sprawności) przekroczy pewną wartość
graniczną. Premie te są równe dla wszystkich pracowników, ponieważ wszyscy są w stanie
zaangażować się w jego podwyższanie. Podwyższyć wskaźnik mogą na trzy sposoby:
1. Zwiększając dochód miesięczny (a więc przyciągając więcej klientów z droższymi naprawami)
2. Skracając średni czas naprawy
3. Przyjmując mniej napraw, ale za to bardziej dochodowych
Wskaźnik ten zależy od wszystkich pracowników. Obsługa klienta, rozmawiająca z nim przy wejściu
może go zachęcić lub zniechęcić swoim zachowaniem. Warsztat jest w stanie skracać czas napraw.
Magazyn poprzez posiadanie odpowiednich części również wpływa na szybkość naprawy. Menedżer
decyduje o ogólnej organizacji pracy i motywacji swoich ludzi, wpływając na wszystkie aspekty ich
pracy.
Każdy element wskaźnika ma swój sens. Dochód gwarantuje, że pracownicy będą dbali o
powiększanie najważniejszego finansowego wskaźnika przedsiębiorstwa. Czas obsługi wpływa na
zadowolenie klientów. Włączenie w to ilości napraw sprawia zaś, że jest niemożliwe osiągnięcie
wysokiego wskaźnika poprzez branie wyłącznie drobnych, mało dochodowych zleceń. Celem
właścicieli jest bowiem specjalizacja firmy w bardziej skomplikowanych trudniejszych naprawach, w
sektorze tym bowiem jest mniejsza konkurencja. Aby jednak nie zaniedbywać przynajmniej aktualnie
drobniejszych klientów, zarząd osłabił wagę tego czynnika dodając przed nim ułamek 1/2. Oznacza to,
że skrócenie czasu napraw o jedną czwartą będzie miało taki sam wpływ na wskaźnik jak
zmniejszenie ilości klientów o połowę, przy zachowanym poziomie dochodów.
Drugim wskaźnikiem jest wskaźnik zadowolenia klientów. Wyliczany on jest jeszcze prościej, dzieląc
ilość napraw przez ilość reklamacji. Również i tutaj, przekroczenie ambitnie wyznaczonego progu
oznacza premię dla pracowników. Wskaźnik ten jest komplementarny do poprzedniego i jego celem
jest upewnienie się, że pracownicy nie będą obniżali jakości pracy, aby skrócić czas napraw. Gdyby go
nie było, w warsztacie dla pewności uzyskania premii z pierwszego wskaźnika, technicy mogliby
wypuszczać produkty naprawione częściowo lub okłamując klienta w kwestii tego, co zostało
zrobione. Stworzenie drugiego wskaźnika, wymagającego wysokiej jakości daje zabezpieczenie przed
tym, co zdarzyło się w Naprawix na początku jego drogi, w oddziale opolskim.
Na początku rozdziału piątego zarząd doszedł do wniosku, że do wskaźnika sprawności będzie chciał
dodać czynnik magazynowy. Dodany on zostanie jako składowa dzielnika (prawej strony równania), w
postaci wartości stanu magazynu. W ten sposób zmniejszanie ilości stanu magazynu sprawi, że
pracownicy będą mogli podwyższać swój wynik.
Aby wskaźniki były skuteczne nie mogą być zbyt skomplikowane, zwłaszcza w odniesieniu do
prostych stanowisk liniowych. W jednej z fabryk samochodowych, w której doradzałem działowi HR
widziałem przy taśmach produkcyjnych wielkie tablice, na których cały czas widoczna była liczba
silników, które miały być wyprodukowane w ciągu dnia oraz informacja o tym, czy w bieżącym
momencie jest opóźnienie, wynik zgodny z planem czy też ponad plan. Pracownicy, z którymi
rozmawiałem mówili, że liczby te mają kolosalny wpływ na ich styl pracy, stanowiąc najważniejszą
informację zwrotną, cały czas dostępną, na temat tego, czy nadążają za oczekiwaniami pracodawców.
110
Nie brakło oczywiście także i takich, którzy wyrażali swoje niezadowolenie z tego, że są w ten sposób
poganiani do pracy. Nie ulega jednak wątpliwości, że fabryka ta była niezwykle skuteczna w produkcji
i cały czas zwiększała swoje osiągi, w stosunku rok do roku (co jest nota bene kolejnym wskaźnikiem).
Wynikało to moim zdaniem, oprócz wielu innych rzeczy właśnie z prostoty owego podstawowego
wskaźnika, widocznego cały czas dla wszystkich obecnych w fabryce. Dawał on poczucie
namacalności efektów nawet najprostszych działań, ale też i odzwierciedlał natychmiast wszelkie
błędy i zaniechania.
Wskaźniki niosą ze sobą dwie ważne wartości dodane dla pracowników. Pierwszą z nich jest
motywacja, drugą informacja o priorytetach ich firmy. Motywacja wynika z połączenia informacji
zwrotnej i szansy na nagrodę. Wiedza o tym, jak oceniana jest nasza praca – a więc informacja
zwrotna ‐ jest elementem uzyskiwania uznania. Perspektywa ta nawiązuje do behawioryzmu i chociaż
ludzie są znacznie bardziej skomplikowani niż słynne psy Pawłowa czy szczury w labiryncie, to wiele
mechanizmów pozostaje takich samych. Satysfakcja z wyniku lub jej brak stanowi emocjonalną
nagrodę lub karę, co samo w sobie jest skutecznym elementem motywacyjnym. Jeżeli system
wskaźników zostanie dodatkowo powiązany z systemem premiowym, daje to bardzo konkretne
bodźcie, skłaniające pracowników do wykonywania czynności prowadzących dokładnie do
zamierzonych przez kierownictwo celów.
Drugą wartością dodaną jest informacja. W mojej opinii jest ona jeszcze cenniejsza niż funkcja
motywacyjna. Pracownicy obserwując wskaźniki wyrabiają sobie wyraźną opinię na temat tego, co
jest najważniejsze dla ich firmy i mają jasne kryteria, którymi mogą się kierować organizując swoją
pracę. Wskaźniki są bardzo ważnym uzupełnieniem celów stawianych pracownikom i wprowadzają
do nich element mierzalności, postulowany przez Petera Druckera poprzez słynny akronim SMART –
sposób stawiania celów. Jednocześnie zaś, w przeciwieństwie do sterowania ręcznego przez
kierownika, wyznaczającego pracownikom każde posunięcie, wskaźniki dają niemal taką samą
gwarancję wykonywania pracy zgodnej z celami firmy, jednocześnie uwalniając ogromny potencjał
kreatywności i autonomii pracownika. Świadomość celu daje pracownikowi szanse na samodzielne
tworzenie usprawnień, które pozwoli mu na osiąganie lepszych wyników. Dlatego też wskaźniki są
bardzo ważnym sposobem zarządzania menedżerami przez ich przełożonych. Menedżerowie jako
osoby odpowiedzialne za organizację otaczających ich obszarów, mając wskaźniki, mają dokładną
informację, w jaką stronę powinni reorganizować podlegający im obszar firmy. Wątek ten najlepiej
został moim zdaniem opisany przez Petera Druckera w jego najsłynniejszej książce „Praktyka
zarządzania”, w której wprowadził koncepcję zarządzania przez cele.
Wskaźniki współtworzą kulturę organizacyjną. Z jednej strony pomagają kształtować zachowania
pracowników, z drugiej mogą być dla nich jedną z podstaw kształtowania się wartości zawodowych, a
nawet podstawowych przekonań. Będzie to – tak samo jak w poprzednich przypadkach – szczególnie
skuteczne w momencie, w którym wprowadzaniu wskaźników będzie towarzyszyła jasna i klarowna
komunikacja, tłumacząca dlaczego akurat ten, a nie inny sposób oceny skuteczności działania został
przyjęty przez kierownictwo i czemu ma służyć.
Tworzenie adekwatnych wskaźników jest trudne. Podstawowym problemem jest to, że pracownicy
bardzo mocno przywiążą się do postawionych przed nimi celów i będą samodzielnie szukali
sposobów ich realizacji. To oczywiście dobrze, ale może też prowadzić ich do znajdowania takich
111
sposobów realizacji wskaźników, które będą negatywnie działały na rzecz firmy – tak jak możliwość
wykonywania gorszych jakościowo napraw, aby utrzymać wysoki wskaźnik szybkości. Jednocześnie
zaś nie można otoczyć ludzi zbyt wieloma wskaźnikami, ponieważ pogubią się w nich i nie będą
potrafili określić, na którym z nich powinni się skoncentrować. Bardzo wiele wskaźników istnieje w
praktyce biznesowej lub w dostępnej literaturze ‐ dotyczy to zwłaszcza zakresu finansów. W wielu
wypadkach przekształcanie kultury organizacyjnej będzie jednak wymagało wprowadzania
mierzalnych celów również w obszarach niefinansowych, związanych na przykład z jakością obsługi
klienta, czy też oszczędnością.
Zdarzyło mi się niestety widzieć więcej niż jeden przykład sytuacji, w których wskaźniki frustrowały
pracowników i wiązały im ręce, koncentrując ich uwagę na długoterminowo niekorzystnych
aspektach działania. Doskonałym przykładem jest wiele wskaźników sprzedażowych, wymuszających
na sprzedawcach określoną „cyfrę”, a więc określoną wartość sprzedaży, na przykład sprzedanie
produktów wartych milion złotych w ciągu roku. Ma to sens w przypadku produktów gotowych, po
prostu dostarczanych klientowi. Gdy jednak zastosowała go firma telekomunikacyjna, dla której
kiedyś prowadziłem szkolenia, pracownicy opowiadali mi, jak sprzedawcy okłamywali klientów co do
możliwości technicznych, obiecywali zastosowanie niedostępnych lub wręcz nieistniejących
technologii, aby tylko nakłonić ich do podpisania umowy – byli bowiem wynagradzani między innymi
w zależności od tego, ile podpisanych umów dostarczyli do firmy. Oczywiście później działy
techniczne i monterzy wysyłani na miejsce musieli tłumaczyć się przed klientem, który wściekał się i
najczęściej zrywał umowę, tracąc dobre zdanie, jakie wcześniej miał o firmie. Czynnik zerwanych
umów nie był jednak uwzględniany w wynagrodzeniu sprzedawców, co powodowało, że nie mieli oni
żadnej informacji zwrotnej z otoczenia, że działają niewłaściwe. Jest to smutny przykład tego, że
osoby tworzące wskaźniki dla jednego działu czy departamentu powinny uwzględniać szerszy
kontekst i zastanawiać się, jak dany wskaźnik wpłynie na całościowe funkcjonowanie organizacji.
Podsumowując: wskaźniki pełnią podwójną rolę w organizacji. Z jednej strony motywują
pracowników, z drugiej stanowią dla nich ważną informację o tym, jakie są priorytety i wartości
organizacyjne. Stworzenie właściwych wskaźników nie jest jednak proste i wymaga szczegółowego
przemyślenia i uwzględnienia zarówno możliwych zachowań pracowników, jak i interesu całej
organizacji.
SYSTEMY OCEN OKRESOWYCH
Ostatnim sposobem strukturalnego kształtowania kultury, który tutaj omówimy jest wprowadzanie
lub zmienianie systemów ocen okresowych. Systemy te opierają się na regularnie prowadzonych
przez przełożonych rozmowach z podwładnymi. W trakcie tych spotkań przełożony wystawia
podwładnemu oceny, opisujące w różnych kategoriach jak dobrym był on pracownikiem. Oceniane
mogą być twarde wyniki – takie jak ilość wykonanej pracy, osiągnięte sukcesy czy też zauważone
błędy, ale również bardziej miękkie czynniki, takie jak proaktywność albo skuteczność komunikacji.
Celem systemu ocen jest dostarczenie pracownikowi informacji zwrotnej. Informacji tej powinien
udzielać przełożony, jako osoba, która pracownika zna, obserwuje regularnie i od której zależy awans
lub podwyżka. Dzięki tej informacji pracownik jest w stanie poprawiać swoje błędy i wzmacniać te
zachowania, które są od niego oczekiwane.
112
Aby system ocen okresowych mógł działać sprawnie, ważnych jest kilka czynników. Po pierwsze
pracownik musi wcześniej wiedzieć, za co będzie oceniany. Informacje o tym powinien otrzymać na
samym początku zatrudnienia. Jeżeli nikt mu nie wyjaśni czego się od niego oczekuje, pierwsza
rozmowa okresowa będzie dla niego trudnym i emocjonalnie nawet traumatycznym przeżyciem,
ponieważ może się okazać, że cały swój wysiłek wkładał nie w to, czego wymagał jego przełożony.
Niestety, zdarza się, że firmy wprowadzając oceny okresowe informują pracowników tylko o tym, że
będą one miały miejsce, ale nie dając im żadnych informacji na temat tego, czego mogą się
spodziewać.
Tymczasem dostarczenie informacji o tym, co będzie oceniane, jest kluczowe z punktu widzenia
kształtowania kultury organizacyjnej. Informacja ta tworzy wartość dodaną na trzy sposoby,
podobnie jak wskaźniki. Po pierwsze w miękki sposób „wymusza” zachowania zgodne z
oczekiwaniami pracodawcy. Po drugie, powoduje, poprzez opisany wcześniej mechanizm redukcji
dysonansu poznawczego, zmienianie nastawienia do wykonywanej pracy i zinternalizowanie
wartości, oczekiwanych przez pracodawcę. Po trzecie pozwala pracownikom na zdobycie jasnych
informacji, w jaki sposób powinni wykonywać swoją pracę, a także – jeżeli przełożeni potrafią dobrze
przekazać taki komunikat – dlaczego jest to ważne z punktu widzenia firmy i jak stanowisko
pracownika wpisuje się w całość jej funkcjonowania.
Drugim ważnym elementem ważnym dla sprawnego funkcjonowania systemów ocen okresowych
jest przygotowanie osób, które te oceny będą dawać. Ocenianie ludzi nie jest wcale łatwą sztuką –
mógł się o tym przekonać każdy, kto chociaż raz prowadził zajęcia w szkole lub na uczelni. Jeszcze
trudniejsze jest przekazywanie informacji o ocenie i umiejętność takiego jej uzasadnienia, aby druga
osoba dobrze zrozumiałą dlaczego dostała taką a nie inną ocenę. Zwłaszcza w przypadku ocen
negatywnych ‐ a takie również trzeba od czasu do czasu ludziom dawać.
Wizytowałem kiedyś spotkanie kierownika, pracującego z grupą projektową. Częścią jego kontraktu
było przygotowanie grupy do samodzielnej pracy, po jego odejściu. W związku z tym, oprócz
realizowania bieżących zadań, część czasu poświęcał na stawienie przed grupą różnych zadań
treningowych, a następnie oceniał jak im poszło. Już w pierwszych minutach spotkania zdałem sobie
sprawę, że ów kierownik ‐ trener nie ma żadnego posłuchu ani szacunku w grupie. Zaintrygowało
mnie, dlaczego tak jest – było to już piąte spotkanie, więc założyłem że podczas poprzednich musiał
coś zrobić źle. Długo nie musiałem czekać, aby zrozumieć o co chodziło. Dawał on uczestnikom
informację zwrotną i oceniał ich pracę wyłącznie w pozytywach. Nawet gdy kiepsko im poszło z
zadaniem nie zdobył się na uświadomienie im, co zrobili źle. Po zajęciach spytałem go, dlaczego tak
robi. Powiedział mi, że nauczono go ostatnio na szkoleniu, że ludzi przede wszystkim należy chwalić,
nie ganić, bo buduje to lepszą motywację. Cóż… miał trochę racji, ale jednak robił bardzo duży błąd.
Chwalenie jest ważnym czynnikiem motywującym, jednak gdy nie towarzyszy mu od czasu do czasu
również jakaś krytyka, bardzo szybko wartość pochwał się dewaluuje, a chwalący traci zaufanie
podwładnych.
Piszę o tym, ponieważ widziałem więcej niż raz osoby oceniające za pomocą systemów ocen
okresowych, które dawały pracownikom jedynie pozytywne oceny. Powody bywały różne. Niekiedy
kierownicy bali się efektu negatywnej oceny dla pracownika i byli przekonani, że obniży to jego
motywację. Inni sądzili, że nie wypada otwarcie wprost krytykować człowieka, z którym się na co
dzień pracuje. Byli wreszcie tacy, którzy nie rozumieli idei systemu ocen okresowych i jako wyraz
113
swojego protestu przeciwko temu, że zmuszano ich do oceniania stawiali wyłącznie oceny
pozytywne.
Wprowadzanie systemu ocen okresowych jest trudnym i czasochłonnym procesem. Jeżeli
kierownictwo chce to zrobić w swojej firmie, z pewnością warto – da to konkretne mierzalne zyski.
Będzie trzeba jednak na nie poczekać, a przedtem zmierzyć się z różnymi trudnościami, wynikającymi
z połączenia niezrozumienia i obaw. Ale warto. Na dłuższą metę systemy ocen okresowych są jednym
z najpotężniejszych narzędzi, pozwalających bardzo precyzyjnie i w mierzalny sposób kształtować
kulturę organizacyjną.
