Na poprzedniej stronie oraz na czwartej stronie
okładki fragmenty rysunku Ojciec z syrenami i naga
Adelą na balkonie i latający człowiek, ołówek, 1936,
w zbiorach Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie (inw. ML.K. 1471)
Zachwyt Ficowskiego
Schulzologia narodziła się z zachwytu. Znamy dobrze jej początki. Na pierw
szych stronach wszystkich kolejnych wydań swojej najważniejszej książki
o życiu i o twórczości Schulza Jerzy Ficowski przypominał pewne zdarzenie
z odległej przeszłości: „w 1943 roku napisałem małą i chaotyczną rozprawkę;
adoracji Schulza towarzyszyła tu naiwność sformułowań. Całość – na trzydzie
stu paru półstroniczkach maszynopisu – oprawiłem i zatytułowałem Regiony
wielkiej herezji. Przechowuję ten tomik jako pamiątkę. W gruncie rzeczy prze
trwały zeń: zachwyt dla Schulza i tytuł, zaczerpnięty z Manekinów”.
Zdarzenie to – publikacja w jednym egzemplarzu prototypu Regionów wiel
kiej herezji – można uznać za akt inauguracyjny schulzologii. Rzecz jasna już
wcześniej o Schulzu pisano. I to wielokrotnie. Sklepy cynamonowe i Sanato
rium pod Klepsydrą były szeroko omawiane i recenzowane. Dzisiejszy debiu
tant mógłby marzyć o tak powszechnym zainteresowaniu krytyki. Odezwali
się wielcy czytelnicy i znawcy literatury: Witkiewicz, Gombrowicz, Baczyński,
Breza, Wyka, Fik, Napierski, Sandauer, Troczyński. Ale ich wypowiedzi kry
tyczne wpisywały się w codzienną grę literacką, były uwikłane w spory ide
owe, zdradzały konlikty interesów. Schulz wchodził w ich środek. Nie stał się
jeszcze „przedmiotem badań”. Co więcej, jako recenzent, jako publicysta był
aktywnym uczestnikiem życia literackiego. Osobiście reprezentował interesy
„regionów wielkiej herezji”. Śmierć w jednej chwili odmieniła ten stan rzeczy.
Wyłączyła pisarza z jakiegokolwiek dialogu. Skazała na wieczną pasywność.
W 1942 roku Ficowski jeszcze tego nie wiedział. Po przeczytaniu w za
chwycie Sklepów cynamonowych napisał do Schulza list w nadziei, że Schulz
mu odpowie. Umarli nie piszą jednak listów. Zachwyt Ficowskiego pozostał
więc bez odpowiedzi. Ale przecież przez to nie zmalał, nie zniknął, nie rozpro
szył się. Z tego trwałego zachwytu narodziła się schulzologia.
Autor Sklepów cynamonowych budził wśród współczesnych (i nadal budzi)
uczucia przeciwstawne. Nie ma chyba letnich czytelników jego prozy. Wywo
łuje ona albo zachwyt, albo lekceważenie, pogardę czy wręcz nienawiść, któ
ra w swoich najbardziej gwałtownych formach odmawia pisarzowi prawa do
użytkowania języka polskiego. Zostawmy jednak na boku czytelników nega
tywnych. Znacznie więcej jest takich, którzy zostali przez Schulza uwiedzeni.
4
Zachwyt Ficowskiego
Ich zachwyt ujawnia się w dziesiątkach, jeśli nie w setkach wyznań, w których
rośnie mit pierwszej lektury Schulzowskiej prozy.
Ale Ficowski, jak nikt inny w takim stopniu, swój zachwyt przełożył na pra
cę. Dzisiaj wiemy, że była to praca całego życia, dzięki której Schulz przetrwał
i odbudował swoje istnienie w literaturze. Pierwsze powojenne lata nie były
dla niego dobre. Schulz znikał. Umierał śmiercią wtórą. Nieobecny jako autor
książek, nieistniejący w dyskursie literackim. Jako człowiek – coraz bardziej
zapominany. Ficowski dziwi się, że kilka lat po śmierci Schulza świadkowie
jego życia tak mało już pamiętają. W 1947 roku anonsem w „Przekroju” roz
poczyna więc poszukiwania śladów jego życia i twórczości. Wkrótce potem
jego starania będą mogły być już tylko przedsięwzięciem prywatnym. Schulz
w oczach ideologów epoki za bardzo przypominał Prousta („których nam nie
potrzeba”) i „burżuazyjnego pisarza” Kakę. Zastanawiam się, co myślał Ficow
ski na początku lat pięćdziesiątych o przyszłości – i Schulza, i swojej własnej
jako pierwszego schulzologa. Czy był przekonany, że tak już będzie zawsze?
A może przeczuwał, że już wkrótce (że dopiero?) w 1956 roku w „Życiu Lite
rackim” będzie się mógł ukazać jego artykuł Przypomnienie Brunona Schulza
– pierwsza od wielu lat wypowiedź na temat autora Sklepów cynamonowych?
Tak czy inaczej właśnie wtedy, w drugiej połowie lat pięćdziesiątych, rozpo
czyna się drugie życie Schulza. Inni dopiero w schulzologii terminują. Ficow
ski ma już za sobą niejedno odkrycie. Inni – jak na przykład Artur Sandauer
w wielokrotnie przedrukowywanym później eseju Rzeczywistość zdegradowa
na – powracają do dyskursu krytycznoliterackiego lat trzydziestych. Ficowski
stawia na biograię i faktograię, prowadzi rozległe poszukiwania rozproszo
nego dzieła, co jest podstawą wszelkiej egzegezy. Gdy nie ma tekstu, nie ma
czego interpretować. Brak zaś solidnej biograii uniemożliwia interpretacje
egzystencjalne.
Wyrastająca z zachwytu praca Ficowskiego stworzyła fundament pod
schulzologię. Jego Regiony wielkiej herezji są dzisiaj traktowane przez wielu jak
dokument, jak źródło. Równie wielkie znaczenie ma stworzony przez Ficow
skiego trójksiąg. Pierwsza była Księga listów, wydana w 1975 roku, a później
parokrotnie wznawiana. Po niej przyszła Księga obrazów, ogarniająca całość
znanej nam plastycznej twórczości Schulza (wydanie tomu pierwszego w roku
1992, całości w 2012). Nadchodzi czas na Księgę wspomnień. Powinna się ona
składać z listów pisanych do Ficowskiego przez świadków życia Schulza. Był
ich legion. Przez prawie pół wieku Ficowskiemu udało się dotrzeć do prawie
wszystkich tych, którzy mieli coś ważnego do przekazania. Ich świadectwa są
nie do powtórzenia. Nic ich już nie zastąpi. Czas na wspominanie skończył się
bezpowrotnie. Ficowski z oddali, w jakiej się znajduje, przekazuje nam kolejną
księgę żywota Schulza, którego proza wzbudziła w nim podczas okupacji tak
wielki zachwyt.
sr
[odczytania]
Ewa Graczyk: Ja tu już kiedyś
byłam…
Ja tu już kiedyś byłam: jakby nastąpiło przebicie, przeszycie strzałą jego
słów. Przeszycie/przyszycie czasów i przestrzeni: ja też zostałam wezwana,
działamy w jednym akcie. Różnice nie narastają już, wszystko dzieje się
teraz. Idąc w nieznane, kroczę po śladach; znam ten stan, ten zachwyt:
ja tu już kiedyś byłam.
Rozdzieleni przepaściami bez dna, a jednak następuje przylgnięcie,
wymiana mocy i słów. Cisza staje się muzyką, samotność kroczy do
gwiazd.
Jasne, że uwięzi mnie zaraz moja nuda, zadana mi niewola i pustka,
a jednak okruch blasku wtarł się już w szprychy mego losu.
zachwyt
Rysunek ze zbiorów Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie (inw. ML.K. 1427)
Paweł Dybel: Sierpniowe inicjacje.
Obrazy kobiet w Sierpniu Brunona
Schulza
Ojcze, czy nie widzisz, że płonę?
Sigmund Freud Objaśnianie marzeń sennych
Jakkolwiek Bruno Schulz sceptycznie wypowiadał się na temat bez
pośredniej transpozycji odkryć Freudowskiej teorii w obręb świata
literackiej ikcji, to kiedy przyjrzymy się bliżej jego powieściom, bę
dziemy mogli – jak sądzę – bez przesady stwierdzić, że był on jednym
z najbardziej „psychoanalitycznych” pisarzy okresu międzywojnia1.
I to z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, całe jego pisarstwo
można traktować jako osobliwą wersję „romansu rodzinnego”, w któ
rym wszystko kręci się wokół igur ojca i matki oraz ich różnorakich
męskich i kobiecych „substytutów”. Po drugie, w tym romansie klu
czowy problem ma charakter edypalny; wiąże się ze zdegradowaną
postacią ojca, który wyraźnie nie dorasta do roli synowskiego
Autorytetu, przypisanej mu w ramach tradycyjnego społeczeństwa
patriarchalnego. Po trzecie, miejsce tak zdegradowanego ojca zajmu
je w oczach syna igura Matki i różne falliczne igury kobiece, wobec
których przejawia on skrajne masochistyczne uwielbienie, z silnymi
akcentami fetyszystycznymi.
Mamy tu do czynienia z nową postacią dramatu Edypa, o którym
Freud pisał, że od czasów powstania mitologii greckiej stanowił nie
wysychające źródło pisarskich inspiracji. Jego najbardziej wymowne
pisarskie ucieleśnienia, pojawiające się w dramatach Sofoklesa,
Szekspira czy w powieściach Dostojewskiego, wyznaczają sam rdzeń
tego, co literackie. Równocześnie motyw masochistycznego uwielbie
nia kobiet, połączony z fetyszyzmem, zdaje się stanowić klasyczną eg
zempliikację tego, co Freud pisał na temat tych perwersji, upatrując
ich genealogii w niemożności zaakceptowania przez męski podmiot
kastracji matki.
1
uczeń?
pacjent?
dramat
Edypa
Swojemu po części krytycznemu stanowisku wobec psychoanalizy Bruno Schulz dał wyraz w dwóch
recenzjach: powieści Marii Kuncewiczowej Cudzoziemka oraz Ferdydurke Witolda Gombrowicza.
Por. B. Schulz, Proza, Kraków 1964, s. 456–469, 481–492.
8
[odczytania]
Podkreślić jednak zarazem należy, że wszystkie te motywy przy
bierają w pisarstwie Schulza postać niezwykle złożoną, która wymaga
odpowiedniego rozpoznania i interpretacji. Dopiero gdy to zadanie się
powiedzie, można w pełni zdać sobie sprawę z niezwykłości wykreowa
nych w nim postaci i światów. Wdzięczny punkt wyjścia do podjęcia
tego zadania stanowi krótkie opowiadanie Sierpień, które otwiera Sklepy
cynamonowe.
1
centrum
rodzinnego
dramatu
2
3
Utwór rozpoczynają zdania, które od razu wprowadzają nas w samo
centrum rodzinnego dramatu: „W lipcu ojciec mój wyjeżdżał do wód
i zostawiał mnie z matką i starszym bratem na pastwę białych od żaru
i oszałamiających dni letnich. Wertowaliśmy, odurzeni światłem, w tej
wielkiej księdze wakacji, której wszystkie karty pałały od blasku i mia
ły na dnie słodki do omdlenia miąższ złotych gruszek” [47]2 .
Zdania te są niczym pierwsze tony utworu muzycznego, sygnalizu
jące swym zestrojem jego główny motyw, który w różnych wariacjach
powracać będzie w dalszych jego partiach. Na pierwszy rzut oka stano
wią one relację z realnego zdarzenia z dzieciństwa pisarza. Wiadomo
wszak skądinąd, że ojciec pisarza chorował i często wyjeżdżał do sana
torium, zostawiając na jakiś czas żonę z dziećmi. Co więcej, wiadomo
również, że pierwsze, znacznie bardziej realistyczne wersje wszystkich
tych rodzinnych zdarzeń opisywanych w Sklepach cynamonowych po
jawiły się w listach Schulza do Debory Vogel3. Możemy sobie też bez
trudu wyobrazić, że w Drohobyczu wszystkie lata musiały być wtedy
– i tym bardziej są dzisiaj – szczególnie upalne, choćby ze względu na
geograiczne położenie tego miasteczka. Ale czy wszystkie te informa
cje wystarczają, aby rozjaśnić sens tego fragmentu? Przeczytajmy go
jeszcze raz: „W lipcu ojciec mój wyjeżdżał do wód i zostawiał mnie
z matką i starszym bratem na pastwę białych od żaru i oszałamiających
dni letnich. Wertowaliśmy, odurzeni światłem, w tej wielkiej księdze
wakacji, której wszystkie karty pałały od blasku i miały na dnie słodki
do omdlenia miąższ złotych gruszek” [47].
Mowa jest w nim nie tylko o ojcu, który „wyjeżdża do wód”, ale też
o tym, że zostawia on rodzinę „na pastwę” letnich upałów. Pobrzmiewa
tu wyraźnie nuta żalu i pretensji wobec ojca, którego wyjazd narrator
syn musi odczuwać szczególnie boleśnie.
Wszystkie cytaty z Sierpnia pochodzą z: B. Schulz, Proza, Kraków 1964. Dalej podaję tylko numery
stron, umieszczone w nawiasach kwadratowych.
Pisze o tym między innymi Jerzy Ficowski w Regionach wielkiej herezji (Kraków 1975, s. 120–134).
Paweł Dybel: Sierpniowe inicjacje
Ojciec wszakże, opuszczając rodzinę, zostawia syna samemu sobie.
Wydaje go nie tylko „na pastwę” słonecznego żaru, ale też na pastwę
własnych namiętności, które w letnie dni i noce rozżarzają do czer
woności umysł i ciało. Nie ma bowiem nikogo, kto by je ograniczył
i utemperował. Sierpień otwiera więc zdaniewyrzut pod adresem ojca,
którego wyjazd oznacza dla syna coś więcej niż tylko nieobecność
w letnie dni.
Inna sprawa, jak czytamy w kolejnym zdaniu, że ten ojcowski wy
jazd ma również swoje (pozornie?) dobre strony. Pozstawiona sobie sa
mej rodzina rozkoszuje się przecież wolnością od ojcowskiego nadzo
ru. Może smakować bez ograniczeń „księgę wakacji”, której karty mają
„na dnie słodki do omdlenia miąższ złotych gruszek”. Księga wakacji
to czas dojrzewania, nabierania „słodkości” przez wszystkie rzeczy tego
świata. Czas, w którym świat omdlewa, osiągając stan „gruszkowatej”
fallicznej pełni.
Ostatecznie czas Sierpnia to czas dojrzewania narratorasyna bez
ojca, który wyjechał, wydając syna na pastwę żaru kipiących w nim na
miętności. Inaczej niż w opowieści o Edypie, to ojciec jest głównym wi
nowajcą, nie syn. To on, wyjeżdżając, unieobecnił się w pamięci syna,
stał się permanentnie doznawanym przez niego brakiem samego sie
bie. Problem syna nie bierze się zatem z „zabójstwa” ojca. To raczej oj
ciec „zabija” syna swoim odejściem. Odchodzi bez słowa, nie oferując
mu żadnej pomocy w obliczu narastającego w nim w letnie upalne dni
żaru namiętności. Nie pozwala zachować umiaru w rozkoszowaniu się
omdlewająco słodkim smakiem gruszek.
Ojciec, który w ten sposób odszedł, jest Ojcem symbolicznym.
W pewnym sensie odszedł na zawsze, gdyż nie ustanowił w oczach syna
Prawa, pozwalającego mu radzić sobie z żarem własnego dojrzewania.
To Ojciec, którego od tej pory będzie brakować permanentnie. A jeśli
wróci, to w odmienionej postaci perwersyjnego starca fetyszysty, zde
gradowanego Proroka, rekompensującego własny upadek rozbuchany
mi fantazjami na temat rajskich ptaków, kobiecych podwiązek, poń
czoch i nóżek.
Nic więc dziwnego, że świat syna opuszczonego przez Ojca jest świa
tem pogańskim, który zalany słonecznym żarem płynącym z zewnątrz
i z wnętrza ludzkich ciał został ogołocony z Prawa. Jawi mu się on ni
czym „biblijna pustynia”, po której ludzie przechadzają się bez celu,
szczerząc w „bakchicznych” rozpustnych uśmiechach lśniące zęby:
„W słoneczne popołudnia wychodziłem z matką na spacer. […] Prze
chodnie, brodząc w złocie, mieli oczy zmrużone od żaru, jakby zalepio
ne miodem, a pociągnięta górna warga odsłaniała im dziąsła i zęby.
I wszyscy brodzący w tym dniu złocistym mieli ów grymas skwaru, jak
9
bez
ojcowskiego
nadzoru
świat
ogołocony
z Prawa
10
[odczytania]
grymas
jouissance
gdyby słońce nałożyło swym wyznawcom jedną i tę samą maskę – zło
tą maskę bractwa słonecznego; i wszyscy […] pozdrawiali się tą maską,
[…] szczerzyli do siebie ten grymas bakchiczny – barbarzyńską maskę
kultu pogańskiego” [48].
Pogańskie maski, jakie nałożyli na siebie wszyscy napotykani w sło
necznym żarze przechodnie, to maski wykrzywione grymasem jouis
sance. Ci, co je noszą, doświadczają bowiem rozkoszy bez miary, w któ
rej przyjemność równa się obrzydzeniu, słodkość zaś powoduje
mdłości. Rozumiemy teraz lepiej wyrzut syna pod adresem ojca, który
pobrzmiewa w pierwszych zdaniach Sierpnia. Ojciec, który wyjechał,
to tak naprawdę ojciec permanentnie nieobecny. To Ojciec, którego
tak naprawdę nigdy nie było. Dlatego nie udało mu się w oczach syna
ustanowić do końca Prawa. W wyniku tego świat synowskich fantazji
wystąpił ze swych ram i stał się światem pogańskim, który perwersyjnie
rozkoszuje się swoim nadmiarem. Wszystko w tym świecie przelewa
się poza siebie, doświadczenie rozkoszy zamienia się w nim zawsze
w koszmar.
Ludzie w tym świecie, nakładając wzorem aktorów antycznych tra
gedii słoneczne maski na twarze, w istocie przestali być sobą. Wyobcowali
się w stosunku do siebie, zamieniając się w potworne kukły, których wy
szczerzone uśmiechy rodzą w narratorzesynu tylko przerażenie i roz
pacz. Tak oto ojciec, który odszedł, zostawił syna z nadmiarem własnych
fantazji, z którymi ten nie wie, jak sobie poradzić.
2
W tych kilku przytoczonych fragmentach Sierpnia rozpoznajemy bez
trudu pewien istotny rys „formalny” pisarstwa Schulza. Polega on na
umiejętności budowania narracji w taki sposób, że wszystkie przyta
czane w niej realne zdarzenia niejako od razu wykraczają poza siebie,
zyskując sens symboliczny. Zostają wpisane w nadbudowujący się nad
nimi, wykreowany przez pisarza mityczny porządek. Przerastają jak
by do wnętrza świata jego fantazji, stając się elementem jego ducho
wego krajobrazu. Zwraca przy tym uwagę, że Schulz, trzymając się
w swojej prozie zasady prawdopodobieństwa4, zachowuje w tym
wszystkim „realne” relacje przyległości między rzeczami w tej postaci,
w jakiej występują one w świecie zewnętrznym. Jeśli zaś owe rzeczy
ulegają przeobrażeniu, obrastając w nowe sensy, to głównie za sprawą
metaforyzacji.
4
Zasadę tę uznał za podstawowy wyznacznik świata literackiej ikcji, dając temu wyraz we wspomnianej już recenzji powieści Marii Kuncewiczowej. Por. Bruno Schulz, Proza, Kraków 1964, s. 456–469.
Paweł Dybel: Sierpniowe inicjacje
Można zatem powiedzieć, że autor Sklepów cynamonowych preferu
je wyraźnie w swoim pisarstwie metaforyczne relacje przemieszczenia
i substytucji „znaczących” nad metonimicznymi relacjami kondensacji,
w których zrywane są realne relacje przyległości między rzeczami, a w ich
miejsce pojawiają się całkowicie „nierealne” obrazy rzeczy, ciągi zda
rzeń i postaci. Pod tym względem narracje powieściowe Schulza róż
nią się z pewnością od narracji marzeń sennych Freuda, gdzie operacje
kondensacji „znaczących” wyraźnie dominują nad operacjami substy
tucji, przynosząc obrazy postaci i wydarzeń, które nigdy nie mogły za
istnieć w rzeczywistości. Nie znaczy to, że w pisarstwie Schulza nie ma
żadnego istotnego odniesienia do świata marzeń sennych. Są to jednak
zawsze sny „kontrolowane” przez pisarza, które pojawiają się niejako
na jawie, wyrastając na podłożu zdarzeń i osób jak najbardziej realnych.
Tymczasem narracje marzeń sennych Freuda nigdy nie liczą się z real
nymi relacjami przyległości między rzeczami i następstwem zdarzeń,
całkowicie swobodnie ustanawiając je niejako od nowa.
W świecie pisarskim Schulza metaforyka operuje zawsze jakby na
progu realności i marzenia sennego, przy czym to ostatnie zaznacza się
w nim zazwyczaj bardzo subtelnie, jako swego rodzaju pogłos czy zwie
lokrotnienie tego pierwszego, w którym przeobrażeniu ulega nie tyle
jego struktura, ile sam status. Tak jak w przytoczonych fragmentach,
gdzie ludzie i rzeczy pod wpływem letniego upału i słońca złocą się ni
czym za dotknięciem króla Midasa. Ale zarazem są to ludzie i rzeczy,
których napotyka on na jawie, wszystko pozostaje tutaj na swoim miej
scu. Innymi słowy, nie ma tu – jak na przykład u Witkacego – miejsca
na nonsens i absurd, panuje metaforyczna „cudowność”. Inna sprawa,
że jest ona wysoce dwuznaczna w swojej wymowie, rodzi bowiem od
razę i zachwyt.
Dlatego kiedy czytamy te opowiadania, wszelkie relacje Schulza na
temat zdarzeń zachodzących w realnym świecie na zewnątrz i osób w nim
występujących równocześnie nadają im status zdarzeń i osób mitycz
nych. Tak jakby zaczęły się one równocześnie liczyć w ramach całkiem
innego porządku, gdzie rządzą odmienne reguły i prawa. Rezultatem jest
niezwykła metaforyczna gęstość tych narracji, w których każde opowia
dane wydarzenie zawsze ma drugie, mityczne dno, każda osoba zaś przy
biera rysy jakiejś mitycznej igury.
Ten sposób narracji przypomina pod pewnym względem narracje
Kaki, gdzie wszelkie wydarzenia rozgrywają się jakby równocześnie na
apokaliptycznym planie ludzkiego losu. Wielokrotnie już na to zresztą
wskazywano. Z jedną wszelako różnicą. Kaka jest niezwykle oszczęd
ny, wręcz kostyczny w kreowaniu na planie swoich opowiadań i powie
ści wszelkich „cudowności”, a wszystkie sceny o posmaku seksualnym
11
inaczej niż
u Freuda
i Witkacego
podobnie
u Kafki
12
[odczytania]
wszechobecna
seksualność
Adela zajmuje
puste miejsce
5
są u niego mocno wyciszone. Proza Schulza natomiast bucha i dusi się
seksualnością. Napiera ona na nią ze wszystkich stron tego świata, pro
mieniuje z ciał postaci, które się w niej pojawiają. Wszystko to dzieje
się w atmosferze barokowego bogactwa i przesytu5. Ubrane zostało
w szaty różnego rodzaju cudowności: „Adela wracała w świetliste po
ranki, jak Pomona z ognia dnia rozżagwionego, wysypując z koszyka
barwną urodę słońca – lśniące, pełne wody pod przejrzystą skórką cze
reśnie, tajemnicze czarne wiśnie, których woń przekraczała to, co zisz
czało się w smaku; morele, w których miąższu złotym był rdzeń długich
popołudni; a obok tej czystej poezji owoców wyładowywała nabrzmia
łe siłą i pożywnością płaty mięsa z klawiaturą żeber cielęcych, wodoro
sty jarzyn, niby zabite głowonogi i meduzy – surowy materiał obiadu
o smaku jeszcze nie uformowanym i jałowym, wegetatywne i tellurycz
ne ingrediencje obiadu o zapachu dzikim i polnym” [47].
Adela w Sklepach cynamonowych to kobiece przeciwieństwo – i sub
stytut zarazem – ojca narratorasyna. Jego wielki antagonista, który
brutalnie niszcząc ptasie królestwo jego fantazji, przejmie w końcu wła
dzę nad całym domem i światem. I nie jest chyba przypadkiem, że jej
postać zjawia się zaraz po tym, jak narratorsyn opowiedział w pierw
szych zdaniach Sierpnia o wyjazdach ojca do wód. Jeśli bowiem ojciec
„wyjeżdżał”, to Adela „wracała”; wracała, by zająć puste po nim miejsce.
To ona stawała się wtedy centralną postacią w świecie wyobraźni narra
torasyna.
W tej scenie Adela, przynosząc z targu kosz pełen mięsa, owoców
i warzyw, przypomina – rzecz znamienna – Pomonę, rzymską boginię
płodności i urodzaju. Znowu więc jesteśmy w pogańskim świecie bez
Boga, gdzie jego miejsce zdają się zajmować ubóstwione płody natury.
Wszystkie one zarazem swoją dojrzałą surowością i pełnią odsyłają do
Adeli jako władającego nimi kobiecego bóstwa, które wracając o świe
tlistym poranku z targu, zdaje się zstępować ze źródła wszelkiego życia
– z ognia samego słońca.
Na pierwszy rzut oka barokowe piękno tego fragmentu przypomi
na obrazy martwej natury kreślone przez lamandzkich mistrzów. Ale
to tylko złudzenie. Tam gra świateł i cieni rozgrywa się w półmroku
mieszczańskich komnat, barwy są stonowane, warzywa, owoce czy dzba
ny spoczywają łagodnie w jakimś wielkim, niemalże mistycznym uko
jeniu. Tu natomiast z „poezją owoców” skontrastowane są „nabrzmia
Na pokrewieństwa prozy Schulza z Kafką wskazywało wielu autorów, między innymi: J. Ficowski,
Regiony wielkiej herezji, Warszawa 1992; J. Jarzębski, Schulz, Wrocław 2000, oraz H. Sussman, Modernist Night: Distortion, Regression, and Oblivion in the Fiction of Bruno Schulz, [w:] Bruno Schulz. New
Documents, ed. C. Prokopczyk, New York – Washington 1993.
Paweł Dybel: Sierpniowe inicjacje
13
łe siłą i pożywnością płaty mięsa”, tym z kolei przeciwstawiają się „tel
luryczne ingrediencje” warzyw „o zapachu dzikim i polnym”. Cały ten
obraz żyje jakąś rozsadzającą go od wewnątrz niezwykłą witalną dyna
miką, przy czym wszystkie wysypane przez Adelę z kosza owoce, płaty
mięsa, warzywa zdają się organiczną częścią jej samej – władczej i su
rowej bogini ziemi i życia, promieniującej światłem, energią i pełnią.
3
Sierpień można odczytać jako rodzaj inicjacji w całe pisarskie dzieło
Brunona Schulza. Jest to inicjacja bolesna, gdyż odbywa się w scenerii
świata opuszczonego przez ojca i zaludnionego w fantazjach narratora
syna przez różne postaci kobiece. Ma ona jakby kształt fugi, w której
w różnych wersjach powraca ten sam motyw, niczym różne wariacje tej
samej melodii. W jej rytmie z zalanego słońcem świata wynurzają się
bowiem kolejne demoniczne postacie kobiece, niczym różne wcielenia
kobiecości. Pierwsza ukazuje się bezdomna żebraczka Tłuja, po niej jej
szalona matka Maria, następnie groteskowa igura ciotki Agaty i jej mała,
pulchna córeczka Łucja.
Krytycy, którzy pisali na temat kobiet pojawiających się w opo
wiadaniach Schulza, zazwyczaj podkreślali ich „ubóstwioną” przez
narratora postać, co zresztą miało wyraźnie korespondować z jego
rysunkami kobiet, w których pojawiają się one zazwyczaj w scenach
masochistycznego uwielbienia ze strony mężczyzn. Trudno odmówić
słuszności temu podejściu, wydaje się jednak, że mimo wszystko po
stacie kobiet z opowiadań autora Sklepów cynamonowych są bardziej
zróżnicowane charakterologicznie, niż dzieje się to w jego rysunkach.
Jeżeli bowiem w tych ostatnich dominuje w zasadzie wyłącznie maso
chistyczne męskie spojrzenie na kobietę, to w opowiadaniach pojawia
ją się również całkiem inne akcenty czy perspektywy postrzegania6.
Przede wszystkim same kobiety reprezentują całkiem odmienne typy
osobowościowe.
Na dobrą sprawę do roli kobiecych bogiń, kipiących witalnością i sa
mowystarczalnych, urastają tutaj jedynie postacie Adeli i Tłui. I one jed
nak różnią się zasadniczo w swojej „falliczności”. Podczas gdy Adela re
prezentuje witalną pełnię życia i absolutną nad nim władzę, żebraczka
6
Sierpień jako
inicjacja
Wydana ostatnio książka z rysunkami Schulza, gdzie prezentowane są one w powiększonej postaci, każe zmodyikować tę opinię. Widać na nich wyraźnie, że postacie kobiet i mężczyzn, które
się w nich pojawiają, są znacznie bardziej zindywidualizowane, niż ukazywały to dotychczasowe
reprodukcje. Zob.: B. Schulz, Księga obrazów, zebrał, oprac., komentarzami opatrzył J. Ficowski,
Gdańsk 2012.
[odczytania]
14
szalony
kobiecy
Bachus
i kobieta
bez ciała
Tłuja jawi się głównie jako bogini sił rozpadu, butwienia i śmierci: „Tłuja
siedzi przykucnięta wśród żółtej pościeli i szmat. Wielka jej głowa jeży
się wiechciem czarnych włosów. Twarz jej jest kurczliwa, jak miech har
monii. Co chwila grymas płaczu składa tę harmonię w tysiąc poprzecz
nych fałd, a zdziwienie rozciąga ją z powrotem, wygładza fałdy, od
słania szparki drobnych oczu i wilgotne dziąsła z żółtymi zębami pod
ryjowatą, mięsistą wargą. […] I podczas gdy gałgany zsypują się na
ziemię i rozbiegają po śmietnisku, jak spłoszone szczury, wygrzebuje
się z nich, odwija z wolna jądro, wyłuszcza się rdzeń śmietnika; na wpół
naga i ciemna kretynka dźwiga się powoli i staje, podobna do bożka
pogańskiego, na krótkich, dziecinnych nóżkach […]. Bodiaki, spalone
słońcem, krzyczą, łopuchy puchną i pysznią się bezwstydnym mięsem,
chwasty ślinią się błyszczącym jadem, a kretynka, ochrypła od krzyku,
w konwulsji dzikiej uderza mięsistym łonem z wściekłą zapalczywością
w pień bzu dzikiego, który skrzypi cicho pod natarczywością tej roz
pustnej chuci, zaklinany całym tym nędzarskim chórem do wynaturzo
nej, pogańskiej płodności” [12].
To jeden z najbardziej niezwykłych obrazów w całym pisarstwie
Schulza. Kobieta, która się w nim pojawia, unosząc się w łachmanach
z kupy gnijących śmieci i brudu, wydaje się pijana libidinalną energią
życia. Mieni się wieloma postaciami: greckiej Kirke, szczura, prostytut
ki, pijaczki, lunatyczki, pogańskiej bogini, perwersyjnej rozpustnicy. Tak
jakby złociste, barbarzyńskie maski przechodniów rozdających w upal
ne popołudnie pełne grymasu uśmiechy dopiero teraz ujawniły swoją
drugą, podskórną stronę, w której rządzi szalony kobiecy Bachus.
Również Tłuja zatem w swym szaleństwie, łachmanach, upadku
i brudzie jest boginią życia. Tyle że życia doświadczanego od jego mrocz
nej, świńskiej i orgiastycznej strony. Tłuję można by porównać do
grzesznej biblijnej Ewy, która jednak, w odróżnieniu od tamtej, szczyci
się swoim upadkiem i z niego korzysta. Podnosząc się ze stosu gnijącej
kupy śmieci, jest orgiastyczną boginią pogańską, w jej ciele połączone
zostały siły życia i śmierci, którymi włada. Jest nieśmiertelną kobietą
falliczną bez braku, która gdy zajdzie potrzeba, potrai zająć wobec na
tury zapładniającą postawę mężczyzny.
Tak ukazana, stanowi ona skrajne przeciwieństwo swej obłąkanej
matki Maryśki, która jest „małą, żółtą jak szafran kobietą” [52], żyjącą
z wynajmowania się do szorowania podłóg w domach. Sypia w zwy
kłym chłopskim domu, w skrzyni wypełnionej sianem. Inaczej niż ży
worodna, kipiąca pełnią życia Tłuja, jest ona „blada jak opłatek i cicha
jak rękawiczka, z której wysunęła się dłoń” [52].
Maryśka to zatem kobieta, z której wyciekło życie i seksualność. To
kobieta bez ciała, sucha i pomarszczona, wyrzucona z życia na brzeg
Paweł Dybel: Sierpniowe inicjacje
15
czasu, zmielona przezeń do reszty jak mąka, „głupia mąka wariatów”
[53]. To kobieta bez uczuć, nadziei i oczekiwań, która pustkę po sobie
zaludnia głośnymi szaleńczymi monologami, gdzie wszystko kręci się
beznadziejnie wokół siebie. Można powiedzieć, że jej obłęd bierze się
z rozdwojenia, w którym miejsce realności spraw życia zajęły słowa roz
brzmiewające w próżni, kłócące się ze sobą, sycące się własnym
brzmieniem.
4
Czwarty obraz kobiety to ciotka Agata, postać „wielka i bujna, o mięsie
okrągłym i białym, cętkowanym rudą rdzą piegów” [54]. Ta kobieta, jej
okrągłe ciałomięso, również ma w sobie coś magicznego, przytłacza
sobą wszystko i wszystkich dokoła, łącznie z chuderlawym mężem.
Na pierwszy rzut oka ciotka Agata stanowi kolejne – po Adeli i Tłui
– wcielenie kobiety fallicznej, tryskającej bogactwem sił witalnych. Sił,
jak się wydaje, nieznających swej miary, niedających się nigdy zaspo
koić. Ale też właśnie dlatego jest coś głęboko chorego, niepokojącego
w tej postaci. To wszak witalność krągłego białego mięsa, nastawiona
tylko na siebie, podniecająca się i sycąca wyłącznie samą sobą, zamy
kająca się i wyczerpująca we własnym kręgu. Z tego powodu jednak jest
ciągle nienasycona, niezadowolona z samej siebie i z innych: „Ciotka
narzekała. Był to zasadniczy ton jej rozmów, głos tego mięsa białego
i płodnego, bujającego już jakby poza granicami osoby, zaledwie luźnie
utrzymywanej w skupieniu, w więzach formy indywidualnej, i nawet
w tym skupieniu już zwielokrotnionej, gotowej rozpaść się, rozgałęzić,
rozsypać w rodzinę. Była to płodność niemal samoródcza, kobiecość
pozbawiona hamulców i chorobliwie wybujała” [54].
Problem ciotki Agaty to zatem problem kobiety narcystycznie fal
licznej, której krągłe ciało przegląda się tylko w sobie. Ma ono w sobie
coś „samoródczego”, będąc nastawione tylko na siebie, na nieograni
czony wzrost swego białego mięsa. Z jednej strony więc to ciało ekspan
sywne, gotowe w swym zwielokrotnianiu „rozpaść się, rozgałęzić, roz
sypać w rodzinę”, z drugiej zaś jest ciałem przerośniętym, które dusi
się swoim nadmiarem. Dlatego choć narzuca ono ciotce Agacie wład
czą postawę wobec życia i innych, dążąc do ostatecznego spełnienia się
w sobie, w istocie – podobnie jak wyschłe, starcze ciało szalonej Maryśki
– jest ono z owym życiem w permanentnym konlikcie. Doświadcza
go z perspektywy braku samego siebie, niemożności dopełnienia się
w sobie.
Jeśli jednak wyobcowana ze swego ciała, jak „rękawiczka, która
zsunęła się z ręki”, Maryśka potulnie godzi się z owym brakiem, wyra
witalność
białego
mięsa
kobieta
narcystycznie
falliczna
16
[odczytania]
męskość
wybrakowana
żając swój bunt jedynie w bezgłośnych szaleńczych monologach, to ciot
ka Agata komunikuje głośno swoje niezadowolenie innym, ciągle narze
kając na wszystko i na wszystkich. Porażka tamtej bierze się z uwiądu
jej ciała pożółkłego ze starości i znoju. Frustracja ciotki Agaty natomiast
– przeciwnie – ma swoje źródło w wybujałym przeroście jej ciała, jego
wiecznym nienasyceniu własnym białym mięsem. Innymi słowy, jeśli
ciało szalonej Maryśki oddzieliło się od witalnych sił życia i marnieje
w ciszy na brzegu czasu, to ciało ciotki Agaty w swym dążeniu do ze
spolenia się z życiem na zasadzie mimikry hałaśliwie obwieszcza innym
niepowodzenie swego prometejskiego przedsięwzięcia.
I jakkolwiek źródła swojej porażki upatruje w mężu, małym, zgar
bionym mężczyźnie „o twarzy wyjałowionej z płci”, to w istocie jest on
tylko oiarą jej przesadnych, niezaspokojonych ambicji. Tak naprawdę
bowiem to, czego ciotka Agata pożąda, może uzyskać tylko od samej
siebie. Tylko ona, jej pulchne białe ciało, może zrekompensować własny
brak. A ponieważ jest to praktycznie niemożliwe, to ostatecznie ona
sama jest źródłem swoich frustracji.
W konfrontacji z taką kobietą każdy, choćby najjurniejszy i najprzy
stojniejszy mężczyzna byłby tylko mało znaczącym dodatkiem do jej
krągłego ciała. Mógłby on co najwyżej to ciało, to białe mięso, pobudzić
do znalezienia zaspokojenia w sobie samym: „Zdawało się, że sam aro
mat męskości, zapach dymu tytoniowego, dowcip kawalerski mógł dać
impuls tej zaognionej kobiecości do rozpustnego dzieworództwa. I właś
ciwie wszystkie jej skargi na męża, na służbę, jej troski o dzieci były
tylko kapryszeniem i dąsaniem się niezaspokojonej płodności, dalszym
ciągiem tej opryskliwej, gniewnej i płaczliwej kokieterii, którą nadarem
nie doświadczała męża” [54].
Dlatego każdy mężczyzna jest w jej oczach wykastrowany, napiętno
wany pewnym zasadniczym brakiem nie do usunięcia. I to nie z powo
du jakichś własnych indywidualnych wad i niedoskonałości, ale ze
względu na samą istotę męskości. Mógłby on być co najwyżej chwilo
wym medium służącym zaspokojeniu jej pożądania. Ponieważ takich
mężczyzn w jej otoczeniu nie ma, nic dziwnego, że całą swoją frustra
cję wyładowuje na drobnym mężu, oskarżając go o wszystko, margina
lizując go, przyciskając do ziemi siłą swego głosu, dźgając słowami peł
nymi wymówek i gniewnych gestów.
On zaś nie ma żadnych szans w tej walce, która już na samym wstępie
została przegrana. W jej oczach jest wszak tylko nędznym dodatkiem
do siebie, tak naprawdę uciążliwym i zbytecznym. Jest uosobieniem
męskiej impotencji. I nie może być nikim innym, gdyż w konfrontacji
z białym mięsem jej ciałafallusa każdy mężczyzna prędzej czy później
spadłby do tej roli.
Paweł Dybel: Sierpniowe inicjacje
W rezultacie po kilku nieśmiałych próbach przeciwstawienia się jej,
skruszony jej przygniatającą argumentacją, mąż rezygnuje i pozwala się
jej całkowicie zdominować. Ośmieszony i upokorzony, godzi się osta
tecznie ze swym losem, wiodąc dalej żywot „w cieniu bezgranicznej po
gardy” [54].
Podobny los spotkałby zresztą każdego mężczyznę, bo żaden z nich,
stając się obiektem pożądania ciotki Agaty, nigdy by jej w pełni nie
zadowolił. Nie zmienia to faktu, że takiego nieistniejącego, niemożli
wego mężczyzny jej białe ciało bezwiednie pożąda. Tylko on bowiem
mógłby ustanowić dla niego jakąś miarę, jakieś ograniczenie, dzięki któ
remu mogłaby nad nim zapanować, kładąc kres jej ciągłemu niezado
woleniu z siebie, z innych i ze świata.
Ale chyba najbardziej wymownym świadectwem niezaspokojonej
chuci ciotki Agaty jest jej „płodność niechlujna i nieumiarkowana”, „pa
nika macierzyńska” i „szał rodzenia”. Tyle że jej pożądanie, materializu
jąc się w potomstwie, „wyczerpuje się w tworach nieudanych, w efeme
rycznej generacji fantomów bez krwi i twarzy” [55]. Tak oto ponosi ona
w swym życiu kolejną porażkę. Jej dzieci bowiem, zamiast być zwielo
krotnieniem jej pożądającego ciała, są tylko jego nieudanym przedłu
żeniem. Poświadczają sobą jego patologię, wiecznie nienasyconą fal
liczność: „Weszła Łucja, średnia, z głową nazbyt rozkwitłą i dojrzałą na
dziecięcym i pulchnym ciele o mięsie białym i delikatnym. Podała mi
rączkę lalkowatą, jakby dopiero pączkująca, i zakwitła od razu całą
twarzą, jak piwonia przelewająca się pełnią różową. Nieszczęśliwa z po
wodu swych rumieńców, które bezwstydnie mówiły o sekretach men
struacji, przymykała oczy i płoniła się jeszcze bardziej pod dotknięciem
najobojętniejszego pytania, gdyż każde zawierało tajną aluzję do jej nad
wrażliwego panieństwa” [55].
To piąta postać kobieca, która pojawia się w Sierpniu. Jej obraz z ko
lei przypomina owe urokliwe renesansowe obrazy, na których nagie
dziewczęta w obronnym geście starają się ukryć przed wścibskim okiem
patrzących tajemnicę swej kobiecości. Kiedy jednak przyjrzymy się bli
żej tej postaci, zauważymy w niej coś dziwnie chorobliwego. Ciało Łucji
bowiem jest białe i mięsiste, podobnie jak owalne ciało matki – oczy
wisty znak zamieszkującego je pożądania. Dlatego jej nadmierna wsty
dliwość zdradza nie tylko świadomość własnego braku, ale też braku
matki. Tyle że w odróżnieniu od tej ostatniej, pożądanie to jeszcze
w niej drzemie. Ale jest już na tyle silne, aby była go świadoma i zara
zem nim zawstydzona.
17
wiecznie
nienasycona
falliczność
18
[odczytania]
5
upadły czas
matriarchatu
Sierpień przynosi zatem pięć obrazów kobiet, które następują po sobie
w porządku zstępującym. Opowiadanie otwierają dwa obrazy pogań
skich bogiń, które na swój sposób uzupełniają się nawzajem. Adela sym
bolizuje władcze kobiece NadJa (ÜberIch) – to kobieta, która rządzi
domem, męskością i światem. Tłuja dla odmiany symbolizuje podskór
ne kobiece To (Es), pulsujące libidinalnymi energiami życia i sprzymie
rzone z siłami rozpadu i śmierci. Po nich następują dwa obrazy kobiet
„z brakiem”: Maryśka i ciotka Agata. Pierwsza to kobieta bez ciała, po
godzona z losem i wyrzucona z życia na brzeg czasu. Druga z kolei to
kobieta z ciałem w nadmiarze, pulsująca życiem, które nie może w nim
znaleźć dla siebie satysfakcji. Tę galerię kobiet kończy urokliwy obraz
małej Łucji. Ta ostatnia, nie będąc w stanie ukryć swego zażenowania
menstruacją, rumieni się na każde słowo, które pada w rozmowie. Oto
bowiem przekroczyła próg kobiecości, zarazem jednak nie potrai so
bie jeszcze poradzić z tą nową wiedzą.
Ale płoniąc się, Łucja zdradza nie tylko własny „brak” czy brak swo
jej matki. Bezwiednie obnaża czysto wyobrażeniowy charakter wszech
władnych roszczeń Adeli i Łucji. Demaskuje pozorny charakter obra
nych przez nie władczych strategii wobec życia i mężczyzn. To w końcu
ucieczka przed własnym brakiem każe im grać w życiu role zbliżone do
tych, jakie w czasach antycznych odgrywały boginie płodności i ziemi.
Powracający w nich czas matriarchatu jest przy tym czasem upadłym.
To nie jest czas biblijny, w którym rządzi Ojciec, ale czas pogański,
w którym zanikło wszelkie Prawo i sacrum. Jego miejsce zajęły nad
chodzące w blasku słońca wszechwładne falliczne postacie kobiece,
odnoszące się do mężczyzn z prawdziwą pogardą, marginalizujące ich
i kastrujące.
6
Wszystkich tych pięć postaci kobiet to zarazem postacie głęboko tragicz
ne. Te, które w oczach narratorasyna uosabiają boską energię słońca
i życiodajne siły, kreują świat fallicznego pozoru. To, co jawi się jako ozna
ka ich mocy, zbudowane zostało w istocie na ich braku i nienasyconym
pożądaniu. Te zaś, które źle się czują we własnym ciele, to kobiety szalo
ne i sfrustrowane. Są one samym wyrzutem i chorobliwym przerostem
życia, nie mogąc znaleźć w sobie ani w innych ukojenia.
Niewiele lepiej na tym tle wypadają postacie mężczyzn. O jednym
z nich, mężu ciotki Agaty, ciągle przez nią upokarzanym, była już mowa.
Paweł Dybel: Sierpniowe inicjacje
Drugi, ich syn Emil, pojawia się w końcowych partiach opowiadania.
Podobnie jak Łucja, stanowi on widmowaty produkt, odrośle matczy
nej macierzyńskiej pasji. Wszelako inaczej niż siostra, dla której sek
sualność jest jeszcze zagadką, jako światowy bywalec poznał już wszel
kie rozkosze związane z „losami popędów”. Tyle że wypaliły go one
doszczętnie.
O ile więc Łucja jest nadwrażliwą dziewczynką, przed którą życie
seksualne stoi otworem i zachowało jeszcze urok tajemnicy, o tyle Emil
jest dojrzałym, doświadczonym w tej materii mężczyzną, którego twarz
została wypalona z wszelkich namiętności i uczuć. Podczas gdy Łucja
ciągle się rumieni w zawstydzeniu, „Jego twarz, zwiędła i zmętniała,
zdawała się z dnia na dzień zapominać o sobie, stawać się białą pustą
ścianą z bladą siecią żyłek, w których, jak linie na zatartej mapie, plątały
się gasnące wspomnienia tego burzliwego i zmarnowanego życia” [55].
Trudno o większy kontrast z postaciami Adeli, Tłui, czy nawet ciotki
Agaty. Podczas gdy tamte sytuują się po stronie nadmiaru życia, tryska
jąc libidinalną energią, Emil zdaje się bezgranicznie wyczerpany i znu
dzony życiem. Choć może nie do końca. Kiedy znudzony rodzinnym
przyjęciem bohater, wyraźnie zafascynowany osobowością Emila, po
dąża za nim do drugiego pokoju, ten: „Wziął mnie między kolana i ta
sując przed mymi oczyma wprawnymi dłońmi fotograie, pokazywał
wizerunki nagich kobiet i chłopców w dziwnych pozycjach. Stałem
oparty o niego bokiem i patrzyłem na te delikatne ciała ludzkie daleki
mi niewiedzącymi oczyma, gdy luid niejasnego wzburzenia, którym
nagle zmętniało powietrze, doszedł do mnie i zbiegł mię dreszczem nie
pokoju, falą nagłego zrozumienia” [56].
W tej scenie chłopięcej inicjacji nie ma oczywiście nic niezwykłego.
W sytuacji gdy nie ma ojca, rolę wprowadzenia w tajniki seksualności
przejmują zazwyczaj inni, albo rówieśnicy, albo dorośli. Nic więc dziw
nego, że w tym wypadku rolę inicjującego przejmuje Emil, widmowaty
mężczyzna o bladej, pustej twarzy. Pokazując chłopcu zdjęcia z kobie
tami i mężczyznami w różnych pozycjach seksualnych, wie on dobrze,
że istnieje druga, mroczna strona tych doświadczeń. Seksualne rozko
sze mogą być jak słońce, które pali i niszczy, jak wspomnienia, po któ
rych pozostaje tylko niesmak i pustka. Tak jak po chwili podniecenia
pustoszeje jego twarz, zacierając wszelkie swoje rysy.
Dlatego jest to „zła” inicjacja, widmowaty substytut inicjacji praw
dziwej, która w życiu narratorasyna nigdy się nie wydarzyła. W tej ini
cjacji bowiem inicjatorsprawca, zamiast wyżłobić w pamięci chłopca
niewymazywalny ślad swego imienia, rozwiewa się w niebyt, jak duch:
„Ale tymczasem ta mgiełka uśmiechu, która się zarysowała pod pięk
nym i miękkim jego wąsem, zawiązek pożądania, który napiął się na
19
trudno
o większy
kontrast
„zła” inicjacja
20
[odczytania]
niby-ojciec
jego skroniach pulsującą żyłą, natężenie, trzymające przez chwilę jego
rysy w skupieniu – upadły z powrotem w nicość i twarz odeszła w nie
obecność, zapomniała o sobie, rozwiała się” [56].
Dopiero teraz rozumiemy. W miejscu opuszczonym przez Ojca
pojawiły się nie tylko różne widmowate postacie kobiet, które zaludni
ły wyobraźnię narratorasyna, uwodząc go swą falliczną pełnią. Ukazał
się również widmowaty nibyojciec, mężczyzna bez twarzy, który wpro
wadzając go w tajniki seksualności, od razu odszedł w niebyt i zostawił
z horrorem własnych fantazji. Wydał „na pastwę białych od żaru i osza
łamiających dni letnich”.
Wiera Meniok: Przypadek hermeneutyki fenomenologicznej Brunona Schulza
Bruno Schulz to jeden z nielicznych pisarzy polskich XX wieku, którego
z całą pewnością można nazwać teoretykiem literatury. Stwierdzenie to
nie jest przypadkowe, ponieważ sama jego proza, którą należy określać
jako „prozę poetycką” (o czym zresztą sam wyraźnie mówi, nie dzieląc
literatury na prozę i poezję), zawiera metaforycznie rozbudowane trak
taty o akcie artystycznym, o poezji, o twórczym olśnieniu i twórczych
intencjach autora, a także o interpretacji – ściśle mówiąc, o twórczości
jako sztuce interpretacji rzeczywistości. Zarówno w Genialnej epoce,
w Księdze, w Republice marzeń, jak i w trzech Traktatach o manekinach
(zresztą praktycznie bez wyjątku we wszystkich jego opowiadaniach)
podejmowane są kwestie interpretacji: twórczości jako interpretacji
uniwersalnych sensów istnienia, postawy artysty jako interpretatora
czegoś najbardziej istotnego, co przed nim tylko się otwiera i co tylko on
może zrozumieć, przetworzyć i wcielić w słowo poetyckie. Dla Schulza
interpretacja to podstawowa i pierwotna energia aktu artystycznego,
która w żadnym wypadku nie wyklucza kreacji autorskiej jako realizacji
indywidualnych projektów twórczych artysty. Według Schulza interpre
tacja ani nie zaprzecza, ani nie ogranicza kreacji – interpretacja moty
wuje kreację, powoduje i umożliwia indywidualne, personalne odkry
cia i olśnienia wewnątrz niej, nieuchronnie jej towarzyszy i ją zwieńcza,
zawsze przewidując nieskończoną perspektywę kontynuowania wszel
kiej indywidualnej kreacji w nowych aktach artystycznych.
Aby nieco sprecyzować te wstępne założenia, można tę kwestię okreś
lić w taki sposób: dla Schulza decydujący i najważniejszy w jego akcie
artystycznym zawsze jest ten sens (te sensy) istnienia, który jest obecny
zawsze – jeszcze przed własnym egzystowaniem – w procesie jego dzia
łalności artystycznej oraz po jego śmierci izycznej; albo inaczej: ten sens
istnieje przed nim, w nim i poza nim. Takiemu sensowi właśnie poświę
ca się on w swojej twórczości. Poświęca się, interpretując go, a z kolei in
terpretując – tworzy. Dlatego właściwie jego indywidualna kreacja ma
wtórne miejsce w akcie artystycznym. On sam jako ktoś, kto potrai two
rzyć – jego zdaniem – w gruncie rzeczy niczego nie zmienia, o niczym nie
decyduje, ponieważ sekret, tajemnica istnienia i jego sens nieskończony
Schulz
teoretykiem
literatury
22
[odczytania]
twórczość jako
interpretacja
1
niezmiennie pozostają same w sobie, nie leżą w jego zasięgu, nieskoń
czenie trwają jako fenomeny całkowicie niezależne od niego oraz od jego
kreacji. Fenomeny te nie mają jednak u Schulza nacechowania husser
lowskiego, jako czyste byty idealne, są raczej ujmowane z ingardenow
skiej perspektywy realizacji fenomenu, którym jest z reguły przedmiot
intencyjny, wyzwolony ze świadomości autora lub czytelnika, osiągający
swą najpełniejszą realizację w momencie intencyjnym, kiedy to w oko
licznościach wyjątkowych i szczególnych jednoczą się ze sobą intencje
autora i intencjonalność tekstu.
Czym zatem, według Schulza, jest twórczość, akt artystyczny? Twór
czość to „rozpinanie intelektu” przez tego, przed kim otwiera się sens
uniwersalny – rozpinanie w celu wydobycia z siebie mocy i zdolności, aby
sens ten zinterpretować. Innymi słowy, twórczość to przede wszystkim
interpretacja. I najbardziej autentycznym wyznaniem Schulza w tym krę
gu hermeneutycznym jest oznajmienie, iż żadna twórczość nie rozwiązuje
do końca sekretu powierzonego jej przez sens uniwersalny. Myśli te Schulz
wypowiedział w znanym liście do Stanisława Ignacego Witkiewicza, w któ
rym toczył dyskusję w dziedzinie ilozoii literatury i hermeneutyki lite
rackiej. Przytoczę większy, często cytowany fragment z tego listu:
„Są treści niejako dla nas przeznaczone, przygotowane, czekające na
nas na samym wstępie życia. Tak recypowałem balladę Goethego w wie
ku ośmiu lat z jej całą metaizyką. Poprzez na wpół zrozumiałą niem
czyznę pochwyciłem, przeczułem sens i wstrząśnięty do głębi płakałem,
gdy mi ją matka czytała.
Takie obrazy stanowią program, statuują żelazny kapitał ducha, dany
nam bardzo wcześnie w formie przeczuć i na wpół świadomych doznań.
Zdaje mi się, że cała reszta życia upływa nam na tym, by zinterpreto
wać te wglądy, przełamać je w całej treści, którą zdobywamy, przepro
wadzić przez całą rozpiętość intelektu, na jaką nas stać. Te wczesne ob
razy wyznaczają artystom granice ich twórczości. Twórczość ich jest
dedukcją z gotowych założeń. Nie odkrywają już potem nic nowego,
uczą się tylko coraz lepiej rozumieć sekret powierzony im na wstępie
i twórczość ich jest nieustanną egzegezą, komentarzem do tego jedne
go wersetu, który im był zadany. Zresztą sztuka nie rozwiązuje tego
sekretu do końca. Pozostaje on nierozwikłany. Węzeł, na który dusza
została zasupłana, nie jest fałszywym węzłem, rozchodzącym się za po
ciągnięciem końca. Przeciwnie, coraz ciaśniej się zawęźla. Manipulujemy
przy nim, śledzimy bieg nici, szukamy końca i z tych manipulacyj po
wstaje sztuka” [382]1.
