Location via proxy:   [ UP ]  
[Report a bug]   [Manage cookies]                
Wykładowczynie Iza Desperak (ur. 1965)  ocjolożka, wykładowczyni akademicka. Mieszka i pracuje w Łodzi. S Studiowałam w latach 80. i moja uczelnia jawiła mi się potem, gdy zderzyłam się z rynkiem pracy, jako miejsce całkowicie równe płciowo. Kobiety stanowiły około połowy wykładowców, dziekanem był mężczyzna, ale dyrektorem instytutu – kobieta. Jednak dwa razy zetknęłam się z negatywnymi stereotypami płci, bezpośrednio zresztą wymierzonymi we mnie. Na pierwszym roku usłyszałam, że lepiej bym sobie poradziła na tkalni niż na uniwersytecie, na ostatnim – że kobiety przecież przychodzą na studia po to, by złapać męża. Wydawało mi się to wówczas tak absurdalne, że nawet nie wzięłam tego do siebie. Jednocześnie te dwa wyjątki dotyczyły sytuacji dość podbramkowych w mojej karierze studenckiej: w pierwszym przypadku egzamin zdawałam bezskutecznie wiele razy, a zaliczyłam dopiero na egzaminie komisyjnym, po którym – gdyby mi się nie powiodło – czekałoby mnie ostateczne skreślenie z listy studentów. Drugi wykładowca był promotorem mojej pracy magisterskiej; na obronie dowiedziałam się, że właśnie wycofuje swój podpis pod decyzją o jej zaakceptowaniu, co również mogło się skończyć fatalnie. Brakowało mi wówczas narzędzi do analizy tych doświadczeń i dopiero później, gdy wróciłam tam na studia doktoranckie, na których zajęłam się związkiem stereotypów płci z dyskryminacją, zdałam sobie sprawę z tego, że mimo równościowej fasady, moje studia nie były od nich wolne. I nasiąknęliśmy wtedy stereotypowymi wyobrażeniami ról naukowczyń i naukowców, które potem nieświadomie kopiowaliśmy w naszych własnych karierach. Wykładowczynie 207 Jako studentka wolałam zajęcia prowadzone przez mężczyzn, a może były one bardziej popularne; niektórzy wykładowcy byli gwiazdami, wykładowczynie nigdy. Z wykładów prowadzonych przez mężczyzn zapamiętywałam ich zaangażowanie, pasję, wyrazistą gestykulację. Tymczasem wykładowczynie były dla nas całkowicie przezroczyste, skoncentrowane na programie wykładu, profesjonalne, kompetentne, konkretne – i dość nudne. Jakoś nie stawały się naszymi idolkami, nawet gdy je lubiliśmy i poznawaliśmy bliżej przy okazji wspólnych badań, praktyk czy wyjazdów. Chodzenie z wykładowcami na piwo czy wino w godzinach zajęć było jednym z niepisanych zwyczajów na moich studiach, jednak kobiety, wykładowczynie czy lektorki, zdecydowanie rzadziej w nim uczestniczyły – i raczej zamawiały wtedy kawę. Bardzo rzadko towarzyszyły nam w wyjazdach naukowych. Gdy sama zostałam – już na progu lat dwutysięcznych – wykładowczynią i naukowczynią, zaobserwować mogłam dwa wzorce pracy na uczelni – męski i żeński. Wymagania wobec mężczyzn w większym stopniu dotyczą gwiazdorstwa, wyjątkowości, autokreacji, podczas gdy żeński model kariery to skrzyżowanie pracowitej mrówki ze stachanowcem. Mrówki, bo przeznacza się nam częściej mrówcze, pracochłonne i mniej efektowne zadania niż kolegom, stachanowcami jesteśmy trochę na własną prośbę. Zaakceptowałyśmy neoliberalną opowieść o tym, że same jesteśmy kowalami swych profesjonalnych losów, i zasuwamy jeszcze więcej od kolegów. Wynika to trochę z tego, że musimy być dwa albo trzy razy od nich lepsze, by zyskać podobną ocenę czy stanowisko. Więcej się od nas wymaga staranności i pracowitości przy kolejnych stopniach naukowych – i, jeśli mamy dzieci, absolutnie nie wolno nam z tego powodu zwolnić tempa. Dzieci i to, jak i czy radzimy sobie z opieką nad nimi, to absolutnie nasza prywatna sprawa – i często to kobiety, nasze przełożone, które same kiedyś 208 Wykładowczynie łączyły macierzyństwo z własnymi karierami naukowymi, są tu najbardziej wymagające wobec młodszych koleżanek i podwładnych. Czasem doprowadza to do mechanizmów bliskich przemocy psychicznej czy mobbingowi. Usłyszałam kiedyś, że przecież mogłam się spodziewać, że praca na uczelni to „krew, pot i łzy”. Z drugiej strony kobiety na przerwach między zajęciami czy sesjami na konferencji rozmawiają i o sprawach zawodowych, i domowych – to dla nas psychiczna odskocznia, z której mężczyźni dużo rzadziej mogą skorzystać. Gdy nasze dzieci dorastają, zmieniają się tematy tych domowych komunikatów: miejsce dzieci zajmują w nich starzejący się rodzice. Różnicę między dwoma stylami pracy ilustruje następujące zdarzenie. W komisji rekrutacyjnej (ciężkie dodatkowe zadanie zamiast wakacji) spontanicznie podzieliliśmy się na dwa zespoły, w dwóch sąsiadujących ze sobą pokojach, przy czym w jednym znaleźli się sami mężczyźni, a w drugim kobiety. Zespoły miały podobne zadania: jeden liczył prace egzaminacyjne z jednego przedmiotu, drugi z drugiego – powinno ich być tyle samo. Zespół kobiecy policzył wszystko, spisał protokół, przygotował listę osób wraz z ocenami, ale nie mogłyśmy iść do domu, bo zespół męski jeszcze nie skończył. Zza ściany słyszałyśmy śmiechy, jeden z kolegów poszedł po piwo. W końcu zaproponowałyśmy naszą pomoc, choć to nie było w naszym interesie – i w końcu udało się zespołowo zakończyć zadanie. Właśnie ta historia jest dla mnie emblematycznym przykładem dotyczącym kobiecego i męskiego wymiaru w moim własnym środowisku. Łódź, 2021 Źródło: Relacja Izy Desperak napisana na potrzeby książki w 2021 roku. Wykładowczynie 209