Podsumowując: systemy ocen okresowych, podobnie jak wskaźniki, umożliwiają informowanie
pracowników o oczekiwaniach, stawianych im przez ich przełożonych. Pozwalają poprzez to
kształtować kulturę organizacyjną, zmieniając wszystkie jej poziomy – od zachowań pracowników,
przez ich postawy aż po wartości i podstawowe założenia. Jest to bardzo skuteczne narzędzie, ale
koszty i wysiłek związany z jego wprowadzaniem jest bardzo wysoki i wymaga dużego poziomu
wiedzy i świadomości osób przewodzących zmianie.
DO PRZEMYŚLENIA:
1. W rozdziale tym omówionych zostało kilka różnych metod kształtowania kultury za pomocą
zmian warunków i organizacji pracy. Wyobraź sobie teraz jedną zmianę kultury, którą
chciałbyś wprowadzić w swojej firmie i zaproponuj jedną lub więcej strukturalnych metod,
które będą do tego adekwatne.
2. Pomyśl, jakie inne strukturalne metody kształtowania kultury jesteś w stanie wymyślić?
Jakimi innymi narzędziami można wpływać zachowania pracowników, tak aby poprzez
redukcję dysonansu poznawczego kształtować ich postawy?
114
ROZDZIAŁ 7 MIĘKKIE KSZTAŁTOWANIE KULTURY
‐ Panie Arturze, jest pan jednym z naszych najlepszych pracowników – Andrzej uśmiechnął się do
młodego chłopaka – ja wprawdzie nie miałem możliwości z panem pracować, ale pana kierownik
bardzo pana ceni, a wszyscy inni, z którymi pan współpracował też bardzo sobie pana chwalą. Nie
mówiąc o tym, że Pański magazyn jest w kraju drugim najlepiej zarządzanym.
‐ Drugim – Artur spojrzał z lekkim zaskoczeniem – a kto ma pierwszy?
‐ Pewien bardzo wyjątkowy człowiek. Pozna go pan, bo jeżeli zgodzi się pan na naszą propozycję,
będziecie ze sobą ściśle współpracować.
‐ Teraz mnie pan zaintrygował, panie prezesie.
‐ Tym lepiej – uśmiech Andrzeja stał się jeszcze szerszy – a czy pańskiemu zaintrygowaniu towarzyszy
także chęć rozwoju?
‐ Oczywiście, zawsze.
‐ No to będzie miał pan szansę. Nasza firma się rozwija i zmienia. Potrzebujemy sensownych osób,
takich jak pan, abyście byli liderami zmian.
Artur oblizał wargi i pokiwał głową.
‐ Zamieniam się w słuch.
***
Artur siedział na stołku, przy tablicy. Naprzeciwko niego, trzech jego rówieśników patrzyło na
rozrysowany schemat.
‐ I dokładnie tak powinno to działać – powiedział – w ciągu pół roku jesteśmy w stanie dojść do
momentu, w którym nie tylko będziemy w stanie się wymieniać częściami, ale doprowadzimy do tego,
że tak naprawdę centralny magazyn nie zrobi żadnej różnicy jeżeli chodzi o czas obsługi klientów
‐ No dobra – jeden z siedzących spojrzał na tablicę – to firma dzięki temu zaoszczędzi. A co my z tego
będziemy mieli? Z tego co nam powiedziałeś, to my będziemy musieli usiąść za kółkiem i jechać na
przykład sto kilometrów, żeby dowieźć części do innego miasta.
‐ Cóż – Artur wziął się pod boki – może przede wszystkim to, że firma będzie się rozrastać. A więc w
momencie, w którym się będzie rozrastać, będzie zatrudniać więcej ludzi, my też będziemy iść w górę.
Macie ochotę całe życie siedzieć na magazynie?
‐ No pewnie, że nie – bąknął jeden z pozostałych
‐ Ja też niespecjalnie. To fajna robota, lubię ją, ale w pewnym momencie będzie trzeba iść dalej, nie?
‐ Prawda.
‐ No właśnie. A jak teraz się zepniemy trochę i przeprowadzimy te zmiany, zobaczcie jakie załapiemy
doświadczenie. I czy tutaj, czy gdzieś indziej, zawsze się to nam opłaci.
‐ W sumie trochę racji jest.
‐ No właśnie
***
‐ I jak panie Zenonie – zapytał Marcin – sprawdza się nasz młody zdolny?
‐ Ano sprawdza. Ja już za stary jestem, żeby jeździć po kraju i tak ze wszystkimi gadać. Ale on ma
energię.
115
‐ I gadane.
‐ I gadane. Jak słuchałem, jak z nimi rozmawiał, to każdego by przekonał.
‐ A pan jak stoi z przygotowaniem list zakupowych i rozmowami z dostawcami.
‐ Panie Marcinie, jak powiedziałem, że zrobię, to jest zrobione. Chce pan zobaczyć?
‐ Pewnie, że chcę.
‐ To niech pan spojrzy.
***
Artur wysiadł z auta, wszedł do knajpy i podszedł do swojej dziewczyny.
‐ I jak? – zapytała go, gdy już się przywitali – wszystko dobrze poszło? Opowiadaj.
‐ Pewnie, że dobrze – wyprężył się z dumą – długo wszystko omawialiśmy z panem Zenonem, to jak
mogło nie wyjść. Nie było ani jednego pytania, na które nie dałbym rady fajnie odpowiedzieć.
‐ Przekonałeś ich.
‐ Jasne, że tak. Wiesz, to naprawdę ma sens, co robimy.
‐ A dla ciebie to szansa.
‐ Nawet nie wiesz jaka. Prezes mi obiecał, że jeżeli w ciągu roku uda nam się doprowadzić do tego, że
w magazynach ilość części spadnie o połowę, dostanę premię w wysokości trzykrotnego miesięcznego
wynagrodzenia. I to tego nowego.
‐ Fajnie. Kupisz mi coś?
‐ Pewnie. Ale wiesz, nie kasa jest najważniejsza.
‐ A co?
‐ To jest wyzwanie. Wiesz, przekonać ich wszystkich, znaleźć sposoby, żeby rozwiązać problemy…
wiesz, oni dzisiaj naprawdę zadali parę dobrych pytań. Sporo jeszcze rzeczy musimy rozpracować. Ale
powiem ci, że podoba mi się to. Taka zabawa, jak to wszystko poskładać razem do kupy, żeby
działało.
Dziewczyna spojrzała na niego z uśmiechem i tkliwością w oczach, po czym przytuliła się do niego.
***
W poprzednim rozdziale opisałem kilka sposobów na strukturalne zmienianie kultury organizacyjnej.
Jednak same strukturalne zmiany nie zagwarantują zaangażowania pracowników. Co gorsza, bez
dodatkowego, bardziej miękkiego wsparcia mogą spowodować wytworzenie się dwóch kultur:
oficjalnej, reprezentowanej przez ścisłe kierownictwo i nieoficjalnej, realizowanej w praktyce przez
pracowników. Pracownicy wówczas będą uciekać się do tak zwanego rozdwojenia roli na formalną i
nieformalną. W rozmowach z kierownictwem lub oficjalnych deklaracjach będą zgadzali się ze swoimi
szefami. Jednocześnie między sobą, w prywatnych rozmowach między pracownikami albo poza pracą
ze znajomymi czy rodziną będą mówić zupełnie inne rzeczy. Taka sytuacja występuje w bardzo wielu
firmach, które nie potrafiły w skuteczny sposób przekonać ludzi do zmian kulturowych, kreowanych
przez zarządy. W efekcie mogło dochodzić do krótkich spięć, ale także długoterminowych
pozycyjnych wojen, w których żadna ze stron nie była w stanie ustąpić, wyniszczając firmę.
Pierwszym sposobem zmieniania kultury jest wymuszanie zmiany poprzez przekształcanie struktury,
wymuszającej określone zachowania. Drugim sposobem jest działanie, które wcześniej określiłem
116
jako „miękkie”. Różni się ono od twardego tym, że nie wymusza zachowań poprzez rozkazy
organizacyjne, takie jak procedury, wskaźniki czy zmiany przestrzeni, ale próbuje przekonywać do
poprzez rozmowy, inspirowanie i uczenie. Miękkie przekształcanie kultury daje pracownikom
znacznie większe poczucie sprawstwa i bardziej angażuje ich w proces zmian, dając poczucie, że są jej
współautorami.
Powód jest prosty. Miękkie przekonywanie do nowej kultury daje pracownikom możliwość
świadomego podjęcia decyzji o zaangażowaniu się w proces jej zmieniania. A poczucie decyzyjności
znacząco zwiększa zaangażowanie i motywację. Z punktu widzenia kierownictwa jednak jest to
zawsze działanie do pewnego stopnia ryzykowne. Danie pracownikom wyboru wiąże się z opcją tego,
że mogą zdecydować się iść w stronę przeciwną do zamierzonej przez szefów. Dlatego też zwykle
przekształcanie kultury realizowane jest dwutorowo. Z jednej strony poprzez twarde narzędzia,
opisane w poprzednim rozdziale kierownictwo wyznacza kierunek, a jednocześnie poprzez miękkie
przekształcenia daje pracownikom możliwość wybierania sposobu, w jaki będą realizować te zmiany.
Wśród miękkich metod przekształcania organizacji wyróżniłem cztery najwyrazistsze. Mogą one
wspierać się nawzajem – tak samo jak twarde, strukturalne sposoby kształtowania kultury
organizacyjnej. Stanowią także ich doskonałe uzupełnienie, gwarantując, że dzięki połączeniu działań
przekształcenie stanie się realnym efektem, nie zaś jedynie potencjalnym zamiarem. Sposoby te to
(1) identyfikowanie liderów zmian, (2) przekształcanie poprzez osobisty przykład, (3) szkolenia,
coaching i inne formy nauczania, (4) zmienianie dominującego języka dyskursu w organizacji.
IDENTYFIKOWANIE LIDERÓW ZMIAN
Jedną z podstawowych lekcji, jakiej doświadcza każdy menedżer próbujący przekształcać większy
obszar jest to, że sam nie będzie w stanie wiele zdziałać. Kluczowe jest zaangażowanie w zmianę
także jego podwładnych, osadzonych w różnych częściach i na różnych poziomach organizacji. Osoby,
które nie tylko będą wykonywały swoją pracę w sposób zgody z nową kulturą, ale także będą zdolne
przekonywać do tego innych są dla takiego transformacyjnego menedżera niezwykle cenne. Z
perspektywy teorii zarządzania nazywani są oni liderami zmian (choć socjolog powiedziałby raczej
„agentami zmiany” lub „neofitami”). Niezależnie od nomenklatury są to osoby, które do tego stopnia
są przekonane do nowego sposobu działania, że będą poświęcać swój czas i wysiłek aby przekonać
innych do zmiany postaw i wartości, a także pomogą im w praktycznych sytuacjach, ucząc nowych
zachowań.
Jednym z moich rozmówców podczas badań do doktoratu był doświadczony, mądry dyrektor
produkcji. Opowiadał mi on, jak wyglądała jego pierwsza praca. Na początku lat dziewięćdziesiątych
pracował on wówczas na stanowisku projektanta, odpowiedzialnego za tworzenie rysunków
technicznych i planów nowych części, które następnie były przekazywane klientom. Trafił on do firmy
w okresie wielkich zmian. W Polsce były właśnie wprowadzane pierwsze komputery, umożliwiające
zupełnie nowy sposób projektowania. Była to zmiana o charakterze całkowicie rewolucyjnym. Nie
tylko przyspieszała ona pracę, ale zmieniała całkowicie jej proces. Jeden pracownik był w stanie
zaprojektować coś, z czego korzystać mogli inni, bez konieczności samodzielnego rysowania każdej
części. Zwiększało to poziom współpracy, ale też i wymagało nauczenia się zupełnie nowego
podejścia do swoich współpracowników. Mój rozmówca był najmłodszym z zatrudnionych
117
pracowników – dzięki temu najłatwiej było mu przekonać się do pracy z komputerem, ponieważ nie
musiał się od niczego odzwyczajać. Co ważniejsze jednak, gdy sam nauczył się już z nim pracować,
powoli zaczął przekazywać swoją wiedzę starszym kolegom. W krótkim czasie był w stanie przekonać
wszystkich, nawet najbardziej opornych. Widział też wdzięczność swojego szefa, który był racjonalnie
przekonany do sensu zmian, ale nie potrafił ich do końca sam wprowadzić. Uświadomiło mu to, jak
ważne jest znalezienie kogoś zaangażowanego wśród pracowników, kto pomoże wdrożyć nową
technologię. Dlatego też dzisiaj, gdy kieruje całym wielkim zakładem, zawsze gdy wprowadza zmiany,
razem z podległymi mu kierownikami znajdują wśród pracowników liderów opinii i od nich zaczynają
proces przekonywania. W efekcie wprowadzanie nawet najtrudniejszych zmian odbywa się bez
znaczącego oporu, ponieważ pracownicy akceptują je, pod wpływem oddziaływania swoich lokalnych
autorytetów.
Liderzy zmiany mogą mieć formalny lub nieformalny status. Oznacza to, że albo otrzymają
odpowiednie stanowisko, narzędzia i uprawnienia, albo też będą przekonywali innych osobistym
wpływem. Wbrew pozorom przewaga pierwszej formy nie jest tak duża, jak mogłaby się wydawać.
Wyróżnione stanowisko i uprawnienia tworzą bowiem pewną barierę wokół pracownika i mogą
obniżać jego wiarygodność wśród kolegów i koleżanek. Podstawową funkcją liderów zmiany jest
bowiem to, że muszą oni przynależeć do środowiska, które chcemy zmienić. Czy chodzi o zmianę
postaw na hali fabrycznej, czy też przekształcenie systemu wartości gangu osiedlowego (który w
pewnych warunkach można traktować jako wstępną formę organizacji), najlepiej będzie w stanie to
zrobić ktoś od środka. Kierownicy, czy wyróżnieni liderzy zawsze będą traktowani przez pracowników
z pewnym sceptycyzmem – w przeciwieństwie do swoich „zwykłych” kolegów.
Danie formalnych uprawnień znacząco jednak zwiększy możliwości oddziaływania danego
pracownika. Będzie stanowiło dla niego najczęściej wyróżnienie – zwłaszcza, gdy zostanie mu jasno
przekazane dlaczego je otrzymuje i czego się od niego w związku z tym oczekuje. Przykładem takiego
lidera zmiany jest Artur z Naprawiksa – młody, zdolny pracownik, który dzięki otrzymaniu specjalnego
statusu ma możliwość przekonywać innych pracowników o zaletach nowego systemu. Kierownictwo
firmy nie tylko dało mu zwiększony zakres obowiązków, ale pokazało także nagrodę czekającą za
sukces oraz wyposażyło w narzędzia do realizacji celów: samochód służbowy, czas przeznaczony na
wyjazdy, przygotowanie i przeszkolenie. W efekcie ich lider zmiany był w stanie jeździć po całym
kraju, spotykać się z innymi magazynierami i tłumaczyć im nowe zasady. Ponieważ spędził lata jako
magazynier, a dodatkowo osiągał w tym sukcesy, był wiarygodny dla osób, które miał przekonać.
Poznałem kiedyś liderkę zmiany, wprowadzającą system Six Sigma w polskim oddziale
skandynawskiej korporacji. Opowiadała o tym, jak jej nowy status zmienił jej całe życie zawodowe.
Aby być adwokatem sprawy musiała przejść odpowiednie szkolenia. Ponieważ były one dostępne
jedynie w kraju macierzystym korporacji, wyjechała na dwa miesiące. Przez ten czas mocno
podszkoliła swój angielski, a dodatkowo zdobyła bardzo dużo wiedzy związanej nie tylko z samym
systemem Six Sigma, ale także z ogólnymi zasadami funkcjonowania korporacji. Dało jej to do tego
stopnia wysoką motywację, że gdy z nią rozmawiałem kilka lat później, nadal była zachwycona i
zaangażowana. Po przyjeździe do Polski sama przyszła do swojego kierownictwa i zasugerowała,
jakiego typu działania może podjąć, aby rozpropagować system w firmie. Gdy dostała zielone światło
i wsparcie prezesa, zabrała się do roboty, organizując workshopy, spotkania czy nawet chodząc do
innych części budynku, pokazując współpracownikom jak Six Sigma działa w praktyce. Jak sama
118
powiedziała jednak, była tylko jedną taką osobą na całą dużą jednostkę biznesową, zatrudniającą
blisko tysiąc osób. Jej zdaniem, gdyby takich osób było więcej – nie wiele, ale o trzy, cztery więcej,
zmiany mogłyby się dokonywać w dużo większym tempie. Dla organizacji nie było to wyjątkowo
dużym kosztem, ponieważ osoba ta poświęcała na promowanie zmian jedynie część swojego czasu,
przez jego większość wykonując swoje pozostałe obowiązki pracownicze.