Wszystkie cytaty pochodzą z: B. Schulz, Opowiadania. Eseje. Listy, wybór, układ, posłowie W. Bolecki,
Warszawa 2000. Dalej podaję tylko numery stron, umieszczone w nawiasach kwadratowych.
Wiera Meniok: Przypadek hermeneutyki fenomenologicznej Brunona Schulza
Według Schulza twórczość jako interpretacja jest nieskończona, jest
nieskończonym poszukiwaniem i nigdy niekończącym się komentowa
niem tego jedynego wersetu, pierwotnego sensu, tajemnicy powierzo
nej artyście na początku jego życia. Twórczość artysty – w przekonaniu
Schulza – „jest nieustanną egzegezą”. Zbliża to Schulza do pierwotnego
i zasadniczego źródła hermeneutyki, czyli do egzegezy z jej podstawo
wym założeniem, że tekst jest świątynią i komentować/tłumaczyć/obja
śniać taki tekst należy tak, aby tej świątyni nie zburzyć, nie zrujnować
poprzez niewłaściwy komentarz jej sensów najwyższych. Taka jest her
meneutyka fenomenologiczna Schulza – fenomenologiczna, ponieważ
zakłada fenomen jako przedmiot intencyjny; w wypadku przywołanego
fragmentu tym intencyjnym momentem jest ballada Goethego, ale nie
jako konkretne dzieło literackie, lecz jako najważniejszy sens tworzenia,
który się przeczuwa, odkrywa, po odkryciu zaś jest się wstrząśniętym,
olśnionym i już na zawsze oddanym temu sensowi i jego interpretacji.
Cała reszta życia twórcy i jego twórczość są nieustanną interpretacją tego
właśnie sensu – interpretacją w znaczeniu egzegezy, wymagającej od
artysty niemal złożenia własnego życia w oierze temu sensowi pierwot
nemu i najwyższemu.
Otóż hermeneutyka Schulzowska w jej dyskursywnym biegu cały
czas zbliżona jest najbardziej do egzegezy – przede wszystkim do egze
gezy świętego Augustyna. Staje się to łatwo zauważalne pod warunkiem
wnikliwego czytania jego dylogii Sklepy cynamonowe i Sanatorium pod
Klepsydrą. Jego egzegetyka rozpoznawalna jest przede wszystkim w sto
sunku do miasta, będącego dla artysty fenomenem uniwersalnym, któ
ry dla „nieprofanów” potrai spełnić perspektywę swojej realizacji jako
szczególnej wniebowstąpionej czasoprzestrzeni. Bardzo czytelna egze
getyka Schulza jest w jego Autentykuksiędze, szczególnie w stosunku,
jaki ma do Autentyku jego narrator Józef, czy też w zmaganiach tegoż
Józefa z projektem demiurgicznym jego ojca. W każdej z poszczególnych
sytuacji kreowania znaków, znaczeń i symboli w literackich tekstach
Schulza zawierają one charakterystykę interpretacji, a nie tworzenia od
nowa, ponieważ jedyny ambitny projekt tworzenia od nowa, albo też
swoistej kreacji czystej, należący do ojca Jakuba, poniósł klęskę, rozbił
się o ściany próżnego świata rzeczywistości, co potwierdziło zjawisko
„semantyki paradoksu” osobowości twórczej, o którym mówił Carl
Gustav Jung w swojej pracy Psychologia i poezja.
Pomysł Brunona Schulza na twórczość jako „nieustanną egzegezę”
pomija propozycje fundamentalnych teorii hermeneutyki historycznej,
będąc raczej głęboko przemyślaną propozycją hermeneutyki fenomeno
logicznej jako teorii interpretacji tekstów literackich, w tym samej twór
czości jako interpretacji. Jest rzeczą oczywistą, że owa Schulzowska pro
23
egzegeza
bez końca
klęska
tworzenia
od nowa
[odczytania]
24
dwie
energie
tworzyć,
interpretując
pozycja hermeneutyczna wywodzi się z zasadniczej ontologizacji eg
zystencji, a jej podstawowymi kategoriami myślowymi stają się główne
prawidłowości hermeneutyki XX wieku, takie jak r o z u m i e n i e
i p r z y s w o j e n i e. Wróćmy do przykładu z balladą Goethego (cho
dzi o balladę Król Olch) – wyraźnie widać, że poprzez intuicyjne ro
zumienie sensu tej ballady, poprzez jego przeczucie, odbiorca (Schulz)
w sposób zbliżony do romantycznego profetyzmu, bliskiego zresztą
Goethemu, zaczyna wchodzić w meandry innego już rozumienia – ro
zumienia w znaczeniu hermeneutycznym, które prowadzi go do przy
swajania sensuenergetyki, sensuolśnienia, sensuuniwersum czytane
go tekstu, kiedy to – w wyniku takiego przyswajania – rodzą się w nim te
obrazy, o których wie, że „stanowią program, statuują żelazny kapitał du
cha”, już teraz jego ducha twórczego, czyli stanowią jego twórczość
własną.
Na podstawie tego przykładu można by stworzyć całą rozległą kon
cepcję hermeneutyki fenomenologicznej Schulza jako idei leżącej w za
sięgu nieskończoności, ale wróćmy do relacji między energią interpre
tacyjną a mocą indywidualnokreacyjną w Schulzowskim traktowaniu
aktu artystycznego. Indywidualna kreacja jako realizacja personalnych
intencji artysty, jego personalny zamiar twórczy, zawsze ma swoje gra
nice i nie jest częścią nieskończoności. Słuszne wydaje się stwierdzenie,
że Schulz pojmuje akt artystyczny jako połączenie kreacji i interpretacji.
Połączenie tych dwóch energii w akcie twórczym postrzega on jednak
jako konfrontację, jako zasadnicze i oczywiste przeciwstawienie, któ
rego wynikiem najczęściej jest klęska bohateranarratora w jego utwo
rach literackich.
Klęska narratora Józefa przeważnie wiąże się z tym, że nie jest on
w stanie poświęcić się temu sensowi, który się przed nim otwiera, aby
móc go zinterpretować, a według logiki hermeneutycznej Schulza – móc
tworzyć, interpretując. Józef często lęka się takiego sensu, nie rozumie
go lub po prostu nie postrzega jako istotnego, prawdziwego i jedynego.
Wówczas – jakby niezależnie od samego siebie – w jakiś sposób zdradza
tę energię interpretacji, która została mu powierzona jako twórcy, i za
stępuje ją energią własnej kreacji. Uznaje nagle, że sam potrai stworzyć
świat od nowa, wykreować takie jego sensy, które będą odpowiadały jego
intencjom, nie zaburzając jego ambicji kreacyjnych, nie budząc w nim
zwątpienia w siebie samego. Rodzi się w nim (bohaterzenarratorze)
właśnie ta konfrontacja interpretacji i kreacji, która doprowadza go do
ucieczki przed jedynie prawdziwym i istotnym sensem. Bohaternarrator
ucieka przed tym, czego nie rozumie, nie potrai uchwycić, albo też boi
się sam otworzyć na rozumienie tego, tak jak, powiedzmy, boi się otwo
rzyć na rozumienie swego ojca, który się zmienił, stał się inny, odnalazł
Wiera Meniok: Przypadek hermeneutyki fenomenologicznej Brunona Schulza
się i zrealizował w innej czasoprzestrzeni (w sanatorium pod Klepsydrą)
po tym, gdy wydawało się, że utracił swoją czasoprzestrzeń realną, że
znajdował się już poza granicą swojej śmierci izycznej.
Taką ucieczką – pozornie empiryczną – narratorbohater prowoku
je inną swoją ucieczkę, bardziej niebezpieczną: ucieka w końcu od sie
bie samego jako potencjalnego artystyinterpretatora, szukając schro
nienia i azylu w sobie jako artyściekreatorze. Okazuje się niestety, że
ambicje kreacji – odizolowane, odseparowane od sztuki interpretacji –
muszą poznać własną bezpłodność i porażkę. Muszą poznać konsekwen
cje konfrontacji interpretacji i kreacji – takiej, która zaczyna rządzić wte
dy, gdy artysta, na którego padł wyrok przeznaczenia, odmawia temu
przeznaczeniu, wyrzeka się go, przekonany o własnej samowystarczal
ności w swoim planie stworzenia. Józefowi nie udało się zrealizować
ogólnego planu stworzenia w opowiadaniu Republika marzeń, ponieważ
nie odczytał wymowy znaku swego miasta rodzinnego – znaku wszech
obecnej, na pierwszy rzut oka agresywnej zieleni – i opuścił granice
miasta, żeby zbudować „republikę młodych” na własny kształt i zgodnie
z własnymi intencjami. Postanowił wówczas zostać kreatorem i tylko
kreatorem, ale ten sens i ten znak, którego bohater nie rozpoznał, nie
rozszyfrował, okazuje się od niego silniejszy. I co w takim wypadku?
Wtedy ambitna kreacja „republiki młodych” rozpada się, znika, jak prę
dzej czy później znika każde urojenie.
Zastanówmy się głębiej nad tym przykładem z Republiki marzeń.
Najpierw należy zlokalizować konfrontację, o której mowa. Przebiega
ona w niezwykłej, autentycznej, danej „raz jeden tylko” i już na zawsze
czasoprzestrzeni miasta, które jest miejscem szczególnym, gdzie: „[…]
nie dzieje się nic na darmo, nic nie zdarza się bez głębokiego sensu i pre
medytacji. Tu zdarzenia nie są efemerycznym fantomem na powierzch
ni, tu mają one korzenie w głąb rzeczy i sięgają istoty. Tu rozstrzyga się
coś każdej chwili, egzemplarycznie i po wszystkie czasy. Tu dzieją się
wszystkie sprawy raz jeden tylko nieodwołalnie. Dlatego jest tak wielka
powaga, głęboki akcent, smutek na tym, co się tu zdarza” [301].
W mieście, które Schulz nazywa w tym opowiadaniu „prowincją oso
bliwą”, „wybraną krainą”, „miejscem jedynym na świecie”, nic nie leży na
powierzchni – wszystko tu sięga w głąb rzeczy, do istoty bytu. Istotne jest
to, że każde zdarzenie odbywa się tutaj raz jeden tylko, ale po wszystkie
czasy. Jak to zrozumieć? Jedną z odpowiedzi może być odczytanie zna
ku wniebowstąpienia Schulzowego miasta, ponieważ wniebowstąpienie
rzeczywiście odbywa się raz jeden tylko, ale po wszystkie czasy. W pro
wincji tej „nie dzieje się nic na darmo”, ponieważ nie może bez potrze
by odbywać się coś, co przeszło już do sfery wieczności. Wszystkie zda
rzenia dzieją się tutaj raz jeden tylko dla każdego, kto jest ich świadkiem;
25
bezpłodność
kreacji
26
[odczytania]
znaki
uniwersum
Miasta
niestety również dla Schulza – mimo że jest ich odkrywcą, genialnym
interpretatorem, lecz nigdy (szczególnie w sytuacji wniebowstąpienia)
nie jest ich kreatorem. Nie jest on kreatorem tego innego, wniebowstą
pionego miasta ani jego stwórcą – jest natomiast jego interpretatorem,
interpretatorem jego ukrytych sensów pierwotnych: tych dogłębnych
i najistotniejszych, które zmierzają ku wieczności.
Wniebowstąpione miasto Schulzowskie staje się wielkie poprzez rze
czy najmniejsze – rzeczy, wydawałoby się, bez najmniejszego znaczenia.
Wszystkie pokrzywy i chwasty, szopy i pochylone komory, gigantyczne ło
puchy – to znaki uniwersum Miasta, które mówią o jego Nieskończoności.
Najbardziej marna rzecz w tym świecie przybiera głęboki sens wszystkie
go, co dzieje się tutaj raz jeden tylko i już na zawsze: „Miasto stoi pod zna
kiem zielska, dzikiej, żarliwej, fanatycznej wegetacji, wystrzelającej tanią
i lichą zielenią, trującą, zjadliwą i pasożytniczą. To zielsko pali się zażegnię
te słońcem, tchawki liści dyszą płonącym chloroilem – armie pokrzyw,
wybujałe i żarłoczne, pożerają kultury kwiatowe, wdzierają się do ogro
dów, zarastają przez noc tylne nie dozorowane ściany domów i stodół,
plenią się w rowach przydrożnych. Rzecz dziwna, jaka witalność opętań
cza, daremna i nieproduktywna tkwi w tej żarliwej odrobinie zielonej sub
stancji, w tym derywacie słońca i wody gruntowej” [301].
Narrator jest zaskoczony tą „witalnością opętańczą”: zaskoczyła go
i nie potrai on rozpoznać, zinterpretować sensu „zielonej substancji”,
istniejącej wbrew wszystkiemu i nawet – jak by się mogło wydawać –
wbrew zamiarom samego miasta, które nagle znalazło się pod władzą
zielska i nie zdoła się obronić przed tą witalnością, zachować statusu
cywilizacji „kultur kwiatowych”. Narrator odczytał znak namiętnej, po
chłaniającej witalności, opisał go metaforycznie (wystarczy tu chociaż
by obraz plemion much uwięzionych w bolesnej agonii na dnie starej
butelki), lecz tego znaku nie zinterpretował i nie przyswoił.
W momencie gdy narrator wydaje się zaatakowany w swoim mieście
przez pewne zdarzenie „egzemplaryczne”, takie jak owa „witalność opę
tańcza”, jego moc interpretacyjna jest pochłaniana przez samo to zda
rzenie i nie pozostaje mu nic innego, jak tylko ograniczyć się do mocy
kreatora. Jakie są tego konsekwencje? Skutkiem staje się ucieczka takie
go kreatora, który niespodziewanie został pozbawiony głębi interpreta
cyjnej: „W te dni cóż robić, dokąd uciec od żaru, od ciężkiego snu, któ
ry się wali zmorą na piersi w gorącej godzinie południa?” [302]. Narrator
zatem ucieka, wraz z rodziną wyjeżdża na „Górkę”. Nie do końca jednak
jest to ucieczka z miasta, oddalili się bowiem tylko do jego okolic. Nie
da się uciec przed tym, co się odbywa raz jeden tylko i po wszystkie cza
sy, nawet jeśli odbywa się coś niezrozumiałego i nie do przyjęcia. Nie
można zburzyć tła metaizyki nadziei – takiej, jak ją tłumaczy Gabriel
Wiera Meniok: Przypadek hermeneutyki fenomenologicznej Brunona Schulza
Marcel w swojej koncepcji homo viator. Zgodnie z hermeneutyką egzy
stencjalistyczną Marcela w tym konkretnym wypadku ucieczka u Schulza
jest problemem, ale nie tajemnicą, ponieważ leży ona, jak wszelkie pro
blemy, w zasięgu posiadania, na linii „mieć”, tajemnica zaś – niekoniecz
nie mająca coś wspólnego z samym terminem „tajemnica” wskazującym
na coś niepoznawalnego – leży w zasięgu istnienia, na linii „być”, a nie
„mieć”. Tym samym staje się głównym sensem istnienia i pragnieniem
istnienia. Narrator Józef wycofał się z konieczności rozpoznawania ta
jemnicy jemu powierzonej, tajemnicy w znaczeniu sensu istnienia; i po
przez ucieczkę zastąpił „tajemnicę” „problemem” oraz własną ambicją
jego rozwiązania, czyli perspektywę interpretacji tajemnicy zamienił na
własną kreację jako próbę rozwiązania problemu braku tajemnicy. Taka
zamiana nigdy nie może być skuteczna wobec prawdziwego sensu, po
nieważ oddala człowieka od niego, podobnie jak bohaternarrator od
dala się od miasta i jego tajemnicy, nie radząc sobie z jej posiadaniem
i z tego powodu uciekając przed nieodzownym czynem jej rozumienia
i przyswajania.
A jak zachowuje się miasto w momencie ucieczki swego mieszkań
ca? Jak ono broni się przed żarem i ciężką zmorą? Zapada w sen, wcho
dzi w martwy sezon. Ale czy deinitywnie martwy? Prawdopodobnie tyl
ko na pozór, ponieważ „dalekie horyzonty” wzbierają nad miastem
„w blasku nieba”, nieustannie gwarantują mu spokój i nieprzemijalność,
choć same są „nieprzytomne”, „poszarpane od lotu”. Bezsilność tych ho
ryzontów także jest tylko pozorem, złudzeniem – to znak bezradności
jedynie narratora, gdy twierdzi on, że horyzonty te za moment się wy
czerpią. Oślepiony blaskiem słońca i zmęczony żarem zielska, sądzi tak
wyłącznie z powodu swego wyczerpania i ciężkiego snu. Horyzonty tym
czasem „czekają na nowy ładunek blasku”, ażeby się odrodzić. I blask
uniesie się do nich z samego miasta, z jego nieskończonej energii. Dopóki
ten blask się nie pojawi, miasto wybiera inny sezon – wbrew złudzeniu
nigdy nie jest martwy.
„Znak zielska”, o którym mowa, prowokuje konfrontację w Schulzow
skiej kreacji i interpretacji miasta, ponieważ jest tym znakiem, który
rozdziela, przeciwstawia moc kreacji mocy interpretacji narratora. Ta
druga moc jest najważniejsza dla Schulza, chociaż o wiele trudniejsza
– nie tyle pod względem posiadania, ile zachowania – z powodu jej ulot
ności, nieuchwytności, wieloznaczności. Jest zdecydowanie trudniejsza,
mimo że została mu powierzona na samym początku życia i na zawsze.
Pod znakiem zielska miasto niejako samo siebie zinterpretowało, udając
martwy sezon – narrator zaś szuka ocalenia w ucieczce, stając się przez
to jedynie kreatorem swego miasta i zrzekając się oiarnego wysiłku jego
interpretacji.
27
znak
zielska
28
[odczytania]
znak poezji
i przygody
Błękitnooki
Miejsce ucieczki, jego klimat narrator również świetnie wykreował
dla siebie, budując szalone plany jego powiększenia, jego rozbudowania
wszerz, nadania mu innego – wymyślonego (sam przecież się przyznaje
do absurdalności swoich myśli) – sensu. Chciał razem z kolegami „pro
klamować republikę młodych” w „kraju niczyim i bożym”, „na pograni
czu spornym i neutralnym” [303]. Narrator zamierza więc się udać do
miejsca nieistniejącego, opuszczając własne miejsce. Świadomie kreuje
rzeczywistość absurdalną: uciekając przed „znakiem zielska”, którego nie
rozumie i nie potrai przyjąć we własnym mieście i we własnym miejscu,
szuka „znaku poezji i przygody” w miejscu niczyim, po prostu nieistnie
jącym. Oddalając się od natury miejsca jemu przeznaczonego, poszuku
je natury innej, wymyślonej, która obdarzy go „niewstrzymanym stru
mieniem […] fabuł i powieści, romansów i epopei” [304]. Im bardziej
w swojej kreacji oddala się od swojego miejsca, tym ambitniejsze stają się
jego zamiary kreowania miejsca innego – rzekomo własnego, lecz w grun
cie rzeczy obcego – takiego, które powinno mu zrekompensować to, cze
go nie zdołał odkryć, zrozumieć i przyjąć w swoim mieście. Jego ambi
cje znajdują ujście w niesamowitych hasłach udających koncepcję, lecz
całkowicie pozbawionych sensu, pozbawionych korzeni sięgających isto
ty rzeczy. Są to hasła „nowego świata”, „nowej ery”, „samowystarczalno
ści”. Pod takimi hasłami miała powstać i działać owa wymarzona „repu
blika młodych”, pomyślana – co zastanawiające – jako świat zamknięty,
jako twierdza, „ufortyikowana placówka opanowująca okolice”. Dlaczego
twierdza? Dlatego że przewidziano niebezpieczeństwa i zagrożenia – nie
określone niestety, a więc nieprawdziwe, nieistotne.
Istotność bytu została poza murami tej nieistniejącej fortecy, a raczej
przed nimi i ponad nimi, czyli wszędzie, gdzie istnieje miasto prawdzi
we, miasto rozbudowane nie wszerz, tak jak plan warowniucieczki, ale
wzwyż – zmierzające ku dalekim horyzontom. Każdy, kto opuści mia
sto prawdziwe, skazany jest na klęskę. Dlatego planu „republiki mło
dych” nigdy nie udało się zrealizować. Marzenia „młodych” okazały się
daremne. Lecz pozostały marzeniami, toteż ciągle się do nich wraca: „Nie
bez przyczyny powracają dziś te dalekie marzenia. Przychodzi na myśl,
że żadne marzenie, choćby nie wiedząc jak absurdalne i niedorzeczne,
nie marnuje się w wszechświecie” [305].
I marzenie to, wbrew wszystkiemu, nie zmarnowało się u Schulza –
spełni je ktoś inny, kto opuszczone i dawno zapomniane terytoria ma
rzeń zamieni w „jeden ogromny ogród różany”. Był to ten, który po
rzucił życie doczesne – „miasta i sprawy”, „dni z ich gorączką” – żeby
„usłyszeć wezwanie” i je spełnić. Był to Błękitnooki – najgenialniejszy
interpretator. Schulz wyjaśnia wszelkie możliwe wątpliwości na ten te
mat, mówiąc o nim: „Błękitnooki nie jest architektem, jest raczej reży
Wiera Meniok: Przypadek hermeneutyki fenomenologicznej Brunona Schulza
serem”. Ale to już inna historia, zbudowana na zasadniczej nieaktualno
ści jakiejkolwiek konfrontacji kreacji i interpretacji w procesie tworze
nia. Takiej nieaktualności, która jest wyjątkowa i wręcz idealna, gdyż
prowadzi do całkowitego poświęcenia się i oiarności artysty (po speł
nieniu swojej misji Błękitnooki całkowicie wyzwala się ze swej material
ności jako tego, co absolutnie nieistotne). We wszystkich pozostałych re
alizacjach „personiikowanej” twórczości proces konfrontacji kreacji
i interpretacji jest niezbędnym i organicznym warunkiem udziału czło
wieka w sztuce.
Należy rozumieć i słuchać samego Schulza: wyrzekając się tego, co
podstawowe i istotne, uciekając przed interpretacją istotnego, traci się
własną perspektywę twórczą oraz wszelkie motywacje kreacji personal
nej. Artysta pozbawiony autentycznego sensu, wszechobejmującego
i uniwersalnego, nie dąży do odnalezienia w twórczości własnego sensu
– nie pragnie uspokojenia, zadowolenia i zrealizowania swej kreacji.
Skupimy się teraz na jednym z najważniejszych tekstów Brunona
Schulza, który zakłada podstawy jego hermeneutyki fenomenologicznej.
Chodzi o esej Mityzacja rzeczywistości, który mimo swej lapidarności i nie
wielkiej objętości jest swoistym podłożem teoretycznym artystycznego
myślenia autora Sklepów cynamonowych, jest kongenialną formą autoin
terpretacji artysty oraz jego indywidualną propozycją teorii poezji (przy
pomnijmy, że poezja dla Schulza to literatura w najszerszym znaczeniu
– niezależnie od jej genologii, stylistyki bądź wersologii, czyli niezależnie
od przedmiotu badania poetyki). Dodatkowo, co wydaje się szczególnie
ważne, w Mityzacji rzeczywistości Schulz proponuje własne rozumienie
relacji między intencjonalnością tekstu a intencjami autora.
Pierwsze zdanie, pierwsza teza Mityzacji rzeczywistości to funda
mentalne wprowadzenie fenomenologicznohermeneutyczne do
Schulzowskiej teorii twórczości, do jego traktowania aktu artystyczne
go. Schulz postuluje: „Istotą rzeczywistości jest s e n s. Co nie ma s e n
s u, nie jest dla nas rzeczywiste. Każdy fragment rzeczywistości żyje dzię
ki temu, że ma udział w jakimś s e n s i e uniwersalnym…” [335].
Nieprzypadkowo w każdym z trzech wypadków występowania sło
wa „sens” autor podkreśla i graicznie wyróżnia to słowo. Nie ulega wąt
pliwości, że Schulzowi chodzi o sens w znaczeniu podstawowym, czyli
o sens uniwersalny, całościowy i pierwotny. Chodzi mu o sens, który –
jak rozważa dalej – „Stare kosmogonie wyrażały […] sentencją, że na
początku było słowo” [335].
Tak więc sens jest istotą naszej rzeczywistości, naszego bytu. W prze
ciwnym wypadku – nie istnieje rzeczywistość „nasza”, nie istniejemy my,
nie istnieje nasz byt. To są rzeczy podstawowe i powszechnie znane
każdemu, kto ma bodaj najbardziej ogólną wiedzę o ilozoii bycia oraz
29
Mityzacja
rzeczywistości
jako teoria
poezji
30
[odczytania]
Schulz
się nie myli
o egzystencji ludzkiej. Jako dowód czytelności pierwszych zdań Mityzacji
rzeczywistości dla każdej przeciętnej osoby mogą posłużyć chociażby
używane na co dzień wyrażenia: „to bez sensu” lub „wszystko bez sen
su”. W jakich sytuacjach tak się mówi? Kiedy coś, co robimy, czego pra
gniemy, co zamierzamy, czego oczekujemy od samych siebie i od in
nych, nie odpowiada naszym pragnieniom i oczekiwaniom, staje się
czymś, co traci swoją wartość, swoje znaczenie, przestaje być istotne dla
nas, a więc traci swój sens. Otóż Schulz, jak wiadomo, się nie myli:
wszystko, co nie ma sensu lub go straciło, przestaje być naszą rzeczy
wistością, wychodzi poza obszar, który można określić jako naszą
egzystencję.
Jeszcze raz zastanówmy się nad zdaniem pierwszej tezy Mityzacji rze
czywistości: „Każdy fragment rzeczywistości żyje dzięki temu, że ma
udział w jakimś s e n s i e uniwersalnym…” [335]. Co Schulz rozumie
przez „każdy fragment rzeczywistości”? Czy chodzi mu wyłącznie o rze
czywistość empiryczną – widzialną i realną? Wiadomo, że nie – przecież
od razu mówi o istocie rzeczywistości i o sensie, który był na początku.
Chodzi mu przede wszystkim o rzeczywistość duchową. Każdy fragment
takiej właśnie, duchowej rzeczywistości żyje tylko dlatego i dzięki temu,
że „ma udział w jakimś sensie uniwersalnym”. Twórczość indywidualna,
personiikowany autorski akt artystyczny to akurat ten fragment rzeczy
wistości, który istnieje, pod warunkiem, że bierze udział w sensie uni
wersalnym. Bierze udział, czyli interpretuje ów sens uniwersalny – po
strzega go, odkrywa, tłumaczy, rozumie, przyswaja. Wynika z tego, że
dominantą każdego aktu artystycznego jest interpretacja, innymi słowy
– interpretacja jako forma i sposób udziału indywidualnego aktu arty
stycznego w sensie uniwersalnym.
Kolejna ważna teza Mityzacji rzeczywistości dotyczy aktu artystycz
nego, twórczości jako nazywania tego, co przedtem nie było nazwane.
Czytamy u Schulza: „Nienazwane nie istnieje dla nas. Nazwać coś –
znaczy włączyć to w jakiś sens uniwersalny. […] Słowo w potocznym
dzisiejszym znaczeniu jest już tylko fragmentem, rudymentem jakiejś
dawnej wszechobejmującej, integralnej mitologii. Dlatego jest w nim
dążność do odrastania, do regeneracji, do uzupełnienia się w pełny sens.
[…] Życie słowa, jego rozwój sprowadzony został na nowe tory prakty
ki życiowej, poddany nowym prawidłowościom. Ale gdy jakimś sposo
bem nakazy praktyki zwalniają swe rygory, gdy słowo, wyzwolone od
tego przymusu, pozostawione jest sobie i przywrócone do praw wła
snych, wtedy odbywa się w nim regeneracja, prąd wsteczny, słowo dąży
wtedy do dawnych związków, do uzupełnienia się w s e n s – i tę dąż
ność słowa do matecznika, jego powrotną tęsknotę, tęsknotę do praoj
czyzny słownej, nazywamy poezją” [335–336].
Wiera Meniok: Przypadek hermeneutyki fenomenologicznej Brunona Schulza
Co należy wywnioskować z tej fundamentalnej Schulzowskiej sen
tencji fenomenologicznohermeneutycznej? Twórczość dla Schulza jest
właściwie nazywaniem tego, co jeszcze nie zostało nazwane, a to znaczy:
nie było dla nas rzeczywiste. Chodzi jednak o nazywanie, które ma na
celu włączenie nienazwanego w sens uniwersalny, czyli będące inter
pretacją uniwersalnego sensu. Schulzowi nie chodzi o nazywanie od po
czątku, od nowa i według własnego projektu. Dominanta interpretacji
w akcie artystycznym wciąż jest u niego obecna. Artysta ma przywrócić
słowu, wyobcowanemu z pradawnej integralnej mitologii, jego utraco
ny związek z tą integralnością. Twórca, według Schulza, w swoim akcie
artystycznym przekroczył, przezwyciężył życiową praktykę słowa, wyzwo
lił je, przywrócił mu jego autentyczne prawa. I znowu: nie chodzi tutaj
o demiurgiczną właściwość twórczości, nie chodzi o żadne tworzenie na
nowo, lecz o zdolność zauważenia tęsknoty słowa do praojczyzny i słu
żenia mu pomocą w jego powrocie do niej. Innymi słowy, Schulz postu
luje interpretację jako najwyższą sztukę rozumienia.
Czym wreszcie dla Schulza jest poezja? Jego hermeneutyczna re
leksja mówi sama za siebie: poezja to nie indywidualna twórczość
autora, nie personalna kreacja artysty, lecz „d ą ż n o ś ć s ł o w a d o
m a t e c z n i k a”. Samo pojęcie „matecznika” od razu wpisuje Schulza
w dyskurs pojmowania poezji w kategoriach archetypów twórczości
i pradawnych immanentnych energii wyobraźni, które sięgają najdaw
niejszego żeńskiego źródła, co sprecyzował w swojej teorii archetypów
i symboli kultury Carl Gustav Jung. Z całą pewnością Schulzowska de
inicja poezji może zostać potraktowana jako jedno z najbardziej wy
czerpująco lakonicznych określeń twórczości w tym dyskursie teorii
literatury, którą należy rozumieć jako ilozoię literatury. Nie mam co do
tego wątpliwości, przecież poezja dla Schulza to nie tyle indywidualny
akt artystyczny, ile akt samego słowa, czyli pierwotnego, wszechogarnia
jącego, uniwersalnego sensu. Jeśli może się opierać na ilozoii literatury
Romana Ingardena, to zrozumiałe i klarowne staje się założenie, że w ak
cie artystycznym pierwotna jest intencjonalność tekstu. W związku z tym
– wracając do Schulza – twórczość jako interpretacja sensu uniwersal
nego jest dominująca: kreacja personalna stanowi jej realizację, ale nie
jest jej pierwiastkiem. Natomiast kreację, która deklaruje się jako pier
wiastek, nieuchronnie konfrontuje się z interpretacją, więcej – konfron
tuje się z sensem uniwersalnym, tracąc przy tym własny sens.
Dalej w Mityzacji rzeczywistości pojawia się najbardziej sprecyzowane
określenie poezji: „Poezja – to są krótkie spięcia sensu między słowami,
raptowna regeneracja pierwotnych mitów” [336]. Całkowicie przejrzy
ste staje się założenie, że tekst potrai tworzyć sam siebie, ponieważ po
ezja – jak nieodparcie postuluje autor Mityzacji rzeczywistości – nie ule
31
czym jest
poezja?
[odczytania]
32
wiedza
i poezja
ga wpływom z zewnątrz, wpływom kogokolwiek, kto ma własny projekt
kreatora, tworzy siebie sama, niespodziewanie, nieoczekiwanie regene
rując w słowie ten mit pierwotny, do którego słowo powraca poprzez od
zyskany sens, wcześniej utracony, zapomniany, bądź nawet zniszczony
przez praktykę życiową. I znów chodzi przede wszystkim o interpreta
cję. Mimo to w Schulzowskiej deinicji poezji indywidualna kreacja au
tora jest również obecna, nie zostaje odrzucona gdzieś na margines aktu
artystycznego. Autor właśnie odkrywa i realizuje te „krótkie spięcia
sensu między słowami”, tęskniącymi do swego pierwiastka. Potrai się
poświęcić pierwotnemu sensowi słowa, rozpoznać go i pozwolić mu się
regenerować w utraconą pradawną integralność. Innymi słowy, arty
stainterpretator znajduje swą realizację dzięki artyściekreatorowi – pod
warunkiem, że kreator wyrzeknie się ambicji zwierzchnictwa nad inter
pretatorem. Inaczej nie obroni się owo Schulzowskie „krótkie spięcie
sensu między słowami” – nie obroni się sama poezja.
W Mityzacji rzeczywistości Schulz rozważa ideę ambiwalentncji i rów
nocześnie tożsamości wiedzy i poezji. Wiedza to sprawa człowieka, od
rębnego kreatora, który jest przekonany, „że znajdzie […] na końcu
swych badań ostateczny sens świata” [336]. Okazuje się, że wszystkie te
poszukiwania i badania są sztuczne, są jedynie „spiętrzeniami i ruszto
waniami” jednostki twórczej, które „już były raz użyte, już pochodzą
z zapomnianych i rozbitych historyj” [336]. Natomiast poezja, która ma
swoją wyższą i głębszą lokalizację egzystencjalną niż egzystencja ludz
ka, „odpoznaje te sensy stracone, przywraca słowom ich miejsce, łączy
je według dawnych znaczeń” [336]. Taka właśnie poezja, która przezwy
cięża i pokonuje wiedzę, rodzi poetę, którego „słowo opamiętuje się nie
jako na swój sens istotny, rozkwita i rozwija się spontanicznie według
praw własnych, odzyskuje swą integralność” [336]. Odnosząc to twier
dzenie do poety, kontynuujemy postulat Schulza: słowo prawdziwego
poety, spełniającego się w misji dla sensu uniwersalnego, do takiego
właśnie sensu zmierza, a nie do własnego „ja” bądź do własnego mitu.
Szczególne znaczenie w tym kontekście ma słowo „opamiętuje się” – cho
dzi przecież nie tylko o samego artystę, który nagle się opamiętuje i ro
zumie, że to nie jego indywidualna kreacja jest decydująca w akcie arty
stycznym, ale i o sam proces tworzenia jako interpretację, poświęcenie
się dla istotnego i nieprzemijającego sensu istnienia.
W rozważaniach o wyobraźni artystycznej, o obrazie poetyckim
Schulz nadal stoi na pozycji skonfrontowania kreacji i interpretacji w ak
cie artystycznym, postulując, że „o b r a z j e s t p o c h o d n ą s ł o w a
p i e r w o t n e g o”. Zgodnie z tym założeniem to nie obraz jako dzieło
wyobraźni artysty, lecz pierwotny sens tego obrazu, jego wszechogarnia
jące dążenie do słowa, które było na początku, odgrywa w twórczości
Wiera Meniok: Przypadek hermeneutyki fenomenologicznej Brunona Schulza
rolę decydującą (w tym miejscu raz jeszcze warto się powołać na
Ingardena i jego analizę tekstów językowych, w których zazwyczaj od
najdywał tylko pochodne, a nie pierwotne przedmioty intencyjne).
Na końcu Mityzacji rzeczywistości Schulz wraca do swojego pierw
szego założenia „Istotą rzeczywistości jest sens” (pamiętamy, że chodzi
wyłącznie o rzeczywistość duchową): „Uważamy słowo potocznie za cień
rzeczywistości, za jej odbicie. Słuszniejszym byłoby twierdzenie odwrot
ne: rzeczywistość jest cieniem słowa” [337]. Dlaczego zazwyczaj jest tak,
jak pisze Schulz? Z pewnością dlatego, że słowo autora, jego indywidu
alny akt twórczy z reguły odbiera się jako punkt wyjścia do budowania
kultury duchowej. Do takiego postulatu długo przyzwyczajało się lite
raturoznawstwo, i z wielkim oporem przyjmował go odbiorca dzieła
literackiego. Nie warto się łudzić, ponieważ odbiorcy literatury z reguły
są głęboko przekonani o tym, że twórczość artysty jest głównym źródłem
dziedzictwa kulturowego ludzkości. A jednak akceptując zdanie Schulza,
warto pamiętać o tym, co było na początku i czym jest akt artystyczny
w stosunku do tych początków.
Z kolei w taki sposób traktując Schulza, w momencie gdy chodzi już
nie o twórczość jako interpretację, lecz o recepcję jako proces własnej
interpretacji odbiorcy, warto pamiętać, o czym przekonuje i przed czym
przestrzega Janusz Sławiński, że: „Musisz wszakoż wiedzieć, że twoja
interpretacja z góry jest skazana na mylność; nie łudź się, że uda ci się
odczytać tekst w sposób, który mógłby być obligujący dla kogokolwiek
innego, że znajdziesz jakiś obiektywnie «właściwy» klucz do jego zna
czeń; w tekście odkryjesz akurat to, co weń zainwestowałeś, czyli po pro
stu – własną interpretację”2 . Nie znaczy to przecież, że własne sensy in
terpretatora, jego indywidualne oczekiwania kreacyjne nie spełnią
się wówczas, gdy wybierze on drogę oiary dla sensu uniwersalnego, nie
skończonego i wciąż intrygującego poprzez swoją nieskończoność.
Oczekiwania te spełniają się w stopniu najwyższym: dzięki energii inter
pretacji i wierności wobec energii kreacji odbiorca osiąga najbardziej
upragnione zaspokojenie.
Wrócę raz jeszcze do takich Schulzowskich określeń interpretacji,
jak (parafrazując): „podchwytywanie intencji natury”, „umiejętność czy
tania w jej tajnych aspiracjach”, „podsłuchiwanie szerokiego patosu
rozległych placów, dynamicznej perspektywiczności dali, milczącej pan
tomimy symetrycznych alei”. Określenia te wydają się metaforyczną pa
rafrazą teoretycznych uzasadnień relacji pomiędzy intencjonalnością
tekstu a intencjami autora. Owe intencje autora są pewnego rodzaju wtór
2
J. Sławiński, Próby teoretycznoliterackie. Prace wybrane, t. IV, Kraków 2000, s. 60.
33
co było
na początku?
upragnione
zaspokojenie
34
[odczytania]
przed autorem
i po nim
3
ną energią twórczą w stosunku do wszechogarniającej energii tekstu.
Schulz, będąc równocześnie kreatorem i interpretatorem sensu, powo
łuje do istnienia Tekst, który – jak postuluje Roman Ingarden3 – odbior
ca miałby utrzymać przy istnieniu, a więc w swych intencjach przybli
żyć się do jego intencjonalności.
Tekst ze swą intencjonalnością istnieje bowiem przed autorem i po
nim; autor zaś jest przede wszystkim kimś, komu dana jest owa inten
cjonalność, przed kim się otwiera i zaprasza do jej zinterpretowania.
Poprzez interpretację swoistego metatekstu świata, natury, „potencjal
nej architektury”, pierwotnego „projektowania i budowania” autor reali
zuje swoje intencje, spełnia zamiar kreatora, pokonując równocześnie
ograniczenia kreacji indywidualnej. Schulzowskie założenie o niezbęd
nej hierarchii w twórczości dróg interpretacji i kreacji wydaje się łatwo
zrozumiałe i dokładnie wyjaśnione. Te dwa elementy jedynie w połącze
niu docierają do harmonii najwyższej, osiągają tę „architekturę ogrom
ną i natchnioną, urbanistykę obłoczną i transcendentalną” [306].
Przypadek hermeneutyki fenomenologicznej Brunona Schulza, uka
zany poprzez koncepcję konfrontacji interpretacji i kreacji w akcie arty
stycznym, a także poprzez szczególne uzasadnienie hierarchicznych re
lacji pomiędzy intencjonalnością tekstu i intencji autorskich, zwieńcza
spełnienie dwóch podstawowych wymogów współcześnie rozumianej
hermeneutyki: wymóg transcendencji – przekraczania własnego „ja”
w twórczości – oraz wymóg ontologiczny – postawy pragnienia bytu
pierwotnego i uniwersalnego.
Zob. Z. Majewska, Świat kultury Romana Ingardena, Lublin 2001.
Ireneusz Łysik: Filatelistyczne inklinacje Brunona Schulza i Waltera
Benjamina
Kilka lat po ukazaniu się Sanatorium pod Klepsydrą Bruno Schulz
w „Wiadomościach Literackich” zaznaczył, że pierwszym zalążkiem
Wiosny był album z markami. Janowi Zielińskiemu udało się odnaleźć
realne odpowiedniki będące inspiracją do powstania tej opowieści. I tak,
postać Franciszka Józefa I rzeczywiście była jedynym tematem znacz
ków austriackich wydawanych przez ponad pół wieku, a seria z roku
1908, która mogła być inspiracją dla Schulza, była utrzymana w kolo
rystyce szaroturkusowej. Młodszy brat Franciszka Józefa, arcyksiążę
Maksymilian, widnieje na pomarańczowym znaczku wyemitowanym
w Meksyku w 1866 roku. Dużą część opowiadania stanowi opis znacz
ków, które były wydawane na przełomie XIX i XX wieku. Mobilizująca
się na molo piechota w białych spodniach, przepasana rzemieniami,
przepływająca przez czerwone niebo wielka korweta z Gujany lub de
legacje pierwszomajowe, a także czerwienie, róże i cała gama kolorów
są cytatami, opisami małych ząbkowanych papierków, które znalazły
się w opowiadaniu1.
Tak więc „markownik Rudolfa” staje się przewodnikiem i budulcem
budzącej się Wiosny. Sprawy tej wiosny postępują w zależności od mon
tażu, jakiego dokonuje narrator w materii ilatelistycznej, od osobistej in
terpretacji, komentarza znaczków, które układają się w określone „kon
stelacje”. Historie wiosny, która poszukuje „adekwatu w rzeczywistości”.
Dla Józefa, młodego bohatera tej opowieści, spotkanie z markami sta
je się nagle spotkaniem mistycznym: „Któż weźmie mi za złe, że stałem
wówczas olśniony, bezsilny ze wzruszenia, a z oczu przepełnionych bla
skiem lały mi się łzy. Cóż za olśniewający relatywizm, co za czyn koper
nikański, co za płynność wszystkich kategorii i pojęć! Więc tyle dałeś spo
sobów istnienia, o Boże, więc taki twój świat jest nieprzeliczony!”[155]2 .
1
2
znaki
inspiracją
markownik
Rudolfa
Wszystkie opisy znaczków występujące w Wiośnie, wraz z podaniem kolorystyki, roku edycji i państwa, które je wydało – zob. J. Zieliński, Markownik Rudolfa (Do „Wiosny” Schulza komentarz ilatelistyczny), „Twórczość” 1986, nr 1, s. 123–127.
Wszystkie cytaty pochodzą z: B. Schulz, Wiosna, [w:] idem, Opowiadania. Wybór esejów i listów,
oprac. J. Jarzębski, Wrocław–Warszawa–Kraków 1998. Dalej podaję tylko numery stron, umieszczone w nawiasach kwadratowych.
1
4
2
3
5
Znaczki z markownika Rudolfa – zidentyikowane
na podstawie artykułu Jana Zieliń skiego,
Markownik Rudolfa (Do „Wiosny” Schulza komentarz filatelistyczny), „Twórczość” 1986, nr 1,
s. 123–127.
1 Austria, 1859 2 Austria, 1867 3 Austria, 1890
4–5 Austria, 1908 6 Północne Borneo,
1894 7 Chile, 1883. 8 Egipt, 1888 9 Ekwador,
1896 10 Formoza, 1888 11 Gujana Brytyjska,
1863 12–13 Gwatemala, 1902 14 Haiti, 1899
15 Jamajka, 1900 16 Tasmania, 1871
17 Kuba, 1899 18 Meksyk, 1864 19 Meksyk,
1866 20 Meksyk, 1895 21 Salwador, 1893
22 Trynidad, 1898
6
7
10
11
8
12
13
14
16
17
20
9
15
18
21
19
22
38
[odczytania]
zbieżność
koncepcji
3
4
Same znaczki tracą swoje wartości kolekcjonerskie i zyskują nowe znacze
nia: „Były to przedziwne skróty i formuły, recepty na cywilizacje, poręcz
ne amulety, w których można było ująć między dwa palce esencję klima
tów i prowincji. Były to przekazy na imperia i republiki, na archipelagi
i kontynenty. Cóż więcej mogli posiąść cesarze i uzurpatorowie, zdobyw
cy i dyktatorzy? Poznałem nagle słodycz władzy nad ziemiami, kolec tego
niedosytu, który tylko panowaniem ukoić można” [153].
To spotkanie z Rudolfem wpisuje się w początek historii, którą obie
cywał proroczy sen śniony przez Józefa na początku opowieści, będący
– jak zaznacza Schulz – „oczywistym plagiatem popełnionym na innym
Józeie” [150]. W odróżnieniu od snu biblijnego, gdzie słońce, księżyc
i jedenaście gwiazd oddawało mu pokłon, w wersji wiosennej konstela
cja planet ustawiła się w paradzie i deilowała przed śniącym chłopcem,
cały świat miał się zaprezentować już wkrótce.
Ta konstrukcja montażu, na której opiera się Wiosna, skłoniła mnie
do zestawienia opowiadania Brunona Schulza z Ulicą jednokierunko
wą Waltera Benjamina i jego niedokończonym dziełem, składającym
się w większości z samych cytatów – Pasażami. O zbieżności koncep
cji w wypadku tych dwóch autorów można mówić, biorąc pod uwagę
ich teorie języka. Zadanie, jakie Schulz wyznacza poecie w swym tekście
Mityzacja rzeczywistości, jest podobne do mesjanicznego zadania tłu
macza z wczesnego eseju Benjamina O języku w ogóle i o języku czło
wieka3. Chciałbym jednak pokazać, w jaki sposób sam temat ilateli
styczny stał się pretekstem i posłużył w wypadku obydwu autorów do
konstruowania i objaśniania rzeczywistości. W swojej analizie zamie
rzam posłużyć się hermeneutycznym zabiegiem, polegającym na wy
posażeniu Józefa – w jego wysiłkach, by odczytać przesłanie wiosny –
w pojęcia, którymi operuje postać historyka z ostatnich dzieł Benjamina.
Wróćmy jednak do ulicy jednokierunkowej, na której zaraz za auto
matyczną restauracją Augiasz znajduje się sklep filatelistyczny.
Wystawione małe obrazki Benjamin czyta jako język znaków, w którym
poczucie czasu i przestrzeni jest zakłócone, egzotyczne miejsca są na wy
ciągnięcie ręki, a stare historie są dostępne w teraźniejszości. „Lądy i mo
rza są na znaczkach tylko prowincjami, królowie tylko najmitami cyfr,
które wedle uznania wylewają na nich swoje farby. Klasery ilatelistycz
ne to magiczne kompendia zawierające liczbę monarchów i pałaców,
zwierząt, alegorii i państw. Obieg poczty opiera się na ich harmonii, jak
obieg planet opiera się na harmonii niebiańskich liczb”4.
Na zbieżność Benjaminowskich rozważań z koncepcją Brunona Schulza zwracał uwagę Ryszard
Różanowski w pracy „Pasaże” Waltera Benjamina. Studium myśli, Wrocław 1997, s. 63.
W. Benjamin, Ulica jednokierunkowa, przeł. i wstępem opatrzył B. Baran, Warszawa 2011, s. 163.
Ireneusz Łysik: Filatelistyczne inklinacje Brunona Schulza i Waltera Benjamina
Te czyste, jakby wydestylowane obrazki same zapraszają do zabawy,
do swojego zaczarowanego świata. „Dziecko patrzy na daleką Liberię
przez trzymaną odwrotnie lornetkę operową: kraj rozciąga się za pasem
morza i palmami, tak jak to pokazują znaczki pocztowe. Wraz z Vasco
da Gamą żegluje wokół trójkąta, który jest równoramienny jak nadzie
ja i którego barwy zmieniają się wraz z pogodą. Prospekt turystyczny
z Przylądka Dobrej Nadziei. Gdy widzi łabędzia na australijskich znacz
kach, to nawet na niebieskich, zielonych i brązowych emisjach jest to
czarny łabędź, który występuje tylko w Australii, a tu płynie po wodach
stawu jak przez najcichszy ocean” [165].
Kontakt z rzeczywistością zostawia na tych małych obrazkach brutal
ne piętno. Znaczki użyte jako opłata za przesyłkę noszą ślady przemocy,
jakiej dopuszczają się na nich pracownicy poczty. Twarze władców no
szą ślady aureoli lub są rozcięte na pół. Ostemplowane znaczki stanowią
materiał do badań dla kolekcjonerów, którzy muszą być po trosze detek
tywami i archeologami. Na podstawie fragmentów pieczątek próbują wy
dedukować historie, jakie przytraiły się znaczkom, zanim traiły w ich
ręce, zidentyikować kraj, z którego zostały wysłane, pocztę, miejscowość
i datę. Za ostemplowanymi znaczkami podążają też historie ludzi, któ
rzy wysyłali pozdrowienia, dzielili się z kimś swoim szczęściem lub smut
kiem. „Znaczki na list są pełne cyferek, maleńkich liter, listków i oczu.
Tworzą graiczną tkankę komórkową. To wszystko mrowi się i jak zwie
rzęta niższe żyje nawet pokawałkowane. Dlatego z naklejanych obok sie
bie cząstek znaczków powstają tak sugestywne obrazy. Życie na nich ma
jednak zawsze ślad rozkładu na znak, że obejmuje rzeczy obumarłe. Ich
portrety i obsceniczne grupy są pełne kości i rojącego się robactwa” [163].
Bernd Witte zwraca uwagę, że w wyniku akcentowania przez Benja
mina obecności śmierci znaczki stają się metaforą alegorycznych obra
zów, z których składa się Ulica jednokierunkowa. Przytoczony cytat uka
zuje zmianę, jaka nastąpiła w namyśle nad znaczkami u Benjamina.
W tym samym roku co Ulica jednokierunkowa, czyli w 1928, ukazały się
tłumaczone przez niego fragmenty Wieśniaka paryskiego Louisa Aragona,
książki, która wywarła olbrzymi wpływ na Benjamina5. Narrator opo
wieści Aragona podczas wędrówek po opustoszałym, przeznaczonym
do rozbiórki pasażu de l’Opera, zatrzymując się przed sklepem ze znacz
kami, wygłasza taki hymn: „O ilatelio, ilatelistyko, jak niezwykłą jesteś
boginią i trochę szaloną wróżką, ty biorąca za rękę dziecko, które wy
chodzi z zaczarowanego lasu, gdzie zasnęli wreszcie obok siebie Tomcio
Paluch, Niebieski Ptak, Wilk i Czerwony Kapturek, ty, ilustrująca wów
5
39
dziecko
patrzy
o filatelio,
filatelistyko
B. Witte, Żydowska tradycja i literacka nowoczesność. Heine, Buber, Kafka, Benjamin, przeł. R. Kubicki, A. Malitowska, Warszawa 2012, s. 271.
40
[odczytania]
wracając
do Wiosny
6
7
czas Jules’a Verne’a i przenosząca przez morza na swych kolorowych
skrzydłach motylich serca najmniej nawet przygotowane do podróży.
Niechaj zrozumieją mnie w pół słowa ci, którzy jak ja wytworzyli sobie
pojęcie o Sudanie na podstawie małego prostokąta z karminowymi brze
gami, gdzie na ciemnobrunatnym tle jaśnieje biały burnus nad grzbie
tem dromadera, ci którzy zżyli się z cesarzem Brazylii uwięzionym w swo
jej owalnej ramce, z żyrafami Nyassalandu, z australijskimi łabędziami,
z Krzysztofem Kolumbem odkrywającym Amerykę ioletu”6.
Wspomnienie baśniowego świata znaczków, funkcjonującego jesz
cze u Aragona, zostaje rozbite przez Benjamina – z sielskiego obrazka,
którym w dzieciństwie były marki, dorosły wydobywa pęknięcia, nie
doskonałości, przeciwstawne sobie siły. W surrealistycznych powie
ściach, do których można zaliczyć Wieśniaka paryskiego i Ulicę jedno
kierunkową, metoda montażu spełnia doskonale swoje zadanie.
W wypadku Benjamina tych sześćdziesiąt krótkich, syntetycznych opo
wieści dotyczących współczesnego miasta, gdzie stare styka się z no
wym, przypomina klaser ze znaczkami, w którym każde opowiadanie
może być czytane oddzielnie. Jeden, dwa akapity tekstu można studio
wać przez kilka dni lub można przejść od pierwszego opowiadania,
Stacji benzynowej, przez całą ulicę jednokierunkową do ostatniego teks
tu Do planetarium.
Wracając do historii z Wiosny, warto zauważyć, że jest to jedyne opo
wiadanie Schulza, gdzie przewija się tak duża liczba igur historycznych,
postaci, które w rzeczywistości nigdy się nie spotkały, lub nawet nie wie
działy o swoim istnieniu. Jak już wspominałem, do analizy tego tekstu
zastosuję postać Benjaminowskiego materialisty historycznego.
Na początku należy zwrócić uwagę na specyiczne podejście do ba
dania historii w rozważaniach Waltera Benjamina. Poddawał on kryty
ce pojęcie historii, które sprowadza ją do gromadzenia samych faktów
mających wypełnić czas homogeniczny i pusty. Do łańcucha zdarzeń bez
wartościowania, uszeregowanych jak paciorki różańca, jeden za drugim.
Jednostronnym uproszczeniem jest, według niego, pokazywanie świata
tylko z perspektywy wygranych, z pominięciem miejsc, w których ury
wa się tradycja, a w których mieści się historia ciemiężonych7.
Schulzowska historia wiosny, nim zaczęła ulegać przeobrażeniom
spowodowanym studiowaniem markownika przez narratora, była zdo
minowana przez postać Franciszka Józefa I. Cały świat opisywany był
tylko z tej jednej perspektywy:
L. Aragon, Wieśniak paryski, przeł. A. Międzyrzecki, Warszawa 1971, s. 67.
R. Różanowski, op. cit., s. 174–175.
Ireneusz Łysik: Filatelistyczne inklinacje Brunona Schulza i Waltera Benjamina
„Czym jest dla ciebie, drogi czytelniku, marka pocztowa? Czym jest
ten proil Franciszka Józefa I z łysiną uwieńczoną wieńcem wawrzynu?
Czy nie jest on symbolem codzienności, zdeterminowaniem wszystkich
możliwości, rękojmią nieprzekraczalnych granic, w których już raz na
zawsze świat jest zamknięty?
Świat był naówczas ograniczony Franciszkiem Józefem I. Na każdej
marce pocztowej, na każdej monecie i na każdym stemplu stwierdzał
jego wizerunek niezmienność świata, niewzruszony dogmat jego jedno
znaczności. Taki świat jest i nie masz innych światów oprócz tego – gło
siła pieczęć z cesarskokrólewskim starcem. Wszystko inne jest uroje
niem, dziką pretensją i uzurpacją. Na wszystkim położył się Franciszek
Józef I i zahamował świat w jego wzroście” [154–155].
Pojawienie się markownika zmieniło perspektywę, pokazało inne
możliwe światy. Dochodzi tu jednak jeszcze jedna ważna kwestia. Ten
zbiór znaczków w rękach Rudolfa był tylko określoną kolekcją, niczym
więcej, dopiero w rękach Józefa nabierał dodatkowego znaczenia. „Świat
był naówczas objęty ze wszech stron Franciszkiem Józefem I i nie było
wyjścia poza niego. Na wszystkich horyzontach wyrastał, zza wszystkich
węgłów wynurzał się ten proil wszechobecny i nieunikniony, zamykał
świat na klucz jak więzienie. […] wtedy znienacka, jak rzecz nieważną
otworzyłeś przede mną ten markownik, o Boże, pozwoliłeś rzucić mi
mochodem w tę księgę łuszczącą się blaskiem, w markownik strącający
swe szaty, stronica za stronicą, coraz jaskrawszy i coraz przeraźliwszy…
[…] Więc tyle dałeś sposobów istnienia, o Boże, więc taki Twój świat jest
nieprzeliczony!” [154–155].