Zaangażowanie lidera zmian wymaga kilku dobrze przemyślanych działań. Po pierwsze niezbędne jest
zidentyfikowanie odpowiedniej osoby – nie każdy się nada. Po drugie osobę taką trzeba zachęcić i
zmotywować. Po trzecie, trzeba ją przygotować do działania i nadać odpowiednie kompetencje. Po
czwarte wreszcie, nieustannie wspierać.
Nie każdy pracownik może być liderem zmian. Przede wszystkim musi być to osoba, która będzie
posiadała osobistą wiarygodność wobec pozostałych pracowników. Oznacza to człowieka, który
będzie się wyróżniał, a najlepiej odnosił sukcesy w obszarze, którego ma dotyczyć zmiana. To z kolei
powoduje, że osoba ta będzie znała się na swoim obszarze i zmiana musi być faktycznie przemyślana i
logiczna – inaczej taki lider nie zaakceptuje bezsensownych lub niefunkcjonalnych rozwiązań. Tak jak
wcześniej pisałem, miękkie metody oddziaływania są związane z ryzykiem braku akceptacji. Dlatego
też nie ma możliwości zmanipulowania kogoś, aby promował rozwiązania niefunkcjonalne, szkodliwe
dla pracowników lub po prostu kiepskie. Osoba, która da się w ten sposób zmanipulować nie będzie
bowiem wiarygodna dla innych, co zaneguje sens całego działania.
Gdy uda się już zidentyfikować właściwego pracownika, niezbędne jest zachęcenie go do działania. W
wielu wypadkach nie będzie to trudne. Rozwój – według wcześniej wspomnianych badań Herzberga –
jest jednym z najważniejszych motywatorów zawodowych. Wybór pracowników, którym na tym
rozwoju zależy sprawi, że samo przekonanie ich do działania wystarczy. Konieczne jest jednak
nadanie im odpowiedniego impetu, aby nie zniechęcili się w pierwszych chwilach, gdy tylko
napotkają opór. A ponieważ każda zmiana wiąże się z oporem, zderzą się z nim na pewno. Będą
atakowani w sposób jawny i ukryty, promowane przez nich metody i sposobu działania będą
odrzucane bezpośrednio lub po cichu wyśmiewanie. Ponieważ liderami zmiany często są wybierane
osoby młode (wiąże się to z potrzebą rozwoju), są one także często wrażliwe na takie ataki i będą w
stanie reagować frustracją lub nawet agresją, co z kolei na pewno nie przysporzy zmianie
popularności. W ten sposób przechodzimy do trzeciego kluczowego elementu, jakim jest
przygotowanie lidera zmiany.
Przygotowanie to ma dwa wymiary: kompetencji i uprawnień. Kompetencje oznaczają, że pracownik
będzie rozumiał czego się od niego oczekuje i wiedział jak to wykonać. Artur z Naprawiksa przez długi
czas ustalał wszystko ze swoim kierownictwem i panem Zenonem, przygotowując się do rozmów ze
swoimi kolegami. Co więcej, ćwiczyli nawet wspólnie odpowiedzi na potencjalne trudne lub złośliwe
pytania. Dzięki takiemu treningowi, gdy znalazł się już sam na obcym terenie, potrafił się odnaleźć
nawet w trudniejszych sytuacjach. Same kompetencje jednak nie wystarczą. Konieczne jest danie
także odpowiednich narzędzi i pełnomocnictw. Narzędziami w wypadku Artura był samochód
służbowy, ale także stworzenie instytucji spotkań, na które mógł zapraszać magazynierów z innych
miast. Wymagało to informacji „z góry”, od zarządu firmy, bo przecież łatwo sobie wyobrazić, jak
zareagowałby dowolny kierownik oddziału, gdyby magazynier z innego miasta przyjechał po prostu
do niego, zażądałby udostępnienia sali i zaczął pouczać jego ludzi. Tak więc, odpowiednie
119
kompetencje oznaczają także poinformowanie wszystkich potencjalnie zaangażowanych w
organizacji osób, że takie działania są podejmowane.
Definiowanie narzędzi jest tym trudniejsze, że wymaga precyzyjnego ich dopasowania do zadań i
możliwości, które będą postawione przed liderem zmiany. Ma on do dyspozycji różne sposoby
przekonywania. Od oficjalnych prezentacji, warsztatów i szkoleń przez indywidualne rozmowy,
wspólne picie kawy aż po zapraszanie do pokazywania modelowych rozwiązań. Zostałem kiedyś
zatrudniony przez firmę zajmującą się produkcją zboża do przeprowadzenia sesji kreatywnej na
temat metod promocji nowych metod uprawy. Jednym z najciekawszych pomysłów, który zdobył
najwięcej pozytywnych ocen na etapie analizy pomysłów było tworzenie modelowych gospodarstw,
do których można zapraszać rolników, aby pokazywać im jak dokładnie można stosować najnowsze
zdobycze biologii do zwiększania plonów. Co więcej, gospodarstwa takie faktycznie już istnieją i
cieszą się ogromnym powodzeniem. Najskuteczniej bowiem do sensowności zmiany przekonują nie
same słowa, ale żywa demonstracja tego, że zmiana jest korzystna dla wszystkich zaangażowanych
osób. Przykład ten zapadł mi mocno w pamięć i często przywołuję go, gdy ktoś mnie pyta: no dobrze,
ale co taki lider zmiany ma robić? Chodzić i namawiać ludzi, żeby coś zmienili? Odpowiadam
wówczas: tak, chodzić też. Ale przede wszystkim pokazywać na przykładach, jak to może działać.
Ostatnim elementem niezbędnym liderom zmian jest nieustające wsparcie odpowiednio wysoko
postawionego promotora zmian. W wypadku Naprawiksa jest to proste, promotorem zmian jest
bowiem zarząd spółki. Dzięki temu wiele drzwi zostaje dla młodego lidera zmiany łatwiej otwartych,
wielu oporów nie musi on ciągle przełamywać. Dodatkowo, jeżeli w trakcie promowania zmiany
okaże się, że jakieś warunki się zmieniły, pojawiły się nieprzewidziane problemy, lider zmiany musi
mieć możliwość łatwego, bezpośredniego kontaktu z promotorem zmiany, aby móc ustalić, co w tej
sytuacji należy zrobić. Wyobraź sobie, że Artur pewnego dnia odkryłby, że środki przeznaczone na
jego podróże się wyczerpały, a musi jeszcze pojechać do kilku miast, aby porozmawiać jeszcze z
innymi pracownikami. Gdyby wówczas musiał umawiać się z prezesem firmy przez sekretariat, czekać
długie tygodnie, a potem dostać odpowiedź odmowną, ponieważ prezes nie jest zainteresowany
projektem, z pewnością fatalnie wpłynęłoby to na jego motywację oraz samą zmianę. Kluczem nie
jest tu wydawanie dodatkowych środków finansowych, ale ciągłe i nieustające poczucie wsparcia,
dawanego przez wysoko postawioną osobę, której także zależy na zmianie.
Podsumowując: liderzy zmian to najważniejsi sojusznicy kierownictwa w procesie przekształcania
kultury organizacji. Ich zaangażowanie wymaga jednak dokładnego przemyślenia roli jaką mają
pełnić, dania im odpowiednich uprawnień i ciągłego wsparcia wysoko postawionej osoby w
organizacji. W zamian, owi liderzy są w stanie dotrzeć do tych części organizacji, które są
nieosiągalne z perspektywy kierownictwa i przekonać wszystkich tych, którzy w innych
okolicznościach pozostaliby nieprzekonani.
PRZEKSZAŁCANIE POPRZEZ OSOBISTY PRZYKŁAD
Marcin odwiedzał już trzeci magazyn w tym tygodniu. Tym razem w Łodzi. Wyglądało na to, że
wszystko naprawdę sprawnie działa. Ilość zapasów w każdym z magazynów zmniejszyła się do tego
stopnia że w połowie regionów możliwe było zrezygnowanie z wynajmu dużych dotychczasowych
pomieszczeń i przeniesienie stanów magazynowych na zaplecza warsztatów. Dało to blisko sto tysięcy
120
złotych oszczędności w skali roku, a wszyscy mieli poczucie, że to dopiero początek zmian. Jedynym
aspektem, z którym jednak nie udało się dobrze poradzić, było przewożenie części między oddziałami.
Mimo, że według ustalonych zasad, najdalszy dystans transportowy miał wynosić 250 kilometrów,
nawet na trasy poniżej stu pracownicy wypuszczali się rzadko i niechętnie. Marcin, po rozmowie z
panem Zenonem i Arturem doszedł do wniosku, że problem ma charakter w mniejszym stopniu
logistyczny – a większym stopniu związany jest z nastawieniem pracowników, którzy po prostu nie
potrafią przedefiniować swojej roli jako kuriera. Teraz potwierdzał to sobie, siedząc z kolejnym
magazynierem i rozmawiając z nim na temat zmian.
‐ I widzi pan – mówił właśnie magazynier – to nie jest nawet kwestia kilometrów, bo to się da załatwić
w parę godzin, ale przecież przez ten czas nie mamy dostępnego auta w mieście. A co jeżeli trzeba
będzie szybko jechać na awarię?
Marcin spojrzał bystro na swojego rozmówcę, młodego chłopaka zdecydowanie przed trzydziestką
‐ A co, jeżeli jesteście akurat na naprawie i wyskoczy inna? – odpowiedział – też nie rzucicie przecież
roboty w połowie, tylko skończycie, a potem pojedziecie do tego klienta.
‐ No niby prawda, ale wie pan… tak trochę dziwnie, bo zatrudniłem się jako technik, a nie jako
kierowca dostawczaka.
Marcin pokiwał głową z udawanym zrozumieniem.
‐ Jasne, rozumiem. Ale widzisz, czasami trzeba zrobić coś innego. Ja też się nie zatrudniłem jako
kierowca, a zobacz, przywiozłem wam części z Poznania.
Magazynier zastanowił się chwilę.
‐ Ale przecież jechał pan stamtąd, prawda?
‐ Nieprawda. Jechałem ze Środy Śląskiej, ale w systemie pokazało mi się, że w Poznaniu mają części,
których Wam brakuje, więc podskoczyłem i wziąłem.
‐ Serio?
‐ Serio. A dzisiaj jadę jeszcze do Krakowa, więc jak coś macie w zapasie, czego oni mogą potrzebować,
to chętnie tym razem zrobię za dostawcę.
‐ A to nie wiem, musiałbym sprawdzić.
‐ To sprawdźmy razem. I zobaczmy też czy do jakichś oddziałów po drodze czegoś nie dostarczyć. Po
co marnować kilometry.
‐ Kurcze, tak o tym nie myślałem…
***
‐ I wiesz co? – młody magazynier mówił do słuchawki – dostaniecie dzisiaj od nas te złącza, które
wrzuciliście do intranetu.
‐ Ty przywieziesz? – spytał jego krakowski odpowiednik
‐ Nie, nie uwierzysz. Prezes wam przywiezie.
‐ Prezes? Który? Andrzej?
‐ Nie, Marcin. Był u nas dzisiaj, przywiózł nam części z Poznania, a teraz jedzie do Was.
‐ I on tak robi za kuriera? Co jest kurde, nie ma nic lepszego do roboty?
‐ Nie no, jeździ w innych sprawach. Ale przy okazji bierze części. Równy gość, powiem ci. Wcześniej z
nim nie miałem okazji pogadać, ale bardzo sensowny jest,
‐ Mówisz?
‐ No.
***
121
Trzech młodych mężczyzn stało, paląc papierosy przed szczecińskim oddziałem Naprawiksa. Dwóch z
nich było pracownikami firmy, trzeci pracował w sklepie nieopodal. Spotykali się na papierosie niemal
codziennie, wymieniając plotki i komentując pracę. Teraz też byli właśnie w trakcie rozmowy:
‐ Kurde, zszokowało mnie że prezesi też wożą części.
‐ Widzisz? A mówiłeś, że to taka chamska robota, że tylko na nas się spycha.
‐ E tam, pokazówkę strzelił.
‐ Jaką pokazówkę? Gadałem na gadu z chłopakami z Poznania, Łodzi i z Krakowa i u wszystkich był.
Fakt, przy okazji, ale fajnie im powiedział „po co marnować kilometry”.
‐ W sumie racja.
‐ Powiem wam, że aż mi się głupio trochę zrobiło, bo ostatnio, jak jechałem do Zielonej Góry, to
mogłem też podrzucić do Krosna, ale nie chciało mi się nadrabiać trasy. A on ponoć nadrabiał, ze
Środy do Poznania…
***
Największy wpływ na kulturę organizacji mają zawsze przełożeni. To oni kształtują ją, swoimi
zachowaniami, postawami i działaniami. Mogą również formować ją, używając najrozmaitszych
twardych narzędzi. Ale pracownicy patrzą niemal zawsze na nich samych i wnioskują o wartościach
organizacyjnych na podstawie ich zachowań. Co ważne, kluczowe są zachowania nie wyrażane opinie.
Do opinii kierownictwa pracownicy podchodzą bardziej sceptycznie niż do ich realnych działań.
Dlatego też jednym z najważniejszych narzędzi, jakimi dysponuje każdy menedżer w procesie
kształtowania kultury organizacyjnej jest on sam i to, co może robić.
Marcin z Naprawiksa zdiagnozował problem braku transportu na poziomie postaw. Doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, że jego kilka transportów z materiałami nie pozostanie niezauważonych. Aby
dodatkowo wzmocnić ten efekt, zbudował w rozmowie ze swoim pracownikiem odpowiednią
narrację, pokazującą, że mimo iż jest wiceprezesem nie uważa się za zbyt ważnego do wożenia części.
W efekcie wskazał wyraźnie, że żaden technik też nie może traktować tego zajęcia jako
nieadekwatnego dla siebie. Wieści o takich zachowaniach będą rozchodzić się szybko. Jest oczywiste,
że pracownicy rozmawiają o menedżerach za ich plecami – tak było, jest i będzie. Mądry kierownik
zdaje sobie z tego sprawę i jest w stanie podejmować działania, które ten fakt będą odpowiednio
wykorzystywać. W ten sposób może kształtować postawy i przekonania swoich ludzi, nie rozmawiając
z nimi o nich bezpośrednio.
W trakcie kryzysu ekonomicznego wielu prezesów firm mówiąc o konieczności radykalnych cięć i
oszczędności zaczynało od siebie. Oficjalnie, z dużym rozgłosem, rezygnowali ze służbowych
samochodów, przemeblowywali swoje gabinety na skromniejsze albo rzadziej i dyskretniej wychodzili
na eleganckie służbowe kolacje. Z punktu widzenia budżetów wielkich firm, którymi kierowali,
oszczędności te były śmiesznie małe i często nie warte czasu, który im poświęcali menedżerowie.
Niemniej, przykład ten był wyraźnie widoczny dla wszystkich pracowników. I chociaż większość
zdawała sobie sprawę z tego, że szefowie demonstrują to nie bez powodu, komunikat był na tyle
wyrazisty, że wielu pracowników go przyjmowało i akceptowało. W efekcie szeregowi ludzie
organizacji łatwiej sami rezygnowali z różnych przywilejów, czy też łatwiej akceptowali nieuniknione
w kryzysie cięcia.
122
Dawanie osobistego przykładu przez menedżera jest często tak bardzo wplecione w codzienną pracę,
że wiele osób na stanowiskach kierowniczych nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, że każdy ich
gest i każde zachowanie jest interpretowane i reinterpretowane wielokrotnie przez ich podwładnych.
Niemniej, menedżer, który chce wysłać wyraźny sygnał na temat swoich oczekiwań, może osobistym
przykładem dać jasny komunikat na temat tego, jakie powinny być standardy i wartości realizowane
przez jego ludzi. Marcin z Naprawiksa decydując się nadłożyć drogi do Poznania uznał, że korzyść
wynikająca z dania przykładu będzie dla firmy znacznie większa niż jakiekolwiek inne wykorzystanie
jego czasu. Mimo, że samo przewiezienie części było równie mało znaczące jak sprzedaż limuzyny
prezesa korporacji w trakcie kryzysu, to efekty na poziomie kultury organizacyjnej będą sięgały
daleko, a przez kolejne dni i tygodnie historia powtarzana z ust do ust zdąży dotrzeć do większości
regionów zanim zgaśnie.
Wiele lat temu, organizowałem duży konkurs edukacyjny. Zarządzając imprezą, miałem pod sobą
ponad stu wolontariuszy, zaangażowanych jako sędziowie konkursowi, pomoc logistyczna, techniczna
czy kontrola ruchu. Konkurs trwał dwa dni i gdy pierwszego dnia schodziliśmy z obiektu
konkursowego, wiedzieliśmy, że musimy wrócić następnego ranka bardzo wcześnie. Jednak wszystkie
przygotowania, konieczność posprzątania i ogarnięcia terenu była na tyle angażująca, że skończyliśmy
dopiero około północy. O tamtej godzinie komunikacja miejska jeździła rzadko, a ja jako jedyny
miałem wówczas samochód. Niewiele myśląc, wziąłem do auta tych z moich ludzi, którzy zostali ze
mną na obiekcie do końca i porozwoziłem ich po domach. Ponieważ było to dwanaście osób,
musiałem zrobić trzy kursy po mieście, co zajęło mi blisko dwie godziny. Nie zastanawiałem się nad
tym specjalnie, w gorączce wspólnego działania i poczuciu, że przecież musimy się wspierać, po
prostu podjąłem taką decyzję. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jaki wywołała ona efekt – dopiero
kilka dni później dowiedziałem się, że moi ludzie byli do tego stopnia pod wrażeniem, że przez cały
dzień niemal nikt nie narzekał na trudne zadania. W retrospekcji zdałem sobie sprawę z tego, że
faktycznie ci, których rozwiozłem, łapali mnie w ciągu dnia kilkakrotnie, przynosząc kawę czy posiłki,
ponieważ będąc ciągle w biegu, zapominałem o własnych potrzebach. Gdy dzisiaj myślę o tym, co
wówczas się zdarzyło, widzę, że nieświadomie udało mi się zaprezentować taki właśnie przykład
symboliczny, jakie wyżej opisałem. Dało mi to dużo do myślenia na temat tego właśnie, jak bardzo
wszystkie zachowania osób na stanowiskach kierowniczych – i negatywne i pozytywne – są
komentowane i interpretowane przez ich podwładnych.
Aby osobisty przykład był skuteczny w zmienianiu kultury, niezbędne są dwa warunki. Musi on być
adekwatny do wartości, które ma komunikować i musi być dostrzeżony. Adekwatność do wartości
jest najważniejsza. Jeżeli menedżer jest wewnętrznie spójny i po prostu żyje wartościami, których
oczekuje od swoich ludzi jest to dla niego bardzo łatwe – jego zachowania będą wówczas emanacją
wartości, na których mu zależy. W ten właśnie sposób charyzmatyczni liderzy potrafią nie tylko
porwać, ale przez długi czas utrzymać zaangażowanie swoich ludzi. Nie bez powodu, w czasach wojen
średniowiecznych król zawsze jechał ze swoją świtą z przodu armii. Jego ludzie musieli wiedzieć, że
on też podejmuje ryzyko i jest gotów pierwszy zetrzeć się z wrogiem, ryzykując życie tak jak i oni. W
znacznie gorszej sytuacji są przywódcy, którzy chcą zmieniać kulturę, ale się nie identyfikują z nią w
pełni. Jest im bardzo trudno realizować zachowania spójne z promowanymi wartościami, muszą się
bowiem musieli cały czas pilnować i zwykle, prędzej czy później zaczynają robić błędy, dostrzegane
przez pracowników.
123
Drugim warunkiem skuteczności przykładu jest to, aby został on dostrzeżony. Jest to zadanie
jednocześnie łatwe i trudne. Łatwe, ponieważ – jak pisałem nieco wyżej – każde działanie menedżera
jest obserwowane i analizowane przez jego podwładnych. Trudne, ponieważ menedżer chcący dać
wyraźny sygnał musi być w stanie ze wszystkich swoich zachowań wyróżnić to, które ma być
przykładem tak, aby pracownicy sami je dostrzegli. Zbyt duży nacisk kładziony na przykład
symboliczny sprawi, że stanie się on sztuczny i będzie potraktowany wyłącznie jako działanie na
pokaz. Zbyt mały nacisk może sprawić, że choć zostanie on zauważony, umknie w gąszczu wielu
innych działań wykonywanych przez menedżera. Odpowiednie nadanie rangi zachowaniu, bez
popadania w śmieszność i krzyczenia „patrzcie na mnie, patrzcie na mnie, daję wam przykład!” jest
sztuką wymagającą dobrego zrozumienia niuansów sytuacji interpersonalnych i zdolności
odpowiedniego aranżowania okoliczności, albo też wykorzystywania nadarzających się szans.
Podsumowując: osobisty, wyraźny przykład zachowania zgodnego z pożądanym modelem kultury
może mieć ogromną siłę oddziaływania na podwładnych. Musi jednak być spójny z propagowanymi
wartościami i nie może być zbytnio „wyreżyserowany”, ponieważ wówczas może wywołać efekt
przeciwny do zamierzonego.
SZKOLENIA, TRENINGI I INNE FORMY EDUKACJI
Zmiana kultury oznacza zmianę zachowań. Często do tego stopnia dużą, że pracownicy sami z siebie
nie będą w stanie sobie poradzić z przeprogramowaniem swoich skryptów działania – zwyczajów,
sposobów, utartych ścieżek. Wtedy na scenę wchodzi sformalizowana, zorganizowana edukacja,
która ma ich przyzwyczaić do czegoś nowego. Może dotyczyć ona pojedynczych osób lub całych grup
pracowników.
Celem szkolenia jest zawsze doprowadzenie do pewnej zmiany postaw, umiejętności lub wiedzy
uczestników. Niestety, pracując w branży szkoleń biznesowych widziałem bardzo wiele szkoleń,
których jedynym celem było ich przeprowadzenie i wykazanie, że się odbyły. Winnymi tego
najczęściej były dwie strony – zamawiający, który nie wiedział po co i dlaczego chce wynająć
zewnętrznych specjalistów, jak też i firmy szkoleniowe, które chciały przeprowadzić szkolenie i
otrzymać wynagrodzenie, nie interesując się jego dalszymi rezultatami. Niestety, takie podejście nie
ma szans doprowadzić do jakichkolwiek sensownych efektów, niezależnie od tego, jak pozytywne
oceny otrzymają trenerzy po zakończeniu szkolenia.
Zacznijmy od nazewnictwa. W branży związanej z edukacją dorosłych istnieją dziesiątki określeń na
zajęcia prowadzone w grupach. Mogą być to szkolenia, treningi, warsztaty, team‐coachingi,
workshopy, spotkania moderowane, programy rozwojowe itd. Oczywiście określenia te różnią się od
siebie znaczeniami, skłamałby jednak ten, kto powiedziałby, że trening zawsze oznacza rozwijanie
pod okiem trenera jakiejś jednej, konkretnej umiejętności, a warsztaty zawsze oznaczają aktywne
zajęcia w grupach. Wiele firm używa nazw tych zamiennie, stosując je raczej jako sposób na
odróżnienie się od konkurencji, albo na podzielenie swoich usług na rodzaje. Dlatego też na potrzeby
tej książki nazywajmy je wszystkie szkoleniami, rozumiejąc przez to zajęcia prowadzone w grupach,
zwykle łączące w sobie jakieś formy prezentacji, aktywnych ćwiczeń, gier i symulacji. W pewnych
124
okolicznościach możemy też rozciągnąć tę definicję na zajęcia prowadzone przez trenera z jedną
osobą, przygotowywaną do wykorzystywania określonych kompetencji.
Szkolenia same w sobie mogą być bardzo korzystne dla ich uczestników, a także realnie przekształcać
kulturę organizacji. Powodów jest kilka. Po pierwsze, dają szansę samodzielnie doświadczyć różnych
zjawisk w warunkach laboratoryjnych i określić, co powinni zmienić w prawdziwym w swojej pracy. W
ten sposób pełnią funkcję zjawiska rozmrażającego kulturę. Przykładowo, pracownicy biorąc udział w
skomplikowanym zadaniu rozgrywającym się w kilku grupach mogą ocenić, jak ważne jest precyzyjne
przekazywanie informacji i unikanie nakładania na nie swoich wyobrażeń. W wyniku tego
doświadczenia mogą zacząć w inny sposób komunikować się w pracy. Po drugie, ponieważ jest to
najczęściej doświadczenie grupowe, jeżeli członkowie grupy pracują ze sobą na codzień, będą w
stanie odwoływać się do doświadczeń szkoleniowych, wprowadzonych umiejętności, czy nawet
zabawnych sytuacji, aby wyjaśnić, czemu postanawiają coś zrobić inaczej niż dotąd. Fakt ten zresztą
jest jedną z przyczyn, dla których jestem gorącym zwolennikiem zapoznawania przełożonych z
treściami, z którymi spotkają się uczestnicy – aby po ich powrocie z sali szkoleniowej uniknąć
niepotrzebnych zaskoczeń i spięć. Po trzecie wreszcie, szkolenia są bardzo korzystną formą, ponieważ
umiejętnie przeprowadzone wywołują emocje, a emocje są najsilniejszym katalizatorem zmieniania
postaw i wartości. W ten sposób pozwalają symulować realne odczucia, jakie pracownicy mogliby
przeżyć, gdyby w rzeczywistości musieli zmierzyć się z pewnymi sytuacjami.
Wszystkie te zalety nie gwarantują jednak skuteczności szkolenia dla firmy. Sprawiają, że
zdecydowana większość szkoleń będzie bezpośrednio przydatna dla jego uczestników. Nie jest to
jednak wcale to samo. Uczestnicy mogą bowiem wynieść przekonania i wiedzę, która będzie dla nich
bardzo opłacalna, zwłaszcza w dłuższej perspektywie zawodowej, ale w bieżącym miejscu pracy może
nie być adekwatna ani do ich zadań, ani do oczekiwań ich przełożonych. To samo dotyczy innych form
edukacji dla ludzi dorosłych, takich jak np. coraz bardziej ostatnio popularne e‐learningi,
dostosowujące program nauczania do możliwości czasowych uczącego się. Wynika to najczęściej z
tego, że zamawiający dane szkolenie nie wiedzą do końca, czemu ma ono służyć. A szkolenia, tak
samo, jak i wcześniej opisane osobiste symboliczne przykłady mogą służyć swojemu celowi, tylko, gdy
zostaną odpowiednio przemyślane. Są one w dodatku kosztowniejsze i bardziej angażujące dla
organizacji, ponieważ nie tylko wymagają zapłacenia zewnętrznej firmie lub poświęcenia czasu
wewnętrznego trenera, ale przede wszystkim odrywają na jakiś czas grupę pracowników od pracy,
podczas gdy firma płaci im te dni wynagrodzenie.
Opowiem Ci o najmniej przemyślanym przez zamawiającego szkoleniu, jakie kiedykolwiek
prowadziłem. Dostałem zlecenie na poprowadzenie warsztatów z tematyki komunikacji w
zarządzaniu dla pracowników pewnej dużej firmy, będącej w większości własnością skarbu państwa.
Szkolenie to było finansowe ze środków Unii Europejskiej, co oznaczało, że dla firmy było bezpłatne.
W wyniku tego osoby organizujące szkolenie podeszły do niego na dość dużym luzie, jednocześnie
informując także pracowników, że są to zajęcia darmowe. Jak można się spodziewać, po takim
komunikacie, pracownicy podeszli do szkolenia również dość swobodnie. Co więcej, nikt nie
poinformował ich wcześniej ani na jaki temat, ani po co mają brać udział w szkoleniu, sala
szkoleniowa znajdowała się w ich firmie, co sprawiało, że co chwilę do sali wpadał ktoś z ważnymi,
bieżącymi sprawami, dekoncentrując grupę. Szkolenie trwało dwa dni, ale tylko kilka osób, które
zostały dłużej niż podpisanie listy obecności udało mi się przekonać do zaangażowania się w nie. Te
125
osoby faktycznie skorzystały z ćwiczeń, zadań i materiałów, które dla nich przygotowałem – ale była
to zaledwie garstka uczestników. Byłem oczywiście dość mocno sfrustrowany taką sytuacją. Lubię
mieć poczucie, że moja praca ma sens, tam zaś byłem tego całkowicie pozbawiony. Nie muszę chyba
dodawać, że więcej podobnego zlecenia nie przyjąłem już nigdy. Najbardziej jednak uderzyła mnie
absurdalność sytuacji, gdy podczas obiadu (również sponsorowanego przez Unię) usłyszałem
rozmowę dwóch pracowników, których udział w zajęciach sprowadził właśnie wyłącznie do przyjścia
na obiad. Jeden z nich, zajadając się zupą zaczął się w pewnym momencie śmiać i powiedział do
drugiego: „widzisz, Józek, doskonałe szkolenie. Po prostu pycha”. Jego kolega roześmiał się, a ja
zdałem sobie wówczas sprawę, że w kulturze tej firmy właśnie dokonała się pewna drobna zmiana.
Zmiana, niestety na gorsze. Otóż szkolenie i inne formy edukacji zostały w świadomości tych dwóch, a
pewnie i większej liczby pracowników, na trwałe skojarzone wyłącznie z bezpłatnym obiadem i
możliwością złożenia podpisu pod fikcyjną listą obecności.
Wiele szkoleń, które prowadziłem, miało na celu jakąś formę zmiany kultury organizacji. Najczęściej
oczywiście tego tak nie nazywano. Klienci mówili o zmianie postaw, zrozumieniu jak funkcjonują
mechanizmy interpersonalne, staniu się lepszymi menedżerami itd. Wszystko to jednak sprowadzało
się do przebudowania systemów wartości, zmianie podstawowych założeń, a w efekcie także zmiany
zachowań pracowników. Najwięcej sensu jednak ze wszystkich nich miały te, które stanowiły element
większej całości. Jeżeli były one częścią szerokiego programu zmian, o których wiedzieli i który
akceptowali zarówno pracownicy jak i ich przełożeni, wówczas wszyscy rozumieli ich cel i wiedzieli,
dlaczego w nich uczestniczą.
Wspieranie zmian jest najczęstszą funkcją, jaką pełnią szkolenia. Na przykład firma chce przejść na
nowy program komputerowy i musi przygotować do tego pracowników. Albo w zakładzie
produkcyjnym pojawia się nowy system zarządzania jakością i pracownicy muszą się do niego zacząć
stosować. Szkolenia mają za zadanie pomóc im się oswoić z nową wiedzą, a także przetestować w
bezpiecznych warunkach, pod okiem trenera, co dobrze potrafią zrobić, a co nie. Takie mini szkolenia
robił Artur z Naprawiksa, spotykając się ze swoimi kolegami. Na tym przykładzie widać też, że
edukacja może być prowadzona przez osoby z wewnątrz firmy, jeżeli tylko posiadają do tego
odpowiednie kompetencje. Szkolenie takie nie musi być w żaden wyrazisty sposób sformalizowane –
ważne jest jednak, aby uczestnicy mieli poczucie, że ich zadaniem w danym momencie jest się uczyć.
I tutaj dochodzimy do ostatniego, najważniejszego aspektu szkoleń – zaangażowania uczestników.
Kiedyś, wieczorem przed szkoleniem, które miało zacząć się następnego dnia, siedzieliśmy z moim
współtrenerem, Markiem i piliśmy piwo w restauracji hotelowej. Szkolenie było przygotowane, sala
gotowa, materiały wydrukowane, więc po prostu na luzie rozmawialiśmy. Co chwilę jednak któremuś
z nas wpadał do głowy jakiś nowy wątek związany z naszą pracą. Ponieważ często pracowaliśmy
razem, mieliśmy wiele wspólnych wspomnień i doświadczeń – w tym także doświadczeń trudnych,
wynikających z braku zaangażowania grupy. I wówczas, gdy tak siedzieliśmy, Marek nagle powiedział:
„wyobraź sobie trójnóg. Symbolizujący sukces szkolenia. Jedną nogą są trenerzy – ich kompetencje,
przygotowanie, świadomość celu, wszystko to co robimy, żeby się udało. Jak tej nogi nie ma,
szkolenie leży. Racja?” „Racja”, odpowiedziałem. „Dobra, to teraz zobacz na drugą nogę. To warunki,
sala szkoleniowa, sprawnie działający rzutnik, serwis kawowy, cisza w otoczeniu, dobry teren do
rozstawienia sprzętów na ćwiczenia, wszystko to co sprawia, że mamy gdzie i jak prowadzić szkolenie.
Jeżeli tej nogi nie ma, albo jest za krótka, szkolenie też kuleje. Ale jest jeszcze trzecia noga. To
126
zaangażowanie naszych uczestników. Bo jeżeli im się nie będzie chciało, będą mieli gdzieś nas,
szkolenie i nową wiedzę, to choćby dwie pozostałe nogi były idealne, to i tak trójnóg się przewróci”.
Metafora Marka była celna. Tak celna, że do dzisiaj, gdy którykolwiek z nas prowadzi szkolenie,
zwykle w pierwszej godzinie przedstawiamy ją grupie i próbujemy się dowiedzieć, jaki jest poziom ich
zaangażowania. Dzięki temu już kilkakrotnie na samym początku szkolenia dowiadywaliśmy się, że
grupa nie do końca rozumie, po co została wysłana, nie wie, kto i dlaczego ich na nie wysłał, albo
komunikuje, że chciałaby rozszerzyć temat o jakieś ważne dla nich wątki. Niewątpliwie podniosło to
jakość naszych szkoleń. Nie jest to jednak wystarczające. Bo w momencie, gdy na samym szkoleniu
okazuje się, że uczestnicy nie wiedzą po co zostali na nie przysłani i całkowicie brakuje im
zaangażowania, nawet najlepszy trener ma mocno ograniczone możliwości manewru. Dlatego też
sukces szkolenia w ogromnym stopniu zależy od otaczającej je komunikacji, prowadzonej wcześniej
przez firmę, która zatrudnia szkolone osoby. Zaangażowanie pracowników jest bowiem przede
wszystkim wynikiem ich poczucia, że są wysyłani na coś, co będzie realnie im potrzebne. Łatwo ich do
tego przekonać, pokazując jakie kompetencje mają uzyskać i w jaki sposób będą one korzystne dla
nich samych i dla firmy. Gdy to się zrobi, sukces szkolenia jest dużo bardziej prawdopodobny – a co za
tym idzie, znacznie łatwiejsze będzie przekształcanie kultury organizacyjnej.