Powróćmy do pojęcia czasu u Benjamina. Poza krytykowanym wcze
śniej „czasem homogenicznie pustym” Benjamin operuje także kate
gorią „czasu historii”. Ten czas nie jest linearny, lecz wypełniony przez
teraźniejszość, w której dochodzi do powstania, rozbłysku obrazu dia
lektycznego, łączącego ze sobą niekiedy sprzeczne elementy oddalone
od siebie w czasie. W obrazie dialektycznym zostaje rozerwane kontinu
um historii, a pojęcia i idee, uwolnione z czasu przeszłego, aktualizują
się w teraźniejszości. Pojęcie „teraźniejszości” rozumiane jest u Benjamina
na dwa sposoby: jako czas, który koncentruje się w chwili, w obrazie
dialektycznym, lub jako czas, w którym to, co minione, może otrzymać
wyższy stopień aktualności niż w momencie swojego istnienia8. „Obraz
dialektyczny rozbłyskuje tylko wówczas, gdy wytworzy się konstelacja
między tym, co było, a teraz poznawalności, w którym ulokowany jest
podmiot poznania historycznego. […] Ulokowanie podmiotuhistory
8
Por. ibidem, s. 176–178.
41
w rękach
Józefa
„teraźniejszość”
u Benjamina
42
[odczytania]
rozbłysk
obrazu
dialektycznego
9
ka w obrębie dziejów, rozpięcie konstelacji między nim a tym, co minio
ne, oznacza, że teraz podmiot posiada mesjańskie moce tylko w relacji
do tego, co niezbawione, do tego, co domaga się ocalenia”9.
Załóżmy, że krytyczna lektura markownika przez Józefa spowodo
wała rozbłysk obrazu dialektycznego. W tym czasie zatem, w jego teraź
niejszości, zostało „rozsadzone kontinuum historii” i wydarzenia z prze
szłości chcą zaistnieć na chwilę w obrazie dialektycznym, który zaczyna
przypominać mechanizm „zmierzchu wiosennego” [167].
„Teraz dopiero widzimy na czym ta wiosna rośnie, czemu jest tak nie
wymownie smutna i ciężka od wiedzy. Ach, nie wierzylibyśmy, gdybyśmy
na własne oczy nie widzieli. Oto są labirynty wnętrza, magazyny i spichrze
rzeczy, oto są ciepłe jeszcze groby, próchno i mierzwa. Prastare historie,
siedem warstw jak w dawnej Troi, korytarze, komory, skarbce. Ile złotych
masek, maska przy masce, spłaszczone uśmiechy, wyżarte twarze, mumie,
puste poczwarki… Tu są te kolumbaria, te szulady na umarłych, w któ
rych leżą zeschnięci, czarni jak korzenie i czekają na swój czas. […]
Teraz wreszcie rozumie się ten wielki i smutny mechanizm wiosny.
Ach, ona rośnie na historiach. Ile zdarzeń, ile dziejów, ile losów! Wszystko
cośmy kiedykolwiek czytali, wszystkie zasłyszane historie i wszystkie te,
które nam majaczą od dzieciństwa – nigdy nie zasłyszane – tu, nie gdzie
indziej jest ich dom i ojczyzna. […] Chciałyby, byś wziął coś od nich, co
kolwiek, szczyptę choć tych bezcielesnych, szepczących dziejów, i przy
jął to w swe młode życie, w krew swoją i ocalił i żył z tym dalej. Bo czym
że jest wiosna, jeśli nie zmartwychwstaniem historyj” [169–172].
Analiza marek w zbiorze Rudolfa naprowadza Józefa na postać Bianki.
Historia zaczyna się układać, konstrukcja scenerii wiosny ukazuje się w ob
razie zmierzchu, który zapada nad miejskim parkiem. Zakochane pary
spacerujące po alejkach zapuszczają się nagle w opuszczone fragmenty
ogrodu spowitego mrokiem: „gdzieś na rubieży czasu, u tylnej furtki świa
ta odnajdują się z powrotem w jakimś dawno minionym życiu, w dale
kiej preegzystencji, i włączeni w obcy czas, w kostium odległych wieków
szlochają bez końca nad muślinem jakiegoś trenu i wspinając się ku nie
dosięgłym przysięgom i wchodząc po stopniach zapamiętania, dociera
ją do jakiś szczytów i granic, poza którymi już tylko śmierć jest i zdrę
twienie nienazwanej rozkoszy” [167]; „[…] wszystkie linie zbiegają się
w Biance. Cóż za uszczęśliwiające supozycje!” [164]. Narrator ma już
pewność: „To jest historia o porwanej i zamienionej księżniczce” [174].
Inną kategorią, powiązaną z działalnością Benjaminowskiego history
ka, jest kategoria szczęścia, pojawiająca się w tezach O pojęciu historii. „[…]
A. Lipszyc, Sprawiedliwość na końcu języka. Czytanie Waltera Benjamina, Kraków 2012, s. 520.
Ireneusz Łysik: Filatelistyczne inklinacje Brunona Schulza i Waltera Benjamina
nasz obraz szczęścia karmi się i syci czasem, w jaki rzucił nas bieg naszego
życia. Szczęście, które mogłoby budzić w nas zawiść, istnieje tylko w po
wietrzu, którym oddychaliśmy, wśród ludzi, do których moglibyśmy mó
wić, między kobietami, które mogłyby się nam oddać. Innymi słowy, w wy
obrażeniu szczęścia niezbywalnie współbrzmi wyobrażenie zbawienia”10.
Ludzie żyjący przed nami pokładają w nas nadzieje, ponieważ tak jak
oni niegdyś, tak teraz my jesteśmy nosicielami „słabej siły mesjanicznej”.
W dziewiątej tezie z tekstu O pojęciu historii Benjamin przedstawia prze
szłość jako „wieczną katastrofę, która nieustannie piętrzy ruiny na ruinach”
[418]. Żyjąc teraz i dążąc do szczęścia, nie myślimy o danych nam siłach
i dlatego historia składa się ze straconych szans na zbawienie. I dlatego za
daniem historyka jest rozbicie łańcucha czasu, który piętrzy ruiny, i znale
zienie w nich furtki, szczeliny, przez którą mógłby wkroczyć Mesjasz. „To,
co mesjańskie, kryje się zawsze w niezrealizowanej resztce, do której nie do
ciera nasze pragnienie szczęścia i która odsłania się w jego porażce”11.
Poszukiwanie przez Józefa tożsamości Bianki prowadzi do narusze
nia świata opisanego i wypełnionego przez Franciszka Józefa I. W świe
cie tym nie było dla niej miejsca, więc musi być jeszcze jakaś inna prze
strzeń, gdzie można zdobyć potrzebne informacje. Historia napisana
przez panującego cesarza nie zawiera wzmianek o tych, którym się nie
udało. Wgłębiając się w lekturę markownika, narrator odkrywa infor
macje o „udaremnionym spisku”, który został stłumiony w zarodku,
dowiaduje się, że cesarz miał brata, arcyksięcia Maksymiliana, który
„znęcony nadzieją ukonstytuowania nowego, szczęśliwego świata”, re
zygnując z praw do tronu, popłynął na inny kontynent, gdzie zginął,
a Bianka jest jego nieślubną córką.
„[…] Franciszek Józef I był w gruncie rzeczy potężnym i smutnym
demiurgiem. […] W chwili gdy pojawił się na widowni świata […], świat
doszedł był w swoim rozwoju do jakiejś szczęśliwej granicy. […] Mało
brakowało, a mapa świata, ta płachta pełna łat i kolorów byłaby, falując,
pełna natchnienia uleciała w powietrzu. Franciszek Józef I odczuł to jako
osobiste niebezpieczeństwo. Jego żywiołem był świat ujęty w regulami
ny prozy, w pragmatykę nudy.
[…] antagonista nosił imię arcyksięcia Maksymiliana. Już samo imię
wypowiedziane szeptem odnawia krew w naszych żyłach, czyni ją ja
śniejszą i czerwieńszą, tętniącą pośpiesznie tym jaskrawym kolorem en
tuzjazmu, laku pocztowego i czerwonego ołówka, którym znaczone są
szczęśliwe telegramy stamtąd” [186–189].
43
szczęście
i czas
Bianka poza
historią
10 W. Benjamin, O pojęciu historii, przeł. K. Krzemieniowa, [w:] idem, Anioł historii. Eseje, szkice, fragmenty, wybór i oprac. H. Orłowski, przeł. K. Krzemieniowa, H. Orłowski, J. Sikorski, Poznań 1996, s. 414.
11 A. Lipszyc, Glosa do fragmentu, „Kronos” 2007, nr 1, s. 38.
[odczytania]
44
zadanie
historyka
krok
dalej
Z uładzonej, pisanej przez zwycięskiego cesarza historii Józef wyry
wa nagle postać Maksymiliana. Jego ideały, epokę. Czas teraźniejszy jest
wypełniony, współgra z czasem przeszłym, w obrazie dialektycznym do
chodzi do zatrzymania, skrystalizowania się przedmiotu historycznego.
Walter Benjamin w momencie rozbłysku obrazu dialektycznego
uznałby zadanie historyka za zakończone. „Tam, gdzie myślenie za
trzyma się nagle w konstelacji nasyconej napięciami, wprawia ją w szok,
wskutek czego krystalizuje się ona jako monada. […] W tej strukturze
rozpoznaje znak mesjanicznego zatrzymania się zdarzeń, inaczej mó
wiąc, rewolucyjnej szansy w walce o uciskaną przeszłość”12 .
Podstawowym zadaniem historyka jest ocalenie przeszłości, zapew
nienie, by historia się dokonała, a on sam spłacił swój dług zaciągnięty
u przeszłych pokoleń. Bo to przeszłość jest źródłem energii, z której
korzystamy, to obraz uciskanych przodków daje nam siłę, a nie ideał
wyzwolonych wnuków. Dlatego tak ważne jest zachowanie pamięci i do
świadczenia przeszłości. To historyk musi stanąć w obronie tych poko
leń, które nie doczekały się sprawiedliwości.
Józef jednak idzie o krok dalej. W miasteczku pojawia się panopti
kum z nietuzinkowymi postaciami. Jest tu generał Garibaldi, kanclerz
Niemiec Bismarck, Dreyfus, rewolucjonista Mazzini, arcyksiążę Maksy
milian i wiele innych znanych osobistości. „Z dawniejszych czasów
zachowali ten bezprzedmiotowy heroizm, pusty teraz i bez tekstu, ten
płomień, to spalanie się w ogniu jakiejś koncepcji, to postawienie całe
go życia na jedną kartę” [212–213]. Już bez wtajemniczania w sprawę
Rudolfa Józef próbuje zaszczepić im nową ideę. Chce przywrócić Biance
należne jej miejsce i zdetronizować Franciszka Józefa I. To, co dobrze
funkcjonowało na poziomie znaczków i interpretacji księgi, w realnym
czynie rewolucyjnym okazało się nieporozumieniem.
Tekst ukaże się w tomie zbiorowym Schulz. Między mitem a ilozoią,
pod red. J. Michalik i P. Bursztyki, który zostanie wydany przez wydaw
nictwo słowo/obraz terytoria.
12 W. Benjamin, O pojęciu historii, s. 424.
[paralele i konteksty]
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski
o Schulzu – między rekonstrukcją
a retoryką. (Releksje nad Regio
nami wielkiej herezji )1
1
Sytuacja, gdy roli biografa, komentatora twórczości wybitnego artysty,
pisarza, podejmuje się inny wybitny twórca, obliguje nas – podejmują
cych „czytanie” owej roli biografa i komentatora – do szczególnej wraż
liwości na swoistą retoryczność takiego przekazu. Retoryczność rozu
mianą oczywiście jako sposób kształtowania tekstu artystycznego,
który w takim odbiorze jest nie tylko dążącą do obiektywnej prawdy
rekonstrukcją, osadzoną w źródłach i świadectwach, ale także opowie
ścią własną, wypowiedzią artystyczną.
Komentatorzy prac schulzologicznych Jerzego Ficowskiego pod
kreślają na ogół tę właśnie wielką zasługę detektywistycznej właściwie,
wytrwałej i rzetelnej pracy autora Regionów wielkiej herezji nad odkry
waniem i ocalaniem wszelkich dzieł Schulza, których nie pochłonęła
wojna, oraz samej jego biograii2 . Nacisk położony tutaj zostaje na pier
1
2
artysta
o artyście
Artykuł powstał w ramach projektu badawczego sinansowanego ze środków Narodowego Centrum Nauki przyznanych na podstawie decyzji numer DEC-2011/03/B/HS2/04352.
Zob. między innymi: J. Jarzębski, Krytyk miłujący: Jerzy Ficowski jako badacz twórczości Schulza, [w:]
idem, Prowincja Centrum. Przypisy do Schulza, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2005, s. 174; idem,
Jerzy Ficowski (ur. 1924), hasło w: Słownik schulzowski, oprac. i red. W. Bolecki, J. Jarzębski, S. Rosiek, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2006, s. 115–117; A. Słucki, Księga i autentyk, „Twórczość” 1967, nr 10, s. 125.
46
[paralele i konteksty]
tuż po
pierwszym
zachwycie
3
4
5
wiastek ratio owych działań biografa i komentatora. Będę się oczywiście
przyglądał także tej rekonstrukcji, równie ważne jednak wydaje się to,
j a k a j e s t p o e t y k a Regionów wielkiej herezji, jakie pokłady tradycji,
konwencje są żywe w pierwszym dziele Ficowskiego o Schulzu. A także
jakie elementy estetyki Schulza szczególnie bliskie są wrażliwości
Ficowskiego poety3 i pozwalają czytać Regiony również jako swoisty
przewodnik po ważnych komponentach poezji samego Ficowskiego.
Bardzo istotne jest tutaj wyznanie autora, złożone od razu na począt
ku książki o Schulzu, tyczące jej genezy. Pisze Ficowski: „[…] choć nie
znałem Schulza osobiście i nie param się ani teorią literatury, ani kryty
ką literacką – uwziąłem się przy zamiarze pisania Regionów wielkiej he
rezji. Zamiar to nienowy. Powstał – tuż po pierwszym zachwycie Sklepami
cynamonowymi [w 1942 roku – J.K.]. Pierwszym gwałtownym postano
wieniem było podziękować temu nieznanemu mi dotychczas pisarzowi,
o którym nie wiedziałem nic, wyrazić mu wdzięczność za samo jego ist
nienie” (RWH 12) 4.
Dalej następuje opis próby skontaktowania się listownego w 1942
roku z Schulzem. Dowiadujemy się o liście nacechowanym, jak pisze
Ficowski, „egzaltacją osiemnastolatka”, zawierającym wyrazy najwyższe
go zachwytu, a także zdanie o „największym pisarzu naszych czasów”,
i dowiadujemy się też, że list ów prawdopodobnie nie dosięgnął swoje
go adresata, że wiosną 1943 roku dotarła do Ficowskiego wiadomość
o śmierci Schulza5. Regiony stały się, wyznaje autor, odpowiedzią na tę
Debiutancki tomik Ficowskiego Ołowiani żołnierze ukazał się w roku 1948, niezwykle ważnym także w poszukiwaniach schulzologicznych autora.
J. Ficowski, Regiony wielkiej herezji, [w:] idem, Regiony wielkiej herezji i okolice. Bruno Schulz i jego
mitologia, Pogranicze, Sejny 2002, s. 12. Zasadniczo z tego wydania Regionów, ostatniego za życia
Autora, czerpię cytaty. Oznaczam je skrótem RWH z dodaniem numeru strony. Cytaty z wcześniejszych wydań opatruję osobnym przypisem. Podkreślenia w cytatach, jeśli nie zaznaczono inaczej,
pochodzą ode mnie – J.K.
Zachował się maszynopisowy list Jerzego Ficowskiego do siostry Krystyny z czasu wojny, w którym czytamy: „Jak Ci wiadomo mniej więcej miesiąc temu wysłałem list do Bruno Schulza. Ponieważ adresowałem na Drohobycz (Galicja) więc liczyłem, że list będzie szedł tydzień do 3 tygodni.
Wyobraź sobie, że 3 dni temu pan Pleśniewicz (ten przyjaciel Schulza do którego ten adresował
listy) telefonuje do znajomych szambelana [?] z wiadomością, że poprzedniego dnia [!] umarł Bruno Schulz. Straszliwie mi go szkoda! Takiego talentu w tym rodzaju nie prędko się doczekamy.
Szczegółów śmierci jeszcze się Dadek [Adam Pawlikowski] nie dowiedział, ale lada dzień będzie
się widział z Pleśniewiczem lub z jego i swymi znajomymi (rodzina jakiejś twojej koleżanki «narzeczonej» Dadka) i dowie się. Ciekawy jestem czy [Schulz] otrzymał mój list przed śmiercią. Nie
będąc zarozumiałym (sik) [!] myślę, że jeśli czytał mój list przed śmiercią, to musiał mu on przyjemność zrobić, bo naprawdę z wielkim i szczerym zachwytem pisałem do niego. A może jeszcze
zdążył mi odpisać i jeszcze otrzymam list od niego?” (list J. Ficowskiego do K. Ficowskiej, b.d.,
z późniejszym dopiskiem ręką Ficowskiego o treści: „(1942 r.) / list J. Ficowskiego”, maszynopis
w zbiorach Ossolineum: Korespondencja Jerzego Ficowskiego. Listy, bruliony i kopie listów do następujących, teka A–Ł, nr akcesji 165/83 i następne). To późniejsze datowanie własnego listu przez
Ficowskiego budzi wątpliwości. W Regionach pisze on przecież, że o śmierci Schulza dowiedział
Jerzy Ficowski – strzelec „Wrak” z pułku Baszta,
AK, Mokotów, 1944. Archiwum Jerzego Ficowskiego, depozyt w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego
Pierwsza wersja Regionów wielkiej herezji
z 1944 roku – drugie „wydanie”, odtworzone
po zaginięciu pierwszego wydania z 1943.
Archiwum Jerzego Ficowskiego, depozyt
w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją a retoryką
sytuację, „irracjonalnym aktem czytelniczej wdzięczności” kogoś, kto po
lekturze stworzył sobie obraz Schulza „jako geniusza z gatunku tych, któ
rzy tworzyli niegdyś wielkie systemy religijne, lub czarownika, mistrza
czarnej magii, którego poprzednicy spłonęli na średniowiecznych sto
sach” (RWH 12).
Ważna to sprawa i to wyznanie, ponieważ potwierdza nam, że Regiony
wielkiej herezji nie mogły być książką chłodną. Nawet jeśli z biegiem lat
rozwinęła się tak bardzo materia tego dzieła – które przekształciło się
z krótkiej, „na trzydziestu paru półstroniczkach maszynopisu” (RWH
12–13), rozprawki osiemnastolatka z 1943 roku6 w pracę pod tym sa
mym tytułem, liczącą w wydaniu pierwszym 248 stron – to nadal jest to
książka bardzo osobista. Sytuuje się w samym centrum wrażliwości pi
sarskiej Ficowskiego, wchodzi w złożone relacje zarówno z jego poezją,
która z prozy Schulza przejęła wiele tonów, jak i z nurtem literatury po
pularnej, beletrystycznej, który opowieść o Schulzu również kształtował,
określając jej dramaturgię, niezwykłą poczytność, a także ów paradok
salny fakt, że pisarz absolutnej awangardy artystycznej dwudziestolecia
międzywojennego, o którym powstały i powstają nadal uczone traktaty
polonistyczne, został przez Ficowskiego osadzony w samym centrum
świadomości wykształconych Polaków, a nawet, do pewnego stopnia,
w Polaków masowej wyobraźni.
49
książka
osobista
2
Jakkolwiek Regiony wielkiej herezji, wydane w 1967 roku, opatruje Jerzy
Ficowski podtytułem Szkice o życiu i twórczości Brunona Schulza,
książka ta wydaje się dziełem szczególnie jednorodnym, odróżniają
cym się od następnej pracy schulzologicznej Ficowskiego – Okolic skle
pów cynamonowych z 1986 roku – o której sam autor napisał w Słowie
wstępnym: „To, co zawarłem w tej książce, to notatki z jednego tylko
etapu tej włóczęgi [śladami Schulza – J.K.], ale zapiski ze spostrzeżeń
najrozmaitszych”7.
6
7
się wiosną 1943 (RWH 12), i także w cytowanym liście pojawia się zdanie sugerujące wiosnę 1943:
„Ja prawdopodobnie już od poniedziałku zaczynam pracę, akurat będę miał zmarnowane najładniejsze dni wiosny”. Znaczyłoby to, że pierwsza informacja o dacie śmierci Schulza, jaka dotarła do
Ficowskiego, była mocno spóźniona i nieprecyzyjna (w rzeczywistości Schulz zginął 19 listopada
1942) oraz że list Ficowskiego do Schulza został wysłany już po śmierci pisarza.
Egzemplarz rękopiśmienny pod tytułem Regiony wielkiej herezji (Szkic o twórczości Brunona Schulza), datowany „1944”, odtworzona wersja zaginionego tekstu z 1943 roku, znajduje się w Gabinecie Rękopisów BUW, teka 158.
J. Ficowski, Okolice sklepów cynamonowych. Szkice, przyczynki, impresje, Wydawnictwo Literackie,
Kraków, Wrocław 1986, s. 7.
[paralele i konteksty]
50
dzieło
od razu
gotowe
Regiony na pewno nie były zbiorem „notatek”. Rzecz o Brunonie
Schulzu – taki podtytuł nadał im Ficowski w trzecim wydaniu (1992),
jakby korygując ulotność pierwotnego podtytułu. Opublikowane po raz
pierwszy jedenaście lat po odwilży 1956 roku, dwadzieścia pięć lat po
czytelniczym odkryciu Schulza przez Ficowskiego, zaprojektowane zo
stały jako dzieło od razu gotowe. Zamysł kompozycyjny całości jest tu
taj równie ważny, jak poetyka kolejnych pojedynczych rozdziałów. Jako
pierwsza zwarta publikacja Ficowskiego o Schulzu książka ta miała przy
nieść wizerunek autora Sklepów cynamonowych jakoś dopełniony i uspój
niony. W pewnym sensie dopełniony i uspójniony n a p r z e k ó r r e
a l n o ś c i, licznym lukom biograicznym, zatracie rękopisów i listów,
dzieł plastycznych Schulza. Lektura Regionów wielkiej herezji nasuwa re
leksję, że imperatyw scalenia tej biograii i dzieła, potrzeba wskazania
i opisu relacji wiążących Schulza i jego dzieło ze światem jemu współ
czesnych, a nawet „zaszywania” w samych Regionach, jako książce, za
pomocą dyskretnej parafrazy, pewnych cech poetyki i wyobraźni Schulza,
są tu wyraźnie obecne. Warto w tym aspekcie przyjrzeć się dokładniej
narracji Regionów.
Oto w sferze kompozycji całości obserwujemy znaczący zabieg regu
larnego przeplatania rozdziałów o charakterze biograicznym rozdzia
łami interpretacyjnymi, skupiającymi się na poetyce i ilozoii twórczej
Schulza. Opowieść o pisarzu rozpoczyna się r o z d z i a ł e m b i o g r a
f i c z n y m Bruno, syn Jakuba, doprowadzającym nas do roku 1918, do
ostatecznego końca „szczęśliwej epoki życia” (RWH 27), której kres wy
znaczały kolejno: choroba i zakończenie działalności kupieckiej ojca oraz
opuszczenie przez rodzinę domu w rynku drohobyckim (1910), śmierć
ojca i spalenie owego domu (1915), wreszcie I wojna światowa. Ficowski
podkreśla, że czas opieki matki i okres choroby ojca to czas do mitolo
gii Schulzowskiej nienależący.
Z kolei mamy d w a r o z d z i a ł y s k i e r o w a n e k u t e k s t o
w i d z i e ł a: rekonstrukcję Schulzowskiej mitologiki (Księga, czyli
powrotne dzieciństwo) oraz rozważania na temat czasu w utworach
Schulza (Czas Schulzowski, czyli mityczna droga do wolności). W pierw
szym ukazana jest cała wyjątkowość Schulzowskiego obrazu dzieciń
stwa jako „genialnej epoki”, w której zawarty jest „żelazny kapitał” wy
obraźni, usytuowana w centrum Księga, Autentyk. Może ona przybrać
postać ocalonych przed unicestwieniem ostatnich stron ilustrowanego
tygodnika. Siła Księgi jako źródła mitów dzieciństwa tkwi w naoczno
ści, w osadzeniu w pospolitości, nieraz w tandecie, na przykład w rekla
mowych anonsach, które „nabierają magicznej mocy, poetyckiej treści”
(RWH 32). Rozdział o czasie zaś akcentuje kompensacyjny w istocie
charakter zabiegów pisarskich Schulza, sprzeciwiających się dyktatowi
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją a retoryką
czasu realnego, uruchamiających czas alternatywny, podporządkowany
potrzebom psychicznym, i charakteryzuje heretyckie przebiegi, „bocz
ne odnogi”, zmienną gęstość czasu, zwłaszcza w Sanatorium pod
Klepsydrą, które w tym aspekcie jest opowieścią „najbardziej monote
matyczną” (RWH 42).
Kolejne dwa rozdziały: Powrót do szkoły i Prehistoria i powstanie
„Sklepów cynamonowych”, mają znów c h a r a k t e r b i o g r a f i c z
n y. Pierwszy charakteryzuje Schulza jako nauczyciela rysunków w dro
hobyckim gimnazjum (od 1924 roku), przekazuje znane Ficowskiemu
informacje o wczesnej aktywności twórczej Schulza, zwłaszcza plastycz
nej, o sytuacji rodzinnej, która, podobnie jak obowiązki zawodowe, nie
sprzyjała twórczości, a nawet działała na nią destruująco. Rozdział o ge
nezie Sklepów cynamonowych zaś opisuje inspirujące Schulza relacje ko
respondencyjne z partnerami artystycznych dialogów: Władysławem
Rifem i Deborą Vogel; formułuje hipotezę o inicjującej, w obu wypad
kach, roli zaginionych (lub zniszczonych) listów w powstawaniu dzieł.
W szczególności przedstawione zostaje, poparte między innymi świa
dectwem Racheli Auerbach (RWH 59), rodzenie się – w formie postscrip
tów do listów do Debory Vogel – Sklepów cynamonowych8, wydanych
dzięki rekomendacji Zoii Nałkowskiej. Ficowski obszernie rekonstru
uje dialog pisarski Schulza z Vogel. Ustala także w tym rozdziale chro
nologię twórczości, wskazując, że opowiadania Schulza z Sanatorium
pod Klepsydrą, wydane po Sklepach cynamonowych, powstawały w istocie
najwcześniej, w latach dwudziestych, w okresie jego kontaktów z Rifem
albo krótko po jego zgonie.
Kolejny z w r o t k u t e k s t o w i d z i e ł a, rozdział Fantomy a re
alność, to poszukiwanie w zmitologizowanym świecie utworów Schulza
elementów realnej topograii, izjonomii mieszkańców Drohobycza.
Podczas pobytu w Drohobyczu w 1965 roku Ficowski przekonuje się
8
51
kolejne dwa
rozdziały
W archiwum Jerzego Ficowskiego w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego znajduje się rękopis
przekładu na język polski wspomnienia Racheli Auerbach Nie dosnute nicie [!]. Garść wspomnień:
zebrane wiadomości o życiu i twórczości Debory Vogel i Brunona Schulza oraz ich zagładzie z rąk niemieckich (Gabinet Rękopisów BUW, teka 121c), w którym między innymi czytamy: „Owe następujące po sobie w tych listach «postscriptumy» [!] były tak oszałamiająco interesujące i oryginalne, że
[Debora Vogel] dawała mi je do czytania”. Poza tą relacją o pierwocinach Sklepów cynamonowych
w zgładzonej korespondencji zaświadczają także między innymi: przywołany przez Ficowskiego,
po raz pierwszy w szkicu Epistolograia Brunona Schulza (B. Schulz, Proza, przedmowa A. Sandauer,
oprac. listów J. Ficowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1964, s. 542), fragment listu Schulza do
Romany Halpernowej z 1936 roku: „Z moich listów powstały stopniowo Sklepy cynamonowe. Te
listy po największej części skierowane były do pani Debory Vogel”, retrospektywne wzmianki
o owych listach i dawnych kontaktach, zawarte w późnych listach Vogel do Schulza z 1938 roku,
a także napomknienie Schulza w liście do krytyka Andrzeja Pleśniewicza z 1936 roku (zob. też Słowo wstępne Ficowskiego do: B. Schulz: Księga listów, zebrał, oprac., wstępem, przypisami i aneksem opatrzył J. Ficowski, wyd. 1, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1975, s. 6, 8–9).
52
[paralele i konteksty]
kolejne
zanurzenie
w wyobraźnię
o niezwykłej wierności metafor Schulza wobec realiów miasta i okolic.
Ów system Schulza – umocowanie mitu w logice realności, w realnych
właściwościach istot, przedmiotów i miejsc – nazywa Ficowski
Schulzowską m i t o l o g i k ą. Rozdział przynosi wiele przykładów mi
tologizacji w sferze obrazowania. Kończy go rozważanie o ochronnej
funkcji humoru w mitologiach Schulza oraz rozróżnienie światów
Schulza i Kaki, z których pierwszy przynosi mit kompensujący, łago
dzący grozę istnienia, drugi zaś jest zstępowaniem „na dno metaizycz
nej grozy, z której nie ma powrotu” (RWH 74).
W rozdziale Wyprawy w świat b i o g r a f i a S c h u l z a w k r a
c z a w l a t a t r z y d z i e s t e. Obserwujemy wywołane debiutem pi
sarskim rozszerzenie się lub odnowienie znajomości pisarza w świecie
literackim (Nałkowska, Witkacy, Breza, „Wiadomości Literackie”).
Omówiona zostaje recepcja krytyczna Sklepów cynamonowych (1933),
scharakteryzowana sytuacja psychologiczna pisarza, który po udanym
debiucie pragnie pisać nowe dzieła, ale praca nauczycielska ogranicza
jego możliwości. Ficowski wymienia nowe utwory Schulza, powstałe
w czasie urlopu od obowiązków szkolnych w 1936 roku, podczas które
go pisał też recenzje i przygotował do druku Sanatorium pod Klepsydrą
(1937), złożone głównie z tekstów dawnych. Wzmiankowana jest także
praca nad powieścią Mesjasz. W planie biograii prywatnej odnotowa
na zostaje między innymi śmierć matki (1931), zerwane narzeczeństwo
z niewymienioną z nazwiska Józeiną Szelińską (1937), podróże do Sztok
holmu (1936) i Paryża (1938).
Przedostatni rozdział – Magia i deinicja – to kolejne zanurzenie
w w y o b r a ź n i ę i d z i e ł o Schulza, tym razem skupione na meta
morfozach, mechanizmie przemiany materii w jego prozie. Ficowski ak
centuje nieoniryczny, zawsze quasizracjonalizowany charakter tych
przemian, które Schulz ujmuje w związkach przyczynowoskutkowych
i w terminach scjentycznych („fermentacje”, „rozkład”, „strącanie” i tym
podobne). Ficowski wyodrębnia różne warianty i stadia owych prze
mian, metamorfozy ludzi, przesilenia połowiczne, skupia się także na
słowie Schulza, jego poetyckości, deinicyjności, która nadaje „nowym
mitom” pozory traktatów. Podkreśla wreszcie autotematyczny wymiar
postaci ojca, w którego sklepie, jak w dziele Schulza, współegzystują: wie
lobarwność materii oraz dyscyplina terminów i procedur, a więc – „ma
gia i deinicja”. I jest to końcowa formuła interpretacyjna analitycznego
nurtu książki Ficowskiego.
Ostatni rozdział – Epilog życiorysu – zwraca się ponownie ku b i o
g r a f i i, obejmuje okres okupacji, do śmierci Schulza. Wprowadzeniem
jest charakterystyka pisarza jako osobowości nadwrażliwej psychicznie,
artysty bezbronnego wobec poczucia osaczenia, aktów agresji. Ukazane
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją a retoryką
zostają kolejno: okres okupacji sowieckiej, praca nauczycielska i prace
plastyczne na zamówienie urzędników propagandy, odmowy publikacji
utworów Schulza jako niezgodnych z duchem nowego czasu, a potem
– narastające zagrożenie pod okupacją niemiecką: niewolnicze prace pla
styczne dla gestapowca Landaua i na polecenie drohobyckiego gestapo,
katalogowanie skoniskowanych księgozbiorów, wiadomość o śmierci
przyjaciół – Anny Płockier i Marka Zwillicha – w masowej egzekucji,
przesiedlenie Schulza do getta, planowanie wyjazdu do Warszawy na fał
szywych papierach, śmierć z rąk gestapowca w tak zwanej dzikiej akcji
19 listopada 1942 roku.
Czytając Regiony wielkiej herezji, nieustannie przemieszczamy się –
starałem się to ukazać w powyższym résumé – między materią życio
rysu, opowiadaną tu w określony sposób, a tekstem dzieła, poddanym
głębokiej egzegezie. Tę przemienność partii biograicznych, w których
życie Schulza ulega rekonstrukcji, oraz narracji na temat języka arty
stycznego, świata wyobraźni, mitu Schulzowskiego, których reguły pod
dane zostają analizie, można postrzegać jako swoiste echo zasadniczej
dla prozy Schulza oscylacji pomiędzy materialnym konkretem, materią
zdarzeń, sferą wegetatywną a wyłaniającymi się z nich regionami fanta
styki. Na najwyższym poziomie ogólności można wpisać taką kompo
zycję Regionów w Schulzowską metaforę KsięgiAutentyku. Księga w po
staci czy to stron z ogłoszeniami zniszczonego tygodnika ilustrowanego
(Księga), czy to „markownika” Rudolfa (Wiosna) będzie zaczynem fan
tastycznych światów. Oczywiście w Regionach Ficowski nie przekształ
ca biograii Schulza w bajeczną opowieść, porównanie nasze ma ogra
niczony zasięg. Ale dwa składniki: empiria biograii i świat mitu, dwie
postawy: zbieracza i buchaltera pamięci oraz egzegety mitów i poety,
współistnieją przecież, podobnie jak u Schulza, w książce Ficowskiego,
która staje się ciągłym odwracaniem kart realności i wpisanej w twór
czość legendy.
Oto więc pierwsze echo – kompozycyjne – ilozoii artystycznej
Schulza w książce Ficowskiego. Chciałbym jednak ten obraz nieco skom
plikować i może też wyprowadzić poza metaforę KsięgiAutentyku w kie
runku rozważań bardziej ilologicznych, a zarazem związanych z kon
tekstami historii i literatury. Chciałbym odczytać w konstrukcji
Ficowskiego d w a ż y w i o ł y, które wydają mi się kluczowe dla jego
stosunku do Schulza w Regionach wielkiej herezji. Po pierwsze, byłby to
żywioł rekonstrukcji i odzyskiwania biograii Schulza, na przekór histo
rii, w jej ciągłości, po wtóre zaś, żywioł poezji, żywioł eksplikacji
Schulzowskiego świata, który będzie zarazem dla Ficowskiego deinio
waniem reguł poezji. Można rzecz ująć także inaczej: jako współobec
ność opowieści, która przeciwstawi rozpadowi, utracie, zagubieniu bar
53
empiria
biografii,
świat mitu
dwa
żywioły
54
[paralele i konteksty]
dzo tradycyjną spójność świata przedstawionego, swoiste vie romancée
(choć oczywiście książka Ficowskiego nie jest w ścisłym sensie opo
wieścią biograiczną), oraz głęboko zinterioryzowanego „ćwiczenia
z poezji”, które będzie miało dla Ficowskiego znaczenie również jako wy
powiedź programowa poety. Oczywiście w obu wypadkach mamy do
czynienia z tym samym wykonanym przez Ficowskiego g e s t e m o c a
l a j ą c y m o niezwykłej sile.
3
poruszające
wyznanie
Ficowskiego
9
Zacznijmy od pierwszej sprawy, owego nurtu rekonstrukcji biograii
Schulza w Regionach. Jak się owa rekonstrukcja realizuje? W jaki spo
sób manifestuje się potrzeba odbudowy Schulzowskiego świata? Aby
dokładniej wyeksplikować to zagadnienie, przywołam znacznie póź
niejszy tekst autora Regionów. W studium Ficowskiego W poszukiwa
niu partnera kongenialnego, napisanym w 1992 roku, przedstawieniu
dwóch nowo odnalezionych listów Brunona Schulza z 1934 roku – do
Rudolfa Ottenbreita, doktora ilologii polskiej i nauczyciela w gimna
zjum w Rzeszowie – towarzyszy releksja, która prawdziwie musi po
ruszyć kogoś, kto uważnie i wielokrotnie przeczytał Regiony wielkiej
herezji. Oto pisze autor: „Jego [Schulza] biograia, której u ł a m k i zbie
rałem przez pół wieku, w d u ż e j c z ę ś c i z a p a d ł a w n i e p a
m i ę ć wraz z tymi wszystkimi bliskimi, przyjaciółmi, powiernikami,
sprzymierzeńcami, braćmi w sztuce… T y l k o f r a g m e n t y u d a
ł o s i ę o d n a l e ź ć. Toteż n i e w i e m y ilu, i jakim jeszcze ludziom
zawierzał swe nadzieje, komu próbował zaufać jako partnerowi konge
nialnemu, ile w tych epistolarnych kwerendach, pełnych złudnych ocze
kiwań, doznał zawodów i rozczarowań. […] Mimo upływu tylu lat, dziś
jeszcze wychodzą na jaw zagubione drobiazgi, n i k ł e o k r u c h y
j e g o ż y c i o r y s u, a z nich wyłaniają się bliskie Schulzowi postacie,
również i takie, o których n i c n a m n i e b y ł o w i a d o m o. Jedną
z takich osób był Rudolf Ottenbreit”9.
Oto pojawia się język releksji o Schulzu nieznany zupełnie w Re
gionach wielkiej herezji. Język biograii, która nie skrywa brakujących
ogniw, świadomej własnej niepełności. Pojawia się tu sugestia, że mimo
dotychczasowych poszukiwań spojona z ułamków biograia nie jest osta
teczna. Że kolejne odkrycia – listów, osób, „partnerów kongenialnych”
J. Ficowski, W poszukiwaniu partnera kongenialnego, [w:] Czytanie Schulza. Materiały międzynarodowej sesji naukowej „Bruno Schulz – w stulecie urodzin i w pięćdziesięciolecie śmierci”, Instytut Filologii Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków, 8–10 czerwca 1992, red. J. Jarzębski, TiC, Instytut Filologii Polskiej UJ, Kraków 1994, s. 28–29; podkreślenia w cytacie moje – J.K.
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją a retoryką
– mogłyby jej nadać kształty, punkty orientacyjne, wektory emocjonal
ne odmienne od dotychczas „ustanowionych” przez biografa, albo przy
najmniej znacznie je zmodyikować. Rzec można, że dopiero na tle tych
stosunkowo późnych rozważań Ficowskiego, powstałych w okresie, kie
dy najważniejsze jego prace o Schulzu były już opublikowane, zrozumieć
można znamienną wewnętrzną zwartość nurtu biograicznego pierw
szej książki Ficowskiego. O ile ta książka pisana była w poetyce „zapeł
niania przestrzeni”, o tyle szkic, powstały wiele lat później, jak gdyby
uchyla na moment tamtą konwencję, skupia się raczej na tym, czego n i e
w i e m y o życiu Schulza, uruchamia poetykę „niedoboru informacji”.
Ukazuje, że można też myśleć o biograii Schulza jako niepełnej, cząst
kowej, fragmentarycznej.
Oto dlaczego to wyznanie Ficowskiego jest takie poruszające. Ten
tekst pozwala nam niejako umocnić intuicje lekturowe, uświadomić so
bie, że pełna biograia jest konwencją, zwłaszcza w wypadku losów
Schulza. Że wolno nam szukać w Regionach tych elementów, które spój
ność świata, biograii umacniają. Które niejako maskują – a może nale
żałoby rzec: odbudowują – miejsca po wyrwach w przestrzeni i czasie
dokonanych przez zagładę, która pochłonęła Schulza, jego rękopisy, listy,
pisane przeważnie do późniejszych oiar Holokaustu.
Nie są Regiony wielkiej herezji opowieścią biograiczną. Nie ma
w nich ikcyjnych dialogów, rekonstrukcji, konwencji powieściowej
w pełnym rozkwicie, operującej mową niezależną. A jednak, powiedzmy
sobie, w partiach życiorysowych do głosu dochodzi swoista beletryzacja
biograii. Wynika ona z rezygnacji Ficowskiego zarówno z przypisów,
jak i, w dużej mierze, z wprowadzania cudzysłowowych cytatów ze
źródeł, przede wszystkim listów, relacji uzyskanych we wczesnym okre
sie poszukiwań (późne lata czterdzieste) od drohobyckich uczniów
czy kolegów Schulza, którzy przeżyli wojnę. Część owych relacji wto
piona została w narrację bez cudzysłowów, miała charakter cytatów
ukrytych10. W rezultacie faktura narracji może sprawiać wrażenie opo
wieści fabularyzowanej:
„W jednej z pierwszych klas (drugiej lub trzeciej), gdy zadano pracę
domową, pozostawiając uczniom wybór tematu, Schulz wypełnił cały
zeszyt jakąś baśniową historią o koniu. Polonista, zdumiony niezwykłym
wypracowaniem, przekazał zeszyt Brunona dyrektorowi gimnazjum
55
poetyka
„zapełniania
przestrzeni”
swoista
beletryzacja
biografii
10 Nazwiska osób, które wniosły swój wkład do Regionów wielkiej herezji, wymienia Ficowski w zakończeniu pierwszego rozdziału tej książki, zatytułowanego Znalazłem autentyk (zamiast wstępu).
Liczba tych nazwisk się zmieniała: w wydaniu 1 (1967) – 51, w wydaniu 2 (1975) – 55, w wydaniu
3 (1992) – 54 oraz formuła „i wielu innych”. W edycji J. Ficowski, Regiony wielkiej herezji i okolice. Bruno Schulz i jego mitologia (op. cit.), która zawiera Regiony wielkiej herezji, Ficowski nie umieszcza już
tej imiennej listy, poprzestając na zbiorowym podziękowaniu.
56
[paralele i konteksty]
fabularyzacje
Józefowi Staromiejskiemu, a dyrektor, doceniwszy walory tej pracy, za
chował ją dla siebie, wypożyczając swym kolegom do poczytania […]”
(RWH 23).
„Dom był pełen mrocznej, niesamowitej aury: zagracony, przemie
rzany wzdłuż i wszerz przez trzy stare kobiety, s t ą p a j ą c e w m i ę k
k i c h b a m b o s z a c h c i c h o j a k k o t y, pojawiające się niespo
dziewanie w każdej chwili, w każdym zakamarku rozległego mieszkania.
Przygnębiający klimat tego podupadającego domostwa uderzał każde
go przybysza z zewnątrz. Ciszę przerywał tylko czasem atak nerwowy
siostry i miauczenie kotów” (RWH 49).
„Uważany był powszechnie za człowieka «aż do śmieszności» do
brego. Ten egotyk nie umiał przejść obojętnie wobec ludzkich krzywd.
Sam grzęznący w niedostatku, nigdy nie umiał odmówić jałmużny.
Z d a r z a ł o s i ę n a w e t, ż e d a w a ł ż e b r a k o w i p i ę ć z ł o
t y c h” (RWH 53–54).
„A przecież oprócz tych ochotniczych zajęć miał mnóstwo najnud
niejszych obowiązków. Z g r z y t a ł z ę b a m i z b e z s i l n e j r o z
p a c z y, kiedy obarczono go wieloma godzinami robót ręcznych, a jed
nocześnie musiał przygotowywać i wygłaszać referaty specjalistyczne,
jak na przykład w grudniu 1932 roku w Stryju referat «Kształtowanie ar
tystyczne w tekturze i zastosowanie w szkole»” (RWH 54).
Wydaje się, że w tym typie narracji elementy realności (wzmianka
o dyrektorze Staromiejskim, tytuł referatu Schulza) splatają się z elemen
tami charakterystyki, których cytatowość czy źródłowość wobec braku
cudzysłowów staje się nieoczywista, zbliża je do konwencji powieścio
wej („Zgrzytał zębami z bezsilnej rozpaczy”, „Zdarzało się nawet, że da
wał żebrakowi pięć złotych”, sugestywna charakterystyka mieszkania
Schulza). W większym, niżby się wydawało, stopniu także te quasipo
wieściowe, przypominające technikę punktu widzenia, psychologizują
ce, bliskie może nawet mowie pozornie zależnej fragmenty mają swój
pierwowzór w relacjach świadków. Relacje te w większości zachowały
się w archiwum Jerzego Ficowskiego i można je dziś porównać z tekstem
Regionów wielkiej herezji. Dwie z nich zacytuję, aby ukazać sposób ich
przetworzenia przez autora.
Z listu Michała Chajesa, przyjaciela Schulza: „Ze wspomnień o dzie
ciństwie i latach szkolnych podkreślić należy jego koleżeńskość, gdyż
z całą chęcią robił za kolegów, względnie pomagał im w rysunkach i za
daniach, co mu zjednywało powszechny szacunek klasy. Gdy w jednej
z pierwszych klas gimnazjum otrzymała klasa, jako zadanie domowe,
wypracowanie jakiejś bajki o koniu, Szulc [!] rozpisał się na całym ze
szycie. Coś tam było zapewne wybitnego, skoro nauczyciel uważał za ce
lowe pokazać to wypracowanie ówczesnemu dyrektorowi gimnazjum,
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją a retoryką
Staromiejskiemu, który zeszyt ten, jako stanowiący pewnego rodzaju cu
riosum zabrał, co już wtedy było szeroko komentowane w klasie i całym
gimnazjum”11.
Z listu Emila Lewandowskiego: „Byłem rówieśnikiem i bliskim ko
legą jego siostrzeńca zamieszkującego wspólnie w Szulcem [!] jedno
mieszkanie. Pamiętam gęstą ciszę i półmrok ich mieszkania – domow
nicy w ilcowych pantolach prześcigali koty bezszelestnością swych
ruchów”12 .
Sposób, w jaki Ficowski nadaje fragmentom relacji funkcjonalność
w większej całości, często nie polega nawet na opowiedzeniu ich całko
wicie „własnymi słowami”, ale na pewnej epizacji, na usytuowaniu w ak
cji psychologicznej, w opowieści, w szerszym wizerunku Schulza. Jeszcze
jednym przykładem niech będzie opis spotkania Schulza z Zoią
Nałkowską, które otworzyło pisarzowi drogę do wydania Sklepów cyna
monowych. Początkowo, w dwóch pierwszych wydaniach Regionów (1967
i 1975), ten opis miał kształt następujący:
„Sprawa oparła się o Zoię Nałkowską. Pewnego umówionego dnia
odwiedził ją w Warszawie onieśmielony i spłoszony Schulz. Obecność
jeszcze kilku osób odebrała mu resztę kontenansu; poprosił więc pisar
kę o pół godziny wyłącznie dla siebie, na osobności. Nałkowska przeczy
tała fragment, po czym – zachwycona i przejęta – poparła sprawę i do
prowadziła do wydania Sklepów w Roju w grudniu 1933 roku”13.
W 1985 roku Ficowski otrzymał z Argentyny list od Alicii Giangrande,
malarki, która młodość spędziła w przedwojennej Warszawie14, ukazu
jący realny przebieg wydarzenia, w gruncie rzeczy ujawniający wcześ
niejszą „fabularyzację” Ficowskiego. Autor wprowadził tę relację w miej
sce dotychczasowego fragmentu w wydaniu trzecim Regionów (1992).
Dość znacznie modyfikuje ona pierwotnie skonstruowaną przez
Ficowskiego sytuację. Schulz zawiózł Nałkowskiej i pozostawił do lek
tury swój rękopis. O rozmowie „na osobności” nie ma tu mowy, po
dobnie jak o obecności świadków w domu Nałkowskiej. Schulz wykazał
natomiast zaskakującą determinację, prosząc – na przyjęciu w pensjo
nacie Róży Gross – przyjaciółkę Nałkowskiej, Magdalenę Gross, o umó
57
dwie relacje
świadków
jeszcze jeden
przykład
11 List M. Chajesa do J. Ficowskiego z 18 VI 1948, maszynopis w zbiorach Ossolineum: Korespondencja Jerzego Ficowskiego [dalej: Korespondencja…], teka Ce–Cze (nr akcesji 134/80 i następne).
12 List E. Lewandowskiego do J. Ficowskiego z 10 VII 1948, rękopis w zbiorach Ossolineum: Korespondencja…, teka L–Lips (nr akcesji 61/79 i następne).
13 J. Ficowski, Regiony wielkiej herezji. Szkice o życiu i twórczości Brunona Schulza, [wyd. 1], Wydawnictwo Literackie, Kraków 1967, s. 111.
14 List A. Giangrante do J. Ficowskiego z 16 IV 1985, rękopis w zbiorach Ossolineum: Korespondencja…, teka G–Gró (nr akcesji 61/79 i następne). Relacja Giangrante dotycząca Schulza publikowana była wcześniej w książce Rity Gombrowicz Gombrowicz en Argentine. Temoignages et documents
1939–1963 (Paris 1984).
58
[paralele i konteksty]
co było
„pomiędzy”
wienie go z pisarką jeszcze tego samego dnia. „Jego głos miał ton błagal
ny, ale jednocześnie bardzo mocny”15 – wspomina Giangrande.
W pewnym sensie jedna opowieść zastąpiona tu została przez drugą.
Nie śledzę w tym wypadku ścisłości faktograicznej (relacja Giangrande
ma oczywiście przewagę nad wersją wcześniejszą), ale właśnie ową łą
czącą oba warianty wizyty u Nałkowskiej dramaturgię psychologiczną.
Zarówno obraz Schulza „onieśmielonego i spłoszonego”, jak i Schulza
zdeterminowanego w każdym z zapisów umieszczają pisarza w pewnej
narracyjności16.
W kolejnych rozdziałach biograicznych Regionów serie epizodów zo
stają połączone w opowieść w sposób, który nie rodzi pytań o to, co było
„pomiędzy”. Nie ma w takim pisaniu formuł w rodzaju: „w tym momen
cie ślad się urywa, nie wiemy, co Schulz robił przez te pół roku, z kim się
kontaktował”, „odnajdujemy naszego bohatera w 1936 roku w Paryżu”
i tym podobne. Mam tu na myśli tę cechę narracji, która nie stawia pyta
nia o luki, przerwy w życiorysie, ale wypracowuje pewną płynność, w isto
cie powieściową, sugerując kontinuum pozbawione luk czy znaczących
wydarzeń, i n t e g r a l n o ś ć opowiadanej biograii.
Obserwując takie budowanie przez Ficowskiego narracji biograicz
nej z cudzych relacji, trzeba tu przywołać tradycję wielkiej powieści re
alistycznej, której autor Regionów wielkiej herezji był admiratorem.
W szczególności przez całe swoje życie był namiętnym czytelnikiem po
wieści Charlesa Dickensa17. Składnikiem wrażliwości pisarskiej
Ficowskiego była także tradycja polskiej prozy realistycznej XIX wieku,
między innymi utwory takich autorów, jak Klemens JunoszaSzaniawski,
nazwany przez jednego z przedwojennych krytyków „polskim Dicken
sem”18, Józef Ignacy Kraszewski19, Ignacy Chodźko.
15 J. Ficowski, Regiony wielkiej herezji. Rzecz o Brunonie Schulzu, wyd. 3, poprawione i uzupełnione,
Słowo, Warszawa 1992, s. 83.
16 Ciekawe, że pochodzące z 1948 roku wspomnienie Pawła Zielińskiego (zob. Bruno Schulz. Listy,
fragmenty. Wspomnienia o pisarzu, zebrał i oprac. J. Ficowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków,
Wrocław 1984, s. 65–66), męża Magdaleny Gross, przytaczające jej relację na ten temat, bliższe jest
wspomnieniu Alicii Giangrande niż wersji Ficowskiego, co potwierdzałoby, że w pierwotnym fragmencie znalazł się element dość swobodnej psychologizacji.
17 Bibliograia podmiotowa Ficowskiego obejmuje kilka artykułów poświęconych Dickensowi: Stulecie „Opowieści wigilijnych”, „Gazeta Ludowa” 1946, nr 310, s. 4; Karol Dickens, „Młodzi idą” 1948, nr 9,
s. 5; Dickens w Polsce, „Nowa Kultura” 1962, nr 49, s. 5; Dickens w polskim dyliżansie, „Przekrój” 1988,
nr 2223 i 2224; ponadto motywy Dickensowskie pojawiają się w tekstach Ficowskiego (wiersze
Niejaki dickens i Sen bezsenności, piosenka Klub Pickwicka). W archiwum Ficowskiego zachował się
kalendarz o formacie zeszytowym „Mostostal Warszawa S.A.” na 1998 rok, a w nim pod datą 9 VIII
1998 zapis autora z okresu pobytu w Oborach: „Do poduszki czytałem sobie po raz setny cudowny Klub Pickwicka…” (Gabinet Rękopisów BUW, teka 26).
18 J. Kułaga, Zapomniany polski Dickens, „Kuryer Literacko-Naukowy” 1937, nr 18 z 26 kwietnia, s. 4–5 (dodatek do IKC 1937, nr 114). W archiwum Jerzego Ficowskiego (Gabinet Rękopisów BUW, teka 143) znajduje się wycinek z tym artykułem oraz niekompletny wycinek z artykułem Juliana Krzyżanowskiego
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją a retoryką
Paradoksalnie więc opowieścią o życiu Schulza, rewelatora polskiej
prozy międzywojennej, rządzi aksjologia tradycyjnej narracji powie
ściowego realizmu i to ona zakreśla ramy biograii, która nie powinna
także wykraczać poza pewien świat wartości, autonomizować wątków,
odrywać się od uspójniającej beletryzacji, od chwilami nieco dydaktycz
nej, moralistycznej aury. Nie sposób zrozumieć beletryzacji w biograii
Schulza, swego rodzaju optymizmu poznawczego, pewnej nuty dydakty
zmu nie pamiętając o tej dawnej szkole prozy polskiej i europejskiej, któ
ra oddziaływała na wrażliwość Ficowskiego od jego najmłodszych lat.
Według tego wzorca uległy też eliminacji niektóre ujęcia w zebranych
przez Ficowskiego relacjach na temat Schulza, które zawarte są w listach
do autora Regionów i spoczywają obecnie w jego archiwum w zbiorach
Ossolineum. Świadectwa te, pisane w oderwaniu od konkretnej aksjolo
gii gatunkowej jako samodzielne, nieuprzedzone obserwacje naocznych
świadków, które narzuciły się z całą siłą tym ludziom znającym Schulza
osobiście, niemającym powodu, by dezawuować bliską im postać, a za
razem by nakładać jakiś tłumik poprawności na swoją pamięć, warto tu
przywołać, aby uświadomić sobie w y b ó r Ficowskiego jako biografa.
I tak, na przykład szczególną werwą, swoistym wigorem wspomnie
niowym, które nie przeniknęły do Regionów, odznacza się opowieść
Michała Chajesa, przyjaciela Schulza. Ten gęsty, faktograiczny tekst
z 1948 roku był Ficowskiemu na pewno bardzo pomocny. Można go na
zwać relacją b l i s k i e g o s ą s i a d a, który wie o rodzinie prawie
wszystko. W oryginale rzeczowość tej opowieści ociera się o bezcere
monialność, może nawet plotkę, ale właśnie dlatego są w niej dotknię
cia realności, które nadają jej walor autentyczności. Musiały one, rzecz
jasna, ulec osłabieniu w opracowaniu literackim. Chajes pisze otwarcie
o chorobach członków rodziny Schulza (syilis Hofmana, męża siostry
Brunona, Hani, jako przypuszczalny powód jego samobójstwa, gruźlica
inżyniera Izydora Schulza). Charakterystyka postaci dokonywana jest
z całą bezpośredniością i naocznością:
[O Brunonie:] „Z natury – jak ojciec – chuderlawy, izycznie nie
dorozwinięty, gdyż nadmiernie chudy o zapadłej piersi, przeraźliwej
bladości czy żółtości cery, wydłużonej głowie, zapadłych kościstych po
liczkach, w których żarzyły się ciemne, lśniące jakimś niesamowitym
59
wybory
Ficowskiego
rzeczowość
i plotka
Artyzm pisarza „z płowym wąsem” (Słowo o Klemensie Junoszy), „Kuryer Literacko-Naukowy” 1938,
nr 16 z 17 kwietnia, s. 4–5 (dodatek do IKC 1938, nr 107), a także notatki rękopiśmienne Ficowskiego
dotyczące pozytywistycznego nowelisty i powieściopisarza. Klemens Junosza jest też, obok Ignacego Chodźki i Franciszka Kostrzewskiego, bohaterem wiersza Ballada o trzech mociumpańskich.