Podsumowując: szkolenia i inne formy edukacji mogą bardzo znacząco pomagać w kształtowaniu
kultury organizacji. Mogą stanowić mocne doświadczenie i trwale zmieniać postawy i wartości.
Wymagają jednak bardzo precyzyjnego sformułowania celów i przekonania pracowników,
biorących udział w szkoleniach, że zdobywana przez nich wiedza będzie dla nich korzystna.
TWORZENIE LEGEND I BOHATERÓW ORGANIZACYJNYCH.
‐ Wiecie co? – dyrektor magazynu centralnego spojrzał na grupę ludzi siedzących przy stole – powiem
Wam, jak tu siedzimy, że jeszcze kilka lat temu nie spodziewałem się, że aż tak się rozrośniemy. To
znaczy, wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że firma się rozwija, ale żeby aż tak? Powiem Wam, że
czuję się dumny, że brałem w tym udział. Jak wiecie, niedługo będę zmieniał stanowisko. Moje miejsce
zajmie Waldek, jak też już słyszeliście. I mam nadzieję, że będzie w stanie mnie dobrze zastąpić.
Dyrektor miał może z trzydzieści lat i jego młody wiek i niesforna czupryna kontrastowały z tonem
głosu, który zdawał się oznajmiać, że odchodzi on na emeryturę. Ale faktem było, że wszyscy siedzący
przy stole, w restauracji hotelowej patrzyli na niego z uznaniem i szacunkiem. Artur pełnił funkcję
dyrektora magazynu od trzech lat, od momentu kiedy na emeryturę odszedł pan Zenon, po kilku
latach doskonałej pracy. Współpraca tandemu starego i młodego magazyniera przyniosła przez lata
wiele innowacji i doprowadziła do sytuacji, w której od czasu do czasu miewali wizyty z firm
doradczych, a także przedstawicieli innych branż, którzy chcieli zobaczyć, na czym polega tajemnica
sukcesu. Gdy pan Zenon w końcu powiedział dość, Artur wszedł w naturalny sposób na stanowisko
jego następcy. Po kolejnych trzech latach doprowadził do jeszcze lepszego rozwoju, sprawiając że
magazynowanie było najmniej problematycznym i jednym z najsprawniej działających obszarów
funkcjonowania Naprawiksa. Był tak dobry, że head–hunterzy w końcu namówili go na przyjęcie
stanowiska w niemieckiej korporacji, kusząc dwukrotnie wyższą pensją i znacznie większym zakresem
odpowiedzialności. Zarząd próbował podbić stawkę, nie dał jednak rady. Ponieważ Artur od dość
dawna miał zastępcę, którego wszyscy znali i lubili, nikt nie miał wątpliwości, że wejdzie on w jego
miejsce. Tak właśnie się działo.
127
‐ Ale powiem Wam – kontynuował Artur – że kiedy zaczynaliśmy, wcale nie wyglądało tak różowo.
Było nas tylko dwóch, ja i pan Zenon. To właśnie od pana Zenona nauczyłem się większości rzeczy,
które potrafię. Facet potrafił tak optymalizować każdy element funkcjonowania magazynu, że do
niczego nie dało się przyczepić. Pamiętam, jak kiedyś mieliśmy kilka dni spokoju, bo nikt nie zamawiał
części i spędziliśmy je analizując wszelkie możliwe pomysły na to, jak usprawnić pakowanie i
transport. Wtedy właśnie wymyśliliśmy nasze kodowanie części kolorami.
‐ To tego nie było od początku? – zdziwił się jeden z młodszych magazynierów
‐ Nie było. Wymyśliliśmy to od zera. Mówię my, ale pomysł był Zenona; trzeba oddać gościowi to, co
jego. Tak samo jak większość tych zasad, za pomocą których dzisiaj optymalizujemy transport części.
Wiecie, od pana Zenona nauczyłem się jednej rzeczy: nie ma takiego procesu, którego nie można
zoptymalizować. Zawsze jest coś, co można zrobić jeszcze trochę lepiej.
Zapadła chwila ciszy. Pracownicy trawili słowa szefa, popijając piwo.
***
Ostatnim narzędziem z grupy miękkich sposobów przekształcania kultury, jakie tutaj opiszę jest
tworzenie organizacyjnych legend, bohaterów i praca nad językiem, za pomocą którego organizacja
opisuje świat. Jest to narzędzie o tyle zdradliwe, że osoby go używające nie są w stanie nigdy w pełni
panować nad tym, jakie będą efekty rozpoczętych przez nie działań. Historia, mająca w zamyśle stać
się legendą pozytywną może zostać przekształcona i przeobrażona w taki sposób, że jej wydźwięk
zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni. Aby tego uniknąć należy przestrzegać kilku niżej opisanych
reguł.
Każdą kulturę zaludniają bohaterowie, w każdej odnaleźć możemy różne legendy. W organizacjach
bohaterami mogą stać się pracownicy wyjątkowi, doskonale radzący sobie ze swoimi zadaniami, ale
także pracownicy stawiający opór kierownictwu, podejmujący na własną rękę działania przeciwne
strategii firmowej, kwestionujący jej kulturę. W zależności od tego, jaka jest dominująca kultura
wśród pracowników jedni i drudzy mogą być oceniani zarówno pozytywnie jak i negatywnie. Wyobraź
sobie sprzedawcę, który potrafił naginać wszelkie zasady, od kodeksu drogowego gdy spieszył się na
spotkanie, aż po normy etyczne dotyczące manipulacji i fałszowania informacji przedstawianych
klientom. Dla wielu osób może być on postrzegany jako człowiek niemoralny, antywzór na którego
należy się orientować tylko po to, aby nigdy nie stać się do niego podobnym. Ale dla innych, na
przykład jego młodszych kolegów może być punktem orientacyjnym, do którego będą chcieli się
upodabniać. A jeżeli odejdzie z firmy, będzie to w zależności od opcji interpretowane jako porażka
firmy, która nie potrafiła zatrzymać takiego bohatera lub sukces i wielkie szczęście, jakim jest
pozbycie się szkodnika.
Bohaterom nieodmiennie towarzyszą legendy. Mają one różne funkcje – między nimi zaś edukacyjną.
Tak jak ich odpowiedniki, opowiadane tysiące lat temu przy ognisku, dzisiaj powtarzane w kantynie,
na spotkaniach pracowników czy podczas wspólnego palenia papierosa mają za zadanie wskazywać
wzorce i uczyć zachowań „właściwych”. Właściwych, a więc takich, które w optymalny sposób
wpisują się w kulturę organizacyjną. Dzisiejsze legendy powstają według tych samych mechanizmów,
co legendy naszych przodków – wyrazista postać, ważne wydarzenie są eksponowane na tle
codzienności, skomplikowane niuanse są upraszczane, aby przedstawić barwny i jednoznaczny obraz,
stanowiący połączenie drogowskazu i opowieści zajmującej uwagę. Legendy i bohaterowie
128
funkcjonują nie tylko w firmach komercyjnych. Każda organizacja, która zdąży nieco rozwinąć swoją
kulturę ma ich sporo. Im bardziej spójna kultura tym więcej takich legend i tym są mocniejsze.
W przeciwieństwie do wcześniej opisanych sposobów działania, tworzenie legend i bohaterów nie
jest łatwe do bezpośredniego powiązania z jakimikolwiek sposobami strukturalnego kształtowania
kultury. Może jednak służyć wzmacnianiu dominujących wartości i podstawowych przekonań. Bardzo
często występującym rodzajem legend jest mit założycielski, mający na celu pokazać, w jaki sposób
powstała dana firma. W ostatnich latach łatwo było zaobserwować powstawanie licznych mitów
związanych z branżą informatyczną. W latach osiemdziesiątych powstawały garażowe firmy, które
obecnie są miliardowymi gigantami (Microsoft, Apple). Współcześnie na bieżąco widzimy wzrost
potęgi firm takich jak Google, Facebook czy bardziej swojska Nasza‐Klasa. Wszystkie je łączy to, że
zostawały stworzone przez małe grupki (najczęściej tandemy) zapaleńców, którzy w pokoju w
akademiku, w garażu czy też w ramach projektów zaliczeniowych tworzyli coś, co stało się produktem
znanym na skalę krajową lub światową. Fakt ten jest przez komórki wizerunkowe tych firm bardzo
wzmacniany, do tego stopnia, że do opinii światowej jak i świadomości pracowników przebija się
prosty przekaz: „jeżeli chcesz, to możesz, daj z siebie wszystko, a otrzymasz nagrodę. Sukces należy
do odważnych”. Oczywiście, każda z tych firm ma także własne, charakterystyczne elementy legend –
Google na przykład sławi prostotę rozwiązań stosowanych przez jego założycieli, Brina i Page’a,
traktując ją jako wytyczną dla tysięcy pracowników na całym świecie.
Mit założycielski idzie zwykle w parze z postacią samego założyciela. Kilka rozdziałów temu
opisywałem historię słynnej firmy audytorskiej, założonej przez Arthura Andersena i nazwanej jego
nazwiskiem. Audytor ten był przykładem przedstawianym nowym pracownikom jako wzór doskonałej
rzetelności, obiektywności i staranności. Opowiadano im historie o tym, w jaki sposób potrafił on
odmówić klientowi, który chciał go prosić o sfałszowanie raportu, cytowano jego powiedzonka takie
jak „think straight, talk straight” (myśl prawdę, mów prawdę). Czy człowiek ten rzeczywiście był
takim wzorem? Prawdopodobnie w dużym stopniu tak – ale niewątpliwie jego legenda została tu i
ówdzie jeszcze bardziej podrasowana, aby jej przekaz był bezwzględnie czysty i czytelny.
Przykładem legendy, także wcześniej przeze mnie przywołanym jest historia bohaterskiej obrony
wrocławskiej fabryki przed powodzią w roku 1997. Obrony, w którą zaangażowali się nie tylko
pracownicy, ale także kontrahenci, ratujący swojego największego klienta. Historia ta była jedną z
pierwszych, którą opowiedziano mi, gdy wszedłem do tej fabryki. Z tego, co dowiedziałem się od kilku
młodych pracowników, także im była opowiadana w pierwszych tygodniach pracy w firmie.
Niewątpliwie owa wspólna obrona urosła do rangi legendy, mającej jednocześnie wymiar
dydaktyczny, wzmacniającej wartości takie jak przywiązanie do partnerów biznesowych, współpracę i
zaangażowanie we wspólne dobro.
Tworzenie legend i bohaterów organizacyjnych ma miejsce na wszystkich poziomach organizacji.
Oczywiście, także i tutaj kierownictwo ma nieco większe możliwości manewru niż pracownicy
szeregowi. Zarząd kontroluje przez dział HR środki komunikacji wewnętrznej, a prezes czy dyrektor
zawsze będzie cieszył się większym zainteresowaniem, jeżeli postanowi coś opowiedzieć niż zwykły
pracownik. Jednakże próby sztucznego kreowania bohaterów i robienia legend z wydarzeń o
nieodpowiedniej randze są trudne i mogą odwrócić się przeciwko samym twórcom. Dobrym
przykładem tego jest historia ruchu stachanowskiego w czasach PRL. Władze komunistyczne
129
próbowały tworzyć mit przodowników pracy, słynnych stachanowców, wielokrotnie
przewyższających normy, wyznaczane w ich pracy. Jednakże oprócz tych robotników, którzy
stachanowców faktycznie cenili, bardzo wielu traktowało ich również jako symbol negatywny,
kojarzony z uciemiężeniem i fałszywą ideologią. Wyśmiewanie sztucznych legend, domalowywanie
wąsów bohaterom na plakatach czy tworzenie złośliwych obrazków rozpowszechnianych mailem to
spotykane dzisiaj w wielu firmach metody obrony przeciwko wprowadzanym na siłę symbolom.
Dlatego też, jeżeli ktoś w kierownictwie chce tworzyć legendy organizacyjne i promować bohaterów,
zachowujących się zgodnie z kulturą, znacznie lepiej jest wybierać legendy już kiełkujące wśród
pracowników i umiejętnie je wspomagać. Zawsze bowiem wiele historii mających potencjał do bycia
legendą krąży wśród pracowników, ale dopiero wyraźne wsparcie jakiegoś lidera opinii może
przekształcić symbol potencjalny w symbol uznawany i szanowany. Najlepiej zaś na bohaterów
nadają się osoby już nie pracujące w danej organizacji – nie tworzą one bowiem możliwości i ryzyka
zaprzeczenia swojemu wizerunkowi poprzez nieprzewidziane zachowania. W momencie, gdy dany
bohater nie jest już obecny w codziennym otoczeniu, w którym powstaje legenda, osoby ją
kształtujące mają kontrolę nad wszystkimi zmiennymi obrazu.
Artur z Naprawiksa jako bohatera postanowił wypromować swojego poprzednika, pana Zenona.
Opowiadając o nim wzmacniał dodatkowo przekaz, wyraźnie identyfikując powody, dla których
akurat ten człowiek jest z jego punktu widzenia wyjątkowo ważnym punktem organizacji. Tworząc
bohatera spójnego z kulturą, należy zawsze jasno i wyraźnie zaakcentować dlaczego jest nim ta a nie
inna osoba. Im bardziej bohaterowie będą robili wrażenie przypadkowych, tym bardziej będą
ignorowani.
Należy też pamiętać o szczególnym rodzaju bohaterów i legend: o bohaterach negatywnych. W
przeciwieństwie do pozytywnych, mają być oni przestrogą, przykładem tego, co dzieje się w sytuacji,
gdy ktoś nie realizuje zachowań zgodnych z kulturą danej organizacji. Przykładem negatywnego
bohatera był pracownik, pracujący w pewnej dużej firmie o własności państwowej. Pozwolił on sobie
na „wychylenie się” i skrytykowanie swojego przełożonego za wyjątkowo głupie rozporządzenie. Gdy
inni pracownicy opowiadali mi o szczegółach sytuacji, nie mogłem nie zgodzić się merytorycznie z
pracownikiem – jego uwagi były celne, podczas gdy przełożony kompletnie nie miał racji. Jednakże w
wersji historii, którą mi opowiadano, ów pracownik był bohaterem negatywnym, a emocje
opowiadających były skierowane przeciwko niemu. Wynikało to z faktu, że na tyle rozdrażnił swojego
przełożonego, iż ów nie tylko go zwolnił, ale także obciął premie kilku jego kolegom, którzy tę
rozmowę słyszeli. Kultura, w której się to działa była wybitnie autorytarna, nastawiona raczej na
klanowość i bezwzględną lojalność i posłuszeństwo. Zachowanie pracownika zostało w jej ramach
odczytane jako złamanie niepisanych reguł, a kara która go spotkała była w świetle podstawowych
założeń owej kultury sprawiedliwa i zasłużona.
Podsumowując: bohaterowie i legendy pojawiają się w każdej kulturze organizacyjnej. Mogą one
być tworzone przez różne osoby, na różnych szczeblach organizacji. Jeżeli mają służyć zmienianiu
kultury organizacji jest bardzo ważne, aby opierane były na historiach już istniejących i krążących w
organizacji. Kreowanie legendy od zera jest trudne, ponieważ będzie budzić podejrzenia i opór
przed manipulacją, objawiający się na przykład ośmieszaniem promowanych treści. Dlatego też
130
znacznie lepszym wyjściem z punktu widzenia kierownictwa jest wspieranie już istniejących legend,
nie zaś tworzenie ich od podstaw.
DO PRZEMYŚLENIA:
1. Spróbuj zidentyfikować dwie‐trzy legendy i bohaterów, występujących w Twojej organizacji.
Jakie wartości mają oni sobą reprezentować?
2. Jakie podstawowe założenia przekazuje swoim zachowaniem Twój bezpośredni przełożony?
Jeżeli sam jesteś szefem, oceń, jaki przekaz kulturowy niosą Twoje zachowania ludziom,
którymi zarządzasz.
3. W jakich szkoleniach brałeś udział? Pomyśl, czy w Twojej firmie, po szkoleniach mogłeś w
pełni wykorzystać uzyskaną wiedzę? Jeżeli tak, to dzięki czemu? Jeżeli nie, to czego Ci
brakowało, aby szkolenie przyniosło firmie maksymalną korzyść.