19 Zob. J. Ficowski, Józef Ignacy Kraszewski, „Młodzi idą” 1948, nr 12, s. 11; idem, przedmowa do:
J.I. Kraszewski, Chata za wsią, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1956.
[paralele i konteksty]
60
relacja
Chajesa
i Friedmana
blaskiem, duże czarne oczy”20; [o matce i ojcu:] „Okrągłość i pulchność
jej kształtów kontrastowały wybitnie z «pająkowatością» męża Jakuba”21;
[o kobietach:] „Miał Szulc [!] trzy «miłości» młodzieńcze, jednak bez ja
kiegokolwiek podkładu zmysłowego w codziennym tego słowa znacze
niu. Pierwsza, to Mila Lustig, żona adwokata, zamordowana przez niem
ców [!], następna to kuzynka, Tynka Kupferberg, zam.[ężna] Sternbach,
żyjąca obecnie w Krakowie, i w końcu Fryderyka Wagner, zam.[ężna]
Wiesenberg, żona lekarza, żyjąca obecnie w Palestynie”22 .
Faktograiczna dobitność, opisowa dosadność relacji Chajesa nie
przystawały oczywiście do narracji Regionów, dlatego też zostały przez
Ficowskiego przeformułowane lub złagodzone. Podobnie się stało z te
matem masochizmu Schulza – obecnym oczywiście w Regionach – któ
ry najobszerniej naświetla relacja innego przyjaciela Schulza, Tadeusza
Lubowieckiego (Izydora Friedmana). Pisząc książkę, Ficowski nie sięga
jednak do tej części otrzymanych od Friedmana wspomnień, wykorzy
stując z jego relacji jedynie informacje o ostatnich miesiącach życia
Schulza. Friedman był tutaj kluczowym świadkiem. Na polecenie
Judenratu i z rozkazu miejscowego gestapo Schulz i on katalogowali zra
bowane przez okupantów księgozbiory, na oczach Friedmana Schulz zo
stał zastrzelony na ulicy Drohobycza, on też pochował pisarza.
Wątek masochizmu w relacji Izydora Friedmana rzuca ciekawe światło
na przedwojenne małomiasteczkowe klimaty, wydobywa samego świadka
z tanatycznego jedynie nurtu jego wspomnień, ukazuje go jako barwną
postać, a przede wszystkim ukonkretnia wątek masochizmu w biograii
samego Schulza. Friedman pisze do Ficowskiego: „Jestem starym, zatwar
działym kawalerem i – wybaczy Pan to określenie – kobieciarzem. Ongiś
zaliczano mnie do jeunesse dorée prowincjonalnego miasta […] i na tej
platformie zetknąłem się z Sch.[ulzem]. Ponieważ poza kobietami i, pod
kreślam, dziwkami miałem żywe zainteresowanie dla literatury (oczywi
ście jako konzument [!]) i sztuki (jako estetyzujący inteligent) przeto
wkrótce po bliższym poznaniu się z Brunem około 1935 zaprzyjaźniliśmy
się bardzo. Bruno miał do mnie bezgraniczne zaufanie i wyczuwając
u mnie – pochlebiam sobie – pewną dozę inteligencji i oczytania, pozwo
lił mi nieco wglądnąć w swoje życie prywatne, w szczególności seksualne.
[…] jestem przekonany, że Pan skorzysta z materiału nader oględnie”23.
20 M. Chajes, list do J. Ficowskiego z 7 VI 1948 (załącznik, s. 1), maszynopis w zbiorach Ossolineum:
Korespondencja…, teka Ce–Cze (nr akcesji 134/80 i następne).
21 M. Chajes, list do J. Ficowskiego z 18 VI 1948, ibidem.
22 Ibidem.
23 List T. Lubowieckiego do J. Ficowskiego z 24–26 VIII 1948, maszynopis w zbiorach Ossolineum:
Korespondencja…, teka Lipt–Ł (nr akcesji 61/79 i następne).
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją a retoryką
Relację Friedmana w wątku dotyczącym masochizmu Schulza wy
korzysta Ficowski, w niewielkim tylko stopniu, w szkicu Feretron z pan
tofelkiem w książce Okolice sklepów cynamonowych. Tak oto Schulz
pozostanie w Regionach masochistą, rzec można, wirtualnym, głównie
fetyszystą. I jeszcze jeden cytat z archiwum Ficowskiego, ze wspomnie
nia drohobyckiego nauczyciela Kazimierza Hofmanna, młodego kole
gi Schulza, który relacjonuje najbardziej dramatyczny okres życia Schulza,
kiedy pozostawał on w sytuacji uzależnienia od gestapowca Feliksa
Landaua, referenta do spraw żydowskich miejscowego gestapo: „Brunon
malował «al fresko» [!] pałacyk, w którym mieszkał szef gestapo. Zdarto
tynki ze ścian i suitów, postawiono rusztowania i Brunon jak w koście
le malował wg długo uzgadnianych projektów. Brunon działał na zwło
kę (o tym mi mówił), c i e s z y ł s i ę ż y c i e m, był bardzo ożywiony.
Jego ówczesny stan duchowy wymagał dużego znawstwa psychologicz
nego. Brunon jak gdyby b y ł w d z i ę c z n y s w e m u t a l e n t o w i.
Wydaje się, że pomimo zbrodniczej atmosfery, w której wówczas two
rzył Brunon, jego projekty były chyba arcydziełami. Brunon zawdzię
czał im życie. Tworzył, c i e s z y ł s i ę, ż e s ą z n i e g o z a d o w o
l e n i. SSmani rozkoszowali się sztuką. Brunon c h o d z i ł j a k
w t r a n s i e”24.
Hofmann sygnalizuje paradoksalność tego zachowania Schulza,
należącego zapewne do kanonu zachowań o f i a r y, której oprawca
chwilowo darował życie, stworzył pewien margines swobody, zarazem
jednak n i e n a l e ż ą c e g o do kanonu dydaktycznego, przypisanego
aksjologii tradycyjnej realistycznej narracji biograicznej. Dlatego fakt,
że ten fragment listu nie został przez Ficowskiego zacytowany (choć inny
fragment tego listu, dotyczący stosunku uczniów do Schulza, pojawił się
w formie cytatu25), lecz zrelacjonowany (RWH 98) w sposób łagodzący
demonizm całej sytuacji, drastyczność relacji Hofmanna, jest gestem
empatycznym Ficowskiego i zarazem potwierdza istnienie owych qua
sipowieściowych ram aksjologicznych, uspójniających świat Schulza,
które autor Regionów przyjął jako obowiązujące.
Także we wspomnieniu Friedmana pojawia się zapis, który zwłasz
cza w końcowej partii zawieszony jest w znamiennej próżni aksjologicz
nej, będąc zarazem stuprocentowo wiernym świadectwem jednostkowe
61
masochista
wirtualny
24 List K. Hofmanna do J. Ficowskiego z 30 III 1965, maszynopis w zbiorach Ossolineum: Korespondencja…, teka L–Lips [jako: Liceum Ogólnokształcące w Bystrzycy] (nr akcesji 61/79 i następne).
Podkreślenia moje – J.K.
25 Czytamy między innymi: „Jego niezwykła, niecodzienna, natchniona i delikatna postać wzbudzała szacunek – młodzież przeżywała jego lekcje” (RWH 54). Jest to cytat z listu K. Hofmanna do J. Ficowskiego z 30 III 1965.
62
[paralele i konteksty]
relacje
z samego
dna piekła
„partnerzy
kongenialni”
go doświadczenia oiar: „W r.[oku] 1942 jako Żyd zostałem wraz
z Szulcem [!] skierowany przez drohobycki Judenrat do pracy w biblio
tece, która podlegała Gestapo. Była to zbiornica wszystkich publicznych
i większych bibliotek prywatnych, których koniskatę rozpoczęły w r. 1939
władze sowieckie, a na wielką skalę niemieckie w r. 1941. Trzon jej sta
nowiły zbiory Jezuitów z Chyrowa. Było tam ok. 100 000 tomów, któ
rych skatalogowanie wzgl.[ędnie] skierowanie do zniszczenia poleco
no Szulcowi i mnie. Praca ta trwała kilka miesięcy, była interesująca,
odpowiadała naszym upodobaniom i w porównaniu z pracą innych
Żydów była istnym rajem. Długie godziny spędzaliśmy na rozmowach
z Szulcem [!]”26.
Tego rodzaju „komunikaty”, takie jak zacytowane relacje Hofmanna
i Friedmana, relacje z samego dna piekła, mają w sobie niekwestiono
waną prawdę chwili, prawdę przetrwania, ale nie – prawdę historii ro
zumianej jako o p o w i e ś ć o zbrodniarzach i oiarach. Dlatego w prze
kazie biograicznym ulegają zatarciu.
Zamykanie przestrzeni biograii Schulza, niezgoda na jej entropię, na
luki, miejsca aksjologicznie niedookreślone – oto co charakteryzowali
śmy do tej pory jako swoistą strategię ocalania bohatera Regionów wiel
kiej herezji. Niezwykle ciekawa – i także należąca do owej strategii – jest
jeszcze inna droga umocowania Schulza w realnym świecie, jak gdyby
intensyikująca jego egzystencję, wprowadzająca szczególnie silnie
w krwiobieg swojego czasu, w sieć międzyludzkich powiązań i wymia
ny idei artystycznych. Ficowski mianowicie przywołuje formułę samego
Schulza – „wspólnika do przedsięwzięć odkrywczych” (RWH 56) – czy
li osoby szczególnie bliskiej, partnera artystycznych dysput, ale także
praktyki pisarskiej27. Dwie takie postacie, dla których autor Regionów
tworzy później także określenie „partnerzy kongenialni”28, odegrały,
jego zdaniem, szczególną rolę w życiu Schulza i w powstaniu jego dzieł:
Władysław Rif (1901–1927) oraz Debora Vogel (1902–1942).
Kluczowa dla owego partnerstwa czy wspólnictwa okazała się sprawa
intensywnych kontaktów korespondencyjnych Schulza z obu posta
ciami w różnych latach jego życia i oczywiście format duchowy oraz
artystyczny zarówno Rifa, jak i Vogel, trudniących się własną pracą pi
sarską. To właśnie w toku korespondencji z Rifem, autorem „powieści
przygód psychicznych” (RWH 57), miał Schulz rozbudzić się jako pisarz
26 List T. Lubowieckiego do J. Ficowskiego z 23 czerwca 1948, maszynopis w zbiorach Ossolineum:
Korespondencja…, teka Lipt–Ł (nr akcesji 61/79 i następne).
27 Formuła ta cytowana jest przez Ficowskiego z listu Schulza do Tadeusza Brezy z 21 VI 1934, [w:]
B. Schulz, Księga listów, zebrał i przygotował do druku J. Ficowski, wyd. 3, słowo/obraz terytoria,
Gdańsk 2008, s. 48.
28 J. Ficowski, W poszukiwaniu partnera kongenialnego…
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją a retoryką
w latach dwudziestych, a z kolei od początku lat trzydziestych w listach
do Vogel – następnego po śmierci Rifa „partnera kongenialnego”
Schulza, autorki między innymi tomu wierszy Manekiny i tomu prozy
Akacje kwitną – budować pierwociny Sklepów cynamonowych w formie
rozbudowanych postscriptów, „stopniowo coraz bardziej dominujących
nad innymi treściami korespondencji”29. Szczególnego dramatyzmu tej
tezie o daleko posuniętych zapożyczeniach, inspiracjach w z a j e m
n y c h, przydaje fakt, że cała korespondencja Schulza z Rifem i z Vogel
z okresu „partnerstwa kongenialnego”, podobnie jak rękopis niewyda
nej powieści Rifa, u l e g ł a z a g ł a d z i e. Ficowski, nie znając treści
tej korespondencji, opierając się na pośrednich relacjach, podejmuje
swoistą rekonstrukcję zawartości listówdialogów, zbliżając się chwila
mi do budowania quasirealności epistolarnej.
Warto zacytować te „mediujące” ponad czasem fragmenty Regionów
wielkiej herezji, które poruszają stopniem urealnienia tego, co już nie
istniejące. Oto powiada Ficowski o korespondencji Schulza z Rifem:
„Była to długa, rozłożona na raty dyskusja na temat sztuki, a zawarte
w niej g d z i e n i e g d z i e odniesienia do potocznej rzeczywistości były
już transpozycjami artystycznymi, nosiły znamiona literackiej obróbki”
(RWH 57). Nieco dalej, w tymże rozdziale Prehistoria i powstanie
„Sklepów cynamonowych”, pojawia się „czytanie” korespondencji
z Deborą: „Zaczęli wymieniać listy i m n i e j w i ę c e j p o r o k u od
rozpoczęcia korespondencji w listach Schulza zaczęły się s u k c e s y w
n i e p o j a w i a ć olśniewające mitologiczne historie, zawarte w o b
s z e r n y c h postscriptach” (RWH 59)30.
„Gdzieniegdzie”, „mniej więcej”, „sukcesywnie”, „obszernych” – są to
już słowa służące do opisu realności, zawierają element stopniowania,
którego użycie wymaga uprzedniej autopsji, dokonującej się w tym wy
padku, w geście empatii, owej mediacji właśnie, w sferze wyobraźni au
tora. Taki jest również, sprzeciwiający się nieistnieniu listów, ingowany
przez Ficowskiego dialog między Deborą i Brunonem, w którym rolę
listów odegrały fragmenty Sklepów cynamonowych Schulza i prozy Akacje
kwitną Vogel:
63
mediacje
ponad
czasem
29 J. Ficowski, Wprowadzenie do „Księgi listów”, [w:] B. Schulz, Księga listów, wyd. 3, s. 13.
30 Fragment ten ma bardzo podobne brzmienie we wstępie Ficowskiego do pierwszego wydania
Księgi listów Schulza (1975). Jest on tam jeszcze rozszerzony: „[…] Jak powieść w odcinkach odczytywała Debora Vogel, ze wzrastającym z listu na list zachwytem, magiczne dzieje Drohobycza
[…]” (Księga listów, wyd. 1, s. 8). Nieobojętny dla tej sprawy wydaje się fakt, że w następnych wydaniach Księgi listów (2002 i 2008) wstęp, otrzymując nowy kształt, zdaje się umniejszać wcześniej
sugerowaną rozległość pierwocin Sklepów cynamonowych, zawartych w listach do Vogel. Znikają
wyrażenia „mniej więcej po roku”, „w obszernych postscriptach” i „jak powieść w odcinkach”, czytamy już nie o zawartych w listach „olśniewających historiach”, ale o „zalążkach olśniewających historii” (Księga listów, wyd. 3, s. 13).
64
[paralele i konteksty]
sensacyjny
wątek
zapożyczeń
„«Tandeta zalewa świat – pisze Debora. – Perkale […] sztywne i su
che, bez miąższu […]». Schulz replikuje: «Demiurgos kochał się w wy
trawnych, doskonałych i skomplikowanych materiałach – my dajemy
pierwszeństwo tandecie» […]. Debora gotowa jest zgodzić się: «Ale du
sza surowców jest delikatna bardzo i fantastyczna. Trzeba tylko wydo
być ukrytą duszę materii». Tu Schulz wyraża zgodę: «Nie ma materii
martwej […] martwota jest jedynie pozorem, za którym ukrywają się
nieznane formy życia»” (RWH 61–62).
Ficowski nie ukrywa tej „rekonstrukcji”, pisze o owych cytatach: „j a k
g d y b y ś m y uczestniczyli w zaginionej polemice epistolarnej Debory
i Brunona” (RWH 61). Zdaje się, że wciąga go to urealnianie tamtej prze
padłej korespondencji, urealnianie jej twórców, tych fantomów, na któ
re nakłada maski realności, by ich nieistniejące już twarze i ciała odzy
skały kontury. Rekonstrukcja, powtórzmy, jest tu w istocie ocalaniem,
odbudowywaniem życiowej tkanki samego Schulza, przestrzeni jego
sztuki, która jako biograia duchowa sytuowana jest w dialogach, związ
kach, szerszym nurcie życia artystycznego.
W tym aspekcie interesujący jest także w ą t e k z a p o ż y c z e ń.
Ficowski śledzi tę sprawę między Schulzem i jego „partnerami konge
nialnymi” i ma to nawet posmak nieco sensacyjny. Dowiadujemy się, że
jedno z opowiadań Schulza zawiera fragment, który – „według świadec
twa osoby zaprzyjaźnionej i z Rifem, i z Schulzem” (RWH 57) – jest do
słownym cytatem z listu Rifa31. Przywołuje też Ficowski jeden z nielicz
nych ocalałych, późnych listów Debory Vogel do Schulza, w którym jest
jej wzmianka o dawnych opiniach znajomych, sugerujących nadmierne
podobieństwo pisarstwa obojga autorów (RWH 62). Zapewne mniej
ważne było tu dla Ficowskiego rozważanie realności tych podobieństw32
niż walor tych podejrzeń jako kolejnego namacalnego ś l a d u. Jego ist
nienie oznacza, że choć nie ma już listów, być w nich musiał przepływ
idei artystycznych. Samo zatem istnienie tych supozycji waży niepomier
nie więcej na szali realności niż kwestia ich słuszności. Tak oto, paradok
salnie, rozważanie na temat naśladownictwa artystycznego, które z de
inicji oznacza osłabienie tożsamości pisarza, prowadzi tu – przeciwnie
– do wzmożenia realności, „ocalania” artystycznego istnienia.
Byłby więc Ficowski w części biograicznej swej książki o Schulzu
także kimś w rodzaju medium i iluzjonisty, wyprowadzającego treść zgła
31 We wstępie do drugiego wydania Księgi listów Schulza (Gdańsk 2002) pojawia się nowy trop w tym
zakresie. Jest nim relacja Haliny Drohockiej, opisująca „zabobonną” reakcję Schulza na jej pytanie
o Rifa parę lat po jego śmierci. Ficowski komentuje: „Czy może poczuł doskwierający mu ciężar
zaniedbanego długu, na którego spłacenie było już za późno?” (ibidem, s. 12).
32 Pisze zresztą o pisarstwie Vogel: „Jej twórczość literacka – daleka od wyżyn artystycznych Schulza – mniej nas tu interesuje, choć skądinąd zasługuje na przypomnienie” (RWH 64).
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją a retoryką
dzonych listów z poszlak, ze śladów, animującego czas przeszły, powo
łującego go do życia? Właściwie od jakiegoś czasu jesteśmy tu już bli
sko światów prozy Schulza, na przykład jego opowiadania Wiosna
z Sanatorium pod Klepsydrą, w którym dawno zmarłe igury historii
europejskiej, dworów i dynastii sprzed wielkiej rewolucji i wojny świa
towej, budzą się po swej śmierci do powtórnego życia, wprawiane w le
targiczny ruch przez Józefa, wyprowadzane na świat z mitotwórczej
Księgi – markownika Rudolfa. Niezauważenie wpisuje się w biograicz
ne rozdziały Regionów wielkiej herezji wyrazista ontologia czasu, kate
gorie bytu i niebytu, i prowadzi nas to do pytania o obecność w książce
Jerzego Ficowskiego także wrażliwości i demiurgiczności „gospodaru
jącego” niebytem p o e t y.
65
medium?
iluzjonista?
4
Można powiedzieć, że w sferę poezji przenosi Ficowskiego już samo za
dawanie owego pytania: jak wyglądało to, co nie przetrwało? Jak wyglą
dał główny nurt epistolarny Schulza? Kiedy śledzi się ewolucję wstępów
Ficowskiego do edycji listów Schulza (i do Schulza), rozpoczętych w wy
daniu Prozy z 1964 roku, a potem kontynuowanych w samodzielnej edy
torsko Księdze listów (1975, wyd. 2, przejrzane i uzupełnione: 2002,
wyd. 3: 2008), to powiedzieć można, że stopniowo dojrzewa tam swo
ista igura poetycka d r u g i e j p r z e s t r z e n i, koncepcja wstępu jako
rozważań o l i s t a c h n i e i s t n i e j ą c y c h. Będzie to komentarz
do przepadłej korespondencji Schulza z Włodzimierzem Rifem, Deborą
Vogel, Józeiną Szelińską i Zoią Nałkowską. Koncept ten nie ma chyba
precedensu w edycjach epistolograii pisarzy i polega na przeznaczeniu
podstawowego miejsca w komentarzu edytorskim na opowieści o listach
niezachowanych oraz ich nadawcach. Trzeba zapewne być poetą, aby
zdobyć się na tak odważny i nieszablonowy gest. Ficowski zresztą pod
powiada czytelnikowi czytanie tej igury, przekazuje mu sygnały o celo
wości takiej konstrukcji: „Jest paradoksalną prawidłowością, że wstęp
do Księgi listów poświęcamy w sporej części właśnie l i s t o m, k t ó
r y c h n i e m a. P o z o s t a ł e teksty, składające się na Księgę, dopo
wiadane i objaśniane są przypisami czy komentarzem”33.
Cztery rozdziały Regionów wielkiej herezji poświęcone twórczości
Schulza – Księga, czyli powrotne dzieciństwo, Czas Schulzowski, czyli mi
tyczna droga do wolności, Fantomy a realność i Magia i deinicja – to czy
tanie Schulza przez poetę. Czytanie przez poetę w dwojakim sensie.
33 J. Ficowski, Wprowadzenie do „Księgi listów”…, s. 13, podkreślenie moje – J.K.
gest
odważny
i nieszablonowy
66
[paralele i konteksty]
dwa
konteksty
Narracja tych rozdziałów ma swoją gęstą strukturę językową, najdalszą
od rozdziałów biograicznych, które posiłkując się cudzymi przekaza
mi, były przede wszystkim budowaniem pewnego kontinuum wydarzeń,
rekonstrukcją życia Schulza. Można powiedzieć, że tutaj wektor narra
cyjny skierowany jest w g ł ą b, w kierunku doprecyzowania, niekiedy
wielokrotnego, na zasadzie wielu podejść, reguł pisarstwa i wyobraźni
Schulza, sposobów budowania przez niego światów. W tym aspekcie,
w tym ukierunkowaniu należy rozdziały interpretacyjne czytać n a t l e
j ę z y k a s a m e j p r o z y S c h u l z a, ponieważ podobnie jak cała
konstrukcja książki z właściwą jej przemiennością rozdziałów jest pa
rafrazą dwoistej – magicznej i „buchalteryjnej” – natury owej prozy, tak
każdy z tych rozdziałów ma cechy parafrazy Schulzowskiej narracji, staje
się jakby detektorem pewnych jej cech na płaszczyźnie stylu. Drugim
kontekstem, tłem, jakie trzeba przywołać, jest s a m a p o e z j a
J e r z e g o F i c o w s k i e g o. Sposób, w jaki autor Regionów deiniuje
prozę Schulza, można w istocie odczytywać także jako jego autokomen
tarz do własnej poezji. Mamy bowiem do czynienia w liryce Ficowskiego
ze swoistym przekładem poetyki Schulza na wiersze, przeniesieniem
wielu jej elementów w realia poezji współczesnej.
Skupiając się najpierw na pierwszym aspekcie, odnajdujemy oto
w Regionach wielkiej herezji swoiste schulzopodobne meandrujące
struktury składniowe. Narracją Ficowskiego w rozważaniach o języku
i świecie opowiadań Schulza rządzi reguła nawrotów, powtórzeń, dopre
cyzowań. Jego formuły interpretacyjne pełne są animizacji, procesual
ności, niemal biologicznie się rozkrzewiają. Równocześnie mamy także
zjawisko, jak to Ficowski określa u Schulza, „poetyckiego deinicjoni
zmu” (RWH 92). Słowo pragnie maksymalnie „przylgnąć” do opisy
wanego procesu twórczego, do istoty zjawiska, pomnożyć jego aspekty,
a zarazem pragnie być deinitywne i jakby stać się światem samym. Opis
relacji między Schulzem i Kaką, który notabene przytacza Julian Przyboś
w recenzji Regionów jako przykład poetyckich kompetencji Ficowskiego34,
34 Pisze Przyboś: „Przytoczyłem tu jego zdania z satysfakcją, podobała mi się ich zwięzłość i trafność.
Sformułowało je pióro poety […]” (J. Przyboś, Ficowski o Schulzu, „Życie Warszawy” 1967, nr 280;
cyt. z przedruku w zbiorze: Wcielenia Jerzego Ficowskiego według recenzji, szkiców i rozmów z lat
1956–2007, wybrał, oprac. i wstępem opatrzył P. Sommer, Pogranicze, Sejny 2010, s. 461). Jeszcze
przed ukazaniem się recenzji Przybosia o poetyckiej intuicji zawartej w książce napisała do Ficowskiego w swoim liście Józeina Szelińska, była narzeczona Schulza. Warto ten fragment zacytować
w całości, ponieważ koresponduje również z naszymi wcześniejszymi rozważaniami na temat
pierwiastka powieściowego w Regionach: „W Pańskiej […] książce odtworzył Pan p e ł n ą osobowość, tak niezwykle skomplikowaną, Bruna (tak go nazywałam niegramatycznie), opierając się na
materiale uzyskanym od wielu osób, fragmentarycznych strzępach, wykorzystanych w sposób
mistrzowski, bez śladu szwów, fastrygi, bez balastu przypisów, bez widocznej aparatury ilologa,
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją a retoryką
dobrze ilustruje tę cechę stylu analiz Ficowskiego: „Schulz to budowni
czy rzeczywistościazylu, będącej cudownym «zaostrzeniem smaku świa
ta»; Kaka – to mieszkaniec i glosator świata grozy, ascetyczny pustelnik,
oczekujący na cud sprawiedliwości, który się nie zdarzy. Schulz – meta
izyk, ubrany w całe bogactwo kolorowości; Kaka – mistyk we włosien
nicy doczesnych wyrzeczeń. Schulz – kreator i władca kompensującego
Mitu; Kaka – syzyfowy poszukiwacz Absolutu. Schulz – rozrzutny stwór
ca powszednich Olimpów; Kaka – notariusz wszechogarniającej
Otchłani” (RWH 74).
I jeszcze inny przykład: „Ewolucyjna degeneracja jest tu stałą mito
logiczną drogą przemian, jest także sprawczynią piękna, mitologiczną
zasadą estetyki Schulzowskiej. Schyłek – jest tu zarazem narodzinami
nowej jakości, rozkład – przyczyną nowej wegetacji, infekcja – źródłem
spotęgowanych urodotwórczych procesów” (RWH 86).
Jest w tym natężeniu opisu i nazywania poetycki w istocie maksyma
lizm ogarnięcia słowem pełni, sięgnięcia nim do dna znaczeń, a zara
zem, jak sądzę, głęboka interioryzacja twórczości Schulza. Taki właśnie
jest język prozy autora Sklepów cynamonowych, miejsce w nim słowa.
I sam Ficowski, pisząc o tym języku i słowie, charakteryzuje w istocie
także pewne cechy narracji Regionów wielkiej herezji: „Dzięki precyzji
słowa sztuka pisarska, poezja, w tak oczywisty sposób staje się i podmio
tem, i przedmiotem Schulzowskiej historii. […] Ten największy obok
Leśmiana poeta polski naszego wieku powiedział: «Poezja – to są krót
kie spięcia sensu między słowami, raptowna regeneracja pierwotnych
mitów». Słowo Schulza nie jest słowem spotęgowanym, oszczędnym, la
pidarnie dawkowanym, jak w wybitnych utworach współczesnej poezji.
Słowo Schulza jest elementem deinicji, składnikiem wielosłownych ob
razów, istotą prowadzącą stadny tryb życia. Słowa te w dbałości o jak
największą celność, jak najściślejszą dokładność układają się w zespoły
o pozorach pleonazmów, z których każdy wnosi do opisu, do analizy zja
wiska jakieś nowe pierwiastki charakteryzujące, nowe punkty widzenia,
uzupełniające plastyczność opisu epitety. Dopiero suma tego szeregu quasi
deinicji daje pełnię obrazu, wzbogaca go obitością jednokierunkowych
hipotez i twierdzeń, nienoszących piętna tautologicznej zbędności i mo
notonii” (RWH 90).
67
głęboka
interioryzacja
twórczości
Schulza
p o z o r n i e, która jednak jest w ukryciu, zaznaczona bądź cytatami listów i relacji zebranych
o Schulzu, bądź w oparciu o jego listy, tak że każdy detal w jego biograii i w «portrecie artysty»
jest udokumentowany, autentyczny, uzasadniony, gdyż zawsze ma pokrycie w dokumentach –
owych listach i informacjach. To nie jest Dichtung und Wahrheit, to jest sama prawda, widziana
oczami artysty i poety, organizacji psychicznej niesłychanie bliskiej Brunowi. Tylko poeta może
tak napisać o poecie” (list J. Szelińskiej do J. Ficowskiego z 5 IX 1967; podkreślenia J. Szelińskiej;
w zbiorach Gabinetu Rękopisów BUW, teka 28).
68
[paralele i konteksty]
pojęcia-zaklęcia
Cytat ten doskonale opisuje coś, co towarzyszy naszej lekturze
Regionów – poczucie „zarażania się” dykcji krytycznej Ficowskiego dyk
cją prozy Schulza. Możemy ten proces śledzić także w sferze porząd
kowania biograii czy twórczości za pomocą swoistych pojęćzaklęć,
mających Schulzowską proweniencję, a zarazem baśniową moc „apo
dyktycznego” ustanawiania światów, będących małymi aktami założy
cielskimi: „druga epoka epistolograiczna”35, „wspólnicy od przedsię
wzięć odkrywczych” (RWH 56) czy tytułowe „regiony wielkiej herezji”
(przejęte od Schulza z opowiadania Manekiny, stanowią one właściwie
prawzór tego rodzaju magicznego formulizmu, obrysowującego świat).
Ale ponadto cytat ten, nie jedyny zresztą raz w Regionach wielkiej he
rezji, nazywa Schulza poetą36. Poeta współczesny Jerzy Ficowski stawia
twórcę przedwojennej prozy w rzędzie najwybitniejszych poetów pol
skich. Jest to w pełni uzasadnione w świetle eseistyki samego Schulza.
Zwłaszcza w Mityzacji rzeczywistości ukazuje on poezję jako nadrzędną,
niejako ponadgatunkową kategorię, będącą probierzem wszelkiej auten
tycznej sztuki: „Poezja odpoznaje te sensy stracone, przywraca słowom
ich miejsce, łączy je według dawnych znaczeń. […] Dlatego wszelka po
ezja jest mitologizowaniem, dąży do odtworzenia mitów o świecie. […]
Duch ludzki niestrudzony jest w glosowaniu życia przy pomocy mitów,
w «usensowianiu» rzeczywistości”37.
Nas jednak interesuje to deiniowanie przez Ficowskiego Schulza jako
poety w aspekcie kolejnego „ocalania” autora Sklepów cynamonowych
przez jego monograistę, które tym razem chcielibyśmy widzieć w fak
cie, że sposób opisu mitologiki Schulza okazuje się zarazem doskonałym
przewodnikiem po niektórych cechach poezji samego Ficowskiego. Nie
zamierzam sugerować, że Ficowski, pisząc w latach pięćdziesiątych
i sześćdziesiątych XX wieku Regiony wielkiej herezji, zapośredniczał czy
tania Schulza w swoich ścieżkach poetyckich, że dostrajał interpretacje
mitologiki Schulza do tego, co osobiście najbardziej go w Schulzu zain
spirowało, ale nie ma wątpliwości, że aspekt autotematyczny komenta
rzy do Schulza bardzo się rzuca w oczy. Zapewne istniała r ó w n o l e g
ł o ś ć w „czytaniu” poetyckim i czytaniu krytycznym Schulza przez
Ficowskiego. Sam autor Moich stron świata w ten sposób wypowiada się
na temat inspiracji Schulzowskich swojej poezji: „Jestem przekonany, że
najważniejsze są tu nie treści, fabularyzacje, metaforyka, nie – cudowne
Schulzowskie wielosłowie, które w moim wierszu nie ma prawa bytu.
35 J. Ficowski, Słowo wstępne, [w:] B. Schulz, Księga listów, wyd. 1, s. 9.
36 Zob. też między innymi wzmianki o Schulzu jako „poecie-mitotwórcy” (RWH 72), o jego prozie
jako ewokującej „metaizykę poezji” (RWH 71) w rozdziale Fantomy a realność.
37 B. Schulz, Mityzacja rzeczywistości, [w:] idem, Opowiadania, wybór esejów i listów, oprac. J. Jarzębski, Ossolineum, Wrocław 1998, s. 384–385.
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją a retoryką
Wiersz bowiem to ta resztka, która pozostaje po odrzuceniu wszystkie
go, co zbędne. Otóż ta istota, «złoty rdzeń popołudni», jak Schulz opi
suje owoce przyniesione przez Adelę – gdzieś tkwi w mojej poezji. A za
tem […] twierdzę, że przechowuję w swojej poezji coś, co jest istotą Mitu
Schulzowskiego, Mitu Dzieciństwa”38.
W czterech interpretacyjnych rozdziałach Regionów wielkiej herezji
Jerzy Ficowski ustanawia niejako dominanty twórczości Brunona Schulza,
wskazuje te właściwości poetyki Sklepów cynamonowych i Sanatorium
pod Klepsydrą, które wydają mu się kluczowe. Księga, czyli powrotne dzie
ciństwo krystalizuje dwie cechy mitologii Schulza, którymi są c z a s
d z i e c i ń s t w a jako warunek poczęcia mitu, opowieści, wzrastania
fantastycznego świata, a równocześnie p o s p o l i t o ś ć, p o w s z e
d n i o ś ć, a n a w e t t a n d e t a, czyli sfery niemające poczucia swo
jej wyjątkowości, „rzeczy, które nie domyślają się swych mitycznych po
tencji” (RWH 32), jako stanowiące zaczyn, miejsce poczęcia owego mitu.
Wszelka oicjalna mitologia jest tylko żałosną namiastką tego, co wzra
sta w mitorodnej wyobraźni dziecka stymulowanej cudownym szparga
łem – KsięgąAutentykiem.
Wzorcową realizacją poetycką obrazu zaczerpniętego z „genialnej
epoki” dzieciństwa wydaje się taki na przykład wiersz Ficowskiego, w któ
rym portret mieszczańskiego wnętrza wyobraźnia dziecka zamienia w eg
zotyczną krainę łowów:
Od schyłku stulecia
chyłkiem,
frędzlami przebierając,
pełzną skóry żywotne,
liniejące sierści
otomanozaurów,
trofea z salonowych gąszczy.
[…]
Oto jest epopea wszystka.
Plusz kończy się
frędzlami.
Koniec.
69
dominanty
poetyki
Schulza
oraz ich
realizacja
(Epos pluszowe, GR 84)39
38 W życzliwości dla cudu. Z Jerzym Ficowskim rozmawia Magdalena Lebecka [1995], w zbiorze: Wcielenia Jerzego Ficowskiego…, s. 673.
39 J. Ficowski, Gorączka rzeczy, wyboru wierszy dokonał Autor, Państwowy Instytut Wydawniczy,
Warszawa 2002 (dalej: GR).
70
[paralele i konteksty]
mitorodna
potencja
dzieciństwa
Wiersz okazuje się najdosłowniej echowy w stosunku do tego, co
Schulz pisze w 1932 roku w liście do Stefana Szumana na temat jednego
z jego wierszy: „To splecenie gatunkowej panteistycznej mitologii z in
dywidualną dziecięcą gobelinowomeblową wydaje mi się legalne, bar
dzo trafne i właściwe, gdyż te dwie mitologie dziwnie się nawzajem in
terpretują i dopełniają”40.
Wydaje się jednak, że nie będzie najważniejszą rzeczą w poezji
Ficowskiego – jeśli mówimy o obecności w niej dzieciństwa jako
Schuzowskiej „genialnej epoki” – istnienie dziecięcego bohatera, kogoś
na kształt Józefa ze Sklepów cynamonowych. W istocie „dziecięcość”,
a raczej mitorodna potencja dzieciństwa, wpisana jest w całą poezję
Ficowskiego i scharakteryzowałbym ją z jednej strony jako niezwykłą zmy
słowość, z drugiej zaś – asocjacyjność, kombinatoryczność w sposobie wi
dzenia świata na wszystkich poziomach, a więc obrazów i języka. Zdolność
„pierwszego spojrzenia”, wolnego od utrwalonych kategorii ontologicz
nych i językowych, niewątpliwie spokrewnia Ficowskiego z Schulzem,
choć zapewne ma swoje źródła w przedschulzowskiej epoce, wynikła ze
zdolności Ficowskiego do przeniesienia dziecięcej wrażliwości poza
Rubikon dojrzałości. Pisze autor Regionów o Schulzu: „Poetamitotwórca,
uznając jej [realności] zręby, jednocześnie się jej przeciwstawia, narzuca
jej nowe prawa, egzekwuje niebywałe dotąd konsekwencje” (RWH 72).
Z tej zasady rodzi się na przykład w Genialnej epoce opowieśćmit
Schulza o przyczynach płochliwości jeleni: jej powodem są rogi, zakrę
cone – powiada Schulz – „w fantastyczną arabeskę, niewidoczną dla ich
oczu a przerażającą” (cyt. za: RWH 71). Z tej zasady bierze też początek
kilka wierszy Ficowskiego, między innymi w cyklu Sześć etiud: „Odkąd
karpie ogłuchły / wskutek / ciągłego przebywania w wodzie / wiedzą /
człowiek jest niemy” (Odkąd karpie, GR 95). Pierwsze przykłady takich
„heretyckich” fabuł poetyckich spotykamy już w debiucie Ołowiani żoł
nierze (w cyklu Bajki).
Schulzowski mit wyprowadzany jest, jak powiada Ficowski, ze sfery
pospolitości i tandety. To obszar realności, który także w jego liryce sta
nowi nurt niezwykle ważny. „Antyhierarchiczność i pokątność – pisze
Paulina Czwordon – należą do najbardziej fundamentalnych właściwo
ści poezji Jerzego Ficowskiego”41. Gdyby starannie uporządkowane przez
40 List B. Schulza do S. Szumana z 24 VII 1932, cyt. za: J. Ficowski, Przyczynki do autoportretu mitologa,
[w:] idem, Regiony wielkiej herezji i okolice, s. 208. W szkicu Przyczynki do autoportretu mitologa,
należącym do cyklu Okolice sklepów cynamonowych, Ficowski na przykładzie listów Schulza do
Szumana ukazuje autokomentujący w istocie charakter większości wypowiedzi Schulza krytyka
o twórczości innych autorów.
41 P. Czwordon, Empatia i obserwacja. O poezji Jerzego Ficowskiego, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2010, s. 22.
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją a retoryką
tę autorkę obszary peryferyjności, pokątności u Ficowskiego porównać
z tymi, które w Regionach wielkiej herezji służą mu do charakterystyki
prozy Schulza, to pewnej części tych obszarów u Schulza nie udałoby się
odnaleźć. Znamy Schulza, poetę prowincji, ale oczywiście bez etnogra
ii i Cyganów, Schulza z bytami kalekimi („teratoilią”, RWH 71), ale bez
uczłowieczonych, „koślawionych” świątków i archaniołów, z prywatno
ścią, historiami rodzinnymi, ale bez folkloru miejskiego. Gra Schulza
z kulturą autorytetu i oicjalności jest jakby bardziej zasadnicza, bliżej
u niego do rdzenia kultury hierarchicznej i patriarchalnej, kultury Księgi
właśnie, a wyprawy w nieoicjalność są jakby zawieszaniem jej jurysdyk
cji, albo też – jak pisze Jan Błoński – komentarzem, który „wysuwa się
naprzód, uzupełnia dawny przekaz, poprawia go jakby czy rozwija!”42 .
Trzeba powiedzieć rzecz ogólniejszą, może nieco zakrytą dla nas po
wielu latach od powstania Regionów, że Schulz „antyhierarchiczny i po
kątny”, z całą jego oryginalnością, rewelatorstwem artystycznym, musiał
być dla Ficowskiego, od początku jego drogi, uosobieniem sztuki pełnej
i niepodległej i stanowił (podobnie jak – może w mniejszym stopniu –
dzieła Leśmiana i Wojtkiewicza) dla niego pewne constans, punkt od
niesienia i obszar o d n a w i a n i a twórczości własnej w trudnym
powojennym czasie wielokrotnego ideologicznego dyscyplinowania sztu
ki, narzucania jej doktrynalnych ograniczeń. Znaki tej roli Schulza, waż
nej zwłaszcza po 1956 roku, można odczytać w Regionach wielkiej here
zji właśnie w związku z eksponowaniem pierwiastków „nielegalności”,
„heretyckości”, „degresji”. Autor tak oto pisze o terminach „nielegalne
dzieje”, „nieczysta manipulacja”, „illegalny”, „wielka herezja”, częstych
w prozie Schulza: „Są to określenia oczywiście ironiczne, posługujące się
celowo n o m e n k l a t u r ą z d r o w e g o r o z s ą d k u n e o f o b a
i m o n o p o l i s t y, który potępiać zwykł i odsądzać od czci i wiary
rewizje utartych schematów, odkrywcze zamachy na prawdy obowią
zujące” (RWH 40). I nieco dalej cytuje też „rewoltujący” fragment
z opowiadania Wiosna: „[…] gdy już więzienie zamyka się nieodwo
łalnie, gdy ostatni otwór jest zamurowany, gdy wszystko sprzysięgło się,
ażeby Cię przemilczeć, o Boże, gdy Franciszek Józef I zatarasował, za
lepił ostatnią szparę, ażeby Cię nie dojrzano, wtedy powstałeś w szu
miącym płaszczu mórz i kontynentów i kłam mu zadałeś. Ty, Boże,
wziąłeś wtedy na siebie odium herezji i wybuchnąłeś na świat tym
ogromnym, kolorowym i wspaniałym bluźnierstwem. O, Herezjarcho
wspaniały!” (RWH 41).
Fragmenty te, podobnie jak komentarz Ficowskiego do cytatu
z Wiosny: „[…] uroda i rozmaitość świata emanująca z albumu znacz
42 J. Błoński, Świat jako księga i komentarz, [w:] Czytanie Schulza…, s. 82–83.
71
Schulz
jako
constans
72
[paralele i konteksty]
sojusznik
spraw
szerszych
przeniesienia
ponad
czasem
ków pocztowych przeciwstawia się zbiurokratyzowanej wersji świata
monarchii cesarskokrólewskiej, gdzie wszystko jest z góry wiadome i nie
ma już miejsca na niespodzianki. […] Bóg, do którego zwraca się ta apo
strofa, jest «herezjarchą» – to znaczy buntownikiem przeciwko panują
cej religii nudy; wybucha «bluźnierstwem» – to znaczy ośmiela się gło
sić prawdę poezji, niepopularną wśród wyznawców «ewangelii prozy»”
(RWH 40–41), musiały w latach sześćdziesiątych wybrzmiewać dodat
kowymi, antydogmatycznymi sensami. Poeta, jak się wydaje, odnajdywał
w Schulzu sojusznika spraw szerszych: wolności twórczej i wolności eks
presji, który to temat po doświadczeniach socrealizmu nie przestawał
być aktualny. Był Ficowski uczestnikiem odwilżowego ruchu artystycz
nego, między innymi jako autor piosenek satyrycznych, znał doskonale
reguły narracji parabolicznej, wiedział, z kim odbiorca tego cytatu w la
tach sześćdziesiątych może identyikować postać cesarza Franciszka
Józefa z opowieści Schulza.
Powiedzieć trzeba jeszcze o dwóch innych ważnych składnikach
Schulzowskiej mitologii – oprócz „genialnej epoki” dzieciństwa jako ma
tecznika mitów oraz tandety i pospolitości jako mitorodnego obszaru
– którym Ficowski w Regionach wielkiej herezji poświęca szczególną uwa
gę, a które zarazem wydają się odbijać szczególnie wyrazistym echem
w jego praktyce poetyckiej. Mam tu na myśli dogłębne analizowanie
scjentycznego czy organicznego podglebia mi
t y c z n y c h m e t a m o r f o z (rozdział Magia i deinicja) oraz obszer
ną lekcję p r z e k s z t a ł c e ń c z a s u Schulzowskiego (rozdział Czas
Schulzowski, czyli mityczna droga do wolności) jako składników fanta
styki Schulza. Jeśli mówimy o pewnych kontynuacjach, przeniesieniu
przez Ficowskiego ponad czasem najcenniejszych komponentów sztu
ki Schulza, uczynieniu jej składnikiem powojennej już wrażliwości po
etyckiej, nadaniu jej nowych zastosowań, najdosłowniej: drugiego ży
cia, to releksja ta dotyczy najbardziej tych właśnie dwóch zjawisk.
Również dlatego, że Ficowski dokonuje przeniesienia czy translacji
owych metamorfoz z prozy Schulza na teren poezji za pomocą najbar
dziej swoistych środków poetyckich, takich jak animizacja, homonimia
czy personiikacja.
Tematem rozdziału Magia i deinicja jest ta właściwość fantastyki
Schulza, która wszelkie przekroczenia stanów realności, przejścia do in
nych „dymensji”, inicjujące mityczne opowieści, umieszcza w porządku
p r o c e s ó w o r g a n i c z n o c h e m i c z n y c h. Zawsze jakaś wege
tatywna, empirycznie sprawdzalna procesualność stanowić musi pod
glebie tych przekształceń i Ficowski gromadzi te Schulzowskie opowie
ści o „fermentacjach”, „wyradzaniu się”, „przecukrzaniu”, „strącaniu”,
„rozkładzie”, które potraią w świecie Schulza wywołać na przykład zja
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją a retoryką
wisko „drugiej jesieni”, będące „pewnego rodzaju zatruciem klimatu mia
zmatami przejrzałej i wyradzającej się sztuki barokowej, stłoczonej w na
szych muzeach”43, sprzyjać rozradzaniu się „pokolenia istot na wpół tyl
ko organicznych” oraz „pseudofauny i lory”, których siedliskiem są
„stare mieszkania […] obitujące w humus wspomnień, tęsknot, jałowej
nudy”44. Potraią też, „na owej psychochemicznej zasadzie” (RWH 87),
przepoczwarzać mieszkańców Schulzowskiego świata w owady (ojciec
przemieniony raz w muchę, raz w karakona) czy w kupkę zetlałej mate
rii (ciotka Perazja przemieniona w płatek popiołu).
Powiada Ficowski: „U Schulza każda przemiana jest rezultatem, kon
sekwencją. Następuje w krytycznym momencie, gdy wewnętrzne napięcie
osiągnie kulminację. Wówczas rodzi się nowa jakość, ujawniają się nowe
dynamizmy. Ich stan zatajony, embrionalny jest nam wiadomy, podawany
przez Schulza jako wywód genetyczny dla nowego zjawiska” (RWH 85).
Matecznikiem tych przekształceń, ich formą niejako elementarną, są
obicie rozradzające się w prozie Schulza antropomorizacje, animizacje
czy reiikacje45, jest nim właściwie nieustanne rozchwianie granicy mię
dzy materią żywą i nieożywioną, krystalizacje abstraktów pojęciowych
w zjawiska materialne, transfery energii psychicznych, które nabierają
właściwości motorycznych, zmiany stanów skupienia.
I tu jesteśmy już bardzo blisko poezji autora Regionów wielkiej here
zji. Swoboda, z jaką przedmioty, pojęcia, osoby transformują w wierszach
Ficowskiego, pochodzi głęboko z ducha prozy Schulza. Zarazem wnika
ją owe transformacje w inną, nową problematykę, stają się rodzajem po
etyckiego instrumentarium, które pozwala Ficowskiemu w unikatowy
sposób nazywać świat, uprawiać na przykład poetycką releksję histo
riozoiczną, wkraczać w najtrudniejsze doświadczenia zbiorowe. Są to
wiersze, w których otamowanie emocji, patosu staje się warunkiem wiary
godności poetyckiej – utwory o Holokauście, czasach zniewolenia naro
dowego Polski, a także o opresji jednostkowej: o starości i przemijaniu.
Tak oto w wierszu 5 VIII 1942 (cykl Odczytanie popiołów) metamor
fozy postaci Korczaka i dzieci są jakby próbą łagodzącego wkroczenia
w ich ostatnie chwile. Utwór „cofa” życie Starego Doktora do czasu sprzed
narodzin, a czas dzieci pomnaża, dodając im całe, niedokonane życie:
73
poezja
z ducha
prozy
Schulza
43 B. Schulz, Druga jesień, [w:] idem, Opowiadania…, s. 238.
44 Idem, Traktat o manekinach. Dokończenie, [w:] ibidem, s. 43–44.
45 Dwa przykłady, zaczerpnięte z opowiadania Sierpień: „Ogromny słonecznik, wydźwignięty na potężnej łodydze i chory na elephantiasis, czekał w żółtej żałobie ostatnich, smutnych dni żywota, uginając
się pod przerostem potwornej korpulencji” (B. Schulz, Opowiadania…, s. 6); „Ciotka narzekała. Był to
zasadniczy ton jej rozmów, głos tego mięsa białego i płodnego, bujającego już jakby poza granicami
osoby, zaledwie luźnie utrzymywanej w skupieniu, w więzach formy indywidualnej, i nawet w tym
skupieniu już zwielokrotnionej, gotowej rozpaść się, rozgałęzić, rozsypać w rodzinę” (ibidem, s. 10).
74
[paralele i konteksty]
zobaczył Stary Doktor nagle
że dzieci się stały
stare jak on
coraz starsze
tak musiały dogonić siwiznę popiołu
metamorfozy
więc kiedy go uderzył
askar czy esesman
zobaczyły że Doktor
stał się dzieckiem jak one
coraz mniejszym i mniejszym
aż się nie urodził […]
(GR 181)
Trudno także nie myśleć o Schulzowskich metamorfozach, odwróce
niach przestrzeni, czytając dedykowany Rafaelowi Scharfowi wiersz Spis
abonentów sieci telefonów miasta stołecznego Warszawy na rok 1938/39,
przywracający pamięć o tych, „których niegdyś przyłapano / na gorą
cym uczynku / życia”, opisujący swego rodzaju przestrzeń nieistnienia:
Po nagłej przeprowadzce dokładnych adresów
do onomastyki ogólnej
numery powróciły do abstrakcji liczb
i ciało słowem się stało
w Herbarzu Abonentów
Oto wybrańcy uwierzytelnieni
którzy są Nikim na ulicach Żadnych […]
(GR 253)
Baśniowe metamorfozy, w wątkach Zagłady przywracające, na przekór
śmierci, cienie zgładzonych, w innych poetyckich narracjach stają się
też inezyjnym instrumentem animizacji czasu i zdystansowanej inter
pretacji dziejów. Ficowski z udziałem owych metamorfoz, wpisanych
w reguły substancjalnych przemian, ustanawia typ releksji nad historią
Polski, paradoksalnie daleki od legendotwórstwa, należący do najczyst
szego nurtu powojennej poezji komunikującej się ze zbiorowym do
świadczeniem historycznym.
Mają czasem te metamorfozy charakter wtrąconych w narrację poetyc
ką animizacji o niezwykłej nadsemantyce: „linty zwarzył l i s t o p a d /
s t y c z e ń ściął je mrozem” (GR 167) – w Balladzie o trzech mocium
pańskich z opisem wycieczki trzech szlachciców przez smętny krajobraz
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją a retoryką
75
epoki zaborów; „Tu ćmiła jeszcze kongresówka / kanapa się w niej zasie
działa” (GR 92) – w nostalgicznej opowieści o dziadkach poety (Zaręby
Kościelne); „w kącie dla antenatów / świetniał nam samowar […] / z któ
rego się był wykluł ongi / orzeł dwugłowy trójzaborowy” – w wierszu
Apokryf (GR 340). Albo też mają postać dłuższych opowieści, na przy
kład żartobliwego studium na temat świadomości narodowej, o samo
przełożeniu się dzieła Les mémoires par l’abbé Gaspard na język polski
w modrzewiowej szaie:
I ulęgła się księga
niby ser dostały
pożółkły jej burgundie
zachodziły miodem
imćpaniedobrodziejskim
Tak czamarzył ją barszczył
tak oswajał do cna
Ksiądz Wujek starej szafy
szafarz przeobrażeń
że po stuleciu z górą
kalwaryjską górą
dokonało się dzieło
i księga się sama
przetłumaczyła całkiem
na te wielce płowe
mazowiecko buczacko płocko tromtadrackie
OĆCA KACPRA SPOMINKI
I jak psałterz ją niosą
Adalberg i Brückner
Szopen Linde i Leśmian
i nikt jej nie musi
Ona czyta się sama
(Trzy tańce polskie: I. Polonez czyli epos modrzewiowe;
GR 304–305)
Również S c h u l z o w s k i c z a s, dający się odwracać, powstrzymy
wać, kierować w boczne odnogi, wielorako przenika do liryki
Ficowskiego i podobnie jak substancjalne transformacje, pozwala po
ecie znaleźć język szczególnie fortunny dla zapisu doświadczeń pozo
stających poza kręgiem tematów Schulzowskich. Fantastyczny czas
w opowiadaniach Schulza opisuje Ficowski jako odpowiedź na dyktat
żartobliwe
studium
na temat
świadomości
narodowej
76
[paralele i konteksty]
czytanie
czasu
czasu realnego, jako „mityczną drogę do wolności” (RWH 46). Pisze
autor Regionów, że „podlega [on] ścisłym rygorom psychologii, a kwe
stionując powszechnie przyjęte zasady – jest mitycznym azylem przed
nieuchronnym mijaniem przeszłości” (RWH 39). I dodaje, że jest to
„czas […] posłusznie dostosowujący się do potrzeb kreatorskiej wy
obraźni, przemieniony z dyktatora w posłusznego sługę” (RWH 45).
Z najgłębszych potrzeb psychicznych wypływa czas Wiosny, „czas od
kryć i tworzenia” (RWH 44), wykwitły z bajecznego markownika
Rudolfa, czas opowieści Sanatorium pod Klepsydrą, „zaprzęgnięty prze
kornie do przeciwdziałania śmierci” (RWH 42).
Poetycka realność Ficowskiego jest „czytaniem” czasu bliskim
Schulzowi, lecz nie – ustanawianiem go z całkowitym woluntaryzmem.
To nie czas „heretycki”, „nielegalny”, czas opowieści, jak u Schulza, ale
raczej swoista poetycka nadpercepcja czasu, myślenie w kategoriach cza
su – zmiennego, wykoślawianego, powstrzymywanego, poganianego
przez ludzkie emocje. Czasu aresztowanego lub zawłaszczanego, gdy
mowa o przestrzeni społecznej, albo też czasu problematycznego, o nie
ludzkich interwałach i przebiegach – w przestrzeni kosmosu czy w mi
kroświecie owadów – gdy mowa o skalach życia, przemijaniu. Swego ro
dzaju peryfrazą dysfunkcji czasu społecznego zapisanych w poezji
Ficowskiego wydaje się ów zegar z wiersza Apokryf:
zegar się wahał i wahał
ponad wystygłą panichidą
[…]
i dał nam po trzęsieniach czasu
odłamki godzin, złomy lat
mosiężne łuski celnych wojen
i to nasze p r z e d j u t r z e
co nie chce być
dzisiaj
(GR 340; podkreślenia Autora)
Takie „odłamki” i „złomy” czasu znajdujemy w wierszach o ostatniej
wojnie i jej skutkach, na przykład w utworze Kwatera AK, gdzie czas
odebrany poległym obciąża ponad miarę ich potomków, mocą poetyc
kiej homonimii nabiera podwójnego sensu:
podeszły wiek oddali
na użytek żywym
przychodzą do nich córki przygarbione
to stary k a w a ł czasu
(GR 220; podkreślenie moje – J.K.)
Jerzy Kandziora: Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją a retoryką
Animizowany, personiikowany, wytrącany z linearności czas wystę
puje także w cyklach Przepowiednie i Pojutrznia. Rozedrgana emocją
dykcja tych poematów, pisanych w stanie wojennym, w latach 1981–1982,
porywa realność w jakiś wir transformacji, bierze ją w poetyckie włada
nie, ma w sobie wzmożoną temporalność – wielekroć ponawiane ekspe
dycje w wiek XIX, animacje czasu. Jest on tu po schulzowsku plastyczny,
wydłuża się, mocą odwróconej „lornety Dybicza” oddalając horyzont
wolności („dłuży się czasu lont / do dnia który wybuchnie”, „blednie /
pojutrznia słońca / odcięta głowa / niedoszłego dnia”), przybliża mocą
zbiorowych tęsknot („jesteśmy umówieni od wieków / z wolnością / cza
sem mylimy ją z wiosną / to znowu z jesienią”), cofa („tak idziemy tym
czasem / do onego czasu / z wieżyczek wartowniczych / mierzą w nas
zegary”), staje się narzędziem władzy („nadciągają eskadry godzin / aż
któraś chwila zrzucona z wysoka / traia w twój nielegalny sen”), jest źró
dłem bólu („bo tak nas / czas rozbolał / że każda godzina / jego bólem
powłóczy”)46.
W bardzo intymnej perspektywie przemijania i starości w późnych
wierszach Ficowskiego (tomy Zawczas z poniewczasem, Pantareja) na
sila się temporalność – znów wiele mająca wspólnego z baśniowymi pe
ryferiami czasu Schulza – przywołująca czasy okołoludzkie: owadzie,
zwierzęce, także kosmiczne, ujawniające względność czasu ludzkiego,
a nawet problematyczność śmierci. Niejasny jest moment odejścia z ży
cia zaleszczotka („rezydent akt i księgozbiorów / nie kala foliałów / żywi
się / lekkostrawną abstrakcją”, Glosa, ZzP 42)47, wielogeneracyjne trwa
nie kowali kowalątek tworzy jedno nieprzerwane życie („poznałem je
kowalątka / trzeciego dnia stworzenia świata / u dziadków których już
nie ma / a one są u nich / po dziś dzień”, Kowale kowalątka, ZzP 57), czas
nietoperzy, stworzonych „po zachodzie genesis”, trwających okresami
w stanie letargu (Konfraternia Chiropterańska, ZzP 36), czy „drugie ży
cia” przepoczwarzających się motyli kwestionują wyłączność jednej mia
ry czasu48. Owe letargi, niepełne istnienia znamy też doskonale jako for
my trwania organizmów w „nielegalnych” interwałach Schulzowskiego
czasu w opowiadaniach Wiosna czy Sanatorium pod Klepsydrą.
Czytając więc interpretacyjne rozdziały Regionów wielkiej herezji, od
najdujemy liczne tropy prowadzące do poezji Jerzego Ficowskiego.
77
czasy
około-ludzkie
46 Wszystkie cytaty w tym akapicie z wydania poza cenzurą: Marcin Komięga [J. Ficowski], Przepowiednie. Pojutrznia, wyd. 2, Głos, Warszawa 1985.
47 ZzP – J. Ficowski, Zawczas z poniewczasem, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004.
48 Pisze trafnie Paulina Czwordon, że w Pantarei Ficowski „jeszcze mocniej mości się wśród drobnych
zwierząt «z dołu» hierarchii, ale i wśród «górnych» znajomych: owadów i ptaków, rdzewiejących
jałowców i zielsk nad miarę pospolitych i rozpierzchłych” (P. Czwordon, Podróż w czas (O „Pantarei”
Jerzego Ficowskiego), [w:] Wcielenia Jerzego Ficowskiego…, s. 332).
78
[paralele i konteksty]
przenikania
ponad
czasem
„Ocalanie” Schulza, które deiniujemy jako naczelną zasadę tej książ
ki, dokonało się niejako z obopólną korzyścią. Związane było zarówno
z daniem „nowego życia” magicznej wyobraźni Schulzowskiej na ob
szarze polskiej poezji współczesnej, jak i wzbogaceniem samej poezji
Ficowskiego, która rodziła się i rozwijała swoje najoryginalniejsze pier
wiastki w klimatach Schulzowskich, z „pamięcią” o Schulzu. Była to pa
mięć głęboko przetworzona, wtopiona w żywą inteligencję Ficowskiego,
tropiciela cudów świata, wprowadzająca składniki wyobraźni samotni
ka z Drohobycza w nowe konteksty, odsłony współczesności, w prywat
ne kosmogonie współczesnego poety. Niezwykły to przypadek przeni
kania się ponad czasem poetyckich wrażliwości i potencji. Ale też we
wstępie do Regionów wielkiej herezji napisał Ficowski: „Kiedy Józef
w Genialnej epoce odnalazł przypadkiem ów szpargał z dzieciństwa – były
to ostatnie stronice tygodnika ilustrowanego sprzed lat – zwierzył się
Szlomie: «…muszę ci wyznać – (…) znalazłem Autentyk…». Otóż i ja
znalazłem Autentyk – w 1942 roku. Były to Sklepy cynamonowe, Księga
jakże odmienna od wszystkich innych książek […], która do dziś nie
znalazła żadnej zagrażającej jej konkurentki” (RWH 16).
To ważne wyznanie „założycielskie” eseistyki Ficowskiego na temat
Schulza okazało się nie tylko otwarciem Regionów wielkiej herezji, ale też
formułą wtajemniczającą w jedno z najważniejszych zjawisk powojen
nej poezji polskiej49.
49 Autor niniejszego artykułu serdecznie dziękuje Pani Elżbiecie Ficowskiej za życzliwe udostępnienie materiałów z archiwum Jerzego Ficowskiego i wyrażenie zgody na publikację ich fragmentów.
Chciałby również podziękować Pani Kustosz Ewie Piskurewicz za cenną pomoc okazywaną podczas wielokrotnych kwerend w Gabinecie Rękopisów BUW.
[inicjacje schulzowskie]
Tymoteusz Skiba: Homunkulusy
Brunona Schulza
Homunkulus, pochodzący od łacińskiego homunculus, będącego zdrobnie
niem słowa homo (człowiek), dosłownie oznacza „człowieczek”. Według śre
dniowiecznych przekonań alchemicy za pomocą tajemnych nauk potraili stwo
rzyć sztucznego człowieka. Ze względu na niski wzrost nazywano go właśnie
człowieczkiem.
Homunkulus jest zatem nie tyle określeniem drobnego człowieka, ile sym
bolem sztucznego życia. W poczet homunkulusów zaliczam więc wszystkie
Schulzowskie manekiny, kukły, idole, pałuby, żywe rzeźby, marionetki, igurki,
cyborgi, automaty, pacynki, golemy, lalki oraz igury woskowe.
Sam homunkulus w twórczości Schulza pojawia się dwukrotnie. Odnajdujemy
go wśród asortymentu sklepów cynamonowych, gdzie sprzedawany jest razem
z wieloma przedmiotami przywodzącymi na myśl sztucznych ludzi. Są wśród
nich korzenie mandragory o ludzkim kształcie, norymberskie mechanizmy imi
tujące ludzkie zachowania czy bazyliszki zmieniające śmiałków w ludzkie posą
gi. Po raz drugi homunkulus pojawia się w opowiadaniu Kometa. Jest nim tytu
łowe ciało niebieskie, które zmierzając w kierunku Ziemi, blednie, kurczy się,
a w końcu staje bezradnie gdzieś na horyzoncie, złapane w alchemiczną retortę
(komin do obserwacji) Jakuba. Staje się czymś na kształt homunkulusa o szarej
twarzy, kalekim ciele i fałszywej egzystencji.
W twórczości Schulza igura sztucznego człowieka powraca wielokrotnie,
pod różnymi postaciami. Homunkulusy występują w wielu formach rozciągają
cych się pomiędzy dwoma biegunami: z jednej strony prawdziwa igura woskowa
w panoptikum czy gipsowe rzeźby profesora Arendta, a z drugiej ludzie, którzy
są niczym lalki lub marionetki. Postacie Schulza w różnym stopniu nabierają
80
[inicjacje schulzowskie ]
cech wypchanych kukieł i automatów, podobnie jak kukły i gipsowe rzeźby w róż
nym stopniu nabierają cech ludzkich, tworząc chimeryczne i wieloznaczne
igury.
Jerzy Jarzębski, jako jeden z nielicznych, podobnie postrzegał problem ho
munkulusów Schulza. Według niego manekin to „nie tylko kukła, ale także
– postać literacka”, a nawet „każda rzecz, której aktywność ludzkiego umysłu
nadała znaczenie i miejsce w porządku wszechrzeczy”. Stąd już tylko krok do
stwierdzenia, że wszystko, co nas otacza, łącznie z nami, ma charakter wy
pchanej trocinami pałuby. Wydaje się, że to przesadna teza, ale w literackiej
rzeczywistości Schulza niewiele elementów pozostaje nietkniętych rysem
manekina1.
Twarz
Ludzka głowa zajmuje w ciele człowieka miejsce nadrzędne. Symbolizuje umysł
oraz życie duchowe2, jest więc centrum człowieka, przestrzenią, w której umiej
scawia się ludzkie „ja”. A najważniejszą częścią ludzkiej głowy jest twarz.
Tylko człowiek ma twarz. Jest to najbardziej reprezentatywna część ciała,
mapa, z której można wyczytać czyjąś historię i charakter. W opowiadaniach
Schulza konstrukcja postaci najczęściej opiera się na opisie oblicza – rozległym
i metaforycznym – który wytycza najważniejsze i najbardziej charakterystycz
ne cechy bohaterów.
Twarz człowieka jest dla Schulza terenem nieustannego spektaklu przemian,
teatru, w którym nie tylko nakładamy, ale także ściągamy maski. Istotą ludz
kiego oblicza są więc nieustanne przemiany, które wytrącając z woskowego za
stygnięcia, stają się świadectwem człowieczeństwa.
Zastygnięcie twarzy jest równoznaczne z jej utratą. Związek frazeologiczny
„stracić twarz” oznacza odstąpienie od własnych przekonań, splamienie hono
ru i kompromitację. „Tłum śmieje się z takiej parodii” – powie Jakub o igurach
z zastygłym obliczem [Traktat…, C.d., 140]. Według Emmanuela Lévinasa
„twarz jest tym, co zabrania nam zabijać”3. Bez niej tracimy ludzki pierwiastek,
jesteśmy bezbronni i symbolicznie martwi. Ktoś, kto traci twarz, w pewnym
sensie przestaje być człowiekiem4.
1
2
3
4
J. Jarzębski, Wstęp, [w:] B. Schulz, Opowiadania. Wybór esejów i listów, oprac. J. Jarzębski, Warszawa
2011, s. 55 i 57.
Zob. J.E. Cirlot, Słownik symboli, przeł. I. Kania, Kraków 2012.
E. Lévinas, Etyka i nieskończony. Rozmowy z Philippem Nemo, przeł. B. Opolska-Kokoszka, Kraków
1982, s. 49.
Philip K. Dick wspominał, że w dzieciństwie najbardziej bał się, kiedy jego ojciec wkładał maskę
gazową: „Jego twarz znikała. To nie był już mój ojciec. To nie była już w ogóle istota ludzka”. Cyt.
za: L. Sutin, Boże inwazje. Życie Philipa K. Dicka, przeł. L. Jęczmyk, Poznań 2005.
Tymoteusz Skiba: Homunkulusy Brunona Schulza
Twarz ludzkich bohaterów Schulza charakteryzuje się licznymi metamorfo
zami, bogatą kolorystyką oraz lekką niedoskonałością. Z kolei oblicza wybrako
wane, zastygłe w jednym grymasie, lub nawet całkowity ich brak, sugerują, że
mamy do czynienia z homunkulusem.
Traktat o stworzeniu kobiet?
W opowiadaniu Manekiny Paulina i Polda wnoszą na swoich ramionach „mil
czącą, nieruchomą panią, damę z kłaków i płótna, z czarną drewnianą gałką za
miast głowy”5 [133]. Jest to manekin krawiecki, który służy szyjącym kobietom
za wzór i model do przymiarek. W opisie narratora jednak to praktyczne na
rzędzie pracy imitujące człowieka przeistacza się w demoniczną kobietę. Mimo
że zrobiony z płótna i niemal zupełnie pozbawiony głowy, manekin staje się
„milczącą, nieruchomą panią sytuacji”, „damą”, która jest pełna „krytycyzmu
i niełaski”. Zwykły krawiecki artefakt nabiera zatem cech ludzkich, przeistacza
się w okrutną i niewzruszoną bohaterkę.
Manekin staje się nawet czymś więcej niż człowiekiem. Krawiecka pałuba
wnoszona jest na ramionach swoich wyznawczyń niczym bogini, co podkreślają
określenia „milczący idol” oraz „nieubłagany moloch”. Święty posąg podpo
rządkowuje sobie krawcowe, które przemieniają się stopniowo w drewniane
szpule. Im bardziej ludzka staje się krawiecka kukła, tym większej dehumani
zacji ulegają Paulina i Polda. One same także odczuwają swoją reiikację.
Zmęczone towarzystwem bezgłowego bóstwa, otwierają okno, aby dostrzec
jakąś ludzką twarz. Pragną kontaktu z innym człowiekiem, ale tak naprawdę
marzą jedynie o „pierrocie wypchanym trocinami” [134]. Przemieniają się w lal
ki, więc ich wzorem kochanka staje się teatralna kukła z zastygłą twarzą.
Oblicza krawcowych oczywiście zaczynają się zmieniać. Wchodzący do po
koju Jakub dostrzega w nich „idyllę z pudru”, „kolorową bibułkę i atropinę”
[134]. Okazuje się, że twarze dziewcząt są sztuczne jak krawiecki manekin. Ich
oczy „polśniewają emalią”, dzięki atropinie, niczym oczy lalek. Krawcowe wy
stawiają się niejako ojcu na pokaz, przeistaczając się tym samym w manekiny
wystawowe. Dzięki tej przemianie zrozumiały staje się tytuł opowiadania w licz
bie mnogiej – Manekiny.
W kobiecych postaciach Jakub dostrzega ponadto barwne papugi. Jednak
w perspektywie opowiadania Noc wielkiego sezonu ojcowskie ptaki okazują się
jedynie sztucznymi, wypchanymi tandetnym materiałem kukłami6. Ptaki, któ
re widzi ojciec w postaciach dwóch krawcowych, mają więc w sobie coś z tan
5
6
Wszystkie cytaty z opowiadań Brunona Schulza pochodzą z edycji: B. Schulz, Opowiadania. Wybór
esejów i listów, oprac. J. Jarzębski, Warszawa 2011; w nawiasach kwadratowych podaję numery stron.
Zob. J. Gondowicz, Powrót wielkich ptaków, „Schulz/Forum 1”, Gdańsk 2012.
81
82
[inicjacje schulzowskie ]
dety i marionetkowej sztuczności, nie są to żywe, gotowe do lotu stworzenia,
ale raczej ich nieporadne imitacje.
Ponadto ornitologiczne królestwo Jakuba może być tylko pięknym snem
z opowiadania Nawiedzenie, kiedy to ojciec zasypia wśród tapet w ptasie wzory.
Kobiece podobieństwo do ptaków jest więc w istocie podobieństwem pomalo
wanej twarzy do tandetnej okleiny. Kobieca twarz jest pokryta bibułką i pudrem,
czyli rodzajem tapety. Ojciec widzi zatem to samo, co syn. Obaj ubierają obraz
w inne metafory, ale prowadzące tak samo do obrazu kobietyhomunkulusa.
Krawcowe są jednak nie tylko manekinami z papieru i bibuły. Jakub dostrze
ga w nich emanacje Boga. Dziewczyny stają się boskimi pomnikami, idolami,
którym Ojciec oddaje cześć. Zachwycają one starego kupca do tego stopnia, że
postanawia poddać je swoim eksperymentom. Ich punkt kulminacyjny stano
wi stwierdzenie: „– Słowem – konkludował ojciec – chcemy stworzyć po raz
wtóry człowieka, na obraz i podobieństwo manekina” [138].
Jest to nie tylko konkluzja, jak sugeruje narrator, ale przede wszystkim akt
twórczy, zapowiedź stwarzania tu i teraz. Wydaje się, że demiurgiczny gest
Jakuba nie ma żadnych natychmiastowych skutków. Manekiny nie wyskakują
z szaf, kobiety nie biorą się do szycia kukieł, a Ojciec nie rozpoczyna rzeźbie
nia w wosku. Materia, wedle genialnego kupca tak płodna i skłonna do formo
wania, nie ulega żadnym przemianom.
Bo też nie taki jest cel Jakuba, chce on stwarzać „słowem”. Wypowiedź Jakuba
powinno się czytać bez wtrącenia narratora, który być może chce wprowadzić
czytelnika w błąd, osłabiając ostrze kacerskiej doktryny swego ojca. Tekst auten
tycznej, nieskażonej Wtórej Księgi Rodzaju powinien brzmieć: „słowem, chce
my stworzyć po raz wtóry człowieka, na obraz i podobieństwo manekina”.
Starotestamentowy Demiurg również stwarza słowem: „Na koniec powie
dział Bóg: Stwórzmy człowieka na wzór i podobieństwo nasze…” (Rdz 1, 26).
Bóg stwarza człowieka na własne podobieństwo. Ojciec tworzy „we własnej,
niższej sferze”. Idealny Boski wzór zastępuje wybrakowanym wzorem kukły.
Doskonałość zostaje wyparta przez tandetę. I takiego człowieka udaje mu się
niemal stworzyć.
Paulina i Polda, przysłuchujące się słowom charyzmatycznego kupca, prze
mieniają się w manekiny. Objawia się to oczywiście poprzez zmiany na twa
rzach. Ich oczy są oczami lalek, wyraz twarzy staje się nienaturalnie podłużny
i wyraża kukiełkową bezrozumność. Nawet wypieki dziewcząt są czymś sztucz
nym, „podmalowanym”, niczym oblicze igury woskowej – aż sam narrator przy
znaje, że ciężko ocenić, czy „należą do pierwszej, czy drugiej generacji stwo
rzeń” [138].
Lalkowatość krawcowych to cecha niemal wszystkich bohaterek Schulza.
W Ulicy Krokodyli dziewczęta przypominają papierowe rzeźby „przystające
w aroganckim kontrapoście” [169] oraz manekiny wystawowe bezwstydnie pre
zentujące swe ciała. W Sanatorium pod Klepsydrą Józef zwraca uwagę na me
Tymoteusz Skiba: Homunkulusy Brunona Schulza
chaniczny chód kobiet biegnący w precyzyjnie prostej linii, co według niego
świadczy o pewnym ukrytym mechanizmie wewnętrznym, który jest jak „na
kręcona sprężynka” [316].
Kobieta w tej perspektywie staje się lalką mężczyzny, przedmiotem, który
można wykorzystać. Jakub byłby więc przykładem mizogina, kochającego i nie
nawidzącego jednocześnie, który tworzy kobiety wedle własnych upodobań.
Taką feministyczną interpretację przyjmuje między innymi Grażyna Gajewska,
która bada cykl czterech opowiadań Schulza o manekinach: „manekin i dziew
częta oglądane przez Ojca okazują się niczym/nikim innym jak projekcją mę
skich fantazji seksualnych”7.
Kobiety u Schulza odgrywają jednak o wiele większą rolę i znacznie wykra
czają poza stereotyp pokrzywdzonej „kury domowej”, którą próbuje im nadać
Gajewska. Wbrew pozorom nie da się ich zamknąć w jednoznacznej formie
pstrokatych i umalowanych kukieł. W rzeczywistości igrają z Jakubem od sa
mego początku i tylko pozornie pozwalają sobą manipulować. Czyż ich auto
matyczny chód nie jest jedynie wabikiem, elementem kobiecej gry, w której pod
pozorem kobietlalek zwabia się nieświadomych mężczyzn w pułapkę „płcio
wego piekła”8? Kobieta u Schulza, lirtująca z formą manekina, okazuje się ko
bietąmodliszką, stworzoną do władzy nad mężczyznami. „Tajemnicze i skon
struowane według odmiennej zasady są dla niego [Schulza] przede wszystkim
kobiety”9 – pisze Jerzy Jarzębski.
Seksualność bohaterek Schulza często interpretuje się jako symbol ich
sztucznej i pałubicznej natury. Fizjologia to według Krzysztofa Miklaszewskiego
„pierwszy odcinek drogi ku formie manekina”10. Podobnie pisze Artur
Sandauer: „kobiety – bardziej cielesne i tożsame z sobą – są już z natury czymś
w rodzaju manekinów”11. Moim zdaniem ciało zbliża kobiety raczej w stronę
gargantuicznie płodnego świata roślin i zwierząt – ale nie przedmiotów.
Fizjonomia kobiet, w odróżnieniu od nieruchomych masek woskowych, nie
jest jednowymiarowa.
Twarze kobiet są tajemnicze. Na przykład panienki sklepowe z Ulicy Krokodyli
są szare i papierowe. Ich twarze jednak, niby zepsute, pełne są „ciemnego pig
mentu brunetek, o lśniącej tłustej czarności” [168].
G. Gajewska, Arcy-nie-ludzkie. Przez science iction do antropologii cyborgów, Poznań 2010, s. 266.
Tak opisywał swoją bohaterkę Witkacy w powieści Nienasycenie, zob. S.I. Witkiewicz, Nienasycenie,
oprac. J. Degler i L. Sokół, Warszawa 1992, s. 228. Porównanie to nie jest przypadkowe, gdyż postać
księżnej Iriny Wsiewołodowny to być może najdoskonalszy obraz kobiety-modliszki w literaturze.
Księżna ponadto, podobnie jak kobiety Schulzowskie, przybiera niekiedy postać homunkulusa –
na przykład „stanęła jak posąg wszechpotężnej bogini”.
9 J. Jarzębski, op. cit., s. 61.
10 K. Miklaszewski, Zatracenie się w Schulzu. Historia pewnej fascynacji, Warszawa 2009, s. 27.
11 A. Sandauer, Rzeczywistość zdegradowana (Rzecz o Brunonie Schulzu), [w:] B. Schulz, Sklepy cynamonowe. Sanatorium pod Klepsydrą, Kraków 1957, s. 22.
7
8
83
84
[inicjacje schulzowskie ]
Figury kobiet są zatem wewnętrznie rozdarte. W ich postaciach nie tylko
drzemie silny potencjał lalek i wyuzdanych manekinów sklepowych, ale jest też
coś groźnego i nieuchwytnego, co przeczy temu wizerunkowi. Kobiety są bli
skie naturze, będącej przeciwieństwem wszelkiej sztuczności, głównie dzięki
płodności, która chwilami jest „niemal samoródcza” [Sierpień, 118] – mężczy
zna staje się zbędny, a jego rola w przedłużeniu gatunku nieistotna. Mężczyzna
Schulza, symbolicznie wykastrowany przez kobietę, staje się eunuchem, impo
tentem niezdolnym do spłodzenia (stworzenia) potomka – tworzenie maneki
nów może być więc rodzajem sublimacji popędu seksualnego12 .
Bohaterowie Schulza, którzy nie znajdują swojej twórczej niszy, stają się
homunkulusami. Już w opowiadaniu Sierpień napotykamy zdominowaną
przez kobietę postać wuja Marka. Wuj okazuje się małym i zgarbionym czło
wieczkiem o „twarzy wyjałowionej z płci”, golemem, który poddał się cał
kowicie władzy ciotki Agaty. W jego szarych oczach dostrzegamy jedynie
daleki i niedostępny „żar ogrodu” – znak człowieczeństwa, które już dawno
minęło. Gesty sprzeciwu wuja są śmieszne i nieistotne, niczym ruchy popsu
tego automatu. Twarz mężczyzny jest bezbarwna i bezpłciowa, w odróżnie
niu od ciotki Agaty „o mięsie okrągłym i białym, cętkowanym rudą rdzą pie
gów” [118].
Podobny proces zachodzi u Szlomy z Genialnej epoki, którego twarz – na
widok rysunków Józefa i po wzmiance o Autentyku – „rozjaśnia się releksami
kolorów i świateł”. Pantofelki Adeli na wysokich obcasach szybko jednak odbierają
mu ten blask. Autentyk i rysunki stają się nieistotne. Szloma, dotykając kobie
cych butów, ulega jednocześnie przerażeniu i fascynacji (misterium tremendum
et fascinans) niczym podczas doświadczenia sacrum – choć jest to świętość fał
szywa i dehumanizująca.
W twórczości Schulza kobiety często są traktowane jak demoniczne boginie.
Fragmenty ich garderoby stają się obiektami kultu, a one same przypominają po
gańskie posągi. W tym sensie kobieta staje się homunkulusem, idealną rzeźbą,
obiektem samczej adoracji i bałwochwalstwa. Ta kobieca monumentalność jest
jednak maską, za którą kryje się płodne ciało wraz ze swoimi wszystkimi zdro
wymi mankamentami.
Perkate noski, pot i pryszcze, „przemycane z brawurą pod lagą tej ikcji!”
[Sanatorium…, 316], odbierają kobietom jakąkolwiek sztuczność. Ich okrutna
seksualność to przyjęta poza, groteskowoerotyczna burleska, której rekwizyta
mi są makijaż, sukienki, pończoszki i pantofelki. Dzięki tej grze kobiety nie mogą
być poddane procesowi drugiego stworzenia, ponieważ tkwi w nich twórczy po
tencjał – główny wyznacznik człowieczeństwa.
12 Tworzenie jest także rodzajem rozkoszy: „pragniemy dla siebie twórczości, pragniemy rozkoszy
twórczej” [136] – mówi w Traktacie o Manekinach Jakub.
Tymoteusz Skiba: Homunkulusy Brunona Schulza
Wystarczy małe przedstawienie, teatralne spojrzenie lub „niewinnie” wysta
wione nogi, aby zmienić spacerujących mężczyzn w korowód marionetek, jak
to się dzieje w Wiośnie. Partnerzy kobiet tracą więc swoje człowieczeństwo i sta
ją się bezwolnymi golemami. Wyrazem tych relacji są oczywiście twarze. Oblicza
kobiet są pełne jaskrawych i mocnych kolorów (ruda rdza piegów ciotki Agaty;
kwitnące rumieńce Łucji; policzki krawcowych z wypiekami; pełne ciemnego
pigmentu twarze sklepowych), natomiast twarze mężczyzn są twarzami mane
kinów – bezbarwnymi i wyjałowionymi (bezpłciowa twarz wuja Marka; zmęt
niała twarz kuzyna Emila; szare, pozbawione blasku oblicze Szlomy).
Problem homunkulusów w twórczości Schulza nie ogranicza się jedynie do
relacji damskomęskich. Opowiadania drohobyczanina ukazują całą galerię wy
kolejeńców zniszczonych przez życie, takich jak kuzyn Emil, mieszkańcy ulicy
Krokodyli, Pan Karol, efemeryczni staruszkowie z opowiadania Księga, wiejski
chłopak z Martwego sezonu, Dodo i wuj Hieronim, Edzio, bohater opowiadania
Emeryt, narrator Samotności czy służąca Genia.
Są to ludziemanekiny pozbawieni marzeń i celów, „tandetna odmiana czło
wieka” o unieruchomionej szarej twarzy. Mimo wszystko są też postacie, które
podejmują grę z formą homunkulusa, tworząc swoją antyburleskę, żonglując
maskami i kreując własne theatrum mundi.
Ojciec – „metaizyczna marionetka”
W Traktacie o manekinach Jakub ponosi demiurgiczną klęskę, a sytuacja ule
ga odwróceniu. Kobiety przemieniają się w boginie, a natchniony mówca –
w homunkulusa. Twarz Ojca zastyga niczym woskowa maska. Zmiana jest
tak nagła, że narrator zastanawia się: „A może wymieniono go na innego” [139]
– stary kupiec przybiera więc formę pacynki, którą można w każdej chwili
podmienić.
„Ojciec służy Schulzowi jako marionetka – pisze Victoria Nelson – której
ustami przemawia brzuchomówca”13. Ale czy rzeczywiście Jakub jest pacynką
pozbawioną własnej woli?
Naturalnie o każdej postaci literackiej można by powiedzieć, że jest kukiełką
w teatrze autora, ale nie w tym tkwi sens twórczości Schulza. Postać Ojca jest,
moim zdaniem, zaprzeczeniem igury manekina. Powodem tego są jego bezu
stanne przemiany, pozostające w ostrym kontraście do zastygłego życia igur
woskowych, oraz niezwykły potencjał twórczy.
Równie nietrafna wydaje się opinia Nelson o Adeli, którą określa ona jako
golema14. Golem oznacza najczęściej bezwolną, bierną postać bez duszy, zdol
13 V. Nelson, Sekretne życie lalek, przeł. A. Kowalcze-Pawlik, Kraków 2009, s. 80.
14 Zob. ibidem, s. 81.
85
86
[inicjacje schulzowskie ]
ną do wykonywania prymitywnych czynności nakazanych jej przez stwórcę15.
Adela jest przeciwieństwem golema – wolna, dynamiczna, zbuntowana i zdol
na do manipulowania charyzmatycznym pracodawcą.
W Traktacie Ojciec, przechytrzony przez Adelę, rusza się „jak automat” i pada
na kolana przed zwycięską służącą. To Jakub staje się golemem Adeli, a nie od
wrotnie. Służąca dzięki swoim kobiecym sztuczkom (wystawionym pantofel
kom), dosłownie bierze Ojca pod pantofel.
Jakub okazuje się jednak golemem chwilowym, gdyż następnego dnia podej
muje przerwany monolog. Przemiana w homunkulusa nie sięga istoty Ojca, który
bezustannie próbuje walczyć z narzucaną mu formą, chce tworzyć, miota się mię
dzy różnymi przedsięwzięciami i szalonymi eksperymentami – tak jak bohatero
wie Witkacego, ucieka w artystyczne szaleństwo. Wydaje się jednak, że te wszyst
kie alchemiczne czynności, heretyckie teorie, doświadczenia i przemiany to także
rodzaj życiowego teatru, sposób groteskowego kreowania własnej postaci, która
może przybrać formę zarówno Atlasa podtrzymującego irmament, jak i obrażo
nej muchy. Ten ojcowski teatr, łączący w sobie patos z bufonadą, to sposób na kre
owanie własnej rzeczywistości, w której można pozostać sobą. W oczach Józefa
jednak Jakub staje się postacią tragiczną, ponieważ ta „sprawa poezji”16, o którą
walczy, jest już przegrana – czyżby zatem nie było ucieczki od homunkulusa?
Przeistoczenie w manekina jest procesem tragicznym, jest gwałtem na
czyjejś osobowości i formie – mówi o tym sam Ojciec po doświadczeniach
z pierwszej części Traktatu, w której siłą narzucono mu zastygłą formę. Całko
wicie zmienia więc treść swego wykładu, uznając tworzenie manekinów za pro
ces okrutny i nieludzki. W konsekwencji w ostatniej części Traktatu następuje
najstraszliwszy opis sztucznych ludzi – straszliwie okaleczonych, pozbawionych
zupełnie ludzkiej formy, wprawionych w ściany, wygarbowanych i zamienio
nych w kiszkę hegarową.
Rozpoczynając tę makabryczną przemowę, Jakub ponownie przybiera po
stać sztucznego człowieka. Zaczyna przypominać drewnianą rzeźbę, a jego twarz
„staje się podobna do sęków i słojów starej deski, z której zheblowano wszyst
kie wspomnienia” [144].
Homunkulusowe formy okazują się typowe dla postaci ojca. W Nawiedzeniu
w wyniku połączenia z aparaturą badawczą staje się swoistym cyborgiem;
w Traktacie o manekinach przypomina zepsuty automat oraz starą drewnianą
rzeźbę bez wspomnień; w Karakonach przybiera formę wypchanego kondora
oraz indiańskiego totemu17; w opowiadaniu Mój ojciec wstępuje do strażaków
15 G. Scholem, Wyobrażenie golema w kontekście tellurycznym i magicznym, [w:] idem, Kabała i jej symbolika, przeł. R. Wojnakowski, Kraków 1996.
16 Poezja to Schulzowski symbol twórczości, która wyzwala z zastygłych pałubicznych form.
17 Totem w języku Indian oznacza święte zwierzę, ale może też przywodzić na myśl słup totemiczny,
który jest symbolem owego zwierzęcia. Zob. J. Jarzębski, przypis 121, [w:] B. Schulz, op. cit., s. 176.
Tymoteusz Skiba: Homunkulusy Brunona Schulza
przeistacza się w monumentalny rycerski pomnik, przypominający postać
Blaszanego Drwala z Czarnoksiężnika z krainy Oz Franka Bauma; w Martwym
sezonie staje się płaskorzeźbą, „ojcem płaskim, wrośniętym w fasadę” swego
domu [290]; w Sanatorium pod Klepsydrą prowadzi efemeryczną egzystencję
manekinazjawy, obdarzonego „żałosnym pozorem życia” [311], a w Ostatniej
ucieczce ojca przybiera formy zdehumanizowane, których najbardziej się oba
wiał. Staje się częścią własnego mieszkania, przenika do zwykłych przedmio
tów pozbawionych ludzkiej formy. Ponadto przemienia się w ekscentryczny ro
dzaj zwierzęcej mumii – w futro podbite tchórzami. Pierwiastek ludzki zostaje
w tych wcieleniach całkowicie zanegowany.
Jednocześnie Jakub przyjmuje zupełnie inne formy, pozbawione charakte
ru pałubicznego: ptak, „król banita”, karaluch, święty Jerzy; mucha, Atlas, Jezus
Chrystus, biblijny Jakub; starotestamentowy prorok, Lucyfer czy wielki
skorpion.
W świecie literackim Schulza trwa nieustanna wędrówka materii, która
zmienia jedynie kształt i formy. Homunkulus jest tego przeciwieństwem, jest
unieruchomioną materią, pozbawioną swoich naturalnych właściwości ciągłej
przemiany.
Stąd wynika ambiwalentna wartość Schulzowskiej marionetki. W opowia
daniu Ulica Krokodyli jest ona symbolem zniewolenia i teatralności świata.
Marionetka jednak oznacza również zdolność do korzystania z wielu życiowych
masek. Potwierdza to list Brunona Schulza do Anny Płockier, w którym autor
zachwyca się „metaizyczną marionetkowością” oraz „proteuszową naturą”
adresatki18.
Są to cechy charakterystyczne dla osób niezwykle bogatych wewnętrznie, któ
rym jedna rola, jeden zestaw gestów i uśmiechów nie wystarczają. To swoiste
zwielokrotnienie jaźni, zdolność do generowania nowych osobowości, jest prze
ciwieństwem igury manekina.
Zewnętrzne zmiany Jakuba to literacka metafora, można nią tłumaczyć „ka
nikularną półrzeczywistość” opowiadań oraz teatralną samokreację, pod którą
kryje się aktywność w sferze duchowej. Świadczą o tym słowa opisujące prze
mianę Ojca w muchę: „Był to raczej gest wewnętrzny, demonstracja gwałtowna
i rozpaczliwa” [Martwy…, 297]. Mucha, karakon, golem, ptak, wypchane futro
to dla Jakuba jedynie maski, którymi się posługuje. Ale są to maski metaizycz
ne, odbijające bogactwo wyobraźni (będącej niczym markownik), które umoż
liwiają wyrwanie się z zastygłej i dehumanizującej formy.
Homunkulus to także zastygłe słowo, które przestało znaczyć. Świat niemych
igur woskowych i zastygłych słów to świat Franciszka Józefa I z Wiosny – jed
noznaczny, niezmienny i ograniczony. „Rzeczywistość jest cieniem słowa”
18 Zob. B. Schulz, Księga listów, zebrał i przygotował do druku J. Ficowski, Gdańsk 2002, s. 194–195.
87
88
[inicjacje schulzowskie ]
[Mityzacja rzeczywistości, 397] – mówi Schulz. Dlatego kryzys w przestrzeni lek
syki powoduje katastrofę we wszystkich sferach działalności człowieka. „Przeszedł
świat przez wiele sit o ciasnych okach, w których zostawiał stopniowo swą kon
systencję. Freudyzm i psychoanaliza, teoria względności i mikroizyka, kwanty
i geometria nieeuklidysowa” [Wędrówki sceptyka, 428]. Dziedziny, o których
pisze Schulz, radykalnie ujednoznaczniają świat, są wyzbyte mitotwórczej siły
słowa, nie ma w nich miejsca na trzynasty miesiąc, przemianę w karakona czy
wizję sklepów cynamonowych. „Nauka – pisze o twórczości Schulza Jarzębski
– wbrew spodziewaniu burzy przytulność świata, wiedzie materię i wartości do
eksplozji i destrukcji”19.
Język naukowy to język pałubiczny – jednoznaczny, ale jednocześnie pozba
wiony sensu. Prymat takiego języka sprawia, że świat ulega destrukcji, staje się
„fauną śluzowatą i bezforemną” [Wędrówki…, 428]. Dawne Słowa są porozrzu
canymi elementami homunkulusów, rzeźb, które wmurowujemy w nasz język
komunikacyjny i zapominamy o ich mitycznym znaczeniu.
Wobec słów – jak pisał Schulz w Mityzacji rzeczywistości – jesteśmy „jak bar
barzyńcy” – nadajemy im jeden sens, niczym jeden wyraz twarzy nadawany
gwałtem materii, w wyniku czego, zdaje się mówić Schulz, grozi nam przemia
na w niemego homunkulusa.
W oczach drohobyczanina kultura europejska zaczęła przypominać cmen
tarzysko manekinów: „Tu głowa odłamana patrzy z ukosa, tam noga wygrze
buje się, gramoli i kuśtyka samotnie przez śmietnisko. Jeszcze jest w tych rudy
mentach słaby luid życia, jeszcze zbliżone do siebie łączą się i ożywiają”
[Wędrówki…, 427–428].
Dlatego jedyną metodą jest zbliżanie do siebie tych elementów, tak aby
przywrócić dawnym mitom życie. Tę metodę stosuje sam Schulz, łącząc słowa
w opowiadania, a także jego bohaterowie: Jakub poprzez swój alchemiczny te
atr (stwarzanie manekinów „słowem”, eksperymenty nad materią i własne prze
miany) oraz Józef poprzez wybudzanie igur woskowych i mitotwórczy opis
otaczającego świata. Twórczość to tworzenie samego siebie. Kreacja wzbogaca
samego twórcę, wyzwala w nim „metaizyczną marionetkowość”, która pozwa
la wyrwać się z jednowymiarowej formy pałuby i powołać do życia alternatyw
ne osobowości.
Homunkulus ma jedną twarz, zastygłą w bezruchu. Człowiek, według
Schulza, powinien mieć ich nieskończenie wiele. To bogactwo ról zapewnia ak
tywność twórcza, która choć często ociera się o herezję i występek, to jednak
w literackim Drohobyczu pozostaje jedyną wartością ożywiającą zastygłą
materię.
19 J. Jarzębski, Wstęp…, s. 78.
[horyzont życia]
Bohdan Łazorak: Wpływowy brat
Izydor (Baruch, Izrael) Schulz
Badacze pedagogicznej i artystycznej kariery Brunona Schulza winni poznać
czynniki, jakie wpłynęły na podjęcie przez niego pracy w drohobyckim Gimnazjum
Męskim im. Króla Władysława Jagiełły. W tym kontekście wypada wspomnieć
o jego starszym o jedenaście lat bracie Izydorze, którego sukcesy i wpływowa po
zycja wywarły, jak się wydaje, największy wpływ na karierę młodszego brata.
Przedkładany czytelnikowi rekonesans ma na celu udostępnienie nowych, lub
przynajmniej mało znanych informacji dotyczących życia i działalności Izydora
Schulza, którego los nie tylko wiąże się ściśle z osiągnięciami i niepowodzenia
mi Brunona, lecz także z polityczną przeszłością i przemysłem natowym
Drohobycza, Lwowa, Krakowa i Warszawy. Jak się okazuje, biograia Izydora
Schulza osadzona jest w tych kontekstach głębiej, niż dotychczas sądzono. Jego
zawodowe sukcesy stały się swoistą wizytówką, przydatną do budowania statusu
rodziny Schulzów w prowincjonalnym Drohobyczu i poza granicami miasta, co
oczywiście w pierwszym rzędzie posłużyło za wzorcowy przykład dla Brunona.
■
Sytuacja inansowa rodziny Schulzów, szczególnie w latach 1911–1935, zależa
ła przede wszystkim od starszego brata Brunona – Izydora. W opracowaniach
historycznych często wspomina się o comiesięcznym wspomaganiu przez nie
go drohobyckich krewnych sumą 500 złotych1. Jak dotąd jednak o karierze
1
J. Ficowski, Regiony wielkiej herezji i okolice. Bruno Schulz i jego mitologia, Sejny 2002, s. 132.
90
[horyzont życia]
Izydora oraz o jego życiu i działalności, której skutkiem był określony status
w środowisku drohobyckim, a także we Lwowie, Krakowie i Warszawie, nic bliż
szego nie było wiadomo.
Izydor Schulz urodził się w Drohobyczu 4 września 1881 roku2 . Z początku
uczył się w drohobyckim CesarskoKrólewskim Gimnazjum im. Cesarza
Franciszka Józefa I, które ukończył w lipcu roku 1900, kiedy to z powodzeniem
złożył egzamin końcowy w obecności prezesa cesarskokrólewskiej Krajowej
Rady Szkolnej, doktora Michała Bobrzyńskiego3. Warto zaznaczyć, że w doku
mentach gimnazjalnych nazwisko Schulz pojawiło się po raz pierwszy w roku
1897, przy czym uczeń o tym nazwisku wymieniony jest na liście swojej klasy
nie pod imieniem Izrael, ale Baruch, podczas gdy w okresie 1897–1900 wystę
puje już jako Izrael4. Przez długi czas starszy brat Brunona posługiwał się oby
dwoma imionami5, a na chrzcie (po roku 1905) otrzymał imię Izydor. Ponadto
w domu często nazywano go imieniem w języku ladino – Lulu6. Jerzy Ficowski
nie przywiązuje wagi do chrztu, wskazując jedynie na fakt, że od ukończenia
gimnazjum do końca życia dawny Izrael pozostał Izydorem7. Z drugiej strony
brak na liście uczniów jego klasy nazwiska Schulz w okresie 1893–1896 świad
czy o tym, że do cesarskokrólewskiego gimnazjum Baruch (Izrael, Izydor) zo
stał przeniesiony z innej szkoły, jakkolwiek przypuszczenie to wymaga dalszych
ustaleń. Natomiast z pewnością wiadomo, że w latach 1897–1900 w jednej kla
sie z Izydorem Schulzem uczyli się między innymi Julian Biliński, Aleksander
Kuczera, Włodzimierz Lewiński, Onufry Wolański, Jakub Rozenfeld, Majer
Schrayer, Hersz Sternbach i Tadeusz Tomaszewski8.
Następnie Izydor Schulz wstąpił na Politechnikę Lwowską (wówczas Szkoła
Politechniczna we Lwowie), gdzie studiował na Wydziale Budowy Dróg i Mostów,
uzyskując w roku 1905 dyplom inżyniera9. Słuchał tam wykładów znanych
w Cesarstwie AustroWęgierskim profesorów, między innymi rektora Tadeusza
Fiedlera, Maksymiliana hulie (statyka budowlana, budowa mostów, wybrane
konteksty budownictwa mostowego), Jana Boguckiego (wstęp do nauk inżynie
ryjnych, rysunek techniczny), Karola Skibińskiego (budowa dróg), Gustawa
2
3
4
5
6
7
8
9
Österreichisches Biographisches Lexikon 1815–1950, B. XI: Scho-Schw, Schoblik, Friedrich, [Schwarz]
Ludwig Franz, Wien 1999, s. 346; Z żałobnej karty. B.P. Inż. Izydor Schulz, „Gazeta Handlowa Codzienna”, Warszawa 1935, 19, s. 2.
Sprawozdanie dyrekcji c.k. gimnazjum im. Franciszka Józefa w Drohobyczu za rok szkolny 1900, Drohobycz 1900, s. 80.
Sprawozdanie dyrekcji c.k. gimnazjum im. Franciszka Józefa w Drohobyczu za rok szkolny 1897, Drohobycz 1897, s. 101; 1898, s. 82; 1900, s. 80.
Österreichisches Biographisches Lexikon 1815–1950, s. 346.
J. Ficowski, op. cit., s. 130.
Ibidem, s. 130.
Sprawozdanie dyrekcji c.k. gimnazjum im. Franciszka Józefa w Drohobyczu za rok szkolny 1897, Drohobycz 1897, s. 101; 1898, s. 82; 1900, s. 80.
Z żałobnej karty, op. cit., s. 2.
Izydor Schulz na Kaiser Promenade w Bad
Gastein, 1932. Archiwum rodzinne Marka
Podstolskiego
92
[horyzont życia]
Bisanza (budownictwo), Jana Lewińskiego (wstęp do budownictwa, budownic
two użytkowe, budowa linii kolejowych), Edgara Kovatsa (architektura, studium
form architektonicznych, kompozycje architektoniczne), Teodora Talowskiego
(architektura starochrześcijańska i średniowieczna, rysunek odręczny, rysunek
ornamentalny), Michała Kowalczuka (historia architektury) i Antoniego Popiela
(modelowanie)10.
W roku 1909 Izydor Schulz ożenił się z Reginą (Giną) Liebesmann, córką ar
chitekta ze Stanisławowa11. Z ich związku urodziło się troje dzieci: 6 czerwca
1910 roku we Lwowie (lub być może w Stanisławowie12) – Wilhelm, 5 maja 1914
roku w Drohobyczu – Elle, a 2 grudnia 1915 roku w Wiedniu – Jakub, który
otrzymał imię po dziadku13. Jerzemu Ficowskiemu udało się ustalić kilka fak
tów z życia mało znanego nieślubnego syna Izydora Schulza, Aleksa, drohoby
czanina, a następnie obywatela USA. Zachował on swój akt urodzenia
z Drohobycza, zgodnie z którym otrzymał nazwisko po matce14.
W latach 1909–1914 Izydor Schulz pracował jako inżynier miejski w droho
byckim magistracie, pod kierownictwem znanego architekta i głównego inżyniera
miasta Franciszka Jelonka, pełniąc jednocześnie funkcję zastępcy głównego ar
chitekta15. Warto zaznaczyć, że okres 1909–1914 był czasem kształtowania się
politycznej i inansowej ekipy burmistrza Rajmunda Jarosza, do której należał
także Schulz. Jak wiadomo, po „krwawych wyborach” do parlamentu austriac
kiego w roku 1911, zmanipulowanych w Drohobyczu przez magnata natowego
Jakuba Feiersteina, stojącego na czele „wilczej kliki”, która przeforsowała kandy
daturę Natana Lebensteina16, bardziej liberalna ekipa Jarosza uzyskała znaczne
poparcie w mieście i w całym powiecie. Podkreślmy, że okres 1900–1914 był dla
Drohobycza szczególny. Podobnie jak w prowincjonalnych miasteczkach
Kalifornii, którym nagle przydarzył się boom natowy, a w związku z nim nie
oczekiwane bogactwo, w mieście pojawiły się nowe, nieproduktywne warstwy
społeczne: obok adwokatów, inżynierów czy bankierów zaczęły egzystować roz
maite indywidua podatne na korupcję, gangi czy „lipni akcjonariusze”, którzy
często poprzez rozboje i zabójstwa osób niepożądanych zdobywali sobie auto
rytet wśród mieszkańców, w tym zwłaszcza zubożałych syjonistów. Walka z tymi
grupami była jednym z najważniejszych zadań magistratu. Analiza setek nume
Program C.K. Szkoły Politechnicznej we Lwowie na rok naukowy 1902/1903, Lwów 1902, s. 19–32.
J. Ficowski, op. cit., s. 130.
Ibidem, s. 130.
A. Kaszuba-Dębska, Henrietta Schulz, Projekt Stöckelschuhe. http://www.projektszpilki.pl/biograie.
php?i=6&lang=de; J. Ficowski, op. cit., s. 130.
14 J. Ficowski, op. cit., s. 381.
15 Szematyzm Królestwa Galicji i Lodomerii z Wielkim Księstwem Krakowskiеm na rok 1909, Lwów 1909,
s. 430.
16 B. Łazorak, T. Łazorak, Бургомістр міста Дрогобича Ян Нєвядомський, „Старожитності Дрогобиччини”, Drohobycz 2010, nr 3–4, s. 33.
10
11
12
13
Bohdan Łazorak: Wpływowy brat Izydor (Baruch, Izrael) Schulz
rów drohobyckich gazet z tego okresu pozwala na wniosek, że w latach 1910–1920
maia kontrolowała w mieście znaczą część policji.
Udział Izydora Schulza w walce o podział stref wpływu po stronie Polaka
Jarosza był jednym z czynników przesądzających o ostatecznym zerwaniu przez
rodzinę Schulzów związków z konserwatywną gminą żydowską Drohobycza,
która w zasadzie popierała Feiersteina.
Jak już wspomniałem, w roku 1911 Izydor Schulz pracował w magistracie,
na którego czele stał wówczas burmistrz Rajmund Jarosz; jego zastępcą był
Władysław Janiszewski, pozostali pracownicy zaś to asesorzy – Karol Arwaj, Jan
Jachno, Andrzej Łobos, Markus Sternbach, sekretarz – Mikołaj Kiedacz (doktor
praw), komisarz Rady – Adolf Niemcow, urzędnicy – Iwan Lalka, Jan Marian
Gintner, Stefan Kusznir, Julian Wójtowicz, Tomasz Wojek, kasjer – Mikołaj
Kuliczko, kasjer ds. płynności inansowej – Leon Schumann, kontroler kasy –
Wincenty Felner, inżynierowie miejscy – Franciszek Jelonek, Izydor Schulz, asy
stent budowniczego – Jakub Stroczyński, dyrektor gazowni – Iwan Laurynow,
inspektor gazownictwa – Eliasz Schepf, asystent inżyniera – Jakub Stroczyński,
prawny pełnomocnik magistratu – Jakub Fell (doktor praw), inspektorzy policji
– wakaty, lekarze miejscy – Emil Tegermann (doktor medycyny), Oskar Hofner
(doktor medycyny)17.
Mimo że później skład pracowników magistratu zmieniał się dość szybko,
do roku 1914 włącznie Schulz swojej posady nie stracił. Jego wyjątkowa po
zycja w magistracie Jarosza oraz poważne projekty, jakie przed I wojną świa
tową starała się realizować młoda ekipa burmistrza, bezsprzecznie wpłynęły
na autorytet inżyniera. W okresie zatrudnienia w magistracie mieszkał on ra
zem z rodzicami i bratem Brunonem przy ulicy Świętego Bartłomieja 1/618.
Dzięki swemu wysokiemu uposażeniu już w roku 1912 zdołał podciągnąć do
budynku linię telefoniczną, a zatem do rodziny Schulzów można się było do
dzwonić z dowolnego punktu na kuli ziemskiej, wybierając numer 196 pod
wymienionym już adresem pana inżyniera19. Trzeba przy tym pamiętać, że
w tamtym czasie nie każdego stać było na zainstalowanie i opłacenie telefo
nu. W roku 1912 z usług telefonicznych korzystało w Drohobyczu 260 rodzin
i irm20.
Istnieją podstawy, by sądzić, że Izydor Schulz był żarliwym wielbicielem
X muzy – kina, poniósł bowiem spore koszty, aby w ślad za Krakowem i War
szawą również w Drohobyczu można było oglądać ilmy. W 1912 roku otwo
17 B. Łazorak, Ł. Tymoszenko, Yрядницька еліта Дрогобича періоду Австрійського панування
(1772–1918 рр.), „Дрогобицький краєзнавчий збірник”, z. XIV–XV, Drohobycz 2011, s. 580–582.
18 Spis Abonentów c.k. sieci telefonicznych w Galicyi. Wydanie ogólne na rok 1912, Lwów 1912, s. 193.
19 Ibidem, s. 193.
20 Ibidem, s. 188–196.
93
94
[horyzont życia]
rzył w mieście kino Urania21, w którym wyświetlano ilmy, używając projek
tora na korbkę22 .
W czasie boomu natowego Izydor Schulz razem z inżynierem Ewiglem
kierował budową ziemnych zbiorników na natę23, w których można ją było
przechowywać przed dalszym transportem i sprzedażą24. Rozmiar zbiorników
podyktowany był kryzysem natowym w roku 1905. Udział w tym projekcie przy
niósł Schulzowi uznanie w kręgach związanych z przemysłem natowym, gdyż
podobnych zbiorników było wówczas w Europie bardzo niewiele. Pierwsze zbior
niki ziemne zbudowano jeszcze w roku 190625, a ich eksploatację rozpoczęto we
wrześniu i listopadzie roku następnego26. GalicyjskoKarpackie Towarzystwo
Akcyjne z Borysławia zamówiło dwa ziemne zbiorniki o pojemności 1180 cy
stern, syndykat borysławski – osobny zbiornik o pojemności 900 cystern, bory
sławska irma Perkins i MacIntoshPerkins – trzy zbiorniki o pojemności 450
cystern, a dla Tustanowicz zamówiono jeden zbiornik o pojemności 313 cy
stern27. Zbiorniki te Izydor Schulz zbudował zgodnie z paragrafem 42 kodeksu
natowego z roku 190828. Prace inżynieryjne zostały w zasadzie ukończone
w roku 1909, kiedy borysławskoschodnicki obszar roponośny przerabiał tyle
ropy, że przedsiębiorstwa natowe nie nadążały z jej transportem. W rejonie mię
dzy wsiami Modrycze i Tustanowice, na południowy wschód od góry Teptiuż,
znajdowało się ponadto blisko 40 zbiorników kotłowych.
W marcu 1909 roku wychodzący we Lwowie „Przegląd Techniczny” opubli
kował artykuł byłego nauczyciela Izydora Schulza, docenta Politechniki Lwowskiej
inżyniera Adama Łukaszewskiego, który zawierał dokładne informacje na temat
budowy szczególnie trudnych konstrukcyjnie zbiorników ziemnych oraz proble
mów związanych z ich drążeniem29. Koncepcja Łukaszewskiego stanowiła pod
stawę robót, nad jakimi Schulz sprawował nadzór. Z artykułu dowiadujemy się,
że zbiorniki ziemne układały się w kilka skupisk położonych nieopodal Polminu,
w pobliżu dzisiejszej ulicy Zarzecznej, oraz między wsiami Tustanowice i Modrycze.
21 A. Kaszuba-Dębska, Elisabeth Bergner.
22 J. Ficowski, op. cit., s. 130.
23 Pierwsze zbiorniki ziemne w Zagłębiu Borysławsko-Schodnickim budowały irmy Bielskiego, Łukaszewski i Spółka, a także znani w branży naftowej przemysłowcy Zygmunt Lewakowski i Wacław
Wołyński. Zob. Zbiorniki ziemne na ropę i ich budowa. Odczyt wygłoszony przez inż. Adama Łukaszewskiego, docenta Politechniki, dnia 11 listopada 1908 w Tow. Politechnicznym we Lwowie, „Czasopismo Techniczne. Organ Towarzystwa Politechnicznego we Lwowie”, Lwów 1909, nr 5, s. 54.
24 Z żałobnej karty. B.P. Inż. Izydor Schulz, s. 2.
25 Z. Kamiński, Przemysł górniczo-hutniczy w Galicyi w r. 1906. Nafta i wosk ziemny (Ciąg dalszy do
s. 104 w nr 8 r.b.), „Przegląd techniczny. Tygodnik Poświęcony Sprawom Techniki i Przemysłu”,
Warszawa 1908, nr 11, s. 143.