131
ROZDZIAŁ 8 ZMIANA WYMAGA CZASU I MYŚLENIA
‐ Czy to naprawdę musi być aż tak skomplikowane? – Marcin zadał to pytanie już po raz trzeci w ciągu
ostatnich sześciu godzin. Cała trójka zarządu siedziała przed wielką białą tablicą, na której
rozrysowany był złożony schemat. Różnokolorowe strzałki prowadziły od hasła do hasła, pokrywając
kilka metrów kwadratowych plastiku mozaiką kształtów i kolorów. Był to efekt pracy ich ostatnich
kilku godzin, pracy nad koncepcją znaczącego przekształcenia strategii i kultury firmy. Rynek zaczął
się dynamicznie zmieniać i dotychczasowa strategia Naprawiksa przestała wystarczać. Wspólnicy
postanowili, że firma musi nastawić się bardziej na świadczenie usług zdalnych, diagnozowanie i
naprawianie przez sieć. Całkowicie zmieniało to rolę serwisantów i wymuszało nowe podejście do
klientów. Właściciele uznali, że z tą zmianą sami sobie nie poradzą. Zatrudnili renomowaną firmę
konsultingową i za jej namową postanowili zacząć od przeszkolenia samych siebie. Zorganizowane w
tym celu warsztaty z zarządzania kulturą organizacyjną trwały już trzeci dzień i powoli zbliżały się do
końca. Zarząd Naprawiksa był z jednej strony zafascynowany, z drugiej przytłoczony ogromną ilością
nowej wiedzy, którą zaabsorbował przez ten czas
‐ Musi – odpowiedział po raz trzeci jeden z konsultantów – proszę uwierzyć, panie Marcinie.
Zignorowanie któregokolwiek z kroków powoduje efekt domina. Plany zaczną Wam się sypać.
Oczywiście to nie jest tak, że jeżeli odpuścicie na przykład stworzenie pozytywnej legendy w tym
punkcie – laserowy wskaźnik zatańczył na tablicy – to nic się nie uda. Ale efekty kolejnych kroków
zostaną nieco osłabione. Wie pan, to nie jest ścisła matematyka czy tworzenie bezwyjątkowo
działającego algorytmu. Większość praw i zasad, o których Wam mówiliśmy ma charakter bardziej
statystyczny niż przyczynowo skutkowy. To znaczy, że wszystko, co opisaliśmy zadziała
prawdopodobnie w dziewięciu przypadkach na dziesięć. W trzech z dziesięciu idealnie, dokładnie
według schematu, w kolejnych trzech przeciętnie, a trzech ostatnich na tyle słabo, że da się zauważyć,
ale nie wystarczy, żeby przepchnąć zmianę na kolejny poziom.
‐ Czy to znaczy, że wy, jako firma, którą zatrudniliśmy, nie macie odpowiedniej wiedzy?
‐ To znaczy, że nikt tej wiedzy nie ma. Jeszcze. W ciągu ostatnich stu lat wiedza o zarządzaniu zrobiła
ogromny krok, jeżeli chodzi o zrozumienie tego, jakie prawidłowości występują w organizacjach. Na
początku dwudziestego wieku naukowcy myśleli, że z punktu widzenia organizacji pracy pracownicy
to nieco bardziej skomplikowane roboty, wymagające jedzenia i odpoczynku. Dzisiaj zdajemy sobie
sprawę z tego, jak ogromna ilość czynników psychicznych, motywacyjnych i społecznych kształtuje
zadowolenie i wydajność poszczególnych ludzi. I wiemy dużo więcej o tym, jak te czynniki wpływają
na ostateczny wynik organizacji. Ale nadal nie wiemy wszystkiego.
‐ A jak do tego wszystkiego ma się kultura organizacji?
‐ Kultura organizacji, opisywana przez naukę o zarządzaniu to względnie nowe odkrycie. Ma najwyżej
około trzydziestu lat. Ale przez ten czas, dzięki tysiącom badań, prowadzonym na całym świecie
nauczyliśmy się już wiele na temat tego, jak ogromny ma wpływ na wydajność organizacji.
‐ Większy niż cokolwiek innego?
Konsultant uśmiechnął się.
‐ Nie istnieją badania, które potrafiłyby udowodnić aż tak śmiałą tezę – powiedział – z prostej
przyczyny. Żeby powiedzieć, że kultura ma większy wpływ niż inne czynniki, musielibyśmy zrobić
eksperyment na dwóch identycznych organizacjach, zaczynając powoli zmieniać kulturę jednej i
drugiej w różnych kierunkach, pozostawiając wszystkie inne cechy niezmienione. To niemożliwe z
praktycznego punktu widzenia. Trzeba by kontrolować zbyt wiele zmiennych, w dodatku dotyczących
ludzi – mających ogromną swobodę decyzyjną i mogących na taką kontrolę zareagować przeciwnie
132
do naszych planów. Nie da się więc, przynajmniej obecnie wymodelować takiej sytuacji. Może w
przyszłości pomogą nam w tym bardziej skomplikowane systemy symulacyjne, tworzone na
komputerach. Ale na razie to pieśń dalekiej przyszłości.
Konsultant przerwał na chwilę i zastanowił się.
‐ Ale mimo to, mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że kultura organizacji ma bardzo duży
wpływ na funkcjonowanie każdej firmy. Nie wiem, czy jest on większy od na przykład odpowiednich
procedur decyzyjnych, stosowanych przez zarząd, albo od umiejętnego zarządzania finansami. Może
jest, może nie jest. Ale na pewno, na waszym miejscu, nie lekceważyłbym kultury organizacji. To, że
trudno jest ją dostrzec, siedząc w środku firmy, nie znaczy, że jej nie ma.
‐ I teraz – Andrzej, słuchający dotąd w skupieniu, wskazał na tablicę – musimy postępować ściśle
według tego planu.
‐ I tak i nie – włączył się w rozmowę drugi z konsultantów – jeżeli chcecie osiągnąć te efekty, na
których wam zależy, musicie zacząć postępować zgodnie z tymi planami. Ale nie możecie ich trzymać
się ślepo. Co jakiś czas powinniście robić analizę bieżącego stanu, zastanawiać się nad tym, jak wam
idzie i na ile plany te odzwierciedlają otaczającą was rzeczywistość firmy. Może się okazać, że w
skutek nieprzewidzianych czynników, w którymś momencie cały plan trzeba będzie przemodelować.
‐ Na przykład jakich czynników?
‐ Zewnętrznych i wewnętrznych. Ja opowiem wam o zewnętrznych, a kolega – wskazał na trzeciego z
konsultantów – o wewnętrznych.
‐ Zewnętrzne czynniki, które mogą wam zaburzyć plany to na przykład zmiana rynku. Wystarczy, że
pojawi się nowy, znaczący gracz, albo zmieni się zapotrzebowanie wśród klientów, a nagle może się
okazać, że docelowy model kultury organizacyjnej, który sobie zaplanowaliście stanie się
nieadekwatny do potrzeb biznesowych. Może też dokonać się jakiś przełom technologiczny, który
sprawi, że pojawią się nowe możliwości, wymuszające nowe zachowania.
‐ Czy taka zmiana musi trwać tak długo, żeby zdążyła się zmienić technologia?
‐ Zmiana kultury organizacyjnej to nie jest szybki proces. Nawet w przypadku niewielkiego zespołu
może zająć kilka tygodni do kilku miesięcy. W przypadku dużej firmy, takiej jak wasza, zatrudniającej
blisko pół tysiąca pracowników, planowany czas zmiany to co najmniej rok, jeżeli wszystko pójdzie
idealnie. Ale nigdy nie idzie, więc nastawiłbym się raczej na kilka lat, tak od dwóch do czterech.
‐ To mnóstwo czasu. A co jeżeli w trakcie nastąpią te zmiany, o których mówicie? Rynek, albo
technologia?
‐ Wtedy będzie trzeba modyfikować wasze założenia. Sugerowałbym przynajmniej raz na pół roku
robić poważne, jednodniowe zebranie zarządu i ścisłego kierownictwa, poświęcone wyłącznie analizie
kultury i procesu jej zmiany.
‐ A kto tym powinien się u nas zajmować?
‐ Możecie zatrudnić kogoś na stałe, kto będzie miał odpowiednie kwalifikacje. W dziale HR może być
osoba odpowiedzialna wyłącznie za diagnozę kultury organizacyjnej i proponowanie nowych
rozwiązań. Możecie też na stałe znaleźć firmę doradczą albo eksperta, który raz na jakiś czas będzie
robił wam diagnozę i dawał bardziej obiektywną ocenę. Każde z tych rozwiązań, ma swoje zalety i
wady, zarówno w aspekcie finansowych jak i kompetencyjnym. Wewnętrzny człowiek jest zawsze na
miejscu, ale żeby pozyskać kogoś o naprawdę dużej wiedzy będziecie musieli mu sporo zapłacić.
Zewnętrzni eksperci będą kosztowali też sporo – może nawet więcej ‐ ale za to będą w stanie dać
Wam wyższy poziom kompetencji. Możecie też spróbować połączyć te dwa obszary. Zatrudnić kogoś
na stałe, a jednocześnie zapewnić mu od czasu do czasu zewnętrzne wsparcie, na przykład na
zasadzie mentoringu.
133
‐ Ok, wróćmy do naszych czynników zewnętrznych. Czy rynek i technologie to jedyne rzeczy, na które
powinniśmy zwracać uwagę?
‐ Nie jedyne, ale najważniejsze. Istotne może się też okazać prawo. Przepisy prawne, powiązane z
aktualną sytuacją polityczną, tworzą ramy w których odnajduje się każda organizacja. Im większa
firma, tym większy wpływ ma na nią sytuacja polityczna na świecie. Zwłaszcza w momencie, w
którym ma oddziały w różnych krajach. Na potrzeby waszej firmy bardziej przejmowałbym się
przepisami prawnymi niż polityką, z której one wynikają.
‐ A dlaczego prawo ma mieć znaczenie?
‐ Bo sprawia, że pewne wasze działania stają się bardziej lub mniej bezpieczne i opłacalne. Zmiany
podatkowe, stawki celne, nowe zasady dotyczące czasu pracy, wynagrodzeń pracowniczych czy
urlopów… wszystko to będzie na was wpływało. Musicie to też uwzględniać. Są też jeszcze inne
czynniki zewnętrzne, ale na nich bym się na waszym miejscu nie skupiał
‐ Jakie?
‐ Klęski naturalne, powodzie, tym podobne. Demografia społeczna, sprawiająca, że na rynku pracy
pojawia się więcej lub mniej młodych ludzi. I tak dalej. Nawet kultura masowa i kształtujące się trendy
w muzyce czy popularne filmy. To są rzeczy, które mają pewien wpływ, ale jest on marginalny wobec
wcześniej opisanych.
‐ No dobrze, a co z czynnikami wewnętrznymi? O nich też mieliście nam opowiedzieć.
‐ Tak – drugi z konsultantów podszedł do tablicy. Andrzej z rozbawieniem pomyślał, że wszyscy oni
wyglądają niemal dokładnie tak samo – na poziomie wewnętrznym tych czynników jest więcej i mogą
mieć znacznie większy wpływ na wasze plany.
‐ Ok. Jakie to są?
‐ Przede wszystkim zmiany personalne. Pamiętacie, jak opowiadaliśmy wam, że kultura kształtuje się
przede wszystkim pod wpływem zachowań kierownictwa? W nauce o zarządzaniu nazywa się to
teorią górnych echelonów. Po polsku nazwa ta nie brzmi najlepiej, ale sama teoria jest wiarygodna,
ponieważ została sprawdzona w serii różnych badań. Wyraźnie wynika z nich, że zarówno cechy
osobowości najwyższych menedżerów, jak też i relacje między poszczególnymi członkami zespołu
zarządczego będą wpływały zarówno na kulturę organizacyjną, jak i na sposób funkcjonowania firmy.
Na przykład menedżerowie nie mający ukończonych żadnych studiów menadżerskich, takich jak MBA,
będą mieli znacznie wyższą fluktuację wyników niż menedżerowie z takim wykształceniem. To nie
znaczy, że będą gorsi, ale ich firmy będą na przemian powyżej albo poniżej średniej branżowej,
podczas gdy menedżerowie z MBA będą prowadzili firmy z mniejszą ilością spektakularnych
sukcesów, ale też mniejszą ilością spektakularnych porażek. Z kolei zespoły menedżerskie składające
się z osób bardzo do siebie podobnych lepiej sobie poradzą w stabilnym otoczeniu, ale firmy bardziej
innowacyjne potrzebują bardziej zróżnicowanych składów. Cechy waszego zespołu zarządzającego
będą kształtowały kulturę i sposób myślenia waszych menadżerów średniego szczebla, przekładając
się poprzez nich na kulturę całej firmy.
‐ Czyli z tego wynika, że konstruując naszą kulturę musimy brać cały czas pod uwagę, kto dokładnie
jest w naszym zespole zarządzającym?
Konsultanci popatrzyli na siebie i pokiwali głową z uznaniem
‐ Dokładnie tak – powiedział jeden z nich – wypadnięcie nawet jednej osoby z kierownictwa w jakiś
sposób wpłynie na waszą kulturę organizacji. Tak samo dojście kogoś nowego. A nawet określone
przekształcenia w waszych relacjach, sile wpływów poszczególnych osób czy przyjętych przez was
procedurach decyzyjnych.
134
‐ Dobra – członkowie zarządu Naprawiksa popatrzyli po sobie i pokiwali głowami w zgodzie – co
jeszcze będzie miało wpływ na kulturę?
‐ To, czy w czasie zmian dokonacie jakichś innych, niepowiązanych z tym planem, zmian dotyczących
strategii biznesowej. I chodzi mi tutaj nie tylko o strategię całej firmy, ale także strategię
poszczególnych komórek.
‐ Dlaczego?
‐ Im bardziej kultura jest spójna ze strategią firmy, tym lepiej. Im większy będzie między nimi
rozdźwięk, tym trudniej będzie wam osiągnąć założone rezultaty. Jeżeli, w którymś momencie przez
najbliższe lata uznacie, że chcecie przekształcić strategię, zastanówcie się, czy będzie to spójne z
waszą docelową kulturą.
‐ Chcecie powiedzieć, że powinniśmy dostosowywać naszą strategię do kultury? Przecież to bez
sensu. Firma jest po to, żeby zarabiać biznesowo, a do tego potrzebujemy strategii adekwatnej do
rynkowych warunków.
‐ Jak najbardziej. I z zarządczego punktu widzenia to strategia powinna mieć pierwszeństwo. Ale
wyobraźcie sobie, że jesteście fabryką, która zainwestowała w nową linię montażową, po czym
postanowiła zmienić strategię tak, że ta nowa linia przestaje mieć w niej sens. Czy może to zrobić?
Jasne, że tak. Ale warto ocenić, czy zainstalowanie nowej linii nie okaże się na tyle kosztowne, że
nowa strategia przestanie się opłacać.
‐ Czyli powinniśmy być konsekwentni, bez względu na koszty?
‐ Też nie. Nie wolno wam wpaść w pułapkę konsekwencji. Poniesione już wydatki nie powinny być
czynnikiem decydującym. Warto natomiast, żebyście zawsze zastanowili się, jakie będą przyszłe
koszty przy zmianie kursu.
‐ To jest jasne. Ale powiedzcie proszę, przy tak dużej ilości czynników, czy ma sens tworzenie
jakichkolwiek skomplikowanych planów? Spędziliśmy dzisiaj kilka godzin pracy – a nasz czas jest
cenny – budując coś, co równie dobrze za pół roku może okazać się nieaktualne
‐ Poczekaj Andrzej – włączyła się Beata – to nie do końca tak. Przez te kilka godzin zbudowaliśmy
strategię zmiany kultury, którą możemy zacząć realizować. Za pół roku siądziemy znowu nad tym
temat, mam nadzieję, że z panami – spojrzała na konsultantów, którzy pokiwali głowami na znak
zgody – i zastanowimy się, co nam się udało. Tak samo, jak przeprowadzaliśmy restrukturyzację
kosztową cztery lata temu. Też wtedy mieliśmy całe skoroszyty dokumentów, a po pół roku część z
nich po prostu wrzuciłam do niszczarki, bo przestały być aktualne. Biznes się zmienia, musimy na
bieżąco się dostosowywać.
‐ A czy będzie taki moment – zainteresował się Marcin – w którym osiągniemy już tę docelową
kulturę, siądziemy sobie na piwie i powiemy sobie: ok, jesteśmy tu gdzie chcieliśmy? Czy też ciągle
będzie ją trzeba zmieniać? Bo tak, jak rozmawiamy, mam wrażenie, że ten punkt docelowy jest trochę
jak horyzont. Idziemy ciągle w jego stronę, ale on się regularnie od nas oddala…
‐ Dokładnie tak – pokiwał głową konsultant – nie ma czegoś takiego jak ostateczna kultura
biznesowa, tak samo jak nie ma ostatecznej strategii, czy ostatecznej technologii. Niech pan sobie
wyobrazi panie Marcinie optymalny skład magazynu centralnego. Czy jest pan w stanie stworzyć listę
wszystkich komponentów, które powinny być tam, zawsze aktualną, teraz i za dwadzieścia lat?