26 Zbiorniki ziemne na ropę i ich budowa, s. 55.
27 Z. Kamiński, Przemysł górniczo-hutniczy w Galicyi w r. 1906. Nafta i wosk ziemny, s. 143.
28 M. Rozenberg, Kodeks naftowy, t. 1, Kraków 1908, s. 199–205.
29 Zbiorniki ziemne na ropę i ich budowa, s. 53–55.
Bohdan Łazorak: Wpływowy brat Izydor (Baruch, Izrael) Schulz
Raineria nafty „Galicja” w Drohobyczu, lata
dwudzieste XX wieku
95
96
[horyzont życia]
Największym z nich było skupisko modryckotustanowickie, znajdujące się pod
kontrolą Krajowego Zarządu Natowego, zbudowane przez grupę inżynierów, do
której należał Schulz. Skupisko to składało się z trzydziestu wykopów o pojemno
ści tysiąca cystern każdy30. Ropę ze zbiorników transportowano specjalnymi ru
rociągami do stacji kolejowej w Borysławiu, skąd traiała na rynek31.
W roku 1910 opublikowano wiele informacji dotyczących tych praktycz
nych i imponujących konstrukcji. Metalowe zbiorniki na ropę były bardzo dro
gie, gdyż produkowały je zazwyczaj irmy francuskie, ponadto prace ziemne
wykonywali robotnicy najemni, co znacznie podnosiło koszty32 . Poza tym ich
budowa pochłaniała dużo czasu33, ponieważ czasem trzeba było czekać na za
mówioną blachę aż sześć miesięcy34. Ropę transportowano z szybów natowych
specjalnymi metalowymi rurami, ciągnącymi się od tustanowickich pól bezpo
średnio do zbiorników ziemnych, a każdy z nich wyposażony był w niezależną
pompę parową35, w której ciśnienie dochodziło niekiedy do siedemdziesięciu
atmosfer36. Specjalne opracowanie na temat konstrukcji i metod budowy zbior
ników ziemnych zostało opublikowane w łamach lwowskiego czasopisma
„Nata” w roku 190837.
„Doły”, jak często nazywano wykopy na zbiorniki, osiągały głębokość od
trzech do czterech metrów. Ich dno i ściany wykładano deskami i gliną, a z góry
nakładano na nie przykrycia wzmocnione drewnianymi krzyżakami38. Koszt
budowy zbiorników ziemnych wahał się w granicach od trzydziestu do trzydzie
stu pięciu procent ceny zbiorników metalowych. Grupa inżynierów, do której
należał Izydor Schulz, stosunkowo szybko zbudowała blisko trzydzieści takich
pojemników na ropę39. Z daleka zbiorniki, przysypane ziemią, na której zasia
no trawę, wyglądały – i do dziś wyglądają – jak zielone pagórki. Każdy z nich,
wypełniony ropą, był wart przeciętnie 120 tysięcy koron40. W porównaniu ze
zbiornikami blaszanymi przechowywana w nich ropa zbytnio się nie nagrzewa
ła, a ponadto przechowywana w warunkach znacznie większego bezpieczeństwa,
nie traciła właściwości chemicznych41. Dzięki temu można też było zaoszczę
30 Ibidem, s. 54.
31 Ibidem.
32 L. Biegańska, Nafta і wosk ziemny w Galicyi, Ziemia. „Tygodnik Krajoznawczy, Ilustrowany”, Warszawa 1910, nr 44, s. 698.
33 Ibidem, s. 698.
34 Zbiorniki ziemne na ropę i ich budowa, s. 54.
35 L. Biegańska, op. cit., s. 698.
36 Zbiorniki ziemne na ropę i ich budowa, s. 54.
37 M. Gruszkiewicz, O zbiornikach ziemnych, „Nafta”, Lwów 1908, z. 21; O ziemnych zbiornikach na ropę,
„Nafta”, z. 10.
38 L. Biegańska, op. cit., s. 698.
39 Ibidem, s. 689.
40 Zbiorniki ziemne na ropę i ich budowa, s. 55.
41 L. Biegańska, op. cit., s. 698.
Bohdan Łazorak: Wpływowy brat Izydor (Baruch, Izrael) Schulz
dzić na wydatkach na instalacje odgromowe, przez których brak często wybu
chały zbiorniki metalowe, a metalowe konstrukcje szybów (dachy, wyposażenie)
ulegały zniszczeniu42 .
W roku 1910, informując o piątym Zjeździe Przemysłowców we Lwowie,
wydawany w Warszawie „Przegląd Techniczny” opublikował wiadomość o wy
cieczce delegatów w liczbie 120 osób do borysławskiego zagłębia natowego
i Drohobycza43. Podczas pobytu w Borysławiu przewieziono ich kilkudziesię
cioma powozami do Modryczy, aby zaprezentować nowo wybudowane zbiorni
ki ziemne. Pod wrażeniem tego, co zobaczyli, delegaci doszli do interesującego
wniosku: „Dlaczego tyle polskich rąk i tyle energii pracuje i działa w zagłębiu
galicyjskim, w którym tak mało jest naszego kapitału?”44
Stopniowo Izydor Schulz włączał się także do innych przedsięwzięć przemy
słowych. Jeszcze w roku 1912 powierzono mu budowę pierwszego rurociągu do
transportu gazu z Borysławia do tak zwanej „Odbenzyniarni”, która znajdowa
ła się nieopodal zakładów Polmin w Drohobyczu45. Zbudowano je również za
rządów Rajmunda Jarosza, przy współudziale Schulza w roku 191046.
W roku 1913 Izydor Schulz energicznie zajął się porządkowaniem Drohobycza,
który nadal wymagał gruntownych remontów, ponieważ plan zagospodarowa
nia, kanalizacja oraz budynki mieszkalne były w znacznej części przeżytkami
epoki Franciszka Józefa. Swego czasu domagali się tego również poprzedni bur
mistrzowie miasta: Ukrainiec Ksenofont Ochrymowycz i Polak Jan Niewiadom
ski47. W dniu 16 sierpnia 1913 roku niezależna gazeta „Drohobycki Tydzień”
opublikowała cenną informację o działaniach inżyniera Schulza48. Pod koniec
lata pan inżynier zakończył mianowicie budowę położonej na rynku, między
sklepem pana Muszyńskiego a księgarnią Hertzmana, sadzawki wypoczynko
wej49. Powiadomiono także, że kupiec rybny pan Ginter planuje wpuszczenie
do sadzawki ryb, których obecność sprawiałaby dodatkową przyjemność space
rującym obywatelom miasta, wrażliwym na „ładne widoki”50. Przy okazji dzien
nikarz żartował, że nowo zbudowany obiekt służący kulturze stanie się niewąt
42 Ibidem, s. 698–699.
43 Przegląd wystaw, konkursów, kongresów i zjazdów. V-ty zjazd techników polskich we Lwowie, „Przegląd Techniczny. Tygodnik Poświęcony Sprawom Techniki i Przemysłu”, Warszawa 1910, nr 43,
s. 527.
44 Ibidem, s. 527.
45 Z żałobnej karty. B.P. Inż. Izydor Schulz, s. 2.
46 Przegląd wystaw, konkursów, kongresów i zjazdów. V-ty zjazd techników polskich we Lwowie, s. 527.
47 Na temat remontu kanalizacji i miejskich wodociągów w czasie urzędowania tych burmistrzów zob. np. B. Łazorak, T. Łazorak, Австріська система каналізацій в Дрогобичі (1880–
–1900), „Альтернативи: інформаційно-культурологічний журнал”, Дрогобич 2011, nr 4–5,
s. 66–71.
48 Pan inżynier Schulz. Personalia, „Tygodnik Drohobycki” 1913, nr 33, s. 2.
49 Ibidem.
50 Ibidem.
97
98
[horyzont życia]
pliwie miejscem „szabasu” dla biednych Żydów, którzy zechcą się połakomić na
darmową „ginterowską rybę”51.
Wiadomo również, że w tym samym czasie Izydor Schulz pracował przy bu
dowie nowego wodociągu miejskiego, której przebieg osobiście kontrolował bur
mistrz Jarosz. Burmistrzowi zależało na wykorzystaniu najnowszych zdobyczy
techniki, o czym poinformował w specjalnym wywiadzie udzielonym przodu
jącej gazecie „Nowy Wiek”52 .
6 września 1913 roku działalność zarządu pod kierownictwem Jarosza, w tym
także praca Schulza, spotkała się z atakiem miejscowej prasy bulwarowej53.
Przede wszystkim społeczność miasta wyraziła niezadowolenie z powodu roz
budowanej przez burmistrza biurokracji. Co więcej, Jarosz, miejscowy przywód
ca Narodowej Demokracji, protegował na konkretne posady wyłącznie swoich
popleczników54. Na przykład publiczną tajemnicą stała się rola, jaką odgrywał
sekretny wykonawca jego woli, niejaki pan Pobiedziński, zamieszany w afery
handlowe we wsi Lisznia. Pobiedziński często potajemnie zbierał informacje
związane z inansową działalnością różnych organizacji, czym zasłużył sobie na
miano „tajnego policjanta” miasta. Uważano, że młody aferzysta znalazł się w śro
dowisku Drohobycza dzięki protekcji biskupa przemyskiego, który zwrócił się
ze stosowną prośbą do drohobyckiego kanonika Szałajki, a ten z kolei poprzez
kontakty partyjne wpłynął na Jarosza55. Jako członek Rady Powiatowej, Jarosz
doprowadził także do zwolnienia z posady głównego inżyniera powiatowego
Leona Reutta56. Na miejsce Reutta przyjęto młodego pana Krobickiego, uprzed
nio zatrudnionego w biurze technicznym57.
Bez względu na rosnącą biurokrację dziennikarze uznali, że ta ostatnia zmiana
może pozytywnie wpłynąć na rozwiązywanie problemów miasta, gdyż stan oko
licznych dróg był opłakany: dziury, wyboje i ślady wylewających strumieni znaleźć
można było nawet na głównych drogach powiatu. Ponadto większość mostów była
dziurawa, a niektóre z nich groziły zawaleniem, za co zwolniony inżynier Reutt
miał ponieść odpowiedzialność z aresztem włącznie58. „Tygodnik Drohobycki” do
nosił, że sąd wymierzył karę nawet młodszemu inżynierowi Izydorowi Schulzowi,
choć ten w istocie był niewinny i nie mógł odpowiadać za błędy kolegi59.
Ibidem.
Burmistrz Rajmund Jarosz. Personalia, „Tygodnik Drohobycki” 1913, nr 33, s. 2.
Protekcyja, „Tygodnik Drohobycki” 1913, nr 36, s. 2.
Ibidem.
Ibidem, s. 1–2.
Był on jednym z inżynierów, którzy opracowali system wodociągowy Drohobycz–Uryż w roku
1930. Zob. Wodociągi Drohobycza – wstęp, „Biuletyn Stowarzenia Przyjaciół Ziemi Drohobyckiej”,
Wrocław–Kraków 2012, nr 11, s. 58.
57 Protekcyja, s. 1–2.
58 Ibidem.
59 Ibidem.
51
52
53
54
55
56
Bohdan Łazorak: Wpływowy brat Izydor (Baruch, Izrael) Schulz
Warto zwrócić uwagę na fakt, że kadry zarządu pod kierownictwem Jarosza
tworzyły się pod dyktando Narodowej Demokracji, której statut wymagał od
członków wyznania rzymskokatolickiego. Opcja polityczna Jarosza, jak również
jego ścisłe związki z kapitułą przemyską prawdopodobnie wpłynęły na decyzję
Barucha (Izraela) Schulza, członka grupy burmistrza, o zmianie wyznania jesz
cze przed wybuchem I wojny światowej.
Po wybuchu wojny Izydor Schulz wraz z rodziną przeniósł się do Wiednia,
gdzie mieszkał przez cztery lata60. Po narodzinach syna Jakuba61 wstąpił do
armii austriackiej, którą opuścił w randze porucznika rezerwy służby tech
nicznej62 . Po zakończeniu działań wojennych Schulz zajął się wyłącznie dzia
łalnością w branży natowej i objął funkcję głównego przedstawiciela interesów
irmy Wiśniewski i Spółka w Drohobyczu, która następnie pod jego kierownic
twem przekształciła się w Spółkę Akcyjną „Nata”, z siedzibą najpierw w Krakowie,
a później w Warszawie63. Nie zmieniając głównego obszaru swej aktywności,
w roku 1919 otworzył także w Krakowie przy ulicy Długiej 2864 irmę kinema
tograiczną Urania, która nosiła taką samą nazwę, jak kino w Drohobyczu.
W roku 1921 inżynier Schulz objął posadę dyrektora przedstawicielstwa
Spółki Akcyjnej Galicja w Warszawie, jednego z najważniejszych przedsiębiorstw
w przemyśle natowym65. W tym samym czasie otworzył również w stolicy dwa
kina: Corso przy ulicy Wierzbowej i Nirwana przy placu Trzech Krzyży66, a po
nadto stał się właścicielem założycielskiego pakietu akcji agencji kinematogra
icznej Corso, która często reklamowała się na festiwalu ilmowym w Paryżu67.
Anna KaszubaDębska przypuszcza, że Izydor Schulz utrzymywał bliskie kon
takty z pochodzącą z Drohobycza światowej sławy aktorką Elisabeth Bergner68,
jakkolwiek nie potwierdzają tego dotychczasowe badania drohobyckiego histo
ryka kina Andrija Burego69. Wiadomo także, że prowadzenie kin w Warszawie,
które Schulz powierzył bratu żony, przez niedbalstwo tego ostatniego skończy
ło się niepowodzeniem70. W tym kontekście widoczny staje się wpływ kinema
tograicznych zainteresowań Izydora na twórczość Brunona, który od wczesne
go dzieciństwa bardzo lubił odwiedzać kino brata w Drohobyczu, gdzie najpierw
J. Ficowski, op. cit., s. 130.
A. Kaszuba-Dębska, Henrietta Schulz.
Z żałobnej karty. B.P. Inż. Izydor Schulz, s. 2.
Ibidem.
A. Kaszuba-Dębska, Elisabeth Bergner.
Z żałobnej karty. B.P. Inż. Izydor Schulz, s. 2.
A. Kaszuba-Dębska, Elisabeth Bergner.
Ibidem.
Ibidem.
A. Buryj, Елізабет – яку обожнювали і кляли, „Альтернативи: інформаційно-культурологічний
журнал” 2011, nr 4–5, s. 15–26.
70 J. Ficowski, op. cit., s. 131.
60
61
62
63
64
65
66
67
68
69
99
100
[horyzont życia]
często oglądał kreskówki Walta Disneya, a później znane ilmy z lat dwudzie
stych i trzydziestych minionego wieku71.
W roku 1923 Izydor Schulz przebywał w interesach we Lwowie, gdzie razem
z drohobyckim przemysłowcem Beniaminem Suchestowem, żonatym z kuzyn
ką Schulzów, Laurą Kuhmerker, założył Spółkę Akcyjną Polmet, opartą na pro
dukcji polskiej fabryki lamp i wyrobów metalowych72 .
Do roku 1926 Schulz pracował w Warszawie i w tym czasie oddał wiele usług
natury inansowej (pożyczki) nie tylko wspólnikom, ale też konkurentom w in
teresach73. W roku 1927 zmarła w wieku lat 36 jego żona74 , pochowana
w Stanisławowie. W tym samym roku Schulz przeniósł się do Lwowa, gdzie ob
jął kierownictwo centrali Spółki Akcyjnej Galicja, co pozwoliło mu z powodze
niem rozwiązać wiele problemów związanych z handlem ropą75. Córka Izydora,
Ella SchulzPodstolska, wspominała, że siedziba irmy mieściła się przy ulicy
Trzeciego Maja, gdzie sąsiadowała z najważniejszymi przedsiębiorstwami
Galicji76. W tym okresie Schulz współpracuje zwłaszcza z krewnym matki, sy
nem jej starszego brata Mojżesza Kuhmerkera, Judą Herszem Henrykiem, któ
ry w roku 1920 został dyrektorem drohobyckiej rainerii Galicja77. Raineria ta
rozbudowywała się wówczas na wielką skalę w kierunku Młynków Szkolnikowych
i Siwkowych. Przy okazji warto wspomnieć, że już dziadek Izydora Schulza ze
strony matki, Berl Kuhmerker, należał do grupy przemysłowców zainteresowa
nych założeniem w mieście nowej niezależnej irmy przetwórstwa ropy78.
W drugiej połowie roku 1920 Schulz został – jak się okazało, długoletnim –
rzeczywistym członkiem Oddziału Krajowego Towarzystwa Natowego, a także
członkiem Polskiej Rady Wytwórców i Przetwórców Produktów Natowych
i Olejów Mineralnych79. Następnie objął stanowisko głównego przedstawiciela
Galicji w kartelu natowym80, a w końcu wybrano go również na pełnoprawne
go członka Narodowej Rady Polskiego Eksportu Natowego81.
23 stycznia 1935 roku warszawska „Codzienna Gazeta Handlowa” powiado
miła elitę inansową kraju o śmierci znanego magnata natowego, inżyniera
Izydora Schulza, który zmarł nagle 20 stycznia we Lwowie po powrocie z kon
71 Ibidem.
72 Laura Kuhmerker zmarła w roku 1919. Zob. wspomnienia Jeanette Suchestow, drugiej żony Beniamina Suchestowa, [w:] A. Kaszuba-Dębska, Jeanette Suchestow.
73 Z żałobnej karty. B.P. Inż. Izydor Schulz, s. 2.
74 J. Ficowski, op. cit., s. 132.
75 Z żałobnej karty. B.P. Inż. Izydor Schulz, s. 2.
76 J. Ficowski, op. cit., s. 132.
77 A. Kaszuba-Dębska, Henrietta Schulz.
78 Ibidem.
79 Z żałobnej karty. B.P. Inż. Izydor Schulz, s. 2.
80 Ibidem.
81 Ibidem.
Bohdan Łazorak: Wpływowy brat Izydor (Baruch, Izrael) Schulz
ferencji w Warszawie82 . Przyczyną zgonu był atak serca83, a śmierć nastąpiła
w domu jego kolegi, inżyniera Alexandrowicza84. Autor doniesienia podkreślił,
że Schulz był człowiekiem dalekowzrocznym i znakomicie wykształconym, do
głębnie znającym swój fach85. Obejmując wysokie stanowiska w przemyśle
natowym, zawsze znajdował wspólny język z ludźmi, z którymi przyszło mu
współpracować86. Obdarzony był otwartym charakterem, co w pełnym intryg
„świecie naty” zjednało mu wielu przyjaciół87. We Lwowie jednym z najbliż
szych mu ludzi był Ignacy Wygard, naczelny dyrektor Polskiego Eksportu
Natowego88. Sam Bruno Schulz wspominał brata tak: „Był to człowiek, do któ
rego wszyscy się uśmiechali, o którym mówili z zachwytem”89.
Co ciekawe, 22 stycznia ciało Izydora Schulza przewieziono ze Lwowa do
Stanisławowa, gdzie nazajutrz miał spocząć na zawsze w rodzinnym grobowcu90.
W Stanisławowie mieszkała też cała rodzina jego żony, która również została po
chowana w tym mieście. W owym czasie zapewne mieszkał też w Stanisławowie
syn Izydora, Wilhelm (1910–1944)91, który po śmierci ojca ostatecznie przeniósł
się do Warszawy. Warszawski dziennikarz zakończył nekrolog zmarłego formu
łą „Cześć Jego pamięci!”92 . Ponadto o odejściu znanego menedżera i inżyniera
powiadomiła także wpływowa w kręgach biznesu natowego gazeta „Petroleum”,
w której ukazało się najpełniejsze omówienie jego drogi życiowej93.
W ostatnich latach swego życia Izydor Schulz rzeczywiście był jednym z naj
bardziej znanych kierowników przemysłu natowego w Polsce, toteż nic dziw
nego, że jego błyskotliwa kariera i sława poważnie wpłynęły na życie brata.
Banalnym tego przykładem może być fakt, że skandal związany z pierwszym,
nieudanym debiutem artystycznym Schulza w roku 1928 w Truskawcu zażegnał
sam Rajmund Jarosz, który przeżył wraz z Izydorem tragiczny rok 1911 i który
zresztą także był związany z przemysłem natowym. Można również przypusz
czać, że związki Izydora z elitą inansową prowincjonalnego Drohobycza skło
niły władze Gimnazjum im. Króla Władysława Jagiełły do zezwolenia Schulzowi
na pracę, mimo że w latach 1924–1928 nie dopełnił on warunków otrzymania
B. Schulz, Księga listów, zebrał i opracował J. Ficowski, Gdańsk 2008, s. 78.
Z żałobnej karty. B.P. Inż. Izydor Schulz, s. 2.
J. Ficowski, op. cit., s. 132.
Z żałobnej karty. B.P. Inż. Izydor Schulz, s. 2.
Ibidem.
Ibidem.
B. Schulz, op. cit., s. 313.
Ibidem, s. 79.
Z żałobnej karty. B.P. Inż. Izydor Schulz, s. 2.
W roku 1938 Wilhelm Schulz w kościele ewangelickim w Warszawie wziął ślub z Elżbietą Godlewską. Oboje zginęli w komorze gazowej w Auschwitz w roku 1944. Österreichisches Biographisches
Lexikon, s. 347; J. Ficowski, op. cit., s. 135–136.
92 Z żałobnej karty. B.P. Inż. Izydor Schulz, s. 2.
93 „Petroleum” 1935, nr 5, s. 12; nr 11, s. 8.
82
83
84
85
86
87
88
89
90
91
101
102
[horyzont życia]
uprawnień w dziedzinie nauczania rysunków. Także organizacja jego wystaw
oraz publikacja utworów literackich wymagały niemałych nakładów, wynajmu
pomieszczeń i kontaktów, jakich brakowało ekscentrycznemu autorowi, a jakie
bez trudu mógł mu zapewnić rodzony brat. W liście z 24 lipca 1932 roku, wy
słanym z Żywca, do znanego psychologa profesora Stefana Szumana z prośbą
o pomoc w wydaniu Sklepów cynamonowych Bruno Schulz pisał: „Nie wiem,
jakie mam prawo do czasu i starań Pana Prof. Może ułatwi to sprawę, jeżeli za
komunikuję Panu Prof., że brat mój, który jest człowiekiem dobrze sytuowanym,
przyrzekł mi przyczynić się inansowo do wydania tej pracy, tak że część lub, gdy
by być musiało, całość kosztów, wziąłby na siebie”94. Istotnie koszty wydania
Sklepów cynamonowych pokrył Izydor Schulz w prezencie dla brata, którego z całą
powagą uważał za pisarza i człowieka obdarzonego wyobraźnią95. A dzięki wy
daniu książki Bruno Schulz rzeczywiście mógł się uważać za literata96.
Podobnie Izydor wpłynął na malarstwo Brunona, którego szczególnie wyso
ko cenił jako rysownika. Wszystkie jego lwowskie mieszkania obwieszone były
obrazami i rysunkami brata, w tym portretami olejnymi jego i żony, a także dzie
ci, Jakuba i Elli97. Żydowskie korzenie rodziny przypominało Przybycie Mesjasza,
a za dzieło szczególne uznać wypada obrazek sześcioletniego Brunona, przed
stawiający zapewne Pana Boga pod postacią starca z długą brodą98. Co prawda
Izydor Schulz nie do końca rozumiał sens pisarstwa brata, ale pod koniec życia
niewątpliwie podziwiał jego talent pisarski99.
28 stycznia 1935 roku, tydzień po pogrzebie brata, Bruno Schulz wysłał
z Drohobycza list do malarza i graika Zenona Waśniewskiego, w którym dał
wyraz swojemu poczuciu straty po śmierci Izydora100. Jeszcze dzień przedtem
rozmawiał z nim w Warszawie, więc zarówno dla niego samego, jak i dla całej
rodziny była to śmierć niespodziewana. O znaczącym wpływie brata na życie
krewnych Schulz pisał: „Był to niezwykły człowiek, ukochany przez wszystkich,
którzy się z nim zetknęli, ewangelicznej wprost dobroci, młody, elegancki, pełen
powodzenia i na szczycie świetnej kariery – był jedną z głównych igur polskie
go przemysłu natowego. […] Brat mój utrzymywał mój dom, tj. siostrę i sio
strzeńca, był żywicielem całego szeregu rodzin, które teraz znalazły się bez grun
tu pod nogami. Będzie teraz ciężko – sam nie wiem, co zrobię”101. Ponad dwa
lata po śmierci brata w liście do Romany Halpern z sierpnia 1937 Schulz otwar
94 B. Schulz, op. cit., s. 36.
95 J. Ficowski, op. cit., s. 136.
96 Ibidem.
97 Ibidem, s. 133.
98 Ibidem, s. 134.
99 Ibidem, s. 133.
100 B. Schulz, op. cit., s. 77–78.
101 Ibidem, s. 78.
Izydor Schulz w lwowskim mieszkaniu, 1932.
Archiwum rodzinne Marka Podstolskiego
104
[horyzont życia]
cie wyznał, że kiedyś nie brakowało mu niemal niczego do życia i twórczości:
„Miałem to dawniej, nawet o tym nie wiedząc”102 . Porównując charakterystycz
ne postacie obu braci, Jerzy Ficowski zauważył: „Bruno reprezentował świat fan
tazji, a starszy Izydor – świat życiowej praktyczności”103, co razem stanowiło
uniwersalną formułę rozwoju rodziny, a zwłaszcza wychowania dzieci, których
Bruno Schulz niestety nie miał.
Na zakończenie wypada przyznać, że w ukraińskiej historiograii dotyczącej
Drohobycza czasem brakuje zarówno informacji, jak i zaciekawienia ważnymi
postaciami, jakie przyczyniały się do rozwoju miasta w różnych okresach. Wpływa
to na relacje z historiograią polską, która rozpoczęła już prace nad dziejami dro
hobyckiego przemysłu i infrastruktury, choć także nie zajęła się jeszcze w tym
kontekście Izydorem Schulzem104. Z drugiej strony wydaje się, że nareszcie przy
szedł czas, aby zamknąć etap „konfrontacji krajoznawców” w odniesieniu do
historii stosunków między różnymi grupami narodowościowymi miasta, gdyż
takie podejście ideologizuje jego przeszłość i budzi w czytelnikach negatywne
emocje, przesycone poczuciem tragizmu. Opracowania współczesne poświęcone
są wyłącznie „150 postaciom” narodowości ukraińskiej105. Z mojego punktu
widzenia Ukraińcy ci mieli przyjaciół wśród Polaków, Żydów, Niemców
i Francuzów, którzy byli ich sąsiadami, kolegami, a niekiedy wrogami. Czas po
szukać w źródłach pozytywnych stron tych relacji, aby nastawić czytelnika po
zytywnie do historii jego rodzinnego miasta, które żyło nie tylko polityką, ale
i zwyczajnym życiem.
z języka ukraińskiego przełożył Marek Wilczyński
102 Ibidem, s. 143.
103 J. Ficowski, op. cit., s. 134.
104 Wodociągi miasta Drohobycza. Referat wygłoszony na XII Zjeździe Gazowników i Wodociągowców
Polskich w Drohobyczu w roku 1930, „Biuletyn Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Drohobyckiej”,
s. 60–68.
105 Zob. B. Prystaj, 150 славних українців Дрогобиччини, Drohobycz 2012.
[horyzont dzieła]
Jerzy Jarzębski: Komentarz do komentarzy: Schulz edytorów
Gdzieś na początku roku 1990, choć z datą 1989, ukazało się pierwsze wydanie
tomu prozy Schulza w „Bibliotece Narodowej”. Natychmiast wysłałem egzem
plarz Jerzemu Ficowskiemu, wobec którego moje długi wdzięczności były nie
zmierzone. Niebawem otrzymałem odpowiedź, która bardzo wiele mówi o jego
naprawdę bezinteresownym oddaniu sprawie. Pan Jerzy bite cztery strony gę
stego maszynopisu poświęcił nie tylko prostowaniu moich błędów, ale też
wtajemniczaniu mnie w rozmaite kwestie, w których się wówczas nie w pełni
orientowałem, a także osobistym releksjom na temat Schulza i jego interpre
tacji. Jednocześnie osładzał tę krytykę pochwałami, zaprzeczając całkowicie po
głoskom, które na temat właściwej mu rzekomo apodyktyczności, pieniactwa
i egotyzmu tworzyli niektórzy spośród jego współzawodników w dziele pozna
wania Schulza. Zamieszczam tutaj ten długi list w całości, aby dać czytelniko
wi dowód na to, jak rzeczowe i pozbawione jadu czy napastliwości były jego
uwagi i zarazem jak łatwo on sam przyznawał się do błędów.
Warszawa, 10 III 1990
Szanowny Panie –
dziękuję Panu serdecznie za pięknego Schulza. Proszę mi wybaczyć, że czy
nię to ze sporym opóźnieniem, ale nie chciałem zdawkowo dziękować za dar,
nie dzieląc się jednocześnie z Panem swymi uwagami, o które zresztą Pan pro
sił. Lektura musiała się najpierw odwlec, a potem potrwać nieco. Jestem już po
niej – pełen uznania dla Pana pracy. Wiem dobrze, że niełatwo w takim skróto
wym ujęciu ogarnąć całość i nie pominąć spraw najistotniejszych. Wydaje mi
się, że zdołał Pan to osiągnąć w niemal doskonałej mierze. Wszystkie, jak mi się
106
[horyzont dzieła]
zdaje, najważniejsze aspekty zostały uwzględnione w Pańskim obszernym wstę
pie i miło mi, że i ja się na coś przydałem – zwłaszcza w zakresie biograii pisa
rza. Niestety, nie tylko przydałem się, lecz również… zaszkodziłem tu i ówdzie
własnymi pomyłkami, na których Pan się oparł…
W czasie pracy nad książką nie było jeszcze opracowanej przeze mnie Xięgi
bałwochwalczej (czy ją Pan ma?). Uzupełniłem i poprawiłem w niej własne wcze
śniejsze informacje na temat studiów Schulza we Lwowie i w Wiedniu. Nieco
inaczej wyglądają dotyczące ich daty i inne szczegóły. Dokonać tych errat mo
głem dopiero niedawno, na podstawie dokumentów odnalezionych w archiwum
lwowskim. Wiosną wyjeżdżam do Lwowa i Drohobycza i przywiozę stamtąd mi
kroilm wszystkich „Schulzowskich papierów”, które się tam znajdują. Być może
przyczynią się one do jakichś dalszych korektur.
W Regionach istotnie pisałem, że matka zmarła „tuż przed debiutem” Brunona
(czy „w przededniu debiutu”), ale już w Okolicach (s. 19) podałem prawdziwą
datę jej śmierci: 23 IV 1931. Wynika stąd, że od tej daty do debiutu miało minąć
ponad d w a i p ó ł r o k u. Zapewne nie zauważył Pan tej daty w Okolicach
przed napisaniem: „Tuż przed jego książkowym debiutem umarła mu matka,
a w c z e ś n i e j j e s z c z e, n a w i o s n ę 1 9 3 3 r o k u poznał swą przyszłą
narzeczoną…”.
Pisze Pan: „Henrietta z Hendel Kuhmärkerów”. Otóż Hendel to i m i ę ży
dowskie (którego nie używała, zastępując je Henriettą, na przykład na szyldzie
sklepowym), nie zaś część panieńskiego nazwiska (nb. w dokumentach metry
kalnych jej nazwisko de domo raz pisane jest jako Kuhmärker, a innym razem
– Kuhm e rker).
Wspominając o masochizmie Schulza, daje Pan wyraz niepewności w tym
względzie („jeśli wierzyć relacjom przyjaciół”). Świadectw (nieraz drastycznych
a wiarygodnych) jest wiele, wszystkie są zgodne, nie zaprzecza im nawet b. na
rzeczona. Jest to więc fakt bezsporny.
Co do Mesjasza, to jestem raczej skłonny uznać, że powieść ta była zaawan
sowana, ale nie „lub nawet gotowa”. W listach do Truchanowskiego (i innych)
nie chce o niej wspominać, mówi, że to dlań temat bolesny, że nie jest w stanie
jej kontynuować… A w odpowiedzi na ankietę „Wiadomości Literackich”
w 1939 r. w ogóle o niej nie wspomina (pisząc o prawie ukończonym zbiorze,
złożonym z czterech nowych opowiadań), choć ankieta dotyczyła zamierzeń
i realizacji autorskich.
Wspomina Pan (s. XVIII) relację Truchanowskiego o przygotowywanym
z jego inicjatywy porwaniuuratowaniu Schulza. Zamieściłem o tym wzmiankę.
Truchanowski żądał jej ode mnie, obiecując udostępnienie listów Schulza. Moje
starania trwały długie lata: najpierw T. twierdził, że listy te zaginęły w czasie woj
ny, później – że zapewne spalili je kwaterujący w jego mieszkaniu Niemcy (wraz
z licznymi książkami używanymi na rozpałkę), jeszcze później – że poszuka…
Trwało to ok. 20 lat. W końcu wypożyczył mi kilka listów B. Sch. oraz… skra
Jerzy Jarzębski: Komentarz do komentarzy: Schulz edytorów
wek (raczej: „urywek”) listu, świeżo oderwany (jak pod lupą stwierdziłem) od
nieznanej mi (i nikomu prócz T.) reszty. Nałkowska, z którą parokrotnie o Schulzu
rozmawiałem, nigdy o owej rzekomej próbie ratunku (w wersji T.) nie wspomi
nała, choć mówiła o mniej istotnych sprawach… W wydaniu amerykańskim
listów (USA, 1988, Harper&Row) pominąłem już tę wersję uznając ją za niewia
rygodną; tak samo – we francuskim wydaniu (w druku, Paryż, Denoël). Uważam,
że jest to wymysł (mitomania?) Truchanowskiego, będący może rezultatem ura
zów (wytykanie mu przed wojną plagiatu) i chęci wylegitymowania się „zasłu
gą” wobec Schulza. Jest to prawdopodobne, o czym między innymi świadczyć
mogą różne wypowiedzi T.: „Polityka” sprzed paru lat, wspomnienie zamiesz
czone w programie operowym (Manekiny Rudzińskiego), gdzie między innymi
podaje najzupełniej nieprawdziwą informację, że spotykał się z Schulzem w ka
wiarni warszawskiej, gdzie porównywali swoje najnowsze utwory, tak sobie
„pokrewne”, choć „niezależne”. Wówczas T. skreślał w swym tekście fragmenty
nazbyt przypominające tekst Schulza, zaś Schulz… wykreślał ze swych utworów
te ustępy, które obaj zgodnie uznali za zbyt „truchanowskie”!!! – N o t a b e n e
o niesłychanym zjawisku plagiatu (pozaświadomego?) T. napisałem już dość
dawno szkic, którego nie publikuję ze zrozumiałych powodów: T. ma już 86 lat
i nie chcę skracać mu życia. (Mam – w oryginale – list Schulza do Pleśniewicza,
którego fragment, zabójczy dla T. i jego plagiatów nieudolnych z Schulza, jako
j e d y n y pominąłem (z tych samych względów) w Księdze listów. Ale już
w amerykańskim i we francuskim wydaniu przywróciłem ten fragment… Mam
nadzieję, że książki te nie dotrą do rąk T.)… O tej rzekomejwymyślonej akcji
(porwania Schulza przez członka podziemia, przebranego za gestapowca) Schulz
oczywiście nic nie mógł wiedzieć. Relacje Górskiego (Listy. Fragmenty.
Wspomnienia…) czy Friedmana mówią o zamiarze ucieczki z fałszywymi do
kumentami, nie zaś o zabiciu Schulza tuż przed zorganizowanym przez T. po
rwaniem, jak Pan zdaje się sugerować.
W paru miejscach, w przypisach, podaje Pan objaśnienia, z którymi nie
mogę się zgodzić: s. 62 „ulica Leszniańska – odpowiednik ulicy Liszniańskiej
w Drohobyczu”. W istocie jest to błąd drukarski, „literówka”, powtarzany za
pierwszym wydaniem; powinno być: Liszniańska. Schulz pisze w tymże opowia
daniu o Żupach Solnych, podaje nazwisko prof. Arendta – zgodnie z prawdzi
wymi nazwami i imionami autentycznych miejsc i ludzi. Uważam też, że zamiast
pisać: „pistacci – (właściwie psittaci)” należało w tekście Schulza poprawić – jak
w poprzednim wypadku – ewidentną omyłkę druku – bez żadnych obaw, że się
poprawia Schulza. Innym błędem komentatora jest, moim zdaniem, objaśnie
nie (s. 64): „Zmierzch bogów – aluzja jednocześnie do gipsowych odlewów an
tycznych rzeźb i do tytułu znanej opery Ryszarda Wagnera”. „Zmierzch bogów”
nie ma tu związku z Wagnerem. To „Götterdämmerung” – oznaczający czas
upadku i rozprzężenia, a więc coś o znacznie szerszym przenośnym znaczeniu
niż tytuł opery.
107
108
[horyzont dzieła]
Skoro o przypisach, objaśnieniach mowa – sprawa zasadnicza. Jest pewien
błąd, istotna niekonsekwencja – nie przez Pana zawiniona, ale wynika z zasady
edytorskiej serii „Biblioteki Narodowej”. Książki w niej wydawane nie są prze
cież przeznaczone dla czytelników nieinteresujących się literaturą, humanisty
ką, nieobeznanych z powszechnie stosowaną terminologią; powiedzmy też, że
nie są to lektury wyłącznie dla specjalistów, profesjonalnych znawców przed
miotu – ale jednak dla… inteligentów. Toteż opatrywanie objaśnieniami takich
słów, jakie przykładowo wymienię, jest niczym nieuzasadnione i niekiedy – nie
mal komiczne. Na przykład: iligran, szabas, elephantiasis, bodiak, arabeski, sza
fran, alembik, luid, jaźń, idol, amalgamat, Golem, panoptikum, oleander, sepia,
polifonia, eldorado, stygmat – itd., itd. – Jeśli przy tym czytamy w tej samej książ
ce (s. XVIII i n.) pozbawione objaśnień (i słusznie!): „eschatologicznej”, „inicja
cji”, „mikroutopie”, „funkcji kompensacyjnej”, „nurtu personalistycznego”, „wizu
alizują obsesje”, „przewaga hipotaksy nad parataksą” – to rażące wrażenie braku
konsekwencji uderza nas z całą mocą.
Przy pewnych drobnych akcentach polemicznych wobec niektórych „schul
zologicznych” twierdzeń innych autorów zdziwił mnie nieco brak jakiejkolwiek
oceny Rzeczywistości zdegradowanej Sandauera, w której efektowność wywodów
i autonomiczna, „samowystarczalna” konstrukcja idą nierzadko w parze z do
wolnością i merytorycznym „naciąganiem”.
Wreszcie (to już nie „pretensja”, tylko uwaga na marginesie lektury) Pana
uwagi o oniryczności Schulza skłoniły mnie do releksji, że ta „oniryczność” jest
bardzo różna – mimo „jednorodności” prozy tego pisarza. Może wynika to z fak
tu, że Schulz przez długie lata pisał do szulady, doskonalił swą twórczość i oto
mamy do czynienia z tworami różnych epok tej twórczości? Lub przynajmniej
– z f r a g m e n t a m i „dawnymi” i „nowymi”? Są i inne quasidowody potwier
dzające tę hipotezę, na przykład gry słów w Wichurze, eksperyment onomato
peiczny, igraszki brzmieniowe – nigdzie indziej u Schulza w takim stężeniu,
zgęszczeniu efektów niepowtarzane, nierozwijane (może oprócz znacznie sub
telniejszego opisu czasu „starej Maryśki” z Sierpnia: „rosnący w jaskrawym mil
czeniu poranka z głośnego młyna zegara, j a k z ł a m ą k a, s y p k a m ą k a,
g ł u p i a m ą k a w a r i a t ó w”). W Wichurze mamy: „bełkotliwe laszkowanie,
bulgoty butli i baniek”, „strychy wystrychnięte ze strychów”, „najazd pyskują
cych skopców i bredzących cebrów”, „dudniąc dnami […] dyndały się […] stąg
wie zdunów […] i cylindry dandysów” itp.
Wydaje mi się, że są to znamiona „wczesnej twórczości”, niekontynuowanej
później. Ale wracam do oniryczności. Sklepy cynamonowe (opowiadanie pod
tym tytułem) mają znamiona oniryczności odmienne niż w większości utworów
Schulza, rzekłbym: „wczesne”, pozbawione tego, co nazwałem gdzieś Schulzowską
m i t o l o g i k ą, bez właściwej temu pisarzowi mitycznej (czy: magicznej) eg
zegezy. W scenie z malejącym „drewnianym” konikiem z raną w brzuchu mamy
do czynienia z onirycznością absolutną, bez owego – jak Pan powiada – „po
Jerzy Jarzębski: Komentarz do komentarzy: Schulz edytorów
rządku świata”, nieodgadnioną. Zapis snu o nieodczytanych hieroglifach, o po
etyce innej, niekiedy zabarwionej „poetyckością” wtórną, niższej rangi, jak na
przykład owe opadłe, zbierane ze śniegu gwiazdy, czy ów „śnieżny” zapach ioł
ków. Dlatego uważam Sklepy cynamonowe (opowiadanie) i Wichurę za utwory
powstałe wcześniej, lub takie, do których autor włączył swe wcześniej utrwalo
ne słowem urywki. – Oczywiście nie piszę tego po to, bym sugerował, że mi tego
brak w Pana opracowaniu; nie byłoby na to miejsca. Ot, po prostu dzielę się
z Panem moimi marginesowymi releksjami.
Wracam ad rem. Książka jest cenna i od dawna potrzebna. Mimo ceny nie
mam wątpliwości, że się rozejdzie (a nawet mam wrażenie, że już to nastąpiło).
Pana tekst jest doskonały – myślę, że ponad miarę tego, czego oczekiwać by moż
na w tej serii wydawniczej, choć przecież jest to seria zasłużona, o dużym cięża
rze gatunkowym. Gratuluję i raz jeszcze dziękuję za pamięć, egzemplarz i za
wyrazy uznania.
Moje Regiony wielkiej herezji, na których nowe wydanie podpisałem umowę
już dawno z Wydawnictwem Literackim, padną prawdopodobnie oiarą kryzy
su, jak wiele innych książek… Na razie wydawnictwo milczy, a ja boję się zada
wać pytania. Zobaczymy. W krakowskim KAWie mam „w produkcji” książkę
o Witoldzie Wojtkiewiczu pod tytułem W sierocińcu świata. W.W. to – obok
Schulza i Leśmiana – mój „odwieczny” bóg w sztuce polskiej. Na razie jeszcze
książka nie padła i ufam, że się mimo wszystko ukaże.
Łączę pozdrowienia i wyrazy wdzięczności
Jerzy Ficowski
List Ficowskiego jest ciekawy i ważny sam w sobie – jako dokument pokazujący,
co dla starszego, bardziej kompetentnego i doświadczonego badacza, biografa
i edytora Schulza było rażące w opracowaniu tekstu pisarza przez debiutanta
w edytorskim fachu. Zresztą uznałem autorytet „ojca schulzologii” i zgodziłem
się z większością jego propozycji korekt z wyjątkiem jednej sprawy, która na
dal wydaje się nierozstrzygnięta i należy do najtrudniejszych zagadnień edy
torstwa. To jest kwestia doboru wyrazów, które decydujemy się objaśnić
w przypisach.
Na pierwszy rzut oka Ficowski ma oczywiście rację: „Biblioteka Narodowa”
to nie jest seria dla przedszkolaków ani dla czytelników przypadkowych, jakie
jednak kompetencje przypisać takiemu „nieprzypadkowemu” odbiorcy? Czy to
– jak pisze mi Ficowski – „inteligent”, czy raczej adept w rodzaju studenta ilo
logii? A jeśli student, to czy raczej „piątkowy”, czy zadowalający się trójczyna
mi? Pochodzący z miasta czy ze wsi? I z jakiej rodziny? Zbierającej książki od
pokoleń czy zadowalającej się półeczką z książką kucharską i stosikiem przeter
minowanej prasy kolorowej? Wyważenie kryteriów, w zgodzie z którymi przy
pisujemy modelowemu czytelnikowi „Biblioteki Narodowej” jakiś rodzaj mini
malnej wiedzy ogólnej, jest ogromnie trudne i edytor książki w tej – poważnej,
109
110
[horyzont dzieła]
ale nastawionej wszak na edukację – serii wydawniczej zawsze wybierać musi
między dwiema śmiesznościami: z jednej strony śmiesznością cierpliwego „ob
jaśniacza”, który pracowicie kopiuje w przypisach Słownik wyrazów obcych,
z drugiej – śmiesznością starego profesora, przekonanego święcie, że „każdy kul
turalny człowiek” musi znać przynajmniej łacinę, grekę i kulturę antyczną na po
ziomie przedwojennej matury.
Na domiar złego edytor musi brać pod uwagę, że jego opracowanie może słu
żyć czytelnikom przez kilka dziesięcioleci, podczas których stopień znajomości
klasycznych pojęć i terminów może się znacząco zmniejszać, choćby pod wpły
wem amerykanizacji kultury. Tu przypominają mi się rady kolegów zza Atlantyku,
którzy przestrzegali mnie, abym w artykułach przeznaczonych dla Amerykanów
nie używał, broń Boże, rozpowszechnionych w Polsce zwrotów łacińskich typu:
mutatis mutandis, sensu stricto, cum grano salis i tym podobnych, bo tam nikt
ich nie zrozumie. Niebawem, jak można sądzić, taki proces powszechnego za
pominania antycznych korzeni kultury może zajść również u nas. Co ciekawe,
obiekcje Ficowskiego dotyczące tłumaczenia w przypisach wymienionych prze
zeń w liście wyrazów (iligran, szabas, elephantiasis, bodiak, arabeski etc.) wyda
wały mi się w roku 1990 jakoś uzasadnione i rzeczywiście w następnym wydaniu
Schulza z roku 1998 część haseł z listy Ficowskiego usunąłem. Dziś upierałbym
się raczej przy ich pozostawieniu, wiedząc dobrze, jak banalne sprawy trzeba
czasem tłumaczyć studentom w trakcie zajęć. A edycja „Biblioteki Narodowej”
nie może być adresowana wyłącznie do tych najzdolniejszych i najlepiej w domu
wyedukowanych, ale do przeciętnych słuchaczy polonistycznych studiów. Wybór
słów, które decydujemy się objaśnić, musi więc wynikać z intuicji i z doświad
czeń osobistych edytora.
Inne nieco kryteria obowiązują autorów komentarzy do rzadkich i skierowa
nych głównie do środowiska profesjonalistów edycji krytycznych typu A. Tym
profesjonalistom już istotnie nie trzeba tłumaczyć wyrazów z listy Ficowskiego,
chyba że zostały przez pisarza użyte w jakimś specyicznym sensie (u Schulza
pojawia się na przykład słowo „szlabany” nie w znaczeniu podnoszonych i opusz
czanych barier, ale w zupełnie zapomnianym dziś znaczeniu drewnianych, roz
kładanych skrzyń, pełniących funkcję tapczanów). Na ogół jednak unika się
w takich edycjach objaśnień typu słownikowego, pozostawiając je głównie przy
mało znanych regionalizmach, kładzie się natomiast nacisk na komentarze bar
dziej zaawansowane, natury interpretacyjnej (kiedy na przykład jakieś słowo
można rozumieć w tekście dwojako albo kiedy jego zrozumienie wymaga włącze
nia do komentarza rozbudowanego kontekstu kulturowego). W edycjach typu A
obowiązkowo też uwzględnia się warianty tekstu. Ten typ edycji deinitywnej
musi również brać pod uwagę potrzeby tłumaczy i zadawane przez nich pytania,
pytania formułowane nader profesjonalnie, ale często zupełnie inne od pytań
zadawanych przez czytelników polskich. Na przykład Doreen Daume, niestety
przedwcześnie zmarła świetna tłumaczka Schulza na język niemiecki, zadawała
Jerzy Jarzębski: Komentarz do komentarzy: Schulz edytorów
mi w swoich listach zupełnie nieoczekiwane i bardzo zasadnicze pytania doty
czące znaczeń poszczególnych wyrazów oraz wariantów interpunkcji w opowia
daniach. Od odpowiedzi na nie zależał sens tłumaczonych fragmentów tekstu.
Nie wszystkie sprawy umiałem z absolutną pewnością rozstrzygnąć, a czasem
ze specyiki języka niemieckiego wynikała konieczność podjęcia jakiejś decyzji
natury interpretacyjnej, która w polszczyźnie nie miała tak obligatoryjnego cha
rakteru, nasz język bowiem dopuszczał tu dwuznaczność.
Piszę o tym w perspektywie rozpoczętych niedawno prac nad edycją kry
tyczną dzieł Schulza, edycją, która jest wypełnieniem elementarnej powinności
polskiej humanistyki w stosunku do drohobyckiego pisarza. Wbrew pozorom
bowiem tekstologiczna dłubanina nad opowiadaniami Schulza bynajmniej nie
została ukończona, a moja edycja z „Biblioteki Narodowej” nie rozwiązuje z pew
nością wszystkich problemów, jakie tu zachodzą. Cytowany przeze mnie list
Jerzego Ficowskiego wprowadza nas w kuchnię edytorskiej problematyki sprzed
ćwierćwiecza – edycja krytyczna niesie z sobą nowe kwestie, które trzeba bę
dzie w nieco odmiennym trybie, ale z poczuciem wielkiej odpowiedzialności
rozstrzygać.
111
Stanisław Rosiek: Komentowanie
i oczywistości
1
Czy słowo „armada” wymaga objaśnienia? A „bezhołowie”, „akant”, „kawalka
da”, „zetlały”? A wyrażenie „chińskie lato”? Co zrobić z frazą „wyplaskują małe
Turczynki pulchnymi rękami miodowe placki ułożone na deskach”? Wszystkie
przykłady pochodzą z opowiadania Druga jesień Brunona Schulza. Trudno tu
o rozstrzygnięcia. Najczęściej nie potraimy jednoznacznie określić, co (i w jaki
sposób) należy komentować. Dotyczy to nie tylko tekstów Schulza, lecz także
innych pisarzy, których dzieła domagają się edytorskiego pośrednictwa. Żadnej
w tym względzie pewności. W dawnym podręczniku Wydawanie drukiem źró
deł archiwalnych, pisanym pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku,
Marian Friedberg, starając się oprzeć swoje wywody na obowiązujących wów
czas dyrektywach, ubolewał: „Żadna z instrukcji nie próbuje określić wymagań
co do stopnia dokładności i wszechstronności komentarza rzeczowego”1. Dzisiaj,
gdy każdy z nas, edytorów, działa raczej na własną odpowiedzialność niż we
dług powszechnie przyjętych instrukcji, jest jeszcze gorzej. Nietrudno zatem
wpaść w jedną z dwu pułapek (czy może śmieszności) przedstawionych przez
Jerzego Jarzębskiego2: przesady i nadmiaru komentarzy z jednej strony, a z dru
giej – niczym nieuzasadnionej wiary w to, że czytelnicy dysponują wiedzą i kom
petencjami kulturowymi co najmniej takimi, jak sam edytor, więc prawie nic
nie trzeba im wyjaśniać. Na poziomie teoretycznym problem jest, być może,
nierozwiązywalny. Prawdopodobnie nie da się ustalić żadnych ogólnych zasad.
I tym razem warto przypomnieć sobie i innym celne (choć zarazem defensyw
ne) spostrzeżenie Gustava Rudlera sprzed prawie stulecia, że w e d y t o r s t w i e
n a j w y ż s z ą z a s a d ą j e s t t o, ż e n i e m a z a s a d. Absolutna wolność
ma jednak swoją cenę. Jest nią wieczna niepewność i konieczność rozstrzyga
1
2
M. Friedberg, Wydawanie drukiem źródeł archiwalnych. Metoda i techniki pracy edytorskiej, Warszawa 1963, s. 92. Praca, mająca charakter podręcznika, powstała na podstawie wykładów, które
„autor prowadził z polecenia Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych w Archiwum Państwowym w Krakowie w latach 1956–1958” (s. 5).
Najpierw podczas prowadzonego przeze mnie seminarium otwartego dla doktorantów na Uniwersytecie Gdańskim, gdzie był gościem, następnie w tekście przeznaczonym dla „Schulz/Forum”,
który poprzedza moją wypowiedź.
Stanisław Rosiek: Komentowanie i oczywistości
nia o wszystkim w praktyce, która za każdym razem jest uzależniona od specy
iki opracowywanego edytorsko dzieła.
Od czego więc zacząć praktyczne ustalanie zasad, które powinny określać
sposób komentowania tekstów literackich Brunona Schulza?
Od poprzedników.
Sam pisarz nie komentował swoich utworów literackich – jak choćby
Mickiewicz w Dziadach czy Eliot w Ziemi jałowej. A przecież niejednemu czy
telnikowi współczesnemu bardzo by się odautorskie objaśnienia przydały. W la
tach trzydziestych ubiegłego wieku opowiadania Schulza musiały się wydawać
– podobnie jak wielu czytelnikom dzisiejszym – niejasne, czy wręcz niezrozu
miałe. Pisarz liczył na kompetencje i przenikliwość swoich potencjalnych od
biorców. Dzisiaj wiemy, że trochę ich przeceniał. Nawet bowiem tak wytrawni
czytelnicy, jak Kazimierz Wyka i Stefan Napierski, nie potraili zrozumieć i wła
ściwie ocenić prozy Schulza. A przecież zakładamy, że nie mieli kłopotów pod
stawowych, wynikających z niezrozumienia litery tekstu. Cóż dopiero mówić
o czytelnikach tuzinkowych, dla których Sklepy cynamonowe były przejawem
wyszydzanej „literatury w malignie”.
W późniejszych wydaniach, poczynając od pierwszego po wojnie, które uka
zało się dopiero piętnaście lat po tragicznej śmierci pisarza, aż po kolejne prze
druki (w 1964 i 1973 roku jako Proza), żadnych objaśnień tekstu nie znajdzie
my. Komentarze edytora pojawiają się dopiero w wydanym w 1989 roku przez
Ossolineum tomie serii „Biblioteka Narodowa”, noszącym tytuł Opowiadania.
Wybór esejów i listów. Opracowując teksty Schulza, Jarzębski przyjął zasadę
obszernego komentowania (czym naraził się na krytyczne uwagi Jerzego
Ficowskiego)3. Ale poszedł w dobrym kierunku. Tak należy objaśniać wypowie
dzi Schulza – raczej nadmiernie i przesadnie, ponieważ zawierają one pierwiast
kowe sensy i znaczenia, które w lekturze łatwo mogą umknąć czytelnikom.
Za Jarzębskim poszli inni. W pewnej części szkolnych wydań prozy Schulza po
jawiły się komentarze do tekstu wzorowane na wydaniu „Biblioteki Narodowej”4.
Bardzo dobrze. Dziwić się można natomiast, dlaczego nie stało się to normą po
wszechnie obowiązującą. Sklepy cynamonowe, które przez długi czas znajdowały się
na liście lektur szkolnych, bez objaśnień zapewne dla wielu uczniów były nieczytel
ne. Komentarze Jarzębskiego traiały w punkt. Pomagały początkującym czytelni
kom wejść w świat wyobraźni Schulza. Szkoda, że pod wpływem opinii Ficowskiego
edytor w drugim wydaniu, z 1998 roku, część z nich wycofał. Studenci, którzy są
zakładanymi odbiorcami tomów „Biblioteki Narodowej”, w trakcie własnych lektur
także potrzebują spolegliwego opiekuna i przewodnika. Dzisiaj – bardziej niż kie
dykolwiek i wszystko wskazuje na to, że ta potrzeba będzie coraz większa.
3
4
Por. s. 108 tego numeru pisma.
Na przykład w licznych wydaniach Schulza opublikowanych przez Wydawnictwo Zielona Sowa.
113
114
[horyzont dzieła]
2
Dość łatwo można wykazać konieczność dołączenia objaśnień do tekstów
Schulza w wydaniach popularnych, a zwłaszcza tych przeznaczonych do użytku
szkolnego i szerzej: edukacyjnego. Czy takie komentarze powinny się również
pojawić w wydaniach krytycznych oraz w wydaniach przygotowywanych z myślą
o czytelnikach zawodowo zajmujących się literaturą?
Na to pytanie bez wahania odpowiadam twierdząco. Tak, nawet w wydaniach
typu A, nawet w krytycznych wydaniach prozy Schulza jest miejsce na rozległy
komentarz rzeczowy. Co więcej, taki komentarz powinien stać się ich nieodzow
nym elementem. Zdaję sobie sprawę, że pisząc to, idę pod prąd, wbrew obowią
zującym dzisiaj w edytorstwie zasadom. Według Konrada Górskiego, którego
władza nad nami trwa nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat, celem komentarza
jest „udostępnienie czytelnikowi zawartego w tekście sensu”5, ale komentarz ten
powinien być dostosowany do zakładanego przez edytora „poziomu umysło
wego” odbiorcy6. Wynika z tego, że w wydaniu typu A, przeznaczonym dla ba
daczy literatury i języka, jest miejsce jedynie na „komentarz wyłącznie ilolo
giczny”7. W podobnym kierunku zmierzają wskazania Romana Lotha, który
o komentarzu rzeczowym pisze: „Na ogół nie stosuje się go w wydaniach kry
tycznych tekstów literackich; w wydaniach popularnonaukowych jest on jednak
jednym ze składników pożądanych”8.
Jestem innego zdania. Edytor jest w takim samym stopniu odpowiedzialny
za literę tekstu, jak i za sens, który został w nim zdeponowany. Podejmuje więc
i prowadzi – jak to tradycyjnie ujmuje Jan Trzynadlowski – „operacje dotyczą
ce ustalenia tekstu”9, ale też o p e r a c j e z m i e r z a j ą c e d o u s t a l e n i a
i k o d y f i k a c j i z n a c z e ń p o d s t a w o w y c h (o charakterze historycz
nym, lokalnym lub jednorazowo ustanowionym przez autora). Ta sfera – sfera
znaczeń i odniesień tekstu – jest równie nieoczywista, niekiedy równie proble
matyczna i wymagająca specjalnych zabiegów, jak jego kształt językowy. Powinna
być zatem przedmiotem osobnego działania tekstologicznego, którego nie wy
czerpuje nawet najobszerniejszy komentarz ilologiczny, skupiający się na dzie
jach i opisie form językowych. Komentarze rzeczowe idą dalej. Sięgają do świa
ta znaczeń, przez które prześwituje jakaś odległa rzeczywistość o niepewnym
statusie. Podczas pracy edytorskiej należy więc na chwilę zapomnieć o czytelni
ku (i o jego „poziomie umysłowym”) i z r e k o n s t r u o w a ć c a ł y t e n
ś w i a t z n a c z e ń i o d n i e s i e ń p o d s t a w o w y c h, a następnie, kody
5
6
7
8
9
K. Górski, Tekstologia i edytorstwo dzieł literackich, Warszawa 1975, s. 273 (podobnie na s. 277).
Ibidem, s. 273.
Ibidem, s. 211.
R. Loth, Podstawowe pojęcia i problemy tekstologii i edytorstwa naukowego, Warszawa 2005, s. 158.
J. Trzynadlowski, Autor, dzieło, wydawca, Wrocław 1979, s. 76.
Stanisław Rosiek: Komentowanie i oczywistości
ikując go w komentarzu, utrwalić i dzięki temu włączyć w obieg komunikacji
literackiej. Komentarz, czyniąc ze znaczeń tekstu przedmiot wypowiedzi (a do
kładnie: serii mikrowypowiedzi), parceluje je i petryikuje, nadaje im chwilową
jednoznaczność i stabilność semantyczną, którą przecież bez trudu naruszy każ
da lektura i każda interpretacja.
Jak widać, stawką komentarzy edytorskich jest uchwycenie s t o p n i a z e r o
z n a c z e ń t e k s t u, rekonstrukcja historycznego punktu wyjścia, od którego
rozpoczyna się lektura (resp. interpretacja), i jej skutek – wariacje (to znaczy
zmiany i różnicowania) sensu. Samo działanie rekonstrukcyjne nie powinno być
jednak interpretacją, lecz tylko przygotowawczym badaniem sensu, rodzajem
archeologii dawnych form znaczenia, objaśnieniem zewnętrznych odniesień
komentowanego tekstu.
3
Chętnie powtórzę w tym miejscu słowa Konrada Górskiego: „zadania komen
tatora ograniczają się do wyjaśnienia sensu podstawowej, elementarnej war
stwy utworu literackiego, którą stanowi zespół wszystkich składających go
zdań”10. Zadanie to zostało przez autora Tekstologii i edytorstwa sprecyzowane
w sporze z Wilhelmem Bruchnalskim11 i Juliuszem Kleinerem12 i przedstawio
ne jako c z t e r y w s k a z a n i a d o t y c z ą c e z a w a r t o ś c i k o m e n t a
r z a, który powinien:
[1] wyjaśniać „wszelkie zjawiska językowe, które będąc wynikiem archaicznych,
regionalnych czy wreszcie indywidualnych właściwości języka danego autora mogą
spowodować niezrozumienie lub wadliwe zrozumienie tekstu przez czytelnika”;
[2] dawać „niezbędne dla zrozumienia tekstu informacje o zdarzeniach i po
staciach historycznych, o postaciach mitologicznych i literackich, o nazwach
geograicznych, o wyrazach należących do słownictwa specjalnego [...], słowem
o wszelkich zjawiskach z historii kultury umysłowej czy materialnej, które są
bezpośrednio wymienione w tekście”;
[3] rozwiązywać „wszelkie znajdujące się w tekście aluzje do zdarzeń i posta
ci historycznych, jak również do utworów literackich innych autorów”;
[4] wyjaśniać „takie miejsca tekstu, które bez znajomości [...] problematyki
specjalnej mogą być niezrozumiałe” (taką problematyką na przykład jest u Mic
kiewicza towianizm, u Schulza zaś – kabała).
Ten dawny program Górskiego przyjmuję z jednym zastrzeżeniem. Punkt
trzeci powinien obejmować także wyłączone przez edytora poza zakres zainte
10 Górski, Tekstologia i edytorstwo..., s. 277.
11 W. Bruchnalski, Próba kanonu, „Pamiętnik Literacki” 1923, s. 145–146.
12 J. Kleiner, Wstęp do Dzieł wszystkich Słowackiego (t. I, s. LXXXI–LXXXII).
115
116
[horyzont dzieła]
resowań „aluzje osobiste związane tylko z życiem osobistym pisarza”. Dzisiaj – po
lekcji Gombrowicza i Białoszewskiego, po Iwaszkiewiczu, Peiperze czy właśnie
Schulzu – ta korekta nie wymaga uzasadnień. Warto jeszcze dodać, że tradycyjne
badanie „aluzji” nie może dzisiaj pomijać problemów stawianych w ramach
badań nad intertekstualnością.
4
Komentarz rzeczowy mieści się p o m i ę d z y l e k s y k o n e m a i n t e r
p r e t a c j ą – dwiema manifestacjami wieloznaczności i mnogości. Nie jest jed
nak ani tym, ani tym. Nie może ich zastępować, ale nie powinien też dać się
przez nie zastąpić i wyeliminować. Jest nieodzowny. Projektuje innego rodzaju
postępowanie z tekstem. Komentowania nie można unieważnić poleceniem:
zajrzyj do słownika i odszukaj właściwe znaczenie. Nie można również powie
dzieć: zamiast komentować, interpretuj – klucz znajdziesz w tekście lub w kon
tekście. Komentator nie jest ani leksykografem, ani hermeneutą. Idzie inną dro
gą. Podczas gdy tamci zaprzedani są polisemii (retro lub prospektywnej), on
zmierza do uchwycenia wiecznie umykającej jednoznaczności, do osiągnięcia
niemożliwej stabilności znaczeń komentowanego tekstu.
Wrogiem komentarza jest naturalna wieloznaczność języka i wypowiedzi.
Komentarz ma ujednoznaczniać te elementy tekstu, na które rzuca światło.
Powinien redukować mnogość sensów zaktualizowanego słowa, ponieważ nie
znaczy ono naraz wszystkiego, co znaczyło wcześniej i co znaczy w danym mo
mencie języka. To samo słowo inaczej istnieje w słowniku, który gromadzi
i przedstawia znaczenia mnogie, wynikające z jego dziejów. Z wielości migo
tliwych znaczeń edytor powinien w swoich komentarzach wybrać to, które zo
stało przywołane przez tekst. Dlatego w komentarzu tak często pojawia się par
celujący zaimek „tu”, który spośród wielu potencjalnych znaczeń wskazuje na
jedno. Łatwo w tych działaniach o błąd. W jednym z opracowań Sanatorium pod
Klepsydrą, przygotowanym na potrzeby szkoły, znalazł się komentarz „prospekt
– tu: widok, perspektywa”13. Tym razem wybór jednego znaczenia spośród kil
ku możliwych okazał się nietrafny. Komentarz powinien brzmieć: „element de
koracji, malowidło przedstawiające pejzaż, budowle itp., umieszczone w głębi
sceny”14, ponieważ we fragmencie, w którym pojawia się komentowane słowo,
Schulz buduje wielkie porównanie „drugiej jesieni” i „teatru”. We fragmencie
tym „nowy i promienny prospekt” ukazuje się za „każdą kulisą”, gdy ta „zwięd
nie i zwinie się z szelestem”, a on wydaje się „przez chwilę żywy i prawdziwy, za
nim, gasnąc, nie zdradzi natury papieru”. Bez rzeczowej (encyklopedycznej) pod
13 Na stronie http://wolnelektury.pl, irmowanej przez fundację Nowoczesna Polska.
14 Taką możliwość podsuwa Słownik języka polskiego.
Stanisław Rosiek: Komentowanie i oczywistości
powiedzi trudno zrozumieć to porównanie. Podobnie jest z pojawiającą się obok
„panoramą”, której edytorzy nie komentują, przyjmując założenie, że słowo to
znajduje się dzisiaj w powszechnym użyciu. To prawda, tyle że dzisiaj jedno
z możliwych znaczeń „panoramy” przysłania inne, nie tak oczywiste – a ono
właśnie zostało przywołane przez Schulza.
Wybór odpowiedniego (jednego!) znaczenia (odniesienia) to podstawowe
zadanie edytora, który w komentarzu powinien też przedstawiać w ł a s n e l e k
c j e s e n s u – odczytania nie tylko właściwej litery tekstu, lecz także właści
wego (zaktualizowanego w tekście) znaczenia. Niekiedy okazuje się to niemoż
liwe. Komentator powinien wówczas wskazać znaczenia wariantowe, które
w danym wypadku wchodzą w rachubę. Podobnie dzieje się czasem w trakcie
ustalania tekstu. Nie mając pewności, jak odczytać słowo, edytor przedstawia
dwie lekcje równorzędne.
W swojej pracy komentator idzie śladem autora. Aktualizacja w tekście tego,
a nie innego znaczenia jest przecież efektem decyzji piszącego, jest autoryzowa
ną redukcją semantyczną. Ale jak wiadomo, ten wybór i redukcja są początkiem
nowej gry znaczeń. Dzięki niej słowo się otwiera i zyskuje znaczenia konteksto
we. Komentator powinien skupiać się na pierwszej fazie tego procesu. Interesuje
go konkretyzacja, zubożenie – semantyczne cofnięcie. Faza druga – wzbogaca
nie znaczeń, semantyczna progresja – jest domeną interpretacji. Akceptując taki
podział zadań, komentator powinien izolować i petryikować znaczenia zaktu
alizowane, aby uwydatnić ich rozrost, ich gorączkowość i rozedrganie, tworze
nie nieistniejących dotąd związków. Odsłanianie nowych połączeń między
atomami sensu jest z kolei rzeczą interpretacji. Komentarz, poprzestając na eks
plikacji znaczeń pierwiastkowych, tworzy w ten sposób mocny fundament pod
interpretacje (w liczbie mnogiej).
Ale komentarz powinien też odtwarzać sensy zagubione – wypełniać pustkę
znaczeniową tekstu. Zabierać głos zwłaszcza wtedy, gdy słownik milczy. To wy
pełnianie czy uzupełnianie polega na poszukiwaniu gotowych znaczeń na ze
wnątrz tekstu, nie zaś na wytwarzaniu ich metodami, których dostarcza inter
pretacja. Na czym polega różnica, najlepiej pokaże przykład. W opowiadaniu
Druga jesień pojawia się wzięte przez Schulza w cudzysłów wyrażenie „chińskie
lato”. Jarzębski nie daje w tym miejscu komentarza. Podobnie postępują inni
edytorzy. Tymczasem wyrażenie to nie jest oczywiste. Interpretator mógłby przy
jąć założenie, że jest ono znaczeniowo puste i że napełnia się sensem dzięki
kontekstowi, w jakim się pojawia w opowiadaniu. Odkrycie tego sensu – to właś
nie zadanie interpretacji. Edytor nie powinien iść w tym kierunku. Archeologia
sensu polega na identyikacji znaczeń gotowych, zewnętrznych, wniesionych do
utworu – i dopiero wtórnie modyikowanych. W wypadku „chińskiego lata” jest
z tym niemały kłopot. Popularne słowniki i encyklopedie nic nie mówią na jego
temat. Należałoby zatem w komentowaniu iść dalej i sprawdzić, czy tradycja
miejscowa (polska, ukraińska, żydowska) zna zjawisko „chińskiego lata”. Jeśli nie,
117
118
[horyzont dzieła]
edytor nie ma innego wyjścia, jak tylko skonstatować: „wyrażenie o charakterze
neologizmu” lub „pojęcie stworzone przez Schulza”, resztę pozostawiając interpre
tatorom. Niech oni nadadzą „chińskiemu latu” znaczeniową wyrazistość.
5
Pozostaje do rozstrzygnięcia kwestia z a k r e s u k o m e n t a r z a r z e c z o
w e g o. Piękne w swojej prostocie i kategoryczności wskazanie Jerzego
Starnawskiego: „Rzeczy oczywistych nie objaśniamy”15, nie na wiele się tu przy
da z tego oczywistego powodu, że oczywiste dla jednych bywa dla innych czymś
nowym, nieznanym i tajemniczym, domagającym się zatem objaśniającego ko
mentarza. Nie istnieją przecież powszechnie obowiązujące (a więc obiektywne)
kryteria oczywistości. A skoro tak, to inaczej powinniśmy wyznaczać zakres ko
mentarzy rzeczowych.
Należy w tym celu poprawnie zdeiniować nie tylko aktualny wizerunek ad
resata wydania, lecz także zobaczyć go w perspektywie trwania w czasie. Oznacza
to, że komentarz powinien być wychylony w przyszłość, powinien brać pod uwa
gę oczekiwania i możliwości współczesnych czytelników, lecz również tych, któ
rzy nadchodzą, i tych którzy nadejdą, ponieważ wydania krytyczne i naukowe
są przekazami międzypokoleniowymi. Edytor pracuje między przeszłością
a przyszłością, przekazuje teksty ojców dzieciom – swoim dzieciom. Dzięki jego
działaniom możliwa jest ciągłość kulturowa i sukcesja. Kiedy się o tym pamięta,
to nie ma innego wyjścia niż stabilizowanie w komentarzach i objaśnieniach
„ojcowskich” znaczeń pierwotnych słów i wyrażeń, z których utkany został opra
cowywany tekst. Choćby po to, by czytelnicy („późne wnuki”) mogli je w kolej
nych (= historycznych) aktach lektury przekraczać i odmieniać.
Powoli, lecz nieuchronnie zbliżam się do konkluzji, której radykalność trochę
mnie przeraża. Otóż sądzę, że komentarz powinno się tworzyć tak, j a k b y n i c
n i e b y ł o o c z y w i s t e. W praktyce oznacza to, że komentować należy pra
wie wszystko, co nie należy do głównego nurtu języka i co wykracza poza transhi
storyczny repertuar zdarzeń, a zatem to, c o n i e j e s t w s p ó l n ą c z ę ś c i ą
j ę z y k a i k u l t u r y o j c ó w i d z i e c i. Nidy dość, nigdy za dużo komen
towania i objaśniania. Językowe znaczenia i odniesienia kulturowe są zbyt ulotne,
by nie nadawać im w komentarzu stabilizującej wykładni historycznej. Szczególna
uwaga edytora należy się, rzecz jasna, znaczeniom językowym i realiom kulturo
wym zanikającym i zamierającym. Nie wystarcza – jak przed chwilą pisałem – tro
ska o literę tekstu. Komentarz powinien inwentaryzować i zachowywać również
historyczne znaczenia i odniesienia słów, a także sensy osobliwe, jednorazowe,
wynikające ze szczególnego zadomowienia pisarza w języku i w kulturze.
15 J. Starnawski, Praca wydawcy naukowego, Wrocław 1992, s. 121.
[projekty]
Piotr Millati: Markownik Tomasza
Leca
W 2002 roku powstał jeden z najbardziej osobliwych projektów graicznych
związanych z postacią Brunona Schulza. Jego autorem jest znany plastyk, ar
chitekt i rysownik – Tomasz Lec, autor kilkuset okładek do książek (wśród nich
Miłosza, Mrożka i Lema). Mowa tu o graice do książki Jerzego Ficowskiego
Regiony wielkiej herezji i okolice. Bruno Schulz i jego mitologia, wydanej przez
wydawnictwo Pogranicze, gdzie w jednym tomie zebrano najważniejsze prace
ojca założyciela schulzologii.
Artystyczny zamysł Leca był stosunkowo prosty, lecz tym rodzajem prosto
ty, która jest nieodłączną cechą każdej samowystarczalnej doskonałości. Okładka
Regionów… to klaser z kilkunastoma znaczkami pocztowymi.
Przyjrzyjmy się bliżej jednemu z nich: po gładkiej tali Jeziora Wiktorii, wśród
sitowia, płynie łódź z napiętym trójkątnym żaglem. Prawy górny róg wypełnia
owalna rama, w której umieszczony został autoportret Schulza wycięty z inicjal
nej karty Xięgi Bałwochwalczej. Dla czytelnika prozy Schulza staje się jasne, że
mamy tu do czynienia z aluzją do markownika Rudolfa z opowiadania Wiosna,
którym Józef posługiwał się niczym kabalistycznym tekstem, aby odczytać splą
tany sens tumultu wydarzeń, które wtargnęły do jego życia wraz z nastaniem ty
tułowej pory roku.
Jednak pierwszy odruch, jaki prowokuje we mnie ta graika, jest równie
irracjonalny, co infantylny. Palec wskazujący mimowolnie przesuwa się po gład
kiej powierzchni papieru, daremnie pragnąc poczuć pod sobą karbowaną nie
równość brzegu znaczka wydanego ponad sto lat temu przez kolonialną pocztę
Ugandy, Kenii i Tanganiki. Pasja niegdysiejszego ilatelisty i dzisiejszy entuzjazm
dla pisarstwa Schulza ustawiają się we mnie w tym momencie w igurę astrono
Tomasz Lec, pierwsza strona okładki ostatniego
wydania Regionów wielkiej herezji, Wydawnictwo
Pogranicze, Sejny 2002
Piotr Millati: Markownik Tomasza Leca
micznej koniunkcji. Jaka szkoda, że przedmiot ten nie istnieje naprawdę! Jaki
to niewybaczalny defekt naszej realności, że nie da się go wysunąć z przezroczy
stego paska i położyć na otwartej dłoni jak okazu rzadkiego, egzotycznego
motyla!
Dla Józefa markownik Rudolfa, wypełniony znaczkami z baśniowych i tro
pikalnych krain, był niezbitym dowodem na cudowną nieskończoność form,
jakie może przybrać istnienie. Lec nadaje inny jeszcze sens stworzonej przez
siebie kolekcji, która obejmuje znaczki zarówno z XIX, jak i XX wieku, pocho
dzące z tak odległych i egzotycznych miejsc, jak Trynidad, Nowa Kaledonia,
Wyspy Zielonego Przylądka oraz geograicznie nam bliższych, a więc z Austro
Węgier, przedwojennej Polski oraz Związku Radzieckiego z okresu drugiej woj
ny światowej. W jego klaserze znajdziemy ich czternaście – dokładnie tyle, ile
jest rozdziałów w Regionach wielkiej herezji (pominięto tu jedynie zamykające
książkę kalendarium życia i twórczości Schulza jako tekst o innym charakterze
niż pozostałe). Każdy z nich to opalizujący mnogością sensów kolaż, który po
wstał przez wkomponowanie w oryginalny znaczek motywu graicznego powią
zanego z Schulzem i zawsze stanowi odwołanie do tytułu jednego z rozdziałów
książki Ficowskiego.
I tak, panorama Drohobycza, wpisana w znaczek z różą wiatrów i skrawkiem
mapy morskiej, to nawiązanie do rozdziału Regiony wielkiej herezji, portret
Józeiny Szelińskiej, który zastąpił popiersie królowej Wiktorii, jest aluzją do roz
działu Bezimienna, freski z willi Landaua nałożone na postacie portugalskich że
glarzy i odkrywców są odwołaniem do Ostatniej bajki Brunona Schulza, a frag
ment rękopisu korespondencji Schulza na tle krajobrazu Nowej Kaledonii – do
Listów niektórych.
Nie brak tu subtelnego poczucia humoru. Na znaczku stanowiącym „ilustra
cję” do rozdziału W oczekiwaniu Mesjasza stojący na nartach w tatrzańskiej sce
nerii góral z wytężonym wzrokiem przygląda się nadlatującemu wprost z nieba
Mesjaszowi, wklejonemu tu z jednej z Schulzowskich graik.
Znaczki z markownika Leca stają się więc metaforycznymi emblematami ko
lejnych części Regionów wielkiej herezji…, a także nolens volens ich interpreta
cją. Dzieje się tak bez względu na zakres intencji Leca. Raz wprawiona w ruch
machina do wytwarzania sensów nie daje się już zatrzymać.
Markownik był w Wiośnie inkarnacją Księgi – jednej z najważniejszych
igur pisarstwa Schulza. Znak równości, jaki postawił między nimi autor
Sklepów cynamonowych, sprawia, że złożona symbolika Księgi stała się również
jego udziałem. Lec, umieszczając swój markownik na okładce Regionów…,
dokonuje czegoś analogicznego – przerzuca pomost między książką Ficowskiego
a Schulzowską Księgą. W ten sposób całe dzieło Ficowskiego dotyczące Schulza
otrzymuje atrybuty Księgi i zostaje podniesione do jej wysokiej rangi. Nietaktem
byłoby pytać twórcę omawianej tu graiki, ile w tym powagi, ile zaś sarkazmu
i ironii.
121
122
[projekty]
Okładka Tomasza Leca to niezwykły artefakt, który ma moc stwarzania ilu
zji, że mamy do czynienia z „autentykiem” – nieznanym dotąd znaleziskiem,
które zostało wydobyte wprost z Schulzowskiego uniwersum. I jeśli jednocześnie
świetnie rozumiemy, że to zaledwie „skażony apokryf ”, natychmiastowym echem
towarzyszącym tej wiedzy jest poczucie, że jego „bękarcie” pochodzenie w niczym
nam nie przeszkadza. Tym gorzej dla „autentyku”, który okazał się zbyt ciasny
i ubogi, aby zmieścić w sobie tak arcyschulzowski obraz.
Tomasz Lec, poproszony przez nas o skomentowanie swojej pracy, przysłał
Krótki przewodnik po markowniku Rudolfa. Poniżej drukujemy go in extenso.
Tomasz Lec: Krótki przewodnik
po „markowniku Rudolfa”
Każdy znaczek anonsuje jeden rozdział książki Jerzego Ficowskiego.
1
Wyspy Zielonego Przylądka – seria poświęcona wielkim żeglarzom, odkryw
com – za mapą morską z różą wiatrów skryto widok Drohobycza (rozdział:
Regiony wielkiej herezji)
2
Uganda – zamiast królowej Wiktorii autoportret Schulza (rozdział: Autoportrety
i portrety)
3
Południowa Afryka – do posągu antycznego dodano postać z rysunku Schulza
(rozdział: Kobieta – idol i władczyni)
4
Nowa Południowa Walia – zamiast królowej portret Józeiny Szelińskiej (rozdział:
J (…) Bezimienna)
5
AustroWęgry – zamiast Hermesa wmontowano postacie z ekslibrisu
Maksymiliana Goldsteina (rozdział: Xięga bałwochwalcza)
6
AustroWęgry – zamiast Hermesa rysunek z ekslibrisu Stanisława Weingartena
(rozdział: Alfabet Weingartena)
7
Wyspy Zielonego Przylądka – seria poświęcona wielkim żeglarzom, odkrywcom
– do Dinisa Eanesa Da Gra i Alvaro de Freitasa dodano postacie z fresków, które
„pożeglowały” z Drohobycza do Izraela (rozdział: Ostatnia bajka Brunona
Schulza)
8
Trynidad – postać królowej stylizowaną na Atenę zamieniono na Bestie z cyklu
Xięga bałwochwalcza (rozdział: Ilustracje do własnych utworów)
124
[projekty]
9
Wyspy Świętego Vincenta – do królowej dokooptowano Deborę Vogel (rozdział:
Druga Jesień) Trynidad – postać królowej stylizowaną na Atenę zamieniono na Bestie
z cyklu Xsięga bałwochwalcza (rozdział: Ilustracje do własnych utworów)
10
AustroWęgry – w pejzaż Schönbrunnu z Gloriettą wstawiony rysunek – Józef
po przyjeździe z sanatorium (Rozdział: Okolice sklepów cynamonowych)
11
Nowa Kaledonia i Przynależności – dodano fragment rękopisu Schulza (rozdział:
Listy niektóre)
12
Polska – znaczek z siewcą z 1920 roku – głowę siewcy zamieniono na rysunek
Schulza (rozdział: Własnowidz i cudotwórca)
13
Polska – znaczek z FIsu, 1939 rok – na niebie widoczna pod lupą ilatelistyczną
postać z rysunku – Mesjasz nad miasteczkiem (rozdział: W oczekiwaniu Mesjasza)
14
Ukraina pod okupacja radziecką – dodano autoportret Schulza, na którego od
wrocie napisał tekst podania o przyjęcie do Związków Zawodowych Zachodniej
Ukrainy (rozdział: Druga strona autoportretu)
Schemat okładki Tomasza Leca reprodukowanej
na stronie 120. Poniżej: znaczki z czwartej strony
okładki
1
2
4
5
3
6
7
8
11
9
12
10
13
14
[archiwum]
Ariko Kato: Schulz i Lille
Bruno Schulz przebywał w Paryżu w sierpniu 1938 roku. Wyjechał stąd nagle,
bez uprzedzenia. Nie pożegnał się nawet z Ludwikiem Lillem, u którego przez
jakiś czas nocował. „Niech Pan nie bierze mi za złe, że wyjechałem z Paryża,
nie pożegnawszy się z Panem. Mam od dawna fobię przed scenami pożegnania
i unikam ich zawsze, jeżeli tylko mogę. Wyjechałem zeszłego piątku rano” 1 – na
pisał do Lillego 2 września 1938 roku już z Drohobycza. Z jego listu wynika, że
wyjechał z Paryża 26 sierpnia 1938 roku, nie żegnając się z nikim.
Ludwik Lille, urodzony w 1897 roku, wyemigrował do Paryża w roku 1937.
Zaprzyjaźnił się z Schulzem zapewne we Lwowie, gdzie w latach trzydziestych
sprawował różne funkcje w kręgach artystycznych. Był członkiem awangardowej
grupy Zrzeszenie Artystów Plastyków „Artes” (od 1930), założycielem i kustoszem
nowo powstałego w 1934 roku Muzeum Żydowskiej Gminy Wyznaniowej we
Lwowie (Lille był żydowskiego pochodzenia)2, następnie jego wiceprezesem, a w la
tach 1934–1935 prezesem Lwowskiego Zawodowego Związku Artystów Plastyków3.
Schulz zaprzyjaźnił się z członkami artesu najprawdopodobniej dzięki przyjaciół
ce, dwujęzycznej pisarce (piszącej w języku polskim i w jidysz), Deborze Vogel.
Rachunek hotelowy wystawiony na „Monsieur Schulz” potwierdza, że pan
Schulz przebywał w L’Hotel d’Orient przy rue de l’AbbéGrégoire 43 od 31 lipca
do 7 sierpnia4. Siedem razy zamówił śniadanie. Jeśli to Bruno Schulz, to jego po
1
2
3
4
B. Schulz, Księga listów, red. J. Ficowski, Gdańsk 2002, s. 122.
Napisał książeczkę o tym muzeum. L. Lille, Muzeum Żydowskiej Gminy Wyznaniowej, Lwów 1937.
P. Łukaszewicz, hasło Lille Ludwik, [w:] Słownik artystów polskich i obcych w Polsce działających
(zmarłych przed 1966 R.): malarze, rzeźbiarze, graicy, t. V, red. J. Derwojeda, Warszawa 1993, s. 98.
Bruno Schulz 1892–1942, Katalog-Pamiętnik Wystawy „Bruno Schulz. Ad Memoriam” w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, red. W. Chmurzyński, Warszawa 1995, s. 129.
Ariko Kato: Schulz i Lille
byt w Paryżu zaczął się najpóźniej 31 lipca5. Wiesław Burzyński przypuszcza, że
na dworcu powitał Schulza Ludwik Lille lub Georges Rosenberg, brat Marii
Chazen6, która udzielała Schulzowi różnych rady i dała mu adresy, by mógł się
skontaktować z kręgiem artystycznoliterackim w Paryżu. Schulz zamierzał tam
zorganizować wystawę swoich prac artystycznych, ale jego pobyt wypadł w wa
kacje i stolica była wyludniona z powodu wyjazdów na urlopy. Nie spełniwszy
swoich marzeń, nieco zagubiony, wrócił szybko do Drohobycza.
Nie wiemy, kiedy Schulz nocował u Lillego. Jeśli nastąpiło to po pobycie
w L’Hotel d’Orient, to mógł u niego przebywać między 7 a 26 sierpnia.
Lille po wojnie poświęcił polskim artystom kilka tekstów, które były prze
znaczone dla radia. Obecnie są przechowywane w archiwum Biblioteki Polskiej
w Paryżu. Poza działalnością artystyczną aktywnie działał także na rzecz arty
stów polskich w Paryżu. Został prezesem Zawodowego Związku Polskich
Artystów Plastyków we Francji. Zmarł w Paryżu w 1957 roku7.
1
Ludwik Lille, O Brunonie Schulzu, poecie i malarzu, audycje w Sekcji
Polskiej Radia Francuskiego8
Jest późna jesień.
Nie ma słońca.
W powietrzu ręce niewidocznych rybaków zawiesiły sieci o oczkach tak drob
nych, że ledwo oddech ludzki przez nie przedostać się może.
Sieci są szare, czasem niebieskawe.
Raz zwisają jak płachty leniwie podbijane wiatrem.
Raz owijają całe domy lub złośliwie kładą się na drogach, zasłaniając je przed
oczyma przechodnia.
Mgła. Mgła. Mgła.
Z tej mgły – im dalej, coraz gęstszej – wychylają się domy.
Sine domy, koślawe domy, krzywe domy.
Stoją, kusztykają, biegną coraz szybciej aż ku końcowi ulicy.
Potem droga urywa się nagle, jak nad przepaścią.
5
6
7
8
Według Jerzego Ficowskiego Schulz „wyjechał w ostatnich dniach lipca”. J. Ficowski, Regiony wielkiej herezji i okolice. Bruno Schulz i jego mitologia, Sejny 2002, s. 80.
W. Burzyński, Schulz w Paryżu, „Polityka” 1983, nr 7, s. 9.
Wystawę pośmiertną jego prac zorganizowano w 1957 roku. Materiały tej wystawy obecnie znajdują się w archiwum Biblioteki Polskiej w Paryżu.
Biblioteka Polska w Paryżu, nr inw. 1351, K. 29–35. Według Katalogu rękopisów Biblioteki Polskiej
w Paryżu, Oicyna Poetów, Londyn 1969, R. 4, nr 4, s. 12; Towarzystwo Historyczno-Literackie w Paryżu, Biblioteka Narodowa w Warszawie, Katalog rękopisów Biblioteki Polskiej w Paryżu, t. VII, sygn.
1136–1359, Paryż–Warszawa 1996, s. 174.
127
128
[archiwum]
I znów ślimacząc, kusztykając i biegnąc, nowe domy rosną na nowej
ulicy.
Z pierzyny mgły wychyliły się dwa szare worki.
Potem sczerniały, potem dostały rąk, ramion i twarzy.
„Gdzie mieszka malarz i poeta Bruno Schulz?” Postacie poruszyły głowami
jak dwie drewniane kukiełki, błysnęły oczkami jak paciorki.
„Tam” – pokazały. I przepadły.
„Tam” stoi jeden dom i drugi, i trzeci.
Brodzimy w pierzynie, własnych nóg nie widać ani twarzy, tylko oddech idzie
smugą z ust jak para z czajnika.
Stoi człowiek.
Nogi w pierzu schował.
Brzuch okrągły jak drewniana wypolerowana kula.
Na brzuchu złoty łańcuch i dwa obwarzanki.
Potem głowa jak mniejsza kula, na której fryzjer niezgrabnie przykleił tro
chę włosów u czoła, dwa kółeczka zamiast wąsów i jasny, iluterny ogonek
– bródkę.
„Gdzie mieszka Bruno Schulz?”
Z ust postaci robi się jajko.
„Profesor –
(Jajko przepadło w otchłani przełyku)
– Schulz mieszka tu”.
Za plecami drewnianej kukły. Przez mgłę na podwórze. Dwa badyle sterczą
zapomniane przez jesień.
Zeschły krzak róży, który chyba nigdy nie rodził.
Mgła jak szal biały wije się między nogami, dookoła głowy.
Wejście frontowe, paradne, na trzech stopniach.
Zamknięte.
Pewno zawsze zamknięte.
Boczne schodki, inne wejście. Okna założone okiennicami.
Drzwi zaparte. Słychać tylko echo własnego pukania.
Czy jest tam ktoś w tym domu?
Czy mieszkańcy pochowali się przed natrętem?
Znów na ulicę.
Drewniana kukła z wąsikami stoi, gdzie stała.
Kółka wąsików poruszyły się. Szczęka drgnęła. Podniosła się i opadła jak
w mechanicznej zabawce.
„Profesora – mówi, oddzielając każde słowo –
nie ma
w domu?”
„Nikt nie odpowiada”.
„Może wyszedł na chwilę”.
Ariko Kato: Schulz i Lille
Wyszedł na chwilę założywszy okiennice na okna, przewiesiwszy kłódkę na
skoblu.
Wyszedł w mgłę.
■
Inny dzień.
Wieczór.
Drzewa wzdłuż drogi. Czarne z czarnymi nagimi gałęziami. Za nimi świeci
olbrzymia taca miedziana. Niewidzialne ręce opuszczają ją coraz niżej i niżej.
Stanęła.
Błysnęła raz jeszcze i przepadła. Tymczasem drzewa zaczynają wrastać w nie
bo nocy aż zmieszają się z nim. Uratowały się tylko sine domy, uratowały się
przed nocą, a teraz straszą tylko białym tynkiem. To chwieją się, to kołyszą, to
zmartwieją bez ruchu.
Na podwórzu Schulzów noc starła badyle.
Zaschły krzew róży przepadł. Ledwo widać schody i drzwi.
Pukamy.
Cisza. Pukamy raz drugi.
Nikt nie odpowiada.
Raz jeszcze.
Nagle rozwarły się drzwi tak szybko, jakby ktoś czyhał za nimi.
Olbrzym. Olbrzym w sukniach kobiety. Za olbrzymem kuchnia i dwa cienie
wolno posuwające się wzdłuż ściany.
„Pan śpi”.
Znów jesteśmy na drodze. W pobliżu widać ognik papierosa, potem sylwet
kę: to drewniana kukła.
„Był pan u profesora?”
„Byłem”.
„Widział pan profesora?”
„Nie”.
„Ach tak, już jest za późno”.
„Ósma godzina za późno?”
„Profesor jest zmęczony i śpi”.
O ósmej godzinie w miesiącu wrześniu.
Jeszcze jedna wędrówka o wcześniejszej porze. Miedziana taca waha się, czy
zapaść się. Dzień dobiega końca.
Olbrzymka okazała się zwykłą kobietą mówiącą z ruska.
Kuchnia jest kuchnią jak w każdym innym domu.
Cieni – sióstr profesora – nie ma w domu.
Wpuszczają mnie do drugiego pokoju. Wydaje się ogromny. Na stole stoi lam
pa oświecająca go słabo. Białe łóżko rozesłane jest na noc.
129
130
[archiwum]
Nagle jakby od ściany oderwał się cień.
Idzie ku nam. Im bliżej jest lampy, tym staje się wyraźniejszy.
Pełnieje. Nabiera namacalnych kształtów człowieka.
Widać małą głowę gwałtownie zwężającą się ku dołowi, parę głębokich oczo
dołów, w których migają ruchliwe światełka, długie, cienkie ramiona i cieniut
kie nóżki.
Podchodząc, postać wykonuje szereg dziwnych ruchów. Podciąga ramiona
ku górze, podnosi je, opuszcza.
W pokoju słychać chrzęst, jakby skrzydeł nietoperza.
Wtem postać zaczyna mówić. Głos początkowo niepewny, załamujący się zy
skuje na sile. Czarne guziczki lśniące w głębokich oczodołach zapalają się. Urok
i czar płynie od tego człowieka.
„Pan mówił (to było po ukazaniu się powieści Schulza Cynamonowe sklepy),
że mam pewne podobieństwo z Kaką.
Pan zna Kakę?
Co za wspaniały pisarz!
Ale wydaje mi się, że to co napisałem jest różne od Kaki”.
W tym jednym zdaniu Schulza nie było nic z oburzenia małych, którzy w czy
jejś uwadze widzą powód do obrazy.
Była tylko słodycz i prostota człowieka, który w drugim potrai odnaleźć
i ocenić cudze wartości.
I świadomość artysty, że jego środki, środki i cele drugiego artysty są różne.
Za drzwiami słychać człapanie nóg.
Znów powtarza się podciąganie ramion.
Odchodzę.
„Proszę mi wybaczyć – nieśmiałym głosem mówi Schulz – ale jestem taki
zmęczony…”
■
W tym Drohobyczu utajonym w sinotynkowanych domach i kamiennych wil
lach, stojących sztywnie na głównych ulicach miasta, chodził Bruno Schulz do
szkoły.
Potem przeszedł na lwowską politechnikę, na architekturę.
Sen tych, którzy chcą być blisko sztuki i jednak przeżyć życie bez głodu.
Ale czy wojna była tego powodem, czy niechęć, czy może rozczarowanie,
że zamiast sztuki znalazł matematyczne formuły – Bruno architektury nie
skończył.
Wrócił do Drohobycza.
Tu musiał go ktoś pchnąć czy zmusić. Bo Bruno Schulz wniósł prośbę. Prosił,
by na podstawie przebytych studiów itd. itd. mógł zostać nauczycielem rysunku
w gimnazjum.
Ariko Kato: Schulz i Lille
Papiery nie mają twarzy. I nikt z podpisujących ten papier nie widział prze
rażonych oczu Brunona Schulza.
Papier podpisany wrócił i Schulz otrzymał posadę z przydziałem do
Drohobycza.
Jak ten najwstydliwszy z wstydliwych, najlękliwszy z lękających się był w sta
nie utrzymać w posłuszeństwie stado trzydziestu chłopaków – nie wiadomo.
Może poskramiał ich własnym strachem.
Lekcje w szkole przynosiły mu i sprawiały ogromne zmęczenie.
Ale życie Schulza rozpoczynało się dopiero w domu, poza drzwiami, których
strzegł olbrzym w spódnicy oraz cienie dwóch sióstr.
Tam ukryty przed oczami świata Bruno Schulz rysował.
Po żółtych kartkach taniego, konceptowego papieru, jedynego, którego się
nie bał, wodził Schulz zaostrzonym ołówkiem.
I rósł na tej kartce: on sam.
Sam i samotny.
W wysokim, sztywnym kapeluszu, lub z obnażoną, bezbronną głową. Szedł
przerażony, ścigany oczyma lub biczami Menad rozwścieczonych. Klękał przed
nimi, oszalałymi, przestraszony, zagubiony. Czasem znów stanął z boku i roz
szerzonymi do pęknięcia źrenicami patrzał, jak te nagie, oszalałe Menady gonią
również oszalałe konie. To były tematy rysunków Brunona Schulza. W czasie,
kiedy młodzi malarze w Polsce przejmowali się ekspresjonizmem niemieckim,
kiedy z nabożeństwem oglądali pierwsze reprodukcje Picassa, które dotarły do
Polski: stół, gitara, paczka tytoniu i fajka.
Obok tych rysunków, czasem podmalowanych akwarelą, i po nich zaczął się
u Schulza okres graiki.
Rozmawiałem z kilkoma ludźmi, z których każdy był tym, który pierwszy dał
Schulzowi mosiężną płytę do akwaforty i pierwszy zwrócił jego uwagę na nowe
możliwości, jakie mu da graika.
Ale wiele z tych akwafort na mosiężnej płycie – to były tak zwane „cliché
verre”, gdzie malarz ostrą iglicą rani jednostajną powłokę czarnego lakieru,
a reszty dokonuje światło i światłoczuły papier jak w odbitce fotograicznej.
Tak jak z graiką mógł się jeszcze zapoznać, tak nigdy nie mógł przełamać
lęku wobec kawałka płótna i kilku farb olejnych.
Próbował, potem olbrzymka wyniosła je na ganek, gdzie zapomniane wal
czyły z drohobyckim klimatem.
Pisać zaczął późno. Po czterdziestce.
A może i przedtem pisywał, może krył się, może niszczył?
U Schulza w Drohobyczu widziałem rękopis Cynamonowych sklepów. Był pi
sany tak, jak rysował – ołówkiem: dziwnie na skos poprzez kartki jakiejś księgi
handlowej, pewno pozostałej po ojcu.
Tam na „winien” i „ma” Schulz wpisywał swój przyszły stan posiadania –
w literaturze.
131
132
[archiwum]
■
Cynamonowe sklepy są książką malarza.
Przez swą wizję.
Ale malarz w nich nie powtarzał już raz pędzlem namalowanych obrazów.
Tylko słowem tworzył nowe.
■
Na rok przed wojną ktoś zapukał do mojej pracowni.
Nieoczekiwanie zobaczyłem we framudze drzwi znaną mi postać.
Kilka podciągnięć ramionami, kilka ruchów rękoma niby żaglami i Bruno
stał w pracowni.
Bruno był nieszczęśliwy w Paryżu.
Bruno czuł się zgubiony wśród milionów ludzi.
Bruno żalił się, że jest dla wszystkich obcy.
Bo nagle, przerzucony w 24 godziny maszyną z jednego krańca świata na
drugi, stracił swoją ochronę i puklerz, który w każdej chwili odgarniał od niego
wszelkie niebezpieczeństwa.
Tu w Paryżu nie było olbrzyma w sukniach kobiety, tu nie było bezszelest
nych sióstr – cieni.
Bruno był sam, nagi, bezbronny. Walił się na niego Paryż jak przeolbrzymia,
potworna nierządnica z Babilonu, wszystkich swą płcią przerażająca.
I wtedy nabrał Paryż dlań smaku goryczy, a wszystko, czego się tak przera
żony dotknął – zdało mu się piołunem.
Luwr go rozczarował.
Gioconda była brzydka.
O przekładach, o których mówił z ludźmi, tłumacze słuchali – nie słuchając.
Rysunki, które przywiózł, oglądano, ale nikt nie spieszył się z ich wystawie
niem czy wydaniem.
A wszędzie, wszędzie ta kurtyzana babilońska.
Pewnego dnia Schulz uciekł z Paryża.
W walizie uciekający zabrał swe rysunki, gdzie na miejsce Menad oszala
łych – brodaci starcy zasiedli dookoła stołów. I prezenty dla opiekuńczych sióstr
w Drohobyczu: Ręczniki z Galeries Lafayette.
Powrót był uwerturą, uwerturą końca.
Do Cynamonowych sklepów i Sanatorium pod Klepsydrą doszedł nowy ręko
pis Ostatnia wieczerza.
Ostatnia wieczerza Brunona Schulza pisarza. Brunona Schulza twórcy. Brunona
Schulza człowieka, któremu Bóg dał życie, a któremu ludzie mieli je odebrać.
Kiedy Niemcy żywe istoty dusili i palili w komorach – przyjaciele chcieli ra
tować Brunona Schulza.
Ariko Kato: Schulz i Lille
Bruno Schulz, Portret Mieczysława Joszta, 1931.
Fotokopia ze zbiorów Biblioteki Polskiej w Paryżu
133
134
[archiwum]
Ale on, który był pełen okropnego lęku całe życie, nie lękał się najokropniej
szego – śmierci w męczarniach.
I poszedł.
Poszedł już nie w mgły, ale w noc, z której nikt nigdy nie wraca.
2
Bruno Schulz, Portret Mieczysława Joszta
W teczce nr inw. 1351 zawarta jest także reprodukcja portretu mężczyzny lub
chłopca (nr inw. 1351, k. 37). Portret jest podpisany przez Schulza „Bruno Schulz
1931”. Według informatorium jest to „Fotokopia rysunku B. Schulza Uczeń,
przedstawiająca Mieczysława Joszta. Rysunek został opublikowany w „Oicynie
Poetów” [1969, R. 4, nr 4 – A.K.] i omyłkowo podpisany jako wizerunek Schulza
autorstwa Ludwika Lillego; sprostowanie zamieszczono w następnym numerze”.
Zob. Towarzystwo HistorycznoLiterackie w Paryżu, Biblioteka Narodowa
w Warszawie, Katalog rękopisów Biblioteki Polskiej w Paryżu, t. VII, sygn. 1136–
–1359, Paryż–Warszawa 1996, s. 174. Historię tę opisuje Czesław Bednarczyk
w liście do Tadeusza Święckiego datowanym 12 grudnia 1969 (nr inw. 1351, k. 36).
[noty, recenzje, przeglądy]
Filip Szałasek: Zwycięski Schulz
w koronie
Opowiadania Brunona Schulza same są sobie winne. Muszą wziąć odpowie
dzialność za mnóstwo chybionych odczytań. Podszyte odwołaniami do trady
cji religijnych i ilozoicznych, obrazowe, pełne ironii i miejsc niedookreślenia,
prowokują brawurowe pomyłki, interpretacje przesadne bądź skarlałe. Zachęcają
też do porównań nie najwyższych lotów: są jak atrakcyjna nieznajoma, której
samotność w czynnym do późna barze wysyła sprzeczne sygnały.
Nie wiadomo, czy jest w desperacji, znudzona, czy przeciwnie – manifestuje
niezależność od dowodów pożądania. Nuta tajemnicy sprzyja wypróbowywa
niu rozmaitych strategii podrywu: niektórzy obserwują porażki poprzedników,
by wyrobić sobie zdanie o gustach nieprzeniknionej piękności, inni są sponta
niczni. Jedni czarują spokojem i hartem ducha, kreując się na mężów opatrzno
ściowych, rozważnych słuchaczy i doradców. Drudzy stawiają na przebojowość
i skłaniają się – zależnie od predyspozycji – ku arogancji, humorowi albo roz
brajającej szczerości.
Adama Wosiaka można zaliczyć do tej ostatniej grupy, największym jego atu
tem jest bowiem prostolinijność. Szanse autora Labiryntu zwiększa aura twórcy
wyklętego. Jako były wokalista i gitarzysta nieistniejącego już zespołu paganme
talowego Łza Zeschniętej Róży1, na którego karierę złożyły się głównie kłopoty
1
Por. http://pl.wikipedia.org/wiki/Łza_Zeschniętej_Róży. Na stronie czytamy między innymi, że
nazwa zespołu „nawiązuje do wielu mistycznych symboli, przede wszystkim do różokrzyża. Inspiracją dla tekstów byli tacy autorzy jak Aleister Crowley, Bruno Schultz, Witkacy” [pisownia oryginalna – F.S.].
136
[noty, recenzje, przeglądy]
z wydaniem debiutanckiego albumu, ma on wszelkie predyspozycje do tego, by
intrygować ćmy barowe, a – jak czytamy na tylnej stronie okładki – „także na
dzieję w jakiś sposób zainteresować i zainspirować schulzologów”.
Bez chwili wahania Wosiak wyznaje, że interpretując twórczość Schulza pod
kątem motywów labiryntu i rytów inicjacyjnych z nim związanych, sięgnie nie
tylko po rozliczne mitologie, ale również „dzieła okultystyczne, literaturę i sztu
kę popularnonaukową”2 . Na samej tylko stronie 28 korzysta z www.otopl.org,
www.zgapa.pl/zgapedia/ oraz Magiji w teorii i praktyce. Rzuca śmiało, że – „choć
to może wydać się dziwne – przytoczy pokrótce opis legendarnej Atlantydy”
[20]. Przekonuje też, że „główną ideę w prozie Schulza wyodrębnić można.
I jest to piękna idea, która stawia człowieka w zupełnie innym wymiarze, a jego
życie na wszystkich możliwych planach mityzuje, wznosi do Słońc i daje mu
duszę” [27].
„Innymi słowy poszukamy Boga w człowieku. Tym samym postaramy się do
wieść, że świat w utworach Brunona raz jest metaforą, a raz światem rzeczywi
stym” [24] – zapowiada Wosiak, a czytelnik zaczyna współczuć zarówno sobie,
jak i tekstowi, którego te zamiary dotyczą (mimo że ten jest przecież sam sobie
winien). Odczuwa to, co wspomniana atrakcyjna nieznajoma; co tekst, cierpią
cy katusze niezgrabnego podrywu. Role zaczynają się mieszać i nie pomaga krze
piąca świadomość, że sklepy cynamonowe „odpowiadają sanktuariom astralnym,
skarbnicom wiedzy wyższych inteligencji należących do świata świetlistego, któ
rych poszukuje Józio” [38].
Ale zanim dowód na dwoistość świata w utworach Schulza – karkołomny
z punktu widzenia teorii mimetycznych wszystkich eonów – zostanie obja
wiony, wzrok adresata książki (nasz wzrok, liczne apostrofy nie pozostawiają
wątpliwości) przyciągną ilustracje. Twórczość graiczna Agnieszki Skatuły uzu
pełnia esej Wosiaka o istotne dane dotyczące wyczucia estetyki obojga artystów.
Skatuła czerpie natchnienie z różnych ikonograii antycznych, można więc po
wiedzieć, że efekty jej działalności są – jak „wiedza dotycząca wierzeń starożyt
nego Egiptu” – „rozrzucone niczym kwiaty na stronicach pracy” [21]. Zgodnie
z ideą rozrzutności jeden ze szkiców, inspirowany muzyką zespołu Fields of the
Nephilim, powtarza się pod różnymi tytułami aż trzy razy: na okładce i dwu
krotnie w samym eseju (na stronie 59 w kolorze, na 30 – w czerni i bieli).
Na szczególną uwagę, poza wizerunkiem muskularnego Chrystusa, który na
pięciem mięśni łamie ramiona krzyża i wystawia na próbę wytrzymałość dwóch
mikroskopijnych bretnali [68], zasługuje ilustracja poprzedzająca tekst właści
wy. Graika umieszczona na magicznej 13 stronie publikacji nosi tytuł Schulz
w objęciach Horusa – Zwycięskiego Dziecka w Koronie! i przedstawia efeba, który
2
A. Wosiak, Labirynt Brunona Schulza. Odyseja Umysłu Dziecka Nowego Eonu i Zmierzch Ojca Starego,
Warszawska Firma Wydawnicza, Warszawa 2012, s. 21. Dalej cytuję, podając tylko numer strony.
Filip Szałasek: Zwycięski Schulz w koronie
z wyzywającą miną dzierży w dłoniach głowę drohobyckiego pisarza oddzielo
ną od ciała. Tak bezpardonowe potraktowanie Schulza sprawia, że Wosiak w dal
szych partiach tekstu czuje się uprawniony do mówienia o autorze Sklepów
i Sanatorium per Brunon (na przykład s. 24 i 39). Słusznie, bo Schulz to prze
cież pisarz sympatyczny, duchem diametralnie różny od Sienkiewicza czy Prusa,
których strach wołać po imieniu, zwłaszcza na łamach pracy o akademickim
zacięciu.
Wosiak zdaje sobie sprawę z kontrowersyjnego wydźwięku publikacji.
Wyznaje, że „autor tej inicjacyjnej pracy, która jest raczej dziecięcym albumem
pełnym wycinanek i wyklejanek, starając się pisać o tym wszystkim, pewnie bę
dzie często gubił dystans i popadał w patos” [27]. Łatwo zrozumieć powody, dla
których młody eseista ulega egzaltacji, zwłaszcza jeśli pretensjonalność języka
i składni współgra z typem wrażliwości. Bywa, że utrata kontroli nad wywodem
skutkuje pisaniem „z serca”, odległym od stereotypu suchej analizy, ale przecież
podobnie rzecz ma się z samym Schulzem. Faktycznie, „gdy czyta się opisy nar
ratora, przychodzą na myśl same najświętsze, najgłębsze i najpiękniejsze mitycz
ne obrazy”3 [55].
Właściwie najbardziej zadziwia dopuszczenie pracy Wosiaka do druku pod
postacią książki. Patronat prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka, kwartalnika
literackiego „Wyspa” i serwisów internetowych, zajmujących się zarówno samym
Schulzem, jak i życiem Trójmiasta, to jedno. Pozytywne recenzje wystawione
przez wykładowców Uniwersytetu Gdańskiego, o których autor nie omieszkał
napomknąć w przedmowie, również nie spędzają snu z powiek. Zupełnie inną
– i ważniejszą – sprawą jest to, że w dobie debaty nad kryzysem czytelnictwa
i braku funduszy na aktywność wydawniczą znalazła się oicyna dysponująca
środkami wymaganymi do druku publikacji złożonej w dziesięciu procentach
z amatorskich szkiców i stronic zawierających pojedyncze zdania, jak na przy
kład: „Pracę dedykuję mojej Szkarłatnej Kobiecie, której cicha obecność nadaje
jej głębszy sens i cel” [12].
„Schulz był wybitnym artystą, którego twórczość jest zgodna z Duchem
Nowego Eonu – Horusa Zwycięskiego Dziecka w Koronie. W jego twórczości
Ojciec i Stary Eon przemijają, a Dziecko i Nowy Eon, rodząc się i głosząc swe
wyższe prawa, uzyskują Życie w Nieskończonej Pełni i Chwale. Gdyż nadszedł
najwyższy czas, by nie tylko czcić ojca i matkę swoją, ale przede wszystkim Czcić
i Ubóstwiać Dziecko Swe” [29]. Czytając te słowa, można oczywiście zadumać
się nad zasadnością zapisu „Swe” wielką literą, a także nad tym, kogo właściwie
to „swe” dotyczy, ale najbardziej palącą kwestią pozostaje odpowiedzialność.
3
W twórczości Schulza próżno szukać opisu narratora, ale wiadomo przecież, że Wosiakowi nie
chodzi o charakterystykę jego aparycji. Autor nie sugeruje również, jakoby mały Józef – a nie
Schulz – był faktycznym autorem opowiadań, twórcą „opisów”.
137
138
[noty, recenzje, przeglądy]
Labirynt pozwala przypuszczać, że proza Schulza osiągnęła ten rodzaj popu
larności, który potwierdza zasadność poglądu o zapomnieniu jako największym
błogosławieństwie dla twórcy. Czytelnicy opowiadań Schulza od zawsze znajdo
wali się w sytuacji nie do pozazdroszczenia: chętnie nawiązując intymny kon
takt z ulubionymi krótkimi formami, liczyli na to, że autorzy opracowań będą
rekrutować się spośród wyznawców dyskrecji i smaku. Od początku byli sobie
winni – na tym niebezpiecznym etapie, kiedy to twórczość danego autora zysku
je ogromne powodzenie, zaczynają sięgać po nią dosłownie wszyscy.
A. Wosiak, Labirynt Brunona Schulza. Odyseja Umysłu Dziecka Nowego Eonu
i Zmierzch Ojca Starego, Warszawska Firma Wydawnicza, Warszawa 2012.