‐ Oczywiście, że nie. Technologia zmienia się tak szybko, że ciężko nam stworzyć taką listę, aktualną
na pół roku do przodu.
‐ No właśnie. I tak samo jest z kulturą. Wprawdzie możliwe jest doprowadzenie waszej firmy do stanu,
w którym wasza kultura, z małymi korektami będzie aktualna na przykład przez dziesięć czy piętnaście
135
lat, ale w końcu będzie trzeba dokonać kolejnej dużej zmiany, przemyśleć wszystko od nowa i
poukładać tak, żeby zgadzało się z nową sytuacją rynkową.
‐ Piętnaście lat brzmi nieźle.
‐ To tylko liczba szacunkowa. Nie znajdziecie eksperta, który wam zagwarantuje na piśmie, że na tyle
wystarczy. Ale na moje oko, patrząc na waszą firmę, dziesięć do piętnastu lat to możliwy okres.
Oczywiście nie możecie na ten czas odłożyć sobie kultury organizacyjnej do teczki w archiwum i
ustawić przypomnienia w kalendarzu na rok dwa tysiące dwudziesty piąty. Przez cały czas musicie
dbać o nią, sprawdzać, czy działa tak jak oczekujecie.
‐ Dlaczego? Skoro raz ją zaprojektujemy i wprowadzimy?
‐ Kultura organizacji to złożony system. Sama cały czas ulega przekształceniom, ulegając
najróżniejszym wpływom. Wyobraźcie sobie ogródek, w którym macie ułożone idealne grządki
rzodkiewek, pomidorów i tak dalej. Ale przecież wiatr niesie pyłki chwastów, wasze rzodkiewki
zostawione same szybko zaczną rosnąć inaczej niż w równej linii, a jak zostawicie to na kilka lat i
wrócicie, nie poznacie swojego ogrodu.
‐ Mamy być ogrodnikami?
‐ Ogrodnikami kultury. Czemu nie, metafora jest całkiem ładna i celna. Mam też inną. Kultura
organizacji jest jak rzeka.
‐ Czemu?
‐ A to opowiem Wam na sam koniec. Ale najpierw wróćmy jeszcze do naszego planowania.
‐ To nie omówiliśmy jeszcze wszystkiego?
‐ Nie, został nam jeden ostatni, ważny wątek. To, kogo macie zamiar zaangażować w zmienianie
swojej kultury. Ale najpierw zróbmy sobie chwilę przerwy.
***
‐ W zmianę kultury zaangażowanych będzie bardzo wiele osób – zaczął drugą część rozmowy
konsultant – po pierwsze wszyscy pracownicy firmy będą jej częścią, więc niejako automatycznie ich
dotknie. Po drugie, w organizacji na różnych jej poziomach, a także poza organizacją znajdują się
osoby, które trzeba będzie wciągnąć w większym stopniu w propagowanie zmiany. Powinniśmy teraz
zastanowić się, kim oni są i w jaki sposób ich zaangażować.
‐ Dobrze – Andrzej przeciągnął się, usadowiony w wygodnym fotelu – ale dlaczego mówicie o osobach
z poza organizacji? Kogo macie na myśli? Siebie?
‐ Być może też, ale na pewno nie w pierwszej kolejności. Pamiętajcie, że zmiana kultury sprawi, że
organizacja zacznie funkcjonować w inny sposób. To sprawi, że firmy współpracujące z wami na stałe
będą doświadczać tej zmiany i muszą zostać także do niej przygotowane.
‐ Na przykład dostawcy?
‐ Tak, chociaż ich akurat wystarczy poinformować, że rozpoczyna się proces zmian, aby nie byli
zbytnio zaskoczeni. Macie jednak z tego co wiem, dwie firmy, które współpracują z wami na zasadzie
wyłączności. Jedna z nich nawet na zasadzie obustronnej wyłączności.
‐ To prawda. Pierwsza to salon, który dostarcza i serwisuje nasze auta w całym kraju, maluje je i w
razie potrzeby wymienia poszczególne części floty. Jesteśmy jednym z ich największych klientów, a oni
naszym jedynym dostawcą. A druga to niewielka, pięcioosobowa firma z Radomia, zajmująca się
odzyskiwaniem danych. Jesteśmy ich jedynym partnerem, a oni są naszymi jedynymi specjalistami od
naprawiania zniszczonych dysków, kart pamięci i tak dalej. W skali regionów mamy na tyle niewiele
zleceń, że nie opłaca nam się zatrudniać specjalistów tej klasy, a centralnie nie udało nam się ich
136
nigdy pozyskać. Z czasem to zarzuciliśmy, oni się tym zajmują, wystawiają nam faktury, a my
przerzucamy je do klientów plus marża. Nam się to opłaca głównie dlatego, że razem z
odzyskiwaniem zniszczonych danych dostajemy inne zlecenia, no i uczymy klientów, że mogą do nas
przyjść z każdym technicznym problemem, a my sobie zawsze poradzimy.
‐ No właśnie. I teraz pomyślcie, jeżeli przejdziecie przez znaczącą zmianę na poziomie
fundamentalnych wartości, postawicie na nowe sposoby działania, nawet jeżeli technicznie niewiele
się zmieni, oni także będą musieli się do tego dostosować. A i tak w waszym wypadku jest łatwo.
Pomyślcie, jak szeroko muszą planować zmianę firmy mające na przykład salony firmowe, działające
na zasadzie franszyzy.
‐ Ok, rozumiem co macie na myśli. Ale jak mamy ich w to zaangażować?
‐ Cóż, z pewnością nie zaszkodziłoby zaproszenie ich przedstawicieli na zebranie waszego zarządu, na
którym będziecie omawiali zmianę kultury. Wiadomo, że nie muszą być obecni na całości spotkania,
bo z pewnością są dane, których nie chcecie im ujawniać. Ale sam fakt udziału w tym procesie,
znacząco zwiększy ich motywację do zmieniania się razem z wami.
‐ No dobrze, a co z ludźmi u nas wewnątrz. Kogo powinniśmy w to zaangażować?
‐ Kilka grup. Po pierwsze ścisłe kierownictwo. Po drugie lokalnych liderów opinii. Po trzecie wszystkie
osoby, w których obszarach odpowiedzialności potrzebne są największe przekształcenia. Przejdźmy
przez wszystkie te kategorie, po kolei, zaczynając od kierownictwa. Ponieważ w waszym wypadku
mówimy o zmianie kultury organizacyjnej w całej firmie, a więc obszarze zarządzanym bezpośrednio
przez was, cały projekt musi mieć waszą stuprocentową akceptację. Jeżeli któreś z was będzie miało
opór wobec wdrażanych rozwiązań, będzie się wahało, odbije się to bardzo szybko na poziomie
komunikacji z waszymi ludźmi. Musicie jako zarząd mówić jednym głosem. Każda odrębność opinii
będzie budziła konsternację i powodowała powstawanie zaburzeń w nowej kulturze. Nie oznacza to
oczywiście, że musicie być jakąś sektą, która wymusza całkowitą jednomyślność. Jednak ewentualne
wątpliwości, dotyczące kierunku zmian musicie rozstrzygnąć najpierw sami między sobą.
‐ To już zrobiliśmy – powiedział Andrzej – patrząc na Beatę i Marcina. Faktycznie, mieliśmy trochę
różnic zdań, ale udało nam się ostatecznie wypracować wspólne wersje. Oboje jego wspólników
pokiwało głowami – więc jesteśmy gotowi rozmawiać o kolejnym kroku.
‐ To dobrze. Pamiętajcie, że wasze przekonanie i zaangażowanie jest tutaj najważniejsze. Oczywiście
nie będziecie sami przeprowadzać tej zmiany. Jako zarząd macie mnóstwo innych zadań. Ale musicie
jej przynajmniej patronować przez cały czas, dbając o to, aby wszyscy mieli świadomość tego, że
proces ten cieszy się waszym poparciem. Wystarczy, że przestaniecie to poparcie pokazywać, a zaczną
się problemy. Nie musicie nawet robić nic blokującego zmiany. Blokowanie będzie działo się samo, na
własną rękę, w postaci naturalnego oporu. Jeżeli przestaniecie dostarczać energii napędowej, opór
szybko spowoduje wytracenie impetu.
‐ Przyjęliśmy ten fakt. Będziemy wspierać zmianę.
‐ Ok. Wobec tego następny krok, to uwzględnienie w procesie tych osób, w których obszarach
odpowiedzialności będzie musiało zmienić się najwięcej. Postanowiliście postawić na innowacyjność i
dostosowywanie się do ciągle zmieniających się technologii, a zwłaszcza wszystkich napraw
związanych z sieciami, na skalę pojedynczych domów i całych firm. To oznacza ogromną zmianę dla
departamentu pomocy zdalnej. Ile on liczy obecnie ludzi?
‐ Dziesięć osób. Po zmianach będzie liczył co najmniej z trzydziestu. Może więcej.
‐ To ogromna różnica. Jego dyrektor musi być w pełni zaangażowany w zmiany. To zresztą nie będzie
trudne, bo on i jego obszar na tym najbardziej skorzystają. A kto na owych przekształceniach
najbardziej straci?
137
‐ Myślę, że centralny magazyn. Przez lata bardzo go hołubiliśmy, ale teraz kiedy coraz więcej napraw
będzie miało charakter pracy przez sieć, jego rola zacznie powoli spadać. Nie zniknie oczywiście, dalej
będzie mnóstwo sprzętowych rzeczy do robienia. Może nawet więcej niż dotąd. Ale w skali firmy jego
znaczenie będzie mniejsze. Będziemy musieli zacząć myśleć w kategoriach coraz bardziej wirtualnych,
a oni są mocno osadzeni w twardych, materialnych sprzętach.
‐ Wobec tego szefa magazynu centralnego koniecznie także zaangażujcie w proces zmian. Być może
okaże się nawet, że w trakcie wspólnej pracy uda się stworzyć nową rolę i nową strategię rozwoju
magazynu. Nie jestem z waszej branży i nie znam się na technologii w dziesiątej części tak dobrze jak
wy. Ale wiem, że w takich sytuacjach często pojawiają się przełomowe pomysły, które potencjalne
straty pozwalają przekuć w korzyści.
‐ A czy on będzie miał motywację do zaangażowania się w proces, który zmniejszy jego znaczenie?
‐ Na pewno będzie miał wówczas lepsze podejście do tego procesu niż gdyby po prostu stał się jego
ofiarą. W ten sposób może – pod waszą kontrolą rzecz jasna – mądrze się do niego zaadoptować.
Powtórzę: możecie na tym tylko skorzystać.
‐ Ok, czyli angażujemy tych, którzy najwięcej i najmniej na tym skorzystają, tak?
‐ Nie do końca takie jest kryterium. Zaangażujcie tych, w których obszarach się najwięcej zmieni. W
niektórych przypadkach nie będą to zmiany ani na gorsze, ani na lepsze. Po prostu będzie potrzebny
nowy sposób funkcjonowania. Jak sądzę, będzie tak w wypadku finansów. Skoro częścią waszej
strategii jest ułatwienie płatności przez Internet, dział księgowy nie będzie musiał ani zatrudniać ani
zwalniać swoich ludzi, ale będzie musiał stworzyć trochę nowych procedur.
‐ Jasne, teraz już rozumiem. Wobec tego pierwszą rzeczą, jaką musimy zrobić po zakończeniu tego
szkolenia jest stworzenie listy najbardziej zaangażowanych w nią dyrektorów.
‐ Dokładnie. I nie tylko dyrektorów. Może się okazać, że jakaś drobna komórka będzie musiała
całkowicie zmienić swoją logikę funkcjonowania. Wówczas dyrektora ją nadzorującego też należy
zaangażować, ale warto ściągnąć na spotkania poświęcone tematowi przede wszystkim osobę, która
jest najniższym wspólnym mianownikiem dla wszystkich osób, które będą musiały stawić czoła
zmianie.
‐ Wszystko zrozumiałe. No i wreszcie mamy liderów zmian. O nich już wcześniej rozmawialiśmy.
‐ Tak. To mają być osoby, które na swoich lokalnych podwórkach będą wprowadzały zmiany. Najlepiej
aby byli to pracownicy z różnych poziomów, z różnych obszarów ale od czasu do czasu mający ze sobą
jakiś kontakt.
‐ A co ten kontakt ma dawać?
‐ Z jednej strony motywację. Kiedy będą pracować z trudną materią, poczucie, że inni także są
zaangażowani i pokonują te same przeszkody będzie z pewnością dawało pozytywnego kopniaka. Z
drugiej strony spotkania zespołu liderów będą dobrą platformą do dzielenia się pomysłami na
promowanie nowej kultury. No i oczywiście samo istnienie takiego zespołu, jego nazwanie i
sformalizowanie da w całej organizacji poczucie, że serio zależy wam na tych zmianach, że nie jest to
tylko zwykłe gadanie.
‐ A ludzie mogą tak pomyśleć?
‐ Przede wszystkim tak pomyślą. Dla większości waszych pracowników owe zmiany nie będą miały
bezpośredniego przełożenia na ich codzienne funkcjonowanie. Zwłaszcza, że w naszej polskiej
kulturze, bardzo często wiele rzeczy mówionych przez przełożonych jest traktowanych jako puste
gadanie dla gadania. Aby przekonać ludzi, potrzebne będą bardzo konkretne zmiany. Tak jak wtedy,
kiedy przekształcaliście system magazynowania.
‐ Dobrze, wobec tego zostało nam jedno, ostatnie, ale bardzo ważne pytanie.
138
‐ Jakie?
‐ Czy rzeczywiście kultura organizacyjna warta jest całego tego zachodu? Przecież to są konkretne
pieniądze, wysiłek, czas ludzi. Sami powiedzieliście, że przez pewien czas po każdej zmianie wydajność
będzie obniżona. Dodatkowo możemy potrzebować wsparcia, ze strony was albo innej firmy
doradczej. Za darmo nie pracujecie. A co najważniejsze, zajmowanie się takimi tematami jak kultura
organizacji będzie nas odwracało od innych, biznesowych obszarów. Czy nasz czas jako zarządu jest
tego naprawdę wart?
‐ Jest. Zdecydowanie jest.
***
DO PRZEMYŚLENIA:
1. Stwórz własną listę trzech najważniejszych powodów, dla których warto dbać o kulturę
organizacyjną w firmie.
139
ZAKOŃCZENIE
Kultura organizacji jest jak woda płynąca w rzece. Zaczyna się od małego strumyka, płynącego gdzieś
w górach. Jego koryto jest zmienne, w zależności od terenu – nie ma możliwości kształtować zbytnio
swojego otoczenia, ale jeżeli woda będzie wartka może stopniowo przekształcać grunt po którym
płynie. Z czasem do pojedynczego strumyka zaczynają dołączać kolejne. Tak samo jak kolejni ludzie
zaczynają wspólnie razem działać, tworząc organizację. Im więcej strumyków łączy się ze sobą, tym
silniejsza staje się rzeka. Jeżeli nikt nie stworzy dla niej koryta, popłynie tam, gdzie skieruje ją
ukształtowanie terenu. Będzie pogłębiać swoje koryto, wymywać niewielkie kamienie ale mimo
wszystko jest uzależniona od konkretnej formacji geologicznej. Korytem dla kultury organizacyjnej
jest struktura firmy, jej procedury, infrastruktura, wszystkie twarde czynniki, zewnętrzne wobec
pojedynczych ludzi tworzących organizację. Kultura organizacji może być bardzo dynamiczna, żywa i
widowiskowa, ale zawsze jej ograniczeniem będą twarde uwarunkowania. Konkretne ograniczenie
technologiczne jest w stanie zablokować jakiś kierunek przekształcania się kultury organizacji, tak
samo jak nagłe pojawienie się skały na trasie rzeki jest w stanie wymusić zmianę kierunku, w jakim
płynie woda. Ale z drugiej strony potężna tama jest w stanie stworzyć jezioro, tam gdzie go nie było.
Żywioł wody da się kierunkować. Ludzie robią to od tysięcy lat. Budujemy tamy, tworzymy kanały
dopływowe, nawadniamy suche tereny, sprawiamy, że woda dociera tam gdzie chcemy. Co więcej,
zmuszamy ją, aby pracowała dla nas. Elektrownie wodne przekształcają jej ruch w energię, a za
pomocą przemyślanych systemów rur potrafimy ją dostarczyć do każdego mieszkania.
Ale mimo wszystko jest to żywioł. Nie jesteśmy w stanie go kontrolować w pełni. Tak jak nikt nie jest
w stanie kontrolować kultury organizacji. Rzekę możemy w odpowiednią stronę skierować, ale jeżeli
woda będzie rwąca i będzie jej dużo, nie oszukamy grawitacji i w którymś miejscu woda przerwie
nasze sztuczne tamy, znajdzie jakiś sposób, aby popłynąć zgodnie z dążeniem wynikającym z
ukształtowania terenu. Kierownictwo firmy, które będzie próbowało sprawić, że jej kultura będzie
całkowicie sprzeczna z potrzebami i dążeniami pracowników, rynku lub niezgodna z kulturą kraju w
którym działa, napotka na opór. Może go chwilowo stłamsić, zablokować za pomocą dostępnych
środków. Ale na dłuższą metę pracownicy znajdą sposoby, aby obejść blokady.
Rzeka płynie swoim korytem, ale jeżeli jest odpowiednio silna, sama zaczyna je kształtować. Żadna
strategia, żadna decyzja podejmowana wewnątrz organizacji nie jest niezależna od jej kultury.
Wszystkie komunikaty, wszystkie działania, jakie podejmują pracownicy, są wynikiem podzielanych
przez nich przekonań, wartości i norm, stanowiących część kultury organizacyjnej. W ten sposób
kultura kształtuje strategię, kształtuje decyzje.
Gdy rzeka spływa z gór, napotyka na różne blokady, głazy, kamienie. Gdy im się przyjrzysz, zobaczysz
że są wygładzone, dostosowane do wody. Kultura organizacji jest w stanie sprawić, że każda
procedura, każda struktura z czasem zostanie tak przekształcona, aby do niej pasowała. Kierownictwo
nie musi nic w tym celu robić, to będzie naturalny proces.
Bieg rzeki będzie się jednak zmieniał pod wpływem wydarzeń losowych. Trzęsienie ziemi może
sprawić, że woda popłynie nowym torem. Przebijający się nowy strumień może spowodować
osunięcie się skarpy i wiry wodne. Gdy do organizacji dołączają nowi pracownicy, zmieniają ją swoją
obecnością. Gdy są małym strumyczkiem, dopływającym do Amazonki, ich wpływ nie będzie
140
zauważalny. Gdy jednak łączą się dwie wielkie rzeki, żadna z nich nie będzie płynęła już tak jak
wcześniej.
Podobno, gdyby ryby potrafiły mówić, nie miałyby słowa na określenie wody. To możliwe. Do czasów
eksperymentów Archimedesa ludzie nie zdawali sobie sprawy z istnienia powietrza. Z prostej
przyczyny. Nie da się nazwać tego, co nas otacza do tego stopnia, że w ogóle tego nie widzimy.
Pracując, poznając ludzi, rozmawiając, odnosząc sukcesy i porażki, jesteśmy zanurzeni w kulturze, jak
ryby w wodzie, nie będąc w stanie jej łatwo dostrzec. Ale już osoba patrząca z brzegu widzi rzekę
łatwo i wyraźnie. Kultura organizacyjna jest dla wielu osób znajdujących się w swoich organizacjach
do tego stopnia przeźroczysta, że niemożliwa do zaobserwowania. A mimo to wpływa na każde,
nawet najmniejsze zachowanie. Można płynąć pod prąd, ale z pewnością nie jest to dla nikogo łatwe.
A płynięcie pod prąd powoduje zaburzenie rytmu wody, na tyle silne, że odczują to także inni, w tej
samej rzece.
Woda ma z kulturą wiele wspólnego. Ale jedna rzecz jest najważniejsza. Ludzie nie są w stanie istnieć
bez wody. Organizacje nie są w stanie istnieć bez swojej kultury.
141
BIBLIOGRAFIA:
Abrahamson E., Eisenman M. 2008 Employee-management Techniques : Transient
Fads or Trending Fashions? Administrative Science Quarterly, 53 (2008), str.719-744
Aronson E, 2000, Człowiek, istota społeczna, Warszawa: PWN,
Bezpośrednie inwestycje zagraniczne w Polsce, według stanu na koniec 2002 roku,
Ministerstwo Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej, Warszawa, maj 2003
Bezpośrednie inwestycje zagraniczne w Polsce, według stanu na koniec 2007 roku,
Ministerstwo Gospodarki, Warszawa, grudzień 2008
Chatterjee A., Hambrick D.C. 2007 It’s All about Me: Narcisstic Chief Executive
Officers and Their Effects on Company Strategy and Performance, Administrative
Science Quarterly 52(2007), str. 351-386
Cheung Sai On, Wong Peter S.P., Wu W.Y. 2010 Towards an organizational culture
framework in construction, International Journal of Project Management (przyjęty do
druku)
Clay C. 2007, Motivational Tools to Engage Every Employee on Your Team,
http://ezinearticles.com/?Motivational-Tools-to-Engage-Every-Employee-on-YourTeam&id=432943
Czarniawska-Joerges B, 1992, Exploring Complex Organizations: A Cultural
Perspective, Newbury Park, CA: Sage
Dąbek M. 2002 Menedżerowie okresu transformacji. Problemy potencjał, rozwój.
Wrocław: Wydawnictwo UWr.
Deal T., Kennedy A. 1984 Corporate cultures: the rites and rituals New York: Perseus
Books Publishing
Doktór K. 2007 Elity panowania i kierownicy zarządzania [w:] Doktór K. Banaszak S.
(red.) Socjologiczne i psychologiczne problemy organizacji i zarządzania Poznań:
Wydawnictwo Wyższej Szkoły Komunikacji i Zarządzania
Doktór K. 2009 Kultura managerów i specjalistów [w:] Doktór K., Pawłowska B. (red.)
Dylematy współczesnych korporacji, Łódź: Wydawnictwo UŁ
Drucker P. 1990 Managing the non-profit organization, Butterworth-Heineman
Drucker P. 1994 Praktyka Zarządzania, Kraków: Czytelnik
Drucker P. 1999 Społeczeństwo prokapitalistyczne Warszawa: Wydawnictwo Naukowe
PWN
Frajtag-Mika E. Bezpośrednie inwestycje zagraniczne a konkurencyjność polskiej
gospodarki, Politechnika Radomska,
http://www.pollub.pl/0pliki/eliza_frejtag_mika_ref_CRC-153A0FD8.pdf
Geremek R, 2009 Domiar na prywaciarza, Newsweek, 25 października 2009 roku
142
Griffin R.W., 2007, „Podstawy zarządzania organizacjami, Warszawa: PWN
Goffman, E. 2000, Człowiek w teatrze życia codziennego, Warszawa: KR
Hampden-Turner, C. Trompenaars A. 1998. Siedem kultur kapitalizmu Warszawa:
Dom Wydawniczy ABC,
Harris L.C., Metallinos G. 2002 The fact and fantasy of organizational culture
management: a case study of Greek food retailing Journal of Retailing and Consumer
Services 9 (2002) str. 201–213
Hatch M. J., 2002 Teoria organizacji, Warszawa: PWN
Hatch M.J., Kostera M., Koźmiński A. 2006 The Three Faces of Leadership: Manager,
Artist, Priest, Organizational Dynamics, vol. 35, no 1, str. 49-68
Herzberg F. 1987 One more time: how do you motivate employees, Harvard Business
Review, wrzesień-październik 1987
Hofstede G, 2007, Kultury i organizacje (wyd. 2 poprawione). Warszawa: Polskie
Wydawnictwo Ekonomiczne
Hryniewicz, Janusz 2007, Stosunki pracy w polskich organizacjach, Warszawa: Scholar
Gesteland R.R. 2000 Różnice kulturowe i zachowania w biznesie; PWN: Warszawa
Gregory B.T., Harris G.H. Armenakis A.A., Shook Ch.L., 2009 Organizational
culture and effectiveness: A study of values, attitudes and organizational outcomes,
Journal of Business Research 62 (2009) str. 673–679
Jung, C. G. 1996, Typy psychologiczne, Warszawa: Wydawnictwo Wrota
Humbrick Donald C. Upper eschelons. The Organization as a Reflection of its Top
Managers, The Academy of Management Review, Vol. 9, No. 2, Apr., 1984, str. 193-206
Katzenbach J.R., Smith D.K., 1993 The wisdom of teams: creating the high
performance organization, McKinsey & Company Inc
Keleman M. The Myth of Restructuring “Competent” Managers and the Transition to a
Market Economy: a Romanian Tale, 1999 British Journal of Management, Vol. 10, str.
199–208 (1999)
Kelemen M., Bunzel D. 2008 Images of the modern worker in state-socialist propaganda
and novels – the case of Romania, Culture and Organization, Vol. 14, No 1, Marzec 2008,
str. 1-14
Kłoskowska A. 1983, Kultura masowa. Warszawa: PWN
Kokot M. 2010 Nowymi autostradami mkniemy przez gospodarcze pustynie. Wywiad z
Gunterem Heydemanem, Gazeta Wyborcza, 26-03-2010
Kolodko G. 2005 Lessons for the emerging markets from Poland’s great change
Communist and Post-Communist Studies 38 (2005) str. 369-379
Kostera M. 1996, Postmodernizm w zarządzaniu, Warszawa, PWE
143
Kostera M., 2007 (red.), Kultura organizacji. Gdańsk: GWP.
Kostera M. 2003 Antropologia organizacji. Metodologia badań terenowych. Warszawa:
PWN
Kostera M. Wicha M. 1995, The symbolism of the communist manager roles: a study of
scenarios Scandinavian Journal of Management, vol. 11, no 2, str. 139-158
Kostera M. Wicha M. 1996, The „Divided Self” of Polish State-owned Enterprises: The
culture of organizing Organization Studies 17/1 str. 83-105
Kostera M., Proppe M., Szatkowski M., 1995 Staging the New Romantic Hero in the
Old Cynical Theatre: On Managers, Roles and Change in Poland. Journal of
Organization Beahovior, vol. 16, no. 16, (listopad 1995) str. 631-646
Koźmiński A. 1997 Restitution of Private Property: re-privatization in Central and
Eastern Europe, Communist and Post-Communist Studies vol. 30, 1997, str. 95-106
Koźmiński A. Anatomy of systemic change polish management in transition 2008
Communist and Post-Communist Studies vol. 41, 2008, str. 264-280
www.elsevier.com/locate/postcomstud
Kroeber A.L. 1989 Istota kultury, Warszawa: PWN
Kwantes C.T., Boglarsky C.A. 2007 Perceptions of organizational culture, leadership
effectiveness and personal effectiveness across six countries, Journal of International
Management 13 (2007) str. 204–230
Lau Chung-Ming, Ngo Hang-You 1996 One country, many cultures: Organizational
Cultures of Firms in Different Country Origins, International Business Review Vol. 5, No.
5, str. 469-486
Lencioni, P. 2005. Pięć dysfunkcji pracy zespołowej. MT Biznes.
Lipton D., Sachs J. Privatization in Eastern Europe: The Case of Poland, 1990
Brookings Papers on Economic Activity, vol. 1990, no 2, str. 293-341
Listwan T, Stor M. 2008, Zarządzanie kadrą managerską w przedsiębiorstwach
międzynarodowych w Polsce, Wrocław: Wydawnictwo Uniwersytetu Ekonomicznego,
MacIntosh E.W., Doherty A. 2010 The influence of organizational culture on job
satisfaction and intention to leave. Sport Management Review 13 (2010) 106–117
McGregor D. 2006 The human side of enterprise, McGraw-Hill Companies
Masłyk-Musiał E. 1996, Społeczeństwo I organizacje. Socjologia organizacji i
zarządzania. Lublin: Wydawnictwo UMCS
Merton R. 1982 Teoria socjologiczna i struktura społeczna, Warszawa: PWN
Meyer K. Moller I.B. Managing Deep Restructuring: Danish Experiences in Eastern
Germany, 1998 European Management Journal, Vol. 16, No 4, str. 411-421
Mika, S. 1972 Wstęp do psychologii społecznej. Warszawa: Państwowe Wydawnictwo
Naukowe.
144
Mintzberg H. 2005 Praca managera – fakty i mity [w:] Przywództwo pr. zbiorowa
wydana w ramach serii Harvard Business Review. Gliwice: Wyd. Helion
Misiak, W. 2004. Narodowe cechy kultury organizacyjnej w biznesie. Warszawa:
Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskigo.
Morgan G. 1999 Obrazy organizacji Warszawa: PWN
Naor M., Linderman K., Schroeder R. 2010 The globalization of operations in Eastern
and Western countries: Unpacking the relationship between national and organizational
culture and its impact on manufacturing performance. Journal of Operations Management
28 (2010) str. 194–205
Nogalski B. 1998, Kultura organizacyjna duch organizacji. Bydgoszcz: Oficyna
Wydawnicza Ośrodka Postępu Organizacyjnego Sp. z o.o.
Obłój K., Thomas H. 1996, Breaking away from the past: Strategies of Successful Polish
Firms European Management Journal, vol. 14, no 5, str. 467-476
Obłój K., Thomas H. 1998, Transforming Former State-owned Companies into Market
Competitors in Poland: The ABB Experience European Management Journal, vol. 16, no
4, str. 390-399
PIFS. 2007. Wyniki badania rynku trenerów 2007. PIFS.
Pisz, Z. 2005, Zmiany sytuacji społecznej na Dolnym Śląsku w latach 1998-2002,
Wrocław: Wydawnictwo Akademii Ekonomicznej
Peters, T.J., Waterman R.H., 2000, Poszukiwanie doskonałości w biznesie, Warszawa:
Medium
Pettigrew A., Massini S. Tsuyoshi N. 2000 Innovative Forms of Organising in Europe
and Japan, European Management Journal, 2000, Vol 18, no 3, str. 259-273
Reiman T., Oedeowald P. 2007 Assessment of complex sociotechnical systems –
Theoretical issues concerning the use of organizational culture and organizational core
task concepts, Safety Science 45 (2007) str. 745–768
Roney J. Cultural Implications of Implementing TQM in Poland, Journal of World
Business, 32 (2)
Shein E. The role of the Founder in Creating Organizational Culture, 1983
Organizational Dynamics, Volume 12, Issue 1, Summer 1983, str. 13-28
Schein E. 2004. Organizational Culture and Leadership. San Francisco: Jossey-Bass
Sikorski Cz. 2002, Kultura organizacyjna, Warszawa: C.H. Beck
Skerlavaj M. Stemberger M.I., Skrinjar R., Dimovski V. 2006 Organizational
learning culture – the missing link between process change and organizational
performance; International Journal of Production Economics 106 (2007) str. 346–367
Slay B. 2000 The Polish economic transition : outcome and les sons, Communist and
Post-Communist Studies 33 (2000), str. 49-70
145
Sorensen J. B.. 2003 The strength of corporate culture and the reliability of firm
performance. Administrative Science Quarterly (on-line edition),
Staniszkis J. 1994 W poszukiwaniu paradygmatu transformacji Warszawa: IFIS PAN
Suutari V., Riusala K., 2001, Leadership styles in Central Eastern Europe: Experiences
of Finnish expatriates in the Czech Republic, Hungary and Poland, Scandinavian Journal
of Management, issue 17, vol. 2
Szczepański J., 1999: Reformy, rewolucje, transformacje, Warszawa: Wyd IFiS PAN.
Tarkowski J. Tarkowska E. 1990„Amoralny familizm”, czyli o dezintegracji społecznej
w Polsce lat osiemdziesiątych [w:] red. Wnuk-Lipiński E. Grupy i więzi społeczne w
systemie monocentrycznym, Warszawa 1990
Tannenbaum R., Schmidt W. 1973 How to Choose a Leadership Pattern Harvard
Business Review, maj-czerwiec 1973
Tsui A.S., Zhang Z-X, Wang H, Xin K.R., Wu J.B. 2006 Unpacking the relationship
between CEO leadership behavior and organizational culture, Leadership Quarterly,
17(2), 113-137
Vise D. 2006 Google Story, Wrocław: Wydawnictwo Dolnośląskie
Watson T., 2001, W poszukiwaniu doskonałego zarządzania”, Warszawa: PWN
Welch J. 2005, Winning znaczy zwyciężać, Warszawa, Studio Emka,
Wnuk-Lipiński E. 1991 Rozpad połowiczny: szkice z socjologii transformacji ustrojowej,
Warszawa: IFIS PAN
Wrzesińska J. 2009 Wpływ kapitału zagranicznego na rozwój polskiego handlu,
Stowarzyszenie Ekonomistów Rolnictwa i Agrobiznesu. Roczniki Naukowe. Tom XI,
zeszyt 3, s. 399 http://www.seria.home.pl/2009_zeszyt3/71_wrzesinska.pdf
Xibao Zhang, 2008, Culture Emergence in International Cross-Cultural Management
Contexts: The Different Roles of Values, Expectations, and Contingencies praca
doktorska, złożona na School of Business Information Technology Business Portfolio,
RMIT University
Yilmaz C., Ergun E. 2008 Organizational culture and firm effectiveness: An examination
of relative effects of culture traits and the balanced culture hypothesis in an emerging
economy Journal of World Business 43 (2008) str. 290–306
Zagórski Z. 1996 Strukturalne bariery transformacji i integracji a społeczeństwo Polski,
Wrocław: Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego
Zagórski Z. 1997 Społeczeństwo transformacyjne, Wrocław:Wydawnictwo Uniwersytetu
Wrocławskiego
Żuchowicz M. 2010 Dolnośląscy emigranci z zagranicy wracają o wiele lepsi, wywiad z
Bartoszem Trzaskalskim, Gazeta Wyborcza, 6 kwietnia 2010
146