Piotr Józef Maksymowicz: „Egzystencja (albo inaczej: bio-grafia)” 1 –
czyli spis treści wprowadza w błąd
Spis treści w książce Michała Pawła Markowskiego jest bardzo ogólny i w tym
znaczeniu niepełny. W pewnym sensie wprowadza czytelnika w błąd. Ogranicza
się tylko do pokazania podziału na cztery, dość obszerne, kolejne części. Jednak
w czasie lektury okazuje się, że treść dodatkowo została skrupulatnie podzielona
na bardzo wiele małych, czasami nawet niezajmujących pełnej strony rozdzia
łów. Początkowo w odbiorze można odnieść wrażenie chaosu, spowodowane
go natłokiem wciąż nowych wątków pojawiających się w kolejnych miniroz
działach. Jaki jest powód takiego zabiegu, który sprawia, że struktura książki
przestaje być zwarta – co sugeruje zamieszczony w niej skromny „Spis treści”
– a staje się „rozwiązła”? Tytuł Powszechna rozwiązłość jak gdyby to zapowia
da, ale przede wszystkim intryguje wieloznacznością.
W ubiegłym roku w „Schulz /Forum” ukazał się inny tekst Michała Pawła
Markowskiego, zatytułowany Schulz – pisarz jako ilozof. Interpretator upomniał
się w nim – jak to sam ujął – o „prawo do ilozofowania” w literaturze i o to, by
„czytać Schulza ilozoicznie”. Pod koniec wywodu doszedł do wniosku, „że Bruno
Schulz jest jednym z najważniejszych polskich ilozofów, a jednocześnie jest jed
1
„Egzystencja (albo inaczej: bio-graia) to dzoe wciągnięte w kulturę i tym samym politykę, dzoe natomiast to egzystencja obnażona, zdemaskowana lub wyeksponowana, niema i pozbawiona
ochrony, wyrzucona poza ramy jakichkolwiek instytucji. Egzystencja/biograia to mechanizm
obronny przeciwko samemu życiu, zabezpieczenie przeciwko bezsensownemu żywiołowi, który
w nas tkwi i który czasami dochodzi do głosu, choć nie wtedy, gdy tego chcemy. Obsuwka w życie
[…] jest jedną z największych katastrof, jakiej można doświadczyć w egzystencji […]” (M.P. Markowski, Powszechna rozwiązłość. Schulz, egzystencja, literatura, Kraków 2012, s. 32–33). Z tymi uwagami, które odnajdujemy w omawianej książce, koresponduje informacja zawarta w internetowej
zapowiedzi wydawniczej „Schulz/Forum”: „Józeina Szelińska, narzeczona Schulza, adresatka ponad 200 jego listów była jedyną kobietą, której się oświadczył i która dla niego próbowała odebrać sobie życie. Rozstali się w 1937 roku. Dopiero w 1967 zaczęła opowiadać o Schulzu w listach
do Jerzego Ficowskiego: «Miał w sobie coś z elfa, Ariela i zarzucałam mu – o ile z tego w ogóle
można robić zarzut – że nieznany mu był ten gorący, soczysty miąższ ludzkich namiętności i doznań. Obce mu było uczucie ojcostwa i jego potrzeba, obca mu była zazdrość o kobietę i pragnienie wyłączności, […] obca mu była potrzeba własnego domu i rodziny». […] «Był całkowicie i bez
reszty zaprzedany swej twórczości. To był jedyny sens jego życia, bez koncesji i bez ustępstw»”.
Następnie czytamy: „Narzeczona pisarza pragnęła normalnego życia, wspólnego domu. Podobno to właśnie stało się powodem ich rozstania. W 1991 mając 86 lat Szelińska popełniła samobójstwo” (culture.pl/pl/artykul/schulz-forum-pierwszy-numer-pisma-o-brunonie-schulzu).
140
[noty, recenzje, przeglądy]
nym z najważniejszych polskich pisarzy”, ponieważ z punktu widzenia przyjęte
go przez interpretatora: „nie ma żadnej różnicy pomiędzy ilozofem i pisarzem
– każdy z nich na swój sposób, czasami w różnych językach, formułuje własny
świat, to znaczy stara się znaleźć formułę dla własnego świata, w którym chciał
by mieszkać, wedle zasad którego chciałby żyć, którego znaczenia składałyby się
na jakąś całość”. Szkic o „pisarzu jako ilozoie” Michał Paweł Markowski zakoń
czył konstatacją: „Dopóki Bruno Schulz będzie się błąkał gdzieś między litera
turą i ilozoią jako rozłącznymi dyskursami, jego wielkość będzie skazana na
niezasłużone umniejszenie. Na co więc czekamy? Czekamy na książkę o Brunonie
Schulzu, która pokaże nam ilozoiczne znaczenie jego stylu”. Zarówno omawia
na książka, jak i przypomniany tekst z „Schulz/Forum” ukazały się niemal w tym
samym czasie. Należy więc przyjąć, że istnieje związek między Powszechną roz
wiązłością – książką Michała Pawła Markowskiego o Schulzu, egzystencji, litera
turze, wydaną w serii „Hermeneia”, ze sformułowanym przez niego postulatem
badawczym.
Autor książki o Schulzu odżegnuje się od ściśle „naukowego” stylu. Dlatego
też rezygnuje ze szczegółowego omówienia aktualnego stanu badań z zakresu
schulzologii. Drugi podrozdział „Części I” ostentacyjnie zatytułował Zapomnieć
wszystko. Odcina się w nim nawet od tekstów, które wcześniej sam napisał
o Schulzu. Jego celem staje się próba spojrzenia na twórczość pisarza w nowym
świetle, a także rozliczenie się z dawniejszymi sposobami jej postrzegania. W swej
książce Michał Paweł Markowski zamierza wykazać, że w twórczości Schulza
panuje Powszechna rozwiązłość. To sformułowanie, będące zapożyczeniem z jed
nego z opowiadań autora Sklepów cynamonowych, zastosował jako klucz do zro
zumienia egzystencji, czyli – jak pisze autor – „biograii” drohobyckiego pisa
rza. Stało się więc sposobem interpretowania jego twórczości.
Cała pierwsza część książki, opatrzona tytułem Legenda, odgrywa rolę bar
dzo rozbudowanego wstępu. W trakcie lektury, mniej więcej w połowie tej czę
ści (s. 30), dowiadujemy się, że słowo „legenda” zostało zapożyczone z języków
zarówno Schulza, jak i Leśmiana. Tworzenie w taki sposób rozumianej legendy
okazuje się zabiegiem hermeneutycznym. Sposobem na tworzenie języka umoż
liwiającego opisanie egzystencji Schulza, która – jak to określił Markowski – jest
„precyzyjnie dwuznaczna”, kojarząca przeciwieństwa. Trzeba tutaj przypomnieć,
że podobnie rozumiał Schulza Gombrowicz. W artykule o literackiej Twórczości
Brunona Schulza pisał: „W obrębie swego jakże skończonego i wspaniałego sty
lu Schulz może kojarzyć wszystkie przeciwieństwa…”2 . „Część I” jest więc przy
wołaniem pewnych wybranych, utrwalonych w odbiorze i znanych czytelniko
wi sposobów interpretacji twórczości Brunona Schulza. Są one jednak poddane
dekonstrukcji. Autor stawia pytania podważające ich zasadność. Jest to rodzaj
2
W. Gombrowicz, Twórczość Brunona Schulza, [w:] idem, Varia, Paryż 1973, s. 206.
Piotr Józef Maksymowicz: „Egzystencja (albo inaczej: bio-graia)”
programu, który ma zostać wypełniony w dalszej części pracy. Potwierdzenie
konieczności dekonstrukcji dotychczasowych interpretacji Schulza następuje
w „Części II” omawianej publikacji.
Pełny tytuł książki jest czteroczłonowy: Powszechna rozwiązłość. Schulz, eg
zystencja, literatura. Również „Spis treści” wskazuje na cztery jej segmenty.
Interpretator Schulza ponumerował je jako kolejne „części” i zaopatrzył w tytu
ły: Legenda, Egzystencja, Rekonstrukcja oraz Interpretacja. Słowo „egzystencja”
pojawia się więc zarówno w tytule, jak i w „Spisie treści”, co jednoznacznie od
początku wskazuje na główny punkt ciężkości ujmowania twórczości Schulza
zaproponowany przez autora Powszechnej rozwiązłości. Przy tym sama „po
wszechna rozwiązłość” – jak już o tym wspomniałem, a sam interpretator ujaw
nia to na stronie 57 – została przejęta wprost z Schulza, u którego w opowiada
niu Ulica Krokodyli „powszechna rozwiązłość zrzucała coraz bardziej hamulce
pozorów”. Podobnie Powszechna rozwiązłość Michała Pawła Markowskiego przy
bliższym poznaniu zrzuca pozory zwartej konstrukcji, zrzuca „hamulec pozor
nego” podziału na cztery części, które w pierwszej chwili skłonni bylibyśmy po
traktować jako zwarte rozdziały. Okazuje się, że „Spis treści” wprowadza w błąd,
ponieważ każda z czterech części/rozdziałów rozpada się na wiele drobnych frag
mentów. Niekiedy sam autor (jak na przykład na stronie 53) stosuje do nich okre
ślenie: „rozdział”.
Ponadto właśnie ten rozdział, czyli Rozliczne rozprzęgi, rozpada się z kolei na
siedemnaście, zawierających niemal wyłącznie cytaty z Schulza, drobnych pod
rozdziałów, które po dwa, po trzy, a nawet po cztery mieszczą się na jednej stro
nie. Rozdział Rozliczne rozprzęgi zgodnie z zamysłem autora „składa się wyłącz
nie z cytatów”. Uzasadniając ów zabieg, interpretator pisze, że czyni tak: „Nie
dlatego, żebym chciał w małej cząstce zrealizować marzenie Waltera Benjamina
o książce złożonej z samych cytatów, ale dlatego, że potrzebuję tych cytatów, żeby
udowodnić moją tezę o fundamentalnej rozwiązłości Schulzowskiego świata
i pokazać, że nie jest to tylko kluczowa idea, ale także obsesja Schulzowskiego
języka […]” [53]. W zamyśle autora Powszechnej rozwiązłości w zapropono
wanym przez niego zestawie cytatów zawiera się więc dowód na ścisły związek
„kluczowej idei Schulzowskiego świata” i „Schulzowskiego języka”. Jak pisze:
„Fragmenty te mówią, jak mniemam, same za siebie” [53]. O czym więc same
za siebie mówią Rozliczne rozprzęgi? Okazuje się, że mają być dowodem na ści
słe sprzęgnięcie „idei” i „języka” w twórczości Brunona Schulza.
Wynika stąd, że książka o Schulzu, egzystencji, literaturze została z rozmy
słem skonstruowana w taki sposób, iż każda z jej „części” rozpada się na 6, 15,
a nawet 19 „rozdziałów”, a w jednym wypadku dodatkowo nawet na wiele pod
rozdziałów. Ma to odpowiadać „fundamentalnej rozwiązłości Schulzowskiego
świata”. Jednak wysiłek odtworzenia porządku, w jakim książka została skon
struowana, przerzucony został na czytelnika. Unaocznia to załączony w anek
sie uzupełniony „Spis treści” książki. Michała Pawła Markowskiego interesuje
141
142
[noty, recenzje, przeglądy]
jedynie koherencja „idei” i „języka” – ich wzajemne związanie, wzajemne „sprzę
gnięcie”. Książka o Powszechnej rozwiązłości paradoksalnie chce wykazać ich
„związłość”.
Uzasadnienie dla przyjętej postawy interpretator Schulza odnajduje u Waltera
Benjamina. Na stronie 128 omawianych rozważań o Schulzu, egzystencji, litera
turze dowiadujemy się, że „zasadnicza niewspółmierność” – sformułowanie,
którego Schulz użył „w swoim posłowiu do Procesu” Kaki – „to byłby także
niezły tytuł do tej książki”. Przy tym autor odwołuje się w tym miejscu do Waltera
Benjamina, który interpretując Kakę, pisał o „rezygnacji z prawdy i trzymaniu
się przekazywalności”. Samo więc spisanie „treści”, „spis treści”, czyli „idea” w ode
rwaniu od „języka”, to znaczy idea/treść po oddzieleniu od literackiego kunsz
tu, w oderwaniu od artyzmu języka, przestaje mieć znaczenie, a nawet może
wprowadzać w błąd. Czy to też był jeden z powodów, dla których Michał Paweł
Markowski zdecydował się na umieszczenie niepełnego, bardzo ogólnego „Spisu
treści” w swej książce?
Na zakończenie warto przytoczyć wyznanie autora, w którym on sam okre
śla zadanie, jakie sobie wyznaczył: „Książka ta poświęcona jest Schulzowi i temu,
jak jego własna egzystencja została wpisana w literaturę, która staje się egzysten
cją drugiego stopnia”; „[…jest to] biograia w sensie najdosłowniejszym, czyli
analiza egzystencjalna”; „[…] skonstruowana przez pisarza mediacja – biograia
(która z jednej strony zanurzona jest w prywatnym życiu, z drugiej zaś – przede
wszystkim – daje się odnaleźć w ruchach tekstowych znaczeń) mnie interesuje,
to co zszywa człowieka z jego tekstami, a co nie jest ani niedostępnym życiem,
ani nazbyt dostępnym tekstem”; „[…] interesuje mnie […] Bruno Schulz, niewy
soki, nieśmiały nauczyciel rysunku z Drohobycza, który rozpaczliwie trzymał się
literatury, żeby ocalić się przed naporem czystego życia” [33–34]. W gruncie rze
czy jest to ta sama kometa, którą Jerzy Ficowski dostrzegł w jednym z wierszy:
stał Bruno za węgłem zmierzchu
rzuconym spojrzeniem
zaczepiał czarną pończochę
puszczało oczko wschodziła kometa pończoszników
ku niej merdając ogonami biegły
zwierzęta zodiaku ugłaskane batem.3
3
J. Ficowski, Drohobycz 1920, [w:] idem, Śmierć jednorożca, Warszawa 1981, s. 17.
Piotr Józef Maksymowicz: „Egzystencja (albo inaczej: bio-graia)”
143
Aneks
Spis treści [uzupełniony]
Część I. Legenda..................................................................................... 9
1. Ciasnota szeregu
2. Zapomnieć wszystko
3. Przeciwko dualizmom
4. Mówić inaczej
5. Precz z muzeum!
6. Walka o uznanie
7. Co to jest prawda
8. Przekonać czytelnika
9. Przedmiot się zmienia
10. Magiczny czworobok
11. Do niczego
12. Wielkość zaczarowana
13. Swój do swojego po swoje
14. Biograia
15. Swobodna gra
16. Naznaczanie wsteczne
17. Węzły i sęki
18. Dwuznaczność
19. Atak na istotę rzeczy
11
12
13
14
16
18
19
22
25
26
28
29
31
32
34
36
39
41
42
Część II. Egzystencja ............................................................................................... 45
1. Roz
2. Rozliczne rozprzęgi
a. Rozpusta
b. Rozliczne rozprzęgi
c. Rozpad i rozprysk
d. Rozbicie, rozsypanie, rozwinięcie
e. Rozluźnienie i rozsunięcie
f. Rozluźniony tętent
g. Rozmanipulowanie
h. Rozłopotany rozgardiasz
i. Rozbestwienie i rozdziewanie
j. Rozpad, rozlot
k. Rozległy rozłam
l. Powszechna rozwiązłość
47
53
54
55
56
57
144
[noty, recenzje, przeglądy]
m. Rozrzutność, rozsypanie, rozwiązłość
n. Rozebrać, rozlicytować
o. Rozniesienie, rozgadanie
p. Rozrost, rozgałęzienie
r. Ciotka Perazja
3. Hegel w Drohobyczu, czyli co się zdarzyło wujowi Edwardowi
4. Emeryt
5. Nuda
6. Ekstaza
58
59
60
61
70
72
76
Część III. Rekonstrukcja ......................................................................... 81
1. Gdzie się zaczyna Schulz?
2. Co jest w koszyku
3. Więcej mięsa!
4. Powszechna rozwiązłość
5. Forma i materia
6. Cud dywersji
7. Orfeusz i Prometeusz
8. Ironia
9. Marionetki, strzępki, szmatki
10. Rupieciarnia
11. Parodia
12. Coka
13. Rozdźwięk
14. Ostateczna refutacja mesjanizmu
15. Wyuzdana wesołość
16. Szpargał
17. Rzeczywistość
18. Inspiracja
19. Eksplikacja
83
86
88
92
96
98
103
105
107
111
113
117
120
121
125
129
131
133
136
Część IV. Interpretacja.......................................................................... 141
1. Grymaśnie pruty hat
2. Ludzkie, nieludzkie, ponadludzkie
3. Teologia, dialektyka, antropologia
4. Logos: egzystencja i interpretacja
5. Nauka jako kłamstwo
6. Wykształcenie
7. To, co niewysłowione, zmierza do nieistnienia
8. Świat uczłowieczony
143
147
150
154
156
160
162
163
Piotr Józef Maksymowicz: „Egzystencja (albo inaczej: bio-graia)”
145
9. Co zrobić z Niewyrażalnym
10. Odwołujemy Raj
11. Odluźnianie
12. Blaga
13. Materia mitu
14. U podszewki rzeczy
15. W głąb
166
169
172
175
177
181
183
Indeks nazwisk
187
M. P. Paweł Markowski, Powszechna rozwiązłość. Schulz, egzystencja, literatura,
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2012.
Wioleta Dereszewska: Czytanie
bibliograii
Co można wyczytać z kart bibliograii dzieł danego autora? Czyż nie jest ona
świadectwem rozwoju osobowości? Chronologiczny rejestr poszukiwań, za
chwytów, olśnień i odkryć stanowi nie tylko wygodny przewodnik dla osób szu
kających potrzebnych im opracowań, ale jest także zbiorem mikroportretów
badacza, książkowym ujęciem twórczych perypetii i linearnym zapisem wyni
kania i powstawania kolejnych publikacji.
Układ
Jerzy Ficowski. Bibliograia za lata 1947–2009 w opracowaniu Jerzego Kandziory
została wydana w 2010 roku, cztery lata po śmierci badacza. Układ samej pu
blikacji jest dosyć typowy dla tego rodzaju opracowań – wyszczególniono część
podmiotową, oznaczoną literą A i zatytułowaną Książki wraz z ich recenzjami;
zawiera ona 175 pozycji. Dzieła Ficowskiego uszeregowane zostały w kolejno
ści chronologicznej, uwzględniającej datę wydania. Część ta obejmuje lata
1948–2008, a w obrębie każdego roku Kandziora wyszczególnił trzy kategorie:
I – twórczość oryginalna Jerzego Ficowskiego, II – prace historycznoliterackie,
III – prace edytorskie. Do twórczości oryginalnej zaliczono tomy poetyckie,
prozę, książki naukowe, eseje dotyczące historii literatury, historii sztuki oraz
etnograii. Kandziora podaje również spis treści poszczególnych publikacji, na
przykład wykaz tytułów wierszy w tomiku poetyckim. Dodatkowo do każdej
publikacji badacza dołączono adresy bibliograiczne ważnych recenzji, poja
wiających się na łamach czasopism i w książkach naukowych, będących istot
nym głosem w kwestii poruszanych przez badacza problemów. W bibliograii
tej umieszczono także wydane w Polsce płyty i kasety magnetofonowe rejestru
jące odczytywanie przez Jerzego Ficowskiego własnych wierszy.
Z kolei części przedmiotowej przyporządkowano literę B i nazwano ją
Publikacje o Jerzym Ficowskim, pojawiające się tu prace ponumerowano 1–93.
W skład tej części wchodzą: opracowania ogólne, interpretacje utworów, publi
kacje biograiczne, wywiady z pisarzem i autokomentarze, prace opisujące dzia
łalność w środowiskach społecznych i w kręgach opozycji demokratycznej,
a także informacje dotyczące przyznanych nagród. W miejsce podziału na trzy
kategorie z poprzedniej części w obrębie jednego roku zastosowano porządek
alfabetyczny, według nazwisk autorów publikacji. Aby ułatwić przeglądanie bi
Wioleta Dereszewska: Czytanie bibliograii
bliograii, Kandziora wprowadził również podział tematyczny prac, na przykład
działalność społeczna, informacje o nagrodach. Ważne jest przy tym, że spis
uwzględnia prace publikowane po śmierci autora, czyli po roku 2006.
Bibliograia ta jest również wyposażona w indeks tytułów książek Jerzego
Ficowskiego, a przy każdym z nich pojawia się litera oznaczająca część przed
miotową lub podmiotową oraz numer pozycji – dzięki temu można prześledzić
drogę danej książki, ile razy była wznawiana, jakie wydawnictwa się nią intere
sowały, czy była tłumaczona lub czy autor wprowadzał poprawki. Najczęściej
drukowane były dwie publikacje: Gałązka z Drzewa Słońca – baśnie cygańskie
i tom poetycki Odczytanie popiołów. Dodatkowo na końcu bibliograii pojawia
się indeks nazw osobowych, rozpoczynają go nierozwiązane kryptonimy i pseu
donimy opatrzone nazwą książki lub czasopisma, w których się pojawiły. Nie
trzeba dodawać, że indeks jest niezwykle przydatny, zwłaszcza gdy szuka się ksią
żek dotyczących jednej postaci. Ponadto przeglądając ten spis, można traić nie
tylko na nazwiska literaturoznawców, poetów, językoznawców, dziennikarzy, ak
torów, malarzy, tłumaczy, polityków, ale też kolegów i członków rodziny, dzięki
czemu ma się wrażenie, że Jerzy Ficowski interesował się różnymi, odległymi od
siebie dziedzinami, a wielu ludzi nim się zajmowało.
Zainteresowania
Dwudziestoczteroletni Jerzy Ficowski debiutuje w 1948 roku tomem poetyc
kim Ołowiani żołnierze, zawierającym dwadzieścia utworów – czternaście wier
szy i sześć bajek, będących świadectwem wojny. Pisanie wierszy, opowiadań,
baśni i bajek będzie uprawiał niemal do końca życia. Na początku swojej dro
gi pisarskiej i naukowej skupiał się właśnie na twórczości poetyckiej, ale bar
dzo szybko pojawiły się zainteresowania poezją cygańską i jej propagowaniem.
Już w 1949 roku, czyli rok po wydaniu pierwszego tomiku poetyckiego, po
wstaje pierwsza publikacja historycznoliteracka – wstęp oraz tłumaczenie do
wydania Romanców cygańskich Frederico Garcíi Lorki. Jerzy Ficowski wędro
wał z taborem cygańskim w latach 1948–1950, został do tego zmuszony częsty
mi przesłuchaniami przez pracowników Urzędu Bezpieczeństwa z powodu jego
konspiracyjnej działalności w Armii Krajowej. Przymusowa wędrowna emigra
cja pozwoliła mu bliżej przyjrzeć się kulturze cygańskiej, nauczył się języka, po
znał zwyczaje i oczywiście Papuszę, którą namówił do spisania jej wierszy.
Kultura romska nigdy nie była dobrze znana – sami Romowie nie chcieli niko
go z zewnątrz uczyć języka ani wprowadzać w swoje obyczaje. Przypadek Jerzego
Ficowskiego jest zatem dość osobliwy – zafascynowany barwną kulturą cygań
ską, w 1953 roku wydaje książkę Cyganie polscy. Szkice historycznoobyczajowe,
w której umieszcza słowniczek polskocygański – gest ten nie spodobał się
społeczności romskiej, która pilnie strzegła swych tajemnic. Podczas wędrówek
z Cyganami Ficowski dostrzegł talent Bronisławy Wajs, nazywanej Papuszą,
147
148
[noty, recenzje, przeglądy]
i przekonał ją do spisywania swojej twórczości, którą poetka wysyłała mu dro
gą listową. Jak wskazuje bibliograia Kandziory, pierwszy zbiór jej wierszy uka
zuje się w roku 1956. Jerzy Ficowski przetłumaczył wiersze, opatrzył je obja
śnieniami i napisał wstęp do ich wydania. Jak wcześniej wspomniałam, Cyganie
zawsze źle odbierali przybliżanie swojej kultury, dlatego Papusza stała się obiek
tem prześladowań członków swojej społeczności.
Młody poeta stał się więc również cyganologiem. Jak wynika z kart biblio
graii, w 1964 roku ujawniło się kolejne zainteresowanie badawcze, mianowicie
słabo jeszcze wówczas znana postać Brunona Schulza. Jerzy Ficowski skrupu
latnie gromadził i porządkował materiały dotyczące twórczości, biograii i wspo
mnień o autorze Sklepów cynamonowych. Właśnie jemu zawdzięczamy opra
cowanie Księgi listów, Księgi obrazów oraz wiele ważnych i fundamentalnych
szkiców literackich omawiających problemy niejednoznacznej prozy Schulza.
Zaczęło się od opracowania edytorskiego tomu Proza w roku 1964, z przedmo
wą Artura Sandauera, następnie pojawiły się Regiony wielkiej herezji, przybliża
jące czytelnikom wiele motywów wykorzystywanych przez Schulza, ułatwiające
zadanie tym czytelnikom Schulza, którym brakowało specyicznej wrażliwości
lub wiedzy. Jak wiadomo, praca ta została skonstruowana według wzorca teo
retycznobiograicznego, releksje na temat twórczości przeplatają się z od
twarzaniem faktów biograicznych, które niejednokrotnie pomagają w zro
zumieniu prozy Schulza, będącej poetycką opowieścią utkaną z fragmentów
wspomnień i próbą reinterpretacji własnych zachowań i doświadczeń. W biblio
graii pojawia się adnotacja o wydaniu prawie dziesięć lat później Drugiej jesie
ni, której rękopis został przez Jerzego Ficowskiego odnaleziony – o ile uboższa
byłaby schulzologia, gdyby nie on. Oczywiście poeta interesował się również
twórczością graiczną Schulza – oddał w ręce czytelników tom ekslibrisów, Xięgę
Bałwochwalczą i zbiory rysunków, do których objaśnienia tłumaczone były na
kilka języków.
Warto się w tym miejscu zastanowić, jakie są konsekwencje porządkowania
twórczości Schulza przez Jerzego Ficowskiego. Na pewno dobrze się stało, że po
jawił się bardzo zdeterminowany badacz, który poświęcił swój czas na ratowa
nie od zapomnienia i rozproszenia tak wartościowej twórczości. Pisząc swoje
książki o prozie Schulza, nadał jej pewien rys i ukierunkował wiele interpreta
cji, objaśniając poszczególne motywy. Oczywiście polemika z nimi jest możliwa
i wiele osób się tym zajmuje, ale mnie interesuje coś zupełnie innego. Dzięki ko
mentarzom i objaśnieniom Jerzego Ficowskiego twórczość Schulza zyskała okre
śloną ramę – w miarę szeroką, pewne odczytania jednak pozostają niezmienne,
weszły na stałe do słownika wielu schulzologów. Widać to zwłaszcza przy ukła
dzie Księgi obrazów – chciałoby się nadać twórczości graicznej Schulza inny
porządek, wyjść poza dawno ustalone schematy, ale trudno zaproponować coś
nowego. Rozbijając zaproponowane przez badacza układy, trafne i porządkują
ce całość, można byłoby spojrzeć na graiki z innej perspektywy, która pozwoli
Wioleta Dereszewska: Czytanie bibliograii
Jerzy Ficowski. Fotograia Bartosza Pietrzaka
z lat osiemdziesiątych XX wieku
149
150
[noty, recenzje, przeglądy]
łaby napisać o dotąd pomijanych kwestiach. Wyjście poza pomysły badacza jest
propozycją kuszącą, bardzo trudno jednak się wyzbyć starych przyzwyczajeń
i wprowadzić rozwiązania, które tak sprawnie spięłyby wszystko w nową całość.
Oprócz tych dwóch głównych kręgów tematycznych zainteresowania Jerzego
Ficowskiego dążą też ku tłumaczeniu poezji żydowskiej – w 1964 roku wydana
została praca Rodzynki z migdałami. Antologia poezji ludowej Żydów polskich
w przekładach Jerzego Ficowskiego, a w roku 1982 Pieśni o zamordowanym ży
dowskim narodzie Icchaka Kancelsona, do których Ficowski redagował wstęp
i przypisy. Swoją uwagę poświęcił również tłumaczeniom rosyjskiej poezji
Bolesława Leśmiana. Jak widać, badacz wybierał marginalizowane obszary lite
ratury – nie zajmował się „starymi mistrzami”, poszukiwał nikomu nieznanych
tomów poetyckich i twórców „z końca orszaku”. W 1993 roku napisał także
monograię dotyczącą Witolda Wojtkiewicza – malarza okresu Młodej Polski,
którego dzieła wpisują się w nurt symbolizmu.
Część przedmiotowa ukazuje Jerzego Ficowskiego jako człowieka zaanga
żowanego w sprawy polityczne i społeczne – w wielu wywiadach i artykułach
wyrażał swoje poglądy na temat ówczesnej sytuacji w kraju, uczestniczył też
w działaniach Komitetu Obrony Robotników. Otrzymał wiele nagród – między
innymi za swoje tłumaczenia i twórczość poetycką, a także propagowanie kul
tury żydowskiej w Polsce. Poza tym udzielał wywiadów, opowiadał w nich o swo
ich zainteresowaniach – o wierszach, o Cyganach i o Schulzu.
Tyle można wyczytać z chronologicznie ułożonych punktów, w które ujęto
pracę naukową Jerzego Ficowskiego – całkiem sporo. Całe życie nie tylko poety,
ale też działacza zaangażowanego w sprawy polityczne i społeczne, popularyza
tora kultury cygańskiej, odkrywcy Schulza, tłumacza poezji żydowskiej, mono
graisty Wojtkiewicza – wiele mikroportretów składających się na globalny obraz
człowieka w berecie, którego fotograii się przyglądam.
Jerzy Ficowski. Bibliograia za lata 1947–2009, oprac. J. Kandziora, Wydawnictwo
Pogranicze, Sejny 2010.
[noty o autorach]
Wioleta Dereszewska (ur. 1991)
Studentka ilologii polskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Pisze pracę magisterską po
święconą autoportretom i kryptoportretom Brunona Schulza. Od roku 2012 członek
Pracowni Schulzowskiej na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Gdańskiego.
Paweł Dybel (ur. 1951)
Profesor w Instytucie Filozoii i Socjologii PAN oraz ISNS UW. Specjalista w dziedzinie
psychoanalizy i hermeneutyki, fenomenologii i poststrukturalizmu. Profesor wizytu
jący w Instytucie Nauk o Człowieku w Wiedniu, a także na uniwersytetach w Bremie,
Berlinie, Manchester Metropolitan University, University at Bufalo oraz w Goldsmith
College w Londynie. Opublikował m.in.: Urwane Ścieżki. Przybyszewski–Freud–Lacan
(2000), Granice rozumienia i interpretacji. O hermeneutyce HansaGeorga Gadamera
(2004), Zagadka „drugiej płci”: spory wokół różnicy seksualnej w psychoanalizie i w fe
minizmie (2006) oraz Okruchy psychoanalizy. Teoria Freuda między hermeneutyką
i poststrukturalizmem (2009).
Ewa Graczyk (ur. 1953)
Pracuje w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego. Literaturoznawczyni,
ostatnio zajmuje się przede wszystkim prozą XIX i XX wieku. Autorka książek: Ćma.
O Stanisławie Przybyszewskiej (1994); O Gombrowiczu, Kunderze, Grassie i innych
ważnych sprawach. Eseje (1994); Przed wybuchem wstrząsnąć. O twórczości Witolda
Gombrowicza w okresie międzywojennym (2004) oraz Od Żmichowskiej do Masłow
skiej. O pisarstwie w nadwiślańskim kraju (2013).
Jerzy Jarzębski (ur. 1947)
Profesor zwyczajny na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego i w Instytu
cie Filologicznym Państwowej Wyższej Szkoły Wschodnioeuropejskiej w Przemyślu.
Pracował jako visiting professor na Uniwersytecie Harvarda i na Uniwersytecie Hebraj
skim w Jerozolimie. Zajmuje się głównie historią prozy polskiej w XX i XXI wieku,
specjalista w dziedzinie twórczości Witolda Gombrowicza, Brunona Schulza i Stani
sława Lema. Autor ponad sześciuset publikacji, w tym trzynastu książek (m.in. Gra
w Gombrowicza, Powieść jako autokreacja, W Polsce, czyli wszędzie, Apetyt na przemia
nę, Pożegnanie z emigracją, Podglądanie Gombrowicza, wszechświat Lema, Prowincja
centrum. Przypisy do Schulza), współautor Słownika schulzowskiego, redaktor edycji
pism Schulza w serii „Biblioteka Narodowa”, Dzieł zebranych Lema i (jako współre
152
[noty o autorach]
daktor) edycji Dzieł oraz Pism zebranych Gombrowicza. Jego prace tłumaczone były
na siedemnaście języków.
Jerzy Kandziora (ur. 1954)
Zatrudniony w Pracowni Poetyki Teoretycznej Instytutu Badań Literackich PAN
w Warszawie na stanowisku profesora. Zainteresowanie twórczością konkretnych
pisarzy łączy z releksją nad kontekstami społecznymi literatury. Przygotowuje książkę
o pisarskich rolach Jerzego Ficowskiego. Wydał m.in.: Zmęczeni fabułą. Narracje osobiste
w prozie po 1976 roku (1993) i Ocalony w gmachu wiersza. O poezji Stanisława Barań
czaka (2007). Nadto prace bibliograiczne i edytorskie, m.in. Bez cenzury 1976–1989.
Literatura – ruch wydawniczy – teatr. Bibliograia (1999, współautor i redaktor tomu).
Ariko Kato (ur. 1975)
Adiunkt na Uniwersytecie Języków Obcych w Nagoi. Pracę doktorską na temat prozy
i dzieł malarskich Brunona Schulza obroniła na Uniwersytecie Tokijskim. Studiowała
na Uniwersytecie Jagiellońskim jako stypendystka rządu polskiego i na Uniwersytecie
Warszawskim jako stypendystka Fundacji Heiwa Nakajima. Autorka książki Bruno
Schulz (2012). Redaktorka tomu esejów i tekstów artystycznych poświęconych Schul
zowi pt. Świat Brunona Schulza (2013). Tłumaczyła na japoński utwory Debory Vogel,
Andrzeja Stasiuka, Czesława Miłosza, Stanisława Lema, Janusza Pelca i Borysa Woź
nickiego.
Tomasz Lec
Projektant i architekt. Absolwent Politechniki Warszawskiej. Autor kilkuset okładek
do książek, m.in. Czesława Miłosza, Sławomira Mrożka, Stanisława Lema i Jerzego
Ficowskiego, oraz wielu plakatów i druków ulotnych. Współautor wystaw Archiwum
Ringelbluma we Frankfurcie, Berlinie, Nowym Jorku, Brukseli i Madrycie (2000–
–2004). Autor pomnika upamiętniającego kładkę nad ulicą Chłodną, która w 1942 roku
łączyła małe i duże getto. Zajmuje się również konserwacją zabytków. Kolekcjoner.
Bohdan Łazorak (ur. 1985)
Kandydat nauk (doktor), absolwent historii, a obecnie pracownik Wydziału Histo
rycznego Uniwersytetu Pedagogicznego im. Iwana Franki w Drohobyczu. Autor książ
ki Bractwa cerkiewne diecezji lwowskokamienieckiej w XVIII wieku. Jego zaintereso
wania obejmują historię Drohobycza i powiatu drohobyckiego od XVIII do połowy
XX wieku, dzieje drohobyckiego Gimnazjum im. Cesarza Franciszka Józefa I (później
im. Króla Władysława Jagiełły), a także życie i twórczość Brunona Schulza.
Piotr Józef Maksymowicz (ur. 1989)
Student ilologicznych studiów doktoranckich Uniwersytetu Gdańskiego. Autor trzech
publikacji na temat toposów melodycznych, literackich inspiracji w muzyce i wątków
muzycznych w poezji. Klawesynista – kończy studia magisterskie na Wydziale Instru
mentalnym Akademii Muzycznej w Gdańsku. Finalista Prix Annelie de Man w Ho
landii (2012) oraz III Akademickiego Konkursu Klawesynowego w Poznaniu (2013).
153
Wiera Meniok (ur. 1968)
Doktor ilologii, teoretyk literatury, schulzolog, tłumacz. Dyrektor Festiwalu Brunona
Schulza w Drohobyczu, kierownik Polonistycznego Centrum NaukowoInformacyj
nego im. Igora Menioka Uniwersytetu w Drohobyczu, pracownik naukowy i akade
micki w Zakładzie Literatury Powszechnej Uniwersytetu w Drohobyczu. Jest autorką
ponad 40 publikacji naukowych, m.in. związanych z twórczością Brunona Schulza.
Tłumaczy polskojęzyczne teksty schulzologiczne na język ukraiński. Ostatnio prze
tłumaczyła na język ukraiński Szkice krytyczne Schulza. W 2012 roku odznaczona
odznaką honorową „Zasłużony dla Kultury Polskiej” Ministra Kultury i Dziedzictwa
Narodowego RP.
Piotr Millati (ur. 1967)
Historyk literatury specjalizujący się w literaturze XX wieku. Pracuje w Instytucie Fi
lologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego. Eseista. Autor książek Gombrowicz wobec
sztuki (2002) oraz Tratwa Meduzy (2013). Współautor haseł do Słownika Schulzow
skiego. Redaktor kwartalnika artystycznego „Bliza” oraz „Schulz/Forum”.
Stanisław Rosiek (ur. 1953)
Historyk literatury, eseista i wydawca. Pracuje w Instytucie Filologii Polskiej Uniwer
sytetu Gdańskiego. Współzałożyciel wydawnictwa słowo/obraz terytoria. W latach
dziewięćdziesiątych zajmował się kultem pośmiertnym Adama Mickiewicza (Zwłoki
Mickiewicza. Próba nekrograii poety, 1997) oraz twórczością kilku pisarzy dwudzie
stowiecznych (Peiper, Schulz, Białoszewski). Jest współautorem Słownika schulzow
skiego (2002) oraz cyklu pięciu podręczników do nauki języka polskiego w szkołach
średnich (Między tekstami, 2002–2005). W roku 2002 opublikował antologię Wymiary
śmierci, a w 2011 Mickiewicz w „Pamiętniku Literackim”. Jesienią 2008 roku ukazała
się jego książka [nienapisane], w 2010 Władza słowa, a w 2013 druga część nekrograii
poety: Mickiewicz (po śmierci).
Tymoteusz Skiba (ur. 1987)
Doktorant na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Gdańskiego. Studiował ilologię
polską i kulturoznawstwo. Członek Pracowni Schulzowskiej na WYdziale Filologicz
nym Uniwersytetu Gdańskiego. Współpracuje z internetowym czasopismem „In
tertekst” i z Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia. Obecnie przygotowuje rozprawę
doktorską pt. Literackie homunkulusy w twórczości Brunona Schulza, Stanisława Lema
i Philipa K. Dicka.
Filip Szałasek (ur. 1986)
Student ilologicznych studiów doktoranckich Uniwersytetu Gdańskiego. Publikował
między innymi w „Schulz/Forum”, „Masce”, „Studiach Kulturoznawczych” i „Blizie”.
Jego zainteresowania badawcze koncentrują się wokół zagadnień związanych z litera
turą i kulturą popularną. Finalizuje prace nad książką poświęconą krytyce współczes
nej muzyki rozrywkowej.
[abstracts]
Ficowski’s Rapture (sr)
Schulz studies were born of rapture. In 1943 Jerzy Ficowski wrote a short study on
Bruno Schulz, bound it, and titled it Regions of Great Heresy. hat event can be now
called the founding act of Schulz studies. Commenting on his work many years
later, Ficowski realized that its permanent element was his rapture and the title to
be assigned to more and more comprehensive versions of his early study. Schulz had
attracted the critics’ interest already before, but the early critical reviews were all in
one way or another involved in current literary debates in which Schulz represented
the “regions of great heresy.” His death in 1942 changed the situation immediately
since it excluded him from any future dialog. Not knowing about it, Ficowski wrote
a letter to Schulz, hoping that the writer would respond, but the dead do not write
letters. His rapture Ficowski translated into his study of Schulz. Today we know that it
was a work of his lifetime, thanks to which Schulz, ater years of marginalization and
even absence, survived in literature. Ficowski was the founder of Schulz studies. Many
readers have approached his Regions of Great Heresy as a document, a genuine source
of information. Equally important is a trilogy also prepared by Ficowski, including,
irst, the Book of Letters, second, the Book of Images, and now it is high time we had the
Book of Memories. It should consist of the letters wrritten to Ficowski by the witnesses
of Schulz’s life.
Ewa Graczyk
I have been here already
I have been here already: it is as though I had been hit, pierced by the arrow of his
words. Piercing/together of times and spaces: I have also been summoned, we are
doing the same. here are no more diferences,I have been here already everything
is happening now. Walking into the unknown, I am following footsteps. I know this
state, this rapture: I have been here already. We are separated by bottomless precipices,
and yet we are close, there is an exchange of power and words. Silence becomes music,
loneliness aims at the stars. Certainly, I will soon be taken over by boredom, by cap
tivity and emptiness, but a particle of splendor has already clung to the spokes of my
destiny.
155
Paweł Dybel
August Initiations. Images of Women in Bruno Schulz’s “August”
Even though Bruno Schulz repeatedly criticized psychoanalysis, one may discover in
his iction many traces of Freud’s theory. he writer from Drogobych not only proposed
his own version of the Oedipal drama, but also explored perversions and fetishism as
well as various forms of compensation within a family based on radically diferent per
sonalities of the father and mother. Dybel comes up with a psychoanalytic reading of
“August,” the opening story of Cinnamon Shops. He approaches it not just as a starting
point of Schulz’s iction, deeply rooted in the writer’s correspondence with Debora Vo
gel and others, but as its climax, at least as far as the libidinal power of nature embodied
by women is concerned. Schulz presents in “August” ive portraits of womanhood –
from still innocent Lucia to monstrously fertile Agata – which constitute the female
Superego and Id, and even go beyond this division. By contrast, Dybel’s psychoanalytic
interpretation includes also weak or absent men from whom the protagonist, whether
he likes it or not, must learn about life and complete his rite of passage.
Wiera Meniok
Bruno Schulz’s Phenomenological Hermeneutics
he fundamental premise of Bruno Schulz’s theory of interpretation is an assumption
that reality has some meaning. his meaning is an intentional object which must be
discovered in a process of creative interpretation. In Schulz’s iction, Józef fails to become
a true artist because he cannot be or does not dare to be a successful interpreter of the
reality of Drogobych. he central text of Schulz’s phenomenological hermeneutics,
approached by Meniok in the context of the Husserlian and Ingardenian tradition,
is his programmatic essay Mythicization of Reality [Mityzacja rzeczywistości], where
he stressed the potential of literature to activate myth as a component of reality. hus,
the writer’s task is both to endow reality with myth and to interpret myth – and
consequently reality – in a creative manner.
Ireneusz Łysik
Philatelic Interests on Bruno Schulz and Walter Benjamin
In Schulz’s short story “Spring” the interest in stamps and a stamp album, which plays
the role of a quasimystical Book, equals fascination with distant, exotic realms located
outside the familiar. It is also a praise of imagination, since in Rudolf ’s hands a collec
tion of stamps was nothing but a mere collection, while in Joseph’s hands it acquired its
peculiar extra meaning. he author adds new meanings to the story by considering the
stamp album in the context of Walter Benjamin’s understanding of time and the task of
the historian. Using Benjamin’s concepts of the “homogeneously empty time,” the non
linear “historical time,” and the distinction between two types of the “present,” Łysik
succeeds in revealing the reasons why Schulz chose for his story an unusual narrative
strategy related to the activity of the historian according to Benjamin. he passage from
156
[abstracts]
stamps to iction is successful, but will the protagonists manage to make what they saw
in the stamp album come true? he answer must remain ambiguous, just like Benjamin’s
thought between translating he Paris Peasant by Aragon and writing OneWay Street.
Jerzy Kandziora
Jerzy Ficowski on Schulz
According to the title, the author makes an attempt to reconstruct and analyze the
rhetoric of Jerzy Ficowski’s works on Schulz. Since rhetoric is understood here as a way
of articulating the text, in many cases it overlaps with poetics. he author’s intention
is to approach Regions of Great Heresy as a careful reader of both Schulz and Ficowski
to show ideological and stylistic ainities between them. An important part of the es
say are many statements by Ficowski himself, drawn from his private correspondence
(including letters sent to Schulz) and poetry (particularly his irst book of poems, Lead
Soldiers of 1948, very signiicant in the context of his Schulz studies). Supplemented
by Kandziora’s commentary, Ficowski’s statements shed new light on the methods of
critical research on an author whose biography is incomplete, while his manuscripts,
letters, and works of art have been either destroyed or scattered. hus, Ficowski alter
nates biography and interpretation, trying to reintegrate the entire output of Schulz.
he essay belongs to a research project supported by Narodowe Centrum Nauki.
Tymoteusz Skiba
Bruno Schulz’s Homunculi
In Bruno Schulz’s short stories, full of motifs taken from alchemy and the Book of
Genesis, one can ind many homunculi – artiicial human beings that were one of the
goals of alchemists’ experiments. In Schulz’s iction, this igure is a symbol of artiicial
life which is empty, sterile, and unable to create. his artiicial life is represented by
mannequins, wax igures, idols, dummies, marionettes, golems, and dolls. In Schulz’s
carnivalesque reality, such forms can be only temporary disguises, parts, and grotesque
masks that have nothing to do with the creative soul. Consequently, each of them must
be treated separately, since it is an automaton or a stufed dummy only to an extent,
similarly to dolls and plaster statues which may be partly human. he present essay is
an attempt to put all such creatures together and interpret them in diferent contexts,
ranging from the biblical creation and medieval alchemy to the twentiethcentury
science iction. As it turns out, the most important are their faces – ixed, incomplete,
and dead – which are disguises worn by protean individuals.
Bohdan Łazorak
The Inluential Brother Izydor (Izrael, Baruch) Schulz. Would Bruno Schulz’s Career Be Possible Without Him?
Łazorak’s article focuses on the life and career of Izydor Schulz, Bruno’s elder brother,
educated at the Lvov Polytechnic, where he earned a degree of construction engineer.
157
Ater a Roman Catholic baptism, Izydor Schulz became an important member of the
municipal board of Drogobych, cooperating with the Mayor Rajmund Jarosz. At that
time, still before World War I, he designed and constructed a number of large ground
oil containers, much needed during the oil boom in Borislav and the neighboring vil
lages. Between the world wars, Izydor Schulz was one of the top managers in the Pol
ish oil industry, interested also in the cinema. He regularly supported his parents and
younger brother who stayed in Drogobych and found a teacher’s job at the local gram
mar school for boys. Without Izydor’s help, Bruno Schulz would not have published his
irst collection of short stories, Cinnamon Shops. Ater his brother’s sudden and pre
mature death, he remembered him dearly in his letters to friends and acquaintances.
Jerzy Jarzębski
Commentary on Commentaries: Schulz of His Editors
In 1989 the author edited a volume of Schulz’s iction for the series of “Biblioteka
Narodowa.” He immediately sent a copy to Jerzy Ficowski who soon responded with
a long letter of March 10, 1990, including detailed remarks and opinions about the
book. In the present essay, Ficowski’s letter has been quoted in full. Ater many years,
the author is ready to agree with most Ficowski’s observations, with one exception
concerning a still undecided issue that is one of the most diicult tasks of the editor,
namely the choice of words which must be explained in footnotes. Ficowski’s approach
to this problem was more radical. He proposed that the editor’s commentary should be
limited to the absolute minimum. Persuaded by his criticism, in the second edition of
1998 the essay’s author considerably reduced his comments and explanations. Today
he would insist on keeping them intact. Any editor working for “Biblioteka Narodowa”
must choose between two ridiculous extremes: on the one hand, he or she may be
a meticulous exegete, copying the Dictionary of Words of Foreign Origin, on the other,
an oldfashioned professor who believes that “every educated person” should know the
cultures of antiquity like a graduate of an early twentiethcentury classical grammar
school. Moreover, the editor must remember that his or her work will serve readers for
several decades in the course of which the knowledge of ancient cultures will decrease
even more. Diferent principles must be followed in respect to critical editions of the
A type, avoiding comments of the dictionary entry kind and explaining only rare
regional variants of lexical items. his type must also take into consideration the needs
of translators.
Stanisław Rosiek
Commentary and the Obvious
he author makes a general statement that writers such as Bruno Schulz, who do
not help their audience interpret their texts, require commentary that is potentially
boundless. Referring to the tradition of Polish editorship and textual studies, he speci
ies the list of tasks of the commentator – in this case the commentator of Schulz’s
iction – which includes explaining not only the meaning(s) of particular lexical items
158
[abstracts]
or cultural allusions, but also all the potential ambiguities at the level of interpretation.
his is why, according to Rosiek, commentary occupies the space between “lexicon
and interpretation,” and there are no rules that may help a particular editor ind his
or her way about there. he most important universal directive it to explain virtually
everything since the continuity of culture, connecting diferent generations is no lon
ger a fact, if it ever was one.
Piotr Millati
A Guide to the Stamp Album by Tomasz Lec
he artist Tomasz Lec has done one of the most original graphic designs referring to
Bruno Schulz. It is a cover of he Regions of Great Heresy and Environs by Jerzy Ficows
ki, the founding father of Schulz studies. he black cover shows a page from a stamp
album with nineteenth and twentiethcentury stamps. his idea is a direct reference
to Rudolf ’s stamp album from the short story “Spring” which includes the motif of
the Book, fundamental for Schulz’s iction. All the stamps have been supplemented by
Lec with a graphic motif connected with Schulz (e.g., a panorama of Drogobych, the
writer’s selfportrait or an illustration from he Book of Idolatry). According to Lec,
each of the fourteen stamps is supposed to be an allusion to a speciic chapter of he
Regions of Great Heresy. At the end of the essay there is an short guide to his stamp
album by Tomasz Lec. he artist has identiied in it both the stamps that he used and
the Schulzian graphic motifs he added in his both symbolic and humorous collage.
Ariko Kato
Schulz and Lille
Bruno Schulz visited Paris in August 1938. He wanted to organize there an exhibition
of his works of art and for that reason he met, among others, Ludwik Lille, a graphic
artist and a painter, member of an avantgarde group called “Artes.” In Lille’s archive,
now held in the Polish Library in Paris, there are several texts written for the Polish
Section of the French Radio. One of them is titled “On Bruno Schulz, a Poet and
a Painter.” he entire text, which was presented on the radio, has been included in the
present essay as an appendix. he other appendix is a reproduction of a photocopy
of Meczysław Joszt’s portrait drawn by Schulz, which is now also in the holdings of
the Paris Polish Library. he drawing was mistakenly published in 1969 by “Oicyna
Poetów” and Schulz’s portrait drawn by Lille.
Filip Szałasek
Review of Labirynty Brunona Schulza [Bruno Schulz’s Labyrinths]
Labirynty Brunona Schulza is an attempt to look at the writer’s output through the
prism of occult knowledge, particularly the works of Aleister Crowley. Adam Wosiak
searches in Schulz’s iction for the images of a world that is degraded and based on
159
opposites, to compare them with similar pictures drawn from ancient myths, the In
ternet, and esoteric knowledge. he reviewer considers such an attempt as an natural
stage in Schulz’s reception. Writers who, like the author of Cinnamon Shops, give the
reader much interpretive liberty sooner or later must be interpreted in strange and
extravagant ways. Labirynty is not only a supericial, but also a surprisingly arbitrary
reading of Schulz. he text, illustrations, and bibliography make a collage of accidental
elements which add little or nothing to the understanding of Schulz’s iction.
Piotr Maksymowicz
Existence (or Bio-graphy). Review of Universal Promiscuity [Powszechna rozwiązłość]
by Michał Paweł Markowski
he full title of Michał Paweł Markowski’s book includes four elements: Universal Pro
miscuity. Schulz, Existence, Literature. Also the list of contents has four segments. he
term “existence,” used both in the title and in the list of contents, reveals the author’s
emphasis. Markowski remembers Walter Benjamin’s dream of writing a book made
exclusively of quotations and uses a similar method. His point is to show a close con
nection between the “key idea of Schulz’s world” and “Schulz’s language.” Markowski
claims, “he present book is about Schulz and about his own existence inscribed in
literature which has become an existence of the second degree.” By “biography” he
understands “existential analysis” and in this respect his book is about “Schulz as a phi
losopher” and the “philosophy of Schulz.” he composition of the book corresponds to
its title – it includes a large number of mostly very short chapters of which the reader
has not been informed in advance. hat is why the present review contains a necessary
supplement.
Wioleta Dereszewska
Reading Bibliography
he author is interested in the results of reading a writer’s bibliography. She approached
a chronological record of publications in an unusual way. As a rule, bibliographies are
made for those readers of a given writer’s output, who are interested in his/her career
and look for less known works. Still, reading a chronological register which focuses
on causeandefect links connecting publications, one may discover in a writer’s ca
reer fascinating facts. Jerzy Ficowski’s bibliography also reveals a number of interest
ing questions. A meticulously ordered list shows a number of his avatars – those of
a Schulz scholar, a poet, an expert on the Gypsy culture, and a social and political
activist.
[spis treści]
Zachwyt Ficowskiego – sr / 3
[odczytania]
Ewa Graczyk Ja tu już kiedyś byłam… / 5
Paweł Dybel Sierpniowe inicjacje. Obrazy kobiet w Sierpniu
Brunona Schulza / 7
Wiera Meniok Przypadek hermeneutyki fenomenologicznej
Brunona Schulza / 21
Ireneusz Łysik Filatelistyczne inklinacje Brunona Schulza
i Waltera Benjamina / 35
[paralele i konteksty]
Jerzy Kandziora Jerzy Ficowski o Schulzu – między rekonstrukcją
a retoryką. (Releksje nad Regionami wielkiej herezji) / 45
[inicjacje schulzowskie]
Tymoteusz Skiba Homunkulusy Brunona Schulza / 79
[horyzont życia]
Bohdan Łazorak Wpływowy brat Izydor (Baruch, Izrael) Schulz / 89
[horyzont dzieła]
Jerzy Jarzębski Komentarz do komentarzy: Schulz edytorów / 105
Stanisław Rosiek Komentowanie i oczywistości / 112
[projekty]
Piotr Millati Markownik Tomasza Leca / 119
Tomasz Lec Krótki przewodnik po „markowniku Rudolfa” / 123
[archiwum]
Ariko Kato Schulz i Lille / 127
[noty, recenzje, przeglądy]
Filip Szałasek Zwycięski Schulz w koronie / 135
Piotr Józef Maksymowicz „Egzystencja (albo inaczej: biograia)” –
czyli spis treści wprowadza w błąd / 139
Wioleta Dereszewska Czytanie bibliograii / 146
[noty o autorach] / 151
[abstrakty] / 154
Rada redakcyjna
Włodzimierz Bolecki (Warszawa)
Jerzy Jarzębski (Kraków)
Ariko Kato (Tokio)
Tapani Kärkkäinen (Finlandia)
Małgorzata KitowskaŁysiak (Lublin)
Michał Paweł Markowski (Chicago)
Wiera Meniok (Drohobycz)
Andrij Pawłyszyn (Lwów)
Teodozja Robertson (USA)
Henryk Siewierski (Brazylia)
Małgorzata SmorągGoldberg (Paryż)
Marek Tomaszewski (Paryż)
Redakcja
Piotr Millati, Stanisław Rosiek (redaktor naczelny), Piotr Sitkiewicz, Tomasz
Swoboda, Filip Szałasek (sekretarz redakcji), Marek Wilczyński
Wydawca
Fundacja Terytoria Książki
80246 Gdańsk, ul. Pniewskiego 4/1
tel.: (58) 345 47 07
email: redakcja@schulzforum.pl
www.facebook.com/schulzforum
cwf.ug.edu.pl/ojs/index.php/schulz
Redaktor prowadzący: Piotr Sitkiewicz
Redakcja: Anna Roman
Korekta: Małgorzata Jaworska
Projekt typograiczny: Janusz Górski
Skład i łamanie: Maciej Goldfarth
Druk i oprawa: Graix. Centrum Poligraii, Gdańsk
ISBN: 9788379080069